Marcin siedział w
wygodnym fotelu, popijając kawę i czytając poranną prasę. Całkiem zadowolony z
życia, z tego jak wyglądał i wszystkiego, co dotąd osiągnął. W planach na
popołudnie miał duże, doskonale płatne zlecenie, a w godzinach wieczornych
wystrzałową randkę. W końcu musi korzystać z przyjemności, bo wkrótce zamierzał
się ustatkować. Na razie jednak brakowało mu odpowiedniej kandydatki.
Z przyjemnością popił
aromatyczny napój, gdy usłyszał ciche skrzypnięcie krzesła. Nie było w tym nic
dziwnego, w końcu siedział przy stoliku kawiarni, znajdującej się w dużym i
ruchliwym centrum handlowym, gdyby nie wrażenie, że ktoś bacznie go obserwuje.
Odłożył gazetę i spojrzał prosto w ogromne, dziecięce oczy. Należały do pięcio,
może sześcioletniego chłopca, który zajął miejsce naprzeciwko, z powagą się w
niego wpatrując.
Zdziwiony a na dodatek
lekko zmieszany Marcin, dyskretnie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu matki
malucha. Czy mógł jednak w tym przelewającym się tłumie cokolwiek dostrzec?
Nadchodziły święta. Radosne, głośne więc ludzie masowo przybywali do takich
miejsc, by zakosztować sklepowego, świątecznego szaleństwa.
Marcin odchrząknął i
złożył gazetę. Może wystarczy zapytać?
– Gdzie twoja mama
i tata brzdącu?
Chłopiec uśmiechnął się
szeroko, ale wcale nie wyglądał na zmartwionego zaistniałą sytuacją.
– To chyba nie
powód do zadowolenia? – zauważył Marcin ostrożnie. Dopiero teraz dotarło do
niego, że malec był niezwykle urodziwy, ale i bardzo skromnie ubrany. Spodnie
miały naszyte łaty na kolana, buciki całkiem zdarte czubki, a koszula w kratkę
też wymagała nagłej wymiany na coś nowszego. A jednak był uroczy z tą smagłą
buzią, intensywnie błękitnymi oczętami i lekko zadartym noskiem. Reklamowy,
ocenił w mgnieniu oka Marcin, zastanawiając się przy okazji, czy nie mógłby
tego w jakiś sposób wykorzystać. Co prawda nie mieli obecnie zleceń na reklamy
z udziałem dzieci, ale to żaden problem.
– Mama mnie
znajdzie – stanowczym głosem oznajmił chłopiec, przerywając panującą między
nimi ciszę.
– W tym tłumie
może być ciężko.
– Mama sobie
poradzi.
Marcin zaskoczony uniósł
wysoko brwi. Widać wiara w zapominalską mamusię była niepodważalna. Ciekawe czy
często gubi własne dziecko?
– A dlaczego usiadłeś
obok mnie? Są inne wolne stoliki.
– Przypominasz
kapitana Amerykę – oznajmił smarkacz, wprawiając mężczyznę w jeszcze większe
osłupienie. Akurat takiego argumentu się nie spodziewał.
– Kogo?!
– Mojego ulubionego
bohatera z pewnego fajnego filmu.
– Takie fajne
filmy nie są chyba dla dzieci w twoim wieku?
– Mama też tak
twierdzi i była bardzo zła, że go obejrzałem – westchnął chłopiec. – Zamówisz
mi lody?
Bezpośredni był. Marcin
kiwnięciem dłoni przywołał kelnerkę. W końcu stanowisko bohatera zobowiązuje.
Nie może smarkaczowi odmówić zwykłych lodów.
– Zjesz i
poszukamy twojej mamy.
– Dobrze. Mogą być
czekoladowe?
Dzieciaka najwyraźniej
bardziej absorbował wybór smaku niż cokolwiek innego. Pochłonął całą porcję bez
słowa, na sam koniec ze smakiem chrupiąc wafelka. I dopiero wtedy spojrzał na
milczącego Marcina.
– Bardzo dobre – oświadczył.
– Dziękuję.
– Nie ma za co –
mruknął mężczyzna. – Za pół godziny muszę być w pracy. Dłużej nie zostanę.
– Mogę pójść z
tobą?
– Jeszcze czego! –
I od razu złagodniał, widząc podejrzanie szklące się oczy. – Twoja mama by cię
nie znalazła – powiedział podstępnie.
– No… To prawda –
malec westchnął. – Szkoda. Fajny jesteś.
– Bo kupiłem ci
lody?
– Tak.
Filozofia chłopca nie
była zbytnio skomplikowana. Marcin zaniepokoił się. A jeśli znajdzie się ktoś,
kto będzie to chciał wykorzystać w nieodpowiedni sposób? Musi odszukać ochronę
i przekazać im brzdąca. Cholera! Niedane było mu wypić dzisiejszej kawy w
spokoju.
– Zaprowadzę cię do
takich panów w mundurach i tam poczekasz na mamę, zgoda?
