czwartek, 25 września 2014

Pożegnanie złośnicy (IV)

Korzystam z wolnej chwili, bo za chwilę jedziemy do następnej szkoły. Chyba faktycznie nadchodzi jesień, bo czuję jakby mnie coś przygniatało do ziemi, wypompowywało całą energię i na siłę wtłaczało do głowy ponure myśli. Jak nic, chandra jesienna. Dobrze że wkrótce niedziela, odpocznę, bycząc się na kanapie :-) Chociaż może nie do końca, bo z naszej niepozornej jabłonki zebraliśmy trzy skrzynki jabłek i coś trzeba z nimi zrobić... 

Jak zauważycie błędy, zgłaszajcie, bo ostatnio nie chce mi się zbytnio przykładać do korekty.

A! I jeszcze chciałam się spytać, co z tymi telefonami. Sprawdzałam na swoim i męża, wszystko okey, więc nie umiem powiedzieć gdzie leży przyczyna - może jakieś indywidualne ustawienia w telefonie? 

Link do części III - klik

            Pożegnanie złośnicy (IV)
Wciąż zaspana Joanna pomaszerowała do łazienki. Podwinęła ohydną koszulę nocną i z ziewając usiadła na toalecie. Dzięki bogu, wczoraj zdążyła ją wyczyścić, więc teraz mogła bez obaw narazić się na bliższy kontakt. Zresztą zdążyła też zrobić kilka innych rzeczy. Kuchnia nadal była zdewastowana, ale teraz przynajmniej lśniła porządkiem. Konrad i dzieci zostali wysłani pod prysznic i cała rodzina, wypucowana i pachnąca zasiadła przy kolacji. Mieli podejrzanie zdziwione miny, ale Joanna z niesmakiem pomyślała, że być może sama ich do takiego brudu przyzwyczaiła. Kto wie jaka naprawdę była przed wypadkiem? Siedziała tak dłuższą chwilę, smętnie rozmyślając nad swoim nędznym życiem oraz o niewygodnej kanapie, na której będzie zmuszona spać co noc. Podobno dlatego, że od miękkiego materaca, cierpiała na bóle w krzyżach. Westchnęła głośno, pochyliła głowę i zamarła.

Na jej łydce siedział dorodny karaluch. Siedział, machając czułkami, najwyraźniej nadzwyczaj zadowolony ze swej egzystencji oraz miejsca, w którym się znalazł. Joanna wpatrywała się w niego, oniemiała ze zgrozy i obrzydzenia, do czasu gdy poczuła, że coś rusza się w jej włosach. Jeśli to był towarzysz tego tutaj…

Głośny ryk rozniósł się po całym domu, wyrywając jego mieszkańców z błogiego snu. Pierwszy zareagował Konrad. Wyskoczył z łóżka i wpadł do łazienki, gwałtownie  zatrzymując się na progu. Po pomieszczeniu miotał się jakiś stwór, na przemian wyjąc i kwicząc; wił się w prawdziwie epileptycznych drgawkach, obijając się o ściany i meble. Stwór miał rude włosy więc chyba był Joanną…

– Zwariowałaś? – Chwycił ją i przycisnął do zimnych kafelków. – Co ty wyprawiasz kobieto?

– Karaluchy – wyjaśniła drżącym głosem. – Setki, tysiące karaluchów! Zaatakowały mnie!

