środa, 2 października 2013

Wygrana (V)

Prawdziwie długi, soczysty kawałek ;-)

Wygrana (V)


9.
Następnego dnia pogoda była jeszcze gorsza niż poprzedniego. Na dodatek zaczęło padać. Wbrew ponurym zapewnieniom Roberta, nie dostałam nawet kataru i teraz otulona kołdrą, siedziałam w fotelu, podjadając orzeszki i oglądając brazylijskie seriale. Nie żebym była ich zagorzałą fanką, ale miło popatrzeć na pięknych i pełnych życia bohaterów, uwikłanych w skomplikowane relacje osobiste. Robert wytrzymał zaledwie do drugiej reklamy, potem zrezygnowany pokiwał głową i wyszedł. Wrócił, jak akurat roniłam łzy nad losem biednej Anny Marii, zdradzonej przez podstępnego Lucjana, który uległ namowom podłej Esmeraldy i zrobił dziecko samotnej Mercedes. Tak to mniej więcej leciało…
– No nie! – Opadł na fotel i podał mi duże pudełko czekoladek, na które rzuciłam się niczym wygłodniała hiena, tudzież inne dzikie zwierzę. – Jak można oglądać ten szajs?
– Odczep się – burknęłam, pazernie rozrywając opakowanie i dobierając się do smakowicie pachnącego wnętrza. – Uczę się hiszpańskiego…
Prychnął z niedowierzaniem. Potem ukradkiem usiłował podebrać mi pilota. Spojrzałam na niego z urazą, ale że akurat władowałam sobie do ust całą czekoladkę, musiało to wystarczyć za cały komentarz.
– Może choć na chwilę przełączymy na jakieś wiadomości?
– Nie cierpię wiadomości i całego tego zakłamanego chłamu, który fundują nam ci od PR. Jak już chcesz, żeby ci prali mózg, to beze mnie!
– E tam…
– Seriale brazylijskie są takie romantyczne – oznajmiłam, rzewnie wpatrując się w czekoladki.
– O, tak, z pewnością! We wszystkich on robi dziecko jednej, żeni się z drugą i po jakiś dwustu odcinkach przepychanek i wahań moralnych, wraca do tej pierwszej.
– Przynajmniej nie trzeba za dużo myśleć. No popatrz, my teraz też gramy jak w takim serialu – stwierdziłam rozbawiona. – Tylko jeszcze nie zrobiłeś dziecka.
– A mam? – Przesiadł się na kanapę, bliżej mnie.
– Co masz?
– Pytam, czy mam zrobić ci dziecko? Takiego ślicznego, różowego bobaska. – Nie dokończył, bo przyłożyłam mu poduszką.
– Małe koczkodaniątko, chciałeś powiedzieć?
– Alicja! Przecież przeprosiłem! Poza tym może urodę miałby po tatusiu, a nie po mamusi?
Milczałam urażona. Tylko jak można się obrażać na kogoś, kto przynosi takie pyszności?
– Nigdy wcześniej się tak nie czułem – usłyszałam po dość długiej chwili ciszy.
– Masz rozstrój żołądka? – zainteresowałam się z obłudnym współczuciem.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ja tu na poważnie, a ty ze mnie drwisz. Chciałem tylko powiedzieć, że nigdy wcześniej nie czułem się przy kimś tak… beztrosko. I swobodnie.
Serce odrobinę mi zatrzepotało.
– Mogę zadać pytanie?
Skinął głową.
– Jak to się stało, że umówiłeś się tu na pobyt z Anitą, a później ona przyjechała z kimś innym?
– Tak naprawdę to pokłóciliśmy się kilka tygodni temu. Oznajmiłem, że czekam w hotelu, abyśmy spędzając kilka dni razem, mogli dojść do porozumienia. Jak widać nie bardzo jej na tym zależało.
– Hm… – W zamyśleniu nagryzłam następną czekoladkę. – Niczego ci nie brak, jesteś przystojny, bogaty i nawet masz szczątkowe poczucie humoru. Czego ona jeszcze chce?
– Małżeństwa.
– No to skoro ją kochasz, to dlaczego się nie ożenisz?
– Dla ciebie wszystko jest takie proste – powiedział jednocześnie zagniewany i rozbawiony.
