Od czasu do czasu nudzą mi się te cukierkowe opowiastki o wiecznej miłości. Ile w końcu można rzygać tęczą? Zaraz opublikuję komentarze i zabiorę się za pocztę. Siedzę w pracy, ruch kijowy, pewnie przez pogodę, bo ludzie wolą siedzieć nad jeziorem czy na plaży :-)
Ja na wakacje jadę dopiero 12 sierpnia, oczywiście do Gąsek. Zasięgu tam nie ma, więc przez calutki tydzień będę pozbawiona dostępu do neta :-)))
Oczywiście równolegle będziemy kończyć opowiadanie o wiedźmie i wilkołaku. Mam też prawie gotowy kolejny kawałek Nie umiem, ale Kary nie będzie. Poddałam się na razie, stara wersja wykasowana, a na nową brak natchnienia. Coś ten tekst nie ma szczęścia...
On
Tej nocy wyjątkowo
mocno padało. W taksówce, która zajechała pod parterowy dom na przedmieściach,
znajdowało się dwóch pasażerów. Mężczyzna w pośpiechu uregulował rachunek i
szybko wysiadł, by rozłożyć parasol nad otuloną w płaszcz kobietą. Robił to z wyraźną
troską, jakby najważniejsze było przede wszystkim jej dobro.
Ten, który obserwował
ich skryty w cieniu, skrzywił się nieznacznie. Miała być jedna osoba. A
tymczasem widział dwie. Na dodatek kobieta była w zaawansowanej ciąży. Przez
chwilę rozważał sytuację, po czym nieznacznie wzruszył ramionami. Nie takie
rzeczy się robiło. Wysunął się zza zasłony, wygodnie rozsiadł na sofie. Tak, by
zauważyli go, gdy tylko wejdą do salonu. Obok położył naładowaną broń. Pistolet
marki atm z przykręconym tłumikiem. W tym wypadku powinno wystarczyć.
Trzasnęły drzwi
wejściowe, rozległ się stłumiony szmer rozmowy.
Nieznajomy siedział na
kanapie, ze znudzoną miną, zastanawiając się jakim cudem zapłacono mu tyle kasy
za tak proste zlecenie? Gdzie tkwił haczyk?
Tylko że nie powinno go
to obchodzić.
Sięgnął po broń.
Dwa głosy, wzburzony
damski i spokojniejszy męski, rozległy się znacznie bliżej.
Czekał, rozmyślając na
co miałby ochotę. Pizza? Może szybki numerek w najbliższym burdelu? Ziewnął. Jakie
to wszystko było kurewsko nudne.
Para weszła do środka,
zapalając światło. Tak, jak przypuszczał. Oboje zamarli, wpatrując się z
niedowierzaniem w siedzącego w ich salonie nieznajomego. W lufę wycelowanej
broni. Na jego twarz, obojętną i tak zimną, że wydawała się martwa.
– Co do…
Rozległ się cichu świst
i mężczyzna zwalił się na podłogę. Kula wyżłobiła niewielką dziurę dokładnie
pośrodku jego czoła. Kobieta otwarła usta do krzyku. W jej oczach widać było
przerażenie. Bezkresny strach. Potem nagle zasłoniła dłońmi ogromny brzuch,
jakby w ten sposób chciała ochronić swoje dziecko.
– Proszę! –
wyjąkała. – Za kilka dni rodzę.
Zepsuła mu humor. Nie
lubił takich spraw. Ale jeszcze bardziej nie cierpiał spraw niedokończonych. No
i widziała jego twarz.
Pierwsze przykazanie –
żadnych świadków.
Uniósł broń i nacisnął
spust. Raz, dwa, trzy razy. Dla pewności. Upadła obok męża, z grymasem bólu na
pięknej twarzy. Tak, była piękna. O wyjątkowej, eterycznej urodzie. I te
ogromne oczy, koloru nieba przed burzą.
