Prawdziwie długi, soczysty kawałek ;-)
Wygrana (V)
Wygrana (V)
9.
Następnego dnia pogoda była jeszcze
gorsza niż poprzedniego. Na dodatek zaczęło padać. Wbrew ponurym zapewnieniom
Roberta, nie dostałam nawet kataru i teraz otulona kołdrą, siedziałam w fotelu,
podjadając orzeszki i oglądając brazylijskie seriale. Nie żebym była ich
zagorzałą fanką, ale miło popatrzeć na pięknych i pełnych życia bohaterów,
uwikłanych w skomplikowane relacje osobiste. Robert wytrzymał zaledwie do
drugiej reklamy, potem zrezygnowany pokiwał głową i wyszedł. Wrócił, jak akurat
roniłam łzy nad losem biednej Anny Marii, zdradzonej przez podstępnego Lucjana,
który uległ namowom podłej Esmeraldy i zrobił dziecko samotnej Mercedes. Tak to
mniej więcej leciało…
– No nie! – Opadł na fotel i
podał mi duże pudełko czekoladek, na które rzuciłam się niczym wygłodniała
hiena, tudzież inne dzikie zwierzę. – Jak można oglądać ten szajs?
– Odczep się – burknęłam, pazernie
rozrywając opakowanie i dobierając się do smakowicie pachnącego wnętrza. – Uczę
się hiszpańskiego…
Prychnął z niedowierzaniem. Potem
ukradkiem usiłował podebrać mi pilota. Spojrzałam na niego z urazą, ale że
akurat władowałam sobie do ust całą czekoladkę, musiało to wystarczyć za cały
komentarz.
– Może choć na chwilę
przełączymy na jakieś wiadomości?
– Nie cierpię wiadomości i
całego tego zakłamanego chłamu, który fundują nam ci od PR. Jak już chcesz,
żeby ci prali mózg, to beze mnie!
– E tam…
– Seriale brazylijskie są takie
romantyczne – oznajmiłam, rzewnie wpatrując się w czekoladki.
– O, tak, z pewnością! We
wszystkich on robi dziecko jednej, żeni się z drugą i po jakiś dwustu odcinkach
przepychanek i wahań moralnych, wraca do tej pierwszej.
– Przynajmniej nie trzeba za
dużo myśleć. No popatrz, my teraz też gramy jak w takim serialu – stwierdziłam
rozbawiona. – Tylko jeszcze nie zrobiłeś dziecka.
– A mam? – Przesiadł się na
kanapę, bliżej mnie.
– Co masz?
– Pytam, czy mam zrobić ci
dziecko? Takiego ślicznego, różowego bobaska. – Nie dokończył, bo przyłożyłam
mu poduszką.
– Małe koczkodaniątko, chciałeś
powiedzieć?
– Alicja! Przecież
przeprosiłem! Poza tym może urodę miałby po tatusiu, a nie po mamusi?
Milczałam urażona. Tylko jak można
się obrażać na kogoś, kto przynosi takie pyszności?
– Nigdy wcześniej się tak nie czułem
– usłyszałam po dość długiej chwili ciszy.
– Masz rozstrój żołądka? –
zainteresowałam się z obłudnym współczuciem.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ja tu na poważnie, a ty ze mnie
drwisz. Chciałem tylko powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czułem się przy kimś
tak… beztrosko. I swobodnie.
Serce odrobinę mi zatrzepotało.
– Mogę zadać pytanie?
Skinął głową.
– Jak to się stało, że umówiłeś
się tu na pobyt z Anitą, a później ona przyjechała z kimś innym?
– Tak naprawdę to pokłóciliśmy
się kilka tygodni temu. Oznajmiłem, że czekam w hotelu, abyśmy spędzając kilka
dni razem, mogli dojść do porozumienia. Jak widać nie bardzo jej na tym
zależało.
– Hm… – W zamyśleniu nagryzłam
następną czekoladkę. – Niczego ci nie brak, jesteś przystojny, bogaty i nawet
masz szczątkowe poczucie humoru. Czego ona jeszcze chce?
– Małżeństwa.
– No to skoro ją kochasz, to
dlaczego się nie ożenisz?
– Dla ciebie wszystko jest
takie proste – powiedział jednocześnie zagniewany i rozbawiony.
– Bo ja jestem proste i nieskomplikowane
dziewczę.
Zaczął się śmiać.
– Alicjo, możesz być pewna, że
nie jesteś ani prosta, ani nieskomplikowana. Jesteś najbardziej zaskakującą
kobietą, jaką zdarzyło mi się spotkać. A teraz poczęstuj czekoladką.
Smętnie spojrzałam na opustoszałe
pudełko.
– Nie ma już. Zjadłam.
– Wszystkie?! – Robert z
niedowierzaniem spojrzał na puste opakowanie.
– Tak dużo to ich znowu nie
było – odparłam w geście obrony. – No i myślałam, że wróciłeś do tej swojej
diety na liściu sałaty? – dodałam obłudnie.
– No dobrze. W takim razie zamiast
czekoladki chcę coś innego.
– Orzeszka? – spytałam, z
bijącym sercem obserwując, jak wstaje i podchodzi do mnie z zagadkowym wyrazem
twarzy.
– O, nie! – uśmiechnął się, chwytając
za rękę i podnosząc z fotela. – Wspólną kąpiel…
Chciałam powiedzieć, że jest za
zimno, ale nie zdążyłam, bo chwycił mnie na ręce i skierował się wprost do
łazienki. To dziwne, ale pierwszy raz w życiu pomyślałam, że cudownie jest być
słabą i bezbronną kobietką noszoną w ramionach przez silnego przystojniaka. To
chyba te brazylijskie telenowele miały na mnie zgubny wpływ?
– Robert, to nie fair!
Wykorzystujesz moją słabość i brak doświadczenia.
– Cicho bądź – mruknął,
stawiając mnie na podłodze. – Poza tym nie nazwałbym cię słabą lub bezbronną.
