czwartek, 3 października 2013

Wygrana (VI)


Psikus.........................................




Wygrana (VI)



12.
Można uznać, że była to pierwsza normalnie przespana nocka, kiedy po prostu powiedzieliśmy sobie dobranoc i każde z nas ułożyło się wygodnie na swojej połowie łóżka. A w dodatku się na niej obudziło. Robert nawet uprzejmie przepuścił mnie pierwszą do łazienki. No i na tym się skończyło…
– Utopiłaś się pod tym prysznicem?
Całe szczęście, że przekręciłam klucz, bo na pewno bezczelnie wtargnąłby do środka.
– Nie – odkrzyknęłam. – Ale w przeciwieństwie do niektórych osób wszystko robię bardzo starannie.
– Akurat – wyraźnie słyszałam drwiące prychnięcie. – Pewnie trzeba ci więcej czasu by się doczyścić?
– Myję też zęby!
– Rozumiem teraz dlaczego dziś tak długo to trwa.
– Bo zacznę śpiewać! – Pogroziłam palcem w kierunku drzwi.
– Litości! To siedź już sobie tyle, ile chcesz…
Odłożyłam szczotkę i otuliwszy się szlafrokiem, zdecydowałam na wyjście. Robert czekał, niecierpliwie przytupując nogą. Dosłownie.
– Wolne. Ja się ubieram i zmykam na śniadanie, bo strasznie burczy mi w brzuchu.
– Nie poczekasz na mnie? – Zaskoczony zatrzymał się w pół kroku.
– A powinnam?
– Nie o to chodzi czy powinnaś, ale… Chciałem powiedzieć, że… - Najwyraźniej zaplątał się, nie chcąc wyjaśnić zbyt wiele.
– Sprawiłabym ci swoim towarzystwem niewysłowioną przyjemność – podsunęłam usłużnie oczekując gorącego protestu.
– Nawet dobrze to ujęłaś – uśmiechnął się nieoczekiwanie, z kolei wprawiając mnie w osłupienie. Jeśli tak…
– Dobrze, zaczekam. Tylko nie za długo, bo umrę tu z głodu lub uschnę z pragnienia.
– Daj mi kwadrans – powiedział znikając za drzwiami łazienki.
Zaskoczona tą chęcią towarzyszenia mi, wyciągnęłam walizkę spod łóżka i w zamyśleniu przyjrzałam się dostępnej garderobie. Dzień zapowiadał się upalnie, więc ukochane dżinsy odpadały i tak w zasadzie nie miałam dużego wyboru. Mogłam, albo założyć moją czerwoną sukienkę, albo coś z tych ciuchów, które kupił mi Robert. Z westchnieniem podeszłam do szafy i po chwili wahania wyciągnęłam z niej coś kwiecistego, zwiewnego, w czym nawet nieźle się prezentowałam. Robert jak zwykle wyszedł owinięty ręcznikiem, ale tym razem grzecznie poprosił mnie, bym zaczekała w salonie, gdy on się będzie ubierał.
– Coś podobnego – wymruczałam wycofując się do sąsiedniego pokoju. Usiadłam na sofie i starałam nie zważać na głośne burczenie w brzuchu. Na szczęście nie trwało to zbyt długo i po chwili byliśmy już gotowi do wyjścia.
Śniadanie jak zwykle jadłam na słodko, zapijając je gorzką kawą i sokiem pomarańczowym. O dziwo, Robert wziął ze mnie przykład i teraz w ciszy, i w skupieniu pałaszowaliśmy jeszcze ciepłe rogaliki.
– Pychota! – Kiedy już zaspokoiłam pierwszy głód, poczułam ochotę na rozmowę. – Zauważyłeś, że nigdzie nie widać twej boskiej Anity?
– W twoich ustach brzmi to jak kpina – spojrzał na mnie z wyrzutem. – A było tak miło…
Nawet poczułam coś na kształt wyrzutów sumienia.
– Idziemy na plażę? – Uznałam za słuszne zmienić temat.
– Nie wiem. Mam coś ważnego do załatwienia.
– Przecież jesteś na wakacjach?
– Sęk w tym, że nie jestem. To miał być tylko krótki wypad, abym mógł dojść do porozumienia z moją boską Anitą. Na wakacje to ja jeżdżę w zupełnie inne miejsca.
– Na przykład?
– Na przykład ostatnio byłem na Tahiti.
– Och! – Wbrew wszystkiemu poczułam dziką zazdrość. Tym bardziej, że uświadomiłam sobie, iż z pewnością nie podróżował samotnie. – Jak tam jest?
– Trochę cieplej niż u nas. – Wzruszył obojętnie ramionami. Aż zagotowałam się ze złości. Ja tu się zachwycam wakacjami nad jeziorem, a ten sobie podróżuje po całym świecie i jeszcze nie potrafi tego docenić.
– Chcesz powiedzieć, że nie widzisz różnicy pomiędzy polskim wybrzeżem, a jedną z najpiękniejszych wysp Polinezji francuskiej? – spytałam złowrogo, wciąż nie dowierzając jego słowom.
Widocznie miałam wypisane na twarzy szczere oburzenie, bo spojrzawszy na mnie zaczął się śmiać.
– Szkoda, że nie możesz zobaczyć swojej miny Alicjo!
W tym momencie w drzwiach jadalni ukazała się Anita. Była sama, zapewne dlatego że Rais musiał na kilka godzin wyjechać w interesach. Wzrok Roberta natychmiast powędrował w jej kierunku, choć więcej w nim było zadumy niż zachwytu. Nie zerwał się z miejsca i nie podbiegł, by złożyć wyrazy uwielbienia u stópek swej bogini, tylko w zamyśleniu bawił się łyżeczką. No! Rewolucja to to nie była, ale i tak znaczny postęp.
– Byłbyś idealnym mężem.
– Dlaczego? – Zamarł w bezruchu, wlepiając we mnie zaskoczony wzrok.
– Idealnym mężem pantoflarzem…
– Kto? Ja?!
– No przecież nie ja! Nigdy nie widziałam, żeby facet tak bardzo zabiegał o względy ukochanej.
– To nie tak… – Widać było wysiłek, z jakim próbuje znaleźć wytłumaczenie. Mało brakowało zacząłby ocierać pot z czoła. – Po prostu zawsze byłem pewien swojej przyszłości, a główną rolę odgrywała w niej Anita. Nie lubię, kiedy moje plany ulegają tak radykalnej zmianie.
– Ja myślę, że to typowa przekora. Chcesz mieć to, czego nie możesz zdobyć. Albo miłość? – dodałam prowokująco, doskonale wiedząc, że zaprotestuje.
– Gdybyś nie była za każdym razem taka chętna, to kto wie, może zmieniłbym obiekt zainteresowań… – natychmiast odgryzł się złośliwie
O nie! Można powiedzieć, że tym razem cios sięgnął celu. Więcej, poczułam się jakby ktoś z całej siły przywalił mi w żołądek. Ja niby byłam chętna? A więc tak to widział? No to jeszcze się policzymy! Zacisnęłam zęby, aby nie wymknęło mi się coś wyjątkowo wrednego. Przez to o mało nie pękłam od nadmiaru tłoczących się uczuć, które nie mogły znaleźć ujścia w jakiejś uszczypliwej ripoście. Za to z całej siły dziabnęłam łyżeczką leżący na talerzu kawałek rogalika, obficie nadziewanego jakąś owocową masą. Zrobiłam to jednak zbyt energicznie i część kremu rozprysła się na boki, ze szczególnym upodobaniem brudząc śnieżnobiałą koszulkę Roberta. Jakby tego było mało, tuż przy naszym stoliku stanęła Anita, a na jej nieskazitelnej sukience wylądowała cała reszta. Dziwnym trafem ja pozostałam czysta, zamarłszy w bezruchu z narzędziem wbitym w nieszczęsny kawałek. Przez kilka sekund panowała cisza, potem Robert gwałtownie zerwał się z miejsca, co tylko zaszkodziło jego spodniom, bo krem odpadł z koszulki i wylądował prosto na prawej nogawce.