– Bo ja jestem proste i nieskomplikowane dziewczę.
Zaczął się śmiać.
– Alicjo, możesz być pewna, że nie jesteś ani prosta, ani nieskomplikowana. Jesteś najbardziej zaskakującą kobietą, jaką zdarzyło mi się spotkać. A teraz poczęstuj czekoladką.
Smętnie spojrzałam na opustoszałe pudełko.
– Nie ma już. Zjadłam.
– Wszystkie?! – Robert z niedowierzaniem spojrzał na puste opakowanie.
– Tak dużo to ich znowu nie było – odparłam w geście obrony. – No i myślałam, że wróciłeś do tej swojej diety na liściu sałaty? – dodałam obłudnie.
– No dobrze. W takim razie zamiast czekoladki chcę coś innego.

– Orzeszka? – spytałam, z bijącym sercem obserwując, jak wstaje i podchodzi do mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
– O, nie! – uśmiechnął się, chwytając za rękę i podnosząc z fotela. – Wspólną kąpiel…
Chciałam powiedzieć, że jest za zimno, ale nie zdążyłam, bo chwycił mnie na ręce i skierował się wprost do łazienki. To dziwne, ale pierwszy raz w życiu pomyślałam, że cudownie jest być słabą i bezbronną kobietką noszoną w ramionach przez silnego przystojniaka. To chyba te brazylijskie telenowele miały na mnie zgubny wpływ?
– Robert, to nie fair! Wykorzystujesz moją słabość i brak doświadczenia.
– Cicho bądź – mruknął, stawiając mnie na podłodze. – Poza tym nie nazwałbym cię słabą lub bezbronną.
Nie zaprotestowałam, kiedy powoli zdejmował ze mnie bluzkę i spodnie. Dopiero, gdy jego ręka powędrowała w kierunku zapięcia stanika, chwyciłam ją i ze strachem spojrzałam prosto w lekko drwiące oczy.
– Nie bój się, to będzie tylko kąpiel, daję słowo – uśmiechnął się i wyswobodziwszy dłoń, rozpiął swoją koszulę i zsunął spodnie. Potem podszedł do natrysku i odkręcił wodę.
Tylko kąpiel? Akurat! Stałam niezdecydowana, zagryzając wargi i bijąc się z myślami. To było niebezpieczne, ale i kuszące, stanąć obok niego, przytulić się i pozwolić opanować pożądaniu.
– No chodź. – Wyciągnął w moim kierunku rękę. – Możesz zostać w bieliźnie, jeśli wolisz.
Pewnie że wolałam. Bez słowa ujęłam podaną dłoń i znalazłam się tuż obok, otoczona chmurą drobnych kropelek, obmywających nasze ciała.
Przyjemnie ciepła woda otuliła nas szumem, izolując od reszty świata, zamykając w magicznej chwili – tu i teraz. Kropla po kropelce dotarła do najintymniejszych miejsc, a dłonie Roberta powędrowały jej śladem, dotykając moich nabrzmiałych piersi czekających na lawinę pieszczot. Nie dało się tego porównać do niczego, czego kiedykolwiek doświadczyłam w swoim życiu. Ustami błądził po twarzy, jakby odwlekając moment pocałunku, drażniąc się z pragnieniami, wyrażanymi przez każdy gest mego ciała. Ja pierwsza nie wytrzymałam tego  pełnego napięcia oczekiwania i niemal spazmatycznym ruchem przylgnęłam ustami do jego warg…
To było jak łyk mocnego, dobrego wina! Nie dość, że zakręciło mi się w głowie, to jeszcze ugięły się pode mną kolana i gdyby nie mocny uścisk ramion Roberta, upadłabym. Nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się, że tak na mnie podziała. Bez protestu pozwoliłam by językiem rozsunął me wargi i zatopiłam się w narastającym pożądaniu. Jego dłoń zsunęła się niżej, ukradkiem wślizgując się pod mokry materiał bielizny i dotykając nabrzmiałej łechtaczki. Jednak mój krzyk stłumił pocałunkiem, wsuwając palec jeszcze głębiej i dociskając do zimnej ściany. Trudno było nie zauważyć, że i on jest bardzo podniecony. Na szczęście, albo i nie, panował nad sobą dużo lepiej niż ja.
