Skoro ten post się ukazał, to znaczy, że ja jestem już na wakacjach :-))) Zaplanowałam kilka kolejnych części na czas mojej nieobecności, będą dodawane z automatu, niezależnie od innych tekstów. Tym razem lekko, zwyczajnie, babeczkowo... Czyli słodko pierdząco. Nie wiem czy będę miała możliwość akceptacji Waszych komentarzy, bo w zeszłym roku nie miałam dostępu do neta. Jeśli nic się nie zmieniło, odezwę się dopiero po powrocie do Poznania.
Buziaki!
Dług (I)
Z przerażeniem
wpatrywała się w zapłakaną twarz brata.
– Trzydzieści
tysięcy?! Chyba żartujesz?!
– Nie. Mam zwrócić
dług dziś do północy. Inaczej mnie zabiją.
– Ale przecież…
– Nie o siebie się
jednak martwię. Bardziej o ciebie i mamę.
Szymon był od niej
młodszy o trzy lata. Dopiero co zaczął studia. Wydawał się być spokojnym,
zrównoważonym młodym człowiekiem. Zawsze miał znakomite wyniki w nauce,
uprawiał kolarstwo, udzielał się jako wolontariusz. Był też wysokim, smukłym
brunetem, o nieco melancholijnej twarzy. Pomimo tego, że ich ojciec zmarł
bardzo dawno temu, stanowili niezwykle zżytą rodzinę. Nigdy nie
przypuszczałaby…
– Na co do diabła
pożyczyłeś tyle pieniędzy?! – jęknęła z rozpaczą Wiktoria, wplatając smukłe
palce we włosy.
– Ja… – chrząknął,
a później kontynuował z nagłą determinacją. – Dobrze, przyznam się. To zaczęło
się jakieś pół roku temu. Na początku wygrywałem. Wrzucałem piątkę, dwie i
automat zwracał mi przynajmniej stówkę. Sam nie wiem, kiedy popłynąłem. A gdy
zabrakło mi pieniędzy…
– Automat? Grałeś
na maszynach?
– Wszędzie teraz
tego pełno. Wziąłem kilka szybkich pożyczek, ale gdy terminy zaczęły mnie
gonić, firmy grozić windykacją i tym podobnym, postanowiłem, że pożyczę od
takich jednych kolesi na trzy miesiące całą sumę plus jeszcze trochę, bym mógł
się odegrać.
– Ty głupku! Ty
skończony głupku!
– Jednak czas
minął, a ja nie mam ani grosza. Resztę przegrałem wczorajszego wieczoru.
Wiktoria siedziała w
bezruchu, patrząc z prawdziwym przerażeniem na brata.
– Pożyczyłeś i
przegrałeś trzydzieści tysięcy?!
– Niezupełnie.
Dali mi zaledwie piętnaście. Reszta to odsetki.
– Odsetki? Za trzy
miesiące? Chyba oszalałeś!
– Czasami mam
wrażenie, że tak – odparł posępnie. – To koniec Wiki. Muszę uciekać. Wy
również. Ci ludzie nie żartują jeśli chodzi o takie sprawy.
– Uciekać? – jego
siostra głęboko odetchnęła. Żal ścisnął jej serce. Było wyjście. – Mamy z mamą
oszczędności. Jakieś dwadzieścia dziewięć tysięcy na koncie. Ale dziś sobota.
Banki są nieczynne, a ja nie dam rady wypłacić wszystkiego z bankomatu, bo mam
za mały limit. Wezmę jedną trzecią i…
– Ty weźmiesz?
Sorry siostrzyczko, ale na to nie pozwolę. Tym bardziej, że dla nich to żadne
tłumaczenie.
– Od kogo pożyczyłeś? –
spytała krótko.
– Jest takich
dwóch braci, Artur i Mateusz. W sobotnie wieczory przesiadują w knajpie na
rynku. Tam miałem się stawić.
– A konkretnie?
– Cocacabana. Na
piętrze mają swoją lożę. Dasz mi tę kasę i pójdę, choć przypuszczam, ze znów
doliczą sobie za zwłokę.
Wiktoria nadal
siedziała nieruchomo. Powstrzymała cisnące się na usta słowa. Za to wstała i
zastawiła wodę. Była oszołomiona, przerażona, ale to powoli mijało. Gdzieś tam
krystalizował się plan. Dzień różnicy to nie tak dużo. Wystarczy poważnie
porozmawiać z tymi bandytami, w poniedziałek spłacić resztę i po kłopocie.