Nie zaprotestowałam, kiedy powoli
zdejmował ze mnie bluzkę i spodnie. Dopiero, gdy jego ręka powędrowała w
kierunku zapięcia stanika, chwyciłam ją i ze strachem spojrzałam prosto w lekko
drwiące oczy.
– Nie bój się, to będzie tylko
kąpiel, daję słowo – uśmiechnął się i wyswobodziwszy dłoń, rozpiął swoją
koszulę i zsunął spodnie. Potem podszedł do natrysku i odkręcił wodę.
Tylko kąpiel? Akurat! Stałam
niezdecydowana, zagryzając wargi i bijąc się z myślami. To było niebezpieczne,
ale i kuszące, stanąć obok niego, przytulić się i pozwolić opanować pożądaniu.
– No chodź. – Wyciągnął w moim
kierunku rękę. – Możesz zostać w bieliźnie, jeśli wolisz.
Pewnie że wolałam. Bez słowa ujęłam
podaną dłoń i znalazłam się tuż obok, otoczona chmurą drobnych kropelek,
obmywających nasze ciała.
Przyjemnie ciepła woda otuliła nas
szumem, izolując od reszty świata, zamykając w magicznej chwili – tu i teraz.
Kropla po kropelce dotarła do najintymniejszych miejsc, a dłonie Roberta
powędrowały jej śladem, dotykając moich nabrzmiałych piersi czekających na
lawinę pieszczot. Nie dało się tego porównać do niczego, czego kiedykolwiek
doświadczyłam w swoim życiu. Ustami błądził po twarzy, jakby odwlekając moment
pocałunku, drażniąc się z pragnieniami, wyrażanymi przez każdy gest mego ciała.
Ja pierwsza nie wytrzymałam tego pełnego
napięcia oczekiwania i niemal spazmatycznym ruchem przylgnęłam ustami do jego
warg…
To było jak łyk mocnego, dobrego
wina! Nie dość, że zakręciło mi się w głowie, to jeszcze ugięły się pode mną
kolana i gdyby nie mocny uścisk ramion Roberta, upadłabym. Nawet w
najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że tak na mnie podziała. Bez
protestu pozwoliłam by językiem rozsunął me wargi i zatopiłam się w narastającym
pożądaniu. Jego dłoń zsunęła się niżej, ukradkiem wślizgując się pod mokry
materiał bielizny i dotykając nabrzmiałej łechtaczki. Jednak mój krzyk stłumił
pocałunkiem, wsuwając palec jeszcze głębiej i dociskając do zimnej ściany.
Trudno było nie zauważyć, że i on jest bardzo podniecony. Na szczęście, albo i
nie, panował nad sobą dużo lepiej niż ja.
Usta domagały się więc coraz to
nowych pocałunków, a całe ciało coraz to mocniejszych pieszczot. Szczerze
mówiąc, to myślałam, że za chwilę zwariuję, jeśli nie poczuję go w sobie.
Desperacko pragnęłam zakończenia tych „słodkich” tortur, ale Robert miał
zupełnie inne plany. Włożył obie dłonie pod moje pośladki i uniósł mnie w górę,
tak, bym mogła opasać go nogami oraz poczuć i jego podniecenie. Na chwilę
przerwał pocałunek i spojrzał w moje oczy. Nie umiałam wytłumaczyć sobie tego,
co niosło ze sobą to spojrzenie: pożądanie czy też oszołomienie? Byłam
półprzytomna, spragniona bliskości tak bardzo, że nie poznawałam samej siebie.
Jakby odgadując te pragnienia,
dotknął wargami mojej szyi i rzeźbiąc czubkiem języka na mokrej skórze
skomplikowane wzory, dotarł do nabrzmiałych ust. Tym razem pocałunek był
bardziej enigmatyczny, choć nie mniej namiętny. Jedną dłoń wplótł w moje włosy,
drugą zacisnął na piersi, rytmicznie ugniatając ją i masując. Dodatkowo czułam
gorącą, twardą niczym skała męskość, ocierającą się o moje podbrzusze i
powolny, jednostajny ruch jego bioder. Jeśli zamierzał doprowadzić mnie do
szału, to był na jak najlepszej drodze…
– Robert – jęknęłam, pomiędzy
jednym, a drugim pocałunkiem. – Proszę!
Ale on albo nie zrozumiał, albo nie
chciał zrozumieć, o co błagałam, i tylko nieznacznie przyspieszył, by z jeszcze
większą siłą wbić się w moje usta. Potem nagle przygwoździł mnie do ściany i
zamarł w bezruchu. Pomiędzy udami poczułam strużkę czegoś ciepłego, co
pewnością niewiele miało wspólnego z lecącą z góry wodą.
Nasze oddechy powoli się uspokajały,
a woda spłukiwała całe napięcie i wysiłek.
– Tylko kąpiel, co? – rzuciłam
z przekąsem, wyplątując się z jego ramion. Miałam ochotę jeszcze dodać uwagę na
temat dopłaty ze ekstra usługi, ale widząc lekko rozkojarzone i pełne czułości
spojrzenie, na szczęście zdołałam ugryź się w język.
– Powiedz, że ci się nie
podobało? – wyszeptał mi do ucha, nieznacznie się pochylając.
No właśnie. Sęk w tym, że nie tylko
bardzo się podobało, ale chętnie zgodziłabym się na dużo więcej. Tylko czy to
nie przyniosłoby w przyszłości rozczarowania i cierpienia? Owinęłam się
szlafrokiem i omijając Roberta spojrzeniem, w milczeniu wyszłam z łazienki.
Chwilę potem stanęłam na tarasie nie
zważając na ostry, przenikliwy wiatr. Wręcz przeciwnie, jego chłód znakomicie
uspokajał rozedrgane nerwy. To co wydarzyło się pod prysznicem…
Wzięłam się w garść. Przecież
wiecznie nie mogę być tylko zabawką, której używa się wedle zachcianki.
