Dług (II)
Przez cały tydzień
Wiktoria usiłowała zapomnieć o czekającym ją obowiązku. Przykrym, choć i tak o
niebo lepszym od tego, co mogło ją spotkać. Oczywiście, ten sknerus nie
podarował ani złotówki. Była więc wściekła, bo faktycznie zostali z Szymonem
bez grosza przy duszy, bez jakichkolwiek oszczędności.
– Ty się chociaż
najesz frykasów na imprezie – powiedział z tęsknotą w głosie brat, kiedy
pomstowała na sytuację w jakiej się znaleźli.
– Bądź lepiej
cicho! I powiedz jak było na wizycie u psychologa?
– Dobrze –
westchnął. – Ale dwa razy w tygodniu będę musiał chodzić na spotkania.
– I będziesz
chodził. Już ja dopilnuję, byś nie opuścił ani jednego. Boże! – wplotła palce
we włosy. – Szymon! Tyle pieniędzy!
– Przestań. Bo
wyrzuty sumienia wpędzą mnie w depresję. A od września będę pracował w
weekendy.
– Gdzie? –
spytała, patrząc na niego podejrzliwie. Nic dziwnego, wyglądał na zmieszanego.
– Jako barman.
– Gdzie?
– A, w takim
jednym klubie.
– Gdzie? – ryknęła
Wiktoria. Brat otrząsnął się ze zgrozą. Zwykle zrównoważona siostra, nigdy się
tak nie zachowywała. Chyba naprawdę wyprowadził ją z równowagi.
– No, w tym barze na
rogu rynku.
Uspokoiła się.
– Ostatnio
czytałam sporo na temat takich pożyczek i szczerze przyznam, że gdybym zrobiła
to wcześniej, w życiu bym nie odważyła się na tak głupi numer, jak ten z
samotnym pójściem do tych bandytów.
– Ja się dziwię,
że nie ukatrupili cię po propozycji zniżki.
– Cóż – odruchowo
dotknęła posiniaczonego boku. Nie chciała mu mówić, że tak zupełnie bez szkody
z tego nie wyszła. Gdyby nie pojawienie się drugiego z braci, to kto wie? Może
ona skończyłaby w szpitalu? Wolała o tym nie myśleć. – Jego sprawa. Ubiorę
sukienkę mamy, tę czarną w białe grochy.
– Wiki, przestań.
Zrób, co obiecałaś i zapomnijmy o całej sprawie. Tak będzie najprościej. To nie
są ludzie, którzy grzeszą poczuciem humoru.
– Masz rację –
westchnęła. – Poza tym niedługo występ, na tym powinnam się skoncentrować.
Jednak świadomość, że w portfelu zostało mi ostatnie dwadzieścia złotych, a na
koncie oszczędnościowym zero, działa na mnie przygnębiająco.
Szymon spojrzał na nią
żałośnie. Do wyrzutów sumienia dołączył strach. Bał się o siostrę. Co prawda w
miejscu publicznym nie mogli jej skrzywdzić, ale ona chyba do teraz nie była
świadoma, z kim tak naprawdę miała do czynienia. On miał, dlatego był
przerażony. Dlaczego to akurat trafiło na jego nieżyciową siostrzyczkę?
– Ja cię proszę,
bądź słodka jak miód, nie odzywaj się za często i rób wrażenie zadowolonej.
Kilka godzin udawania i będzie po wszystkim.
– Znaczy się mam
się nie wymądrzać, nie wyrażać własnego zdania i głupawo uśmiechać?
– Masz nie
krytykować.
– Ja nie
krytykuję. Przynajmniej nie bez powodu.
– W stosunku do
tych facetów, lepiej w ogóle się nie odzywać. Tylko się uśmiechaj. Wiki,
rozumiesz? To nie jest idealny świat z twoich książek, a twarda rzeczywistość.
Bandyci nie maja w sobie romantycznej duszy, która padnie pod wpływem twego
uroku i kobiecej delikatności. Za to mają twarde pięści i zero obiekcji, aby
ich użyć.
Pokiwała głową. W
zasadzie wiedziała, że ma rację. Ale tak bardzo była zła o tą całą pożyczkę.