– Nie lubię panów
w mundurach – skrzywił się malec. – Oni nie są dobrzy.
Marcin wspomniał
wszystkie mandaty, które uszczupliły jego konto, jak również te, które otrzymał
według niego niezasłużenie, i w duchu poparł słowa chłopca. Ale nie miał
wyboru. Szybko zapłacił rachunek, potem ujął ciepłą, lekko klejącą się drobną
rączkę i ruszył w kierunku informacji. Dzieciak miał bardzo markotną minę i aby
go odrobinę rozweselić, postanowił zająć rozmową.
– Co w tym roku
zamówiłeś u Gwiazdora?
Chłopiec najwyraźniej
się zrumienił.
– Mama powiedziała,
że musimy zamówić buty, bo te są zniszczone.
– Tylko buty? – Mężczyzna
zerknął na niego z niedowierzaniem.
– I takie małe
autko, jakie ma Kamil z mojej klasy. Ale jemu nie przyniósł go Mikołaj, tylko
kupił tata.
– Autko?
– Taki wóz strażacki
– powiedział z tęsknotą chłopiec. – Będę wtedy miał aż pięć samochodzików.
– Aż pięć –
powtórzył jak echo Marcin. Wspomniał swoich siostrzeńców, których pokój był
zawalony zabawkami i poczuł nagły żal. Buty i samochodzik. A mamuśka lata po
sklepach, pewnie za nowymi ciuchami. – Ile masz lat?
– Siedem. I mam na
imię Szymon. A ty?
– Marcin.
Akurat przechodzili
obok ogromnego sklepu z zabawkami, gdzie wystawa kusiła bogactwem wyłożonego na
niej towaru. Mały jednak nawet nie spojrzał w tamtą stronę. Marcin chyba się
domyślał dlaczego. Ale dziwnie posmutniał, zwieszając główkę i mocniej
ściskając jego rękę.
Minutę później przemiła
pani oznajmiła przez megafon, że mały Szymek czeka na swoją mamę przy punkcie
informacji. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Szczupła, wysoka kobieta
rzuciła się w ich kierunku i już po chwili chłopiec zatonął w jej ramionach.
Miała mokrą od łez twarz i wcale nie wyglądała na wyrodną matkę, która zapomniała
o swym dziecku w zakupowym szale. Kiedy już wyściskała malca, wstała, ocierając
policzki wierzchem dłoni i z wdzięcznością spojrzała na Marcina. Za to on
patrzył ze zdumieniem. Nic dziwnego, że malec był tak urodziwy. Miał po kim to
odziedziczyć. Pociągła twarz o niezwykle klasycznych rysach, przepiękne oczy w
odcieniu błękitu letniego nieba, na dodatek otoczone gęstymi i długimi rzęsami,
a na sam koniec kształtne usta, o malinowym odcieniu. Całkowity brak makijażu,
proste, bardzo króciutko obcięte rudozłote włosy i delikatna cera, nakrapiana
tysiącem piegów. Ubranie szare, nierzucające się w oczy. Zwykłe dżinsy i
staromodne buty. Bury płaszcz. Nic szczególnego. Za to wiedział już, że ta
kobieta z pewnością nie biegała po sklepach w poszukiwaniu nowych ciuchów.
– Bardzo panu dziękuję
– powiedziała, rumieniąc się przy tym zmieszana pod wpływem bacznego spojrzenia
mężczyzny. – Nie wiem jak to się stało. To chyba przez ten tłum.
– Wszyscy robią
zakupy – oświadczył krótko, z niesmakiem myśląc, że dawno nie wygłosił takiego
suchara.
– Odwiedziłam
jeden ze sklepów w sprawie pracy. – Ponownie się zaczerwieniła, jakby te słowa
były czymś hańbiącym. – Za słabo na niego uważałam.
– Zdarza się. Jadł
lody, chyba może? – zaniepokoił się
– Lody? Szymek! –
zgromiła synka spojrzeniem, domyślając się przebiegu akcji.
– Grzecznie
poprosiłem – usprawiedliwił się chłopiec. – I podziękowałem.
– Nic się nie
stało – Marcin usiłował zbagatelizować sprawę. – Może podwieź was do domu?
Strasznie się rozpadało.
– Nie szkodzi,
poradzimy sobie. Ale dziękujemy za propozycję.
– Mamo! – jęknął
chłopiec.
– Mieszkamy
niedaleko.
– Ale mamo…
– To naprawdę
żaden problem. – Marcin z jednej strony rozumiał jej zakłopotanie i opór. Z
drugiej jednak bardzo chciał się dowiedzieć gdzie mieszka. A na to był tylko
jeden sposób.
– Pojechalibyśmy
samochodem – odezwał się malec z tęsknotą.
– Mamy pięć minut
szybkim marszem. Naprawdę nie trzeba.
