Wracam do gry :-) Część przedostatnia. Pewnie powinnam ją jeszcze oszlifować, ale to później. Może i Wy będziecie mieli jakieś uwagi?
I mam nadzieję, że uda mi się odrobinę Was zaskoczyć.
Trzy mile dalej pod tym samym niebem (VIII)
– Cholera! –
zaklęła, usiłując podnieść się po pozycji siedzącej. Pomimo zawrotów głowy,
udało jej się to od pierwszej próby. – Zabiję go! Przysięgam, zabiję!
– Postąpił
słusznie. Co w ciebie wstąpiło, że chciałaś tak lekkomyślnie narazić własne
życie?
– A więc
przyleciałeś? – powiedziała, z niechęcią patrząc na swego męża. Był wysokim,
szczupłym mężczyzną, o surowej twarzy. – Nie bałeś się?
– Przestań silić
się na ironię. Więzień postąpił słusznie.
Boże! Simon! Co z nim?
– Żyje? – Z całych
sił starał się, by nie wyczuł w jej głosie napięcia.
– Nie wiadomo. Nie
nawiązał łączności. Ale odczyty…
– Żyje! – Zerwała
się na równe nogi. Simon żyje! No, niech ona tylko dostanie go w swoje ręce!
– Tymczasowo tak.
Ale mamy problem, bo nie ma zamiaru wywiązać się z umowy. Zresztą, najbardziej
zależy nam na danych z najniższego poziomu. Odzyskanie ich może okazać się
jednak niemożliwe. Są zabezpieczone w szczególny sposób.
– Myślałam, że
wszystkim steruje IKa?
Senator usiadł na
wolnym fotelu, wciąż nie odrywając wzorku pełnego przygany od swej żony.
– Niestety nie. To
co było w IKa, zostało już przesłane do centrum dowodzenia. Ale poniżej istniał
system dodatkowych zabezpieczeń. Było coś jeszcze, tajna broń opracowywana
przez kilku najwybitniejszych naukowców. Pozwoliłaby nam wygrać wojnę z
rebeliantami. To był tylko projekt, więc pozornie dużo nie straciliśmy.
Zerknęła na niego
podejrzliwie.
– Przypuszczam, że
jeśli on przeżyje, to i tak zejdziecie, by odzyskać dane tego „tylko projektu”?
– Nie Tereso. To
co odzyskaliśmy, musi nam wystarczyć. Baza przestanie istnieć. Nie możemy
dopuścić, by kiedykolwiek, coś lub ktoś się z niej wydostało.
Pobladła, a szklanka,
którą trzymała w dłoni, z głośnym hukiem rozbiła się na podłodze.
– A co z więźniem?
– Wybrał taką
śmierć.
– Nie pozwolę wam!
– Tereso!
Zagalopowałaś się moja droga. Robisz z siebie pośmiewisko.
– Masz na myśli
to, że z ciebie robię pośmiewisko?
– Twoje, hm,
uczucia do tego człowieka, zakrawają na żart.
Co za kretyn? Po co ona
w ogóle wychodziła za niego za mąż? No tak, umożliwiło to jej rozwinięcie
skrzydeł na polu badawczym, dodatkowe fundusze, kompetencje o jakich wcześniej
nie mogła nawet marzyć.
– Jedynym żartem w
moim życiu jesteś ty! – warknęła ze złością, chwytając swoją bluzę i w
pośpiechu podążając ku drzwiom. Te jednak, ku jej zdumieniu, nie chciały się
otworzyć.
– Co jest?
– Masz areszt
tymczasowy.
– Wypuść mnie! –
wrzasnęła z całych sił. Zniknęło gdzie całe opanowanie i naprzeciwko senatora Evansa
stała teraz prawdziwa furia, w której nigdy nie rozpoznałby własnej małżonki.
– Ten areszt to
rozkaz twego ojca.
