wtorek, 12 sierpnia 2014

Dług (II)

Ciąg dalszy i tyle tytułem wstępu. Mam nadzieję, że pogoda mi dopisze ;-)

link do części I - klik

          Dług (II)

Przez cały tydzień Wiktoria usiłowała zapomnieć o czekającym ją obowiązku. Przykrym, choć i tak o niebo lepszym od tego, co mogło ją spotkać. Oczywiście, ten sknerus nie podarował ani złotówki. Była więc wściekła, bo faktycznie zostali z Szymonem bez grosza przy duszy, bez jakichkolwiek oszczędności.
– Ty się chociaż najesz frykasów na imprezie – powiedział z tęsknotą w głosie brat, kiedy pomstowała na sytuację w jakiej się znaleźli.
– Bądź lepiej cicho! I powiedz jak było na wizycie u psychologa?
– Dobrze – westchnął. – Ale dwa razy w tygodniu będę musiał chodzić na spotkania.
– I będziesz chodził. Już ja dopilnuję, byś nie opuścił ani jednego. Boże! – wplotła palce we włosy. – Szymon! Tyle pieniędzy!
– Przestań. Bo wyrzuty sumienia wpędzą mnie w depresję. A od września będę pracował w weekendy.
– Gdzie? – spytała, patrząc na niego podejrzliwie. Nic dziwnego, wyglądał na zmieszanego.
– Jako barman.
– Gdzie?
– A, w takim jednym klubie.
– Gdzie? – ryknęła Wiktoria. Brat otrząsnął się ze zgrozą. Zwykle zrównoważona siostra, nigdy się tak nie zachowywała. Chyba naprawdę wyprowadził ją z równowagi.
– No, w tym barze na rogu rynku.
Uspokoiła się.
– Ostatnio czytałam sporo na temat takich pożyczek i szczerze przyznam, że gdybym zrobiła to wcześniej, w życiu bym nie odważyła się na tak głupi numer, jak ten z samotnym pójściem do tych bandytów.
– Ja się dziwię, że nie ukatrupili cię po propozycji zniżki.
– Cóż – odruchowo dotknęła posiniaczonego boku. Nie chciała mu mówić, że tak zupełnie bez szkody z tego nie wyszła. Gdyby nie pojawienie się drugiego z braci, to kto wie? Może ona skończyłaby w szpitalu? Wolała o tym nie myśleć. – Jego sprawa. Ubiorę sukienkę mamy, tę czarną w białe grochy.
– Wiki, przestań. Zrób, co obiecałaś i zapomnijmy o całej sprawie. Tak będzie najprościej. To nie są ludzie, którzy grzeszą poczuciem humoru.
– Masz rację – westchnęła. – Poza tym niedługo występ, na tym powinnam się skoncentrować. Jednak świadomość, że w portfelu zostało mi ostatnie dwadzieścia złotych, a na koncie oszczędnościowym zero, działa na mnie przygnębiająco.
Szymon spojrzał na nią żałośnie. Do wyrzutów sumienia dołączył strach. Bał się o siostrę. Co prawda w miejscu publicznym nie mogli jej skrzywdzić, ale ona chyba do teraz nie była świadoma, z kim tak naprawdę miała do czynienia. On miał, dlatego był przerażony. Dlaczego to akurat trafiło na jego nieżyciową siostrzyczkę?
– Ja cię proszę, bądź słodka jak miód, nie odzywaj się za często i rób wrażenie zadowolonej. Kilka godzin udawania i będzie po wszystkim.
– Znaczy się mam się nie wymądrzać, nie wyrażać własnego zdania i głupawo uśmiechać?
– Masz nie krytykować.
– Ja nie krytykuję. Przynajmniej nie bez powodu.
– W stosunku do tych facetów, lepiej w ogóle się nie odzywać. Tylko się uśmiechaj. Wiki, rozumiesz? To nie jest idealny świat z twoich książek, a twarda rzeczywistość. Bandyci nie maja w sobie romantycznej duszy, która padnie pod wpływem twego uroku i kobiecej delikatności. Za to mają twarde pięści i zero obiekcji, aby ich użyć.
Pokiwała głową. W zasadzie wiedziała, że ma rację. Ale tak bardzo była zła o tą całą pożyczkę. Pasożyty! Żerowali na takich jak Szymon, na idiotach i tych, którzy będąc w potrzebie, nie wahali się zaryzykować.
Miała ochotę pokazać im, że nie należy do ich świata. Z drugiej jednak strony, wydawało się to takie płytkie, takie głupie. Czy była w czymś lepsza? Nie, była jedynie inna.
