niedziela, 10 sierpnia 2014

Dług (I)

Skoro ten post się ukazał, to znaczy, że ja jestem już na wakacjach :-))) Zaplanowałam kilka kolejnych części na czas mojej nieobecności, będą dodawane z automatu, niezależnie od innych tekstów. Tym razem lekko, zwyczajnie, babeczkowo... Czyli słodko pierdząco. Nie wiem czy będę miała możliwość akceptacji Waszych komentarzy, bo w zeszłym roku nie miałam dostępu do neta. Jeśli nic się nie zmieniło, odezwę się dopiero po powrocie do Poznania.

Buziaki!

         Dług (I)
Z przerażeniem wpatrywała się w zapłakaną twarz brata.
– Trzydzieści tysięcy?! Chyba żartujesz?!
– Nie. Mam zwrócić dług dziś do północy. Inaczej mnie zabiją.
– Ale przecież…
– Nie o siebie się jednak martwię. Bardziej o ciebie i mamę.
Szymon był od niej młodszy o trzy lata. Dopiero co zaczął studia. Wydawał się być spokojnym, zrównoważonym młodym człowiekiem. Zawsze miał znakomite wyniki w nauce, uprawiał kolarstwo, udzielał się jako wolontariusz. Był też wysokim, smukłym brunetem, o nieco melancholijnej twarzy. Pomimo tego, że ich ojciec zmarł bardzo dawno temu, stanowili niezwykle zżytą rodzinę. Nigdy nie przypuszczałaby…
– Na co do diabła pożyczyłeś tyle pieniędzy?! – jęknęła z rozpaczą Wiktoria, wplatając smukłe palce we włosy.
– Ja… – chrząknął, a później kontynuował z nagłą determinacją. – Dobrze, przyznam się. To zaczęło się jakieś pół roku temu. Na początku wygrywałem. Wrzucałem piątkę, dwie i automat zwracał mi przynajmniej stówkę. Sam nie wiem, kiedy popłynąłem. A gdy zabrakło mi pieniędzy…
– Automat? Grałeś na maszynach?
– Wszędzie teraz tego pełno. Wziąłem kilka szybkich pożyczek, ale gdy terminy zaczęły mnie gonić, firmy grozić windykacją i tym podobnym, postanowiłem, że pożyczę od takich jednych kolesi na trzy miesiące całą sumę plus jeszcze trochę, bym mógł się odegrać.
– Ty głupku! Ty skończony głupku!
– Jednak czas minął, a ja nie mam ani grosza. Resztę przegrałem wczorajszego wieczoru.
Wiktoria siedziała w bezruchu, patrząc z prawdziwym przerażeniem na brata.
– Pożyczyłeś i przegrałeś trzydzieści tysięcy?!
– Niezupełnie. Dali mi zaledwie piętnaście. Reszta to odsetki.
– Odsetki? Za trzy miesiące? Chyba oszalałeś!
– Czasami mam wrażenie, że tak – odparł posępnie. – To koniec Wiki. Muszę uciekać. Wy również. Ci ludzie nie żartują jeśli chodzi o takie sprawy.
– Uciekać? – jego siostra głęboko odetchnęła. Żal ścisnął jej serce. Było wyjście. – Mamy z mamą oszczędności. Jakieś dwadzieścia dziewięć tysięcy na koncie. Ale dziś sobota. Banki są nieczynne, a ja nie dam rady wypłacić wszystkiego z bankomatu, bo mam za mały limit. Wezmę jedną trzecią i…
– Ty weźmiesz? Sorry siostrzyczko, ale na to nie pozwolę. Tym bardziej, że dla nich to żadne tłumaczenie.
– Od kogo pożyczyłeś? – spytała krótko.
– Jest takich dwóch braci, Artur i Mateusz. W sobotnie wieczory przesiadują w knajpie na rynku. Tam miałem się stawić.
– A konkretnie?
– Cocacabana. Na piętrze mają swoją lożę. Dasz mi tę kasę i pójdę, choć przypuszczam, ze znów doliczą sobie za zwłokę.
