czwartek, 25 grudnia 2014

Tylko śniegu nie brak (I)


Marcin siedział w wygodnym fotelu, popijając kawę i czytając poranną prasę. Całkiem zadowolony z życia, z tego jak wyglądał i wszystkiego, co dotąd osiągnął. W planach na popołudnie miał duże, doskonale płatne zlecenie, a w godzinach wieczornych wystrzałową randkę. W końcu musi korzystać z przyjemności, bo wkrótce zamierzał się ustatkować. Na razie jednak brakowało mu odpowiedniej kandydatki.
Z przyjemnością popił aromatyczny napój, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie krzesła. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu siedział przy stoliku kawiarni, znajdującej się w dużym i ruchliwym centrum handlowym, gdyby nie wrażenie, że ktoś bacznie go obserwuje. Odłożył gazetę i spojrzał prosto w ogromne, dziecięce oczy. Należały do pięcio, może sześcioletniego chłopca, który zajął miejsce naprzeciwko, z powagą się w niego wpatrując.
Zdziwiony a na dodatek lekko zmieszany Marcin, dyskretnie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu matki malucha. Czy mógł jednak w tym przelewającym się tłumie cokolwiek dostrzec? Nadchodziły święta. Radosne, głośne więc ludzie masowo przybywali do takich miejsc, by zakosztować sklepowego, świątecznego szaleństwa.
Marcin odchrząknął i złożył gazetę. Może wystarczy zapytać?
– Gdzie twoja mama i tata brzdącu?
Chłopiec uśmiechnął się szeroko, ale wcale nie wyglądał na zmartwionego zaistniałą sytuacją.
– Tata został w domu – oświadczył zwięźle. – A mama mnie zgubiła.
– To chyba nie powód do zadowolenia? – zauważył Marcin ostrożnie. Dopiero teraz dotarło do niego, że malec był niezwykle urodziwy, ale i bardzo skromnie ubrany. Spodnie miały naszyte łaty na kolana, buciki całkiem zdarte czubki, a koszula w kratkę też wymagała nagłej wymiany na coś nowszego. A jednak był uroczy z tą smagłą buzią, intensywnie błękitnymi oczętami i lekko zadartym noskiem. Reklamowy, ocenił w mgnieniu oka Marcin, zastanawiając się przy okazji, czy nie mógłby tego w jakiś sposób wykorzystać. Co prawda nie mieli obecnie zleceń na reklamy z udziałem dzieci, ale to żaden problem.
– Mama mnie znajdzie – stanowczym głosem oznajmił chłopiec, przerywając panującą między nimi ciszę.
– W tym tłumie może być ciężko.
– Mama sobie poradzi.
Marcin zaskoczony uniósł wysoko brwi. Widać wiara w zapominalską mamusię była niepodważalna. Ciekawe czy często gubi własne dziecko?
– A dlaczego usiadłeś obok mnie? Są inne wolne stoliki.
– Przypominasz kapitana Amerykę – oznajmił smarkacz, wprawiając mężczyznę w jeszcze większe osłupienie. Akurat takiego argumentu się nie spodziewał.
– Kogo?!
– Mojego ulubionego bohatera z pewnego fajnego filmu.
– Takie fajne filmy nie są chyba dla dzieci w twoim wieku?
– Mama też tak twierdzi i była bardzo zła, że go obejrzałem – westchnął chłopiec. – Zamówisz mi lody?
Bezpośredni był. Marcin kiwnięciem dłoni przywołał kelnerkę. W końcu stanowisko bohatera zobowiązuje. Nie może smarkaczowi odmówić zwykłych lodów.
– Zjesz i poszukamy twojej mamy.
– Dobrze. Mogą być czekoladowe?
Dzieciaka najwyraźniej bardziej absorbował wybór smaku niż cokolwiek innego. Pochłonął całą porcję bez słowa, na sam koniec ze smakiem chrupiąc wafelka. I dopiero wtedy spojrzał na milczącego Marcina.
– Bardzo dobre – oświadczył. – Dziękuję.
– Nie ma za co – mruknął mężczyzna. – Za pół godziny muszę być w pracy. Dłużej nie zostanę.
– Mogę pójść z tobą?
– Jeszcze czego! – I od razu złagodniał, widząc podejrzanie szklące się oczy. – Twoja mama by cię nie znalazła – powiedział podstępnie.
– No… To prawda – malec westchnął. – Szkoda. Fajny jesteś.
– Bo kupiłem ci lody?
– Tak.
Filozofia chłopca nie była zbytnio skomplikowana. Marcin zaniepokoił się. A jeśli znajdzie się ktoś, kto będzie to chciał wykorzystać w nieodpowiedni sposób? Musi odszukać ochronę i przekazać im brzdąca. Cholera! Niedane było mu wypić dzisiejszej kawy w spokoju.
– Zaprowadzę cię do takich panów w mundurach i tam poczekasz na mamę, zgoda?
– Nie lubię panów w mundurach – skrzywił się malec. – Oni nie są dobrzy.