– Gówno mnie to
obchodzi! Lecę na powierzchnię, tak jak planowałam! Choćbym miała nożem
kuchennym wydłubać dziurę w kadłubie tego przeklętego statku!
– Nie.
Wstał, wciąż zachowując
spokój.
– Zaczęło się
odliczanie. Za niecałe dwanaście minut baza i cała okolica przestaną istnieć. Siła
rażenia obejmie kilkaset kilometrów. Dopilnujemy tego i wracamy do domu.
– Nie!
– Jeśli się nie uspokoisz,
będę zmuszony podjąć bardziej radykalne kroki.
Pobladła. Nie chciała
się poddać, ale nagle z całą jasnością dotarło do niej, że nie ma szans na
wygraną. Po raz pierwszy od bardzo dawna, nie wystarczyło tylko się uprzeć. Ale
na fortele czy pozostałe działania, nie było już czasu.
– Wypuść mnie –
powiedziała cicho. – Jeśli tego nie zrobisz, to koniec naszego małżeństwa.
Zresztą chyba zdajesz sobie sprawę, że i tak było fikcją?
– Mam teraz
poważniejsze problemy niż twoje miłostki. – Wstał szykując się do wyjścia.
Nawet nie zmienił wyrazu twarzy. – A propos fikcji. Myślisz, że nie wiedziałem?
Gdyby miała jakąkolwiek
broń, zabiłaby go. Za ten drwiący ton, za satysfakcję, którą zauważyła w
bladoniebieskich oczach. Za każdą chwilę, gdy zasypiał obok niej, a ona leżała
łykając łzy. W pewien sposób upokorzona, niezaspokojona.
Ale nie miała.
Podeszła do
niewielkiego owalnego okna. Dokładnie w chwili, gdy dał się zauważyć jasny
rozbłysk światła.
Patrzyła w dół, na
planetę, która stała się grobem dla jedynego człowieka, którego kochała.
Tylko patrzyła. Nie
miała nawet sił, by płakać.
Simon nie miał
najmniejszych szans na przeżycie.
Nie pożegnał się z nią.
Znów zostawił samą…
Położyła dłonie na
zimnej tafli. Czuła niemal fizyczny ból, rozlewający się falami po całym ciele.
Jak to możliwe, że czyjaś strata tak może boleć?
Wtedy też było ciężko.
Ale zawsze miała świadomość, że on żyje. Daleko lub nie, ale żyje. A teraz?
Jęknęła i bezszelestnie
osunęła się na podłogę.
Kiedy umiera nadzieja,
co pozostaje?
***
– Co to za
transportowiec? - Dowódca spojrzał na sierżanta z uwagą. Siedział przy
niewielkim stole, a przed nim leżały tradycyjne, papierowe mapy. Zawsze im
powtarzał, że należy nauczyć się nie polegać jedynie na technice i komputerach.
– Nie było oznaczony.
Nie odpowiadał na wezwanie. Usiłował się prześlizgnąć przez nasze terytorium.
Prawie na sto procent pochodzi z kolonii MS1.
– Pasażerowie?
– Dwie osoby
dorosłe, z który jedna została ranna przy próbie oporu. Oraz ośmioro dzieci.
– Dzieci? – Ciemnowłosy
mężczyzna tym razem wydawał się być zdumiony. Młody żołnierz pomyślał, że byłby
niezwykle urodziwy, gdyby nie rana szpecąca prawy policzek i zimne oczy, patrzące
na rozmówcę z dziwnie odpychającym wyrazem. Ale jako głównodowodzący był
naprawdę najlepszy. Szybki, pomysłowy, bezlitosny.
– Z danych lotu
wynika, że statek kierował się ku Ziemi. A nazwiska dzieci wskazują, że ich
rodzice należą do bardzo znanych osób. Jest wśród nich syn samego admirała.
– Admirała? –
Dowódca spojrzał na niego z namysłem. – To świetnie się składa. Można nawet
powiedzieć, że pojawili się w samą porę. Zawołaj pułkownika i kapitana Martina.