Wiktoria nadal siedziała nieruchomo. Powstrzymała cisnące się na usta słowa. Za to wstała i zastawiła wodę. Była oszołomiona, przerażona, ale to powoli mijało. Gdzieś tam krystalizował się plan. Dzień różnicy to nie tak dużo. Wystarczy poważnie porozmawiać z tymi bandytami, w poniedziałek spłacić resztę i po kłopocie. Teoretycznie, bo później będzie musiała jeszcze wytłumaczyć mamie, gdzie podziały się ich oszczędności.
– Napijesz się kawy?
– Chętnie – mruknął brat. Wciąż zasępiony, wbijał wzrok w blat kuchennego stołu i nie zwrócił uwagi, że dziewczyna wrzuca do jego filiżanki dwie okrągłe tabletki. Potem dosypała cukru, dolała mleka i postawiła nieco wyszczerbiony kubek przed Szymonem.
– Wypijemy i pójdziemy do bankomatu. Całe szczęście, że mama wraca z sanatorium dopiero za dwa tygodnie. A w poniedziałek idziemy do lekarza, poszukamy jakiejś grupy wsparcia czy czegoś w tym rodzaju. Jesteś hazardzistą, zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak.
– To dlaczego prędzej niczego nie powiedziałeś?
– Wstydziłem się.
– No tak – upiła łyk kawy. Zerknęła na zegarek. Kwadrans po osiemnastej. Tabletki zaczną działać za kilkanaście minut. Powinien zasnąć kamiennym snem i obudzić się dopiero późnym rankiem. A ona już w międzyczasie wszystko załatwi.
Ani przez chwilę nie uświadomiła sobie z jakimi ludźmi będzie miała tak naprawdę do czynienia. Mała Wiktoria zawsze chciała zostać pianistką. Duża z powodzeniem realizowała swoje dziecięce marzenia, obecnie studiując w Wyższej Szkole Muzycznej i wygrywając większość ogólnopolskich konkursów. Żyła w swoim własnym świecie, pełnym muzyki, marzeń o cudownej przyszłości u boku ukochanego mężczyzny, pod szklanym kloszem, odgradzającym ją od wszelkiego brudu tego świata.
Nie chodziła na dyskoteki czy do pubów, bo wolała koncerty. Kina nie lubiła, za to kochała teatr i operę. Nie umawiała na randki, bo żaden mężczyzna nie wydawał się odpowiedni. Była samotnikiem i oryginałem jak na czasy, w których przyszło jej żyć. Brat z początku usiłował to zmienić, ale zazwyczaj stanowczo odmawiała. Skusiła się na jedną imprezę, aby wyjść z klubu po niecałej godzinie, skrzywiona i zniesmaczona. Na studiach również cichaczem się z niej podśmiewano. Miała mnóstwo koleżanek, ale ani jednej przyjaciółki. Jej wyrazista uroda, czarne, błyszczące włosy, blada, porcelanowa cera oraz pełne wargi i bursztynowe oczy zwracały uwagę wielu mężczyzn. Niestety, dotychczas bez wzajemności.
Szymon nieraz powtarzał, że gdyby chciała, cieszyłaby się szalonym powodzeniem. Wtedy kręciła głową, mówiąc, że nie zależy jej na podziwie tłumów, tylko na uznaniu jednego mężczyzny. Tego, który się z nią ożeni. Czasami strasznie irytowała go swoim rozsądkiem i chłodem. Nienawidził momentów, gdy siedziała skulona na fotelu, wpatrzona gdzieś w odległy punkt, pogrążona we własnym, wyimaginowanym świecie. Częściej jednak podziwiał siostrę, bo była zupełnie inna od znanych mu dziewczyn. Delikatna i silna zarazem, wydawała się wiotkim drzewem, który złamie byle podmuch wiatru. Tylko że ona uginała się pod wpływem, co mocniejszych podmuchów, czasami aż do samej ziemi, a potem na powrót prostowała gałęzie i żyła dalej.
– Czuję się strasznie. Wszystkie nasze oszczędności. W zasadzie nie nasze, wasze. Twoje i mamy. Tak mi głupio! – wyjęczał.
– Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej – odparła krótko Wiktoria. – Płacz nad rozlanym mlekiem niewiele pomaga. Sądzisz, że mnie to nie boli? – dodała z goryczą.