Podszedł bliżej i dla
pewności strzelił jeszcze raz. Prosto w brzuch. Potem skierował się do kuchni i
wyjął z lodówki uprzednio upatrzoną wódkę. Wrócił i zbadał puls tych, których
przed chwilą z zimną krwią zabił. Odczekał jeszcze kilka minut, pociągając z
butelki bezbarwny płyn. Mimo wszystko nie podobało mu się to, co zrobił.
Prawda, nie miał wyjścia. Ale kobieta w ciąży…
Zaklął cicho i spojrzał
na zegarek. Minął kwadrans. Pora się ulotnić.
Starannie zamknął za
sobą drzwi.
Potem zniknął w mroku,
pośród padającego bez ustanku deszczu.
***
Orina z ponurą miną
podziwiała świeżo co wykonany manicure. Postukała palcami w marmurowy blat,
jakby wypróbowując jego trwałość, potem przeczesała palcami krótkie włosy. Były
czarne, tak ciemne, że wydawały się niemal pochłaniać światło dookoła jej głowy.
Wyrazista twarz dziewczyny, o wydatnych ustach, kocich oczach i stanowczo
zarysowanych brwiach, przywodziła na myśl osobę niezwykle energiczną, szczodrą
i bezpośrednią. Jednak teraz wyglądała na zmęczoną, przygaszoną.
I tak też się czuła.
Ostatnie miesiące
okazały się dla niej wyjątkowo trudne. Przeprowadzka, nowa praca, samotne
wieczory i dręczące ją wspomnienia. Oparła się o zimną ścianę i zatopiła wzrok
w widoku za oknem. Bezlistne drzewa aż za dobrze uświadomiły jej, że wkrótce
nadejdzie zima. Wraz z nią święta.
Tym razem nie będzie
nikogo, z kim mogłaby je spędzić.
Nikogo.
Zabolało.
Głęboko odetchnęła. Raz
i drugi. Zamrugała oczami, by nie pozwolić umknąć łzom. Wiele by dała, by
dowiedzieć się prawdy. Domysły to za mało. O wiele za mało, by spokojnie
przesypiać noce, by pozbyć się koszmarnych przeżyć.
Miała dziś dzień wolny
i ani jednego pomysłu co z nim zrobić. Znów spojrzała na swoje paznokcie.
Polizała jeden z nich czubkiem języka i zamarła, gdy rozległ się przeraźliwy
terkot dzwonka. Bo przecież nie spodziewała się niczyjej wizyty. Wstała jednak
i zmęczonym krokiem, podeszła do drzwi. Zerknęła przez judasza i stwierdziła,
że po drugiej stronie stoi jedynie pracownik poczty.
– Witam. Przesyłka
dla pani – powiedział mężczyzna, gdy tylko otworzyła.
– Dla mnie?
Mieszkam tu zaledwie od pięciu dni – odparła z doskonale wyczuwalną
nieufnością.
– Zaraz – zerknął
w papiery i wymienił jej nazwisko. – Zgadza się?
– Tak –
potwierdziła coraz bardziej zdumiona.
– Proszę tu
podpisać.
Złożyła zamaszysty
podpis na podsuniętym jej blankiecie i chwilę później otrzymała grubą kopertę,
wypchaną czymś miękkim. Wróciła do kuchni i ze zniecierpliwieniem rozejrzała
się w poszukiwaniu nożyczek. Mało brakowało, rozdarłaby przesyłkę zębami.
Ze środka wypadły
kłębki waty. I niewielka książka, o kieszonkowym rozmiarze. Baśnie Andersena w
oryginalnym, duńskim języku. Stare wydanie, jeszcze z połowy ubiegłego
stulecia.
Orina usiadła i wciąż
niepomiernie zdziwiona, wpatrywała się w zawartość tajemniczej przesyłki.
Tajemniczej, bo nie znała nazwiska nadawcy. Adresu również nie kojarzyła.