Marcin wspomniał wszystkie mandaty, które uszczupliły jego konto, jak również te, które otrzymał według niego niezasłużenie, i w duchu poparł słowa chłopca. Ale nie miał wyboru. Szybko zapłacił rachunek, potem ujął ciepłą, lekko klejącą się drobną rączkę i ruszył w kierunku informacji. Dzieciak miał bardzo markotną minę i aby go odrobinę rozweselić, postanowił zająć rozmową.
– Co w tym roku zamówiłeś u Gwiazdora?
Chłopiec najwyraźniej się zrumienił.
– Mama powiedziała, że musimy zamówić buty, bo te są zniszczone.
– Tylko buty? – Mężczyzna zerknął na niego z niedowierzaniem.
– I takie małe autko, jakie ma Kamil z mojej klasy. Ale jemu nie przyniósł go Mikołaj, tylko kupił tata.
– Autko?
– Taki wóz strażacki – powiedział z tęsknotą chłopiec. – Będę wtedy miał aż pięć samochodzików.
– Aż pięć – powtórzył jak echo Marcin. Wspomniał swoich siostrzeńców, których pokój był zawalony zabawkami i poczuł nagły żal. Buty i samochodzik. A mamuśka lata po sklepach, pewnie za nowymi ciuchami. – Ile masz lat?
– Siedem. I mam na imię Szymon. A ty?
– Marcin.
Akurat przechodzili obok ogromnego sklepu z zabawkami, gdzie wystawa kusiła bogactwem wyłożonego na niej towaru. Mały jednak nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Marcin chyba się domyślał dlaczego. Ale dziwnie posmutniał, zwieszając główkę i mocniej ściskając jego rękę.
Minutę później przemiła pani oznajmiła przez megafon, że mały Szymek czeka na swoją mamę przy punkcie informacji. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Szczupła, wysoka kobieta rzuciła się w ich kierunku i już po chwili chłopiec zatonął w jej ramionach. Miała mokrą od łez twarz i wcale nie wyglądała na wyrodną matkę, która zapomniała o swym dziecku w zakupowym szale. Kiedy już wyściskała malca, wstała, ocierając policzki wierzchem dłoni i z wdzięcznością spojrzała na Marcina. Za to on patrzył ze zdumieniem. Nic dziwnego, że malec był tak urodziwy. Miał po kim to odziedziczyć. Pociągła twarz o niezwykle klasycznych rysach, przepiękne oczy w odcieniu błękitu letniego nieba, na dodatek otoczone gęstymi i długimi rzęsami, a na sam koniec kształtne usta, o malinowym odcieniu. Całkowity brak makijażu, proste, bardzo króciutko obcięte rudozłote włosy i delikatna cera, nakrapiana tysiącem piegów. Ubranie szare, nierzucające się w oczy. Zwykłe dżinsy i staromodne buty. Bury płaszcz. Nic szczególnego. Za to wiedział już, że ta kobieta z pewnością nie biegała po sklepach w poszukiwaniu nowych ciuchów.
– Bardzo panu dziękuję – powiedziała, rumieniąc się przy tym zmieszana pod wpływem bacznego spojrzenia mężczyzny. – Nie wiem jak to się stało. To chyba przez ten tłum.
– Wszyscy robią zakupy – oświadczył krótko, z niesmakiem myśląc, że dawno nie wygłosił takiego suchara.
– Odwiedziłam jeden ze sklepów w sprawie pracy. – Ponownie się zaczerwieniła, jakby te słowa były czymś hańbiącym. – Za słabo na niego uważałam.
– Zdarza się. Jadł lody, chyba może? – zaniepokoił się
– Lody? Szymek! – zgromiła synka spojrzeniem, domyślając się przebiegu akcji.
– Grzecznie poprosiłem – usprawiedliwił się chłopiec. – I podziękowałem.
– Nic się nie stało – Marcin usiłował zbagatelizować sprawę. – Może podwieź was do domu? Strasznie się rozpadało.
– Nie szkodzi, poradzimy sobie. Ale dziękujemy za propozycję.
– Mamo! – jęknął chłopiec.
– Mieszkamy niedaleko.
– Ale mamo…
– To naprawdę żaden problem. – Marcin z jednej strony rozumiał jej zakłopotanie i opór. Z drugiej jednak bardzo chciał się dowiedzieć gdzie mieszka. A na to był tylko jeden sposób.
– Pojechalibyśmy samochodem – odezwał się malec z tęsknotą.
– Mamy pięć minut szybkim marszem. Naprawdę nie trzeba.
– Trzeba, trzeba – Szymek wyglądał na zdecydowanego wykorzystać nadarzającą się okazję. Marcin uśmiechnął się pod nosem i zapiął płaszcz. Kobieta pokiwała z rezygnacją głową, uśmiechając się z czułością. Często zastanawiała się po kim synek odziedziczył silną wolę oraz przysłowiowy ośli upór. Z pewnością nie po niej czy swoim ojcu. Może po którymś z dziadków? Zamyślona ujęła małą dłoń, zupełnie nie zważając na pełen zaciekawienia wzrok towarzyszącego im mężczyzny oraz wesołą paplaninę własnego dziecka. Ocknęła się dopiero, gdy wyszli na parking i stanęli przed smukłym, sportowym wozem.
