Sorki że tak późno, ale mieliśmy z mężem akcję "Polaku! zadbaj o przyrost naturalny w swoim kraju!" :-)))
A tak serio, to pomysł na to opowiadanie wcale nie grzeszy oryginalnością i nie piszę tego, by głupio się krygować. Zawsze twierdziłam, że pomysł na tekst to połowa sukcesu, reszta zależy od wykonania. Z pieczeniem ciast na przykład jest podobnie.
No i dziękuję za wszystkie urodzinowe życzenia. Ja również mam nadzieję, że jeszcze długo, długo będziemy się tu dobrze bawić :-)))
Link do części I - (klik)
Bywa (II)
Przez kilka tygodni
trwożnie oglądała się za ramię. Szczelnie zasłaniała okna. Przerażona, że ktoś
ją śledzi na polecenie Huberta. A może nawet i on sam?
Bardzo ostrożnie
wypytała Klarę o wszystko, co o nim wiedziała. Okazało się jednak, że niewiele.
Jedynie to, że pani Ula nie widziała w swoim chlebodawcy żadnych wad.
Potem na dłuższy czas
zapomniała o tym wszystkim, co się przydarzyło. Była zajęta układaniem sobie
własnego życia, przerażona dniami, które miały nadejść.
Dopiero kiedy siedziała
w poczekalni ogromnego szpitala, ściskając w spoconych dłoniach uchwyt torby
podróżnej, wystraszona nadchodzącym porodem, po raz pierwszy pożałowała, że nie
zgodziła się na jego dziwaczną propozycję małżeństwa.
Była sama, całkowicie
samiuteńka, bo nawet Klara wyjechała kilka tygodni temu za granicę. Panika
narastała w niej w tempie lawinowym, coś ściskało za gardło i właśnie wtedy
przypomniała sobie Huberta.
A gdyby tak zadzwoniła
i poprosiła, aby przyjechał? Powinna to zrobić?
Drżącymi dłońmi
wyszukała telefon w przepastnej torbie i wybrała numer, spod którego poprzednio
do niej dzwonił. Po trzech sygnałach, odezwał się odrobinę poirytowany męski
głos.
– Słucham?
– To ja… Gosia –
przełknęła ślinę, w panice zastanawiając się, co za głupstwo właśnie popełnia.
– Hubert?
– Tak. No proszę –
w jego głosie dosłyszała satysfakcję – a przecież rok nie minął, prawda?
– Rodzę –
wyjaśniła zwięźle. – Jestem tu sama. Mógłbyś przyjechać na Polną?
– Ja?!
– Tylko jeśli
chcesz – dodała cichutko.
– Żartujesz? To
nie moje dziecko. Zobaczymy się jednak w ustalonym terminie. To szczęśliwego
porodu życzę – rzucił i się rozłączył.
Małgosia wybuchła
płaczem. A czego niby mogła się spodziewać? Dzwoni do całkiem obcego człowieka,
prosząc go o taką rzecz? Nic dziwnego, że odmówił. W końcu miała mu się przydać
w zupełnie innym celu.
Tylko że to również
bolało. Czy naprawdę jej życie musi być tak popieprzone? Czy nie mogłaby trafić
na mężczyznę, który naprawdę by ją pokochał?
Otarła łzy, bo
pielęgniarka podsunęła jej formularze do wypełnienia. Kiedy jednak dotarła do
rubryki z danymi ojca, coś wielkiego utknęło jej w gardle. Niezgrabnymi
literami napisała tylko jedno słowo: nieznany. Niewiele było takich chwil w
życiu, gdy czuła się tak nieszczęśliwa.
– Nie podała pani
telefonu do osoby z rodziny, z która się można skontaktować – siostra zwróciła
jedną z kartek. Gosia na sekundę przymknęła oczy. Nie podała, bo nie miała co
wpisać. Kogo. Z rodziny pozostało jedynie kuzynostwo, z którym po raz ostatni
widziała się na pogrzebie ojca. Pomyślała, że gdyby ona i dziecko umarli, nie
byłoby nikogo, kto mógłby z tego powodu nosić żałobę. Może jedynie Hubert
czułby się zawiedziony, że jego plany wzięły w łeb.