– Trzeba, trzeba –
Szymek wyglądał na zdecydowanego wykorzystać nadarzającą się okazję. Marcin
uśmiechnął się pod nosem i zapiął płaszcz. Kobieta pokiwała z rezygnacją głową,
uśmiechając się z czułością. Często zastanawiała się po kim synek odziedziczył
silną wolę oraz przysłowiowy ośli upór. Z pewnością nie po niej czy swoim ojcu.
Może po którymś z dziadków? Zamyślona ujęła małą dłoń, zupełnie nie zważając na
pełen zaciekawienia wzrok towarzyszącego im mężczyzny oraz wesołą paplaninę
własnego dziecka. Ocknęła się dopiero, gdy wyszli na parking i stanęli przed
smukłym, sportowym wozem.
– Jaki cudowny! –
Szymkowi o mało co oczy nie wyszły na wierzch.
– Moi siostrzeńcy
też tak twierdzą – odparł rozweselony Marcin, otwierając drzwi i gestem
zapraszając ich do zajęcia miejsca. Po czym szybko usiadł za kierownicą, nie
mogąc się powstrzymać od zerkania na zarumienioną twarz kobiety. – Gdzie mam
was podwieźć?
Cichym głosem wymieniła
nazwę ulicy i numer. Skinął głową, odpalając i ruszając do przodu. Zatrzymał
się jeszcze przy kasie biletowej, by uiścić opłatę, a potem wyjechał na
zaśnieżone, ruchliwe ulice miasta. Żałował, że jazda potrwa zaledwie kilka
minut. Zerknął na znieruchomiałego z zachwytu chłopca, później po raz kolejny
na jego matkę. Była śliczna. Seksowna. Taka krucha i delikatna, że od razu
obudziła w nim wszystkie męskie instynkty, łącznie z pragnieniem, aby zamknąć
ją w ramionach i chronić przed całym złem tego świata. Zbeształ się w duchu, bo
to było wyjątkowo głupie. Po pierwsze, zauważył przecież na jej palcu
cieniutką, złotą obrączkę. Po drugie, była całkiem obca. Pierwsze wrażenie
bywało mylne, a eteryczna uroda nie gwarantowała słodyczy charakteru.
– To tutaj? –
Zatrzymał się przed ciemną czeluścią bramy starej kamienicy i spojrzał na swoją
towarzyszkę pytająco. Westchnęła, potakując skinieniem głowy.
– Tak, tutaj. Dziękujemy
za pana uprzejmość. I przepraszam za… – umilkła, nie bardzo wiedząc jak
sprecyzować swoje uczucia. W zasadzie powinna była zwrócić mu za lody, które
wyłudził Szymek. Tylko że nie miała przy sobie złamanego grosza.
– To była bardzo
miła przysługa – mrugnął okiem do chłopca. – Zwłaszcza w obliczu tego, że
zostałem porównany do pewnego super bohatera.
– No tak – roześmiała
się, pomagając wysiąść synkowi. – Nawet wiem do którego. I przyznam, że miał
całkowitą rację.
Był to całkowicie
szczery komplement. Wypowiedziany z naturalnością, której mogłaby jej
pozazdrościć niejedna kobieta. W dodatku wyglądała tak pociągająco, gdy się
śmiała, gdy grube płatki śniegu majestatycznie osiadały na krótkich rudozłotych
kędziorach, na zarumienionych policzkach. Z trudem oderwał wzrok od cudownego
widoku i pomachał Szymkowi na pożegnanie. Policzył do dwudziestu, potem szybko
zgasił silnik i niemal wyskoczył z samochodu. Zniknął w tej samej bramie co
oni, poruszając się prawie bezszelestnie i nasłuchując wesołego głosu chłopca,
który echem roznosił się po klatce schodowej. Potem zapadło nagłe milczenie i
rozległ się brzęk kluczy. A jednak nie usłyszał odgłosu zamykanych drzwi.
Zapadła cisza. Marcin na palcach podszedł do schodów i spojrzał w górę. Na jego
oko drugie lub trzecie piętro. Po czym dotarła do niego absurdalność własnych
czynów. Zakłopotany wrócił do samochodu, spoglądając w ciemne prostokąty okien
na drugim piętrze. Po chwili jeden z nich rozjaśniła słaba poświata. Ktoś
zapalił małą lampkę. Firanka uchyliła się i ukazała się zarumieniona, chłopięca
buzia.
Teraz już wiedział
gdzie mieszkała.
Tylko na co mu to?
Marcin zasępił się.
Powinien przestać świrować. Jest tyle innych pięknych kobiet. Wolnych,
niezamężnych, tylko czekających na jedno jego słowo. A przede wszystkim takich,
które nie oznaczały kłopotów w konfrontacji z rozwścieczonym małżonkiem. Jednak
wcale nie było łatwo zapomnieć. Udało mu się to dopiero wieczorem, kiedy
zatonął w ramionach nowo co poznanej seksownej brunetki, w dodatku po wypiciu
całej butelki wina.