Milczał obracając w dłoniach pusty kubek.
– Jak przygotowania na konkurs? – spytał w końcu cicho.
– Jestem gotowa. I nie zmieniaj tematu.
– Może lepiej byłoby gdyby mnie zabili?
– Szymon! Przestań dramatyzować! Poza tym – w jej głosie wyczuł wyraźną ironię – pogrzeby też kosztują.
Posłał siostrze spojrzenie pełne wyrzutu. Lecz tak naprawdę czuł ulgę. Po pierwsze, w końcu mógł się z kimś podzielić swoim zmartwieniem. Po drugie, Wiktoria, jak na sumienną starszą siostrę przystało, od razu postanowiła uratować go z tarapatów, w które popadł.
– Pójdę do pracy. Zwrócę wszystko, co do grosza.
– Skończ studia. I trzymaj się z daleka od automatów – wykrzywiła usta. Coraz wyraźniej docierała do niej prawda o tym, że będzie musiała poświęcić ich wszystkie oszczędności. – Dlaczego ci bandyci biorą tak dużą opłatę za pożyczkę? Czy to legalne?
– Wiki! – brat aż oniemiał ze zgrozy. – Spadłaś z księżyca czy co? Oczywiście że nielegalne. Tylko nie mów, że powinienem pójść na policję.
– Hm. To nawet niezły pomysł.
– Nigdy w życiu! – oświadczył stanowczo. – I żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy realizować tak głupi pomysł. Słyszałaś?!
– Dobrze, już dobrze – mruknęła. Szymon naprawdę wyglądał na zdenerwowanego. Nawet bardziej niż tym, że stracił tyle pieniędzy.
Boże! Jak ona powie to mamie?
Trudno. Coś się wymyśli. Na razie trzeba pozbyć się aktualnego kłopotu, jakim było niedotrzymanie terminu spłaty tej pożal się boże, pożyczki. Co prawda nie ma całej kwoty, ale może wytarguje mały rabat?
Zakrzątnęła się w przytulnej kuchence. Ukradkiem obserwowała jak brat ziewa coraz częściej, jak przeciera oczy i podpiera obiema dłońmi opadającą głowę.
– Wiki, położę się na chwilę. To chyba ten upał… – wymamrotał i poczłapał do salonu. Kilka minut później smacznie pochrapywał, w malowniczej pozie rozłożony na kanapie.
Wiki pokiwała głową z zatroskaniem. Dureń! Jutro trzeba coś z tym zrobić. Dotąd miała go za w miarę rozsądnego i odpowiedzialnego. Jak widać bardzo, ale to bardzo się myliła. Tylko że ta pomyłka musi być ostatnią. Na więcej ich nie stać.
Zawiązała tenisówki, splotła włosy w schludny warkocz, przeciągnęła błyszczkiem po wyschniętych ustach. Mimo wszystko czuła odrobinę strachu. Wiedziała, że w miarę upływu czasu, jej obawy będą rosły. Aż do samego spotkania z tymi bandytami, jak w duchu nazywała mężczyzn, którzy pożyczyli jej bratu pieniądze.
Najpierw odwiedziła najbliższy bankomat. Wypłaciła potrzebą kwotę, przeliczyła przynajmniej z trzy razy i wcisnęła do torebeczki przewieszonej przez ramię.
Po drodze kupiła sobie lody, zjadła go z apetytem siedząc na ławeczce przed ratuszem, a kiedy zegar na wieży wybił dwudziestą drugą, z coraz mocniej bijącym sercem udała się do klubu o egzotycznej nazwie. Szczerze mówiąc, to nienawidziła takich miejsc. Krzykliwy szyld, błyskający światłem neonu oraz tłok przy wejściu, którego pilnowało dwóch osiłków, już na samym początku nastawił ją negatywnie. A dalej było niewiele lepiej. Kręcone schody, prowadzące na dół, gdzie dudniła muzyka oraz snuły się opary dymu.
Wiktoria kichnęła i rozejrzała się dookoła. Gdzież u licha miała szukać tych facetów? Zaraz… Najlepiej gdy spyta się przy barze. W niektórych książkach, tak właśnie robił główny bohater lub bohaterka. Trzymając kurczowo torebkę z pieniędzmi, przecisnęła się przez gęstniejący tłum ludzi i dotarła do wysokiej lady.