Następnym razem powinnam ostro odmówić, inaczej zostanę całkiem sama ze
zbolałym, połamanym na okruszki sercem. Już teraz tęskniłam za jego dotykiem,
uśmiechem, lekko ironicznym spojrzeniem błękitnych oczu. I po co mi to? Robert
po odzyskaniu Anity, popędzi z nią do ołtarza, zapominając zupełnie o mojej
skromnej osobie.
Czy tego chciałam? Nie zasługiwałam
na więcej?
Przygryzłam wargę i poczułam lekko
słony smak własnej krwi. „Czas odzyskać dawną niezależność, uwolnić serce od
niechcianych uczuć” - pomyślałam buntowniczo.
– Hej – usłyszałam tuż obok.
Robert podszedł i oparł się o balustradę, tak jak ja wpatrując się w wzburzone
morze. – Nie wracasz oglądać tych swoich seriali?
– Nie mam ochoty – mruknęłam.
Przez bardzo długą chwilę staliśmy w
milczeniu. Pogładziłam dłonią chropowatą powierzchnię barierki, modląc się,
żeby już sobie poszedł.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że dziś
wychodzimy.
– Idź sam, ja wolę zostać.
– Musisz pójść ze mną. To
zaproszenie od znajomego w interesach i nie wypada pojawić się bez partnerki.
– Interesach? Wiesz –
spojrzałam na niego ze szczerym zdziwieniem – nigdy nie mówiłeś w jakiej branży
pracujesz.
– Nigdy nie pytałaś –
uśmiechnął się, patrząc mi w oczy z jakąś dziwną zadumą. – W reklamie. Anitę
też powinnaś kojarzyć – jest dość znaną modelką.
Głupio było się przyznać, że o
prasie mam tak samo kiepskie zdanie jak o telewizji, i w życiu nie wydałabym
nawet złotówki na jakiegoś szmatławca.
– Uhm! – mruknęłam
dyplomatycznie. – No faktycznie, jakoś tak mi się kojarzyła. To co to za
wyjście dziś wieczór?
– Musimy tam być, Anita i Rais też
idą.
– Rais?
– Jej nowy kochanek – skrzywił się z
niesmakiem.
– No tak… Ale nie muszę ubierać
tej kiecki co poprzednio? Mogłabym tego nie przeżyć…
– Nie musisz. Włóż co chcesz,
nie będę się wtrącał, tylko bądź gotowa na dwudziestą. Zgoda?
– Zgoda szefie! –
Zasalutowałam, puszczając perskie oczko. – To ja idę robić się na bóstwo, żeby
ci szczęka opadła na mój cudny wygląd.
Przytrzymał moje ramię.
– Alicja?
– Tak?
– Ty zawsze będziesz dla mnie
śliczna.
I tu mnie ustrzelił. Jednym, celnym
słowem, pozbawił możliwości obrony czy ataku. No bo, która zakochana kobieta,
nie chce usłyszeć z ust wybranka, że jest piękna?
Ja chciałam. Bo właśnie dotarło do
mnie, że też jestem zakochana!
10.
Z satysfakcją wpatrywałam się w
swoje odbicie, doskonale widoczne w jaskrawym świetle łazienki. Co prawda
spędziłam tam ponad godzinę, ale efekt był więcej niż zadowalający.
Przypudrowałam jeszcze nos, a potem zdecydowałam się na wyjście, z bijącym
sercem oczekując na werdykt Roberta. Pierwszy raz w życiu tak bardzo zależało
mi na własnym wyglądzie.
Miałam na sobie czerwoną sukienkę,
która więcej odsłaniała niż zasłaniała, znakomicie podkreślając te walory mej
figury, o których dotychczas nie miałam bladego pojęcia. Lakierowane sandałki
na platformie i bardzooo wysokim obcasie dodały mi dobre kilka centymetrów
wzrostu i znacząco wysmukliły. Nie związałam włosów, pozwalając im swobodnie
opadać na ramiona i plecy, tylko nieznacznie podpinając z jednej strony
malutką, czerwoną różyczką. Była jedyną ozdobą, jako że nie cierpiałam i nie
posiadałam żadnej innej biżuterii. Makijaż nie był ani ostry, ani krwisty, usta
zaledwie podkreśliłam błyszczykiem, ale i tak podobałam się sobie bardziej niż
wtedy, gdy zrobiła to za mnie kosmetyczka.
– Alicja, skończyłaś już wreszcie?
Ile mam jeszcze czekać?
– Nie marudź, już idę –
odkrzyknęłam pokojowym tonem, bo w jego głosie dało się wyczuć znacznie
zniecierpliwienie.
Na pożegnanie posłałam swemu odbiciu
buziaka i z duszą na ramieniu wyszłam z łazienki.
– No nareszcie skoń… - urwał w
pół słowa, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Skromnie spuściłam oczy i
okręciłam się wokół własnej osi.
– I jak? Wyglądam bosko? Albo
przynajmniej w połowie tak dobrze jak Anita? – Nie dało rady powstrzymać
odrobiny sarkazmu.
– Nawet trochę za dobrze –
mruknął odwracając się i sięgając po marynarkę.
– Mogę się jeszcze szybciutko
przebrać? – zaproponowałam obłudnie.
– Nie, nie! – Obejrzał trzymane
w ręce ubranie i po chwili namysłu odłożył je z powrotem.
– Robert! Jeszcze nie
powiedziałeś czy ładnie wyglądam?
Spojrzał na mnie z ukosa. Trzeba
przyznać, że miał zabawną minę – był zakłopotany i najwyraźniej zmieszany.
– No… Wyglądasz bardzo ładnie –
odrzekł ugodowo. – A teraz idziemy!
O nie! Tak łatwo to się nie wywinie!
Podeszłam bliżej i obie dłonie położyłam na jego piersi.
– W połowie tak ładnie jak Anita?
Wyraźnie widziałam jak przełyka
ślinę.
– O Boże! Tak, w połowie tak ładnie
jak ona. A teraz możemy już iść?
Podniosłam głowę i złapałam jego
spojrzenie.