Teoretycznie, bo później będzie musiała jeszcze wytłumaczyć mamie, gdzie
podziały się ich oszczędności.
– Napijesz się
kawy?
– Chętnie –
mruknął brat. Wciąż zasępiony, wbijał wzrok w blat kuchennego stołu i nie
zwrócił uwagi, że dziewczyna wrzuca do jego filiżanki dwie okrągłe tabletki.
Potem dosypała cukru, dolała mleka i postawiła nieco wyszczerbiony kubek przed
Szymonem.
– Wypijemy i
pójdziemy do bankomatu. Całe szczęście, że mama wraca z sanatorium dopiero za
dwa tygodnie. A w poniedziałek idziemy do lekarza, poszukamy jakiejś grupy
wsparcia czy czegoś w tym rodzaju. Jesteś hazardzistą, zdajesz sobie z tego
sprawę?
– Tak.
– To dlaczego
prędzej niczego nie powiedziałeś?
– Wstydziłem się.
– No tak – upiła
łyk kawy. Zerknęła na zegarek. Kwadrans po osiemnastej. Tabletki zaczną działać
za kilkanaście minut. Powinien zasnąć kamiennym snem i obudzić się dopiero
późnym rankiem. A ona już w międzyczasie wszystko załatwi.
Ani przez chwilę nie
uświadomiła sobie z jakimi ludźmi będzie miała tak naprawdę do czynienia. Mała
Wiktoria zawsze chciała zostać pianistką. Duża z powodzeniem realizowała swoje
dziecięce marzenia, obecnie studiując w Wyższej Szkole Muzycznej i wygrywając
większość ogólnopolskich konkursów. Żyła w swoim własnym świecie, pełnym
muzyki, marzeń o cudownej przyszłości u boku ukochanego mężczyzny, pod szklanym
kloszem, odgradzającym ją od wszelkiego brudu tego świata.
Nie chodziła na
dyskoteki czy do pubów, bo wolała koncerty. Kina nie lubiła, za to kochała
teatr i operę. Nie umawiała na randki, bo żaden mężczyzna nie wydawał się
odpowiedni. Była samotnikiem i oryginałem jak na czasy, w których przyszło jej
żyć. Brat z początku usiłował to zmienić, ale zazwyczaj stanowczo odmawiała.
Skusiła się na jedną imprezę, aby wyjść z klubu po niecałej godzinie,
skrzywiona i zniesmaczona. Na studiach również cichaczem się z niej
podśmiewano. Miała mnóstwo koleżanek, ale ani jednej przyjaciółki. Jej
wyrazista uroda, czarne, błyszczące włosy, blada, porcelanowa cera oraz pełne
wargi i bursztynowe oczy zwracały uwagę wielu mężczyzn. Niestety, dotychczas
bez wzajemności.
Szymon nieraz
powtarzał, że gdyby chciała, cieszyłaby się szalonym powodzeniem. Wtedy kręciła
głową, mówiąc, że nie zależy jej na podziwie tłumów, tylko na uznaniu jednego
mężczyzny. Tego, który się z nią ożeni. Czasami strasznie irytowała go swoim
rozsądkiem i chłodem. Nienawidził momentów, gdy siedziała skulona na fotelu,
wpatrzona gdzieś w odległy punkt, pogrążona we własnym, wyimaginowanym świecie.
Częściej jednak podziwiał siostrę, bo była zupełnie inna od znanych mu
dziewczyn. Delikatna i silna zarazem, wydawała się wiotkim drzewem, który
złamie byle podmuch wiatru. Tylko że ona uginała się pod wpływem, co
mocniejszych podmuchów, czasami aż do samej ziemi, a potem na powrót prostowała
gałęzie i żyła dalej.
– Czuję się
strasznie. Wszystkie nasze oszczędności. W zasadzie nie nasze, wasze. Twoje i
mamy. Tak mi głupio! – wyjęczał.
– Trzeba było o
tym pomyśleć wcześniej – odparła krótko Wiktoria. – Płacz nad rozlanym mlekiem
niewiele pomaga. Sądzisz, że mnie to nie boli? – dodała z goryczą.