– Poddaję się – powiedziała, głęboko odetchnąwszy. – Będę grzeczna, uprzejma i małomówna. Masz rację, że jedyne co mogę osiągnąć to siniaki na twarzy i wybite zęby.
Szymon wyglądał na uspokojonego. Wiedział, że jeśli Wiki coś obiecała, to słowa dotrzyma. Zazwyczaj była spokojną, pogrążoną we własnym świecie osóbką. Czasem wybuchała gniewem, lecz emocje szybko opadały i znów powracała do swego normalnego ja. Tak jak w tym przypadku.
– Ciekawe jak tam będzie? – zamyśliła się. – Myślisz, że wszyscy będą uzbrojeni po zęby, dookoła będzie krążyć ochrona w postaci przerośniętych byczków, a szampana będziemy sączyć z czaszek wrogów?
– Wiki! Tylko czasem nie wygaduj takich głupot publicznie – zaniepokoił się brat. – Idziesz ze starszym czy młodszym?
– Nie mam pojęcia. Nawet się nie przedstawili. Ale idę z tym bardziej wyrośniętym.
– To dobrze i niedobrze. Z Mateuszem da się ponoć dogadać, jest też bardziej opanowany. Lecz i tak musisz być ostrożna. Widziałem kiedyś w klubie jak pewien gość wyprowadził go z równowagi. Masz być grzeczna i miła, zrozumiałaś?
– Będę ociekać słodyczą, szeroko się uśmiechać i wzdychać z zachwytem. Może być?
– Tak. I błagam, nie staraj się wyglądać zbyt dobrze.
– Dlaczego? – tym razem Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona.
Jak miał wytłumaczyć swoje obawy? Jego siostra była piękną kobietą. Na dodatek oryginalną, zdolną do tego, by dać po pysku niechcianemu zalotnikowi. Mógł do tego doprowadzić nawet całkiem niewinny gest. Wiki nie uznawała półśrodków. Miała jasno sprecyzowaną wizję przyszłego partnera, choć Szymon uważał, że taki się jeszcze nie narodził. Westchnął.
– Wiesz, to że facet cię obejmie lub pocałuje w policzek nie oznacza jeszcze zamachu na twoją świętą cnotę.
– Nie drwij. Rozumiem, że większość toleruje tego typu zachowania, uznając prymitywne macanko za przyjacielski gest. Ja nie i koniec!
– Tylko go nie bij.
– Ja jego? Nie zgłupiałam do tego stopnia. Raczej uprzejmie zwrócę mu uwagę.
– Tego się właśnie obawiam – jęknął brat. – Tego się obawiam!
***
Drzwi otworzył mu wysoki, chudy chłopak o groźnie zmarszczonym czole. Poza tym, że Mateusz miał doskonałą pamięć do twarzy, nie trudno było odgadnąć, kim jest.
– Mogę wejść? – spytał rozbawiony jawnie okazywaną wrogością.
– Tak.
Ledwo zmieścił się w malutkim korytarzyku. Znacznie lepiej poczuł się w jasnym, przestronnym salonie, w którym pod oknem królował ogromny fortepian. Bynajmniej nie był to przykład katalogowego wnętrza; kanapa miała przetartą tapicerkę, firanki były lekko przyżółknięte. A jednak zaskakiwało harmonią i idealnym porządkiem. Każda rzecz zajmowała właściwe sobie miejsce, każdy szczegół był dopracowany. Jedynie niedbale rozrzucone nuty naruszały ten idealny porządek. Mimo woli przypomniał sobie dziewczynę, po którą tu przyjechał.
– Siostra gotowa?
– Kazała przekazać, że jeszcze pięć minut – Szymon zajął miejsce na fotelu i uporczywie wpatrywał się w gościa, ze wszelkich sił starając się, by w jego spojrzeniu można było wyczytać potępienie oraz ukrytą groźbę.
– Dobrze – Mateusz wzruszył ramionami, siadając na kanapie, która podejrzliwie zaskrzypiała.
– Masz ją przywieź zaraz po!
– Zaraz po czym? – Miał ochotę podrażnić smarkacza dodając, czy zaraz po zerżnięciu jego małej siostrzyczki. Ale odpuścił, bo młody mógłby się na niego rzucić. Nie chciał problemów, nie teraz.
– Zaraz po północy. Nie dłużej!
– Impreza ma trwać do czwartej nad ranem.
– Po północy – odparł z uporem Szymon. – Albo sam po nią przyjadę.
– Nie wpuszczą cię.