Czyżby ktoś zrobił jej kawał? Zamyślona, obracała w dłoniach książkę,
przekartkowała ją. Na samym początku była krótka dedykacja, wypisana pięknym,
kaligraficznym wręcz pismem. Z wysiłkiem przeliterowała słowa. Zabrzmiały
niezwykle obco. Nie posiadała słownika polsko-duńskiego, ale od czego miała
internet? Jednak wzruszyła ramionami, odkładając to na później. Teraz musiała
się zastanowić, co zrobić z wolnym dniem.
Mogła zatopić się we
wspomnieniach, po raz kolejny obejrzeć te same zdjęcia, wypić kilka mocnych
drinków. Ale do diabła, nie powinna tego robić! Nie może pozwolić, by jej życie
składało się z pracy i suto zakrapianych alkoholem chwil wolnych. Była już
ubrana, wystarczyło założyć buty i kurtkę, przewiesić przez ramię małą
torebeczkę. Potem, całkowicie instynktownie wsunęła w kieszeń przysłaną
książkę. Wyszła na zewnątrz i głęboko zaciągnęła się ostrym, chłodnym
powietrzem. Energicznie pomaszerowała do parku, odprowadzana czujnym
spojrzeniem dwóch par męskich oczu.
Tego jednak już nie
zauważyła.
***
W skupieniu obserwował
pająka, uwięzionego pod szklaną kopułą salaterki. W zasadzie nie chciał go
skrzywdzić. Robił to z nudów. Często myślał, że i zabijanie było sposobem na
spędzanie wolnego czasu. Lekarstwem na szarość codziennego dnia.
Spojrzał na nagie,
poplątane gałęzie drzew za oknem. Lubił ten widok. Wnosił do jego umysłu
odrobinę spokoju. Nawet teraz, gdy niedługo spadnie pierwszy śnieg, było w nim
coś kojącego, coś bezgranicznie smutnego.
Wstał i przeciągnął
się, szeroko ziewając. Był nagi. Panujący w mieszkaniu chłód zupełnie mu nie
przeszkadzał. Nie przepadał za ogrzanymi pomieszczeniami. Za letnimi upałami
również.
Sięgnął po leżącą na
oparciu krzesła koszulkę. Potem po sprane dżinsy. Nie przejmował się czymś
takim jak bielizna. Na bose stopy wciągnął ciężkie, wojskowe buty. Dopił kawę i
zarzucił obszerny, czarny płaszcz. Zatrzasnął drzwi i bezszelestnie zbiegł po
schodach. Nie wziął ze sobą pistoletu, bo tym razem uznał, że nie będzie mu potrzebny.
Zresztą, sam w sobie był śmiertelną bronią.
Po drodze odwiedził
piekarnię i kupił cały bochenek świeżego chleba. Odłamał kawałek i żując go, bez
pośpiechu podążył w kierunku parku. Wąską ścieżką, pośród bezlistnych drzew,
wprost ku niewielkiemu stawu. Kiedy tylko nie był zajęty kolejnym zleceniem,
zjawiał się tu codziennie. Bez względu na pogodę, zawsze wczesnym rankiem, gdy
ludzi było niewielu albo wcale. Postawił kołnierz płaszcza, jakby to miało
ochronić go przed przejmującym chłodem i podszedł prosto do metalowej barierki,
znajdującej się tuż nad nieruchomą taflą wody.
Ptaki jakby wyczuły, że
zbliża się ich żywiciel. Kilka kaczek kolebiąc się na boki dreptało już na
niskich nóżkach w jego stronę, podpływały również dwa majestatyczne łabędzie.
I wtedy spostrzegł, że
ma towarzystwo. Z wąskiej alejki wynurzyła się idąca wolnym krokiem, niska
dziewczyna. Choć nie, nie była niska. Raczej zgarbiona, pochylona. Ze wzrokiem
utkwionym w drogę, którą szła. Ręce trzymała w kieszeniach sportowej kurtki, kolorowa,
włóczkowa czapka, prawie zasłaniała jej oczy. Końcówka niedbale owiniętego
wokół szyi szala, wlokła się za nią, pogłębiając wrażenie smutku i
beznadziejności.
Nagle podniosła głowę i
spojrzała prosto na niego.