– Gdzie? Ja widzę jednego, rozmazanego na podłodze. O! – sięgnął do jej włosów. – A tu był drugi. Już go nie ma.
– Ja chcę do domu! – wyjęczała.
– To jest twój dom, zapomniałaś?
– Niemożliwe. Nic nie pamiętam, ale to niemożliwe bym gustowała w takim chlewie! I w takim towarzystwie.
– To weź się w końcu do roboty i posprzątaj! – syknął poirytowany. – A co do towarzystwa, sam sobie tych dzieci nie urodziłem.
– Może to był gwałt? – spytała z nadzieją.
Irytacja Konrada przybrała na sile. Nic a nic się to babsko nie zmieniło. Gwałt? Jeszcze czego!
– A wyglądam na takiego, który musiałby się zniżać do gwałtu?
– Yyy… – zająknęła się Joanna, gwałtownie się rumieniąc. Cóż, miał rację. Nie wyglądał na takiego, który byłby zmuszony do użycia przemocy. Obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem, mierząc od czubka potarganej głowy, po bose stopy. Nieco dłużej zatrzymała wzrok na pewnym miejscu, zarumieniła się jeszcze mocniej, po czym w pośpiechu wypchnęła go z łazienki. – Muszę się umyć! – wrzasnęła zza zamkniętych drzwi.
Zdumiony Konrad stał jeszcze przez kilka sekund w całkowitym bezruchu. Co niby miało oznaczać to spojrzenie? Jakby go oceniała. Cholera! Ciekawe jak wybrnie z tematu małżeńskiego seksu? Chyba uczyni samego siebie impotentem.
Pomaszerował do kuchni, która nadal budziła jego podziw. Żeby tę ruinę w tak krótkim czasie doprowadzić do stanu, no powiedzmy nie idealnego, ale używalności. Pani dziekan jak widać miała wiele talentów. Pstryknął przyciskiem czajniczka, zastanawiając się co by tu jeszcze wymyślić wyjątkowo wrednego. Samo sprzątanie to zdecydowanie za mało. Musi naradzić się z chłopcami, oni miewają iście szatańskie pomysły.
Z łazienki wyszła rozczochrana Joanna. Ogromna koszula nocna, z tych, co przypominają worki na ziemniaki, wisiała na niej niczym na strachu na wróble. Konrad stłumił parsknięcie śmiechem i łaskawie zaproponował:\
– Kawy, pączusiu?
– Nie mów do mnie pączusiu.
– No co ty? – uniósł zdziwiony brwi. – Zawsze to uwielbiałaś.
– Przestałam – oznajmiła krótko, podchodząc bliżej. – Ubierz się i jedziemy do sklepu. Musimy kupić coś do jedzenia, środki do dezynfekcji i takie tam. Dużo środków do dezynfekcji – dodała z zadumie, zajmując miejsce przy stole.
– A mydło i woda nie wystarczą?
– Nie.
– Ależ pączusiu…
– Nie mów do mnie pączusiu! – ryknęła znienacka. Potem westchnęła tak potężnie, że aż podwiało kosmyk włosów opadający jej na twarz, strzepnęła niewidoczny pyłek z lśniącego stołu i dopiero wtedy spojrzała na znieruchomiałego Konrada. – Może być żabciu – powiedziała łaskawym tonem. – Ale pamiętaj, żadnych więcej pączusiów.
– Dobrze żabciu – odparł kpiąco. – Wydoiłaś już kozy?
– Ko… kozy? – Joanna znieruchomiała. – Jakie u diabła kozy? – spytała słabym głosem.
– Nasze.
Pomyślała, że jeśli Konrad wspomni coś jeszcze o krowach czy też innej nierogaciźnie, to przysięga! spakuje walizkę i ucieknie. Przyszło jej też do głowy jak trudno określać tego mężczyznę mianem „mąż”. Nawet w myślach, nie mówiąc już o wypowiedzeniu tego słowa na głos.
– Jest jeszcze coś, o czym muszę wiedzieć?
– Jeśli chodzi o inwentarz, to nie – mężczyzna uśmiechnął się kpiąco. Kozy oczywiście nie były jego, tylko Anny, która wierzyła w zdrowotną moc koziego mleka. Za to chłopcy nie, starając się na wszelkie sposoby uniknąć picia tego „świństwa”.
– Gdzie one są?
– Chodź żabciu, pokażę ci.
Wymamrotała coś pod nosem, ale bez sprzeciwu za nim poszła. Faktycznie, tuż pod płotem pasły się dwie śliczne kózki. Znaczy się, uznałaby, że są śliczne, gdyby nie perspektywa ich wydojenia.
– To jest Mela – oznajmił Konrad z dumą. – A to Józefina. Dzięki nim mamy co dzień świeże mleczko.
– I niby ja to doję? – spytała nieufnie Joanna, przyglądając się dwóm wypasionym zwierzakom.
– Codziennie. Mówiłaś, że się przy tym relaksujesz.
– Przy dojeniu?
– Tak. Bo kojarzy ci się… No wiesz z czym, żabciu – roześmiał się. Uwielbiał ten błysk złości w zielonych oczach, krwisty rumieniec na bladych policzkach. – Czasami gdy się kochamy, udajesz kózkę i każesz się ciągnąć za cycuszki. I wtedy tak słodko robisz „meee”!
– Ja? Chyba żartujesz!
– Chcesz? To odświeżymy pamięć. Będziesz moją kózką. – Chwycił ją w pasie, przyciągając ku sobie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze się nie kąpał, nie zdążył nawet umyć zębów, a to dla szanownej pani dziekan był chyba największy, niemal śmiertelny grzech.