Mają się u mnie stawić migiem. I przynieś mi spis bachorów.
Kiedy do pokoju weszło
dwóch milczących mężczyzn, gestem nakazał im, by usiedli. Choć na co dzień,
żadnemu z nich nie powierzyłby swego życia, na tej wojnie, w gronie
rebeliantów, sprawdzali się znakomicie. Pułkownik Quen był wysokim, żylastym
sukinsynem, który kiedyś odsiadywał wyroki za brutalne gwałty. Od chwili gdy
przyłączył się do buntowników, starał się zapanować nad swym instynktami, ale
nie zawsze mu się to udawało. Kapitan Martin nie miał co prawda kryminalnej
przeszłości i czarował szerokim uśmiechem oraz rudozłotą czupryną, ale pod tą
maską kulturalnego człowieka, kryła się prawdziwa bestia.
– Słyszeliście już
o statku?
– Tak. Szczury
ewakuowały swe potomstwo z tonącego statku. – Kapitan rozsiadł się nonszalancko
na fotelu.
– Powiedzmy, że
wyświadczyli nam przysługę.
Obaj spojrzeli na niego
pytająco.
– Odeślemy im
statek. Włączymy autopilota i wsadzimy do środka całą ósemkę. Dorośli zostaną,
może uda się z nich wydobyć jakieś ciekawe wiadomości. Na pokładzie ukryjemy
bombę. O sporej sile rażenia. Rodzice smarków nie zestrzelą obiektu, tego
możecie być pewni. Przy lądowaniu będzie dość widowiskowo – dowódca uśmiechnął
się ponuro. – Pokażemy im naszą siłę.
– Nie nabiorą
podejrzeń?
– I to właśnie
będzie najzabawniejsze. Przehandlujemy ich za kilku naszych jeńców. Korzyść
podwójna, straty zerowe. Kapitanie, proszę dopilnować, by wszystkie dzieci
uśpiono i umieszczono na powrót na pokładzie. Pułkowniku, do pana należy sprawa
ukrycia ładunków wybuchowych. Niech pan sobie nie żałuje, dosłownie ma być
widowiskowo. A ja zajmę się negocjacjami. Myślę, że nie potrwają długo.
– Co z pozostałymi
dwoma osobami?
– Zamknąć. Później
sobie z nimi pogadam.
Kiedy wyszli, jeszcze
długo siedział stukając palcami w metalowy blat biurka. Pięć nazwisk z leżącej
przed nim kartki było mu doskonale znane. Jedno, chłopięce, dawało
stuprocentową pewność, że admirał dowodzący flotą kolonii pójdzie na każdy
układ.
Trochę irytowało go, że
ofiarami będą dzieci. Ale ósemka za tysiące? Trudno, każda wojna wymaga
poświęceń.
Akurat on wiedział o
tym najlepiej.
***
Teresa bardzo powoli
dochodziła do siebie. Głowa, w którą ją uderzono twardą kolbą broni, boleśnie
pulsowała. Obok leżał nieprzytomny Karl.
W duchu zaklęła. Nie
udało się, choć mieli prawie sto procent pewności na powodzenie. W krytycznym
momencie zawiodły osłony maskujące. A może był to sabotaż?
Teraz stało się to mało
ważne.
Co ci dranie zrobili z
dziećmi? Zwłaszcza z Kirą i Malem, synem Alex.
Zdenerwowana i
poirytowana brakiem możliwości jakiegokolwiek działania, długimi krokami
przemierzała wzdłuż małą, pustą celę, w której ich zamknięto. Niepokój ją wręcz
dobijał. Z ledwością powstrzymywała się, by nie walić w metalowe drzwi,
błagając o wypuszczenie. To i tak nic by nie dało.
Nie, chyba nie ośmielą
się skrzywdzić maluchów?