Nawet nie drgnął, choć
poczuł się zaskoczony intensywnością tego spojrzenia. Spodziewał się raczej łez
czy zagubienia.
Spojrzała i ponownie
pochyliła głowę. Jakby w ogóle ją nie interesował. Być może także szukała
samotności i nie w smak było jej jakiekolwiek towarzystwo? Wybrała miejsce na przeciwległym
końcu małego pomostu. Również oparła się o barierkę i zapatrzyła w dal.
Zaciekawiła go. Jej obojętne
zachowanie, twarz, oczy.
Właśnie, oczy.
Były niezwykle piękne,
lekko skośne, błyszczące, choć nie potrafiłby określić ich koloru. Zielone? Niebieskie?
A może i to, i to?
Ukradkiem zerknął w
bok. Jakby wyczuwając jego zaciekawienie, zmarszczyła brwi. Ich zdecydowane
ciemne łuki nadawały twarzy wyrazistości, charakteru. Usta miała pełne,
szerokie, teraz w kolorze bladego różu. Policzki zaczerwienione od mrozu, nos
prosty i zgrabny. Szczegóły nie prezentowały się ciekawie, ale całość sprawiała
intrygujące wrażenie.
Rzucał przed siebie
kolejne kawałki pokruszonego pieczywa. Skądś nadleciało jeszcze kilka wróbli. Ptasia
ferajna zaczęła toczyć bitwę o każdy okruszek chleba.
Znów zapatrzył się w
profil stojącej nieopodal kobiety. Gapił się bezczelnie, bez żadnego
skrępowania, nie przejmując się tym, co mogłaby pomyśleć. Chłonął każdy
szczegół, najmniejszy nawet detal, ze zdumieniem rozmyślając nad tym, jak
bardzo mu się podobała ta niezwykła twarz.
Nagle gwałtownie się
odwróciła i spojrzała na niego ze złością.
– Nie masz nic
ciekawszego do roboty? – spytała najwyraźniej poirytowana okazywanym jej
zainteresowaniem.
Nie odpowiedział. Nie
poruszył się. W tym samym tempie i z tą samą precyzją, odrywał kawałeczki
pieczywa i rzucał je przed siebie.
– Pytałam, czy nie
masz nic ciekawszego do roboty! – dała krok do przodu, zaciskając dłonie w
pięści. Naprawdę wyglądała na zagniewaną. Pochyliła się i podniosła z ziemi
kamień. Później rzuciła nim z wściekłością. Z głośnym pluskiem wpadł do wody,
płosząc część ptasiego towarzystwa.
Taka rozzłoszczona
także wyglądała pięknie.
Lekko się uśmiechnął. Prawie
niezauważalnie. Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Cierpliwie policzył w
myślach do dwudziestu i znów spojrzał w jej kierunku. Stała w miejscu, wbijając
ręce w obszerne kieszenie kurtki, z pochyloną głową i wciąż zmarszczonym
czołem. Skrzywił się, bo dostrzegł dwa nikłe cienie pomiędzy bezlistnymi
gałęziami drzew. Ktoś śledził ją czy też polowano na niego?
W tym samym czasie
Orina recytowała w duchu soczystą wiązankę przekleństw. Wybrała to miejsce, bo
pragnęła odrobiny samotności. W zimowy poranek nie powinna była spotkać tu
żywej duszy. Skąd u diabła wziął się ten facet?
Nie wyglądał
zwyczajnie, o, nie! Raczej jak z jakiegoś pieprzonego filmu o super bohaterach.
Trochę więcej niż średniego wzrostu, o półdługich, rozwichrzonych włosach
opadających na szerokie ramiona, nieco przysłaniających spaloną słońcem szczupłą
twarz. Poza tym jedno oko zakrywała czarna przepaska. Melodramatycznie,
oceniła, wydymając wargi. Jednak być może faktycznie jej potrzebował? Do tego
ten długi, czarny, skórzany płaszcz. Z wysokim kołnierzem, widocznie
podniszczony.