***
Ewa ze smutkiem patrzyła
na zarumienioną twarz śpiącego dziecka. Ślady łez już wyschły i malec pogrążył
się we własnych, sennych marzeniach. Chyba przyjemnych, bo lekko uśmiechał się,
pochrapując.
Powinna w końcu podjąć
jakąś decyzję. Zostawić tego zachlanego łajdaka i uciec daleko stąd, spróbować
ułożyć sobie życie od nowa. Najgorsze było jednak to, że nie wiedziała dokąd ma
pójść? Teoretycznie mieszkanie było jej. Odziedziczyła je po dziadkach. A w
świetle prawa? Nie miała bladego pojęcia, choć przypuszczała, że Kamil nie
odpuści. Był tu zameldowany, nie mieli rozdzielczości majątkowej, a na dodatek
to on głównie płacił czynsz. W zasadzie przez ostatnie miesiące wcale go nie
płacił. Robiła to sama, ukradkiem, z pieniędzy, które udało jej się zarobić na
czarno. Z oficjalnej pensji nie śmiała uszczknąć ani grosza. Chyba by ją za to
zabił. Przez ostatnie trzy lata toczyła cichą walkę z jego nałogiem. Wierzyła,
że wciąż się może wszystko zmienić. Że wróci czarujący, kochający mężczyzna,
ten, którego poślubiła siedem lat temu. Cierpliwie znosiła kolejne upokorzenia,
nabierając coraz więcej pewności, że nie da rady wygrać. Od tego, co zaczęło
się tak niewinnie nie było ucieczki. Gdyby chociaż otwarcie przyznał, że ma
problem z alkoholem. Ale nie, on uporczywie twierdził, że nic podobnego, nawet
teraz, gdy co wieczór wracał z pracy pijany, gdy podczas dnia wolnego nie
wyglądał z kieliszka. Przestała się liczyć ona, upragniony syn, cały świat.
Rzeczywistość zamknięta w szklanym naczyniu była najważniejsza. Z początku jeszcze
obiecywał, starał się chociaż stworzyć pozory. Nie był agresywny, zazwyczaj po prostu
szybciej szedł spać. Z miesiąca na miesiąc zmieniało się to na gorsze.
Wiedziała, że z czasem dojdzie i do przemocy fizycznej. Jak dziś, gdy uniósł ramię,
lecz był zbyt pijany, by celnie uderzyć. Poprzestał na wyzwiskach i bełkocie,
potem rzucił się na łóżko i zasnął. Nawet nie ośmieliła się spytać o pensję.
Musiała to przerwać.
Nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim ze względu na Szymka.
Byłoby o wiele prościej, gdyby nie kochała męża. Chociaż z każdym dniem jej
miłość stawała się jakby coraz bardziej przyszarzała, traciła swe kolory i
intensywność. Kto wie, może któregoś dnia obudzi się całkiem wolna od tego
uczucia? Może właśnie teraz nadszedł doskonały moment, gdy lodówka ziała pustką,
w ogromnej szafie leżał starannie zapakowany mały, skromny prezencik, a za dwa
dni do drzwi miały zapukać święta. Może...
Wychowali ją
dziadkowie. Nie przelewało się, ale nigdy nie odczuła żeby czegoś jej
brakowało. Od urodzenia była chorowitym dzieckiem. Kłopoty ze zdrowiem
towarzyszyły jej przez całe życie, a dziewięć miesięcy ciąży do dziś wspominała
jako piekło. Gdyby nie to, z pewnością znalazłaby już stałą pracę. Ale kto
chciał zatrudnić kobietę obarczoną dzieckiem, na dodatek taką, która połowę
miesiąca przebywała na zwolnieniu lekarskim? A ten rok był znacznie gorszy.
Cały październik przeleżała w łóżku, chorując na zapalenie płuc, a w
listopadzie była tak słaba, że z ledwością odprowadzała Szymka do szkoły. Kamil
przejął się o tyle, że musiał sam jechać na coroczny proszony obiad u jego
rodziców. Na dodatek chłopiec zaparł się, ze zostanie z matką i wściekły
mężczyzna, bluzgając przekleństwami, opuścił mieszkanie, z hukiem zatrzaskując
za sobą drzwi wejściowe. Ewa odetchnęła. Nie lubiła tych wizyt jak mało czego
na świecie. Teściowa częstująca swego synka alkoholem, wciąż niewidząca albo niechcąca
zauważyć problemu. Gruby, spocony teść, wygłaszający długie, napuszone wywody
na temat tego, co działo się w polityce i gospodarce. Wystraszony Szymek
chowający się za jej plecami, samym tylko spojrzeniem błagający o powrót do
domu. Chociaż raz miała powód, by być zadowoloną z własnej niedyspozycji. Nawet
jeśli Kamil po powrocie ukarał ją pustą lodówką i kamiennym milczeniem. Przez
całe dwa tygodnie. To były ciężkie dni, bo własne pieniądze się jej skończyły,
większość z nich poszła na lekarstwa, a w domu nie było dosłownie nic do
jedzenia. Nic. Doskonale pamiętała, jak smarowała ostatnią bułkę resztką masła
zdrapywanego z papierka. I tylko tyle dostał tego dnia Szymek do szkoły. Na
szczęście była jeszcze Ewelina.