Pasożyty! Żerowali na takich jak Szymon, na idiotach i tych, którzy będąc w potrzebie,
nie wahali się zaryzykować.
Miała ochotę pokazać
im, że nie należy do ich świata. Z drugiej jednak strony, wydawało się to takie
płytkie, takie głupie. Czy była w czymś lepsza? Nie, była jedynie inna.
– Poddaję się –
powiedziała, głęboko odetchnąwszy. – Będę grzeczna, uprzejma i małomówna. Masz
rację, że jedyne co mogę osiągnąć to siniaki na twarzy i wybite zęby.
Szymon wyglądał na
uspokojonego. Wiedział, że jeśli Wiki coś obiecała, to słowa dotrzyma.
Zazwyczaj była spokojną, pogrążoną we własnym świecie osóbką. Czasem wybuchała
gniewem, lecz emocje szybko opadały i znów powracała do swego normalnego ja.
Tak jak w tym przypadku.
– Ciekawe jak tam
będzie? – zamyśliła się. – Myślisz, że wszyscy będą uzbrojeni po zęby, dookoła
będzie krążyć ochrona w postaci przerośniętych byczków, a szampana będziemy
sączyć z czaszek wrogów?
– Wiki! Tylko
czasem nie wygaduj takich głupot publicznie – zaniepokoił się brat. – Idziesz
ze starszym czy młodszym?
– Nie mam pojęcia.
Nawet się nie przedstawili. Ale idę z tym bardziej wyrośniętym.
– To dobrze i
niedobrze. Z Mateuszem da się ponoć dogadać, jest też bardziej opanowany. Lecz
i tak musisz być ostrożna. Widziałem kiedyś w klubie jak pewien gość wyprowadził
go z równowagi. Masz być grzeczna i miła, zrozumiałaś?
– Będę ociekać
słodyczą, szeroko się uśmiechać i wzdychać z zachwytem. Może być?
– Tak. I błagam,
nie staraj się wyglądać zbyt dobrze.
– Dlaczego? – tym
razem Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona.
Jak miał wytłumaczyć
swoje obawy? Jego siostra była piękną kobietą. Na dodatek oryginalną, zdolną do
tego, by dać po pysku niechcianemu zalotnikowi. Mógł do tego doprowadzić nawet
całkiem niewinny gest. Wiki nie uznawała półśrodków. Miała jasno sprecyzowaną
wizję przyszłego partnera, choć Szymon uważał, że taki się jeszcze nie
narodził. Westchnął.
– Wiesz, to że
facet cię obejmie lub pocałuje w policzek nie oznacza jeszcze zamachu na twoją
świętą cnotę.
– Nie drwij.
Rozumiem, że większość toleruje tego typu zachowania, uznając prymitywne
macanko za przyjacielski gest. Ja nie i koniec!
– Tylko go nie
bij.
– Ja jego? Nie
zgłupiałam do tego stopnia. Raczej uprzejmie zwrócę mu uwagę.
– Tego się właśnie
obawiam – jęknął brat. – Tego się obawiam!
***
Drzwi otworzył mu
wysoki, chudy chłopak o groźnie zmarszczonym czole. Poza tym, że Mateusz miał
doskonałą pamięć do twarzy, nie trudno było odgadnąć, kim jest.
– Mogę wejść? –
spytał rozbawiony jawnie okazywaną wrogością.
– Tak.
Ledwo zmieścił się w
malutkim korytarzyku. Znacznie lepiej poczuł się w jasnym, przestronnym
salonie, w którym pod oknem królował ogromny fortepian. Bynajmniej nie był to
przykład katalogowego wnętrza; kanapa miała przetartą tapicerkę, firanki były
lekko przyżółknięte. A jednak zaskakiwało harmonią i idealnym porządkiem. Każda
rzecz zajmowała właściwe sobie miejsce, każdy szczegół był dopracowany. Jedynie
niedbale rozrzucone nuty naruszały ten idealny porządek. Mimo woli przypomniał
sobie dziewczynę, po którą tu przyjechał.
– Siostra gotowa?