– Jaki cudowny! – Szymkowi o mało co oczy nie wyszły na wierzch.
– Moi siostrzeńcy też tak twierdzą – odparł rozweselony Marcin, otwierając drzwi i gestem zapraszając ich do zajęcia miejsca. Po czym szybko usiadł za kierownicą, nie mogąc się powstrzymać od zerkania na zarumienioną twarz kobiety. – Gdzie mam was podwieźć?
Cichym głosem wymieniła nazwę ulicy i numer. Skinął głową, odpalając i ruszając do przodu. Zatrzymał się jeszcze przy kasie biletowej, by uiścić opłatę, a potem wyjechał na zaśnieżone, ruchliwe ulice miasta. Żałował, że jazda potrwa zaledwie kilka minut. Zerknął na znieruchomiałego z zachwytu chłopca, później po raz kolejny na jego matkę. Była śliczna. Seksowna. Taka krucha i delikatna, że od razu obudziła w nim wszystkie męskie instynkty, łącznie z pragnieniem, aby zamknąć ją w ramionach i chronić przed całym złem tego świata. Zbeształ się w duchu, bo to było wyjątkowo głupie. Po pierwsze, zauważył przecież na jej palcu cieniutką, złotą obrączkę. Po drugie, była całkiem obca. Pierwsze wrażenie bywało mylne, a eteryczna uroda nie gwarantowała słodyczy charakteru.
– To tutaj? – Zatrzymał się przed ciemną czeluścią bramy starej kamienicy i spojrzał na swoją towarzyszkę pytająco. Westchnęła, potakując skinieniem głowy.
– Tak, tutaj. Dziękujemy za pana uprzejmość. I przepraszam za… – umilkła, nie bardzo wiedząc jak sprecyzować swoje uczucia. W zasadzie powinna była zwrócić mu za lody, które wyłudził Szymek. Tylko że nie miała przy sobie złamanego grosza.
– To była bardzo miła przysługa – mrugnął okiem do chłopca. – Zwłaszcza w obliczu tego, że zostałem porównany do pewnego super bohatera.
– No tak – roześmiała się, pomagając wysiąść synkowi. – Nawet wiem do którego. I przyznam, że miał całkowitą rację.
Był to całkowicie szczery komplement. Wypowiedziany z naturalnością, której mogłaby jej pozazdrościć niejedna kobieta. W dodatku wyglądała tak pociągająco, gdy się śmiała, gdy grube płatki śniegu majestatycznie osiadały na krótkich rudozłotych kędziorach, na zarumienionych policzkach. Z trudem oderwał wzrok od cudownego widoku i pomachał Szymkowi na pożegnanie. Policzył do dwudziestu, potem szybko zgasił silnik i niemal wyskoczył z samochodu. Zniknął w tej samej bramie co oni, poruszając się prawie bezszelestnie i nasłuchując wesołego głosu chłopca, który echem roznosił się po klatce schodowej. Potem zapadło nagłe milczenie i rozległ się brzęk kluczy. A jednak nie usłyszał odgłosu zamykanych drzwi. Zapadła cisza. Marcin na palcach podszedł do schodów i spojrzał w górę. Na jego oko drugie lub trzecie piętro. Po czym dotarła do niego absurdalność własnych czynów. Zakłopotany wrócił do samochodu, spoglądając w ciemne prostokąty okien na drugim piętrze. Po chwili jeden z nich rozjaśniła słaba poświata. Ktoś zapalił małą lampkę. Firanka uchyliła się i ukazała się zarumieniona, chłopięca buzia.
Teraz już wiedział gdzie mieszkała.
Tylko na co mu to?
Marcin zasępił się. Powinien przestać świrować. Jest tyle innych pięknych kobiet. Wolnych, niezamężnych, tylko czekających na jedno jego słowo. A przede wszystkim takich, które nie oznaczały kłopotów w konfrontacji z rozwścieczonym małżonkiem. Jednak wcale nie było łatwo zapomnieć. Udało mu się to dopiero wieczorem, kiedy zatonął w ramionach nowo co poznanej seksownej brunetki, w dodatku po wypiciu całej butelki wina.
***
Ewa ze smutkiem patrzyła na zarumienioną twarz śpiącego dziecka. Ślady łez już wyschły i malec pogrążył się we własnych, sennych marzeniach. Chyba przyjemnych, bo lekko uśmiechał się, pochrapując.