Z czystym sumieniem mogła
nazwać ją przyjaciółką. Obarczona liczną rodziną, wiecznie zmęczona i
zapracowana, codziennie robiła skromne zakupy i przynosiła je, za każdym razem
ostrzegając, by schowała jedzenie przed mężem. To akurat nie było trudne, bo
Kamil wracał tak pijany, że z ledwością doczołgiwał się do łóżka i padał na nie
pochrapując, śmierdzący, brudny, budzący coraz więcej niechęci i wstrętu. Tak
jak dzisiaj.
Ewa zmęczonym ruchem
przesunęła dłońmi po twarzy. Koniec z tym. Powie Kamilowi, że odchodzi zaraz po
świętach. Nie miała bladego pojęcia, gdzie się uda, istniały chyba jakieś
schroniska? Cokolwiek, chociaż najmniejszy kąt, w którym będą mogli się przespać,
a ona sama przemyśleć, co powinna zrobić dalej. Powie mu to jutro, w samą
wigilię. Postawi warunek. Jeśli do nowego roku nie wypije ani kropli, być może
zostaną. Sama w to nie wierzyła, ale pragnęła spróbować po raz ostatni.
Uśmiechnęła się z goryczą. Nadzieja zawsze umiera na końcu. Zawsze.
Przypomniał jej się
mężczyzna spotkany dziś w centrum handlowym. Szymek bardzo trafnie porównał go
do swego obecnego idola. Może nie był tak umięśniony jak tamten, chociaż kto
wie, co skrywał elegancki garnitur? I chyba miał bardziej wyrazistą twarz?
Chyba. Była tak zawstydzona zachowaniem chłopca, że nie ośmieliła się przyjrzeć
nieznajomemu dokładniej. Zresztą po co? Kamil też oczarował ją wyglądem
zewnętrznym, nienagannymi manierami, kwiatami i deklaracjami miłości. Piękna
miska jeść nie daje, jak mówiło stare przysłowie.
Poranek przywitał ją
przejmującym chłodem. Niechętnie wygrzebała się spod pierzyny, jeszcze
szczelniej otulając nią śpiącego synka i poczłapała w kierunku kaflowego pieca,
stojącego w kącie pokoju. Dobrze, że zdołała zadbać o odpowiednią ilość opału
na zimę. Jej mąż nie przejmował się przecież takimi rzeczami. Jego rozgrzewała
wódka. Wykrzywiła usta z goryczą i zamknęła metalowe drzwiczki. Potem podeszła
do okna, za którym było widać niekończącą się biel. Termometr wskazywał minus
dziesięć stopni, a śnieg nadal padał, jakby ktoś tam na górze uznał, że trzeba
zasypać ten świat, zakryć cały jego brud i brzydotę. Uwielbiała śnieg, nawet
teraz, a zwłaszcza teraz, gdy tak niewiele miała powodów do radości. Przemknęła
do kuchni, marszcząc nos, gdy przechodziła obok tapczanu stojącego w drugim
pokoju. Śmierdziało wódką oraz rzygami. Coraz częściej się to zdarzało, a ona
serdecznie nienawidziła sprzątania tego bałaganu. W zimnej kuchni zaparzyła herbatę
i ogrzewając zziębnięte dłonie o ciepły kubek, usiadła tuż przy oknie, z
zachwytem chłonąc rozciągający się za nim widok. Ze wszelkich sił starała się
nie myśleć o dzisiejszym wieczorze, o braku drzewka, o pustej lodówce, a nade
wszystko o rozczarowaniu widocznym w oczach własnego dziecka. W zeszłym roku
Kamil zadbał jeszcze o świąteczne zakupy. W tym roku, jak widać nie miał
najmniejszego zamiaru tego zrobić. Nawet nie była pewna czy pojawi się
wieczorem w mieszkaniu. Tym lepiej, będzie mogła bez wahania podjąć ostateczną
decyzję.