Tessa westchnęła. To
był desperacki plan. I na dodatek ona go wymyśliła. Mieli przedrzeć się przez
linię otaczającego ich wroga i znaleźć azyl na Ziemi. Władze ich ojczystej
planety pozostały neutralne wobec wojny toczącej się pomiędzy koloniami, a
rebeliantami, ale azyl obiecał jej brat, jeden z członków Rady sprawującej
władzę na Ziemi.
Ona sama zostałby na
MS1. Ale musiała zadbać o bezpieczeństwo Kiry, choć trochę bolało, że mogła
zabrać ze sobą tylko ósemkę.
Cholera! Niech w końcu
ją stąd wypuszczą!
Wbrew zdrowemu
rozsądkowi zaczęła walić zaciśniętymi pięściami w drzwi. Ku jej zdziwieniu
długo nie musiała czekać na reakcję.
– Przestań
wariatko. Słyszy cię cała baza.
Młody żołnierz
rebeliantów nie wyglądał na zionącego ogniem potwora. Raczej dobrze mu patrzyło
z oczu.
– Chcę się widzieć
z waszym dowódcą! Teraz, zaraz!
– Ponoć ma was
wziąć za godzinę na przesłuchanie.
– Nie wytrzymam! –
jęknęła. Po raz enty w życiu pomyślała, że powinna była nauczyć się jakiś sztuk
walki. – A on jest chyba ranny?
Żołnierz spojrzał z
wahaniem na nieprzytomnego mężczyznę, leżącego bezwładnie na betonowej
podłodze.
– Dobrze.
Zaczekaj. Pójdę i zobaczę, co się da zrobić.
To było zbyt mało, ale czuła,
że więcej nie dostanie. Byle tylko dowiedzieć się, że dzieci są bezpieczne.
Usiadła w kącie i
ściskając dłonie w pięści, czekała. Najpierw liczyła minuty, później gdy
uświadomiła sobie, że minęła już cała godzina, wybuchła płaczem.
Ta bezradność i
niepewność była najgorsza. Nawet los rannego Karla mało co ją obchodził.
– Dzieci? –
Zerwała się na równe nogi, gdy dał się usłyszeć zgrzyt otwieranych drzwi.
– Nie. To tylko
ja. – Mężczyzna był wysoki i czarujący. Ale mało co obchodziła ją w tej chwil
jego uroda. – Mam nadzieję, ze wystarczę?
– Gdzie są dzieci?
– Można uznać, że
są całkowicie bezpieczne. Wracają na MS1, jako towar zamienny za kilku naszych
więźniów.
Odetchnęła z niejaką
ulgą.
– A ja? A on?
– Jego zaraz zbada
lekarz. A ciebie przesłucha dowódca. Aż żałuję, że ja nim nie jestem – mrugnął
do niej okiem, gestem zapraszając do wyjścia z celi.
Nie zareagowała. W jej
duszy pojawił się dziwny niepokój. Nie rozumiała skąd pochodził, ani jaka była
jego przyczyna. Może to strach przed przesłuchaniem? Cóż, niewiele się od niej
dowiedzą. Od kilku lat nie brała czynnego udziału w żadnych badaniach czy
działaniach wojennych.
Minutę po tym jak
wyszli z celi, pojawił się tam jeden z rebeliantów. Zdecydowanym ruchem
przyłożył lufę broni do głowy nieprzytomnego mężczyzny i pociągnął za spust.
Sprawę jednego jeńca mieli załatwioną. Sprawę drugiego załatwią za jakąś
godzinę. Tyle trwały przesłuchania. Dowódca miał niezawodny i szybki sposób na
przesłuchiwanie więźniów.
Teresę wprowadzono do
niewielkiego pomieszczenia. Pełno tam było duszącego dymu i zapachu świeżo co
parzonej kawy.
Siedzący przy biurku
mężczyzna podniósł wzrok i znieruchomiał.
Ona również zamarła,
wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
– Simon? –
wyszeptała. To co czuła, to był prawdziwy szok. Tak duży, że upadłaby z hukiem,
gdyby nie litościwa ściana tuż obok.