– No wiesz! – wrzasnął oburzony. Kilka osób odwróciło głowy w naszym kierunku, przyglądając się z zainteresowaniem.
Anita milczała, ale gdyby wzrok mógł zabijać, to z pewnością padłabym już dawno zimnym trupem.
– E tam! Spierze się – usiłowałam zbagatelizować sprawę.
Chyba zamierzał powiedzieć coś obraźliwego, ale łypnął okiem na znieruchomiałą eks narzeczoną i z taką siłą zacisnął usta, że zamieniły się w wąziutką kreskę. Nie miałam jednak wątpliwości, że dostanie mi się po powrocie do pokoju.
– Muszę zmienić koszulkę.
Odwrócił się i usiłując nie gubić więcej kremu, skierował ku wyjściu.
– Ty lepiej też idź się przebierz – życzliwie doradziłam skamieniałej Anicie.
– To sukienka od Versace! – wysyczała, odzyskując zdolność ruchu. – Ale co ciebie może to obchodzić obdartusie!
– Na przyszłość noś ją z metką wyłożoną na zewnątrz i do przodu – oddałam cios z nieukrywaną satysfakcją. – Wtedy nawet taki obdartus jak ja to zauważy.
Wstałam i z iście królewska godnością wyszłam z jadalni. Przez chwilę zastanawiałam się czy lepiej jest wrócić do pokoju i zaliczyć burę, czy też udać się na plażę i poczekać, aż Robertowi minie złość. Jednak nie miałam na sobie ani stroju, ani okularów czy ręcznika. Z westchnieniem rezygnacji zdecydowałam się chyłkiem przemknąć do łazienki.
Ledwo jednak przekroczyłam próg apartamentu, natknęłam się na rozjuszonego troglodytę.
– Masz pojęcie co nabroiłaś?!
– A co? Te spodnie to też od Versace?
– Skąd wiesz? – Zamrugał zdezorientowany.
– Ma się to oko – stwierdziłam filozoficznie. – No, nie złość się już, tylko wskakuj w kąpielówki i idziemy na plażę. Szkoda marnować tak piękną pogodę.
– Ty w ogóle nie czujesz się winna?
– Nic a nic – potwierdziłam bez skruchy. – Każdemu może się zdarzyć taki wypadek. Jedne spodnie więcej, jedne spodnie mniej, co za różnica.
Trzeba przyznać, że go zamurowało.
– One kosztowały ponad pięćset euro - powiedział cicho.
Szybko przeliczyłam na złotówki.
– Wydałeś tyle kasy na zwykłe portki? –W moim głosie dźwięczała autentyczna zgroza. – Przecież to idiotyzm!
– Być może dla ciebie tak, dla mnie to normalna codzienność – wzruszył ramionami, kierując się do łazienki.
Usiadłam w fotelu i z jękiem wplotłam dłonie we włosy. No jeśli tak… Ładnie się urządziłaś panno Alicjo! Zakochać się w facecie, do którego pasowałam niczym mrówka do słonia. Ba! Gdyby nie dziwny zbieg okoliczności, w ogóle nie miałabym szans na taką znajomość. W jednym Robert miał całkowitą rację – dzielił nas wiek, doświadczenie i towarzystwo w jakim się obracaliśmy. Dobry nastrój prysnął niczym bańka mydlana, nawet przeszła mi ochota pójścia na plażę.
No cóż! To chyba był odpowiedni moment na podjęcie męskiej decyzji o powrocie do domu… Już i tak zbyt daleko się to wszystko posunęło. Odcierpię swoje i choć trochę to potrwa, to w końcu zapomnę. Robert z pewnością nie będzie usiłował mnie zatrzymać. W końcu byłam dla niego tylko zbędnym balastem, kłopotliwym środkiem do celu. I do diabła z umową! Niech zatrzyma swoje pieniądze i znajdzie sobie inną naiwną do prywatnych gierek. Jednak choć rozum podpowiadał ucieczkę, to serce ciągnęło w druga stronę. Uczciwie przyznałam przed samą sobą, że nie tylko serce. Westchnęłam potężnie, zatapiając się w wyjątkowo ponurych myślach.
Z sypialni wyszedł obiekt mych rozważań, już przebrany w kąpielówki i nieświadomy targających mną rozterek.
– No dalej, przebieraj się! Pójdziemy na tę plażę.
– Wracam do domu – wyszeptałam cichutko.
– Co? Nie dosłyszałem.
– Powiedziałam, że wracam do domu.
Tym razem do niego dotarło, bo wlepił we mnie zdumione spojrzenie.
– Dlaczego?
– Bo jeśli dłużej zostanę, to złamiesz mi serce, a okruszki zmieciesz na szufelkę i wyrzucisz do kosza.
– Coś ty się zrobiła nagle taka melodramatyczna? – spytał podejrzliwie ani odrobinę nie przejmując się moją groźbą odejścia. Nalał sobie wody do szklanki i wrzucił do środka kilka kostek lodu. – Poza tym, mamy chyba umowę?
– Możesz się nią wypchać! – warknęłam nieoczekiwanie rozzłoszczona.
– Ja cię do niczego nie zmuszam. Przypuszczam, że gdybym w tej chwili chciał się z tobą kochać idąc na całość, nie zaprotestowałabyś ani jednym słowem.
Aż mnie zatchnęło z oburzenia. Najchętniej przyłożyłabym mu czymś ciężkim, tak aby poczuł w końcu wagę mych argumentów. Niestety, pod ręką miałam tylko butelki z alkoholem i poduszki leżące na sofie. Pierwsze mogły okazać się zbyt radykalne, drugie za delikatne. Gwałtownie podniosłam się i stanęłam naprzeciwko w wojowniczej pozie.
– Owszem, jestem naiwną idiotką, która dawała się nabrać na twoje słodkie słówka. Ale koniec z tym! Zostały mi jeszcze dwa dni z wygranego pobytu i zamierzam je w pełni wykorzystać! A ty leć do swej ubóstwianej, wynoszonej na piedestał Anity, skomleć u jej boskich stópek o odrobinę zainteresowania!
– Co cię napadło? – Zdumiony Robert odstawił szklankę na stolik i usiłował mnie objąć.
– Precz z łapami, bo nie ręczę za siebie! – Odepchnęłam go na bezpieczną odległość i jak burza wybiegłam z salonu na zewnątrz. Pal licho kostium, ogarnął mnie szał, który musiał znaleźć jakieś ujście. Ocknęłam się dopiero po dobrej godzinie, kiedy parasole z naszego kawałka plaży, stały się zaledwie plamkami majaczącymi na horyzoncie. Wściekłość minęła, za to najwyraźniej pojawił się jakiś dziwny ucisk w żołądku. Usiadłam i zapatrzyłam się w leniwie uderzające fale.