No właśnie. On.
Zacisnęła wargi i
wpisała numer pod który niedawno dzwoniła. Raczej nie spodziewała się, że na
coś się to przyda, ale zrobiła to pod wpływem nagłego impulsu.
Później zajęła się
czymś innym, bo skurcze stawały się coraz bardziej bolesne, coraz mocniej
odczuwalne.
– Malcowi chyba
spieszy się na ten świat – zażartowała położna.
Kilkanaście minut
potem, ból, strach i rozpacz splotły się w taki sposób, że przed samym finałem,
kobieta najzwyczajniej w świecie zemdlała.
Obudziła się w
niewielkim pokoju. Żaluzje były przysłonięte, panował przyjemny dla oczu półmrok.
Wystraszona podniosła głowę i napotkała spojrzenie ciemnych, badawczych oczu.
– Hubert? –
jęknęła. – A gdzie?...
– Spokojnie.
Wszystko w porządku, choć napędziłaś lekarzom niezłego stracha.
– Moje dziecko!
– Zdrowy i
strasznie głośny – uśmiechnął się. – Dam znać, że się ocknęłaś i zaraz go
przyniosą.
Dopiero teraz
zorientowała się, że są sami, a na dodatek on bardzo delikatnie pieści jej lewą
dłoń. Do drugiej miała przymocowane przezroczyste rurki.
– Nie kłamiesz? –
spytała drżącym głosem, niezdarnie usiłując się podnieść. – Na pewno nic mu nie
jest?
– Nie kłamię. I do
diabła, skąd pomysł, by podać mój numer telefonu?
– Nie miałam
nikogo innego – zamknęła oczy. Ale i tak nie zdołała ukryć zdradzieckich łez. –
Naprawdę nie miałam.
– Już cicho –
wyszeptał i scałował te łzy z jej policzków. – Dobrze zrobiłaś.
– Ale
powiedziałeś…
– Też bywam
idiotą. I wtedy skłamałem. Zaraz potem rzuciłem się w kierunku auta i
popędziłem tak szybko jak się dało, w kierunku miasta. Niestety, ty okazałaś
się szybsza – dodał rozbawiony.
– Myślałam, że
zadzwonili?
– Jak byłem przed
samym wejściem.
– Dobrze że
przyjechałeś – ścisnęła jego palce.
– Trzeba było dać
mi znać wcześniej.
– Po tym jak
stanowczo oznajmiłam, że widzimy się za rok, bo jesteś pokręconym psychopatą?
– Tak – roześmiał
się. – Wyraziłaś swoją opinię w mało delikatny sposób.
– Poprosisz by
przynieśli…
– Poproszę.
Musnął wargami jej
spierzchnięte usta i skierował się ku drzwiom. Patrzyła jak wychodzi i myślała,
jak bardzo zmienił się od dnia ich pierwszego spotkania. Opalony, o szerokich
ramionach i wąskich biodrach, seksownym zaroście i jasnych, rozwichrzonych
włosach. Teraz nie nazwałaby go chłopcem. Pomimo kalectwa, był tak męski, że aż
poczuła żal, iż nie podjęła innej decyzji.
No i przyjechał.
Nie musiał, ale
przyjechał.
Uśmiechnęła się z
rozczuleniem. I chwilę później posmutniała. Ten obcy człowiek był jedyną osobą,
która zdecydowała się jej pomóc. Jak nigdy wcześniej miała ochotę poszukać
schronienia w jego ramionach. Pomysł sprzed kilku tygodni przestał się wydawać
tak bezsensowny.
– Zobacz, kogo tu
mamy! – rozległ się od drzwi wesoły głos Huberta. Wraz z nim weszła jedna z
pielęgniarek, pchając przed sobą szpitalne łóżeczko, z bardzo głośną
zawartością.
Małgosia wyciągnęła
drżące ramiona, by po raz pierwszy chwycić w nie swoje dziecko.