Powinna w końcu podjąć jakąś decyzję. Zostawić tego zachlanego łajdaka i uciec daleko stąd, spróbować ułożyć sobie życie od nowa. Najgorsze było jednak to, że nie wiedziała dokąd ma pójść? Teoretycznie mieszkanie było jej. Odziedziczyła je po dziadkach. A w świetle prawa? Nie miała bladego pojęcia, choć przypuszczała, że Kamil nie odpuści. Był tu zameldowany, nie mieli rozdzielczości majątkowej, a na dodatek to on głównie płacił czynsz. W zasadzie przez ostatnie miesiące wcale go nie płacił. Robiła to sama, ukradkiem, z pieniędzy, które udało jej się zarobić na czarno. Z oficjalnej pensji nie śmiała uszczknąć ani grosza. Chyba by ją za to zabił. Przez ostatnie trzy lata toczyła cichą walkę z jego nałogiem. Wierzyła, że wciąż się może wszystko zmienić. Że wróci czarujący, kochający mężczyzna, ten, którego poślubiła siedem lat temu. Cierpliwie znosiła kolejne upokorzenia, nabierając coraz więcej pewności, że nie da rady wygrać. Od tego, co zaczęło się tak niewinnie nie było ucieczki. Gdyby chociaż otwarcie przyznał, że ma problem z alkoholem. Ale nie, on uporczywie twierdził, że nic podobnego, nawet teraz, gdy co wieczór wracał z pracy pijany, gdy podczas dnia wolnego nie wyglądał z kieliszka. Przestała się liczyć ona, upragniony syn, cały świat. Rzeczywistość zamknięta w szklanym naczyniu była najważniejsza. Z początku jeszcze obiecywał, starał się chociaż stworzyć pozory. Nie był agresywny, zazwyczaj po prostu szybciej szedł spać. Z miesiąca na miesiąc zmieniało się to na gorsze. Wiedziała, że z czasem dojdzie i do przemocy fizycznej. Jak dziś, gdy uniósł ramię, lecz był zbyt pijany, by celnie uderzyć. Poprzestał na wyzwiskach i bełkocie, potem rzucił się na łóżko i zasnął. Nawet nie ośmieliła się spytać o pensję.
Musiała to przerwać. Nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim ze względu na Szymka. Byłoby o wiele prościej, gdyby nie kochała męża. Chociaż z każdym dniem jej miłość stawała się jakby coraz bardziej przyszarzała, traciła swe kolory i intensywność. Kto wie, może któregoś dnia obudzi się całkiem wolna od tego uczucia? Może właśnie teraz nadszedł doskonały moment, gdy lodówka ziała pustką, w ogromnej szafie leżał starannie zapakowany mały, skromny prezencik, a za dwa dni do drzwi miały zapukać święta. Może...
Wychowali ją dziadkowie. Nie przelewało się, ale nigdy nie odczuła żeby czegoś jej brakowało. Od urodzenia była chorowitym dzieckiem. Kłopoty ze zdrowiem towarzyszyły jej przez całe życie, a dziewięć miesięcy ciąży do dziś wspominała jako piekło. Gdyby nie to, z pewnością znalazłaby już stałą pracę. Ale kto chciał zatrudnić kobietę obarczoną dzieckiem, na dodatek taką, która połowę miesiąca przebywała na zwolnieniu lekarskim? A ten rok był znacznie gorszy. Cały październik przeleżała w łóżku, chorując na zapalenie płuc, a w listopadzie była tak słaba, że z ledwością odprowadzała Szymka do szkoły. Kamil przejął się o tyle, że musiał sam jechać na coroczny proszony obiad u jego rodziców. Na dodatek chłopiec zaparł się, ze zostanie z matką i wściekły mężczyzna, bluzgając przekleństwami, opuścił mieszkanie, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe. Ewa odetchnęła. Nie lubiła tych wizyt jak mało czego na świecie. Teściowa częstująca swego synka alkoholem, wciąż niewidząca albo niechcąca zauważyć problemu. Gruby, spocony teść, wygłaszający długie, napuszone wywody na temat tego, co działo się w polityce i gospodarce. Wystraszony Szymek chowający się za jej plecami, samym tylko spojrzeniem błagający o powrót do domu. Chociaż raz miała powód, by być zadowoloną z własnej niedyspozycji. Nawet jeśli Kamil po powrocie ukarał ją pustą lodówką i kamiennym milczeniem. Przez całe dwa tygodnie. To były ciężkie dni, bo własne pieniądze się jej skończyły, większość z nich poszła na lekarstwa, a w domu nie było dosłownie nic do jedzenia. Nic. Doskonale pamiętała, jak smarowała ostatnią bułkę resztką masła zdrapywanego z papierka. I tylko tyle dostał tego dnia Szymek do szkoły. Na szczęście była jeszcze Ewelina.
Z czystym sumieniem mogła nazwać ją przyjaciółką. Obarczona liczną rodziną, wiecznie zmęczona i zapracowana, codziennie robiła skromne zakupy i przynosiła je, za każdym razem ostrzegając, by schowała jedzenie przed mężem. To akurat nie było trudne, bo Kamil wracał tak pijany, że z ledwością doczołgiwał się do łóżka i padał na nie pochrapując, śmierdzący, brudny, budzący coraz więcej niechęci i wstrętu. Tak jak dzisiaj.