– Co podać? – barman szeroko się do niej uśmiechnął.
W zasadzie to szukam dwóch braci. Jeden ma chyba na imię Artur, a drugi… – zamyśliła się.
– Mateusz? – podpowiedział usłużnie chłopak. – Choć dodam, że lepiej byłoby ich unikać.
– Nie mam wyjścia. Muszę zwrócić dług zaciągnięty przez mojego brata.
Nie widziała powodu, by to ukrywać. Skinął głową i pochylił się w jej kierunku. Potem wskazał na prawo, gdzie widać było pogrążony w mroku wąski korytarz.
– Cały czas prosto. Powiedz ochronie, o co chodzi, to cię wpuszczą.
Podziękowała, z obawą spoglądając we wskazanym kierunku.
Nie wyglądało to zachęcająco. Musiała podążyć w nieznane. W duchu pomstowała na lekkomyślność brata i własną ślepotę. Przecież z tym problemem zmagał się już od dawna. Jak mogła niczego nie zauważyć?
Na końcu były jedynie solidnie wyglądające drzwi. A przed nim siedziało dwóch osiłków, tocząc rozmowę pełną wyrazów na k i na h. Wiktoria skrzywiła się z odrazą i przybrała pełną wyższości minę. Obaj niczym automaty obrócili w jej kierunku głowy, zamilkli i zmierzyli ją bacznym spojrzeniami.
– Ja do pana Artura i Mateusza – oświadczyła chłodno dziewczyna, odrzucając gruby warkocz na plecy. – W interesach – dodała po krótkim namyśle. Skoro i tak tytułowała tych bandytów, to równie dobrze może określić ten pożal się boże kredyt jako interes.
– Hę? – zdziwił się jeden z dryblasów. – Do pana Artura i Mateusza?
– Tak.
– Pana? Ha, ha, ha! – zaczął się głośno rechotać. – Z choinki się urwałaś lala?
Drugi gapił się na nią bez słowa, z rozdziawioną gębą i wytrzeszczonymi oczami.
Cóż. Ci dwaj potwierdzali teorię o brakującym ogniwie w ewolucji człowieka, pomyślała ponuro Wiktoria. Byli tak napompowani, że materiał opinający ich ciała koszulek trzeszczał w szwach przy każdym ruchu, a czegoś takiego jak szyja chyba nigdy nie posiadali.
– Żadna lala, nie pozwalaj sobie – odparła. – Powiedz, że chcę oddać dług brata.
Ten, który się śmiał, uchylił drzwi i wsadził do środka głowę.
– Szefie! Jakieś dziewczę w sprawie zwrotu kasy! Ma wejść? – Po czym odwrócił się i szerokim gestem zaprosił Wiki do środka. – Dalej mała – dodał drwiąco.
Zadarła dumnie podbródek i wmaszerowała do środka. Za nic nie da po sobie poznać, jak bardzo się bała.
Pokój jak pokój, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Niewielki, z ogromną szybą, przez którą widać było wnętrze klubu, dwoma kanapami, kilkoma innymi meblami oraz stolikiem zastawionym alkoholem. Na jednej z nich siedział kolejny dryblas, choć ten wyglądał o niebo lepiej niż jego obstawa przed drzwiami. Umięśnione ciało opinała biała koszulka i doskonale skrojone dżinsy, włosy miał krótkie, twarz typowego przystojniaka z okładki z seksownym zarostem. To był mężczyzna, za którym kobiecy trup ścielił się gęsto, tak idealny, że aż nierzeczywisty. Na dodatek obwieszony sporą ilością kosztownego złota. Obok niego siedziała skąpo odziana brunetka, o wydatnym biuście i całkowicie gołych nogach. Jej usta błądziły po szyi mężczyzny, a dłoń kolistymi ruchami masowała sporą już wypukłość w okolicach krocza. Jak widać była tak zaabsorbowana tym zajęciem, że nie przeszkodziło jej w tym nawet wejście osoby trzeciej.
– Rozumiem, że przyszłaś zwrócić pieniądze. Nie bardzo tylko pamiętam… – uśmiechnął się, robiąc nieokreślony gest ręką.