Przez krótką chwilę
stał i tylko się przyglądał. Wyglądała cudownie z tą kruszynką w ramionach.
Choć włosy miała w nieładzie, bladą cerę i popękane usta, choć wyglądała na
zmęczoną, to nic nie mogło zniweczyć nieulotnego uroku, który wokół siebie
roztaczała.
Biedactwo! Była tak
zagubiona i przestraszona, a przy tym tak samotna, że zdecydowała się nawet
zadzwonić do niego. Pomimo iż miała go za szaleńca. Był jednak wściekły, że tak
chamsko jej odpowiedział. Będzie musiał przeprosić.
Podszedł bliżej i
przysunąwszy fotel, usiadł tuż obok Gosi. Spojrzała na niego rozpromieniona,
naprawdę szczęśliwa, gładząc opuszkiem palca twarz śpiącego noworodka.
– Jest śliczny –
powiedział, odgarniając z czoła kobiety natrętne kosmyki włosów. – Tak jak i
jego mama.
– Teraz nie
grzeszę urodą – odparła żartobliwie.
– Nawet nie wiesz,
jak bardzo mi się podobasz.
– Miałam rację.
Jesteś odrobinę pokręcony.
– Zakochany.
Zauroczony.
Zarumieniła się.
– Hubert, proszę!
– Naprawdę
sądzisz, że chodzi tylko o to, aby cię przelecieć? – spytał z goryczą.
– Dlaczego tak
bardzo się z tym spieszysz?
– Bo chcę wrócić
do dawnego życia. Tęsknię do niego tak bardzo, że nie wiem, jak długo dam
jeszcze radę się powstrzymać. Stabilizacja nie jest dla mnie.
– Tak nie
postępuje ktoś, kto twierdzi, że kocha.
– Zawsze byłem
specyficznym typem.
– Pewnie tak –
uważnie zmierzyła go spojrzeniem. – Właśnie chciałam zapytać, od kiedy po
porodzie dają tak luksusowe pokoje?
Wyglądał jakby się zakłopotał.
– Dyrektor szpitala
to dobry znajomy rodziców. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że rodzisz moje
dziecko.
– Co?! – zabrakło
jej tchu.
– Tak w ogóle to
już wcześniej zrobiłem niezłą awanturę.
– Hubert!
– Personel chyba
mnie nie polubił…
Zaczęła się śmiać.
Musiała to robić ostrożnie, bo wszystko ją bolało, a poza tym w ramionach
trzymała maleństwo.
– Jesteś okropny.
Ale dobrze, że przyjechałeś. Nie masz pojęcia jaka czułam się samotna.
– To wyjdziesz za
mnie?
– Hubert!
– No co? –
mruknął, przypatrując się dziecku.
– Czeka nas bardzo
poważna rozmowa.
– O małżeństwie?
– Jesteś okropny –
powtórzyła po raz enty, ale zauważył, że oczy jej się śmiały. – Naprawdę
okropny!
– Ty lepiej
powiedz, czy masz ochotę na schabowego? Pani Ula z obłędem w oczach przygotowuje
obiad, po który zaraz pojadę. Strasznie się przejęła.
– Chyba nie
powiedziałeś jej, że to twoje dziecko?
– Niestety nie –
westchnął z udawanym żalem. – Nie jest głupia, doliczyłaby się tych brakujących
miesięcy. Ale za to powiedziałem, że następne urodzisz moje.
Co miała z nim zrobić?
Był niepoprawny. Okropny. Cudowny. I marzyła o chwili, gdy będzie mogła się
wtulić w jego ramiona. A jednocześnie nadal się bała. Jego obsesji. Przyszłych
planów. A najbardziej tego, aby nie pomylić wdzięczności z prawdziwą miłością.
***
Siedziała w zimowym
ogrodzie, opatulona w koc, z kubkiem gorącej herbaty. Mały Wojtuś spał w swej
kołysce, bacznie pilnowany przez specjalnie wynajętą nianię.
Małgosia westchnęła.
Hubert był upartym draniem, a ona nie miała siły, aby oprzeć się jego planom.