Uniosła głowę i ze złością
spostrzegła, że znów się na nią gapi. Nawet lekko uśmiecha, jakby rozbawiony
jej gniewem.
– Palant –
wymruczała pod nosem, otulając się ramionami i odwracając bokiem. Irytacja
powoli mijała. W końcu to było publiczne miejsce, każdy miał prawo tu przebywać.
Nie zaczepiał jej, nie zagadywał. Jedynie się gapił.
Chociaż… Może powinna
stąd pójść? Może to jakiś zboczony popapraniec, któremu w tej chwili przychodzą
do głowy dziwaczne myśli?
Ukradkiem zerknęła w
bok. Nieznajomy tym razem patrzył się prosto przed siebie, nadal karmiąc
zgromadzone ptactwo. Przez chwilę podziwiała jego czysty profil. Zanotowała
kilka szczegółów, na które poprzednio nie zwróciła uwagi. Brązowe włosy,
przetykane jaśniejszymi pasmami, chyba siwizny. Prosty, niezwykle kształtny nos.
Zapadnięte policzki i kilkudniowy zarost. Szare, nijakie ciuchy. I ta
intrygująca opaska na oku. Oryginalny typ. Niecodziennie spotyka się ludzi,
którzy swą osobą przyciągają uwagę niczym magnes. Orina nie była jednak
bynajmniej w nastroju do zawierania jakichkolwiek znajomości. Wystarczało jej
problemów, które już miała. A każda znajomość z kolejnym mężczyzną, dawała
pewność, że tych problemów może jeszcze przybyć.
Zwłaszcza z kimś, kto
wyglądał jak nieznajomy.
Westchnęła, decydując
się na powrót. Ani razu nie obejrzała za siebie. Szła, z ponurą zadumą
wpatrując się w żwirową alejkę pod swoimi nogami, wsłuchana w chrzęszczący
piasek. Nie zauważyła dwóch mężczyzn, podążających jej śladem. Dopiero kiedy
jeden z nich złapał ją za ramię, spojrzała zdumiona.
– Co…
Silne uderzenie prawie
pozbawiło przytomności. Upadła na wilgotną trawę, czując w ustach metaliczny
posmak krwi. Oszołomiona, wpatrywała się w dwie obce twarze. Pełne
okrucieństwa, całkowicie jej nieznane.
Jeden z nich wyjął coś
zza paska spodni i dziewczyna zamarła, z przerażeniem wpatrując się w okrągły
wylot lufy pistoletu.
– Gdzie to jest? –
spytał ze spokojem.
– Co?
– Przesyłka od
twojej siostry.
Przesyłka?
Książka! olśniło Orinę.
Baśnie Andersena, tak chętnie czytane w dzieciństwie. Zimowe wieczory przy
kominku, gorące kakao i dwie dziewczęce głowy pochylone nad grubym,
podniszczonym tomiszczem. Ale przecież to niemożliwe…
– Moja siostra nie
żyje od pół roku – odparła zdławionym głosem. – Nie mogła mi nic przysłać.
– A poranna
paczka?
Skąd u diabła o tym
wiedzieli? Czyżby była śledzona?
– Nic prócz waty w
niej nie było. Zresztą, nadawcy również.
– Łżesz!
Zacisnęła zęby,
zmrużyła oczy.
– Nawet gdyby
powiedziała prawdę i tak mnie zabijecie.
– Od prawdy zależy
jakość twojej śmierci. – Jeden z nich uśmiechnął się, wyraźnie dając do
zrozumienia, że będzie potrafił się nią odpowiednio zająć.
– Wal się! –
syknęła.
Nie zdążył uderzyć jej
ponownie. Czyjeś ramię zacisnęło się wokół jego szyi i rozległ się trzask
łamanych kości. Coś głośno chrupnęło. Zanim drugi z napastników zdążył
zareagować, potężne uderzenie pozbawiło go życia, roztrzaskując mu podstawę
czaszki. Zwalił się bezwładnie na ziemię, tuż obok skamieniałej ze zgrozy
dziewczyny.
