Dług VII
Po raz pierwszy poczuła
niepokój. Prawie wydarła mu ją z ręki i szybko przeczytała jedną, jedyną
linijkę tekstu „Jesteśmy kwita. Możesz spływać do domu. Zatrzaśnij drzwi lub
oddaj klucze Arturowi. M.”.
Przeczytała ponownie. I
jeszcze raz. I kolejny. Dopiero za piątym dotarł do niej sens zapisanych słów.
Jesteśmy kwita. Jesteśmy kwita?!
Dumnie uniosła głowę,
czując jak krwisty rumieniec barwi jej policzki. Zacisnęła drżące dłonie. Na
rozmyślania czy żal nadejdzie czas później. Nie da tej gadzinie satysfakcji, by
mógł sycić się jej porażką.
– Dobrze – powiedziała
spokojnie. – Zrozumiałam. Przekaż bratu, że cieszę się, iż jest już po
wszystkim. Jak słusznie stwierdził, jesteśmy kwita.
Zaledwie pięć minut
zajęło jej odnalezienie wszystkich części garderoby. Dopięła spodnie, zawiązała
buty i splotła włosy w niedbały warkocz. Ręce jej dygotały, ale narastająca
wściekłość była silniejsza od bólu.
A ona głupia sądziła…
Marzyła… Miała nadzieję na o wiele więcej. Nawet nie zdążyła ubrać swych
pragnień w konkretne myśli. Co za wredny, bezczelny…
Zaszlochała. Tak łatwo
wpadła w pułapkę. Zawsze twierdziła, że jej nie może się przytrafić podobna
rzecz, że jest zbyt mądra, by dać się oszukać jakiemukolwiek fałszywemu
uwodzicielowi. I co? Zaślepiona własnymi marzeniami wpadła w zastawiona sidła,
a napastnik bez problemu wykorzystał jej ufność.
Kretynka! pomyślała o
sobie. Dosadnie, by podsycić gniew. Bez tego, rozpłakałaby się.
Kiedy weszła do salonu,
Artur stał przy oknie, zamyślony i dziwnie spokojny.
– Na twoim miejscu tak
bardzo bym się tym nie przejmował – odezwał się cichym głosem. Drgnęła i
skierowała się ku wyjściu. – To normalka.
Nie odpowiedziała, ale
z hukiem zatrzasnęła drzwi. Brakowało jej cierpliwości, aby zaczekać na windę,
więc zbiegła po schodach. Otuliła się ramionami i udała prosto do domu. A tam
powitała ją nienaturalna cisza.
Szymon spał na kanapie
w salonie. Dość skrupulatnie zrealizował powierzone mu zadanie, bo dookoła
panował niczym idealny porządek. Może jedynie niektóre meble nie odzyskały
swych dawnych kształtów. Okna pozbawione były firanek. No i fortepian…
Uklękła przy
potrzaskanym instrumencie, dłonią przesunęła po gładkiej nodze, ułamanej
dokładnie w połowie. Tym razem nie powstrzymywała łez. Popłynęły wartkim
strumieniem i Wiktoria siedziała na podłodze, bezgłośnie szlochając, czując
przy tym jak jej serce pęka dosłownie oraz w przenośni. Nigdy wcześniej nie
sądziła, że to może tak boleć. Myślała, że jeśli się zakocha, to będzie to
uczucie odwzajemnione, że jej wybranek będzie idealny pod każdym względem.
Mateusz nie był taki od początku. Nic nie zmieniła upojna noc, bo bliskość,
której doświadczyła, była jedynie złudzeniem. Kiedy dostał to, czego pragnął,
pozbył się jej niczym śmiecia. Zostawił banalny list i popędził do swych
codziennych zajęć. Jak mogła być tak głupia? Tak naiwna?
Była jego? Owszem,
fizycznie. Najzwyczajniej w świecie ją zaliczył!