– Puść mnie! – odepchnęła go gwałtownie. Znów wściekła i znów czerwona. Jak on śmiał? Przecież pod obszerną koszulą była całkiem naga.
– Mieliśmy w planach czwarte dziecko. Może tym razem uda nam się zrobić dziewczynkę – drążył temat, świetnie się przy tym bawiąc.
– Wystarczy was czterech.
– Wziąłbym cię na koziołka…
– Nie chcę! – Tym razem Joanna zarumieniła się z całkiem innego powodu. Obraz, który pojawił się w jej głowie bynajmniej się jej nie spodobał. W gruncie rzeczy miała wrażenie jakby Konrad był dla niej kompletnie obcym człowiekiem. No i jak to tak… Z całkiem obcym facetem? Nigdy w życiu!
– Dobrze, poczekam aż sama poczujesz ochotę – obiecał wspaniałomyślnie, kierując się na powrót do domku. Kobieta jeszcze chwilę stała w bezruchu, usiłując uspokoić zbyt szybko bijące serce. Później rozejrzała się dookoła i jęknęła. Czeka ją dużo, naprawdę dużo pracy. To coś bardziej przypominało amazońską dżunglę niż przydomowy ogródek. Co za koszmarną egzystencję wiodła! Z markotną miną wróciła do środka, potem wytargała spod łóżka zabytkową walizkę i zabrała się do przeglądu swojej garderoby. Wyciągała kolejne sztuki odzieży, oglądając je z prawdziwym obrzydzeniem. Nie dość, że archaiczne, kilka rozmiarów za duże, nie twarzowe, to na dodatek podejrzanie śmierdziały stęchlizną. Tylko to, w czym przyjechała ze szpitala wyglądało porządnie, chociaż Konrad wytłumaczył jej, że pożyczył te ciuchy i będzie musiał odesłać je z powrotem właścicielce. Szkoda. Czerwone szorty bardzo ładnie na niej leżały, a biała bluzeczka przyjemnie pachniała. Pewnie jakimiś perfumami. Bielizna była zwykła, bawełniana, ale również prezentowała się o niebo lepiej niż to, co zawierała walizka.
Joanna z zadumą wpatrywała się w stosik odzieży, a potem tknięta nagłym impulsem wstała i całość zwinęła w potężny rulon. Następnie wyniosła to do ogromnego kubła na śmieci.
– Co robisz? – usłyszała zaskoczony głos Konrada, gdy w końcu udała się jej to upchnąć w środku.
– Porządek.
– Wyrzucasz takie świetne ciuchy? – W jego głosie dosłyszała autentyczne oburzenie.
– Te szmaty określasz mianem fantastycznych?
– Nie są najgorsze – odparł z pretensją, wyjmując wszystko na powrót i rzucając na ziemię. – Poza tym na nowe nie mamy kasy.
– Ty jakoś nie wyglądasz jak ofiara globalnej katastrofy? – Chwyciła kilka sztuk i z wściekłą determinacją wepchnęła je na nowo do kosza.
– Zawsze twierdziłaś, że nie szata zdobi człowieka. – Stawał się coraz bardziej poirytowany. Co za wstrętne, uparte babsko. Nawet teraz działała mu na nerwy.
– Zmieniłam zdanie.
– A ja nie – warknął ze złością. – Nic innego nie kupimy, więc masz do wyboru: to tutaj albo paraduj sobie na golasa.
– Pójdę do pracy i zarobię na swoje potrzeby! – Podstępem wyrwała mu kłąb bielizny, między innymi przeurocze pantalony w groszki.
– Nie mam mowy! Ktoś musi się zajmować dziećmi. Od zarabiania jestem ja.
– Podły szowinista! – walnęła go trzymanym w ręku swetrem. Potem równie nagle się uspokoiła. – Więc twierdzisz, że nie szata zdobi człowieka?
– Tak. Zawsze popierałem twoje słowa.
– Ach tak? – Słodko się uśmiechnęła. Za słodko, pomyślał zaniepokojony Konrad. Co jej chodziło po głowie? – Dobrze mój ty ropuszku, przerobię to badziewie na coś bardziej gustownego.
Jego niepokój wzrósł. Ropuszku? Co ta zołza uknuła?
– Żebyś się nie ważyła wyrzucać moich ciuchów – ostrzegł ją groźnym tonem.
– Mam dość problemów ze swoimi – odparła krótko. Ale w oczach miała niebezpieczny błysk, a na twarzy wymalowane autentyczne zadowolenie. – Idę się ubrać. Dawaj to bieliźniarskie cudo w granatowe grochy.
Po czym piastując w objęciach cały swój dobytek, godnie odmaszerowała do domu. Na placu boju został lekko skonfundowany Konrad, drapiąc się w zamyśleniu po nieogolonym podbródku. Niezupełnie tak to sobie wyobrażał. Sądził, że pani dziekan jeszcze długo będzie zdradzała objawy szoku, a tymczasem ona energicznie zabrała się do roboty. Może zdąży wypucować cały dom i uporządkować ogród, zanim odzyska pamięć? To byłoby nawet niezłe, darmowa siła robocza, a na dodatek wcale nie najgorsza kucharka. Zadowolony z wniosków, do których doszedł, postanowił udać się na górę, by naradzić się z chłopcami. Nie, stanowczo samo sprzątanie oraz gotowanie nie wystarczy. 