Usta domagały się więc coraz to nowych pocałunków, a całe ciało coraz to mocniejszych pieszczot. Szczerze mówiąc, to myślałam, że za chwilę zwariuję, jeśli nie poczuję go w sobie. Desperacko pragnęłam zakończenia tych „słodkich” tortur, ale Robert miał zupełnie inne plany. Włożył obie dłonie pod moje pośladki i uniósł mnie w górę, tak, bym mogła opasać go nogami oraz poczuć i jego podniecenie. Na chwilę przerwał pocałunek i spojrzał w moje oczy. Nie umiałam wytłumaczyć sobie tego, co niosło ze sobą to spojrzenie: pożądanie czy też oszołomienie? Byłam półprzytomna, spragniona bliskości tak bardzo, że nie poznawałam samej siebie.
Jakby odgadując te pragnienia, dotknął wargami mojej szyi i rzeźbiąc czubkiem języka na mokrej skórze skomplikowane wzory, dotarł do nabrzmiałych ust. Tym razem pocałunek był bardziej enigmatyczny, choć nie mniej namiętny. Jedną dłoń wplótł w moje włosy, drugą zacisnął na piersi, rytmicznie ugniatając ją i masując. Dodatkowo czułam gorącą, twardą niczym skała męskość, ocierającą się o moje podbrzusze i powolny, jednostajny ruch jego bioder. Jeśli zamierzał doprowadzić mnie do szału, to był na jak najlepszej drodze…
– Robert – jęknęłam, pomiędzy jednym, a drugim pocałunkiem. – Proszę!
Ale on albo nie zrozumiał, albo nie chciał zrozumieć, o co błagałam, i tylko nieznacznie przyspieszył, by z jeszcze większą siłą wbić się w moje usta. Potem nagle przygwoździł mnie do ściany i zamarł w bezruchu. Pomiędzy udami poczułam strużkę czegoś ciepłego, co pewnością niewiele miało wspólnego z lecącą z góry wodą.
Nasze oddechy powoli się uspokajały, a woda spłukiwała całe napięcie i wysiłek.
– Tylko kąpiel, co? – rzuciłam z przekąsem, wyplątując się z jego ramion. Miałam ochotę jeszcze dodać uwagę na temat dopłaty ze ekstra usługi, ale widząc lekko rozkojarzone i pełne czułości spojrzenie, na szczęście zdołałam ugryź się w język.
– Powiedz, że ci się nie podobało? – wyszeptał mi do ucha, nieznacznie się pochylając.
No właśnie. Sęk w tym, że nie tylko bardzo się podobało, ale chętnie zgodziłabym się na dużo więcej. Tylko czy to nie przyniosłoby w przyszłości rozczarowania i cierpienia? Owinęłam się szlafrokiem i omijając Roberta spojrzeniem, w milczeniu wyszłam z łazienki.
Chwilę potem stanęłam na tarasie nie zważając na ostry, przenikliwy wiatr. Wręcz przeciwnie, jego chłód znakomicie uspokajał rozedrgane nerwy. To co wydarzyło się pod prysznicem…
Wzięłam się w garść. Przecież wiecznie nie mogę być tylko zabawką, której używa się wedle zachcianki. Następnym razem powinnam ostro odmówić, inaczej zostanę całkiem sama ze zbolałym, połamanym na okruszki sercem. Już teraz tęskniłam za jego dotykiem, uśmiechem, lekko ironicznym spojrzeniem błękitnych oczu. I po co mi to? Robert po odzyskaniu Anity, popędzi z nią do ołtarza, zapominając zupełnie o mojej skromnej osobie.
Czy tego chciałam? Nie zasługiwałam na więcej?
Przygryzłam wargę i poczułam lekko słony smak własnej krwi. „Czas odzyskać dawną niezależność, uwolnić serce od niechcianych uczuć” - pomyślałam buntowniczo.
– Hej – usłyszałam tuż obok. Robert podszedł i oparł się o balustradę, tak jak ja wpatrując się w wzburzone morze. – Nie wracasz oglądać tych swoich seriali?
– Nie mam ochoty – mruknęłam.
Przez bardzo długą chwilę staliśmy w milczeniu. Pogładziłam dłonią chropowatą powierzchnię barierki, modląc się, żeby już sobie poszedł.