Wiktoria parsknęła z
wściekłością. Spojrzała na śpiącego brata i gwałtownie się podniosła.
Pomaszerowała do kuchni, napełniła duży garnek zimną wodą, po czym cofnęła się
i wylała to Szymonowi na głowę. Zerwał się z głośnym wrzaskiem. Mrugał
zdezorientowany oczyma, pocierając palcami opuchnięty policzek, ponad którym widać
było sporych rozmiarów fioletowy placek. Jak widać Artur spisał się na medal.
– Pobudka! –
oświadczyła ze złością.
– Wiki! Ależ mnie
wystraszyłaś! Mogłem umrzeć na zawał serca – odparł z wyrzutem.
– Bzdura! Serce to
ty masz jak dzwon.
– I bije pomiędzy
pobijanymi żebrami.
– Sam sobie jesteś
winien kretynie! Mogę zrozumieć nałóg, głupią pożyczkę, ale wierzyłam, że
potrafisz powiedzieć stop. Dlaczego tak bardzo kuszą cię łatwe i brudne
pieniądze?
– Właśnie dlatego,
że są łatwe.
Usiadła ciężko na
krześle. Skrzyżowała ramiona, zwiesiła głowę.
– Nie udało mi się
naprawić tylko tego – przysiadł się, nakrywając dłońmi jej ręce i wskazując na
połamany fortepian. – Tak bardzo mi przykro siostrzyczko. Czy jeśli dam ci
słowo honoru, że nie zrobię nigdy więcej żadnego głupstwa, wybaczysz mi?
– Nigdy więcej? –
uśmiechnęła się ze smutkiem. – Nie o to chodzi. Rób głupstwa, w końcu uczymy
się na własnych błędach. Ale nie takie, które są pozbawione sensu.
– Czy on… – Szymon
zająknął się. – Czy on zrobił ci krzywdę?
– Nie.
– Wyglądasz, jakby
na twoją głowę zwaliły się wszystkie nieszczęścia.
– Nie, tylko jedno
– spojrzała na niego z powagą. – Ja też robię głupstwa. Nie martw się o
fortepian. Mam dosyć.
– Czego?
– Grania.
– Niemożliwe?! –
Brat wybałuszył oczy. – Wiki, nie możesz! Jesteś w tym świetna! Przed tobą
naprawdę wielka przyszłość…
– Na razie na
horyzoncie widzę jedynie burzowe chmury. Żadnego światełka zwiastujące go
rozpogodzenie, dającego nadzieję. Idę po prysznic – zmieniła temat. – Bardzo proszę,
nie rozmawiajmy o tym na razie. Nie mam na to siły.
Skinął potakująco.
Zaczął się domyślać, że zaszło coś poważnego. Miała tak smutne, zapłakane oczy.
Jakby ktoś wygasił rozpalającą od środka jej duszę iskierkę. Podejrzewał kto.
Jak do tego doszło? Przecież Wiki nigdy by nie… Potrząsnął głową. Biedna
maleńka. Jej romantyczne rojenia nie wytrzymały zderzenia z brutalną
rzeczywistością. Nie chce grać? Nie, to niemożliwe.
Szymon zasępił się.
Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, będzie musiał zrobić kolejne głupstwo.
***
Przez cały tydzień nic się
nie zmieniło. Wiktoria snuła się po domu niczym duch, unikała dłuższych rozmów,
nawet mało jadła. Po dwóch tygodniach wróciła ich matka. Od razu przeraził ją
wygląd córki, podpuchnięte oczy, utrata wagi, zgaszone spojrzenie.
– Nic mi nie jest –
oświadczyła Wiki krótko. – Źle się czuję, dopadło mnie paskudne przeziębienie.
– Szymon, może ty
coś na ten temat wiesz? I gdzie jest fortepian.
– Tak – westchnął.
Pora na poważną rozmowę. Musiał rozliczyć się ze starych grzeszków. – Usiądź wygodnie.