– Jestem łasa na komplementy
jak kot na śmietankę, a ty co? Zbywasz mnie okólnikami…
Przez dłuższą chwilę milczał, potem
pochylił się i wyszeptał mi do ucha.
– Wyglądasz bosko! Najchętniej
zdarłbym z ciebie te sukienkę i zaniósł prosto do łóżka, ale to byłoby nie
fair…
Spojrzałam na niego pytająco.
– … nie fair względem Anity.
W tym momencie mój dobry humor
ulotnił się błyskawicznie, a zastąpiła go ponura zaduma nad tajnikami męskiej
psychiki. Bez słowa ujęłam podane sobie ramię i w milczeniu zeszliśmy do
czekającej na nas taksówki. Całą drogę tępo wpatrywałam się w krajobraz za
oknem, myśląc, że dotychczas fraza „bolące serce”, wydawała mi się banałem.
Teraz, wnioskując na własnym przykładzie, wiedziałam już, że serce faktycznie
może boleć, razem z żołądkiem, wątrobą i całą masą innych miękkich narządów
wewnętrznych.
– Bardzo jesteś na mnie zła? –
Robert przerwał milczenie, kiedy wysiedliśmy w centrum, przed wejściem
oświetlonym czerwonym, migającym neonem.
– Nie jestem zła. – Obojętnie
wzruszyłam ramionami. – To jest to miejsce na spotkania w interesach? Prochami
handlujesz czy co?
– Jeden z najlepszych nocnych
klubów w mieście, a ta narzeka. To jesteś zła czy nie?
– A mam powody?
Nie odpowiedział, tylko po
dżentelmeńsku przepuścił mnie w drzwiach i podał ochroniarzowi jakąś wizytówkę.
Lepszy czy nie, oświetlenie było tak samo marne, jak w tych, w których
dotychczas bywałam. Może tylko muzyka nie ogłuszała, pozwalając na prowadzenie
w miarę normalnej konwersacji. Dookoła okrągłego parkietu, ustawione były
stoliki z wygodnymi fotelami, a w przeciwległym końcu, vis a vis wejścia,
barek, przy którym siedziało już kilka osób. Parę panienek podrygiwało w takt
muzyki, prężąc swoje smukłe ciała i dumnie wypinając piersi. Przy stolikach za
to siedziało kilku goryli, sącząc drinki i przyglądając się wystawowemu
towarowi. Choć średnia wieku była zdecydowanie wyższa, to scenariusz był
identyczny jak w innych tego typu lokalach…
Kelner podprowadził nas do
niewielkiej loży, znajdującej się trochę na uboczu, z doskonałym widokiem na
całą salę. Z przyjemnością usiadłam w miękkim fotelu, zakładając nogę na nogę i
ze wszelkich sił unikając wzroku Roberta.
– Czego się napijesz? –
Pochylił się w moją stronę, abym dosłyszała pytanie.
Przez chwilkę zastanawiałam się, co
jest dostatecznie mocne, abym szybko mogła się tym upić. Wina wytrąbić musiała
bym całą flaszkę, czystej wódki nie znoszę, a po szampanie zasnęłabym w przeciągu
kilku minut. Pozostawały drinki.
– Gin z tonikiem. Możliwie duży i
mocny.
Robert pytająco uniósł brwi, ale nie
zaprotestował. Złożył zamówienie i również rozsiadł się wygodnie w fotelu, z
uwagą wpatrując w wejście. Pewnie czekał kiedy pojawi się jego ukochana Anita…
Dość szybko sala zapełniła się
ludźmi. Byłam już przy drugim drinku, kiedy ta zmora przyszła, robiąc efektowne
wejście i prezentując swoje idealnie wymiarowe ciało w obcisłej sukience ze
srebrnych kółeczek. W duchu przyznałam rację tym facetom, którzy właśnie
dławili się śliną na jej widok – była boska. Jak wpłynęło to na mój nastrój,
lepiej nie będę wspominać, tym bardziej, że Robert zaczął nerwowo podskakiwać
na miejscu obok. Nagle przyszło mi do głowy, iż z nikim nie miał się tu spotkać,
po prostu chciał nieco pokrzyżować plany swojej eks.
Anita z Raisem zniknęli gdzieś na
przeciwległym końcu sali, Robert wstał, wymruczał jakieś przeprosiny i nie
patrząc na mnie, pobiegł za nimi.
Teraz to naprawdę miałam powód by
się upić! A właśnie skończył mi się drink… Trochę niepewnie wstałam i wolnym
krokiem skierowałam się w kierunku baru. W połowie drogi uzmysłowiłam sobie, że
większość facetów wpatruje się we mnie z jakąś dziwną zachłannością. Ponieważ
jednak nie przywykłam do takiego podziwu, ukradkiem obejrzałam sukienkę, czy
aby nigdzie się nie rozpięła, czy zsunęła. Pomacałam się również po głowie
sprawdzając stan fryzury. Wszystko wydawało się w porządku, więc chyba po
prostu im się podobałam… O rany! Ta myśl szalenie mnie uradowała. Podniesiona
nieco na duchu, dotarłam do baru i już chciałam poprosić o drinka, kiedy
uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie ani grosza. No, to już była
złośliwość losu!
– Napijesz się czegoś? – Silne
ramię oplotło moją talię, a ja spojrzałam prosto w ciemne oczy jakiegoś
przystojniaka.
– Tak – odparłam stanowczo. – I
niech będzie wysokoprocentowe!
Roześmiał się i coś zawołał do
barmana. Nie słuchałam, bo właśnie byłam zajęta podziwianiem nowego towarzysza.
Tak szczerze mówiąc to nigdy nie gustowałam w tego typu mięśniakach, o pewnej
siebie minie i licznych tatuażach. Oni także z niewiadomych przyczyn unikali
mnie niczym morowej zarazy. Ale teraz…
„A co tam, chociaż upiję się i
potańczę” – pomyślałam lekkomyślnie, pozwalając by jego ręka zsunęła się dużo
poniżej dopuszczalnej granicy. Niemal duszkiem wypiłam podanego mi drinka i z
niewinną minką poprosiłam o jeszcze. Zaskoczony, uniósł brwi.