– Boli mnie dusza – poskarżyłam się mewom dreptającym nieopodal po piasku. Jakoś nie były chętne do nawiązania konwersacji, musiałam więc poprzestać na monologu wygłaszanym gdzieś w przestrzeń przede mną. – A najbardziej wkurzające jest to, że on miał rację! Trzeba było trzymać dystans, a tak mogę sobie wytatuować na czole napis „łatwa dziewczyna”. I co ty na to? – Jedna z mew podeszła odrobinę bliżej i przekrzywiła łepek, przysłuchując się memu głosowi.
– Wy to macie rajskie życie. – Rzuciłam w nią garścią piasku. Spłoszony ptak natychmiast poderwał się do lotu. Reszta nadal spacerowała w pewnej odległości, nie zwracając uwagi na moje głośne skargi. To się nazywa bezstresowa egzystencja!
– Najgorsze jest jednak to, że wcześniej nigdy się tak nie zachowywałam. Zawsze bez problemu utrzymywałam dystans, aż do teraz…
Mewy nadal nie były zainteresowane tymi wynurzeniami. Popłakałam sobie jeszcze odrobinę, porozczulałam nad swym okrutnym losem, a potem w posępnym nastroju, powlekłam się z powrotem do hotelu. Wizję mnie i Roberta na ślubnym kobiercu, zastąpił obraz podstarzałego i zaniedbanego babsztyla, zapijającego alkoholem ogromne, czekoladowe ciasta. Masochistycznie dodałam jeszcze brak zębów i skołtunione włosy. Oraz krosty na nosie. Dalej nie zdążyłam się posunąć, bo właśnie dotarłam do hotelowej plaży i pierwsze, co zobaczyłam, to roześmiany obiekt mych marzeń, wcierający olejek do opalania w plecy swej lubej i konwersujący z nią w najlepsze. Jak widać wykorzystywał nieobecność Raisa stuprocentowo.
Zgrzytnęłam zębami i postarałam się o jak najbardziej obojętną minę. Nie zaszczycili mnie nawet odrobiną uwagi, kiedy przechodziłam obok. Weszłam do salonu i pierwszym co uczyniłam, było przygotowanie sobie ogromnego drinka. Widmo członkostwa klubu anonimowych alkoholików stało się dość wyraźne…
Raz pod górkę, raz z górki, pora skończyć z tym samo udręczaniem. Walnęłam pięścią w stół i zdecydowanym krokiem udałam się do sypialni. Mój strój kąpielowy liczył sobie już ponad trzy sezony, ale i tak prezentował się wyśmienicie, zwłaszcza w połączniu z czekoladową opalenizną. Poza tym czerwony kolor zawsze dodawał mi animuszu. Związałam włosy w niedbały węzeł, nasunęłam okulary na nos i wziąwszy pod pachę ręcznik, olejek oraz książkę, spokojnym już krokiem skierowałam się na plażę. Skręciłam w prawo, specjalnie wybierając sobie leżak znacznie oddalony od miejsca, w którym siedział Robert z Anitą, ale znajdujący się wystarczająco blisko, bym mogłam ich mieć na oku. Pomiędzy nami kręciło się sporo żwawych dzieciaków i ganiających za nimi troskliwych rodziców, po prawej jakieś towarzystwo rozwieszało siatkę do gry, a na wprost miałam prawie niczym nieograniczony widok na bezkresne morze. Rozłożywszy się, spróbowałam zagłębić się w lekturze. Akurat był to kryminał z wątkiem miłosnym w tle, pełen zdrady, seksu i morderstw. Idealnie współgrał ze stanem mej duszy. Dlatego, kiedy poczułam, że ktoś kuca tuż przy moim leżaku i usłyszałam rozbawione „cześć”, z trudem oderwałam się od przerabianej lektury i niemal wrogo spojrzałam na intruza. Tylko, że cała złość wyparowała w mgnieniu oka, kiedy napotkałam roześmiany wzrok, wysokiego, opalonego blondyna o intensywnie błękitnych oczach. Powinnam już być uprzedzona do takich typów, ale ten w najmniejszym stopniu nie przypominał powodu mych zmartwień. Błysnął białymi zębami w uśmiechu i coś powiedział pytającym tonem. Zagapiłam się niczym sroka w gnat i dopiero po dobrej chwili dotarło do mnie, że proponuje mi udział w partii siatkówki.
– Nie jestem dobrym graczem – odparłam z powątpiewaniem, jednocześnie odkładając książkę.
– Nie szkodzi, to tylko zabawa. Wchodzisz w to?
Spodobał mi się, choć najwyraźniej był trzy lub cztery lata młodszy. Z niepokojem pomyślałam, że zaczynam się zachowywać niczym desperatka, łapiąca wszystko co znajdzie się na jej drodze. Ale po chwili, gdy znalazłam się wśród roześmianego i rozbawionego towarzystwa, rozluźniłam się i przestałam marudzić. Grupa składała się z pięciu osób, trzech chłopaków i dwóch dziewczyn. Błękitnooki przedstawił się jako Sebastian, jego ciemnowłosy towarzysz, który właśnie objaśniał mi zasady gry, miał na imię Tomek, a rudowłosa dziewczyna to Joanna. Pozostałe dwa imiona zniknęły od razu gdzieś w mrokach mej pamięci.
Po raz pierwszy od przyjazdu czułam się beztrosko i radośnie. Nikt mnie nie denerwował, z nikim nie musiałam toczyć słownych utarczek, nawet nie przeszkadzało mi, że dopiero przed chwilą ich poznałam.
Podczas przerwy zerknęłam w kierunku strefy zero. Robert gdzieś zniknął, a Anita wstała i śmiesznie drobiąc w piasku, kierowała się w stronę morza. Złośliwie pomyślałam, że jednak dużo lepiej wygląda w ubraniu. Owszem była zgrabna i szczupła, ale miała przy tym dziwnie szpiczaste i wystające łopatki. Nie mówiąc już o wyraźnie zarysowanych żebrach i piersiach w rozmiarze b minus. Z zadowoleniem spojrzałam w dół, na moje całkiem spore c, a kiedy uniosłam głowę złapałam zachwycone spojrzenie ciemnych oczu Tomka. Było co podziwiać, więc won z fałszywą skromnością! Buntowniczy nastrój, który mnie opanował sprawił, że czułam się bardziej niż zwykle swobodna.
Nie zadawali zbyt wielu pytań, ale i tak rozmowa toczyła się gładko, a w dodatku co chwilę wybuchaliśmy śmiechem, słuchając żartów Sebastiana. Pomimo pierwszego wrażenia, dużo bardziej podobał mi się jednak jego ciemnowłosy towarzysz, też wysoki i po chłopięcemu jeszcze smukły. Ale za to miał prześliczne oczy, idealnie czarne i otoczone firanką tak gęstych rzęs, że aż poczułam ukłucie zazdrości. Dlaczego mnie matka natura nie obdarowała tak hojnie? Teraz usiadł obok i podał mi puszkę coli.
– Chyba, że wolisz piwo? – dodał z wahaniem.
– W tym upale? Myślę, że cola jednak będzie lepsza.