Zamieszkała w jednej z obszernych sypialni ogromnego domu, która błyskawicznie
została dostosowana do potrzeb młodej matki. Trzeba przyznać, że to było więcej
niż wygodne. Ale miała wyrzuty sumienia. Krótko mówiąc czuła się jak
utrzymanka. To, że z nim nie spała, niczego nie zmieniało. Wiedziała, że było
zaledwie kwestią czasu.
Uknuł misterny plan i
teraz realizował go krok po kroku. Nie, nie narzucał się. Ani odrobinę. Był
troskliwy, dowcipny i opiekuńczy. Idealny.
A jednak wyczuwała w
tym jakiś fałsz, coś co nie pasowało do całości.
Wolałaby szczerość.
Wolałaby bronić się przed prawdziwym, a nie ukrytym zagrożeniem.
Uniosła głowę. Czyżby
mieli gości?
Zdenerwowała się.
Mieli? Do tego już doszło, że nawet myśli w taki sposób.
Wyplątała się spod
przykrycia i wstała. Syknęła, bo po trzech tygodniach nadal czuła się słaba i
rozbita.
Kiedy weszła do salonu,
mężczyzna który stał pośrodku, odwrócił się i zmierzył ją bacznym spojrzeniem.
Był niebezpiecznie
pociągający, o niezaprzeczalnym uroku wiecznego chłopca. Miał złociste włosy,
ciemnoniebieskie oczy, w których od razu dostrzegła błysk uznania oraz
czarujący uśmiech.
– Witaj. Nie
wiedziałem, że mój wujcio ma gościa?
Ach! To więc był ten
niecny bratanek, o którym z takim oburzeniem opowiadała pani Ula. W popłochu
chciała się wycofać, ale nie pozwolił na to. Poczuła jak się czerwieni, gdy
uniósł jej dłoń i nie odrywając wzroku, pocałował ją.
Takich jak on,
potrafiła rozgryźć od pierwszego spotkania. A jednak zarumieniła się, czując
dziwne wibracje w dole brzucha i nagłą suchość w gardle.
Zupełnie jak z
Nikodemem.
Widać nie pozbyła się
dawnych słabości.
– Dominik –
uśmiechnął się, przedstawiając i powodując, że jej serce ruszyło do szaleńczego
galopu. Zbeształa się za głupotę, ale na dobrą sprawę co mogła na to poradzić?
– Małgosia.
– I jesteś?...
– Gościem Huberta.
Pomógł mi, gdy potrzebowałam pomocy.
– Bezinteresownie?
O! W to nigdy nie uwierzę! – wybuchnął nieco drwiącym śmiechem.
– Dlaczego? – Mimo
zachwytu, poczuła złość. Z tego, co zdążyła się dowiedzieć, Hubert zawsze
ratował swego krewniaka z tarapatów finansowych, a czasami i znacznie
poważniejszych. Choćby z tego powodu, ten nie powinien się tak o nim wyrażać.
– Przepraszam,
pewnie myślisz, że jestem niewdzięcznym dupkiem? To nie tak, po prostu bardzo
dobrze go znam. Faktycznie to wychowaliśmy się razem. Dopóki nie podjął nauki w
tej głupiej szkole.
– Pewnie chodzi o
liceum lotnicze?
– Tak. Pilot – prychnął
z pogardą Dominik. – Wojsko. Wieczne rozkazy, żelazna dyscyplina i całkowity
brak luzu. Nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymał.
– A ja sądzę, że
żałuje – odpowiedziała zamyślona.
– Sam ćpał, do
tego akurat go nie namawiałem.
Zrobiło jej się
przykro. Dotąd nie do końca wierzyła w tę historię z terapią odwykową. Bardziej
w białaczkę. Ale teraz, choć niechętnie, musiała pogodzić się z dość
nieprzyjemną prawdą.
– A ty?
– Co ja? – usiadł naprzeciwko,
nie spuszczając z niej zachwyconego wzroku.
– Towarzyszyłeś
mu?
– A jakże. To były
cudowne czasy. Niestety, nadeszła pora by się ustabilizować.
– Mówisz o sobie?