Wiktoria, która i tak już była cała czerwona, z powodu tego, co widziała, spojrzała na niego z doskonale widoczną dezaprobatą w oczach.
– Pożyczył mój brat – oznajmiła krótko, zajmując miejsce naprzeciwko migdalącej się pary. – A ty jesteś kto? Nie przedstawiłeś się!
– Oho! – roześmiał się nagle, Odepchnął od siebie kobietę, coś szepnął jej na ucho. Zachmurzyła się, ale posłusznie wstała i wyszła. Tak po prostu.
– Siadaj słonko. Czy twoim bratem jest ten idiota, co przepuszcza majątek na maszynach? Wysoki, chudy smarkacz, o minie zbitego psa?
Gdyby miała całą kwotę, rzuciłaby tą forsą, dosadnie powiedziała, co myśli o takich typach jak on i opuściła to miejsce. Niestety, nie miała.
– Owszem, jest idiotą bo pożyczył od takiego jak ty.
– Hola! Nie rzucaj się tak panienko – mężczyzna pochylił się, świdrując ją wzrokiem. – Dawaj kasę, uregulujemy rachunek.
– Mam jedną trzecią – oznajmiła Wiktoria, kładąc na stolik pomiędzy nich plik banknotów. – Reszta będzie w poniedziałek, bo mój…
– Nie ma mowy – przerwał jej chłodno. Nie sięgnął po pieniądze, a jego wzrok stwardniał. Nie był już ani rozbawiony, ani znudzony. – Termin upływa dziś o północy.
– Nie ma mowy – powtórzyła jego słowa. Starała się nie okazywać przerażenia, choć tak naprawdę serce o mało co nie wyskoczyło jej z piersi.
– Nie?
– Bankomat nie wypłaci takiej kwoty, a banki są zamknięte. Dlatego dostaniesz dzisiaj dziesięć tysięcy, resztę w poniedziałek.
– Ty dyktujesz mi warunki? – warknął. Co gorsza, wyglądał na coraz bardziej rozjuszonego.
– Wystaw mi jeszcze pokwitowanie za tą kasę i zaraz będziesz mógł wrócić do tej przyjemnej czynności, którą przerwałam – dodała szybko.
– Pokwitowanie?
– Dowód wpłaty, cokolwiek. Przecież nie dam ci takiej sumy pieniędzy na piękne oczy? Już i tak cały ten interes cuchnie na odległość – słowa wymykały się niemal wbrew jej woli. – Powinnam pójść z tym na policję…
– Czy twój kochany braciszek wie, że kręcisz powróz na jego szyję? – spytał siedzący naprzeciwko mężczyzna z pozornym spokojem w głosie. Jednak pomimo panującego półmroku, widziała wyraźnie malującą się na jego twarzy wściekłość.
– Jak powróz? Przecież oddamy wszystko.
Zacisnął zęby i wstał. Dawno nie czuł takiej złości. Co za głupie babsko! Chyba ten kretyn nie do końca wytłumaczył jej, z kim miała do czynienia. Trzeba to naprawić i nauczyć dziewczynkę, że takiemu jak on, należy się słuszny szacunek.
– Dobrze. Zaczekam do poniedziałku. Ale nie za darmo. – W tym momencie chwycił ją brutalnie za włosy i pociągnął w górę. Wiktoria jęknęła w geście protestu, ale nie stawiała oporu. Wyrwałby jej wtedy cały warkocz.
– Bolało? – spytał, uśmiechając się szeroko na widok łez w jej oczach. – Bardzo dobrze ślicznotko. A teraz posłuchaj mnie. Jak ktoś od nas pożycza, musi się liczyć z tym, że jeśli nie dotrzyma terminu spłaty, to w najlepszym wypadku wyląduje w szpitalu. Istnieją również gorsze warianty. A przede wszystkim nie straszy się mnie policją! Zrozumiałaś? – syknął, brutalnie odginając jej głowę do tyłu. Próbowała odepchnąć go dłońmi, ale nie miała na to siły.
– Puść!
– Ale skoro chcesz odroczenia, dostaniesz je. Jednak nic na tym świecie nie jest za darmo.