Przez bardzo długi moment panowało między nami milczenie. Popijając, utkwiłam wzrok w delikatnie falującej tafli wody, doskonale zdając sobie sprawę, że Tomek bez najmniejszego skrępowania wpatruje się we mnie.
– Jesteś tu sama?
– Tak jakby – mruknęłam zmieszana.
– Chciałem spytać czy przyjechałaś z chłopakiem?
– Nie – odparłam stanowczo. Tym razem nie musiałam kręcić z odpowiedzią.
– To dobrze. – Nie wyjaśnił dokładnie dlaczego, ale jego dłoń jakby mimochodem musnęła moją nogę. Nie bardzo wierzyłam w tego rodzaju przypadki, więc spojrzałam na niego z ukosa, zagryzając wargi. Szczerze mówiąc, to miałam wielką ochotę się roześmiać, ale był tak słodko nieśmiały, że byłby to z mojej strony szczyt podłości. A na to z pewnością sobie nie zasłużył.
– Koniec odpoczynku. Wracamy do gry! – Sebastian energicznie podniósł się z piasku. Przyjęłam podaną mi rękę i bez trudu wstałam. Byłam właśnie zajęta otrzepywaniem pupy z wszędobylskiego piasku, gdy tuż za plecami usłyszałam znajomy głos.
– Tu jesteś! A ja cię wszędzie szukałem. – W głosie Roberta słyszałam niemą pretensję.
– Gramy w siatkówkę – wyjaśniłam niechętnie, po czym napotkałam rozczarowany wzrok Tomka. W mgnieniu oka podjęłam decyzję. – Pozwólcie, że wam przedstawię: mój starszy, troskliwy brat Robert.
Z doskonałą niewinnością spojrzałam na „braciszka”, którego najwyraźniej zamurowało. Reszta okazała uprzejme zainteresowanie, tylko w jednych oczach ujrzałam wyraźny wyraz ulgi.
– A gdzie twoja narzeczona? – spytałam z diabelskim uśmiechem.
– Całkiem niedaleko. – Posłał mi pognębiające spojrzenie. Ani trochę się tym nie przejęłam, tylko wdzięcznie oparłszy się o ramię Tomka, uniosłam nogę, symulując, że coś mi utknęło w pięcie. Powód może był banalny, ale cała reszta wyszła koncertowo. Zostałam posadzona na piasku, a on delikatnie przesuwał dłonią po mojej stopie, szukając czegoś „małego i kującego”. Rzadko się rumienię, ale tym razem poczułam, jak żar oblewa moje policzki.
– Chyba już wszystko w porządku – powiedziałam zmieszana, nieznacznie odsuwając nogę. Nie poczuł się urażony, tylko odpowiedział uśmiechem na mój nieśmiały grymas mający imitować radość.
– Na pewno?
– Przecież słyszałeś – Robertowi najwidoczniej nie podobała się ta cała sytuacja.
– Musisz wybaczyć memu bratu. Bywa nadopiekuńczy. Wciąż do niego nie dociera, że młodsza siostrzyczka przestała już wierzyć w ten kit o pszczółkach i zapylaniu… – dodałam, uśmiechając się rozbrajająco i ani odrobinę nie przejmując się jego wściekłą miną.
– A ty z pewnością zapomniałaś o obiedzie.
– Raz mogę sobie odpuścić. Zbyt dobrze się bawię.
– Chcesz zrezygnować z posiłku? Chyba się przesłyszałem?
– Czasami warto – odparłam spokojnie. – Braciszku, twoja ukochana cię szuka. Stoi tam i przytupuje swoją super zgrabną nóżką.
Przez chwilę wyglądał, jakby chciał mnie udusić, nie zważając na obecność świadków. Później z ponurą miną spojrzał we wskazanym kierunku. Anita faktycznie rozglądała się dookoła ze zniecierpliwieniem. Robert bez słowa odwrócił się i odszedł. Dziwne, że wczorajszy dzień był taki cudowny, a dziś najwyraźniej nie mogliśmy dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Rozdzielił nas ocean pełen wzajemnych pretensji, niechęci i niechcianych słów. Może jednak przydałoby się coś zjeść? Pusty żołądek zawsze wprawiał mnie w zły humor i nie pozwalał jasno myśleć. 
– Też bym chciała tak wyglądać. – Tuż nad moim uchem usłyszałam westchnienie pełne zazdrości. – Naprawdę ta znana modelka jest narzeczoną twojego brata? Ale czadowo!
No nie! Następna cicha wielbicielka. Joanna stała tuż obok, z rozmarzeniem wpatrując się w obiekt swej adoracji.
– Co w niej niby jest takiego czadowego? – spytałam ponuro.
– No wiesz… – aż zachłysnęła się z nadmiaru oburzenia. – Takie nogi! I ta wysportowana, szczupła sylwetka!
– Owszem, jeśli ktoś lubi kaleczyć się o wystające kości podczas seksu…
Tomek, jako jedyny przysłuchujący się naszej rozmowie, nagle zaczął się głośno śmiać. Niezależnie z jakiego powodu podzielał moje poglądy i tak byłam mu wdzięczna. Dzięki temu uniknęłam bezsensownej kłótni na temat hipotetycznych walorów Anity. Już i tak miałam pod tym względem krzyż pański z Robertem, nie potrzebne mi były dodatkowe napalone wielbicielki.
– Chyba jednak pójdę na ten obiad. Robię się głodna – dodałam usprawiedliwiająco.
– Może dałabyś mi numer swojej komórki?
– Nie mam.
– Serio? – Spojrzał na mnie z autentycznym niedowierzaniem.
– Serio, serio. Ptaszek na uwięzi to nie ja. Ale możemy spotkać się dziś wieczorem, o ile nie zacznie padać.
Moje obawy były jak najbardziej uzasadnione, bo na horyzoncie wyraźnie było widać coraz ciemniejsze i dziko skłębione chmury.
– Jakby co, to będę wiedział gdzie cię szukać. – Pochylił się i pocałował mnie w policzek. Jeszcze miesiąc temu uznałabym to za zbytnie spoufalanie, ale teraz tylko pomachałam mu na pożegnanie i pobiegłam w kierunku wyjścia z plaży do apartamentu. Miałam nadzieję, że zastanę w nim Roberta i nie będę musiała latać dookoła.
Drzwi na taras wciąż były uchylone, więc szybko wślizgnęłam się do środka i skierowałam do sypialni.
– Co to za durny pomysł, żeby przedstawiać mnie jako swego brata? – Już od progu spotkało mnie miłe powitanie.
– A co miałam powiedzieć? To taki jeden facet, który przez pomyłkę personelu hotelu śpi razem ze mną w jednym łóżku, ale tylko do czasu, aż odzyska swoją dziewczynę, spędzającą tu weekend w towarzystwie nowego chłopaka. Zgłupiałeś czy co?
Milczał, jakby uznał, że nie ma sensu się kłócić.
– Idziemy na ten obiad?
– My?
– Rais wrócił, więc zjemy go w towarzystwie dodatkowych dwóch osób.
– I pewnie nie powinnam mieć nic przeciwko? – Nie zdejmując kostiumu narzuciłam na niego koszulkę i wciągnęłam krótkie spodenki. Potem przypudrowałam nos przed lustrem i pomalowałam usta błyszczykiem
– Zależy jak bardzo chcesz dostać obiecane pieniądze.