– Zapomniałem ci powiedzieć, że dziś wychodzimy.
– Idź sam, ja wolę zostać.
– Musisz pójść ze mną. To zaproszenie od znajomego w interesach i nie wypada pojawić się bez partnerki.
– Interesach? Wiesz – spojrzałam na niego ze szczerym zdziwieniem – nigdy nie mówiłeś w jakiej branży pracujesz.
– Nigdy nie pytałaś – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy z jakąś dziwną zadumą. – W reklamie. Anitę też powinnaś kojarzyć – jest dość znaną modelką.
Głupio było się przyznać, że o prasie mam tak samo kiepskie zdanie jak o telewizji, i w życiu nie wydałabym nawet złotówki na jakiegoś szmatławca.
– Uhm! – mruknęłam dyplomatycznie. – No faktycznie, jakoś tak mi się kojarzyła. To co to za wyjście dziś wieczór?
– Musimy tam być, Anita i Rais też idą.
– Rais?
– Jej nowy kochanek – skrzywił się z niesmakiem.
– No tak… Ale nie muszę ubierać tej kiecki co poprzednio? Mogłabym tego nie przeżyć…
– Nie musisz. Włóż co chcesz, nie będę się wtrącał, tylko bądź gotowa na dwudziestą. Zgoda?
– Zgoda szefie! – Zasalutowałam, puszczając perskie oczko. – To ja idę robić się na bóstwo, żeby ci szczęka opadła na mój cudny wygląd.
Przytrzymał moje ramię.
– Alicja?
– Tak?
– Ty zawsze będziesz dla mnie śliczna.
I tu mnie ustrzelił. Jednym, celnym słowem, pozbawił możliwości obrony czy ataku. No bo, która zakochana kobieta, nie chce usłyszeć z ust wybranka, że jest piękna?
Ja chciałam. Bo właśnie dotarło do mnie, że też jestem zakochana!

10.
Z satysfakcją wpatrywałam się w swoje odbicie, doskonale widoczne w jaskrawym świetle łazienki. Co prawda spędziłam tam ponad godzinę, ale efekt był więcej niż zadowalający. Przypudrowałam jeszcze nos, a potem zdecydowałam się na wyjście, z bijącym sercem oczekując na werdykt Roberta. Pierwszy raz w życiu tak bardzo zależało mi na własnym wyglądzie.
Miałam na sobie czerwoną sukienkę, która więcej odsłaniała niż zasłaniała, znakomicie podkreślając te walory mej figury, o których dotychczas nie miałam bladego pojęcia. Lakierowane sandałki na platformie i bardzooo wysokim obcasie dodały mi dobre kilka centymetrów wzrostu i znacząco wysmukliły. Nie związałam włosów, pozwalając im swobodnie opadać na ramiona i plecy, tylko nieznacznie podpinając z jednej strony malutką, czerwoną różyczką. Była jedyną ozdobą, jako że nie cierpiałam i nie posiadałam żadnej innej biżuterii. Makijaż nie był ani ostry, ani krwisty, usta zaledwie podkreśliłam błyszczykiem, ale i tak podobałam się sobie bardziej niż wtedy, gdy zrobiła to za mnie kosmetyczka.
– Alicja, skończyłaś już wreszcie? Ile mam jeszcze czekać?
– Nie marudź, już idę – odkrzyknęłam pokojowym tonem, bo w jego głosie dało się wyczuć znacznie zniecierpliwienie.
Na pożegnanie posłałam swemu odbiciu buziaka i z duszą na ramieniu wyszłam z łazienki.
– No nareszcie skoń… - urwał w pół słowa, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem. Skromnie spuściłam oczy i okręciłam się wokół  własnej osi.
– I jak? Wyglądam bosko? Albo przynajmniej w połowie tak dobrze jak Anita? – Nie dało rady powstrzymać odrobiny sarkazmu.
– Nawet trochę za dobrze – mruknął odwracając się i sięgając po marynarkę.
– Mogę się jeszcze szybciutko przebrać? – zaproponowałam obłudnie.
– Nie, nie! – Obejrzał trzymane w ręce ubranie i po chwili namysłu odłożył je z powrotem.
– Robert! Jeszcze nie powiedziałeś czy ładnie wyglądam?