link do części V - klik
 

10 komentarzy:

  1. Poprostu uwielbiam :)
    Cam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No mam telefon nowy, i jak wchodzę na twoja stronę kochana babeczko to wyświetla mi tylko tło, a jak przewijam kawałki tekstu, i tak jest cały czas, nie wiem na jakim bym nie siedziała internecie, pokazuje mi samo tło. Świetne opowiadanie szybciutko po proszę kolejna część " On"

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie na samsungu trend działa ok .opowiadanie z humorem. Czekam na cd. Pozdrawiam.marek

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy Cie nie bylo przegladalam stare opowiadania. Odkrylam ze jedno zostalo niedokonczone i porzucone. 'nie umiem stapac tak cicho' bedziesz pisala dalej'

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej, nawet mam spory kawałek, ale chciałabym dotrzeć do końca i wtedy opublikować resztę.

      Usuń
    2. A skończyłaś już karę? :)

      Usuń
  5. Daj cos nowego, no daj ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co prawda moje urodziny są jutro, ale już dziś dziękuję za prezent, który sprawiłaś mi tym tekstem - uśmiałam się do łez :) ciekawa jestem, co wymyśli obrotna pani dziekan :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  8. Musicie wchodzix przez chroma. Bo zwykla przegladarka wbudowana tak robi

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.