Milczał obracając w
dłoniach pusty kubek.
– Jak
przygotowania na konkurs? – spytał w końcu cicho.
– Jestem gotowa. I
nie zmieniaj tematu.
– Może lepiej
byłoby gdyby mnie zabili?
– Szymon! Przestań
dramatyzować! Poza tym – w jej głosie wyczuł wyraźną ironię – pogrzeby też
kosztują.
Posłał siostrze
spojrzenie pełne wyrzutu. Lecz tak naprawdę czuł ulgę. Po pierwsze, w końcu
mógł się z kimś podzielić swoim zmartwieniem. Po drugie, Wiktoria, jak na
sumienną starszą siostrę przystało, od razu postanowiła uratować go z
tarapatów, w które popadł.
– Pójdę do pracy.
Zwrócę wszystko, co do grosza.
– Skończ studia. I
trzymaj się z daleka od automatów – wykrzywiła usta. Coraz wyraźniej docierała
do niej prawda o tym, że będzie musiała poświęcić ich wszystkie oszczędności. –
Dlaczego ci bandyci biorą tak dużą opłatę za pożyczkę? Czy to legalne?
– Wiki! – brat aż
oniemiał ze zgrozy. – Spadłaś z księżyca czy co? Oczywiście że nielegalne.
Tylko nie mów, że powinienem pójść na policję.
– Hm. To nawet
niezły pomysł.
– Nigdy w życiu! –
oświadczył stanowczo. – I żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy realizować
tak głupi pomysł. Słyszałaś?!
– Dobrze, już
dobrze – mruknęła. Szymon naprawdę wyglądał na zdenerwowanego. Nawet bardziej
niż tym, że stracił tyle pieniędzy.
Boże! Jak ona powie to
mamie?
Trudno. Coś się
wymyśli. Na razie trzeba pozbyć się aktualnego kłopotu, jakim było
niedotrzymanie terminu spłaty tej pożal się boże, pożyczki. Co prawda nie ma
całej kwoty, ale może wytarguje mały rabat?
Zakrzątnęła się w
przytulnej kuchence. Ukradkiem obserwowała jak brat ziewa coraz częściej, jak
przeciera oczy i podpiera obiema dłońmi opadającą głowę.
– Wiki, położę się
na chwilę. To chyba ten upał… – wymamrotał i poczłapał do salonu. Kilka minut
później smacznie pochrapywał, w malowniczej pozie rozłożony na kanapie.
Wiki pokiwała głową z
zatroskaniem. Dureń! Jutro trzeba coś z tym zrobić. Dotąd miała go za w miarę
rozsądnego i odpowiedzialnego. Jak widać bardzo, ale to bardzo się myliła.
Tylko że ta pomyłka musi być ostatnią. Na więcej ich nie stać.
Zawiązała tenisówki,
splotła włosy w schludny warkocz, przeciągnęła błyszczkiem po wyschniętych
ustach. Mimo wszystko czuła odrobinę strachu. Wiedziała, że w miarę upływu
czasu, jej obawy będą rosły. Aż do samego spotkania z tymi bandytami, jak w
duchu nazywała mężczyzn, którzy pożyczyli jej bratu pieniądze.
Najpierw odwiedziła
najbliższy bankomat. Wypłaciła potrzebą kwotę, przeliczyła przynajmniej z trzy
razy i wcisnęła do torebeczki przewieszonej przez ramię.
Po drodze kupiła sobie
lody, zjadła go z apetytem siedząc na ławeczce przed ratuszem, a kiedy zegar na
wieży wybił dwudziestą drugą, z coraz mocniej bijącym sercem udała się do klubu
o egzotycznej nazwie. Szczerze mówiąc, to nienawidziła takich miejsc. Krzykliwy
szyld, błyskający światłem neonu oraz tłok przy wejściu, którego pilnowało
dwóch osiłków, już na samym początku nastawił ją negatywnie. A dalej było
niewiele lepiej. Kręcone schody, prowadzące na dół, gdzie dudniła muzyka oraz snuły
się opary dymu.
Wiktoria kichnęła i
rozejrzała się dookoła. Gdzież u licha miała szukać tych facetów? Zaraz…
Najlepiej gdy spyta się przy barze. W niektórych książkach, tak właśnie robił
główny bohater lub bohaterka. Trzymając kurczowo torebkę z pieniędzmi,
przecisnęła się przez gęstniejący tłum ludzi i dotarła do wysokiej lady.