Spojrzał na mnie z ukosa. Trzeba przyznać, że miał zabawną minę – był zakłopotany i najwyraźniej zmieszany.
– No… Wyglądasz bardzo ładnie – odrzekł ugodowo. – A teraz idziemy!
O nie! Tak łatwo to się nie wywinie! Podeszłam bliżej i obie dłonie położyłam na jego piersi.
– W połowie tak ładnie jak Anita?
Wyraźnie widziałam jak przełyka ślinę.
– O Boże! Tak, w połowie tak ładnie jak ona. A teraz możemy już iść?
Podniosłam głowę i złapałam jego spojrzenie.
– Jestem łasa na komplementy jak kot na śmietankę, a ty co? Zbywasz mnie okólnikami…
Przez dłuższą chwilę milczał, potem pochylił się i wyszeptał mi do ucha.
– Wyglądasz bosko! Najchętniej zdarłbym z ciebie te sukienkę i zaniósł prosto do łóżka, ale to byłoby nie fair…
Spojrzałam na niego pytająco.
– … nie fair względem Anity.
W tym momencie mój dobry humor ulotnił się błyskawicznie, a zastąpiła go ponura zaduma nad tajnikami męskiej psychiki. Bez słowa ujęłam podane sobie ramię i w milczeniu zeszliśmy do czekającej na nas taksówki. Całą drogę tępo wpatrywałam się w krajobraz za oknem, myśląc, że dotychczas fraza „bolące serce”, wydawała mi się banałem. Teraz, wnioskując na własnym przykładzie, wiedziałam już, że serce faktycznie może boleć, razem z żołądkiem, wątrobą i całą masą innych miękkich narządów wewnętrznych.
– Bardzo jesteś na mnie zła? – Robert przerwał milczenie, kiedy wysiedliśmy w centrum, przed wejściem oświetlonym czerwonym, migającym neonem.
– Nie jestem zła. – Obojętnie wzruszyłam ramionami. – To jest to miejsce na spotkania w interesach? Prochami handlujesz czy co?
– Jeden z najlepszych nocnych klubów w mieście, a ta narzeka. To jesteś zła czy nie?
– A mam powody?
Nie odpowiedział, tylko po dżentelmeńsku przepuścił mnie w drzwiach i podał ochroniarzowi jakąś wizytówkę. Lepszy czy nie, oświetlenie było tak samo marne, jak w tych, w których dotychczas bywałam. Może tylko muzyka nie ogłuszała, pozwalając na prowadzenie w miarę normalnej konwersacji. Dookoła okrągłego parkietu, ustawione były stoliki z wygodnymi fotelami, a w przeciwległym końcu, vis a vis wejścia, barek, przy którym siedziało już kilka osób. Parę panienek podrygiwało w takt muzyki, prężąc swoje smukłe ciała i dumnie wypinając piersi. Przy stolikach za to siedziało kilku goryli, sącząc drinki i przyglądając się wystawowemu towarowi. Choć średnia wieku była zdecydowanie wyższa, to scenariusz był identyczny jak w innych tego typu lokalach…
Kelner podprowadził nas do niewielkiej loży, znajdującej się trochę na uboczu, z doskonałym widokiem na całą salę. Z przyjemnością usiadłam w miękkim fotelu, zakładając nogę na nogę i ze wszelkich sił unikając wzroku Roberta.
– Czego się napijesz? – Pochylił się w moją stronę, abym dosłyszała pytanie.
Przez chwilkę zastanawiałam się, co jest dostatecznie mocne, abym szybko mogła się tym upić. Wina wytrąbić musiała bym całą flaszkę, czystej wódki nie znoszę, a po szampanie zasnęłabym w przeciągu kilku minut. Pozostawały drinki.
– Gin z tonikiem. Możliwie duży i mocny.
Robert pytająco uniósł brwi, ale nie zaprotestował. Złożył zamówienie i również rozsiadł się wygodnie w fotelu, z uwagą wpatrując w wejście. Pewnie czekał kiedy pojawi się jego ukochana Anita…
Dość szybko sala zapełniła się ludźmi. Byłam już przy drugim drinku, kiedy ta zmora przyszła, robiąc efektowne wejście i prezentując swoje idealnie wymiarowe ciało w obcisłej sukience ze srebrnych kółeczek. W duchu przyznałam rację tym facetom, którzy właśnie dławili się śliną na jej widok – była boska. Jak wpłynęło to na mój nastrój, lepiej nie będę wspominać, tym bardziej, że Robert zaczął nerwowo podskakiwać na miejscu obok. Nagle przyszło mi do głowy, iż z nikim nie miał się tu spotkać, po prostu chciał nieco pokrzyżować plany swojej eks.