– Kazała
przekazać, że jeszcze pięć minut – Szymon zajął miejsce na fotelu i uporczywie
wpatrywał się w gościa, ze wszelkich sił starając się, by w jego spojrzeniu
można było wyczytać potępienie oraz ukrytą groźbę.
– Dobrze – Mateusz
wzruszył ramionami, siadając na kanapie, która podejrzliwie zaskrzypiała.
– Masz ją przywieź
zaraz po!
– Zaraz po czym? –
Miał ochotę podrażnić smarkacza dodając, czy zaraz po zerżnięciu jego małej
siostrzyczki. Ale odpuścił, bo młody mógłby się na niego rzucić. Nie chciał
problemów, nie teraz.
– Zaraz po
północy. Nie dłużej!
– Impreza ma trwać
do czwartej nad ranem.
– Po północy –
odparł z uporem Szymon. – Albo sam po nią przyjadę.
– Nie wpuszczą
cię.
– W towarzystwie
policji. Skoro zależy ci, by nie zepsuć tego wesela, przywieź ją po północy.
Mateusz zmarszczył
brwi. Sprytnie to sobie smarkacz wymyślił. Nie brał jednak pod uwagę jednej
rzeczy.
– Nie podskakuj
chłopaczku, bo przyślę kilku moich pracowników. Oni zwiążą cię, zakneblują i
uwolni cię dopiero siostrzyczka.
– Pracowników?
Chyba oprychów – Szymon szyderczo wydął usta. – Ma być po północy.
Uparty jest, pomyślał z
niechęcią Mateusz. Trudno, trzeba będzie się uwinąć do tej cholernej północy.
– Okay, ale wiedz,
że robię to, bo chce uniknąć wszelkich komplikacji. A co będzie…
– Jestem gotowa –
oświadczyła Wiktoria, wchodząc do pokoju. Wbrew wcześniejszym pogróżkom nie
ubrała ani sukienki mamy, ani pensjonarskiego garniturka. Wybrała satynową
suknię, długą, prostą, miękko opinającą każde zaokrąglenie ciała. Jej intensywny,
czerwony kolor podkreślił biel ramion i piersi, które kusząco wyłaniały się zza
dość głębokiego dekoltu. Włosy spięła w wymyślny węzeł na karku, usta
pomalowała szminką w kolorze sukni. Paznokcie również. Kiedy podeszła do
oniemiałego Mateusza i wściekłego Szymona, sukienka rozchyliła się i ukazała
zgrabną nóżkę w rozcięciu, aż do samej góry.
– Nie gap się tak
na mnie, tylko przedstaw – powiedziała oschle.
– Jak ty
wyglądasz? – wybuchnął brat.
– Kazałeś się mi
nie wygłupiać i wystroić. Ja sama wybrałabym pensjonarski garniturek.
– Wyglądasz
wspaniale – Mateusz zerwał się z kanapy, dopinając guzik marynarki i nie
spuszczając z niej wzroku. Wiki pomyślała ponuro, że jednak ten, kto twierdził,
iż ludzi nie ocenia się po szacie, to kretyn.
– Mateusz – przedstawił
się, chwytając jej dłoń i podnosząc do ust. Chciała dżentelmena? Dobrze, co mu
szkodzi odrobinę się zabawić.
– Wiktoria –
odpowiedziała wyniośle, zgrabnie wycofując rękę. Trochę ją speszyło jak biała i
delikatna była w porównaniu do jego dłoni. Zerknęła w górę. Co prawda wysoki
obcas zniwelował odrobinę różnicę wzrostu, ale i tak nie sięgała mu nawet do
ramienia. W zasadzie to trzy takie jak ona, złożyłyby się na jednego takiego
jak on. A nawet trzy i pół.
– Wiki, może
jednak się przebierzesz? – wyjąkał Szymon. Sądził, że siostra wybierze coś
skromniejszego, całkowicie zapominając o tej sukience, którą kupiła w
przypływie lekkomyślności. A przecież wiedział, że czerwony był ulubionym
kolorem siostry.
– Zwariowałeś? Niby w
co?
– To chociaż zmyj
tę szminkę.
– Nie. Miałam
wyglądać dobrze, to wyglądam – ucięła stanowczo dalszą dyskusję. – Idziemy? –
spojrzała pytająco na Mateusza.