Pchnął ją tak, że znalazła się na kolanach, twarzą tuż przy jego kroczu.
– A teraz rozepnij spodnie i obciągnij mi. Tylko porządnie, z połykiem, żebym był zadowolony. Będzie kiepsko, nici z odroczenia.
Wiktoria w panice pomyślała, że chyba żartuje? Ona miałaby… Nigdy w życiu! Nie wspominając o tym, że nie bardzo wiedziała od czego zacząć. A jednak silna dłoń przytrzymywała jej głowę wciąż w tym samym miejscu.
– Puść mnie!
– Rób kurwo, co powiedziałem! – ryknął niespodziewanie. – Jak nie chcesz sama, to zrobimy to po mojemu – to mówiąc zaczął odpinać spodnie. Wiktoria z przerażeniem uświadomiła sobie, że to nie sen i tak naprawdę jest sama, w miejscu gdzie nikt nie usłyszy jej wołania o pomoc, a na dodatek w towarzystwie prawdziwego potwora.
– Nie!
Uderzenie w twarz wyraźnie powiedziało jej, co mężczyzna myśli o sprzeciwie. W zamian za to wymierzyła cios prosto pomiędzy jego nogi. Wrzasnął z bólu i puścił ją na moment, by później zaatakować ze zdwojoną wściekłością. Kiedy poczuła kopnięcie w okolicach żeber, zrozumiała, że to nie przelewki. Rozpłakała się i skuliła, widząc jak zamierza się po raz kolejny. Zamknęła oczy, błagając w duchu, by się to skończyło.
– Artur, co ty do diabła wyprawiasz? – powiedział ktoś z boku, chwytając ją za ramię i stawiając na nogach. Ostrożnie otworzyła oczy i zerknęła w bok, skąd dochodził poirytowany głos.
– Ta suka walnęła mnie w jaja.
– Widocznie zasłużyłeś braciszku. – Nowo przybyły mężczyzna wydawał się być zdegustowany tym, co zastał. – Wszystko w porządku? Coś ci złamał?
Patrzyła na nieznajomego bez słowa. Był cholernie wysoki i szczerze mówiąc, równie toporny, co para troglodytów, która ją tu wpuściła. Chociaż nie, szyję to on miał. Opalony, krótko ostrzyżony, o kwadratowej szczęce i zakrzywionym nosie. Poza tym miał tak intensywnie niebieskie oczy, że widać to było nawet w panującym tu półmroku. I nagle Wiktoria przytuliła się do niego, niczym przerażone, szukające otuchy dziecko. Ze względu na różnicę wzrostu nosem zaryła prawie w twardy niczym kamień brzuch, ale w tej chwili było jej wszystko jedno.
– Cholera! – zaklął jej wybawiciel. – Gdzie znalazłeś tego kurczaka?
– Nie jestem kurczakiem – oświadczyła, podnosząc głowę i patrząc na niego z wyrzutem. Zdziwiło ją, że wyglądał na rozbawionego.
– Jesteś. Żółciutkim, milusim kurczaczkiem, którego mój niespełna rozumu brat, usiłował oskubać na kolację.
Milusim kurczaczkiem? Sapnęła z oburzenia. Od razu pojawiła się złość. Jak on śmie?
– To, że jesteś większy, nie oznacza, że… – zająknęła się. Chciała powiedzieć silniejszy, ale trochę głupio by to zabrzmiało. Jasne, że był. Z kolei gdyby zaczęła o inteligencji, jeszcze uraziłaby uczucia tego prymitywa i co wtedy?
– Że co?
– Nieważne – mruknęła, odsuwając się.
– Przyszła spłacić dług brata, ale bez kasy.
– Oj, niedobrze – powiedział nowo przybyły i wygodnie rozsiadł się na kanapie. – Każdy dzień zwłoki, to nowe odsetki.
– A on kazał mi… kazał… Chciał zmusić do seksu oralnego – oznajmiła spuszczając głowę i udając, że poprawia ubranie. Wolała, by nie zauważyli rumieńca na jej twarzy.
– Tak powiedział? – Mateusz, bo przecież musiał mieć tak na imię, wybuchnął śmiechem. – Niemożliwe!