– Oczywiście.
Przecież nie o Hubercie – prychnął.
– Obgadujecie
mnie? – Dość niespodziewanie pojawił się w drzwiach. Choć wyglądał na spokojnego,
to w ciemnych oczach dostrzegła błysk wściekłości.
– Trochę – Dominik
wstał i klepnął go w ramię. – Nie wspomniałeś, że ukrywasz taką ślicznotkę?
– Bo jest moja. –
Hubert powiedział to wyjątkowo suchym tonem, ale tylko głupiec nie dostrzegłby
ukrytej w tych słowach groźby.
– Nie jestem
twoja!
Spojrzał na nią
chłodno.
– Jesteś.
Bezczelny cham –
pomyślała ze złością. Było tak cudownie i znów wszystko zepsuł.
– Nie martw się.
On tak zawsze. To jest moje, tego nie ruszać, nie dotykać i tym podobnie. –
Dominik mrugnął do niej porozumiewawczo. – Ale jak się mu znudzisz, to
przestanie.
– Po co
przyjechałeś? – stryj brutalnie przerwał jego pełną rozbawienia przemowę.
– Mam do
załatwienia kilka spraw. Przenocujesz mnie?
– Dam ci na hotel.
– Daję słowo –
jego bratanek wciąż rozbawiony, uniósł w górę obie dłonie – że poczekam na
ochłapy z pańskiego stołu. Mam ze sobą bagaż, a taksówkę odprawiłem. No, nie
patrz na mnie z takim mordem w oczach. Przecież nie wkradnę się do waszej
sypialni, by ją uwieść – wskazał na czerwoną z oburzenia Gosię.
– Cholera wie –
mruknął Hubert. – Możesz zostać, ale przy pierwszym podejrzanym numerze, wywalę
cię na zbity pysk. Zrozumiałeś?
Dziwne stosunki
panowały pomiędzy tym dwoma krewniakami. Jakby jednocześnie nienawidzili się i
kochali. Co sprawiało, że pomimo pozornej serdeczności, byli do siebie tak
wrogo nastawieni?
Małgosia w milczeniu
opuściła pokój, odprowadzana spojrzeniami pełnymi zachwytu. Bratanek wydał jej
się równie dziwaczny, jak jego stryj. Nie mówiąc o tym, że chyba byli w tym
samym wieku.
Kiedy zatrzasnęły się
za nią drzwi, Dominik obrócił się w kierunku Huberta i z nieukrywaną uciechą
spytał:
– Jak z nią
skończysz, będzie moja. Poczekam – dodał wspaniałomyślnie.
Odrobinę go zadziwiło,
że tamten nie skomentował tego ani słowem. Stał tylko i ponuro patrzył się
przed siebie.
– Zrobisz coś dla
mnie? – spytał nagle.
– Przysługa?
– Dobrze zapłacę.
– W takim razie
nie ma sprawy. O co chodzi?
– O dziecko –
odparł powoli Hubert. Nie podobało mu się to, co zamierzał zrobić. Bardzo nie
podobało. Ale dla jej zdobycia gotów było poświęcić bardzo wiele.
– Dziecko?
– Tak. Usiądź.
Wszystko ci wytłumaczę.
Dominik zmarszczył
brwi, słuchając jego słów. Nawet dłuższą chwilę po tym, jak Hubert skończył,
siedział w milczeniu, przygryzając wargi.
– No nie wiem…
Jestem sukinsynem, ale chyba nie aż takim?
– Zrobisz to czy
mam poszukać innego ochotnika?
cudownie napisana czesc ale Babeczko jak mogłaś przerwać w takim momencie:(
OdpowiedzUsuńBabeczko! Szybko dodaj następną część! Już się boję co zaplanował Hubert..
OdpowiedzUsuńA opowiadanie świetne. Jedno z Twoich lepszych.
No nie, ten Dominik juz mi sie nie podoba. Mieszaj mieszaj, lubie jak przerywasz. W takich momentach, duzo weny zycze i dobrej nocku. Kari ^^
OdpowiedzUsuńBabeczko, mówiłaś, ze części będą długie. Jest mi smutno :(
OdpowiedzUsuńNiezupełnie. Pisałam, że będą trzy, a pierwsza jest długaśna.