Skinął głową, ruszając
do przodu, by otworzyć jej drzwi. Ze względu na rozmiary i jego, i korytarza,
okazało się to jednak niemożliwe.
Wiki zdegustowana,
uniosła wysoko brwi.
– Daj spokój. Przecież
nie będę się przeciskać, bo tobie zebrało ci się na uprzejmości.
– Na nic mi się
nie zebrało – mruknął, wychodząc na zewnątrz i przytrzymując drzwi ramieniem. W
głowie miał prawdziwy chaos. Bo jakim prawem ten kurczak okazał się nagle
piękną kobietą? Idiota z niego, że nie zauważył tego wcześniej. W tym
warkoczyku, w zwykłym dżinsach oraz białej bluzeczce wyglądała jak licealistka.
Ładniutka licealistka. Teraz zaś… Nie, nie zamieniła się nagle w epatującego
seksapilem wampa. Ale była przy tym piękna, tak piękna i ponętna, że już teraz
czuł znajome mrowienie w podbrzuszu. Olać Artura, postanowił błyskawicznie. Sam
się zabawi dzisiejszej nocy.
– Do północy! –
krzyknął za nimi Szymon, wychylając się z okna.
Akurat, pomyślał z
sarkazmem Mateusz. Jednak będzie musiał wysłać do niego kilku swoich ludzi. Niech
przypilnują smarkacza, nie będzie fikał do rana.
Tymczasem Wiktoria
zupełnie nieświadoma planów z nią związanych, podeszła do lśniącego, sportowego
wozu. No tak, czym innym jeździłby taki bandyta? Trochę zadziwiło, że mężczyzna
zgrabnie ją wyprzedził i szeroko otworzył drzwi.
– Dziękuję. – Z
gracją zajęła miejsce, a Mateusz usiadł obok i znieruchomiał. Tylko dlatego, że
miał doskonały widok na zgrabną nóżkę swej towarzyszki. Na dodatek rozcięcie
sukienki było tak głębokie, że odsłaniało również koronkę na pończoszce.
Powiedzieć, że zaczęło mu się robić gorąco, to za mało. Gapił się tak,
kompletnie zapominając, że powinni już jechać.
– Ruszamy czy też
będziesz wlepiał wzrok w moje nogi?
Ocknął się gwałtownie,
bo głos dziewczyny był chłodny, prawie nieuprzejmy. Kurczak czy nie, umiała być
pyskata. Z trudem odwrócił głowę, próbując skoncentrować się na bardziej
prozaicznych czynnościach. Mrowienie w podbrzuszu zmieniało powoli swój
charakter. W głowie wirowało tysiące myśli. Kurwa! Już teraz sama świadomość
tego, że będzie mógł ją dotknąć, zerwać tę suknię, zmiażdżyć pocałunkiem
kuszące wargi, rosło w nim trudne do opanowania podniecenie. Najchętniej
zamiast na to cholerne wesele, pojechałby do siebie. Oczywiście protest
dziewczyny nie miałby żadnego znaczenia. Zresztą był wystarczająco mocno
zadufany w sobie, by wierzyć, że jej sprzeciw byłby prawdziwy. Musi zacząć
myśleć o czymś innym, postanowił z determinacją. Przecież wyraźnie czuł, że
jego spodnie wybrzuszyły się pod wpływem nagłego podniecenia. Nie może pojawić
się tak wśród ludzi!
Jechali w milczeniu, każde
pogrążone w swych własnych myślach. Mężczyzna usiłował pokonać coraz silniejsze
pożądanie. Najgorsze dla niego było to, że akurat dziś tego się nie spodziewał.
Lecz dla niego piękna kobieta oznaczała obiekt do zdobycia. Nie potrafił
odmówić sobie polowania, chociaż ciężko było mu zdobyć się na cierpliwość. Jak
u diabła ma wytrzymać te kilka godzin w tłumie obcych ludzi, podniecony, z
przyczyną takiego stanu u boku?
Za to Wiktoria znalazła
się w swoim własnym świecie. Wyobrażała sobie, że tuż obok siedzi teraz jej
wymarzony mężczyzna i jadą razem na romantyczną kolację do wspaniałego pałacu.