– Co podać? –
barman szeroko się do niej uśmiechnął.
W zasadzie to szukam
dwóch braci. Jeden ma chyba na imię Artur, a drugi… – zamyśliła się.
– Mateusz? –
podpowiedział usłużnie chłopak. – Choć dodam, że lepiej byłoby ich unikać.
– Nie mam wyjścia.
Muszę zwrócić dług zaciągnięty przez mojego brata.
Nie widziała powodu, by
to ukrywać. Skinął głową i pochylił się w jej kierunku. Potem wskazał na prawo,
gdzie widać było pogrążony w mroku wąski korytarz.
– Cały czas
prosto. Powiedz ochronie, o co chodzi, to cię wpuszczą.
Podziękowała, z obawą
spoglądając we wskazanym kierunku.
Nie wyglądało to
zachęcająco. Musiała podążyć w nieznane. W duchu pomstowała na lekkomyślność
brata i własną ślepotę. Przecież z tym problemem zmagał się już od dawna. Jak
mogła niczego nie zauważyć?
Na końcu były jedynie
solidnie wyglądające drzwi. A przed nim siedziało dwóch osiłków, tocząc rozmowę
pełną wyrazów na k i na h. Wiktoria skrzywiła się z odrazą i przybrała pełną
wyższości minę. Obaj niczym automaty obrócili w jej kierunku głowy, zamilkli i
zmierzyli ją bacznym spojrzeniami.
– Ja do pana
Artura i Mateusza – oświadczyła chłodno dziewczyna, odrzucając gruby warkocz na
plecy. – W interesach – dodała po krótkim namyśle. Skoro i tak tytułowała tych
bandytów, to równie dobrze może określić ten pożal się boże kredyt jako
interes.
– Hę? – zdziwił
się jeden z dryblasów. – Do pana Artura i Mateusza?
– Tak.
– Pana? Ha, ha,
ha! – zaczął się głośno rechotać. – Z choinki się urwałaś lala?
Drugi gapił się na nią
bez słowa, z rozdziawioną gębą i wytrzeszczonymi oczami.
Cóż. Ci dwaj
potwierdzali teorię o brakującym ogniwie w ewolucji człowieka, pomyślała ponuro
Wiktoria. Byli tak napompowani, że materiał opinający ich ciała koszulek
trzeszczał w szwach przy każdym ruchu, a czegoś takiego jak szyja chyba nigdy
nie posiadali.
– Żadna lala, nie
pozwalaj sobie – odparła. – Powiedz, że chcę oddać dług brata.
Ten, który się śmiał,
uchylił drzwi i wsadził do środka głowę.
– Szefie! Jakieś
dziewczę w sprawie zwrotu kasy! Ma wejść? – Po czym odwrócił się i szerokim
gestem zaprosił Wiki do środka. – Dalej mała – dodał drwiąco.
Zadarła dumnie
podbródek i wmaszerowała do środka. Za nic nie da po sobie poznać, jak bardzo
się bała.
Pokój jak pokój, nie
wyróżniał się niczym szczególnym. Niewielki, z ogromną szybą, przez którą widać
było wnętrze klubu, dwoma kanapami, kilkoma innymi meblami oraz stolikiem
zastawionym alkoholem. Na jednej z nich siedział kolejny dryblas, choć ten wyglądał
o niebo lepiej niż jego obstawa przed drzwiami. Umięśnione ciało opinała biała
koszulka i doskonale skrojone dżinsy, włosy miał krótkie, twarz typowego
przystojniaka z okładki z seksownym zarostem. To był mężczyzna, za którym
kobiecy trup ścielił się gęsto, tak idealny, że aż nierzeczywisty. Na dodatek
obwieszony sporą ilością kosztownego złota. Obok niego siedziała skąpo odziana
brunetka, o wydatnym biuście i całkowicie gołych nogach. Jej usta błądziły po
szyi mężczyzny, a dłoń kolistymi ruchami masowała sporą już wypukłość w
okolicach krocza. Jak widać była tak zaabsorbowana tym zajęciem, że nie
przeszkodziło jej w tym nawet wejście osoby trzeciej.
– Rozumiem, że
przyszłaś zwrócić pieniądze. Nie bardzo tylko pamiętam… – uśmiechnął się,
robiąc nieokreślony gest ręką.