To było wredne, ale tym razem nie zamierzałam okazywać złości. Oszczędzałam siły na czekającą mnie konwersację przy obiedzie.
– W takim razie nie mam nic przeciwko. To wystarczający powód, aby tolerować jeszcze przez jakiś czas twoje towarzystwo.
Również nie odpowiedział, spokojnie czekając, aż będę gotowa, choć w jego oczach zabłysły iskierki gniewu. Ani jednym słowem nie skomentował mało eleganckiego stroju i niedbałego uczesania. Potem po dżentelmeńsku podał mi ramię i zeszliśmy do jadalni.
Przy stoliku czekała już na nas nieskazitelnie ubrana i uczesana Anita wraz z nieśmiało uśmiechniętym Raisem. „Ten to dopiero jest pod pantoflem” - pomyślałam ze współczuciem. Oczywiście, znów tylko ja nie pasowałam wizualnie do tego wymuskanego towarzystwa. Nawet Robert miał na sobie idealnie odprasowane na kant spodnie, a każdy niedbale rozwichrzony kosmyk z pewnością był układany ze staranną dokładnością, za pomocą sporej ilości żelu do włosów. Tylko makijażu mu brakowało…
W tym momencie wyobraziłam sobie obu panów z wdzięcznie wytuszowanymi rzęsami, niebieskim cieniem na powiekach i umalowanymi ustami na cudownie landrynkowy róż. Wbrew sobie zachichotałam, ściągając potępiające spojrzenie Roberta.
Oczywiście, już na wstępie zostałam wyłączona z konwersacji, jako ta dzicz nieuczona i nieobyta w świecie. Polegało to na rozmowie w języku angielskim, którego, jak zakładali nie znałam ni w ząb. No może oprócz banalnego słówka okey. Siedziałam jak mysz pod miotłą, zajęta konsumpcją, w nadziei, że usłyszę jakieś cenne szczegóły do wykorzystania w tej dziwacznej walce o zyskanie przewagi nad światem. Tuż po pierwszym daniu dowiedziałam się, że Rais jest z pochodzenia francuzem i boska Anitka dopiero opanowuje podstawy jego ojczystego języka. Nie wiem dlaczego, ale od razu poprawił mi się humor. Co, jak co, ale mojemu francuskiemu nie można było zarzucić nawet złego akcentu. Pakując sobie na talerz sporą porcję ziemniaków, jakiś dziwnych kluseczek i dwa kawałki mięsa, w duchu chwaliłam pomysł ze szwedzkim stołem. Przy talerzówce wciąż chodziłabym głodna. Dorzuciłam jeszcze gotowanych warzyw, polałam to wszystko sosem i wróciłam do stolika. Rais właśnie usiłował znaleźć angielski odpowiednik pewnego słówka, ale kiepsko mu to szło, bo jego rozmówcy za nic nie potrafili go zrozumieć.
W końcu po kilku minutach zlitowałam się.
– Chodzi o karczoch – powiedziałam po polsku i zanim władowałam sobie do ust cały, dość spory ładunek z widelca, dodałam już po francusku. – Wyjaśniłam im o co chodzi, więc ty nie musisz.
Spoczęły na mnie trzy zaskoczone pary oczu. Jak gdyby nigdy nic, ze spokojem sięgnęłam po kieliszek z winem.
– Znasz francuski? – Robert miał wygląd kogoś, kto znienacka dostał solidnego kopa od tyłu.
– Francuski, niemiecki, rosyjski i włoski – wyliczyłam nie bez złośliwości w głosie, od razu przechodząc na angielski. – I mam o wiele lepszy akcent niż ty…
Zmarszczył brwi, nie od razu zrozumiawszy aluzję do rozmowy przez telefon, którą toczył pierwszego dnia naszej znajomości.
– To świetnie! Chciałem powiedzieć… że teraz… – Rais zaczął się plątać pod potępiającym wzorkiem ukochanej, który od razu powinien był go zamienić w marny pył.
– Nie kłopoczcie się. – Machnęłam dłonią. – Idę po deser.
– Podobno nie byłaś głodna?
– Zawsze jestem głodna tego i owego…
Podniosłam się i od razu skierowałam w stronę, gdzie stało ogromne, czekoladowe ciasto, połyskujące na załomach i ozdobione różyczkami z ciemnego kremu. Czułam się niemal jak pies Pawłowa, też mi pociekła ślinka na taki widok.
Kiedy wróciłam do stołu znów spoczęły na mnie trzy pary oczu, z tym że w dwóch wyczytałam wyraźnie potępienie dla moich żywieniowych ekscesów, a tylko w jednej życzliwe zainteresowanie. Z błogą miną zanurzyłam łyżeczkę w wilgotnym cieście.
– Powinno się to jeść widelczykiem – zwrócił mi uwagę Robert. Nawiasem mówiąc, przysięgłabym, że usłyszałam w jego głosie nutki rozbawienia.
Oczywiście wzruszyłam ramionami i dalej w milczeniu pałaszowałam deser. Oni również zaprzestali rozmowy, a ja z filozoficzną zadumą stwierdziłam, że zaczynam rozumieć jak może się czuć małpa w zoo, zmuszona do jedzenia bananów na oczach zwiedzających.
Ale Anita nie byłaby sobą, gdyby nie wyraziła swej dezaprobaty.
– Węglowodany są wysoko tuczące.
– Co racja, to racja. – Beztrosko pomachałam łyżeczką. – Tyje się od nich w zastraszającym tempie.
Zmrużyła oczy.
– Nie wygląda, abyś się tym zbytnio przejmowała?
– Bo ja jestem jeszcze młoda – oświadczyłam z rozbrajającą miną. – I mam szybką przemianę materii. Ale rozumiem, że ty musisz ich unikać…
W tym momencie Robert z jękiem zerwał się od stołu i zasłaniając usta dłonią, pobiegł w kierunku wyjścia. Ze spokojem odwzajemniłam wściekłe spojrzenie Anity i przygryzłam wargi, by nie wybuchnąć śmiechem, widząc osłupiały wyraz twarzy Raisa.
Przez długą chwilę panowało przy naszym stoliku kłopotliwe milczenie. Robert już wrócił, choć wyglądał nieco dziwacznie. Miał rozbawioną minę i zaczerwienione oczy.
– Przepraszam, musiałem pilnie wyjść. – Nawet nie starał się, by zabrzmiało to przekonująco.