Ewa zmęczonym ruchem przesunęła dłońmi po twarzy. Koniec z tym. Powie Kamilowi, że odchodzi zaraz po świętach. Nie miała bladego pojęcia, gdzie się uda, istniały chyba jakieś schroniska? Cokolwiek, chociaż najmniejszy kąt, w którym będą mogli się przespać, a ona sama przemyśleć, co powinna zrobić dalej. Powie mu to jutro, w samą wigilię. Postawi warunek. Jeśli do nowego roku nie wypije ani kropli, być może zostaną. Sama w to nie wierzyła, ale pragnęła spróbować po raz ostatni. Uśmiechnęła się z goryczą. Nadzieja zawsze umiera na końcu. Zawsze.
Przypomniał jej się mężczyzna spotkany dziś w centrum handlowym. Szymek bardzo trafnie porównał go do swego obecnego idola. Może nie był tak umięśniony jak tamten, chociaż kto wie, co skrywał elegancki garnitur? I chyba miał bardziej wyrazistą twarz? Chyba. Była tak zawstydzona zachowaniem chłopca, że nie ośmieliła się przyjrzeć nieznajomemu dokładniej. Zresztą po co? Kamil też oczarował ją wyglądem zewnętrznym, nienagannymi manierami, kwiatami i deklaracjami miłości. Piękna miska jeść nie daje, jak mówiło stare przysłowie.
Poranek przywitał ją przejmującym chłodem. Niechętnie wygrzebała się spod pierzyny, jeszcze szczelniej otulając nią śpiącego synka i poczłapała w kierunku kaflowego pieca, stojącego w kącie pokoju. Dobrze, że zdołała zadbać o odpowiednią ilość opału na zimę. Jej mąż nie przejmował się przecież takimi rzeczami. Jego rozgrzewała wódka. Wykrzywiła usta z goryczą i zamknęła metalowe drzwiczki. Potem podeszła do okna, za którym było widać niekończącą się biel. Termometr wskazywał minus dziesięć stopni, a śnieg nadal padał, jakby ktoś tam na górze uznał, że trzeba zasypać ten świat, zakryć cały jego brud i brzydotę. Uwielbiała śnieg, nawet teraz, a zwłaszcza teraz, gdy tak niewiele miała powodów do radości. Przemknęła do kuchni, marszcząc nos, gdy przechodziła obok tapczanu stojącego w drugim pokoju. Śmierdziało wódką oraz rzygami. Coraz częściej się to zdarzało, a ona serdecznie nienawidziła sprzątania tego bałaganu. W zimnej kuchni zaparzyła herbatę i ogrzewając zziębnięte dłonie o ciepły kubek, usiadła tuż przy oknie, z zachwytem chłonąc rozciągający się za nim widok. Ze wszelkich sił starała się nie myśleć o dzisiejszym wieczorze, o braku drzewka, o pustej lodówce, a nade wszystko o rozczarowaniu widocznym w oczach własnego dziecka. W zeszłym roku Kamil zadbał jeszcze o świąteczne zakupy. W tym roku, jak widać nie miał najmniejszego zamiaru tego zrobić. Nawet nie była pewna czy pojawi się wieczorem w mieszkaniu. Tym lepiej, będzie mogła bez wahania podjąć ostateczną decyzję.
***
Marcin podgryzając pierniczki i popijając je aromatyczną kawą, siedział w nagrzanym wnętrzu samochodu, z uwagą obserwując nieco zaniedbaną bramę starej kamienicy. Punkt na obserwację wybrał idealny, a wcześniej nie omieszkał sprawdzić, czy przypadkiem nie istnieje jakieś drugie wyjście. Nie istniało. Mniejszym zadowoleniem napełniał go fakt, że chyba zwariował. Odpuścił sobie poranne, wigilijne spotkanie w firmie, łgając, że wyjeżdża z samego rana. Zadzwonił do rodziców, oznajmiając, że się odrobinę spóźni, bo zatrzymał go bardzo pilny interes. A teraz siedział tutaj, obżerając się świątecznymi słodyczami i jak głupi wpatrując w ciemny prostokąt bramy. To było niepotrzebne, nierozsądne i tak dalej, ale nie potrafił się temu oprzeć. Po raz pierwszy w życiu, naprawdę nie potrafił. Chęć ujrzenia tej prześlicznej kobiety była silniejsza niż cokolwiek innego. Silniejsza od jego pragmatyzmu, zdrowego rozsądku, od jakichkolwiek argumentów, które sam dla siebie wymyślał. Walczył cały ranek, aż w końcu się poddał. Spakował walizkę, prezenty dla rodziny, bo święta zawsze obchodzili w licznym gronie, a nawet dokupił jeszcze dwa, choć robił to z bijącym z emocji sercem, zastanawiając się po cholerę? W zasadzie już mógł ruszyć do celu, jego rodzice mieszkali zaledwie pół godziny drogi za miastem. No dobrze, w tych warunkach to mogła być cała godzina. Ale nie, jego przygnało tutaj, nie wiadomo po co, bo sam nie umiał określić własnych oczekiwań.