Ale mimo to, nie
zdołała utrzymać się na nogach. Nie zaprotestowała, kiedy silne dłonie pomogły
jej się podnieść i doprowadziły do ciasnego, niewygodnego fotela. Zareagowała
dopiero, gdy tuż obok, na wyciągnięcie ręki, znalazła się zaniepokojona twarz
Simona.
Przecież widziała
wybuch!
– Jak?...
– Wiem, kawał
drania ze mnie – odparł z goryczą, pomagając jej usiąść. – Ale nie miałem
wyboru. Musieliśmy zdobyć plany tego projektu.
Jakiego projektu? O
czym on bredzi? Zresztą, czy to teraz ważne?
Musi mu powiedzieć! Teraz,
natychmiast!
Ale najpierw…
Nie uchylił się przed
ciosem, który mu wymierzyła.
– Ty łajdaku!
Przez trzy cholerne lata wierzyłam, że nie żyjesz. Wiesz, że niemal umarłam
razem z tobą? Masz chociaż blade pojęcie jak cierpiałam? I jak jeszcze raz
powiesz, że zostawiłeś mnie dla mojego dobra, to przysięgam – zabiję cię!
Nie odpowiedział,
patrząc na nią beznamiętnie. Jakby nagle przestała go całkowicie obchodzić.
Kurwa! Powinna mu
przywalić jeszcze raz! I jeszcze!
Powinna, ale tylko się
rozpłakała, zarzucając ramiona na jego barki i tuląc się do piersi.
– Simon, jak
mogłeś? Jak mogłeś być tak okrutny, tak bezlitosny?
Zamknął oczy. Miał jej
powiedzieć, że już mu nie zależy, że to wszystko była tylko gra. Ale znów nie
potrafił. Niemal wbrew sobie, położył dłonie na szczupłych, wstrząsanych
płaczem, plecach kobiety.
– Czy wciąż
będziemy się spotykać co kilka lat i za każdym razem ranić? Znów upozorujesz
swoją śmierć? Znów mnie zostawisz? – Nagle zaczęła się histerycznie śmiać.
Odepchnęła go i skuliła, jak dziecko, które nie potrafi poradzić sobie z całym
tym nieprzyjaznym światem. – Powinnam się przyzwyczaić, prawda?
– Powinnaś –
potwierdził cicho. Nie wiedział, co ma jeszcze powiedzieć.
Patrzyła na niego z
takim żalem, z takim bólem, że po raz pierwszy poważnie zwątpił czy to zrobił,
było słuszne. A przecież dotychczas fakt słuszności własnych poczynań, stanowił
jedyną pewną rzecz w jego życiu.
– Ty głupcze! Ty
skończony idioto! – odparła z goryczą. A potem nagle zmarszczyła brwi i
spojrzała na niego z namysłem. – To ja jestem głupia, prawda? Nigdy ci na mnie
nie zależało? Starannie zaplanowana akcja i okazja do gratisowego bzykanka!
– Tess, to nie
tak.
Poczuła nowe łzy napływające
do oczu.
– Dlaczego tak
bardzo cię kocham, a ty mnie nie? Dlaczego życie bywa tak niesprawiedliwe?
Simonie, dlaczego? – rozszlochała się na dobre.
Przytulił ją, z całej
siły zaciskając zęby. Sądził, że będzie wściekła, obrażona, obojętna. A ona wciąż
mówiła mu, że go kocha! Co za uparta, cudowna…
– Posłuchaj kociaku!
– Odrobinę ją od siebie odsunął, tak, by mógł widzieć jej twarz. Opuszkami
palców starł łzy z policzków. – Mogę być draniem, łajdakiem i co tam jeszcze
wymyślisz, ale nigdy nie mów, że cię nie kochałem.
Patrzyła na niego w
milczeniu. Ale wyraźnie widział, jak mocno drżały jej wargi, jak bardzo jest
wytrącona z równowagi.