– Użył innych, bardziej wulgarnych słów – tym razem spojrzała na niego z gniewem. Pal licho rumieniec. – To prymityw i…
– Ja jej kurwa przyleję! – Artur zerwałby się z miejsca, gdyby nie ramię brata, hamujące jego zapędy.
– Spokojnie. A ty siadaj kurczaku. Pogadamy.
Posłusznie zajęła miejsce, dumnie zadzierając podbródek i starając się wyglądać godnie i dystyngowanie. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia.
– W poniedziałek mówisz? Nie wiem, nie wiem. Jak ci darujemy, to zepsujemy sobie opinię.
– Jaką opinię? – spytała poirytowana. – To bandycki interes i iście krwiożercze odsetki. Poza tym nielegalny – dokończyła z triumfem.
– Widzisz? – Artur spojrzał na brata z satysfakcją. – Trzeba nauczyć dziwkę moresu!
– Nie jestem dziwką!
– Jesteś taką…
– Spokój! – Mateusz wygrzebał z kieszeni papierosy i zapalił jednego. – Nikogo nie zmuszamy, by od nas pożyczał. Robią to tylko desperaci i idioci. Do której kategorii zaliczasz brata?
– Jest idiotą – potwierdziła krótko.
– Szczera dziewczynka. Zrobimy tak. Zgodzę się na forsę pojutrze, ale nie za darmo.
– Nie mam więcej – szepnęła Wiktoria. – Zresztą i tak brakuje mi jednego tysiąca.
– Będzie obciąganko! Zrobisz loda całej ekipie za tego tysiaka. – Artur aż zatarł dłonie.
– Uspokój się. Ty też ani słowa – zwrócił się do czerwonej z oburzenia Wiktorii. – Masz szczęście, bo potrzebuję przysługi. W przyszłą sobotę.
– Jakiej? – spytała nieufnie. – Seks odpada. Nie zadaję się z mężczyznami waszego pokroju.
– Obraźliwe, ale szczere – Mateusz wydawał się rozbawiony tymi słowami. – Co rozumiesz pod pojęciem „waszego pokroju”?
– Jesteście nieokrzesani, niewychowani i nie traktujecie kobiety jak damy – oznajmiła z powagą. – Żaden z was się nie przedstawił, a poza tym używacie brzydkich słów.
Obaj zapatrzyli się w nią, wytrzeszczając oczy w niemym zdumieniu. Mateusz zapomniał nawet o papierosie.
– Ty, słyszałeś? – Artur spojrzał na brata. – Skąd to dziwadło się wzięło?
– Nie wiem – brat wzruszył ramionami. – Ale na ślub Ewy będzie pasowała idealnie. Prawda panno bułkę przez bibułkę?
– Jaki ślub? – spytała nieufnie Wiktoria, milczeniem pomijając obelgę.
– Nasza starsza siostra, wychodzi za mąż za jakiegoś nowobogackiego – wyjaśnił Artur. – Obojgu wyłazi słoma z butów, ale robią z siebie prawdziwych arystokratów. Masz rację, to to będzie pasowało idealnie.
– Cham!
– Cicho bądź. Ty również kurczaku.
– Nie nazywaj mnie…
– Zamknij się – tym razem w głosie Mateusza pobrzmiewała stal. – Zachowujesz się jak mała, rozkapryszona dziewczynka. Gdyby nie to, że jesteś idealną kandydatką na tę imprezę sztywniaków, byłoby z tobą krucho. Z braciszkiem również. W poniedziałek, o dziesiątej stawisz się tutaj z forsą, omówimy szczegóły i niech ci nie przyjdzie do tej ślicznej główki żaden głupi pomysł.
Wiktoria zerknęła na niego z obawą. Chłodny, beznamiętny ton, z jakim wypowiadał te słowa, był gorszy od szału, który ogarnął jego brata. Ten mężczyzna nie żartował. Ale ona również potrafiła być stanowcza. Zresztą, co szkodzi spróbować?
– Nie mam odpowiedniej sukienki. Dasz mi zniżkę, powiedzmy z dwa tysiące i kupię sobie coś w sam raz – powiedziała twardym tonem. Sukienkę owszem, miała, ale zamierzała wytargować jak najwięcej.