– Chcesz tortu? – Z chytrym uśmiechem podsunęłam mu talerzyk z wyjątkowo dużą porcją.
– Czekoladowy? – Nie zaprotestował i nie zwracając uwagi na pełne potępienia spojrzenie Anity, zabrał się do jedzenia.
– I orzechowy. Ten z czerwonym lukrem też jest niezły. I mają maksymalnie słodkie, cudownie aksamitne cappuccino.
– To ohydne! Jak można delektować się takimi świństwami? – Anita z niesmakiem odsunęła swój talerz i ujęła kieliszek z wodą.
– Ja bym kawałek spróbował. – Rais spojrzał na nią błagalnie.
Bez namysłu podsunęłam mu pusty talerzyk.
– Idź, póki jeszcze jest. I jeśli mogę prosić, to przynieś mi jedną babeczkę. Tą z błękitną czapeczką kremu.
Robert kończył swój kawałek, z rozbawieniem wpatrując się w zniesmaczoną minę Anity. Choć sytuacja wydawała się groteskowo komiczna, poczułam nagłe znużenie. Pewnie dlatego, że wciąż miałam wrażenie bezsensownej walki z wiatrakami. Rais podał mi talerzyk z babeczką i sam z niepewnością zabrał się do jedzenia. Przez długą chwilę przy naszym stoliku panowała niczym niezmącona cisza. Anita milczała urażona, panowie zajęci byli konsumpcją, a ja poczułam się nagle niezwykle samotna. Choćbym nie wiem co zrobiła i jak dobrze wyglądała, nie pasowałam do tego towarzystwa. Nagle pożałowałam całego wyjazdu, tego że to właśnie mnie trafiła się taka wygrana. Cholera! Nie mogłam po prostu wylosować jakiegoś zestawu garnków czy odkurzacza? Mniej atrakcyjne, to fakt, ale przynajmniej uniknęłabym tych wszystkich rozterek duchowych i dziwacznych sytuacji. Pogrążona w ponurych myślach, nie zwróciłam uwagi na nagłe ożywienie moich towarzyszy. Dopiero, kiedy Robert zadał po raz kolejny to samo pytanie, ocknęłam się, w panice próbując zrozumieć o co mu chodzi.
– Możesz powtórzyć, bo nie dosłyszałam?
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
– Pytałem, czy to ciacho, które właśnie wybebeszyłaś, jest tak niesmaczne, czy też po prostu masz już dość?
– Mam dość. – Z nagłym wstrętem odsunęłam od siebie talerzyk. – Idę się przejść.
– Przecież zaczęło padać? – W jego oczach dostrzegłam dwa ogromne znaki zapytania.
– Tym lepiej – mruknęłam, energicznie wstając i bez zbędnych uprzejmości kierując się ku wyjściu. Czułam, że jeśli jeszcze chwilę tam posiedzę, wsłuchując się w te ugrzecznione i zdawkowe wypowiedzi, to oszaleję.
Chłodne krople deszczu pozwoliły na ukrycie zdradzieckich łez, które wymknęły się niemal wbrew mojej woli. Ta huśtawka nastrojów była prawdziwym koszmarem. Raz popadałam w euforię, a w myślach widziałam siebie i Roberta na czerwonym dywanie, w otoczeniu rozanielonej rodziny i składających toasty gości. Innym razem nachodziła mnie wizja całej beznadziejności moich poczynań, i co tu dużo ukrywać, dzikiej zazdrości i nienawiści wobec boskiej Anitki. Co takiego miała ona, czego ja byłam pozbawiona? W tym momencie złośliwy chochlik w mojej głowie zaczynał wyliczać wszelkie różnice, oczywiście z bilansem na mą niekorzyść. I podsuwał perfidną wizję Anity w białej sukni oraz towarzyszącego jej z zachwyconą miną Roberta. Uuuu…
Walenie głową w chropowaty mur nic nie dało, mogłam jedynie odrapać sobie skórę na czole.
Może kilka głębszych? Jak tak dalej pójdzie, to za pół roku będę zmuszona zapisać się do aa. Zresztą zbyt świeża była pamięć mego ostatniego pijaństwa i związanych z tym perturbacji żołądkowych. I co ja biedna miałam zrobić? Znaleźć sobie klina? Tylko po co?
Walczyć! Moja wiecznie wojująca dusza od razu podsunęła cudny widok, jak walę Anitkę po tej jej idealnie złocistej czuprynie, potem wyrywam jeszcze kilka garści włosów, które nota bene okazują się doklejane, a na samym końcu wymierzam staranny cios prosto w zęby. No i oczywiście, zęby również okazują się sztuczne…
Rozmarzyłam się tak bardzo, że przestał mi przeszkadzać coraz mocniej padający deszcz, lepiące się do skóry ciuchy i kilka głośnych grzmotów tuż niedaleko. Właśnie kiedy wyobrażałam sobie piękną scenę z miotającą się dookoła Anitą, która z płaczem zbierała resztki upiększających rekwizytów, tuż obok pojawił się Robert.
– O czym myślisz? – zagadnął opierając się o barierkę tarasu.
– Lepiej nie pytaj…
Zagryzł wargi, ale w jego oczach migały wesołe błyski.
– Chyba się domyślam, choć nie wiem czy powinno mi się to podobać?
Spojrzałam na niego z ukosa.
– Skąd ta zmiana? Obchodzi cię co ja sobie o niej myślę?
– Bardziej to, że jesteś przemoczona do suchej nitki, a zaczyna coraz mocniej padać.
– Nie jestem z cukru.
– Z pewnością. – Pozwoliłam by odgarnął mokre kosmyki z mych policzków. Nagle dostrzegłam w nim tego wczorajszego Roberta z plaży, gdy tak beztrosko śmialiśmy się grzebiąc w piachu. Chyba nie tylko ja miałam huśtawki nastroju. – I rzadko się poddajesz?
– Owszem.
– Ale chcesz wrócić do domu?
– Niedoczekanie twoje! Zostały mi jeszcze dwa dni z wygranego pobytu, a po drugie mam zamiar uczciwie i do końca zapracować na swoje dwadzieścia kawałków!
– I tylko dlatego zostajesz? – spytał cicho, pochylając się i zatapiając uważne spojrzenie w moich oczach.