Z bramy wytoczył się zarośnięty facet, mamroczący coś pod nosem i kulący się z zimna. Przystanął na rogu, wyjmując z kieszeni małą buteleczkę. Wypił całość, zadarł głowę i pogroził pięścią. Nie widomo czy robił to dla kogoś, kto chował się za gęstą firanką jednego z okien, czy też manifestował w ten sposób swe niezadowolenie z sypiącego bez ustanku śniegu. Potem chwiejnym krokiem ruszył przed siebie i wkrótce skręcił w najbliższą uliczkę. Dopiero wtedy Marcin oderwał od niego wzrok. W znajomym oknie ukazała się blada dziecięca buzia. Mógł się mylić, ale wydawało mu się, że chłopiec także wpatrywał się w mężczyznę, który przed chwilą zniknął za rogiem. Czyżby szanowny tatuś? W takim razie... Nadzieja Marcina eksplodowała niczym dobrze podsycony płomień. Już widział siebie, jak bohatersko ratuję kobietę z rąk tego pijaka, otacza ją opieką, kupuje kosztowne prezenty, zabiera w ekskluzywną podróż. W następnym momencie wymownym gestem puknął się w czoło. Nie, koniec z tym. Odstawił pusty już kubek po kawie, zapiął pasy i z determinacją ruszył z miejsca. Naprawdę koniec. Jednak jego silna wola malała wraz z każdym przejechanym kilometrem. Miał taką szaloną ochotę wrócić, wejść na drugie piętro i zapukać do odpowiednich drzwi. A potem z czarującym uśmiechem zaprosić ich na kawę, pogawędzić, dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Jednak oparł się pokusie, a po niecałej godzinie znalazł się u celu.
Przez całe popołudnie błąkał się zamyślony po całym domu. Mało kto zwrócił na to uwagę; było głośno, gwarno i po raz kolejny zbyt tłoczno. Nadeszła pora dzielenia się opłatkiem, wspólnego biesiadowania przy wigilijnym stole oraz rozpakowywania prezentów wśród głośnych okrzyków i pisków najmłodszych. Lecz on siedział wyraźnie nieobecny, myślami błądząc gdzieś daleko, pośród zaśnieżonych ulic miasta. W końcu kiedy już minął największy rozgardiasz, spojrzał na zegar wiszący nad kominkiem. Pokazywał siódmą godzinę. Tak strasznie go kusiło, by pobiec do samochodu, ruszyć bez wahania w drogę powrotną. Chwilę później zacisnął zęby i stanowczym gestem sięgnął po butelkę pełną połyskliwego czerwonego wina oraz pękaty kieliszek.
***
Ewa z rezygnacją popatrzyła na jedzenie stojące na kuchennym stole. Tylko tyle zdołała przygotować. Sałatka, kilka kawałków smażonej ryby, garnek barszczu i makowiec, który tak uwielbiał Szymek. Niewiele, ale teraz wydawało się to mało ważne. Chłopca nie było, zaprowadziła go do Eweliny, której przez dwie godziny jedno dziecko mniej, czy też jedno więcej nie robiło wielkiej różnicy. Przed wyjściem namalowali prześliczną choinkę na jednej ze ścian pokoju, ozdobili ją powycinanymi z gazet i papieru gwiazdkami, a synek skrupulatnie ułożył na stole swoje samochodziki, z niecierpliwością oczekując na moment, gdy jego kolekcja się powiększy.
Spojrzała na skromne, plastikowe autka, a wtedy po raz pierwszy obok żalu pojawiła się złość. Zanim jednak na dobre zdążyła wykiełkować, trzasnęły drzwi wejściowe i w progu pojawił się wyraźnie już podchmielony Kamil.
– Rybka? – zainteresował się zachłannie. Kiedy tylko wyciągnął rękę, Ewa z całej siły uderzyła w nią z wściekłością kuchennym ręcznikiem. Na reakcję nie musiała długo czekać. Silna, męska dłoń wylądowała na jej twarzy, pozbawiając na chwilę przytomności i odrzucając do tyłu. Gdyby nie ściana, z pewnością by upadła.
– Suka! Cholerny darmozjad! – usłyszała jeszcze, a potem mąż zasiadł do stołu i pochłonął to, co miało być ich wigilijnym posiłkiem. Patrzyła na to ze łzami w oczach, wiedząc, iż protest na nic się nie zda. Całość popił barszczem i głośno beknął. Wygrzebał z kieszeni małą butelczynę, spoglądając z niezadowoleniem na resztkę alkoholu chlupoczącą na samym dnie. – Nawet nie ma co wypić – wywarczał.
– Dziś święto – odezwała się w końcu głosem nabrzmiałym od płaczu.