***
Marcin podgryzając
pierniczki i popijając je aromatyczną kawą, siedział w nagrzanym wnętrzu
samochodu, z uwagą obserwując nieco zaniedbaną bramę starej kamienicy. Punkt na
obserwację wybrał idealny, a wcześniej nie omieszkał sprawdzić, czy przypadkiem
nie istnieje jakieś drugie wyjście. Nie istniało. Mniejszym zadowoleniem
napełniał go fakt, że chyba zwariował. Odpuścił sobie poranne, wigilijne
spotkanie w firmie, łgając, że wyjeżdża z samego rana. Zadzwonił do rodziców, oznajmiając,
że się odrobinę spóźni, bo zatrzymał go bardzo pilny interes. A teraz siedział
tutaj, obżerając się świątecznymi słodyczami i jak głupi wpatrując w ciemny prostokąt
bramy. To było niepotrzebne, nierozsądne i tak dalej, ale nie potrafił się temu
oprzeć. Po raz pierwszy w życiu, naprawdę nie potrafił. Chęć ujrzenia tej
prześlicznej kobiety była silniejsza niż cokolwiek innego. Silniejsza od jego
pragmatyzmu, zdrowego rozsądku, od jakichkolwiek argumentów, które sam dla
siebie wymyślał. Walczył cały ranek, aż w końcu się poddał. Spakował walizkę,
prezenty dla rodziny, bo święta zawsze obchodzili w licznym gronie, a nawet
dokupił jeszcze dwa, choć robił to z bijącym z emocji sercem, zastanawiając się
po cholerę? W zasadzie już mógł ruszyć do celu, jego rodzice mieszkali zaledwie
pół godziny drogi za miastem. No dobrze, w tych warunkach to mogła być cała
godzina. Ale nie, jego przygnało tutaj, nie wiadomo po co, bo sam nie umiał
określić własnych oczekiwań.
Z bramy wytoczył się
zarośnięty facet, mamroczący coś pod nosem i kulący się z zimna. Przystanął na
rogu, wyjmując z kieszeni małą buteleczkę. Wypił całość, zadarł głowę i
pogroził pięścią. Nie widomo czy robił to dla kogoś, kto chował się za gęstą
firanką jednego z okien, czy też manifestował w ten sposób swe niezadowolenie z
sypiącego bez ustanku śniegu. Potem chwiejnym krokiem ruszył przed siebie i
wkrótce skręcił w najbliższą uliczkę. Dopiero wtedy Marcin oderwał od niego
wzrok. W znajomym oknie ukazała się blada dziecięca buzia. Mógł się mylić, ale
wydawało mu się, że chłopiec także wpatrywał się w mężczyznę, który przed
chwilą zniknął za rogiem. Czyżby szanowny tatuś? W takim razie... Nadzieja
Marcina eksplodowała niczym dobrze podsycony płomień. Już widział siebie, jak
bohatersko ratuję kobietę z rąk tego pijaka, otacza ją opieką, kupuje kosztowne
prezenty, zabiera w ekskluzywną podróż. W następnym momencie wymownym gestem
puknął się w czoło. Nie, koniec z tym. Odstawił pusty już kubek po kawie,
zapiął pasy i z determinacją ruszył z miejsca. Naprawdę koniec. Jednak jego
silna wola malała wraz z każdym przejechanym kilometrem. Miał taką szaloną
ochotę wrócić, wejść na drugie piętro i zapukać do odpowiednich drzwi. A potem
z czarującym uśmiechem zaprosić ich na kawę, pogawędzić, dowiedzieć się o niej
czegoś więcej. Jednak oparł się pokusie, a po niecałej godzinie znalazł się u
celu.
Przez całe popołudnie
błąkał się zamyślony po całym domu. Mało kto zwrócił na to uwagę; było głośno,
gwarno i po raz kolejny zbyt tłoczno. Nadeszła pora dzielenia się opłatkiem,
wspólnego biesiadowania przy wigilijnym stole oraz rozpakowywania prezentów
wśród głośnych okrzyków i pisków najmłodszych. Lecz on siedział wyraźnie
nieobecny, myślami błądząc gdzieś daleko, pośród zaśnieżonych ulic miasta. W
końcu kiedy już minął największy rozgardiasz, spojrzał na zegar wiszący nad
kominkiem. Pokazywał siódmą godzinę. Tak strasznie go kusiło, by pobiec do
samochodu, ruszyć bez wahania w drogę powrotną. Chwilę później zacisnął zęby i
stanowczym gestem sięgnął po butelkę pełną połyskliwego czerwonego wina oraz
pękaty kieliszek.
***
Ewa z rezygnacją
popatrzyła na jedzenie stojące na kuchennym stole. Tylko tyle zdołała przygotować.
Sałatka, kilka kawałków smażonej ryby, garnek barszczu i makowiec, który tak
uwielbiał Szymek. Niewiele, ale teraz wydawało się to mało ważne. Chłopca nie
było, zaprowadziła go do Eweliny, której przez dwie godziny jedno dziecko
mniej, czy też jedno więcej nie robiło wielkiej różnicy. Przed wyjściem
namalowali prześliczną choinkę na jednej ze ścian pokoju, ozdobili ją
powycinanymi z gazet i papieru gwiazdkami, a synek skrupulatnie ułożył na stole
swoje samochodziki, z niecierpliwością oczekując na moment, gdy jego kolekcja
się powiększy.
Spojrzała na skromne,
plastikowe autka, a wtedy po raz pierwszy obok żalu pojawiła się złość. Zanim
jednak na dobre zdążyła wykiełkować, trzasnęły drzwi wejściowe i w progu
pojawił się wyraźnie już podchmielony Kamil.