Wiktoria, która i tak
już była cała czerwona, z powodu tego, co widziała, spojrzała na niego z
doskonale widoczną dezaprobatą w oczach.
– Pożyczył mój
brat – oznajmiła krótko, zajmując miejsce naprzeciwko migdalącej się pary. – A
ty jesteś kto? Nie przedstawiłeś się!
– Oho! – roześmiał
się nagle, Odepchnął od siebie kobietę, coś szepnął jej na ucho. Zachmurzyła
się, ale posłusznie wstała i wyszła. Tak po prostu.
– Siadaj słonko.
Czy twoim bratem jest ten idiota, co przepuszcza majątek na maszynach? Wysoki,
chudy smarkacz, o minie zbitego psa?
Gdyby miała całą kwotę,
rzuciłaby tą forsą, dosadnie powiedziała, co myśli o takich typach jak on i
opuściła to miejsce. Niestety, nie miała.
– Owszem, jest
idiotą bo pożyczył od takiego jak ty.
– Hola! Nie rzucaj
się tak panienko – mężczyzna pochylił się, świdrując ją wzrokiem. – Dawaj kasę,
uregulujemy rachunek.
– Mam jedną
trzecią – oznajmiła Wiktoria, kładąc na stolik pomiędzy nich plik banknotów. –
Reszta będzie w poniedziałek, bo mój…
– Nie ma mowy –
przerwał jej chłodno. Nie sięgnął po pieniądze, a jego wzrok stwardniał. Nie
był już ani rozbawiony, ani znudzony. – Termin upływa dziś o północy.
– Nie ma mowy –
powtórzyła jego słowa. Starała się nie okazywać przerażenia, choć tak naprawdę
serce o mało co nie wyskoczyło jej z piersi.
– Nie?
– Bankomat nie
wypłaci takiej kwoty, a banki są zamknięte. Dlatego dostaniesz dzisiaj dziesięć
tysięcy, resztę w poniedziałek.
– Ty dyktujesz mi
warunki? – warknął. Co gorsza, wyglądał na coraz bardziej rozjuszonego.
– Wystaw mi
jeszcze pokwitowanie za tą kasę i zaraz będziesz mógł wrócić do tej przyjemnej
czynności, którą przerwałam – dodała szybko.
– Pokwitowanie?
– Dowód wpłaty,
cokolwiek. Przecież nie dam ci takiej sumy pieniędzy na piękne oczy? Już i tak
cały ten interes cuchnie na odległość – słowa wymykały się niemal wbrew jej
woli. – Powinnam pójść z tym na policję…
– Czy twój kochany
braciszek wie, że kręcisz powróz na jego szyję? – spytał siedzący naprzeciwko
mężczyzna z pozornym spokojem w głosie. Jednak pomimo panującego półmroku,
widziała wyraźnie malującą się na jego twarzy wściekłość.
– Jak powróz?
Przecież oddamy wszystko.
Zacisnął zęby i wstał.
Dawno nie czuł takiej złości. Co za głupie babsko! Chyba ten kretyn nie do
końca wytłumaczył jej, z kim miała do czynienia. Trzeba to naprawić i nauczyć
dziewczynkę, że takiemu jak on, należy się słuszny szacunek.
– Dobrze. Zaczekam
do poniedziałku. Ale nie za darmo. – W tym momencie chwycił ją brutalnie za
włosy i pociągnął w górę. Wiktoria jęknęła w geście protestu, ale nie stawiała
oporu. Wyrwałby jej wtedy cały warkocz.
– Bolało? –
spytał, uśmiechając się szeroko na widok łez w jej oczach. – Bardzo dobrze
ślicznotko. A teraz posłuchaj mnie. Jak ktoś od nas pożycza, musi się liczyć z
tym, że jeśli nie dotrzyma terminu spłaty, to w najlepszym wypadku wyląduje w
szpitalu. Istnieją również gorsze warianty. A przede wszystkim nie straszy się
mnie policją! Zrozumiałaś? – syknął, brutalnie odginając jej głowę do tyłu.
Próbowała odepchnąć go dłońmi, ale nie miała na to siły.
– Puść!
– Ale skoro chcesz
odroczenia, dostaniesz je. Jednak nic na tym świecie nie jest za darmo.