– Wiesz, to nawet
zabawne. Dowódca rebeliantów jako kochanek córki jego głównego wroga… Tylko
dlaczego mnie to nie śmieszy? – wyszeptała, odpychając jego dłonie.
Cholera! Co miał powiedzieć?
Czasem, w bezsenne noce, wyobrażał sobie ich ponowne spotkanie. Ale od dawna
tego nie robił, bo bardziej go to raniło niż podtrzymywało na duchu. I teraz,
nagle… Życie bywa popieprzone!
– Odeślę cię na
MS1.
– O, tak! W tym
jesteś najlepszy – powiedziała z goryczą. – Wiesz czego żałuję najbardziej?
Tego, że straciłam tyle łez, tyle czasu, tyle nocy, na drania, który nigdy nie
był tego wart!
Tym razem i on poczuł
złość.
– Nigdy nie
obiecywałem ci, że będziemy razem! – warknął rozgniewany. – Ale rozpieszczona
pannica, którą byłaś i jesteś nie potrafiła tego zaakceptować.
Nie wytrzymała i
uderzyła go ponownie.
– Więcej tego nie
rób! – Jego głos był na pozór spokojny, ale wyraźnie wyczuwała w nim narastającą
furię. Dobrze, doskonale!
– Bo co? – spytała
drwiąco i wymierzyła kolejny cios.
Ale tym razem Simon
chwycił jej smukłą dłoń i gwałtownie przyciągnął ku sobie. Przestał kalkulować na
zimno, czując, że nagła tęsknota opanowuje jego ciało i zmysły.
Pocałunek był tak pełen
żaru, że stał się zaprzeczeniem każdego wypowiedzianego słowa i pokrzyżował
każdy ich plan. Oboje tęsknili, oboje kochali. Wciąż tak samo, a może i
znacznie mocniej?
– Zawsze cię
kochałem – wyszeptał z rozpaczą. Natychmiast musiał to przerwać! W tej chwili!
Ale co z tego, gdy jego
własne ciało go zdradzało. Gdy czuł pod swoimi dłońmi delikatną skórę, ciepło
aksamitnej skóry, patrzył we wciąż pełne bólu oczy, nie miał siły jej
odepchnąć.
– I dlatego
zadałeś mi tyle cierpienia?
Poddał się. Nie miał
już więcej sił na tę walkę. I ta kapitulacja sprawiła mu niewysłowioną ulgę.
Jakby nagle odnalazł właściwą drogę, jakby poczuł, że i on może być szczęśliwy.
– A jeśli
poproszę, nie, będę błagał, byś tym razem została?
Po raz pierwszy
zauważył na jej twarzy nieśmiały uśmiech.
– To umrę ze
zdziwienia!
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć,
do pokoju wszedł kapitan Martin i niedbale zasalutował, obrzucając ich
jednoznacznym spojrzeniem. Ale nawet jeśli był zdziwiony, to nie okazał tego.
– Transport w drodze.
To będzie piękny pokaz! Deszcz małych ciałek, spadający wprost na głowy ich
rodziców – roześmiał się, jak z dobrego dowcipu.
Teresa znieruchomiała.
Niepokój, który czuła od samego początku, znów wrócił i zaatakował ze zdwojoną
siłą.
– O czym on mówi? –
spytała zdrętwiałymi wargami, odsuwając się od znieruchomiałego Simona na dobre
pół metra.
Zaklął w duchu. Miała
się też kiedy dowiedzieć. Tam był synek Alex i Tessa dostanie szału.
– To właśnie cały
czas usiłowałem ci wytłumaczyć – odparł niechętnie. – Każda wojna wymaga
poświęceń.
Podeszła bliżej i
złapała go za klapy podniszczonej kurtki.
– O czym on
mówił!? – wrzasnęła pełną piersią.
– Statek
eksploduje, gdy dotrze do celu – kapitan wyręczył Simona, uważnie obserwując stojącą
przed nim parę.