Błagam, nie krzycz na mnie, póki nie skończę…
Wyznał wszystko.
Łącznie z ostatnim wybrykiem. Jednak nie powiedział ani słowa na temat swoich
podejrzeń.
Przez kilka kolejnych dni,
atmosfera w domu była co najmniej gęsta. Wiktorii było to najzupełniej
obojętne. Siadała w rogu swojego łóżka, przykrywała się kocem i wpatrywała w
zmieniający się za oknem krajobraz. Nie płakała, nie rozpaczała, siedziała
nieruchomo, z pełnym bólu spojrzeniem. Na samym początku miała jeszcze
nadzieję, że Mateusz przyjdzie, przyzna, iż się pomylił i tak naprawdę zależy
mu na niej. Potem przestała w to wierzyć. Brakowało jej muzyki, brakowało codziennych
ćwiczeń i zapachu starego fortepianu. Lecz nie uczyniła niczego, by to zmienić.
Matce udzielała krótkich, treściwych odpowiedzi, zawsze starannie omijając prawdę.
Najgorsze jednak były noce. Samotne, smutne, zwłaszcza te, podczas których wył
wicher, a deszcz potokami spadał na wysuszoną latem ziemię.
– Wiki – brat przysiadł
na skraju łóżka. – Nie możesz dłużej tak się zachowywać.
– Nie mam ochoty
na nic więcej.
– To bydlak,
zresztą zupełnie do ciebie nie pasował. Jesteś delikatna, wykształcona,
uzdolniona. A on? Zwykły mięśniak, na dodatek zajmujący się szemranymi
interesami.
– Tak –
odpowiedziała i po raz pierwszy się rozpłakała. – Wiem. Ale to nie działa tak,
jak byśmy chcieli.
– Mama się martwi.
Ja też. Artur dobija się do drzwi, męczy mnie telefonami.
– Artur? – w oczach
dziewczyny pojawił się błysk niechęci. – Czego chce?
– Zobaczyć się z
tobą, porozmawiać. Przynajmniej tak twierdzi. Mamie się nie spodobał, wywaliła
go przy pierwszej próbie szturmu naszych drzwi.
Wiktoria roześmiała się
nagle.
– Chciałabym to
widzieć.
– Wiem, po kim
bywasz tak bojowa.
– No właśnie… –
ponownie się zasępiła. W złocistych oczach pokazały się kolejne łzy.
W tym momencie Szymon
postanowił, że nie może dłużej czekać. Wóz albo przewóz. Chciał zaryzykować.
Wieczorem wymknął się
do klubu, gdzie wszystko się zaczęło. Usiadł przy barze, bacznie się
rozglądając. Po godzinie takiego siedzenia i sączenia jednego piwa, zebrał się
na odwagę. Dopił resztę i ruszył w doskonale sobie znanym kierunku. Oczywiście
natknął na dwóch wysokich łysoli, którzy patrzyli na niego z góry z niesłychaną
pogardą. Kazali mu zaczekać. Zorientował się dlaczego, gdy wszedł do środka.
Mateusz siedział na sofie dopinając spodnie, a tuz obok leżała pół naga
dziewczyna, która na jego widok szybko obciągnęła sukienkę.
– To ty? – spytał z
doskonale wyczuwalną niechęcią. – Czego chcesz? Kolejnej pożyczki nie będzie.
– Nie chodzi o
kasę – Szymon usiadł naprzeciwko, starając się wyglądać groźnie. – Tylko o moją
siostrę.
Mateusz wzruszył obojętnie
ramionami.
– Coś ty jej
zrobił? Przez te kilka tygodni schudła prawie o połowę, siedzi tylko w kącie i
ryczy, albo tępo wpatruje się przed siebie – wybuchnął ze złością. Co tam,
najwyżej mu przyłoży lub każe wywalić ochronie. – Jak raz rano wymiotowała,
spytałem się czy nie jest w ciąży, to uciekła z płaczem do swojego pokoju.