Miałam ogromną ochotę powiedzieć coś wrednego, jako odwet za tą etykietkę chętnej i łatwej, ale nagle mej duszy zabrakło animuszu i nieoczekiwanie zrezygnowała z walki.
– A co byś chciał usłyszeć? – spytałam niechętnie.
Nie odpowiedział słowami, tylko pocałunkiem. Byłam zaskoczona, lecz wcale nie miałam zamiaru się bronić. W końcu tak naprawdę czekałam na tę chwilę. Gdy dotknął wargami moich ust, powoli uniosłam ręce i zarzuciłam mu je na szyję. Ale nie poprzestał na samym pocałunku. Jego dłonie wślizgnęły się pod mokry materiał bluzki i szybko odpięły kilka guzików. Potem odrobinę niecierpliwie wysunął piersi ze stanika kostiumu i delikatnie zaczął całować napięte sutki. Nie pozostałam bierna i oparłszy się mocniej na jego ramionach, uniosłam się, oplatając go w pasie nogami. Z westchnieniem odchyliłam głowę do tyłu, pozwalając, by coraz namiętniej pieścił moje ciało.
– Nie powinniśmy tego robić – szepnęłam.
– Wiem, ale jesteś taka słodka.
Ja słodka? A to ci dopiero!
– W każdej chwili ktoś może się tu pojawić…
– To co? – Jego dłonie odważnie wędrowały coraz niżej. – Obchodzi cię to?
Jednak, gdy w tej samej chwili usłyszeliśmy gdzieś w pobliżu rozbawione głosy nadchodzących ludzi, Robert gwałtownie się wyprostował. Potem w pośpiechu próbował pomóc mi doprowadzić się do porządku. Tylko na moje rozognione policzki nie mógł nic poradzić. Ale prócz pożądania czułam dodatkowe rozgoryczenie. I dlatego musiałam coś zrobić.
– Chcę ci tylko powiedzieć, że doskonale panowałam nad sobą, gdy zacząłeś mnie całować. Zresztą to bez znaczenia, bo wiem, że po prostu byłam jak zwykle pod ręką. – Splotłam dłonie, aby nie zauważył, jak bardzo dygotały.
Robert otworzył usta i zamknął je ponownie.
– Co ty sobie o mnie myślisz? – wybuchnął nieoczekiwanie.
– A co powinnam? – Choć w mojej duszy szalał prawdziwy huragan, na zewnątrz nadal udawało mi się zachować stoicki spokój.
– Masz mnie za jakiegoś erotomana, który nie potrafi wytrzymać bez kobiety nawet chwili?
– Może tak.
– Przyznaję, że nie jesteś w moim typie – za młoda, zbyt niedojrzała i pyskata…
– No wiesz! – sapnęłam oburzona. – Za to ty jesteś bezczelnym draniem!
– Poczekaj, nie skończyłem! – Chwycił mnie za ramię, kiedy usiłowałam odejść.
– A co? Chciałbyś jeszcze dodać kilka komplementów?
– Po pierwsze nigdy nie staram się wykorzystać kobiety tylko dlatego, że akurat znalazła się w pobliżu.
Prychnęłam niedowierzająco, ale przestałam się szamotać. Nie byłam jednak pewna czy mam większą ochotę przytulić się do niego, czy też go uderzyć. Szczytem głupoty było zakochanie się w takim mężczyźnie, więc teraz mogłam mieć pretensje wyłącznie do siebie samej.
A niech to licho!
Robert tymczasem kontynuował, nie mając bladego pojęcia o burzy różnorakich uczuć szalejących w mej duszy.
– Poza tym choć to może wydać się niedorzeczne, od samego początku miałem ochotę cię pocałować. Dla mnie to też nie jest proste, czuję się jak smarkacz, który ma bardzo powierzchowny stosunek do życia.
– Bogaty, silny i zdolny zdobyć każdą kobietę – dodałam drwiąco.
Nie rozzłościł się, tylko zaczął śmiać. Potem ujął moją twarz w dłonie i na wpół poważnie, na wpół figlarnie spojrzał w oczy.
– Powiem wprost. Marzę o tym, by spędzić każdą pozostałą chwilę naszego pobytu w sypialni, na tym ogromnym łóżku ze sprężystym materacem. Ale nie mogę pozwolić, aby sprawy zaszły zbyt daleko. Nie ze względu na siebie czy Anitę. Troszczę się o twoje dobro Alicjo.
– Yyyy… – wyrwało mi się z niedowierzaniem. – Nie bardzo rozumiem. Co to za głupie męskie przekonanie, że to wy decydujecie, jak daleko można się posunąć, a biedne kobietki nie potrafią panować nad sobą?
– Och dzieciaku! – Z czułością dotknął policzka. Kiedy jednak pogłaskał kciukiem moje wargi, nie omieszkałam go ugryźć. – Jedenaście lat to naprawdę wielka różnica. Możesz uważać inaczej, ale w przeciwieństwie do mnie nie masz żadnego doświadczenia.
– Zawsze mogę je zdobyć! – Irytowało, że traktował mnie jak małego psiaka, nieświadomego własnych pragnień i potrzeb.
– Chodź no tutaj. – Przygarnął mnie, obejmując ramionami i wtulając twarz w mokre włosy. – Nie zmieniaj się Alicjo, proszę! – wyszeptał mi do ucha. – Jesteś cudowna i już teraz zazdroszczę temu szczęściarzowi, który w przyszłości zostanie twoim mężem.
Tego co w tej chwili pomyślałam, nie dałoby się powtórzyć w żadnym przyzwoitym towarzystwie. W nieprzyzwoitym zresztą również. Ale z drugiej strony było mi wyjątkowo dobrze w uścisku silnych, męskich ramion. Czułam się rozdarta - miałam ochotę potrząsnąć nim z wściekłości, a jednocześnie ponownie go pocałować.
– Zawsze możesz zaproponować mi przyjaźń…
– Niegłupi pomysł. I cieszę się, że mamy jeszcze tylko dwa dni. Mógłbym nie dać rady dłużej się powstrzymywać…
O Boże! Ty słyszysz i nie grzmisz?!
– Przyjaźń, tak? – Wyplątałam się z jego uścisku, ani odrobinę bardziej nienastawiona pokojowo. – W takim razie wybacz przyjacielu, ale jestem umówiona na randkę – jad aż skapywał z moich słów. Wszelki rozsądek odbiegł ode mnie z prędkością co najmniej kosmiczną, pozostawiając zawiedzioną, ogarniętą furią duszę. Już ja mu pokażę PRZYJAŹŃ!

