czwartek, 21 listopada 2013

Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VIII)

Wracam do gry :-)  Część przedostatnia. Pewnie powinnam ją jeszcze oszlifować, ale to później. Może i Wy będziecie mieli jakieś uwagi?
I mam nadzieję, że uda mi się odrobinę Was zaskoczyć.
Jak widać dzisiejsza kawa o poranku w Mc się opłaciła ;-)

link do części VII - klik

         Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VIII)
– Cholera! – zaklęła, usiłując podnieść się po pozycji siedzącej. Pomimo zawrotów głowy, udało jej się to od pierwszej próby. – Zabiję go! Przysięgam, zabiję!
– Postąpił słusznie. Co w ciebie wstąpiło, że chciałaś tak lekkomyślnie narazić własne życie?
– A więc przyleciałeś? – powiedziała, z niechęcią patrząc na swego męża. Był wysokim, szczupłym mężczyzną, o surowej twarzy. – Nie bałeś się?
– Przestań silić się na ironię. Więzień postąpił słusznie.
Boże! Simon! Co z nim?
– Żyje? – Z całych sił starał się, by nie wyczuł w jej głosie napięcia.
– Nie wiadomo. Nie nawiązał łączności. Ale odczyty…
– Żyje! – Zerwała się na równe nogi. Simon żyje! No, niech ona tylko dostanie go w swoje ręce!
– Tymczasowo tak. Ale mamy problem, bo nie ma zamiaru wywiązać się z umowy. Zresztą, najbardziej zależy nam na danych z najniższego poziomu. Odzyskanie ich może okazać się jednak niemożliwe. Są zabezpieczone w szczególny sposób.
– Myślałam, że wszystkim steruje IKa?
Senator usiadł na wolnym fotelu, wciąż nie odrywając wzorku pełnego przygany od swej żony.
– Niestety nie. To co było w IKa, zostało już przesłane do centrum dowodzenia. Ale poniżej istniał system dodatkowych zabezpieczeń. Było coś jeszcze, tajna broń opracowywana przez kilku najwybitniejszych naukowców. Pozwoliłaby nam wygrać wojnę z rebeliantami. To był tylko projekt, więc pozornie dużo nie straciliśmy.
Zerknęła na niego podejrzliwie.
– Przypuszczam, że jeśli on przeżyje, to i tak zejdziecie, by odzyskać dane tego „tylko projektu”?
– Nie Tereso. To co odzyskaliśmy, musi nam wystarczyć. Baza przestanie istnieć. Nie możemy dopuścić, by kiedykolwiek, coś lub ktoś się z niej wydostało.
Pobladła, a szklanka, którą trzymała w dłoni, z głośnym hukiem rozbiła się na podłodze.
– A co z więźniem?
– Wybrał taką śmierć.
– Nie pozwolę wam!
– Tereso! Zagalopowałaś się moja droga. Robisz z siebie pośmiewisko.
– Masz na myśli to, że z ciebie robię pośmiewisko?
– Twoje, hm, uczucia do tego człowieka, zakrawają na żart.
Co za kretyn? Po co ona w ogóle wychodziła za niego za mąż? No tak, umożliwiło to jej rozwinięcie skrzydeł na polu badawczym, dodatkowe fundusze, kompetencje o jakich wcześniej nie mogła nawet marzyć.
– Jedynym żartem w moim życiu jesteś ty! – warknęła ze złością, chwytając swoją bluzę i w pośpiechu podążając ku drzwiom. Te jednak, ku jej zdumieniu, nie chciały się otworzyć.
– Co jest?
– Masz areszt tymczasowy.
– Wypuść mnie! – wrzasnęła z całych sił. Zniknęło gdzie całe opanowanie i naprzeciwko senatora Evansa stała teraz prawdziwa furia, w której nigdy nie rozpoznałby własnej małżonki.
– Ten areszt to rozkaz twego ojca.
– Gówno mnie to obchodzi! Lecę na powierzchnię, tak jak planowałam! Choćbym miała nożem kuchennym wydłubać dziurę w kadłubie tego przeklętego statku!
– Nie.
Wstał, wciąż zachowując spokój.
– Zaczęło się odliczanie. Za niecałe dwanaście minut baza i cała okolica przestaną istnieć. Siła rażenia obejmie kilkaset kilometrów. Dopilnujemy tego i wracamy do domu.
– Nie!
– Jeśli się nie uspokoisz, będę zmuszony podjąć bardziej radykalne kroki.
Pobladła. Nie chciała się poddać, ale nagle z całą jasnością dotarło do niej, że nie ma szans na wygraną. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nie wystarczyło tylko się uprzeć. Ale na fortele czy pozostałe działania, nie było już czasu.