Anita z Raisem zniknęli gdzieś na przeciwległym końcu sali, Robert wstał, wymruczał jakieś przeprosiny i nie patrząc na mnie, pobiegł za nimi.
Teraz to naprawdę miałam powód by się upić! A właśnie skończył mi się drink… Trochę niepewnie wstałam i wolnym krokiem skierowałam się w kierunku baru. W połowie drogi uzmysłowiłam sobie, że większość facetów wpatruje się we mnie z jakąś dziwną zachłannością. Ponieważ jednak nie przywykłam do takiego podziwu, ukradkiem obejrzałam sukienkę, czy aby nigdzie się nie rozpięła, czy zsunęła. Pomacałam się również po głowie sprawdzając stan fryzury. Wszystko wydawało się w porządku, więc chyba po prostu im się podobałam… O rany! Ta myśl szalenie mnie uradowała. Podniesiona nieco na duchu, dotarłam do baru i już chciałam poprosić o drinka, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie ani grosza. No, to już była złośliwość losu!
– Napijesz się czegoś? – Silne ramię oplotło moją talię, a ja spojrzałam prosto w ciemne oczy jakiegoś przystojniaka.
– Tak – odparłam stanowczo. – I niech będzie wysokoprocentowe!
Roześmiał się i coś zawołał do barmana. Nie słuchałam, bo właśnie byłam zajęta podziwianiem nowego towarzysza. Tak szczerze mówiąc to nigdy nie gustowałam w tego typu mięśniakach, o pewnej siebie minie i licznych tatuażach. Oni także z niewiadomych przyczyn unikali mnie niczym morowej zarazy. Ale teraz…
„A co tam, chociaż upiję się i potańczę” – pomyślałam lekkomyślnie, pozwalając by jego ręka zsunęła się dużo poniżej dopuszczalnej granicy. Niemal duszkiem wypiłam podanego mi drinka i z niewinną minką poprosiłam o jeszcze. Zaskoczony, uniósł brwi.
– Ciężki dzień – wyjaśniłam, robiąc wielkie oczy i minę sierotki Marysi w potrzebie.
– Znam lepsze sposoby na poprawienie humoru – wyszeptał mi na ucho, uprzednio zamówiwszy kolejny gin z tonikiem. No proszę, minuta dziesięć, a ja mam już pierwszą propozycję bzykanka. Biedak, dał się narwać na głębokość mego dekoltu i krótkość mej kiecki… Jakoś nie chciało mi się wyjaśniać, że stanowię słabą inwestycję jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór.
– Najpierw chcę się napić i potańczyć – odparłam stanowczo.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział lekko drwiącym tonem. Pewnie nie spodziewał się, że i kolejnego drinka wypiję duszkiem. Oddałam mu szklaneczkę i prowokująco spojrzałam w oczy, jednocześnie oblizując usta. Czułam się dziwnie dobrze w tej całkowicie dla mnie nowej roli. Nie bez znaczenia była też ilość wypitego alkoholu. Było mi dziwnie lekko i beztrosko, wszelkie problemy odpłynęły w dal, zostawiając absurdalne poczucie szczęścia. I miękkie kolana…
Bez najmniejszego protestu dałam się zaprowadzić na parkiet. Objął mnie, ściskając dłońmi pośladki, a ja zarzuciłam mu ramiona na szyję. Gdzieś w głębi duszy, jakiś cichutki głosik szeptał, że to tylko złudne wrażenie bliskości, i że tak naprawdę nie o to mi chodziło, ale zdusiłam go brutalnie, wysyłając słabo popiskujące sumienie do wszystkich diabłów. Wtuliłam się w niego tak mocno, że czułam każdy szczegół muskularnego ciała.
– Mam na imię Arek – wyszeptał mi do ucha, a potem zaczął ustami pieścić szyję.