– W towarzystwie policji. Skoro zależy ci, by nie zepsuć tego wesela, przywieź ją po północy.
Mateusz zmarszczył brwi. Sprytnie to sobie smarkacz wymyślił. Nie brał jednak pod uwagę jednej rzeczy.
– Nie podskakuj chłopaczku, bo przyślę kilku moich pracowników. Oni zwiążą cię, zakneblują i uwolni cię dopiero siostrzyczka.
– Pracowników? Chyba oprychów – Szymon szyderczo wydął usta. – Ma być po północy.
Uparty jest, pomyślał z niechęcią Mateusz. Trudno, trzeba będzie się uwinąć do tej cholernej północy.
– Okay, ale wiedz, że robię to, bo chce uniknąć wszelkich komplikacji. A co będzie…
– Jestem gotowa – oświadczyła Wiktoria, wchodząc do pokoju. Wbrew wcześniejszym pogróżkom nie ubrała ani sukienki mamy, ani pensjonarskiego garniturka. Wybrała satynową suknię, długą, prostą, miękko opinającą każde zaokrąglenie ciała. Jej intensywny, czerwony kolor podkreślił biel ramion i piersi, które kusząco wyłaniały się zza dość głębokiego dekoltu. Włosy spięła w wymyślny węzeł na karku, usta pomalowała szminką w kolorze sukni. Paznokcie również. Kiedy podeszła do oniemiałego Mateusza i wściekłego Szymona, sukienka rozchyliła się i ukazała zgrabną nóżkę w rozcięciu, aż do samej góry.
– Nie gap się tak na mnie, tylko przedstaw – powiedziała oschle.
– Jak ty wyglądasz? – wybuchnął brat.
– Kazałeś się mi nie wygłupiać i wystroić. Ja sama wybrałabym pensjonarski garniturek.
– Wyglądasz wspaniale – Mateusz zerwał się z kanapy, dopinając guzik marynarki i nie spuszczając z niej wzroku. Wiki pomyślała ponuro, że jednak ten, kto twierdził, iż ludzi nie ocenia się po szacie, to kretyn.
– Mateusz – przedstawił się, chwytając jej dłoń i podnosząc do ust. Chciała dżentelmena? Dobrze, co mu szkodzi odrobinę się zabawić.
– Wiktoria – odpowiedziała wyniośle, zgrabnie wycofując rękę. Trochę ją speszyło jak biała i delikatna była w porównaniu do jego dłoni. Zerknęła w górę. Co prawda wysoki obcas zniwelował odrobinę różnicę wzrostu, ale i tak nie sięgała mu nawet do ramienia. W zasadzie to trzy takie jak ona, złożyłyby się na jednego takiego jak on. A nawet trzy i pół.
– Wiki, może jednak się przebierzesz? – wyjąkał Szymon. Sądził, że siostra wybierze coś skromniejszego, całkowicie zapominając o tej sukience, którą kupiła w przypływie lekkomyślności. A przecież wiedział, że czerwony był ulubionym kolorem siostry.
– Zwariowałeś? Niby w co?
– To chociaż zmyj tę szminkę.
– Nie. Miałam wyglądać dobrze, to wyglądam – ucięła stanowczo dalszą dyskusję. – Idziemy? – spojrzała pytająco na Mateusza.
Skinął głową, ruszając do przodu, by otworzyć jej drzwi. Ze względu na rozmiary i jego, i korytarza, okazało się to jednak niemożliwe.
Wiki zdegustowana, uniosła wysoko brwi.
– Daj spokój. Przecież nie będę się przeciskać, bo tobie zebrało ci się na uprzejmości.
– Na nic mi się nie zebrało – mruknął, wychodząc na zewnątrz i przytrzymując drzwi ramieniem. W głowie miał prawdziwy chaos. Bo jakim prawem ten kurczak okazał się nagle piękną kobietą? Idiota z niego, że nie zauważył tego wcześniej. W tym warkoczyku, w zwykłym dżinsach oraz białej bluzeczce wyglądała jak licealistka. Ładniutka licealistka. Teraz zaś… Nie, nie zamieniła się nagle w epatującego seksapilem wampa. Ale była przy tym piękna, tak piękna i ponętna, że już teraz czuł znajome mrowienie w podbrzuszu. Olać Artura, postanowił błyskawicznie. Sam się zabawi dzisiejszej nocy.
– Do północy! – krzyknął za nimi Szymon, wychylając się z okna.
Akurat, pomyślał z sarkazmem Mateusz. Jednak będzie musiał wysłać do niego kilku swoich ludzi. Niech przypilnują smarkacza, nie będzie fikał do rana.