– Wypuść mnie – powiedziała cicho. – Jeśli tego nie zrobisz, to koniec naszego małżeństwa. Zresztą chyba zdajesz sobie sprawę, że i tak było fikcją?
– Mam teraz poważniejsze problemy niż twoje miłostki. – Wstał szykując się do wyjścia. Nawet nie zmienił wyrazu twarzy. – A propos fikcji. Myślisz, że nie wiedziałem?
Gdyby miała jakąkolwiek broń, zabiłaby go. Za ten drwiący ton, za satysfakcję, którą zauważyła w bladoniebieskich oczach. Za każdą chwilę, gdy zasypiał obok niej, a ona leżała łykając łzy. W pewien sposób upokorzona, niezaspokojona.
Ale nie miała.
Podeszła do niewielkiego owalnego okna. Dokładnie w chwili, gdy dał się zauważyć jasny rozbłysk światła.
Patrzyła w dół, na planetę, która stała się grobem dla jedynego człowieka, którego kochała.
Tylko patrzyła. Nie miała nawet sił, by płakać.
Simon nie miał najmniejszych szans na przeżycie.
Nie pożegnał się z nią.
Znów zostawił samą…
Położyła dłonie na zimnej tafli. Czuła niemal fizyczny ból, rozlewający się falami po całym ciele. Jak to możliwe, że czyjaś strata tak może boleć?
Wtedy też było ciężko. Ale zawsze miała świadomość, że on żyje. Daleko lub nie, ale żyje. A teraz?
Jęknęła i bezszelestnie osunęła się na podłogę.
Kiedy umiera nadzieja, co pozostaje?
***
– Co to za transportowiec? - Dowódca spojrzał na sierżanta z uwagą. Siedział przy niewielkim stole, a przed nim leżały tradycyjne, papierowe mapy. Zawsze im powtarzał, że należy nauczyć się nie polegać jedynie na technice i komputerach.
– Nie było oznaczony. Nie odpowiadał na wezwanie. Usiłował się prześlizgnąć przez nasze terytorium. Prawie na sto procent pochodzi z kolonii MS1.
– Pasażerowie?
– Dwie osoby dorosłe, z który jedna została ranna przy próbie oporu. Oraz ośmioro dzieci.
– Dzieci? – Ciemnowłosy mężczyzna tym razem wydawał się być zdumiony. Młody żołnierz pomyślał, że byłby niezwykle urodziwy, gdyby nie rana szpecąca prawy policzek i zimne oczy, patrzące na rozmówcę z dziwnie odpychającym wyrazem. Ale jako głównodowodzący był naprawdę najlepszy. Szybki, pomysłowy, bezlitosny.
– Z danych lotu wynika, że statek kierował się ku Ziemi. A nazwiska dzieci wskazują, że ich rodzice należą do bardzo znanych osób. Jest wśród nich syn samego admirała.
– Admirała? – Dowódca spojrzał na niego z namysłem. – To świetnie się składa. Można nawet powiedzieć, że pojawili się w samą porę. Zawołaj pułkownika i kapitana Martina. Mają się u mnie stawić migiem. I przynieś mi spis bachorów.
Kiedy do pokoju weszło dwóch milczących mężczyzn, gestem nakazał im, by usiedli. Choć na co dzień, żadnemu z nich nie powierzyłby swego życia, na tej wojnie, w gronie rebeliantów, sprawdzali się znakomicie. Pułkownik Quen był wysokim, żylastym sukinsynem, który kiedyś odsiadywał wyroki za brutalne gwałty. Od chwili gdy przyłączył się do buntowników, starał się zapanować nad swym instynktami, ale nie zawsze mu się to udawało. Kapitan Martin nie miał co prawda kryminalnej przeszłości i czarował szerokim uśmiechem oraz rudozłotą czupryną, ale pod tą maską kulturalnego człowieka, kryła się prawdziwa bestia.
– Słyszeliście już o statku?
– Tak. Szczury ewakuowały swe potomstwo z tonącego statku. – Kapitan rozsiadł się nonszalancko na fotelu.
– Powiedzmy, że wyświadczyli nam przysługę.
Obaj spojrzeli na niego pytająco.
– Odeślemy im statek. Włączymy autopilota i wsadzimy do środka całą ósemkę. Dorośli zostaną, może uda się z nich wydobyć jakieś ciekawe wiadomości. Na pokładzie ukryjemy bombę. O sporej sile rażenia. Rodzice smarków nie zestrzelą obiektu, tego możecie być pewni. Przy lądowaniu będzie dość widowiskowo – dowódca uśmiechnął się ponuro. – Pokażemy im naszą siłę.
– Nie nabiorą podejrzeń?