– Alicja. – Z cichym westchnieniem poddałam się temu, usuwając ostatnie bariery w mojej świadomości. Pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie na takie zachowanie i o dziwo, bardzo mi się to podobało. Nie zaprotestowałam nawet wtedy, gdy jego ręka wsunęła się pod sukienkę i dotknęła nagiej pupy. Ciekawe, czy ten kto stworzył stringi, planował takie ich strategiczne znaczenie? Rozzuchwaliłam się do tego stopnia, że gdy poczułam wyraźnie twardniejącą męskość, wykonałam półobrót i wtuliwszy się w mężczyznę plecami, zaczęłam prowokująco ocierać się o niego biodrami. Pochylił się nade mną i łapczywie pocałował.
– Jedźmy gdzieś w ustronniejsze miejsce – powiedział ochrypłym głosem.
Po pijaku człowiek robi różne głupoty, więc potakująco skinęłam głową. Ruszyliśmy w kierunku wyjścia, on torując sobie drogę, ja niepewnie, bo już wcale nieźle szumiało mi w głowie. No i oczywiście natknęliśmy się na Roberta…
– Cześć – powiedział spokojnie, podając rękę mojemu towarzyszowi. Przez chwilę zaświtała mi straszna myśl, że może wynajął go po to, abym się od niego odczepiła.
– Cześć kuzynie. Sorki, ale nie teraz, jestem zajęty. – Tu Arek mrugnął jednym okiem i wskazał głową na mnie.
– Trudno nie zauważyć – odpowiedział z przekąsem. – Widzę, że udało ci się upić moją dziewczynę?
– Twoją? – Obejmujący mnie facet najwyraźniej zesztywniał.
– Nie jestem czyjąkolwiek własnością – powiedziałam hardo wysuwając podbródek. – A w szczególności tego tam!
Obaj panowie spojrzeli na mnie w milczeniu.
– Myślałem, że Anita… Zerwaliście?
– Już dawno. Daj mi ją, pora na powrót do domu. – Robert bez ceregieli ujął mnie pod ramię. Wyrwałam mu je gwałtownym ruchem i obróciwszy się na pięcie, ruszyłam z powrotem na parkiet.
– Co robisz kretynko? – Bez problemu mnie dogonił. – Czy ja wiecznie muszę mieć przez ciebie kłopoty?
Stanęłam w miejscu, bo tuż obok zauważyłam Anitę tańczącą z Raisem. Potem gwałtownie odwróciłam się, niemal zderzając się z Robertem. Bez chwili namysłu objęłam go za szyję i pocałowałam. Choć z pewnością zaskoczony, odwzajemnił pocałunek, otulając mnie ramionami. Trwało to dłuższą chwilę, podczas której uświadomiłam sobie, że pragnę tylko jednego faceta i takie arkopodobne stwory byłyby całkowitą pomyłką, niezależnie od tego ile alkoholu bym wypiła.
– Jesteś wielka – wyszeptał mi do ucha, kiedy na chwilę przerwaliśmy. No tak, Anita wlepiała w nas rozszerzone zdumieniem oczy i wyraźnie było widać, że nie zachwyciła się naszym widokiem. „A niech patrzy, jędza jedna” - pomyślałam buntowniczo, dodając jeszcze kilka innych niecenzuralnych określeń. Jak widać niebiosa postanowiły ukarać mnie za podłe myśli, bo mój żołądek ogłosił właśnie mały strajk. Odepchnęłam zaskoczonego Roberta i popędziłam w kierunku łazienki, potykając się po drodze o własne nogi. Kilka minut później otarłam pot z czoła i przytrzymując się ściany, wyszłam z toalety.
– Co się stało? Za dużo wypiłaś?
– Chcę do domu – jęknęłam cichutko.
Nie był zachwycony tak rychłym powrotem. Drogę do hotelu pamiętam jak przez mgłę. Przed wskoczeniem do łóżka, pozbyłam się tylko butów i odzieży, a potem z prawdziwą rozkoszą przyłożyłam głowę do poduszki.

11.
– Kac to najgorsza rzecz, jaką stworzył Bóg – wyjęczałam późnym rankiem, zwlekając się z łóżka.
Robert bez odrobiny litości odsłaniał wszystkie rolety i do środka wdarło się niezbyt ostre, ale jednak wystarczająco jasne światło dnia.