Nieznajomy z pomostu
przykucnął, wpatrując się w przerażoną Orinę. Tylko jedna myśl tłuka się po jej
głowie. Zabił ich. Tak po prostu zabił.
– Dlaczego? –
jęknęła, kuląc się w oczekiwaniu na cios, który i ją pozbawi życia.
Silna męska dłoń ujęła
jej ramię i zmusiła do wstania. Nogi jej dygotały, ręce drżały, a serce biło
tak szybko, jakby lada chwila miało wyskoczyć z piersi.
Nie odpowiedział.
Spojrzał w dół, na dwa ciała, potem ponownie na nią. Nie wydawał się być
wzburzony czy zdenerwowany. Raczej obojętny. Z bliska zauważyła, że jego oko
było szaroniebieskiego koloru. Zauważyła też dołeczek w brodzie. I faktycznie
pasma siwizny we włosach. Małą szramę na lewym policzku.
– Dlaczego? –
powtórzyła, tym razem starając się opanować drżenie głosu.
– Źle zrobiłem?
Nie tego się
spodziewała. Raczej tłumaczeń, pytań, a może i wybuchu złości. Lecz czy źle
zrobił?
– Zabiłeś ich?
Wzruszył obojętnie
ramionami. Puścił ją, choć nadal stał tak blisko, tak niebezpiecznie blisko. Pachniał
czymś przyjemnym, czego nie mogła określić żadnym słowem. Odrobinę tytoniem i
alkoholem. Odrobinę tajemnicą. Głos również miał niezwykły. Niby spokojny,
wyprany z wszelkich emocji, a jednak z nutą rozbawienia. O głębokiej barwie,
wywołującej w jej ciele dziwny dreszcz. Gdyby nie strach to nawet uznałaby, że
jest fascynujący. Intrygujący.
– Nie wiem kim byli
– powiedziała bezradnie. – Powinnam chyba udać się na policję? Tylko co mam
powiedzieć?
Wyglądał, jakby
przestało go to interesować. Nie odpowiedział, tylko pochylił się i sięgnął po
leżącą broń. Zatknął ją sobie za pasek spodni i odwrócił się, z zamiarem
odejścia. W pierwszym momencie, chciała go zatrzymać. Później zrezygnowała. Dygocząc
z emocji i zimna, patrzyła jak zniknął za zakrętem.
Nagle dotarła do niej
straszna prawda.
Dwa trupy. Ktoś, kto
zabił tych osiłków w kilka sekund, prawie bez problemu. Pytanie o książkę,
którą dostała pocztą.
Dlaczego właśnie o to?
Co niezwykłego było w
tej książce? Prócz tego, że niemożliwym było, by dostała ją od siostry, która
zginęła pół roku temu. W tragicznych okolicznościach, wraz z mężem. Policja jak
dotąd ani trochę nie wyjaśniła tej sprawy. Zbywali ją okólnikami, mamili
obietnicą rozwiązania zagadki. Ale ona wiedziała, że nie mieli pojęcia, jak
zabrać się do rozwiązania problemu.
Orina biegiem ruszyła w
kierunku domu. Wydał jej się jedynym schronieniem, azylem do którego musiała
dotrzeć jak najszybciej. Nie poszła więc na najbliższy komisariat, tak jak
przed kilkoma minutami chciała zrobić. Za to zatrzasnęła za sobą drzwi,
zasłoniła rolety i rozdygotana skuliła się na tapczanie. Wciąż słyszała ten charakterystyczny
trzask. Złamał kręgosłup tego dryblasa, jak inni łamią zapałki. Bez
najmniejszego wysiłku, bez najmniejszego wahania. Nie żeby żałowała
napastników, ale po co ich zabijał? Nie mógł ogłuszyć? Pozbawić przytomności,
by uciekła w bezpieczne miejsce?
Wciąż trzęsącymi się
dłońmi, wyjęła z kieszeni małą książeczkę. Przekartkowała ją. Z dokładnością
przyjrzała się okładce.
I nic.