– I to właśnie będzie najzabawniejsze. Przehandlujemy ich za kilku naszych jeńców. Korzyść podwójna, straty zerowe. Kapitanie, proszę dopilnować, by wszystkie dzieci uśpiono i umieszczono na powrót na pokładzie. Pułkowniku, do pana należy sprawa ukrycia ładunków wybuchowych. Niech pan sobie nie żałuje, dosłownie ma być widowiskowo. A ja zajmę się negocjacjami. Myślę, że nie potrwają długo.
– Co z pozostałymi dwoma osobami?
– Zamknąć. Później sobie z nimi pogadam.
Kiedy wyszli, jeszcze długo siedział stukając palcami w metalowy blat biurka. Pięć nazwisk z leżącej przed nim kartki było mu doskonale znane. Jedno, chłopięce, dawało stuprocentową pewność, że admirał dowodzący flotą kolonii pójdzie na każdy układ.
Trochę irytowało go, że ofiarami będą dzieci. Ale ósemka za tysiące? Trudno, każda wojna wymaga poświęceń.
Akurat on wiedział o tym najlepiej.
***
Teresa bardzo powoli dochodziła do siebie. Głowa, w którą ją uderzono twardą kolbą broni, boleśnie pulsowała. Obok leżał nieprzytomny Karl.
W duchu zaklęła. Nie udało się, choć mieli prawie sto procent pewności na powodzenie. W krytycznym momencie zawiodły osłony maskujące. A może był to sabotaż?
Teraz stało się to mało ważne.
Co ci dranie zrobili z dziećmi? Zwłaszcza z Kirą i Malem, synem Alex.
Zdenerwowana i poirytowana brakiem możliwości jakiegokolwiek działania, długimi krokami przemierzała wzdłuż małą, pustą celę, w której ich zamknięto. Niepokój ją wręcz dobijał. Z ledwością powstrzymywała się, by nie walić w metalowe drzwi, błagając o wypuszczenie. To i tak nic by nie dało.
Nie, chyba nie ośmielą się skrzywdzić maluchów?
Tessa westchnęła. To był desperacki plan. I na dodatek ona go wymyśliła. Mieli przedrzeć się przez linię otaczającego ich wroga i znaleźć azyl na Ziemi. Władze ich ojczystej planety pozostały neutralne wobec wojny toczącej się pomiędzy koloniami, a rebeliantami, ale azyl obiecał jej brat, jeden z członków Rady sprawującej władzę na Ziemi.
Ona sama zostałby na MS1. Ale musiała zadbać o bezpieczeństwo Kiry, choć trochę bolało, że mogła zabrać ze sobą tylko ósemkę.
Cholera! Niech w końcu ją stąd wypuszczą!
Wbrew zdrowemu rozsądkowi zaczęła walić zaciśniętymi pięściami w drzwi. Ku jej zdziwieniu długo nie musiała czekać na reakcję.
– Przestań wariatko. Słyszy cię cała baza.
Młody żołnierz rebeliantów nie wyglądał na zionącego ogniem potwora. Raczej dobrze mu patrzyło z oczu.
– Chcę się widzieć z waszym dowódcą! Teraz, zaraz!
– Ponoć ma was wziąć za godzinę na przesłuchanie.
– Nie wytrzymam! – jęknęła. Po raz enty w życiu pomyślała, że powinna była nauczyć się jakiś sztuk walki. – A on jest chyba ranny?
Żołnierz spojrzał z wahaniem na nieprzytomnego mężczyznę, leżącego bezwładnie na betonowej podłodze.
– Dobrze. Zaczekaj. Pójdę i zobaczę, co się da zrobić.
To było zbyt mało, ale czuła, że więcej nie dostanie. Byle tylko dowiedzieć się, że dzieci są bezpieczne.
Usiadła w kącie i ściskając dłonie w pięści, czekała. Najpierw liczyła minuty, później gdy uświadomiła sobie, że minęła już cała godzina, wybuchła płaczem.
Ta bezradność i niepewność była najgorsza. Nawet los rannego Karla mało co ją obchodził.
– Dzieci? – Zerwała się na równe nogi, gdy dał się usłyszeć zgrzyt otwieranych drzwi.
– Nie. To tylko ja. – Mężczyzna był wysoki i czarujący. Ale mało co obchodziła ją w tej chwil jego uroda. – Mam nadzieję, ze wystarczę?
– Gdzie są dzieci?
– Można uznać, że są całkowicie bezpieczne. Wracają na MS1, jako towar zamienny za kilku naszych więźniów.
Odetchnęła z niejaką ulgą.
– A ja? A on?
– Jego zaraz zbada lekarz. A ciebie przesłucha dowódca. Aż żałuję, że ja nim nie jestem – mrugnął do niej okiem, gestem zapraszając do wyjścia z celi.
Nie zareagowała. W jej duszy pojawił się dziwny niepokój. Nie rozumiała skąd pochodził, ani jaka była jego przyczyna. Może to strach przed przesłuchaniem? Cóż, niewiele się od niej dowiedzą. Od kilku lat nie brała czynnego udziału w żadnych badaniach czy działaniach wojennych.