– I co z tego? Gdzie smarkacz?
– U Eweliny. To była nasza... nasze... – słowa utknęły jej w gardle.
Kamil wyglądał jednak na bardziej zainteresowanego brakiem wódki niż czymkolwiek innym. Nie przejął się nawet tym, że po raz pierwszy ją uderzył. Miała nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Jak widać płonną.
– Co za cholerny świat – wymamrotał. – Nie licz na kasę, bo ten skurwiel, u którego pracowałem, nie wypłacił ani grosza. Powiedział, że jest krzywo. Co za bydlak! Ja mu jeszcze pokażę krzywo! - odgrażał się, wstając ze stęknięciem i kierując w głąb mieszkania. Ostrożnie podążyła tuż za nim. Co prawda prezent dla Szymka był bardzo dobrze schowany, ale irracjonalny strach kazał jej się mieć na baczności. Kamil zatrzymał się przed stołem, na którym stały zabawki synka, wpatrując się w nie z namysłem.
– Patrz, a mój kumpel szukał prezentu dla swoich dzieciaków – odezwał się z nagłą radością. – Mógłbym mu opylić te trzy, czwarty dorzuciłbym gratis.
Kobieta zamarła. To co właśnie usłyszała, nie mieściło się jej w głowie.
– Ale...
– Da mi za to kawał karpia i całą półlitrówkę. Zrobimy sobie świąteczną ucztę. – Kamil sięgnął po zabawki, kompletnie nie przejmując się tym, że pozbawia ich własne dziecko.
– Żartujesz, prawda?
– Nie – spojrzał na nią groźnie. – Wciąż chcesz forsy, wciąż masz wymagania. To urodziny, to święta albo szkoła. Oszaleć można przez ciebie babo.
– Przehandlujesz jego ukochane autka za wódkę?
– Muszę się napić – mruknął jakby z nagła zawstydzony. Następnie nie zwracając na nic więcej uwagi, szybko przemknął w kierunku drzwi i wyszedł z mieszkania.
Ewa nadal stała w tym samym miejscu. Stała, czując jak coś wielkiego i strasznego dusi ją w piersiach, czując, że ma ochotę krzyczeć, nie! wrzeszczeć, aż do utraty tchu. Przełknęła łzy, potem wygrzebała z głębi przepastnej szafy małą reklamówkę z zapakowaną zabawką i paczuszką cukierków, ubrała się, starając nie zwracać uwagi na trzęsące dłonie, a na samym końcu wepchnęła do tylnej kieszeni dżinsów ostatnie dwadzieścia złotych. Jednego była pewna – dzisiejszego wieczora już tu nie wrócą. Jutrzejszego także nie. Nie miała pojęcia, co zrobią, gdzie się podzieją, ale gdy przypomniała sobie nalaną, czerwoną od przepicia twarz Kamila, poczuła, że będzie musiała go zabić, jeśli spotkając się w najbliższym czasie. Nie wiedziała także, co powie Szymkowi. Zacisnęła zęby, zatrzaskując za sobą drzwi i szybko zbiegając po schodach.
Nie weszła na górę, by zobaczyć się z Eweliną. Bała się, że przyjaciółka zauważy wyrazistego siniaka pod jej prawym okiem. Pstryknęła jedynie domofonem i poprosiła, aby Szymek zszedł na dół.
– Mamusiu, co się stało? – zdumiony chłopiec zadarł głowę do góry, badawczo wpatrując się w jej oczy.
– Nic kochanie. Jest ślisko, a ja strasznie się spieszyłam. Do wesela się zagoi – zażartowała, chwytając jego ciepłą rączkę, w swoją zziębniętą dłoń. – Wiesz, wpadłam na świetny pomysł. Pójdziemy sobie na Rynek, pospacerujemy, może gdzieś wstąpimy na coś pysznego – przy ostatnich słowach jej głos nieco zadrżał. Jak miała wytłumaczyć dziecku, że wigilię spędzą błąkając się po opustoszałych ulicach?
– Zgoda – odpowiedział tylko, jakby przeczuwając, że stało się coś złego. Zresztą i on nie miał ochoty wracać do domu.
Szli powoli, w milczeniu, zaśnieżonymi chodnikami, kompletnie opustoszałego miasta. Czasami zerkali w rozświetlone okna innych domów, czasami dawało się tam zauważyć roześmiane twarze. Ewa dzielnie powstrzymywała płacz, a Szymek jedynie coraz mocniej ściskał jej rękę. Od dawna wiedział już, że w ich rodzinie nie jest tak jak powinno być, ale tego wieczoru rozczarowanie było zbyt ogromne i z oczu chłopca popłynęły niechciane łzy. Bał się jednak, by mamusia tego nie zauważyła, więc nawet nie pociągnął nosem, ukradkiem ocierając twarz skrajem szorstkiego rękawa kurtki.
Przechodząc przez jezdnię, nie zwrócili uwagi na nadjeżdżające auto. Dopiero kiedy dał się słyszeć przenikliwy dźwięk klaksonu, Ewa uniosła głowę i spojrzała w bok z przerażeniem. 