Potarła kciukiem
rozpalone czoło. Potrzebowała czegoś na uspokojenie. Tym razem nie sięgnęła po
alkohol. Skrupulatnie odmierzyła dwie białe pigułki i popiła je wodą. Dopiero
kiedy zasypiała, uświadomiła sobie, że mogą po nią przyjść, kiedy będzie spała.
Cichutko jęknęła, ale na nic więcej nie miała już siły. Zamknęła oczy i
odpłynęła w słodki niebyt.
Kilka godzin później,
pod niskim blokiem, pomalowanym w nieciekawy odcień zieleni, zaparkował duży,
sportowy wóz.
– To miała być
prosta robota. Ale jak zwykle twoi ludzie wszystko spartaczyli. – Chudy,
żylasty mężczyzna zaciągnął się papierosem i nieco uchylił okno od strony
pasażera.
– Ktoś jej pomaga
– burknął dryblas siedzący tuż obok i z trudem mieszczący swe wielkie cielsko
pomiędzy kierownicą, a oparciem fotela. Sapnął z irytacją i wyjął z kieszeni
czekoladowego batonika.
– Ktoś?
– Przecież to
dziewczątko nie złamałoby karku nawet wiewiórce, a co dopiero mówić o dwóch
dorosłych, wyszkolonych najemnikach.
– A jednak dwa
zimne trupy to niezaprzeczalny fakt.
– Mówiłeś, że
ponoć jest w niej coś niezwykłego?
– Taaa… Ale nie
to.
– Jest w domu czy
zniknęła?
– Namierzyliśmy
jej komórkę. Powinna być w środku.
– Dobra, czekamy
na sygnał i zaczynamy akcję. Na wszelki wypadek wyślę więcej ludzi pod każde
możliwe wyjście.
– I zaznacz, że
maja ją przyprowadzić żywą.
Dryblas pokiwał głową.
Nie podobała mu się ta robota. Zwykła dziewczyna okazała się jakimś cholernym
siłaczem, który załatwił dwóch jego ludzi. Zerknął na zegarek. Jeszcze trzy
godziny. Zrobi swoje i jak najszybciej się ulotni.
Tymczasem nieświadoma
niczego Orina wynurzała się powoli z odmętów snu. Przebudzenie należało raczej do
gwałtownych. Usiadła na kanapie, wyprostowana, o nerwach napiętych do granic
wytrzymałości. Rozejrzała się po mieszkaniu, w którym panował półmrok, a blask
ulicznych latarni sączył się przez szczeliny w roletach.
Ponieważ przed zażyciem
tabletek zdążyła się przebrać w piżamę, nie miała na sobie nic poza nią. Bała
się zapalić światło. Cholernie się bała. Tylko mała lampka w narożniku nieco
rozpraszała ciemności.
Co dalej? Może jednak
powinna była pójść na najbliższy posterunek?
Czy nadal ją śledzą? I
kim byli „oni”? Kim był on?
Nie, z pewnością nie
czekał tam na nią specjalnie. Nikt, nawet ona sama nie wiedziała, że skieruje
się tego dnia do parku, w ustronne miejsce z pomostem i stawem pełnym
wygłodniałego ptactwa. Nie czuła się zbyt dobrze. Wirowało jej w głowie,
niepokój wwiercał się w umysł, dłonie drżały, a kolana niebezpiecznie uginały
przy każdym kroku. To nie był żaden durny film, to nie wyobraźnia spłatała jej
figla. Na jej oczach zabito dwoje ludzi. Nieważne kim byli, że chcieli zrobić
jej krzywdę. Zabito ich. Dwa trupy leżały teraz w parku, rozsiewając wokół
siebie odór śmierci. A może ktoś ich już znalazł? Matka, która wybrała się na
spacer z wózkiem? Pijaczek, podążający niepewnym krokiem w poszukiwaniu kilku
groszy na kolejną flaszkę? Nieważne. Byli martwi. Zabito ich na jej oczach.