Minutę po tym jak wyszli z celi, pojawił się tam jeden z rebeliantów. Zdecydowanym ruchem przyłożył lufę broni do głowy nieprzytomnego mężczyzny i pociągnął za spust. Sprawę jednego jeńca mieli załatwioną. Sprawę drugiego załatwią za jakąś godzinę. Tyle trwały przesłuchania. Dowódca miał niezawodny i szybki sposób na przesłuchiwanie więźniów.
Teresę wprowadzono do niewielkiego pomieszczenia. Pełno tam było duszącego dymu i zapachu świeżo co parzonej kawy.
Siedzący przy biurku mężczyzna podniósł wzrok i znieruchomiał.
Ona również zamarła, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
– Simon? – wyszeptała. To co czuła, to był prawdziwy szok. Tak duży, że upadłaby z hukiem, gdyby nie litościwa ściana tuż obok.
Ale mimo to, nie zdołała utrzymać się na nogach. Nie zaprotestowała, kiedy silne dłonie pomogły jej się podnieść i doprowadziły do ciasnego, niewygodnego fotela. Zareagowała dopiero, gdy tuż obok, na wyciągnięcie ręki, znalazła się zaniepokojona twarz Simona.
Przecież widziała wybuch!
– Jak?...
– Wiem, kawał drania ze mnie – odparł z goryczą, pomagając jej usiąść. – Ale nie miałem wyboru. Musieliśmy zdobyć plany tego projektu.
Jakiego projektu? O czym on bredzi? Zresztą, czy to teraz ważne?
Musi mu powiedzieć! Teraz, natychmiast!
Ale najpierw…
Nie uchylił się przed ciosem, który mu wymierzyła.
– Ty łajdaku! Przez trzy cholerne lata wierzyłam, że nie żyjesz. Wiesz, że niemal umarłam razem z tobą? Masz chociaż blade pojęcie jak cierpiałam? I jak jeszcze raz powiesz, że zostawiłeś mnie dla mojego dobra, to przysięgam – zabiję cię!
Nie odpowiedział, patrząc na nią beznamiętnie. Jakby nagle przestała go całkowicie obchodzić.
Kurwa! Powinna mu przywalić jeszcze raz! I jeszcze!
Powinna, ale tylko się rozpłakała, zarzucając ramiona na jego barki i tuląc się do piersi.
– Simon, jak mogłeś? Jak mogłeś być tak okrutny, tak bezlitosny?
Zamknął oczy. Miał jej powiedzieć, że już mu nie zależy, że to wszystko była tylko gra. Ale znów nie potrafił. Niemal wbrew sobie, położył dłonie na szczupłych, wstrząsanych płaczem, plecach kobiety.
– Czy wciąż będziemy się spotykać co kilka lat i za każdym razem ranić? Znów upozorujesz swoją śmierć? Znów mnie zostawisz? – Nagle zaczęła się histerycznie śmiać. Odepchnęła go i skuliła, jak dziecko, które nie potrafi poradzić sobie z całym tym nieprzyjaznym światem. – Powinnam się przyzwyczaić, prawda?
– Powinnaś – potwierdził cicho. Nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć.
Patrzyła na niego z takim żalem, z takim bólem, że po raz pierwszy poważnie zwątpił czy to zrobił, było słuszne. A przecież dotychczas fakt słuszności własnych poczynań, stanowił jedyną pewną rzecz w jego życiu.
– Ty głupcze! Ty skończony idioto! – odparła z goryczą. A potem nagle zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z namysłem. – To ja jestem głupia, prawda? Nigdy ci na mnie nie zależało? Starannie zaplanowana akcja i okazja do gratisowego bzykanka!
– Tess, to nie tak.
Poczuła nowe łzy napływające do oczu.
– Dlaczego tak bardzo cię kocham, a ty mnie nie? Dlaczego życie bywa tak niesprawiedliwe? Simonie, dlaczego? – rozszlochała się na dobre.
Przytulił ją, z całej siły zaciskając zęby. Sądził, że będzie wściekła, obrażona, obojętna. A ona wciąż mówiła mu, że go kocha! Co za uparta, cudowna…
– Posłuchaj kociaku! – Odrobinę ją od siebie odsunął, tak, by mógł widzieć jej twarz. Opuszkami palców starł łzy z policzków. – Mogę być draniem, łajdakiem i co tam jeszcze wymyślisz, ale nigdy nie mów, że cię nie kochałem.
Patrzyła na niego w milczeniu. Ale wyraźnie widział, jak mocno drżały jej wargi, jak bardzo jest wytrącona z równowagi.
– Wiesz, to nawet zabawne. Dowódca rebeliantów jako kochanek córki jego głównego wroga… Tylko dlaczego mnie to nie śmieszy? – wyszeptała, odpychając jego dłonie.