– Rybka? –
zainteresował się zachłannie. Kiedy tylko wyciągnął rękę, Ewa z całej siły
uderzyła w nią z wściekłością kuchennym ręcznikiem. Na reakcję nie musiała
długo czekać. Silna, męska dłoń wylądowała na jej twarzy, pozbawiając na chwilę
przytomności i odrzucając do tyłu. Gdyby nie ściana, z pewnością by upadła.
– Suka! Cholerny
darmozjad! – usłyszała jeszcze, a potem mąż zasiadł do stołu i pochłonął to, co
miało być ich wigilijnym posiłkiem. Patrzyła na to ze łzami w oczach, wiedząc,
iż protest na nic się nie zda. Całość popił barszczem i głośno beknął.
Wygrzebał z kieszeni małą butelczynę, spoglądając z niezadowoleniem na resztkę
alkoholu chlupoczącą na samym dnie. – Nawet nie ma co wypić – wywarczał.
– Dziś święto –
odezwała się w końcu głosem nabrzmiałym od płaczu.
– I co z tego?
Gdzie smarkacz?
– U Eweliny. To była
nasza... nasze... – słowa utknęły jej w gardle.
Kamil wyglądał jednak
na bardziej zainteresowanego brakiem wódki niż czymkolwiek innym. Nie przejął
się nawet tym, że po raz pierwszy ją uderzył. Miała nadzieję, że nigdy do tego
nie dojdzie. Jak widać płonną.
– Co za cholerny świat
– wymamrotał. – Nie licz na kasę, bo ten skurwiel, u którego pracowałem, nie
wypłacił ani grosza. Powiedział, że jest krzywo. Co za bydlak! Ja mu jeszcze
pokażę krzywo! - odgrażał się, wstając ze stęknięciem i kierując w głąb
mieszkania. Ostrożnie podążyła tuż za nim. Co prawda prezent dla Szymka był
bardzo dobrze schowany, ale irracjonalny strach kazał jej się mieć na
baczności. Kamil zatrzymał się przed stołem, na którym stały zabawki synka,
wpatrując się w nie z namysłem.
– Patrz, a mój
kumpel szukał prezentu dla swoich dzieciaków – odezwał się z nagłą radością. –
Mógłbym mu opylić te trzy, czwarty dorzuciłbym gratis.
Kobieta zamarła. To co
właśnie usłyszała, nie mieściło się jej w głowie.
– Ale...
– Da mi za to kawał
karpia i całą półlitrówkę. Zrobimy sobie świąteczną ucztę. – Kamil sięgnął po
zabawki, kompletnie nie przejmując się tym, że pozbawia ich własne dziecko.
– Żartujesz,
prawda?
– Nie – spojrzał
na nią groźnie. – Wciąż chcesz forsy, wciąż masz wymagania. To urodziny, to
święta albo szkoła. Oszaleć można przez ciebie babo.
– Przehandlujesz
jego ukochane autka za wódkę?
– Muszę się napić –
mruknął jakby z nagła zawstydzony. Następnie nie zwracając na nic więcej uwagi,
szybko przemknął w kierunku drzwi i wyszedł z mieszkania.
Ewa nadal stała w tym
samym miejscu. Stała, czując jak coś wielkiego i strasznego dusi ją w
piersiach, czując, że ma ochotę krzyczeć, nie! wrzeszczeć, aż do utraty tchu.
Przełknęła łzy, potem wygrzebała z głębi przepastnej szafy małą reklamówkę z
zapakowaną zabawką i paczuszką cukierków, ubrała się, starając nie zwracać
uwagi na trzęsące dłonie, a na samym końcu wepchnęła do tylnej kieszeni dżinsów
ostatnie dwadzieścia złotych. Jednego była pewna – dzisiejszego wieczora już tu
nie wrócą. Jutrzejszego także nie. Nie miała pojęcia, co zrobią, gdzie się
podzieją, ale gdy przypomniała sobie nalaną, czerwoną od przepicia twarz
Kamila, poczuła, że będzie musiała go zabić, jeśli spotkając się w najbliższym
czasie. Nie wiedziała także, co powie Szymkowi. Zacisnęła zęby, zatrzaskując za
sobą drzwi i szybko zbiegając po schodach.
Nie weszła na górę, by
zobaczyć się z Eweliną. Bała się, że przyjaciółka zauważy wyrazistego siniaka
pod jej prawym okiem. Pstryknęła jedynie domofonem i poprosiła, aby Szymek
zszedł na dół.
– Mamusiu, co się
stało? – zdumiony chłopiec zadarł głowę do góry, badawczo wpatrując się w jej
oczy.
– Nic kochanie.
Jest ślisko, a ja strasznie się spieszyłam. Do wesela się zagoi – zażartowała,
chwytając jego ciepłą rączkę, w swoją zziębniętą dłoń. – Wiesz, wpadłam na
świetny pomysł. Pójdziemy sobie na Rynek, pospacerujemy, może gdzieś wstąpimy
na coś pysznego – przy ostatnich słowach jej głos nieco zadrżał. Jak miała
wytłumaczyć dziecku, że wigilię spędzą błąkając się po opustoszałych ulicach?