Simon wierzył, że
poznał już Tess cierpiącą, pełną żalu czy złości. Ale nigdy wcześniej nie
widział w jej oczach tak wielkiej rozpaczy, niemal graniczącej z obłędem.
Pobladła przy tym tak bardzo, że przeraził się, iż zemdleje.
– Usiądź – powiedział
zaniepokojony tą reakcją.
Odepchnęła jego pomocne
dłonie.
– Simonie, nie
możesz do tego dopuścić! Nie możesz!
– Wiem, że na
pokładzie jest dziecko Alex. Ale mówiłem już…
– Nie Simonie, nie
o niego chodzi… – Kurczowo zacisnęła palce na jego przedramionach. Dygotała
przy tym tak mocno, że poczuł wyrzuty sumienia. Dopiero po chwili dotarły do
niego jej słowa.
– Nie? –
zmarszczył brwi. – Musisz zrozumieć, że to poświęcenie…
– Simonie! –
jęknęła. – Nie możesz do tego dopuścić, bo na pokładzie jest twoja córka! Twoje
dziecko, głupcze!
Gdy dotarł do niego
sens tego co wykrzyczała, po raz pierwszy w życiu poczuł, że ziemia usuwa mu
się spod nóg.
link do części IX - klik
link do części IX - klik
tylko jedno slowo : SUPER!!!!!
OdpowiedzUsuńopowiadanie niesamowite , zreszta jak jego autorka :)
juz nie moge sie doczekac ostatniej czesci ! pozdrawiam AD
Umieram z zachwytu!
OdpowiedzUsuńJestes wspaniala! :*
Ciekawa jestem co teraz zrobi Simon...
M.
Geniusz! Po prostu ZA-JE-BIS-TE!!! <3
OdpowiedzUsuńKocham Cię Babeczko <3
Idę umierać z niecierpliwości i mam nadzieję, że wkrótce zobaczę tu następną część *u*
Szczeka mi opadla! I jedyne co pomyslalam to "o kur**"..
OdpowiedzUsuńBabeczko zejde kiedys na zawal przez Ciebie :D
buzki :*
część cudowna, wzruszająca i wspaniała.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży i w końcu będą razem szczęśliwi:)
czekam z utęsknieniem na cd.
W.
Super to za mało powiedziane. Szczękę do tej pory zbieram z podłogi po prostu świetne i mega zaskakujące.
OdpowiedzUsuńNefdrae
Ode mnie tylko kilka słów. Dziękuję że jesteś, jesteś genialna.
OdpowiedzUsuńMialem dreszcze.. jesteś lepsza niz J.R.R. Martin.. nie zdarza mi się to często ale musiałem przeczytać raz jeszcze i mam dwie sprawy :) pierwsza: na początku zamiast wzroku jest wzorku a druga nie wiem czy słuszna, słowo glupcze! w samej końcówce jest zbędne, nie pozwala się skupić na tym co w danej chwili czuje simon.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Radek
Zaraz poprawię :-) Dzięki!!!
UsuńUwieeeelbiam Twoje opowiadania !
OdpowiedzUsuńA ta część jest niesamowita ! Błagam o kolejną ;**
O M G !!!!
OdpowiedzUsuńAż mnie zatkało !!!
Boże, kocham Twoje opowiadania ;-)
Mam malutką nadzieję że mimo wszystko dobrze się to skończy.
Lubię Simona- mimo wszytko ;-)
S.
Niesamowity rozwój akcji ! Ale w duchu podejrzewałam, że będzie jakiś wątek z dzieckiem :P
OdpowiedzUsuńDziś jakieś prace przy prądzie, co chwilę go włączają i wyłączają, więc korzystam z okazji, by napisać, że na wszystkie komentarze odpowiem wieczorkiem :-)
OdpowiedzUsuńwręcz brazylijski serial :) a jeszcze Simon okaże się jej przyrodnim bratem odnalezionym po latach....