Okolica nawet się zgadzała, wyjechali za miasto, mknąc po opustoszałej drodze,
pośród złocących się pszenicą pól. Zerknęła w bok z rozczarowaniem. Nie, ten
który siedział tuż obok nawet w najmniejszym stopniu nie odpowiadał jej
ideałowi. Za dużo było w nim muskułów, miał zbyt toporne rysy twarzy i na
dodatek to wyrachowanie widoczne w błękitnych, jak niebo nad nimi, oczach. Tak,
ich kolor to jedyne co jej się podobało. Całą resztę z ochotą zamieniłaby na
coś subtelniejszego, delikatniejszego. Zwłaszcza zdegustował ją tatuaż na prawej
skroni, dziwne, niezrozumiałe wzory, wielkości ludzkiej dłoni. Chociaż niechętnie
musiała przyznać, że wyglądał niespodziewanie dobrze w kremowym garniturze,
białej koszuli, pod krawatem. Uśmiechnęła się. Biedaczysko. Pewnie był
przyzwyczajony do koszulek i dżinsów, a tu, na dodatek w taki upał, musiał się
wbić w odświętne ubranie.
– Może zdradzisz,
dlaczego poprosiłeś właśnie mnie o towarzystwo? Owszem, słyszałam wasze słowa i
ponoć jestem idealna na imprezy z udziałem sztywniaków. A tak poza tym?
– Kiedy miałem siedem
lat, mój ojciec zapił się na śmierć. Gdy skończyłem piętnaście, matka zmarła na
raka. Ewa miała wtedy osiemnaście lat, kończyła liceum, wybierała się na
studia. Z nas trojga, to ona jedyna miała na to szansę. – To był temat, który
choć na chwilę pozwolił mu zapomnieć o własnym podnieceniu. – Zrezygnowała ze
swoich planów, w zamian za to wystarała się o opiekę nad nami, poszła do pracy.
Dzięki niej nie trafiliśmy do domu dziecka, a co więcej nie trafiliśmy do
rynsztoku.
– Cóż… Ośmielę się
jednak zauważyć, że tak zupełnie nie wyszliście na ludzi.
– Bo skubiemy
frajerów? – spytał z ironią. – Wybacz. Robimy to samo, co banki w majestacie
prawa. Mamy jedynie inne metody egzekwowania należności.
– Tak. Twój brat mnie z
nim zapoznał.
– Był pijany.
Prawdopodobnie naćpany. Stracił nad sobą panowanie.
– To ma być
usprawiedliwienie? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Podałem jedynie
fakty. Nie zamierzam go tłumaczyć.
– No tak. Czyli to
właśnie wasza siostra wychodzi za mąż?
– Wiele jej
zawdzięczamy – powiedział krótko, nieoczekiwanie szorstkim tonem. – Zaprosiła
nas, prosząc byśmy pojawili się sami lub z odpowiednimi partnerkami. Nie jestem
idiotą, zorientowałem się o co jej chodziło. Gdyby nie ty, to pewnie poszedłbym
sam.
– Cudownie. Robię
za rekwizyt.
– Nie. Za piękna
jesteś na zwykły rekwizyt.
Niewątpliwy komplement
wcale nie poprawił jej humoru.
– To za płatne
towarzystwo.
– Owszem, za
płatne towarzystwo. Jeśli upierasz się tak to oceniać.
Wzruszyła ramionami i
poprawiła sukienkę. Całe szczęście, że była uszyta z cudownego materiału, który
wcale się nie gniótł. Inaczej dotarłaby na miejsce mocno wymięta. Dobrze też,
że klimatyzacja przyjemnie chłodziła, pomimo że za oknami panował wściekły
upał.
– Daleko jeszcze?
– Pół godzinki i
będziemy na miejscu.
– Pół godzinki? –
zaniepokoiła się nagle. – Jak zaplanowałeś powrót dla mnie?
– Odwiozę cię.
– Nie będziesz
pił?
– Tego nie
powiedziałem – rzucił z ironią.
– Nie pojadę z
pijanym kierowcą.
– Żartowałem.
Zostaniemy do rana i zamówimy taksówkę.