– Zgoda –
odpowiedział tylko, jakby przeczuwając, że stało się coś złego. Zresztą i on
nie miał ochoty wracać do domu.
Szli powoli, w
milczeniu, zaśnieżonymi chodnikami, kompletnie opustoszałego miasta. Czasami
zerkali w rozświetlone okna innych domów, czasami dawało się tam zauważyć roześmiane
twarze. Ewa dzielnie powstrzymywała płacz, a Szymek jedynie coraz mocniej
ściskał jej rękę. Od dawna wiedział już, że w ich rodzinie nie jest tak jak
powinno być, ale tego wieczoru rozczarowanie było zbyt ogromne i z oczu chłopca
popłynęły niechciane łzy. Bał się jednak, by mamusia tego nie zauważyła, więc
nawet nie pociągnął nosem, ukradkiem ocierając twarz skrajem szorstkiego rękawa
kurtki.
Przechodząc przez
jezdnię, nie zwrócili uwagi na nadjeżdżające auto. Dopiero kiedy dał się
słyszeć przenikliwy dźwięk klaksonu, Ewa uniosła głowę i spojrzała w bok z
przerażeniem.
link do części II - klik
link do części II - klik
Wiedziałam, że doczekam się czegoś z okazji świąt! ;) Babeczko, życzę Ci dużo szczęścia i trzymam kciuki aby wszystko było dobrze. Wesołych Świąt, trzymaj się :*
OdpowiedzUsuńTesknilam za tobą Babeczko :) wesołych swiat :)
OdpowiedzUsuńJak fajnie, że wróciłaś! Prosimy skończ to opowiadanie szybko ! Kopciuszek i książę z bajki to cos czego nam potrzeba na święta !
OdpowiedzUsuńOpowiadanie genialne :) tak sie ciesze ze wrocilas do nas :) juz czekam na kolejna czes :) WESOŁYCH ŚWIĄT !!! :)
OdpowiedzUsuńMożna liczyć na kolejne części ? :) Mam nadziej, że jeszcze w tym roku.
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie! Takie przejmujące, ale pełne nadziei... Jest to coś innego niż zazwyczaj, ale właśnie ta inność jest fajna ;) Trzymaj się i nie trać nadziei, bo choć w tym momencie coś wydaje się być straszne i nie do przejścia to na pewno wszystko się ułoży. Często jest tak, że coś się układa nie po naszej myśli, ale szczęście czasem musi znaleźć boczne drzwi do naszego domu. I tak świątecznie, życzę Ci szczęścia. Bo jeśli jesteśmy szczęśliwi, to znaczy, że mamy wszystko to, co jest niezbędne do życia. Wesołych w skrócie ;)
OdpowiedzUsuńI dziękuję za prezent świąteczny, zaczynało już mi Ciebie brakować w internetach :P
Pozdrawiam
Shana
Nawet nie wiesz jak fajnie jest móc przeczytać znów twoje opowiadanie. Bardzo się cieszę. Pozdrowionka. ;)
OdpowiedzUsuńBoję się, że w jest w kraju wiele setek kobiet w podobnej sytuacji. Nie proszą nikogo o pomoc,
OdpowiedzUsuńo pracę trudno, a już na pewno nie wszystkie mają szansę trafic na jakiegoś Marcina-dobroczyńcę. Babeczko, dobrze zrobiłaś pisząc to opowiadanie. Przypomniałaś nam o ludziach, którym należy od nas pomoc.
Życzę ci z całego serca, żeby wszystkie problemy ze zdrowiem twoim i dziecka znalazły szczęśliwe rozwiązanie. A w nowym roku szczęścia i radochy mocy continuum.
jokk.
Życzę Ci Babeczko dużo dużo zdrowia i radosnych, rodzinnych świąt!
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania to mam nadzieję, że samochodem nie jechał Marcin. Podobnie jak tobie taka historia pasuje do mojego nastroju. Czekam na kolejną część!
P.S U mnie dzisiaj spadło dużo śniegu! :-)
O wreszcie wróciłaś nasza kochana babeczko :) jak sie czujesz wzzystko dobrze? Opowiadanie oczywiscie swietne i czekam na nastepna czesc :)
OdpowiedzUsuńale się wciągnęłam w historię! Nie każ nam zbyt długo czekać
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie babeczko :) czekam na kolejna czesc :)
OdpowiedzUsuńKiedy będzie kolejna część ?:-)
OdpowiedzUsuńno i nie ma nastepnej czesci... ehh ;/
OdpowiedzUsuńBabeczko jesteśmy z Tobą :-) dodaj juz koleją część ja nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwościa na druga część i zycze duuuzo zdrowka! :) pozdrawiam, fanka Ola :)
OdpowiedzUsuńBabeczko - to był romans, piekny i nierealny :)
OdpowiedzUsuńAle gdyby chcieć go urealnić, taka kobieta swojego dobrego ducha mogłaby spotkać w ośrodku dla samotnej matki.
ola