– Ciężki dzień – wyjaśniłam, robiąc
wielkie oczy i minę sierotki Marysi w potrzebie.
– Znam lepsze sposoby na
poprawienie humoru – wyszeptał mi na ucho, uprzednio zamówiwszy kolejny gin z
tonikiem. No proszę, minuta dziesięć, a ja mam już pierwszą propozycję
bzykanka. Biedak, dał się narwać na głębokość mego dekoltu i krótkość mej
kiecki… Jakoś nie chciało mi się wyjaśniać, że stanowię słabą inwestycję jeśli
chodzi o dzisiejszy wieczór.
– Najpierw chcę się napić i
potańczyć – odparłam stanowczo.
– Twoje życzenie jest dla mnie
rozkazem – powiedział lekko drwiącym tonem. Pewnie nie spodziewał się, że i
kolejnego drinka wypiję duszkiem. Oddałam mu szklaneczkę i prowokująco
spojrzałam w oczy, jednocześnie oblizując usta. Czułam się dziwnie dobrze w tej
całkowicie dla mnie nowej roli. Nie bez znaczenia była też ilość wypitego
alkoholu. Było mi dziwnie lekko i beztrosko, wszelkie problemy odpłynęły w dal,
zostawiając absurdalne poczucie szczęścia. I miękkie kolana…
Bez najmniejszego protestu dałam się
zaprowadzić na parkiet. Objął mnie, ściskając dłońmi pośladki, a ja zarzuciłam
mu ramiona na szyję. Gdzieś w głębi duszy, jakiś cichutki głosik szeptał, że to
tylko złudne wrażenie bliskości, i że tak naprawdę nie o to mi chodziło, ale
zdusiłam go brutalnie, wysyłając słabo popiskujące sumienie do wszystkich
diabłów. Wtuliłam się w niego tak mocno, że czułam każdy szczegół muskularnego
ciała.
– Mam na imię Arek – wyszeptał
mi do ucha, a potem zaczął ustami pieścić szyję.
– Alicja. – Z cichym
westchnieniem poddałam się temu, usuwając ostatnie bariery w mojej świadomości.
Pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie na takie zachowanie i o dziwo, bardzo mi
się to podobało. Nie zaprotestowałam nawet wtedy, gdy jego ręka wsunęła się pod
sukienkę i dotknęła nagiej pupy. Ciekawe, czy ten kto stworzył stringi, planował
takie ich strategiczne znaczenie? Rozzuchwaliłam się do tego stopnia, że gdy
poczułam wyraźnie twardniejącą męskość, wykonałam półobrót i wtuliwszy się w
mężczyznę plecami, zaczęłam prowokująco ocierać się o niego biodrami. Pochylił
się nade mną i łapczywie pocałował.
– Jedźmy gdzieś w ustronniejsze
miejsce – powiedział ochrypłym głosem.
Po pijaku człowiek robi różne
głupoty, więc potakująco skinęłam głową. Ruszyliśmy w kierunku wyjścia, on
torując sobie drogę, ja niepewnie, bo już wcale nieźle szumiało mi w głowie. No
i oczywiście natknęliśmy się na Roberta…
– Cześć – powiedział spokojnie,
podając rękę mojemu towarzyszowi. Przez chwilę zaświtała mi straszna myśl, że
może wynajął go po to, abym się od niego odczepiła.
– Cześć kuzynie. Sorki, ale nie
teraz, jestem zajęty. – Tu Arek mrugnął jednym okiem i wskazał głową na mnie.
– Trudno nie zauważyć –
odpowiedział z przekąsem. – Widzę, że udało ci się upić moją dziewczynę?
– Twoją? – Obejmujący mnie
facet najwyraźniej zesztywniał.
– Nie jestem czyjąkolwiek
własnością – powiedziałam hardo wysuwając podbródek. – A w szczególności tego
tam!
Obaj panowie spojrzeli na mnie w
milczeniu.
– Myślałem, że Anita…
Zerwaliście?
– Już dawno. Daj mi ją, pora na
powrót do domu. – Robert bez ceregieli ujął mnie pod ramię. Wyrwałam mu je
gwałtownym ruchem i obróciwszy się na pięcie, ruszyłam z powrotem na parkiet.
– Co robisz kretynko? – Bez
problemu mnie dogonił. – Czy ja wiecznie muszę mieć przez ciebie kłopoty?
Stanęłam w miejscu, bo tuż obok
zauważyłam Anitę tańczącą z Raisem. Potem gwałtownie odwróciłam się, niemal
zderzając się z Robertem. Bez chwili namysłu objęłam go za szyję i pocałowałam.
Choć z pewnością zaskoczony, odwzajemnił pocałunek, otulając mnie ramionami.
Trwało to dłuższą chwilę, podczas której uświadomiłam sobie, że pragnę tylko
jednego faceta i takie arkopodobne stwory byłyby całkowitą pomyłką, niezależnie
od tego ile alkoholu bym wypiła.
– Jesteś wielka – wyszeptał mi
do ucha, kiedy na chwilę przerwaliśmy. No tak, Anita wlepiała w nas rozszerzone
zdumieniem oczy i wyraźnie było widać, że nie zachwyciła się naszym widokiem.
„A niech patrzy, jędza jedna” - pomyślałam buntowniczo, dodając jeszcze kilka
innych niecenzuralnych określeń. Jak widać niebiosa postanowiły ukarać mnie za
podłe myśli, bo mój żołądek ogłosił właśnie mały strajk. Odepchnęłam
zaskoczonego Roberta i popędziłam w kierunku łazienki, potykając się po drodze
o własne nogi. Kilka minut później otarłam pot z czoła i przytrzymując się
ściany, wyszłam z toalety.
– Co się stało? Za dużo
wypiłaś?