Cholera! Co miał powiedzieć? Czasem, w bezsenne noce, wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie. Ale od dawna tego nie robił, bo bardziej go to raniło niż podtrzymywało na duchu. I teraz, nagle… Życie bywa popieprzone!
– Odeślę cię na MS1.
– O, tak! W tym jesteś najlepszy – powiedziała z goryczą. – Wiesz czego żałuję najbardziej? Tego, że straciłam tyle łez, tyle czasu, tyle nocy, na drania, który nigdy nie był tego wart!
Tym razem i on poczuł złość.
– Nigdy nie obiecywałem ci, że będziemy razem! – warknął rozgniewany. – Ale rozpieszczona pannica, którą byłaś i jesteś nie potrafiła tego zaakceptować.
Nie wytrzymała i uderzyła go ponownie.
– Więcej tego nie rób! – Jego głos był na pozór spokojny, ale wyraźnie wyczuwała w nim narastającą furię. Dobrze, doskonale!
– Bo co? – spytała drwiąco i wymierzyła kolejny cios.
Ale tym razem Simon chwycił jej smukłą dłoń i gwałtownie przyciągnął ku sobie. Przestał kalkulować na zimno, czując, że nagła tęsknota opanowuje jego ciało i zmysły.
Pocałunek był tak pełen żaru, że stał się zaprzeczeniem każdego wypowiedzianego słowa i pokrzyżował każdy ich plan. Oboje tęsknili, oboje kochali. Wciąż tak samo, a może i znacznie mocniej?
– Zawsze cię kochałem – wyszeptał z rozpaczą. Natychmiast musiał to przerwać! W tej chwili!
Ale co z tego, gdy jego własne ciało go zdradzało. Gdy czuł pod swoimi dłońmi delikatną skórę, ciepło aksamitnej skóry, patrzył we wciąż pełne bólu oczy, nie miał siły jej odepchnąć.
– I dlatego zadałeś mi tyle cierpienia?
Poddał się. Nie miał już więcej sił na tę walkę. I ta kapitulacja sprawiła mu niewysłowioną ulgę. Jakby nagle odnalazł właściwą drogę, jakby poczuł, że i on może być szczęśliwy.
– A jeśli poproszę, nie, będę błagał, byś tym razem została?
Po raz pierwszy zauważył na jej twarzy nieśmiały uśmiech.
– To umrę ze zdziwienia!
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, do pokoju wszedł kapitan Martin i niedbale zasalutował, obrzucając ich jednoznacznym spojrzeniem. Ale nawet jeśli był zdziwiony, to nie okazał tego.
– Transport w drodze. To będzie piękny pokaz! Deszcz małych ciałek, spadający wprost na głowy ich rodziców – roześmiał się, jak z dobrego dowcipu.
Teresa znieruchomiała. Niepokój, który czuła od samego początku, znów wrócił i zaatakował ze zdwojoną siłą.
– O czym on mówi? – spytała zdrętwiałymi wargami, odsuwając się od znieruchomiałego Simona na dobre pół metra.
Zaklął w duchu. Miała się też kiedy dowiedzieć. Tam był synek Alex i Tessa dostanie szału.
– To właśnie cały czas usiłowałem ci wytłumaczyć – odparł niechętnie. – Każda wojna wymaga poświęceń.
Podeszła bliżej i złapała go za klapy podniszczonej kurtki.
– O czym on mówił!? – wrzasnęła pełną piersią.
– Statek eksploduje, gdy dotrze do celu – kapitan wyręczył Simona, uważnie obserwując stojącą przed nim parę.
Simon wierzył, że poznał już Tess cierpiącą, pełną żalu czy złości. Ale nigdy wcześniej nie widział w jej oczach tak wielkiej rozpaczy, niemal graniczącej z obłędem. Pobladła przy tym tak bardzo, że przeraził się, iż zemdleje.
– Usiądź – powiedział zaniepokojony tą reakcją.
Odepchnęła jego pomocne dłonie.
– Simonie, nie możesz do tego dopuścić! Nie możesz!
– Wiem, że na pokładzie jest dziecko Alex. Ale mówiłem już…
– Nie Simonie, nie o niego chodzi… – Kurczowo zacisnęła palce na jego przedramionach. Dygotała przy tym tak mocno, że poczuł wyrzuty sumienia. Dopiero po chwili dotarły do niego jej słowa.
– Nie? – zmarszczył brwi. – Musisz zrozumieć, że to poświęcenie…
– Simonie! – jęknęła. – Nie możesz do tego dopuścić, bo na pokładzie jest twoja córka! Twoje dziecko, głupcze!
Gdy dotarł do niego sens tego co wykrzyczała, po raz pierwszy w życiu poczuł, że ziemia usuwa mu się spod nóg. 