UsuńBabeczko, myślałam, że po drugiej części przemoge się do tego opowiadania, ale dalej wyjątkowo* nie podoba mi się
OdpowiedzUsuń*wyjątkowo, bo pierwszy raz coś co wyszło spod Twojej ręki mi nie podchodzi :)
I tak Cie uwielbiam! Spóźnione gratulacje rocznicy urodzin bloga :-) Pozdrawiam, A
Co Ty knujesz Dziewczyno?myślałem,że pomalutku idziemy w stronę happy endu, a tu bomba!opowiadanie zaskakujące. Bombowe,że się powtórzę. Najlepsze życzenia z okazji 1ej rocznicy prowadzenia blogu oraz nieustajacych natchnień pisarskich. Ciesz się nadal pisaniem,a przy okazji i nas uszczęśliwiaj. Pozdrawiam. Marek
OdpowiedzUsuń"W trzech czesciach, dosc dlugasnych dodam" ta dlugoscia nie grzeszy ;D ale i tak plus za zwroty akcji
OdpowiedzUsuńżyczę powodzenia akcji
OdpowiedzUsuńAprecjator
Babeczko bardzo dziękuje Ci za ten wspaniały rok z Twoimi cudownymi opowiadaniami ;) i życzę Ci weny na wiele kolejnych :)
OdpowiedzUsuńRównież smuteczek, że tak króciutko.
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania mam złe przeczucia, że nasza bohaterka zostanie sama z dzieckiem... Bo jeśli Hubert okaże się świnia, to na wprowadzenie nowego bohatera będzie już za mało czasu...
I jeszcze musze coś powiedziec. Pierwsza część przywiodła mi na myśl film z mojej listy top5 "Za wszesnie umierać". Uwielbiam. Kto oglądał wie co to za emocje...
Pozdrawiam cieplutko,
LIA.
P.S. Piękny to był rok! Oby tak dalej:)
Niech się dobrze skończy..plissss;(. Uwielbiam Twojego bloga Babeczko:),Twoje opowiadania są świetnie. Ciepłe pozdrowionka;).
OdpowiedzUsuńKurde, intryguje mnie to opowiadanie, pierwszy raz nie mam pomyslu do czego to wszystko prowadzi i jak moze sie skonczyc ;D juz z utesknieniem czekam na ta 3 czesc bo wgl nie moge skupic sie na nauce do sesji!! Ehh Babeczko kochana, zlituj sie, zlituj: ))
OdpowiedzUsuńBabeczko, moim zdaniem pomysł to maksymalnie 40% sukcesu opowiadania... Wykonanie jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że z niektórych przepisów ciasta zawsze wychodzą, ale ja znam tylko jeden taki ;) Reszta to kwestia talentu i serca włożonego w pracę.
Podsyłam obiecanego linka:
http://nakoncubedzieszty.blogspot.com/
wow jestem pod wrażeniem..na prawdę..ostatnio czułam niesmak w opowiadaniach ale to jest takie inne..i takie niesamowite!! tylko ta końcówka mnie smucąco zaintrygowała :(((( mam nadzieję ze z Hubert nie okaże się żadnym sukinsynem a wszystko się skończy dobrze i bd ze sobą długo i szczęśliwie :))) Małgosia już za dużo się nacierpiała...
OdpowiedzUsuńkiedy kolejna część?
Mialo byc codziennie jedno. Czemu nigdy nie dotrzymujesz obietnic? Przeciez bylas tu bo komentarze sa zaakceptowane, to nie moglas wrzucic?
OdpowiedzUsuńKomentarze często akceptuję korzystając z telefonu :-))) Z tekstem jest trochę trudniej :-)
UsuńWrzuc Babeczko dzis ostatnia czesc. Ciagle tu zagladam.moj chlopak mysli.ze mam jakiegos wielbicuela
OdpowiedzUsuńMój mąż również tak myśli... ;-)
Usuń