– Chcę do domu – jęknęłam
cichutko.
Nie był zachwycony tak rychłym
powrotem. Drogę do hotelu pamiętam jak przez mgłę. Przed wskoczeniem do łóżka,
pozbyłam się tylko butów i odzieży, a potem z prawdziwą rozkoszą przyłożyłam
głowę do poduszki.
11.
– Kac to najgorsza rzecz, jaką
stworzył Bóg – wyjęczałam późnym rankiem, zwlekając się z łóżka.
Robert bez odrobiny litości
odsłaniał wszystkie rolety i do środka wdarło się niezbyt ostre, ale jednak
wystarczająco jasne światło dnia.
– Trzeba było się wczoraj nie
spijać do nieprzytomności – wytknął mi.
– Czasem trzeba – mruknęłam
wpatrując się w niego z pretensją.
– Chcesz powiedzieć, że to moja
wina?
– A kto zostawił mnie samą i
pobiegł za boską Anitką?
– Słyszę wyraźną zazdrość w
twoim głosie…
Skrzywiłam się i nalałam sobie pełną
szklankę cudownie chłodnej wody.
– A poza tym poderwałaś mojego
kuzyna. – Tym razem byłam pewna, że się ze mnie śmieje. – Cóż za podbój, biorąc
pod uwagę, że Arek bzyka wszystko co się rusza i nie ucieka na drzewo.
Nie chciało mi się teraz z nim
sprzeczać, bo wciąż miałam miękkie kolana i niezłe zawroty głowy.
– Poratowałbyś dziewicę w
potrzebie i przyniósł filiżankę mocnej, aromatycznej kawy…
– A może klina?
– Przestań – wyjęczałam,
zginając się wpół. – Nie możesz poznęcać się nade mną trochę później?
– Wykąp się, ubierz i pójdziemy
na kawę.
– Nie chcę. W tej chwili
szczytem moich pragnień jest dopiero co opuszczone łóżko…
– Jak wolisz – wzruszył
obojętnie ramionami.
Kiedy wróciłam z łazienki, Roberta
już nie było. Z powrotem zaryłam nosem w miękkiej poduszce. Gdy ponownie
otwarłam oczy, zegar wskazywał późne popołudnie. Na stoliku obok stała zimna,
czarna kawa. Wypiłam ją duszkiem i bez zbytniego zapału poszłam się kąpać.
Wciąż bolała mnie głowa i dokuczał żołądek, choć teraz nie tak mocno, jak
poprzednio. Za to pojawiły się wyrzuty sumienia i dziwne wrażenie czegoś bardzo
nieprzyjemnego. Przeszukałam barek, ale czekoladowego lekarstwa na chandrę
nigdzie nie znalazłam. Najbliższy sklep spożywczy znajdował się poza kompleksem
hotelowym, więc wsadziłam w kieszeń trochę pieniędzy i udałam się na zakupy.
Wracając z powrotem natknęłam się na
stoisko typu „tysiąc i jeden drobiazgów”. Przez chwilę w milczeniu przyglądałam
się wyłożonemu towarowi, a potem kupiłam dziecięcy zestaw do piaskownicy,
składający się z wiaderka, łopatki i kilku foremek oraz bańki mydlane. Plany na
wieczór miałam już jasno sprecyzowane.
Wzgardziwszy obiadem, spakowałam do
torby koc, butelkę wody mineralnej i wcześniejsze zakupy. Z walizki wygrzebałam
po domowemu przerobione na krótkie spodenki stare jeansy oraz czystą bluzę, co
prawda za obszerną, ale za to niezwykle wygodną. Miałam w nosie to czy Robert
będzie mnie szukał, czy też zajmie się czymś innym. Ja zamierzałam wybudować
ogromny zamek, z głęboką fosą i innymi bajerami. Nic tak nie poprawia humoru,
jak beztroskie grzebanie w piachu.
Nieco oddaliwszy się od hotelu,
rzuciłam cały bagaż na ziemię i rozejrzałam się dookoła. Większość wczasowiczów
uciekła z plaży, bo choć wesoło świeciło słoneczko, to było zaledwie przyjemnie
ciepło. Upatrzone przeze mnie miejsce było niemal bezludne. W myślach już
widziałam wielki, piaskowy zamek, o kamiennych murach i głębokiej fosie.
Pociągnęłam łyk wody z butelki i drgnęłam przerażona, gdy poczułam czyjąś dłoń
na ramieniu.
– Mam cię! – Robert roześmiał
się radośnie, łapiąc mnie w pasie i unosząc w górę.
– Co tu robisz? – spytałam
słabo, wyplątując się z jego objęć.
– Widziałem z tarasu, jak szłaś
w tą stronę obładowana jakimś pakunkami. No właśnie, po co ci te dziecięce
zabawki?
– Chciałam zbudować zamek. Nie
rób takiej zdziwionej miny, nigdy tego nie robiłeś?
– Owszem. Miałem wtedy jakieś
siedem lat, o ile dobrze pamiętam.
– Nie wiesz, co dobre –
mruknęłam, padając na kolana i patyczkiem wyznaczając zarys fosy. O dziwo
poszedł za moim przykładem i usiadł tuż obok.
– To mogę się przyłączyć?
Pytam, bo nie wyglądasz na zadowoloną z mojej obecności.
– Tak naprawdę to jestem na
ciebie zła o to, że z taką beztroską zostawiłeś mnie wczoraj samą, od razu gdy
w drzwiach pojawiła się Anita – odparłam szczerze, zabierając się za kopanie
rowów. – Układ układem, ale poczułam się wyjątkowo podle…
Milczał dłuższą chwilę, przesypując
piasek pomiędzy palcami.
– Nie pomyślałem, że możesz to
odebrać w ten sposób.
– Ech… - Naprawdę nie miałam
ochoty na dyskusje o wczorajszym wieczorze. – To co, pomożesz mi w budowie?
– Daj łopatkę, zobaczysz, jak
kopie fosy prawdziwy mężczyzna!