Tymczasem Wiktoria zupełnie nieświadoma planów z nią związanych, podeszła do lśniącego, sportowego wozu. No tak, czym innym jeździłby taki bandyta? Trochę zadziwiło, że mężczyzna zgrabnie ją wyprzedził i szeroko otworzył drzwi.
– Dziękuję. – Z gracją zajęła miejsce, a Mateusz usiadł obok i znieruchomiał. Tylko dlatego, że miał doskonały widok na zgrabną nóżkę swej towarzyszki. Na dodatek rozcięcie sukienki było tak głębokie, że odsłaniało również koronkę na pończoszce. Powiedzieć, że zaczęło mu się robić gorąco, to za mało. Gapił się tak, kompletnie zapominając, że powinni już jechać.
– Ruszamy czy też będziesz wlepiał wzrok w moje nogi?
Ocknął się gwałtownie, bo głos dziewczyny był chłodny, prawie nieuprzejmy. Kurczak czy nie, umiała być pyskata. Z trudem odwrócił głowę, próbując skoncentrować się na bardziej prozaicznych czynnościach. Mrowienie w podbrzuszu zmieniało powoli swój charakter. W głowie wirowało tysiące myśli. Kurwa! Już teraz sama świadomość tego, że będzie mógł ją dotknąć, zerwać tę suknię, zmiażdżyć pocałunkiem kuszące wargi, rosło w nim trudne do opanowania podniecenie. Najchętniej zamiast na to cholerne wesele, pojechałby do siebie. Oczywiście protest dziewczyny nie miałby żadnego znaczenia. Zresztą był wystarczająco mocno zadufany w sobie, by wierzyć, że jej sprzeciw byłby prawdziwy. Musi zacząć myśleć o czymś innym, postanowił z determinacją. Przecież wyraźnie czuł, że jego spodnie wybrzuszyły się pod wpływem nagłego podniecenia. Nie może pojawić się tak wśród ludzi!
Jechali w milczeniu, każde pogrążone w swych własnych myślach. Mężczyzna usiłował pokonać coraz silniejsze pożądanie. Najgorsze dla niego było to, że akurat dziś tego się nie spodziewał. Lecz dla niego piękna kobieta oznaczała obiekt do zdobycia. Nie potrafił odmówić sobie polowania, chociaż ciężko było mu zdobyć się na cierpliwość. Jak u diabła ma wytrzymać te kilka godzin w tłumie obcych ludzi, podniecony, z przyczyną takiego stanu u boku?
Za to Wiktoria znalazła się w swoim własnym świecie. Wyobrażała sobie, że tuż obok siedzi teraz jej wymarzony mężczyzna i jadą razem na romantyczną kolację do wspaniałego pałacu. Okolica nawet się zgadzała, wyjechali za miasto, mknąc po opustoszałej drodze, pośród złocących się pszenicą pól. Zerknęła w bok z rozczarowaniem. Nie, ten który siedział tuż obok nawet w najmniejszym stopniu nie odpowiadał jej ideałowi. Za dużo było w nim muskułów, miał zbyt toporne rysy twarzy i na dodatek to wyrachowanie widoczne w błękitnych, jak niebo nad nimi, oczach. Tak, ich kolor to jedyne co jej się podobało. Całą resztę z ochotą zamieniłaby na coś subtelniejszego, delikatniejszego. Zwłaszcza zdegustował ją tatuaż na prawej skroni, dziwne, niezrozumiałe wzory, wielkości ludzkiej dłoni. Chociaż niechętnie musiała przyznać, że wyglądał niespodziewanie dobrze w kremowym garniturze, białej koszuli, pod krawatem. Uśmiechnęła się. Biedaczysko. Pewnie był przyzwyczajony do koszulek i dżinsów, a tu, na dodatek w taki upał, musiał się wbić w odświętne ubranie.
– Może zdradzisz, dlaczego poprosiłeś właśnie mnie o towarzystwo? Owszem, słyszałam wasze słowa i ponoć jestem idealna na imprezy z udziałem sztywniaków. A tak poza tym?
– Kiedy miałem siedem lat, mój ojciec zapił się na śmierć. Gdy skończyłem piętnaście, matka zmarła na raka. Ewa miała wtedy osiemnaście lat, kończyła liceum, wybierała się na studia. Z nas trojga, to ona jedyna miała na to szansę. – To był temat, który choć na chwilę pozwolił mu zapomnieć o własnym podnieceniu. – Zrezygnowała ze swoich planów, w zamian za to wystarała się o opiekę nad nami, poszła do pracy. Dzięki niej nie trafiliśmy do domu dziecka, a co więcej nie trafiliśmy do rynsztoku.