– Chciałabym być w
domu około pierwszej.
– Ty chciałabyś? –
W jego głosie zabrzmiało rozbawienie. – Chyba jesteś już dużą dziewczynką, nie
musisz słuchać brata?
– Nie widzę
powodu, dla którego miałabym zostać dłużej.
Nie widzi powodu? Zmełł
w ustach przekleństwo. Co za niewdzięczna suka! Poszedł jej na rękę, zamiast
kary zaproponował udział w niebyle jakiej imprezie, a ta wybrzydza! Zacisnął
dłonie na kierownicy, mając nadzieję, że to pomoże mu opanować narastający
gniew. Już on postara się zburzyć ten mur obojętności i chłodnej pogardy.
Przysięga, że się postara!
Tymczasem Wiktoria naprawdę
poczuła niepokój. Przecież nawet jeśli chciałaby sama wrócić, to najzwyczajniej
w świecie nie miała za co. Będzie musiała porozmawiać z tą jego wychwalaną
siostrą i w razie czego poprosić o osobną sypialnię. Kto wie, co sobie ten
troglodyta wyobrażał? Może to, że tak naprawdę szaleje na jego punkcie? Akurat!
Spojrzała na dużą, opaloną męską dłoń, która majstrowała przy klimatyzacji. Powodowana
niezrozumiałym impulsem, położyła swoją rękę na jego. Kontrast był ogromny. Przykuwający
wzrok. Odwróciła głowę i spojrzała prosto w pociemniałe z gniewu niebieskie
oczy.
– Przepraszam –
szepnęła i gwałtownym ruchem przyciągnęła dłoń do siebie. Za to Mateusz ustawił
klimatyzację na znacznie niższą temperaturę niż zamierzał. Od tych wszystkich
emocji zrobiło mu się cholernie gorąco. Może powinien się zatrzymać i zdjąć
marynarkę? A może po to, by zrobić coś innego? Przede wszystkim musiał się
pozbyć wciąż sporego wybrzuszenia w spodniach. Istniało bardzo proste
rozwiązanie problemu.
– Zwrócę ci te dwa
klocki. W zamian za to zjedziemy teraz na pobocze i zrobisz mi loda –
zaproponował schrypniętym głosem.
– Co?! – Wiki
wlepiła w niego zaszokowany wzrok. Nie spodziewała się takich słów czy
zachowania.
link do części III - klik
link do części III - klik
Genialne!:)
OdpowiedzUsuńDobre ... takie bezpośrednie, a nie cackanie się ;)
OdpowiedzUsuńWeroniś :)
Serio?! Kończyć w tym momencie?! ;/
OdpowiedzUsuńSerio?! Kończyć w tym momencie?! ;/
OdpowiedzUsuńWariatka z Ciebie, Babeczko! :) podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńA jak tam pogoda? Dopisuje? Bo u mnie dzisiaj pochmurno i tylko 20 stopni../N.
DODAJ JESZCZE DZISIAJ KOLEJNY!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część :)
OdpowiedzUsuńdobra, jak ustawiłaś publikację co dwa dni to jest szansa dzisiaj na kolejną część :D
OdpowiedzUsuńBycz się bycz na plaży .. nic nie chcę mówić, ale potem .... :D
Babeczko, błagam! "ubrała się w sukienkę" albo "założyła sukienkę" a nie "ubrała sukienkę" w co ją ubrała, no ja sie pytam? ;) No i jeszcze moje ulubione "w każdym bądź razie"... O zgrozo! Aż mnie ciarki pzechodzą. Poprawnie jest wyłącznie "w kazdym razie". :) Poza tym, to opowiadanie świetne, jak zawsze zresztą! :D
OdpowiedzUsuńDołączę się do postu powyżej, w "każdym razie" lub "bądź co bądź". Lepiej unikać tego potworka językowego. Odliczam minuty do nowego dnia, marzę by 3. część pojawiła się ok. 0:05 :) pozdrawiam i dziękuję
UsuńMacie świętą rację. Przez jakiś czas uważałam, ale jak widać nie tak łatwo się pozbyć starych, złych nawyków. Poprawię jak wrócę do domku. Dzięki :-)
Usuń