Następne dwie godziny upłynęły nam
na wyjątkowo „zgodnym” współdziałaniu. Zażarcie się przy tym kłóciliśmy,
obsypywaliśmy piaskiem i usiłowaliśmy nawzajem zakopać. Efektem naszej pracy
była ogromna, lekko przekrzywiona budowla, z dwoma wieżyczkami i zygzakowatą
fosą. Wetknęłam jeszcze kilka piór na czubek baszt i zadowolona usiadłam obok
Roberta.
– Jest cudny! – oświadczyłam,
dzieląc się z nim wodą i nadgryzioną już tabliczką czekolady. Dobre
samopoczucie nie tylko wróciło, ale także wygodnie zadomowiło się w mojej
zbolałej duszy, przeganiając wczorajsze smutki i problemy.
– Aha! Ta krzywa fosa świadczy
o tym, że jeszcze do końca nie wytrzeźwiałaś.
– Ciekawe co powiesz o tych
swoich zwichrowanych wieżach?
– Przesadzasz, to tylko lekko
zauważalne odchylenie. Za to ten rowek jest wyraźnie zygzakowaty…
– Nie obrażaj mego dzieła
sztuki! A może to zamierzone, dla zmylenia wroga?
– Hi, hi – jakoś nie chciał dać
za wygraną. – Masz jeszcze trochę tej czekolady?
– I ty mnie o to prosisz? –
Podałam mu ostatni kawałek.
– Zapomniałem zabrać ze sobą
sałatę. – Łobuzersko mrugnął jednym okiem. Wyglądał wyjątkowo beztrosko i
pociągająco – w luźnej sportowej bluzie, ze zmierzwionymi włosami i bosymi
stopami, wygodnie rozciągnięty na swojej połówce, zbyt małego dla nas dwojga,
koca. W milczeniu popijałam wodę, zastanawiając się w duchu czy powinnam zepsuć
tę piękną chwilę i zadać mu nurtujące mnie od wczoraj pytanie.
– Kochasz ją?
– Co? – Znieruchomiał
najwyraźniej zaskoczony moimi słowami.
– Pytam się czy ją kochasz?
– Anitę?
– Nie, angielską królową!
Jasne, że pytam o Anitę.
Nie odpowiedział od razu.
– Kiedyś byłem pewien, że dla
udanego związku najważniejsze są wspólne interesy i udany seks…
– Ale ja pytałam o miłość.
– To tylko hormony, nic więcej
– uśmiechnął się z ledwo dostrzegalnym pobłażaniem.
– Idiota! Miłość to nie święty
Mikołaj, a w dodatku można ją dostać nie tylko pod choinkę.
– Z elegancko zawiązaną
kokardą…
– Ty mi tu nie zmieniaj tematu.
– Pogroziłam mu palcem tuż przed nosem. – Choć w zasadzie to poznałam
odpowiedź.
Chwycił moją dłoń i pocałował. Nie
powiem, żeby mi się to nie spodobało. Była w tym jakaś intymność, jakiś
tajemniczy posmak niedoświadczonych dotąd uczuć. Nigdy wcześniej nie przeżyłam
czegoś podobnego; bliskości człowieka, który tak naprawdę był mi całkowicie
obcy. I niespotykanie fascynujący w swej inności.
Nie umiałam się powstrzymać.
Pochyliłam głowę i ostrożnie dotknęłam ustami jego warg. Zabrakło poprzedniej
namiętności, narastającego pożądania, ale w zamian za to pojawiło się coś
zupełnie innego. I przyniosło nie mniejszą rozkosz niż dzikie, pełne ognia
pocałunki.
Delikatność dotyku, czułość płynąca
z każdej pieszczoty, pozwoliły nam znaleźć się w zupełnie innym świecie,
zamykającym się w tej nieskończenie długiej chwili, tu i teraz. Pośród
roztańczonych cieni przemykających po chłodnym piasku, rozkrzyczanych mew i głośnego
szumu fal, doświadczaliśmy przedsmaku raju, znajdującego się tak niedaleko,
zdawałoby się, że na wyciągnięcie ręki.
Ale nam zabrakło odwagi, by po niego
sięgnąć…
To ja pierwsza stchórzyłam. Wyrwałam
się z uścisku Roberta i ze śmiechem próbującym ukryć moje zmieszanie, zerwałam
się z piasku i pobiegłam do morza. Jednak nawet lodowaty chłód wody nie
uspokoił rozdygotanego serca, nie przywrócił równowagi.
Przycisnęłam ręce do piersi, lecz
rozpierające mnie uczucie dziwnego, nieznanego dotąd szczęścia było zbyt silne.
Musiałam, po prostu musiałam TO zrobić!
Rozrzuciłam ramiona i krzyknęłam.
Wiatr, choć nie zdołał mnie zagłuszyć, szarpnął z niespotykaną siłą włosami,
porywając je do szalonego, dzikiego tańca. Jakoś dziwnie pasowało to do
nastroju panującego w mej duszy, do śmiechu Roberta, słyszanego tuż za moimi
plecami. Tym razem nie zaprotestowałam, kiedy objął mnie w pasie i wtulił nos w
zagłębienie na szyi.
Staliśmy tak nieruchomo przez bardzo
długą chwilę i dałabym głowę, że zastanawialiśmy się nad tym samym.
– Szkoda, że nie wierzysz w
miłość – przerwałam milczenie, choć wciąż trwałam w jego objęciach.
– Myślisz, że mógłbym
spróbować?
– Nie wiem. – Tym razem
wykręciłam lekko głowę i spojrzałam prosto w oczy.
– Może zacznę oglądać razem
tobą te brazylijskie telenowele?
– Ożeż ty! – Kopnęłam go w
łydkę, ale nie umiałam powstrzymać śmiechu. Ukradkiem usiłowałam wepchnąć do
wody, jednak zbyt szybko przejrzał moje zamiary. Nie tylko stawił zaciekły
opór, ale próbował się zrewanżować. Po krótkiej chwil takich zapasów,
wróciliśmy po rozrzucone na piasku rzeczy.