link do części IX - klik

29 komentarzy:

  1. tylko jedno slowo : SUPER!!!!!
    opowiadanie niesamowite , zreszta jak jego autorka :)
    juz nie moge sie doczekac ostatniej czesci ! pozdrawiam AD

    OdpowiedzUsuń
  2. Umieram z zachwytu!
    Jestes wspaniala! :*
    Ciekawa jestem co teraz zrobi Simon...
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Geniusz! Po prostu ZA-JE-BIS-TE!!! <3
    Kocham Cię Babeczko <3
    Idę umierać z niecierpliwości i mam nadzieję, że wkrótce zobaczę tu następną część *u*

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczeka mi opadla! I jedyne co pomyslalam to "o kur**"..
    Babeczko zejde kiedys na zawal przez Ciebie :D
    buzki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. część cudowna, wzruszająca i wspaniała.
    mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i w końcu będą razem szczęśliwi:)
    czekam z utęsknieniem na cd.
    W.

    OdpowiedzUsuń
  6. Super to za mało powiedziane. Szczękę do tej pory zbieram z podłogi po prostu świetne i mega zaskakujące.
    Nefdrae

    OdpowiedzUsuń
  7. Ode mnie tylko kilka słów. Dziękuję że jesteś, jesteś genialna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mialem dreszcze.. jesteś lepsza niz J.R.R. Martin.. nie zdarza mi się to często ale musiałem przeczytać raz jeszcze i mam dwie sprawy :) pierwsza: na początku zamiast wzroku jest wzorku a druga nie wiem czy słuszna, słowo glupcze! w samej końcówce jest zbędne, nie pozwala się skupić na tym co w danej chwili czuje simon.

    Pozdrawiam Radek

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwieeeelbiam Twoje opowiadania !
    A ta część jest niesamowita ! Błagam o kolejną ;**

    OdpowiedzUsuń
  10. O M G !!!!

    Aż mnie zatkało !!!

    Boże, kocham Twoje opowiadania ;-)

    Mam malutką nadzieję że mimo wszystko dobrze się to skończy.
    Lubię Simona- mimo wszytko ;-)

    S.