Pchnął ją tak, że
znalazła się na kolanach, twarzą tuż przy jego kroczu.
– A teraz rozepnij
spodnie i obciągnij mi. Tylko porządnie, z połykiem, żebym był zadowolony.
Będzie kiepsko, nici z odroczenia.
Wiktoria w panice
pomyślała, że chyba żartuje? Ona miałaby… Nigdy w życiu! Nie wspominając o tym,
że nie bardzo wiedziała od czego zacząć. A jednak silna dłoń przytrzymywała jej
głowę wciąż w tym samym miejscu.
– Puść mnie!
– Rób kurwo, co
powiedziałem! – ryknął niespodziewanie. – Jak nie chcesz sama, to zrobimy to po
mojemu – to mówiąc zaczął odpinać spodnie. Wiktoria z przerażeniem uświadomiła
sobie, że to nie sen i tak naprawdę jest sama, w miejscu gdzie nikt nie usłyszy
jej wołania o pomoc, a na dodatek w towarzystwie prawdziwego potwora.
– Nie!
Uderzenie w twarz
wyraźnie powiedziało jej, co mężczyzna myśli o sprzeciwie. W zamian za to
wymierzyła cios prosto pomiędzy jego nogi. Wrzasnął z bólu i puścił ją na
moment, by później zaatakować ze zdwojoną wściekłością. Kiedy poczuła kopnięcie
w okolicach żeber, zrozumiała, że to nie przelewki. Rozpłakała się i skuliła,
widząc jak zamierza się po raz kolejny. Zamknęła oczy, błagając w duchu, by się
to skończyło.
– Artur, co ty do
diabła wyprawiasz? – powiedział ktoś z boku, chwytając ją za ramię i stawiając
na nogach. Ostrożnie otworzyła oczy i zerknęła w bok, skąd dochodził
poirytowany głos.
– Ta suka walnęła mnie
w jaja.
– Widocznie
zasłużyłeś braciszku. – Nowo przybyły mężczyzna wydawał się być zdegustowany
tym, co zastał. – Wszystko w porządku? Coś ci złamał?
Patrzyła na
nieznajomego bez słowa. Był cholernie wysoki i szczerze mówiąc, równie toporny,
co para troglodytów, która ją tu wpuściła. Chociaż nie, szyję to on miał. Opalony,
krótko ostrzyżony, o kwadratowej szczęce i zakrzywionym nosie. Poza tym miał
tak intensywnie niebieskie oczy, że widać to było nawet w panującym tu
półmroku. I nagle Wiktoria przytuliła się do niego, niczym przerażone, szukające
otuchy dziecko. Ze względu na różnicę wzrostu nosem zaryła prawie w twardy
niczym kamień brzuch, ale w tej chwili było jej wszystko jedno.
– Cholera! –
zaklął jej wybawiciel. – Gdzie znalazłeś tego kurczaka?
– Nie jestem
kurczakiem – oświadczyła, podnosząc głowę i patrząc na niego z wyrzutem.
Zdziwiło ją, że wyglądał na rozbawionego.
– Jesteś.
Żółciutkim, milusim kurczaczkiem, którego mój niespełna rozumu brat, usiłował
oskubać na kolację.
Milusim kurczaczkiem?
Sapnęła z oburzenia. Od razu pojawiła się złość. Jak on śmie?
– To, że jesteś
większy, nie oznacza, że… – zająknęła się. Chciała powiedzieć silniejszy, ale
trochę głupio by to zabrzmiało. Jasne, że był. Z kolei gdyby zaczęła o
inteligencji, jeszcze uraziłaby uczucia tego prymitywa i co wtedy?
– Że co?
– Nieważne –
mruknęła, odsuwając się.
– Przyszła spłacić
dług brata, ale bez kasy.
– Oj, niedobrze –
powiedział nowo przybyły i wygodnie rozsiadł się na kanapie. – Każdy dzień
zwłoki, to nowe odsetki.
– A on kazał mi…
kazał… Chciał zmusić do seksu oralnego – oznajmiła spuszczając głowę i udając,
że poprawia ubranie. Wolała, by nie zauważyli rumieńca na jej twarzy.
– Tak powiedział?
– Mateusz, bo przecież musiał mieć tak na imię, wybuchnął śmiechem. –
Niemożliwe!