– Dam… co? – Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego.
– Zniżkę – cierpliwie powtórzyła Wiktoria.
– Ja się chyba przesłyszałem?
Tym razem przegięła. Po raz pierwszy od kiedy tu wszedł, wyglądał na rozgniewanego. A to nie wróżyło za dobrze. Czas na ewakuację.
– Przemyśl to. Inaczej pójdę ubrana w pensjonarski garniturek – powiedziała, wstając i pomalutku kierując się ku wyjściu. Wolała dalej nie drażnić bestii. – Albo w sukience po cioci – krzyknęła na pożegnanie i już jej nie było. Prawie biegła, odprowadzana spojrzeniami ochrony, w głębi ducha dziękując za taki obrót sprawy. Pierwszy brat dał jej przedsmak tego, co mógł zrobić, gdyby nie wywiązała się z umowy, drugi, choć reagował z większym spokojem, wydawał się równie odrażający i prostacki.
Wesele siostry? Super! To się wpakowała. Prosto na imprezę mafii.
– Jak ja bym ją… – zaczął Artur, gdy za dziewczyną zatrzasnęły się drzwi.
– Daj spokój. Nada się idealnie.
– A co z panią mecenas?
– Za mocno jej przyłożyłem i chyba się obraziła – Mateusz wzruszył ramionami sięgając po piwo. – Ten kurczak będzie lepszy.
– Wkurwia mnie.
– Mnie również. Ale pseudo dystyngowane towarzystwo snobów ją doceni. Na koniec wrzucimy kurczakowi pigułkę do soczku i zerżniemy tak, że kolejnego dnia nie będzie mogła siedzieć na tej ślicznej dupci.
– Znowu będziesz pierwszy – odparł brat z pretensją.
– Nie każę ci czekać. Panienka ma dwie dziurki, a co do jednej to przysięgam, że z pewnością nikt jej w ten sposób nie używał.
– Za udany trójkącik! – Artur stuknął szklanką w szyjkę butelki trzymanej przez brata. – Będzie znakomita zabawa. Zwłaszcza ranko, gdy pokażemy jej filmik i fotki.
– A ty? Pójdziesz sam?
– Tak. A kogo mam zabrać? Klarę? Samantę? Gośkę? Nasza siostrzyczka nie wpuściłaby ich nawet za próg.
– Dobrze. Koniec tematu. A teraz zajmijmy się ważniejszymi sprawami – powiedział Mateusz, wstając i podchodząc do szyby, za którą tętniło nocne życie klubu. Gdy dostrzegł na parkiecie smukłą, opaloną blondynkę, z miejsca zapomniał o dziwnej dziewczynie i planach z nią związanych.
Ale nie jego brat. Przyzwyczajony do łatwych podbojów i bezapelacyjnego damskiego podziwu, bardzo długo trawił swoją porażkę. Nie chciała go? Suka! Już on jej pokaże! Zemsta nie będzie słodka. Będzie bezlitosna.
Nieokrzesany prymityw? Zgoda. Pokaże jej, co oznaczają według niego te słowa.

link do części II - klik
 

10 komentarzy:

  1. No! To do zobaczenia po powrocie i zabieram się za lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany, wracaj juz z tego urlopu i skończ :) Dawno mnie żadne opowiadanie tak nie zaintrygowało.
    Rewelacja ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tekst świetny, ale coś mi tu nie gra. Na początku spięła włosy w "schludny kok" a później odrzuciła na plecy "warkocz"? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapowiada się rewelacyjnie, zdecydowanie moje klimaty :) A wątek ślubu i związanej z nim przysługi przypomina mi "Anioła stróża" :D czekam z niecierpliwością na kontynuację

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapowiada się bardzo ciekawie :) Życzę udanych, cudownych i nie zapomnianych wakacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe, ciekawe :) / N.

    OdpowiedzUsuń
  7. Robi sie ciekawie, daj kolejny ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejne genialne opowiadanie!:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam takie opowiadania, lekkie i przyjemne w czytaniu:). Pozdrawiam Weronika.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czwarty raz to czytam i za każdym razem płaczę ze śmiechu! czekam z niecierpliwością na kolejną część! :*

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.