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowity rozwój akcji ! Ale w duchu podejrzewałam, że będzie jakiś wątek z dzieckiem :P

    OdpowiedzUsuń
  12. Dziś jakieś prace przy prądzie, co chwilę go włączają i wyłączają, więc korzystam z okazji, by napisać, że na wszystkie komentarze odpowiem wieczorkiem :-)

    OdpowiedzUsuń
  13. wręcz brazylijski serial :) a jeszcze Simon okaże się jej przyrodnim bratem odnalezionym po latach....

    OdpowiedzUsuń
  14. dokładnie, telenowela jak się patrzy :), nie rozumiem zupełnie zachwytów - chyba, że ktoś lubi :), aczkolwiek zapowiadało się nieźle. Po raz kolejny (miałam tak przy Wygranej) nie czekam na dalsze części.

    A.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ośmielam się delikatnie zaprzeczyć, bynajmniej nie dlatego, że nie podoba mi się komentarz ;-) Brak trzeciego lub trzeciej - znak szczególny brazylijskich tasiemców.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ostanie linijki, gdzie ona mówi, że tam jest jego córka czytałam z 20 razy, i nadal ni emogę uwieżyć jak Tto wszystko wymyśliłaś. Jesteś GENIALNA!

    OdpowiedzUsuń
  17. Babeczko nie wszystkich zadowolisz, bo zawsze pojawi się ktoś komu nie spodoba się napisany przez Ciebie tekst albo nie tak wyobrażał sobie zakończenie, ale nie przejmuj się tym. Nie komentuję zbyt często, ale przeczytałam chyba wszystkie opowiadania i z niecierpliwością czekam na kolejne części (bloga odwiedzam po kilka razy dziennie) . Moim zdaniem opowiadania, które piszesz są genialne !

    OdpowiedzUsuń
  18. Dlatego się nie staram zadowolić wszystkich jednym opowiadaniem, ale całościowo blogiem. W ten sposób, niejako na zamówienie powstał "Czas", jak widać dość udane dzieło. Kto wie, co jeszcze wymyślę? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Podziękowania i słowa zachwytu zostawcie na zakończenie, choć nie ukrywam, że szalenie mnie cieszą :-)
    Resztę dam jutro lub pojutrze, bo zaledwie kilka zdań muszę dopisać i całość sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń
  20. Cieszę się że to już przedostatnia część :D Nie wiem dlaczego po prostu nie podoba mi się ta historia.
    Magda W.

    OdpowiedzUsuń
  21. Opowiadanie świetnie się czyta, tylko kilka rzeczy znalazłam (Zniknęło gdzieŚ całe opanowanie..., po raz pierwszy poważnie zwątpił czy to, CO zrobił było słuszne). Może jest szansa, że dodasz zakończenie jeszcze dzisiaj? Tym razem w prezencie na moje urodziny? :)
    Pozdrawiam
    Frania

    OdpowiedzUsuń
  22. A mnie się bardzo podoba opowiadanie ;) czekam z niecierpliwością na zakończenie :-)

    OdpowiedzUsuń
  23. Na początku mi się ten cykl nie podobał, potem zaczęłam się przekonywać, a teraz uważam że jest naprawdę świetne :-D trochę inne od reszty opowiadań bo w tym cyklu kazda część była w sumie trochę smutna i dołująca. Może chociaż zakończenie bedzie szczęśliwe ?:P

    OdpowiedzUsuń
  24. O. Mój. Boże.
    Brak mi słów. Jego córka?! Dlaczego ich... miłość (?) musi być tak pokręcona? Za nic w świecie bym się tego nie spodziewała. Przez chwilę myślałam, że czytam niewłaściwe opowiadanie. Kocham Cię i twoją twórczość, ale mnie niszczysz... :(

    Yumi

    OdpowiedzUsuń
  25. Przeczytałam już chyba wszystkie twoje opowiadania, niedawno uświadomiwszy sobie, że to jedno dziwnym trafem pominęłam i... po prostu nie wiem co napisać... z emocji spociły mi się całe dłonie. Myślę, że gdyby to było możliwe, usłyszałabyś dźwięk oklasków z mojej strony i chyba tyle w tym temacie, bo cała reszta wciąż wprawia w drżenie moje serce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja się szalenie cieszę, bo dużo serca włożyłam akurat w to opowiadanie :-)))

      Usuń
  26. Ostatnie zdanie Tess jest genialne. W końcu coś co chwyciło moje serducho. :-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.