– Cóż… Ośmielę się jednak zauważyć, że tak zupełnie nie wyszliście na ludzi.
– Bo skubiemy frajerów? – spytał z ironią. – Wybacz. Robimy to samo, co banki w majestacie prawa. Mamy jedynie inne metody egzekwowania należności.
– Tak. Twój brat mnie z nim zapoznał.
– Był pijany. Prawdopodobnie naćpany. Stracił nad sobą panowanie.
– To ma być usprawiedliwienie? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Podałem jedynie fakty. Nie zamierzam go tłumaczyć.
– No tak. Czyli to właśnie wasza siostra wychodzi za mąż?
– Wiele jej zawdzięczamy – powiedział krótko, nieoczekiwanie szorstkim tonem. – Zaprosiła nas, prosząc byśmy pojawili się sami lub z odpowiednimi partnerkami. Nie jestem idiotą, zorientowałem się o co jej chodziło. Gdyby nie ty, to pewnie poszedłbym sam.
– Cudownie. Robię za rekwizyt.
– Nie. Za piękna jesteś na zwykły rekwizyt.
Niewątpliwy komplement wcale nie poprawił jej humoru.
– To za płatne towarzystwo.
– Owszem, za płatne towarzystwo. Jeśli upierasz się tak to oceniać.
Wzruszyła ramionami i poprawiła sukienkę. Całe szczęście, że była uszyta z cudownego materiału, który wcale się nie gniótł. Inaczej dotarłaby na miejsce mocno wymięta. Dobrze też, że klimatyzacja przyjemnie chłodziła, pomimo że za oknami panował wściekły upał.
– Daleko jeszcze?
– Pół godzinki i będziemy na miejscu.
– Pół godzinki? – zaniepokoiła się nagle. – Jak zaplanowałeś powrót dla mnie?
– Odwiozę cię.
– Nie będziesz pił?
– Tego nie powiedziałem – rzucił z ironią.
– Nie pojadę z pijanym kierowcą.
– Żartowałem. Zostaniemy do rana i zamówimy taksówkę.
– Chciałabym być w domu około pierwszej.
– Ty chciałabyś? – W jego głosie zabrzmiało rozbawienie. – Chyba jesteś już dużą dziewczynką, nie musisz słuchać brata?
– Nie widzę powodu, dla którego miałabym zostać dłużej.
Nie widzi powodu? Zmełł w ustach przekleństwo. Co za niewdzięczna suka! Poszedł jej na rękę, zamiast kary zaproponował udział w niebyle jakiej imprezie, a ta wybrzydza! Zacisnął dłonie na kierownicy, mając nadzieję, że to pomoże mu opanować narastający gniew. Już on postara się zburzyć ten mur obojętności i chłodnej pogardy. Przysięga, że się postara!
Tymczasem Wiktoria naprawdę poczuła niepokój. Przecież nawet jeśli chciałaby sama wrócić, to najzwyczajniej w świecie nie miała za co. Będzie musiała porozmawiać z tą jego wychwalaną siostrą i w razie czego poprosić o osobną sypialnię. Kto wie, co sobie ten troglodyta wyobrażał? Może to, że tak naprawdę szaleje na jego punkcie? Akurat! Spojrzała na dużą, opaloną męską dłoń, która majstrowała przy klimatyzacji. Powodowana niezrozumiałym impulsem, położyła swoją rękę na jego. Kontrast był ogromny. Przykuwający wzrok. Odwróciła głowę i spojrzała prosto w pociemniałe z gniewu niebieskie oczy.
– Przepraszam – szepnęła i gwałtownym ruchem przyciągnęła dłoń do siebie. Za to Mateusz ustawił klimatyzację na znacznie niższą temperaturę niż zamierzał. Od tych wszystkich emocji zrobiło mu się cholernie gorąco. Może powinien się zatrzymać i zdjąć marynarkę? A może po to, by zrobić coś innego? Przede wszystkim musiał się pozbyć wciąż sporego wybrzuszenia w spodniach. Istniało bardzo proste rozwiązanie problemu.
– Zwrócę ci te dwa klocki. W zamian za to zjedziemy teraz na pobocze i zrobisz mi loda – zaproponował schrypniętym głosem.
– Co?! – Wiki wlepiła w niego zaszokowany wzrok. Nie spodziewała się takich słów czy zachowania.