– Użył innych,
bardziej wulgarnych słów – tym razem spojrzała na niego z gniewem. Pal licho
rumieniec. – To prymityw i…
– Ja jej kurwa
przyleję! – Artur zerwałby się z miejsca, gdyby nie ramię brata, hamujące jego
zapędy.
– Spokojnie. A ty
siadaj kurczaku. Pogadamy.
Posłusznie zajęła
miejsce, dumnie zadzierając podbródek i starając się wyglądać godnie i
dystyngowanie. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia.
– W poniedziałek
mówisz? Nie wiem, nie wiem. Jak ci darujemy, to zepsujemy sobie opinię.
– Jaką opinię? –
spytała poirytowana. – To bandycki interes i iście krwiożercze odsetki. Poza
tym nielegalny – dokończyła z triumfem.
– Widzisz? – Artur
spojrzał na brata z satysfakcją. – Trzeba nauczyć dziwkę moresu!
– Nie jestem
dziwką!
– Jesteś taką…
– Spokój! –
Mateusz wygrzebał z kieszeni papierosy i zapalił jednego. – Nikogo nie
zmuszamy, by od nas pożyczał. Robią to tylko desperaci i idioci. Do której
kategorii zaliczasz brata?
– Jest idiotą –
potwierdziła krótko.
– Szczera
dziewczynka. Zrobimy tak. Zgodzę się na forsę pojutrze, ale nie za darmo.
– Nie mam więcej –
szepnęła Wiktoria. – Zresztą i tak brakuje mi jednego tysiąca.
– Będzie
obciąganko! Zrobisz loda całej ekipie za tego tysiaka. – Artur aż zatarł
dłonie.
– Uspokój się. Ty
też ani słowa – zwrócił się do czerwonej z oburzenia Wiktorii. – Masz
szczęście, bo potrzebuję przysługi. W przyszłą sobotę.
– Jakiej? –
spytała nieufnie. – Seks odpada. Nie zadaję się z mężczyznami waszego pokroju.
– Obraźliwe, ale
szczere – Mateusz wydawał się rozbawiony tymi słowami. – Co rozumiesz pod
pojęciem „waszego pokroju”?
– Jesteście
nieokrzesani, niewychowani i nie traktujecie kobiety jak damy – oznajmiła z
powagą. – Żaden z was się nie przedstawił, a poza tym używacie brzydkich słów.
Obaj zapatrzyli się w
nią, wytrzeszczając oczy w niemym zdumieniu. Mateusz zapomniał nawet o
papierosie.
– Ty, słyszałeś? –
Artur spojrzał na brata. – Skąd to dziwadło się wzięło?
– Nie wiem – brat
wzruszył ramionami. – Ale na ślub Ewy będzie pasowała idealnie. Prawda panno
bułkę przez bibułkę?
– Jaki ślub? –
spytała nieufnie Wiktoria, milczeniem pomijając obelgę.
– Nasza starsza
siostra, wychodzi za mąż za jakiegoś nowobogackiego – wyjaśnił Artur. – Obojgu
wyłazi słoma z butów, ale robią z siebie prawdziwych arystokratów. Masz rację,
to to będzie pasowało idealnie.
– Cham!
– Cicho bądź. Ty
również kurczaku.
– Nie nazywaj
mnie…
– Zamknij się –
tym razem w głosie Mateusza pobrzmiewała stal. – Zachowujesz się jak mała,
rozkapryszona dziewczynka. Gdyby nie to, że jesteś idealną kandydatką na tę
imprezę sztywniaków, byłoby z tobą krucho. Z braciszkiem również. W
poniedziałek, o dziesiątej stawisz się tutaj z forsą, omówimy szczegóły i niech
ci nie przyjdzie do tej ślicznej główki żaden głupi pomysł.
Wiktoria zerknęła na
niego z obawą. Chłodny, beznamiętny ton, z jakim wypowiadał te słowa, był
gorszy od szału, który ogarnął jego brata. Ten mężczyzna nie żartował. Ale ona
również potrafiła być stanowcza. Zresztą, co szkodzi spróbować?
– Nie mam
odpowiedniej sukienki. Dasz mi zniżkę, powiedzmy z dwa tysiące i kupię sobie
coś w sam raz – powiedziała twardym tonem. Sukienkę owszem, miała, ale
zamierzała wytargować jak najwięcej.
– Dam… co? –
Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego.