link do części II - klik

17 komentarzy:

  1. Wiedziałam, że doczekam się czegoś z okazji świąt! ;) Babeczko, życzę Ci dużo szczęścia i trzymam kciuki aby wszystko było dobrze. Wesołych Świąt, trzymaj się :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Tesknilam za tobą Babeczko :) wesołych swiat :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak fajnie, że wróciłaś! Prosimy skończ to opowiadanie szybko ! Kopciuszek i książę z bajki to cos czego nam potrzeba na święta !

    OdpowiedzUsuń
  4. Opowiadanie genialne :) tak sie ciesze ze wrocilas do nas :) juz czekam na kolejna czes :) WESOŁYCH ŚWIĄT !!! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Można liczyć na kolejne części ? :) Mam nadziej, że jeszcze w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam to opowiadanie! Takie przejmujące, ale pełne nadziei... Jest to coś innego niż zazwyczaj, ale właśnie ta inność jest fajna ;) Trzymaj się i nie trać nadziei, bo choć w tym momencie coś wydaje się być straszne i nie do przejścia to na pewno wszystko się ułoży. Często jest tak, że coś się układa nie po naszej myśli, ale szczęście czasem musi znaleźć boczne drzwi do naszego domu. I tak świątecznie, życzę Ci szczęścia. Bo jeśli jesteśmy szczęśliwi, to znaczy, że mamy wszystko to, co jest niezbędne do życia. Wesołych w skrócie ;)

    I dziękuję za prezent świąteczny, zaczynało już mi Ciebie brakować w internetach :P

    Pozdrawiam
    Shana

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie wiesz jak fajnie jest móc przeczytać znów twoje opowiadanie. Bardzo się cieszę. Pozdrowionka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Boję się, że w jest w kraju wiele setek kobiet w podobnej sytuacji. Nie proszą nikogo o pomoc,
    o pracę trudno, a już na pewno nie wszystkie mają szansę trafic na jakiegoś Marcina-dobroczyńcę. Babeczko, dobrze zrobiłaś pisząc to opowiadanie. Przypomniałaś nam o ludziach, którym należy od nas pomoc.
    Życzę ci z całego serca, żeby wszystkie problemy ze zdrowiem twoim i dziecka znalazły szczęśliwe rozwiązanie. A w nowym roku szczęścia i radochy mocy continuum.
    jokk.

    OdpowiedzUsuń
  9. Życzę Ci Babeczko dużo dużo zdrowia i radosnych, rodzinnych świąt!
    Co do opowiadania to mam nadzieję, że samochodem nie jechał Marcin. Podobnie jak tobie taka historia pasuje do mojego nastroju. Czekam na kolejną część!

    P.S U mnie dzisiaj spadło dużo śniegu! :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. O wreszcie wróciłaś nasza kochana babeczko :) jak sie czujesz wzzystko dobrze? Opowiadanie oczywiscie swietne i czekam na nastepna czesc :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ale się wciągnęłam w historię! Nie każ nam zbyt długo czekać

    OdpowiedzUsuń
  12. Super opowiadanie babeczko :) czekam na kolejna czesc :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy będzie kolejna część ?:-)

    OdpowiedzUsuń
  14. no i nie ma nastepnej czesci... ehh ;/

    OdpowiedzUsuń
  15. Babeczko jesteśmy z Tobą :-) dodaj juz koleją część ja nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  16. Czekam z niecierpliwościa na druga część i zycze duuuzo zdrowka! :) pozdrawiam, fanka Ola :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Babeczko - to był romans, piekny i nierealny :)
    Ale gdyby chcieć go urealnić, taka kobieta swojego dobrego ducha mogłaby spotkać w ośrodku dla samotnej matki.

    ola

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.