link do części III - klik

11 komentarzy:

  1. Dobre ... takie bezpośrednie, a nie cackanie się ;)

    Weroniś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio?! Kończyć w tym momencie?! ;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Serio?! Kończyć w tym momencie?! ;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Wariatka z Ciebie, Babeczko! :) podoba mi się :)
    A jak tam pogoda? Dopisuje? Bo u mnie dzisiaj pochmurno i tylko 20 stopni../N.

    OdpowiedzUsuń
  5. DODAJ JESZCZE DZISIAJ KOLEJNY!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy kolejna część :)

    OdpowiedzUsuń
  7. dobra, jak ustawiłaś publikację co dwa dni to jest szansa dzisiaj na kolejną część :D
    Bycz się bycz na plaży .. nic nie chcę mówić, ale potem .... :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Babeczko, błagam! "ubrała się w sukienkę" albo "założyła sukienkę" a nie "ubrała sukienkę" w co ją ubrała, no ja sie pytam? ;) No i jeszcze moje ulubione "w każdym bądź razie"... O zgrozo! Aż mnie ciarki pzechodzą. Poprawnie jest wyłącznie "w kazdym razie". :) Poza tym, to opowiadanie świetne, jak zawsze zresztą! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dołączę się do postu powyżej, w "każdym razie" lub "bądź co bądź". Lepiej unikać tego potworka językowego. Odliczam minuty do nowego dnia, marzę by 3. część pojawiła się ok. 0:05 :) pozdrawiam i dziękuję

      Usuń
    2. Macie świętą rację. Przez jakiś czas uważałam, ale jak widać nie tak łatwo się pozbyć starych, złych nawyków. Poprawię jak wrócę do domku. Dzięki :-)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.