cdn...

21 komentarzy:

  1. och dzięki Babeczko jesteś zajefajna :D takie miłe zaskoczenie, w sam raz na rozweselenie w dzisiejszy mroźny dzień :) właśnie sobie piję kawkę, czytam Twoje opowiadanie i jak zwykle stwierdzam, że jest super :) przy okazji dostrzegłam podobieństwo Historii pewnego... do tego opowiadania:P

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo... oby takie "psikusy" zdarzaly sie czesciej, bo juz czekam na ciag dalszy :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. oo ale nas miło zaskoczyłaś babeczko :) Dziękujemy ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale niespodzianka miałam dzisiaj nie zaglądać a tu taka bomba

    OdpowiedzUsuń
  5. o rety dziewczyno!!! te twoje opowiadania sa niesamowite !!! przeczytalam wszystkie i juz nie moge sie doczekac kolejnych czesci , tylko prosze zebym dlugo nie musiala czekac (naleze do osob bardzo niecierpliwych ) - prosze!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudownie :) Jesteś Kochana :) Obyś częściej robiła nam takie miłe psikusy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle mistrzostwo! Jestes niesamowita.
    Chce wiecej takich psikusow i niespodzianek=)

    OdpowiedzUsuń
  8. o jej... ja też zostałam szczęśliwa mama we wrześniu! i tez chcę takiego psikuska:(
    swietne opowiadanie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłopczyk czy dziewczynka?
      Dobra, będzie psikus z dedykacją w najbliższym czasie ;-)

      Usuń
  9. Weszłam w nocy na Twój blog, wiedziałam że według planu nie miało byś żadnego nowego opowiadania ale dla pewności sprawdziłam. I WOW !!! Jesteś najlepsza ;-) Uwielbiam "Wygraną". Przeczytałam jednym tchem, dzisiaj rano jeszcze raz w razie gdybym przez zaspane oczy coś ominęła ;-) Takie psikusy to ja lubię ;-) Do zobaczenia przy następnym opowiadaniu ;-)

    S.

    OdpowiedzUsuń
  10. Babeczko to ty juz jestes w ciąży ?

    OdpowiedzUsuń
  11. Na razie przed nami, ta najprzyjemniejsza część czyli seks... I zobaczymy co zdziałamy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hehe.... Twój mąż już obeznany.Nad drugim pracujecie. U nas dopiero pierwsze .

    OdpowiedzUsuń
  13. Pracujemy ....pracujemy :) przyjemna praca... teraz tylko przestuj ....na krotko I znow

    OdpowiedzUsuń
  14. To ja, ta kolejna szczęśliwa mama.
    Dziewczynka, Babeczko.
    Moja pierwsza, ta wyśniona, wymarzona, długo wyczekiwana...
    Ciążę zniosłam bardzo dobrze, chociaż jadłam za troje conajmniej. Nie miałam dużego brzuszka, mój gin. powiedział, że to dlatego, że wód płodowych nie było dużo.
    Moje Serce ma 2 tygodnie a ja mam chyba czas zalamania... Moja mama powtarza: "Śpij kiedy dziecko śpi" a ja nie umiem, bo ciagle chciałabym nad nią czuwać... Choć (odpukać!) Malutka to aniołek;) tylko je i śpi i wcale nie płacze, podobno byłam taka sama.
    Od kilku dni placzę gdzie usiądę... Krzyczą na mnie, że nie daję sobie pomóc, a ja tak bardzo nie chciałabym niczego przeoczyć. Niestety jestem strasznie uparta ale mój mąż skutecznie z tym walczy. Ukojenie zawsze znajduje w jego ramionach. I Twoich opowiadaniach, Babeczko. Pisz proszę! Pisz jak najwięcej i pomóż mi przeżyć chociaz do jej 8nastki!;)
    pozdrawiam,
    LedwoŻyjącaMama;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim gratuluję! I trochę zazdroszczę, bo moje dziecko co chwilę płakało. Potem doszły kłopoty z bioderkami i specjalne pasy unieruchamiające nóżki. Mała chciała fikać, a tu zonk! Wtedy dopiero były ryki... Niestety nie mogłam się zlitować, bo wylądowałaby w szpitalu na operacji, a może i w gipsie.

      Ja też miałam podobnie. Wszystko ja i ja, aż w końcu padałam na przysłowiowy pysk. Na szczęście moja mama miała dużą siłę przebicia :-))), a mój mąż przezornie wiele się nie wtrącał.

      Pisać będę na pewno, bo to jak oddychanie. Czasem lepiej, czasem gorzej... Ale też powoli brakuje mi czasu, więc im bliżej świąt, tym mniej będę dodawać :(

      Pozdrawiam :))))

      Usuń
  15. Rada dla mamy. Odpoczywaj kiedy śpi mała. Korzystaj z pomocy innych. Dla dziecka dużo zrobi wypoczęta mama . Przemęczona í zestresowa to porażka. Małej się nic nie stanie. Teraz to najlepszy okres. Później nie będziesz mieć czasu. Wiem to z doświadczenia . Mama 4 letniego urwisa :) Gratuluje wymarzonej dziewczynki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, o, o! Święte słowa. Zwłaszcza z tą zestresowaną mamą. Dzieci wyczuwają takie rzeczy.

      Choć przyznam, że ja odetchnęłam jak moja pociecha poszła do przedszkola :)))

      Usuń
  16. Stres to najgorsza rzecz. Dopingują Cię w nim inne mamy. Moje ma 3 miesiace i już ggg mówi. Moje rok skończyło i robi diusiu na nocnik itd. Ty przychodzisz do domu wkurzona bo Twoj ma około 3 lat i robi w pieluchę.nie chce robić na nocnik itd. Kochane mamy z doswiadczenia trzeba to poprostu olewac co powiedzą inne. To jest Twoje dziecko i ty wiesz i go znasz. Każdy ma swòj rytm. Pamiętaj , że dla niego ty jestes najważniejsza, ale nie zapominaj o sobie. Frustacja może zjeść. Moje poszlo do przedszkola i daje popalic Pania w szkole. Ciagle na dywaniku :) Coz lubi poznawac świat I ma swoje zdanie. Dzieci rosną my wraz z nimi. One potrzebują przestrzeni I my też. Każde z nas to osobna istota. Mama 4 l urwisa

    OdpowiedzUsuń
  17. Jaki ten facet jest dziwny... Mimo wszystko człowiek to tak skomplikowana marionetka, że trudno się tu dziwić... Wyszedł z tego paradoks, ale każdy kto przeczyta, chyba pojmie. :-P

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.