– W ciąży? –
powtórzył z głupia frant Mateusz. W ciąży? Jasna cholera! No tak, przecież
absolutnie się nie zabezpieczał. Przypuszczał, że ona również.
– Nie martw się,
nie jest. I dobrze, bo nie chciałbym, aby taki zimny drań miał z nami coś
wspólnego!
– Nie? – Mateusz zmrużył
oczy. – To co tutaj robisz?
Szymon głęboko
odetchnął.
– Wierzyłem, że
jej przejdzie. Może gdyby w domu był fortepian… Ale nie ma, bo przez moje
głupie wybryki, kompletnie zniszczyli instrument. A przyszedłem dlatego, że
chcę wiedzieć co jej zrobiłeś i dlaczego?
Tamten milczał.
Wpatrywał się ponuro w siedzącego naprzeciwko chłopaka, zastanawiając się, co
tak naprawdę ma odpowiedzieć. A więc Wiktoria cierpiała? Dobrze, doskonale!
Należało jej się! Czy sądziła, że on jest z kamienia? Że nie sprawiła mu bólu?
Do kurwy nędzy! Przez kilka pierwszych dni nawet nie trzeźwiał. Teraz było
lepiej, ale i tak ledwo trzymał się kupy. Wiele razy przeklinał chwilę, w
której zaproponował jej ten durny układ.
– Nie mogłeś tego
zorganizować inaczej? Wiem, że to w nie twoim stylu, a cała sprawa obchodzi cię
mniej niż zeszłoroczny śnieg, ale wystarczył chociaż porozmawiać. Nie tylko
zostawiać kartkę, z wiadomością, że ma spływać, bo jesteście kwita. Tak, Wiki
wszystko mi powiedziała – patrzył na pobladłego nagle Mateusza.
– Byliśmy kwita –
odpowiedział powoli.
Szymon, który przez
chwilę miał nieśmiałą nadzieję na zupełnie inne słowa, pomyślał, że ta rozmowa
nie ma sensu. Po co w ogóle tu przyszedł? No tak…
– Miałeś rację,
przyszedłem pożyczyć kasę. Na długo, ale za to oddam wszystko. Muszę odkupić
ten cholerny instrument, tylko to może ją teraz wyrwać z tego zaklętego kręgu.
– Fortepian?
– Tak. Chciałbym
pożyczyć z jakieś dziesięć patyków.
– Nie przeginasz?
Ostatniego długu nie spłaciłeś.
– I tak za takie
pieniądze nie kupię nic porządnego.
– Żartujesz? –
Mateusz wyprostował się i sięgnął po dwie butelki piwa. Jedną podał Szymonowi. –
To ile takie coś kosztuje?
– Różnie. Ten, o
którym marzyła Wiki, fortunę.
– Ile?
– Taki Steinway w
doskonałym stanie około stu patyków.
– Ile?! – Mateusz zakrztusił
piwem. Pudło ze strunami było aż tyle warte? – Niemożliwe?!
– Możliwe.
Pożyczasz czy nie, bo jeśli nie, to idę szukać dalej.
– I wpakować się w
kolejne kłopoty – mruknął mężczyzna. Milczał bardzo długą chwilę. Czy powinien spróbować
jeszcze raz? Miało to w ogóle jakikolwiek sens? Różnili się przecież tak
bardzo, i w zasadzie Wiki miała rację pisząc te słowa. Ale z drugiej strony
chłopak powiedział coś, co go zastanowiło. Musi to wyjaśnić.
Lubił ryzyko, więc ma
okazję zaryzykować. Upchnąć dumę w kąt, pokonać upór i zaryzykować. Jakby co,
jest twardzielem, poradzi sobie. Nadzieja niczym hydra uniosła znów jeden z
odciętych łbów. Uśmiechnął się ironicznie, patrząc na pełnego rezerwy Szymona.