OdpowiedzUsuńdokładnie, telenowela jak się patrzy :), nie rozumiem zupełnie zachwytów - chyba, że ktoś lubi :), aczkolwiek zapowiadało się nieźle. Po raz kolejny (miałam tak przy Wygranej) nie czekam na dalsze części.
OdpowiedzUsuńA.
Ośmielam się delikatnie zaprzeczyć, bynajmniej nie dlatego, że nie podoba mi się komentarz ;-) Brak trzeciego lub trzeciej - znak szczególny brazylijskich tasiemców.
OdpowiedzUsuńOstanie linijki, gdzie ona mówi, że tam jest jego córka czytałam z 20 razy, i nadal ni emogę uwieżyć jak Tto wszystko wymyśliłaś. Jesteś GENIALNA!
OdpowiedzUsuńBabeczko nie wszystkich zadowolisz, bo zawsze pojawi się ktoś komu nie spodoba się napisany przez Ciebie tekst albo nie tak wyobrażał sobie zakończenie, ale nie przejmuj się tym. Nie komentuję zbyt często, ale przeczytałam chyba wszystkie opowiadania i z niecierpliwością czekam na kolejne części (bloga odwiedzam po kilka razy dziennie) . Moim zdaniem opowiadania, które piszesz są genialne !
OdpowiedzUsuńDlatego się nie staram zadowolić wszystkich jednym opowiadaniem, ale całościowo blogiem. W ten sposób, niejako na zamówienie powstał "Czas", jak widać dość udane dzieło. Kto wie, co jeszcze wymyślę? ;-)
OdpowiedzUsuńPodziękowania i słowa zachwytu zostawcie na zakończenie, choć nie ukrywam, że szalenie mnie cieszą :-)
OdpowiedzUsuńResztę dam jutro lub pojutrze, bo zaledwie kilka zdań muszę dopisać i całość sprawdzić.
Cieszę się że to już przedostatnia część :D Nie wiem dlaczego po prostu nie podoba mi się ta historia.
OdpowiedzUsuńMagda W.
Opowiadanie świetnie się czyta, tylko kilka rzeczy znalazłam (Zniknęło gdzieŚ całe opanowanie..., po raz pierwszy poważnie zwątpił czy to, CO zrobił było słuszne). Może jest szansa, że dodasz zakończenie jeszcze dzisiaj? Tym razem w prezencie na moje urodziny? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Frania
A mnie się bardzo podoba opowiadanie ;) czekam z niecierpliwością na zakończenie :-)
OdpowiedzUsuńNa początku mi się ten cykl nie podobał, potem zaczęłam się przekonywać, a teraz uważam że jest naprawdę świetne :-D trochę inne od reszty opowiadań bo w tym cyklu kazda część była w sumie trochę smutna i dołująca. Może chociaż zakończenie bedzie szczęśliwe ?:P
OdpowiedzUsuńO. Mój. Boże.
OdpowiedzUsuńBrak mi słów. Jego córka?! Dlaczego ich... miłość (?) musi być tak pokręcona? Za nic w świecie bym się tego nie spodziewała. Przez chwilę myślałam, że czytam niewłaściwe opowiadanie. Kocham Cię i twoją twórczość, ale mnie niszczysz... :(
Yumi
Przeczytałam już chyba wszystkie twoje opowiadania, niedawno uświadomiwszy sobie, że to jedno dziwnym trafem pominęłam i... po prostu nie wiem co napisać... z emocji spociły mi się całe dłonie. Myślę, że gdyby to było możliwe, usłyszałabyś dźwięk oklasków z mojej strony i chyba tyle w tym temacie, bo cała reszta wciąż wprawia w drżenie moje serce.
OdpowiedzUsuńTo ja się szalenie cieszę, bo dużo serca włożyłam akurat w to opowiadanie :-)))
UsuńOstatnie zdanie Tess jest genialne. W końcu coś co chwyciło moje serducho. :-)
OdpowiedzUsuńAż musiałam sobie przypomnieć jakie :-)
Usuń