– Przez ciebie mam mokrą pupę –
zgłosiłam uzasadnioną pretensję, upychając w plecaku łopatkę i foremkę w
kształcie dinozaura.
– Nie marudź. Możesz przecież
zdjąć spodenki.
– Majtki też mam mokre!
– Ja tam nie mam nic przeciwko
temu, abyś i je zdjęła…
– Jesteś lubieżny drań! – Dla
przywrócenia równowagi przyłożyłam mu pustą butelką po mineralnej. Ale jednak nie
miałam dziś szans, by zepsuć jego dobry humor.
– Jestem – przytaknął, ze
śmiechem odbierając mi prowizoryczną broń. – To co? Ściągasz? – dodał z
nieudawaną nadzieją w głosie.
Prychnęłam, choć tak naprawdę wcale
nie byłam ani zła ani poirytowana. Nawet odwrotnie, z chęcią przytuliłabym do
piersi cały świat! No i oczywiście zrobiłam się wściekle głodna…
– Z tym brakiem apetytu to
chyba jakiś kant – powiedziałam w zamyśleniu.
– Nie bardzo rozumiem?
– Nic, nic. – Machnęłam ręką. A
co niby miałam tłumaczyć? Że według wszelkiej fachowej literatury, jako
zakochana nie miałam prawa odczuwać nawet najmniejszego głodu. Ja tymczasem
zjadłabym przysłowiowego konia z kopytami.
– Pośpieszmy się, bo inaczej
ominie nas kolacja. A tego mogłabyś nie przeżyć…
– Nie drażnij głodnej kobiety!
Jednak nie odpuścił i przez całą
powrotną drogę usiłował wyprowadzić mnie z równowagi. Raz czy dwa, nie
wytrzymałam i przyłożyłam mu łokciem w bok, ale gdy tylko znaleźliśmy się wśród
rozkosznych zapachów panujących w jadalni, odpuściłam i pazernie rzuciłam się
na jedzenie. Przestały mi nawet przeszkadzać wilgotne spodenki…
cdn...
Jak ja uwielbiam to opowiadanie, mogę je czytać nawet trzydzieści razy, nigdy mi się nie znudzi. Naprawdę dobra robota, czekam na kolejne szczęści poprzednich opowiadań, są fascynujące, weny życzę.
OdpowiedzUsuńSuper:)
OdpowiedzUsuńWolę dłuższe kawałki. Lepiej sie czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
O.....................................................chi!
OdpowiedzUsuńC.................. . U..................D...............O
To jest to co tygryski lubią najbardziej:D babeczko grzeszysz tymi opowiadaniami,ale rob to dalej bo to jest chwila wytchnienia od rzeczywistości!
OdpowiedzUsuńmmm... Jestem zachwycona, jest długi ale jak zawsze dla mnie, nie wystarczająco ;) ta historia tak mnie wciągnęła, niby jest prosta, nie jakoś mega skomplikowana, ale za każdym razem jeszcze bardziej interesuje mnie co zrobi Alicja, jak zachowa się Robert. Czy znów będą się kłócić, a może fala namiętności w końcu tak ich poniesie, że Alicja przestanie być dziewica...? Czekam na więcej :D
OdpowiedzUsuń:D super w końcu jakiś długi kawałek tekstu:D jestem wniebowzięta :P opowiadanie jak zwykle interesujące, już nie mogę się doczekać kolejnej części!:)
OdpowiedzUsuńŚwietny kawałek ;-) No i Alicja zaczyna się w końcu rozkręcać ;-) mniam mniam ;-) A do następnego fragmentu aż siedem dni ;-( jak to wytrzymać?
OdpowiedzUsuńS.
Babeczko, połknęłaś literkę "i" i "go" -> "Ukradkiem usiłowałam [?] wepchnąć do wody, jednak zbyt szybko przejrzał moje zamiary. Nie tylko stawił zaciekły opór, ale próbował się zrewanżować. Po krótkiej chwil [+ "i"] takich zapasów, wróciliśmy po rozrzucone na piasku rzeczy."
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą serię, jest świetna.
Pozdrawiam!
A i jeszcze słowo "stawił". :D
UsuńUwielbiam te opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńBabeczko moze jakues opowiadanko o 35 latce. Kobiety po przejsciach z bagażem doświadczeń? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam w ten piękny, zimny wieczór.
OdpowiedzUsuńZa zwrócenie uwagi na błędy dzięki. Za pochwały również.
:D
Co do pań po przejściach - jedno w spisie pt: "Aukcja". Drugie gdzieś mi się zapodziało, pewnie jest na dysku przenośnym, który mój mąż przez przypadek sformatował i teraz dysk leży sobie i czeka na ratunek.
Babeczko ale mam problem to co na czerwono to otwieram, to co na czarn nie. " Aukcji nie mogę otworzyć. "-(
OdpowiedzUsuńA bo jej jeszcze nie ma :)
UsuńPoniżej opis:
Sylwia przyjeżdża do niewielkiego górskiego miasteczka, aby objąć tam obowiązki sekretarki w biurze burmistrza. Po tym jak najbliższa „przyjaciółka” pozbawiła ją pracy i męża, przyjmuje nudne i nieciekawe stanowisko, traktując je jako ostatnią deskę ratunku. Tam dowiaduje się o kłopotach finansowych miejscowego ochotniczego ratownictwa górskiego. I wymyśla dla nich wspaniałą kampanię - aukcję kawalerów w pobliskim luksusowym kurorcie... Z siedmiorga panów, odpada dwóch żonatych i jeden zaręczony. Trzech nie ma nic przeciwko charytatywnej randce. Tylko z jednym – Bartkiem, Sylwia będzie miała spore kłopoty...
Całość w przygotowaniu (znaczy się w częściach).
Jestem łasa na komplementy jak kot na śmietankę, a ty co?- a kto nie jest? Piękne słowa:-)
OdpowiedzUsuń