– Zawrzemy układ.
– Ta, pewnie. Znów
chcesz przelecieć moją siostrę? – spytał z sarkazmem.
Mateusz pochylił się do
przodu, opierając łokcie na kolanach
– Coś w tym
rodzaju. Nie rób takiej groźnej miny, bo na mnie to nie działa, tylko posłuchaj…
link do części VIII - klik
link do części VIII - klik
Ty mnie naprawdę chesz wykończyć nerwowo
OdpowiedzUsuńDzięki za kolejną beseną noc
Z O
Ach Ty. Wiedziałam, że Mateusz taki być nie może. Jesteś okrutna. Uwielbiam to. Mam nadzieje, że jutro część kolejna. Bo jak nie to Cię znajdę i wytarmoszę za uszy.
OdpowiedzUsuńCzyli to nie byl zart Artura...
OdpowiedzUsuńJa normalnie zbzikuje. To jest katowanie ludzi, kończąc w takim momecie!
OdpowiedzUsuńja się nie zgadzam to miała być juz ostatnia część :( Zlituj się w końcu K :)
OdpowiedzUsuńOstatnia czesc? Klamczucha.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że to sprawka Artura. To on napisał 2 listy. Dla niej niby od Mateusza i odwrotnie. Wiedziałam :)
OdpowiedzUsuńBabeczko jak tak można...dziś kolejną część po proszę :(((((
OdpowiedzUsuńI to już koniec? Przecież tak nie może się skończyć. :(
OdpowiedzUsuńWspaniałe, podoba mi się. :)
Buziaki, N.
Ja chcę kolejną część , to wszystko jest takie wciągające . Czyli to jednak sprawka Artura, wiedziałam. Na miejscu i Wiki, i Mateusza rozszarpałabym go zaraz po tym jak dowiedziałabym się prawdy . Natalia
OdpowiedzUsuńWitaj Babeczko.
OdpowiedzUsuńFenomenalne. Podrażniłaś nas hihi
Po parę razy czytałam.
Połamana
ps. Bardzo mily i przystojny ortopeda jest na oddziałe.
Zasadniczy i konkretny takich lubię.
Chyba się zakochuje .... tylko co robic?
Od pielęgniarek wiem , że nie ma nikogo.
Nie tylko ja się w nim podkochuję.
Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńSadystka z Ciebie :p
OdpowiedzUsuńkobieto blagam Cie daj szybko ostatnia czesc :-) jak trzeba to moge nawet na kolanach blagac:-)
Pozdrawiam Sylwia
Babeczko:) Jesteś okrutna!!! Ja chcę dalszy ciąg!!! Nie można tak!!!
OdpowiedzUsuńartur sprytnie to wykombinował..zostawił kartke i jej i jemu :(((((((
OdpowiedzUsuńDodałabyś dziś kolejną częsc fajny bym miała prezent na urodziny ;)
OdpowiedzUsuń/Berry
Uzależniłam się od tego opowiadania;)
OdpowiedzUsuńJedno z najlepszych - jak dla mnie ;)
Jest szansa ze dzisiaj dodasz kolejną część ?;)
BŁAGAM ! ;)
oł noł... nie można nas tak szczuć, jak wygłodniałego psiaka smażoną kiełbą
OdpowiedzUsuńNie nie nie nie nie!! Dlaczego w takim momencie urwałaś? I weź tu teraz wytrzymaj do następnej części :(
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś ale pozytywnie
OdpowiedzUsuńBabeczko ty Zła Kobieta jesteś ;) nie drażni się lwa .. szczególnie jak ten głodny :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że dzisiaj kolejna część bo jestem jej strasznie ciekawa, niestety jutro wyjeżdżam i czeka mnie cały tydzień bez internetu a co za tym idzie pewnie bez kolejnej cześci .. :( A.