– Zniżkę –
cierpliwie powtórzyła Wiktoria.
– Ja się chyba
przesłyszałem?
Tym razem przegięła. Po
raz pierwszy od kiedy tu wszedł, wyglądał na rozgniewanego. A to nie wróżyło za
dobrze. Czas na ewakuację.
– Przemyśl to.
Inaczej pójdę ubrana w pensjonarski garniturek – powiedziała, wstając i
pomalutku kierując się ku wyjściu. Wolała dalej nie drażnić bestii. – Albo w
sukience po cioci – krzyknęła na pożegnanie i już jej nie było. Prawie biegła,
odprowadzana spojrzeniami ochrony, w głębi ducha dziękując za taki obrót
sprawy. Pierwszy brat dał jej przedsmak tego, co mógł zrobić, gdyby nie
wywiązała się z umowy, drugi, choć reagował z większym spokojem, wydawał się równie
odrażający i prostacki.
Wesele siostry? Super!
To się wpakowała. Prosto na imprezę mafii.
– Jak ja bym ją… –
zaczął Artur, gdy za dziewczyną zatrzasnęły się drzwi.
– Daj spokój. Nada
się idealnie.
– A co z panią
mecenas?
– Za mocno jej
przyłożyłem i chyba się obraziła – Mateusz wzruszył ramionami sięgając po piwo.
– Ten kurczak będzie lepszy.
– Wkurwia mnie.
– Mnie również. Ale
pseudo dystyngowane towarzystwo snobów ją doceni. Na koniec wrzucimy kurczakowi
pigułkę do soczku i zerżniemy tak, że kolejnego dnia nie będzie mogła siedzieć
na tej ślicznej dupci.
– Znowu będziesz
pierwszy – odparł brat z pretensją.
– Nie każę ci
czekać. Panienka ma dwie dziurki, a co do jednej to przysięgam, że z pewnością
nikt jej w ten sposób nie używał.
– Za udany
trójkącik! – Artur stuknął szklanką w szyjkę butelki trzymanej przez brata. –
Będzie znakomita zabawa. Zwłaszcza ranko, gdy pokażemy jej filmik i fotki.
– A ty? Pójdziesz sam?
– Tak. A kogo mam
zabrać? Klarę? Samantę? Gośkę? Nasza siostrzyczka nie wpuściłaby ich nawet za
próg.
– Dobrze. Koniec
tematu. A teraz zajmijmy się ważniejszymi sprawami – powiedział Mateusz,
wstając i podchodząc do szyby, za którą tętniło nocne życie klubu. Gdy
dostrzegł na parkiecie smukłą, opaloną blondynkę, z miejsca zapomniał o dziwnej
dziewczynie i planach z nią związanych.
Ale nie jego brat. Przyzwyczajony
do łatwych podbojów i bezapelacyjnego damskiego podziwu, bardzo długo trawił
swoją porażkę. Nie chciała go? Suka! Już on jej pokaże! Zemsta nie będzie
słodka. Będzie bezlitosna.
Nieokrzesany prymityw?
Zgoda. Pokaże jej, co oznaczają według niego te słowa.
link do części II - klik
No! To do zobaczenia po powrocie i zabieram się za lekturę :)
OdpowiedzUsuńRany, wracaj juz z tego urlopu i skończ :) Dawno mnie żadne opowiadanie tak nie zaintrygowało.
OdpowiedzUsuńRewelacja ;)
Tekst świetny, ale coś mi tu nie gra. Na początku spięła włosy w "schludny kok" a później odrzuciła na plecy "warkocz"? :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się rewelacyjnie, zdecydowanie moje klimaty :) A wątek ślubu i związanej z nim przysługi przypomina mi "Anioła stróża" :D czekam z niecierpliwością na kontynuację
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo ciekawie :) Życzę udanych, cudownych i nie zapomnianych wakacji ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, ciekawe :) / N.
OdpowiedzUsuńRobi sie ciekawie, daj kolejny ^^
OdpowiedzUsuńKolejne genialne opowiadanie!:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie opowiadania, lekkie i przyjemne w czytaniu:). Pozdrawiam Weronika.
OdpowiedzUsuńCzwarty raz to czytam i za każdym razem płaczę ze śmiechu! czekam z niecierpliwością na kolejną część! :*
OdpowiedzUsuń