Wzdrygnęła się. A potem
zamarła, bo w mieszkaniu zapanowała ciemność. Absolutny mrok, nie pozwalający
odróżnić żadnych szczegółów. Rzuciła się w kierunku rolet. Namacała sznureczek
i podciągnęła je do góry z głośnym furkotem. Ale to nic nie dało. Za oknem
panowały równie nieprzeniknione ciemności. Całe osiedle było w nich pogrążone.
Nie paliło się światło w ani jednym oknie, ani jedna uliczna latarnia nie rozjaśniała
tej absolutnej czerni.
Co to miało znaczyć?
W tym samym momencie
usłyszała cichutki chrobot przy zamku drzwi wejściowych. Znieruchomiała,
czując, że serce zaczyna galopować w szaleńczym tempie. Nie miała wątpliwości,
że groziło jej niebezpieczeństwo. Prze chwilę mignęła myśl, by dodatkowo
zabarykadować wejście ciężką szafą na ubrania, ale potem z rozpaczą uświadomiła
sobie, że mieszka na parterze. Co to za problem dostać się do środka przez
balkon.
Powinna uciekać.
Najlepiej przez kuchenne okno. Bez namysłu, ruszyła prawie na oślep w kierunku
jaśniejszego prostokąta. Nie zapomniała jednak o książce. Skoro to ona była
przyczyną tego całego zamieszania, musiała być cenna.
Starając się nie robić
hałasu, pomalutku uchyliła jedno skrzydło i wspięła na parapet. Na całym
osiedlu było słychać zaniepokojone głosy mieszkańców. Błyskały światła latarek
i świec. Orina przerzuciła nogi na zewnątrz i dopiero teraz uświadomiła sobie,
że jest boso, ubrana jedynie w piżamę. Lecz nie miała czasu do namysłu.
Odetchnęła i zeskoczyła, mając nadzieję, że lądowanie z tak niewielkiej wysokości
nie okaże się bolesne.
I nie było, bo wpadła
prosto w czyjeś ramiona. Chciała krzyknąć, ale męska dłoń zakryła jej usta i
ktoś wyszeptał do ucha:
– Cicho!
link do części II - klik
Zapowiada się bardzo interesująco :)
OdpowiedzUsuńPopłakałam się jak czytałam jak On zabił na początku tą parę ;(;(;(
OdpowiedzUsuńZajebiste!
OdpowiedzUsuńJestem mile zaskoczona tym początkiem, zupełnie w innym stylu. Mimo że czuję że historia jest smutna i w ogóle to liczę na szczęśliwe zakończenie :) już polubiłam bohaterów szkoda by było ich nieszczęśliwiać :) Magda
OdpowiedzUsuńMoje klimaty :)
OdpowiedzUsuńTo mówiłaś że kiedy następna część ? :D
Em.
Bardzo fajnie się czyta takie dopracowane opowiadanie, widać, że włożyłaś w nie sporo pracy :) Mam nadzieję, że bohaterowie nie będą się kłócili i obrażali przez większość czasu :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTa kobieta w ciąży, którą On zabił na początku okaże się jej zmarłą siostrą?
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo interesująco. Już czekam na kolejne części.
OdpowiedzUsuńAnna
Intrygujące :) podoba mi się, mój styl. Czekam na więcej! Pozdrawiam N. :)
OdpowiedzUsuńWow. Dobre. Nawet bardzo.przepraszam za to , co zaraz napisze, ale nie spieprz tego. To może być bestseller. Prawdziwy hit. Ma klimat.pozdrawiam.marek
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące opowiadanie...cos w stylu "Czas poświęcony..." Ten bohater ma coś z Bastiana
OdpowiedzUsuńZabija bez mrugnięcia okiem ;-)
UsuńBabeczko, z jaką częstotliwością będą pojawiały się nowe części? Jadę na wakacje i nie wiem czy potrzebuje wykupić internet w telefonie czy akurat zdążę wrócić :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ło matko! Raz na tydzień na pewno, z wyjątkiem dni od 12 do 18, bo kto wie, czy będę miała zasięg.
Usuń