– Trzeba było się wczoraj nie spijać do nieprzytomności – wytknął mi.
– Czasem trzeba – mruknęłam wpatrując się w niego z pretensją.
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina?
– A kto zostawił mnie samą i pobiegł za boską Anitką?
– Słyszę wyraźną zazdrość w twoim głosie…
Skrzywiłam się i nalałam sobie pełną szklankę cudownie chłodnej wody.
– A poza tym poderwałaś mojego kuzyna. – Tym razem byłam pewna, że się ze mnie śmieje. – Cóż za podbój, biorąc pod uwagę, że Arek bzyka wszystko co się rusza i nie ucieka na drzewo.
Nie chciało mi się teraz z nim sprzeczać, bo wciąż miałam miękkie kolana i niezłe zawroty głowy.
– Poratowałbyś dziewicę w potrzebie i przyniósł filiżankę mocnej, aromatycznej kawy…
– A może klina?
– Przestań – wyjęczałam, zginając się wpół. – Nie możesz poznęcać się nade mną trochę później?
– Wykąp się, ubierz i pójdziemy na kawę.
– Nie chcę. W tej chwili szczytem moich pragnień jest dopiero co opuszczone łóżko…
– Jak wolisz – wzruszył obojętnie ramionami.
Kiedy wróciłam z łazienki, Roberta już nie było. Z powrotem zaryłam nosem w miękkiej poduszce. Gdy ponownie otwarłam oczy, zegar wskazywał późne popołudnie. Na stoliku obok stała zimna, czarna kawa. Wypiłam ją duszkiem i bez zbytniego zapału poszłam się kąpać. Wciąż bolała mnie głowa i dokuczał żołądek, choć teraz nie tak mocno, jak poprzednio. Za to pojawiły się wyrzuty sumienia i dziwne wrażenie czegoś bardzo nieprzyjemnego. Przeszukałam barek, ale czekoladowego lekarstwa na chandrę nigdzie nie znalazłam. Najbliższy sklep spożywczy znajdował się poza kompleksem hotelowym, więc wsadziłam w kieszeń trochę pieniędzy i udałam się na zakupy.
Wracając z powrotem natknęłam się na stoisko typu „tysiąc i jeden drobiazgów”. Przez chwilę w milczeniu przyglądałam się wyłożonemu towarowi, a potem kupiłam dziecięcy zestaw do piaskownicy, składający się z wiaderka, łopatki i kilku foremek oraz bańki mydlane. Plany na wieczór miałam już jasno sprecyzowane.
Wzgardziwszy obiadem, spakowałam do torby koc, butelkę wody mineralnej i wcześniejsze zakupy. Z walizki wygrzebałam po domowemu przerobione na krótkie spodenki stare jeansy oraz czystą bluzę, co prawda za obszerną, ale za to niezwykle wygodną. Miałam w nosie to czy Robert będzie mnie szukał, czy też zajmie się czymś innym. Ja zamierzałam wybudować ogromny zamek, z głęboką fosą i innymi bajerami. Nic tak nie poprawia humoru, jak beztroskie grzebanie w piachu.
Nieco oddaliwszy się od hotelu, rzuciłam cały bagaż na ziemię i rozejrzałam się dookoła. Większość wczasowiczów uciekła z plaży, bo choć wesoło świeciło słoneczko, to było zaledwie przyjemnie ciepło. Upatrzone przeze mnie miejsce było niemal bezludne. W myślach już widziałam wielki, piaskowy zamek, o kamiennych murach i głębokiej fosie. Pociągnęłam łyk wody z butelki i drgnęłam przerażona, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
– Mam cię! – Robert roześmiał się radośnie, łapiąc mnie w pasie i unosząc w górę.
– Co tu robisz? – spytałam słabo, wyplątując się z jego objęć.
– Widziałem z tarasu, jak szłaś w tą stronę obładowana jakimś pakunkami. No właśnie, po co ci te dziecięce zabawki?
– Chciałam zbudować zamek. Nie rób takiej zdziwionej miny, nigdy tego nie robiłeś?
– Owszem. Miałem wtedy jakieś siedem lat, o ile dobrze pamiętam.
– Nie wiesz, co dobre – mruknęłam, padając na kolana i patyczkiem wyznaczając zarys fosy. O dziwo poszedł za moim przykładem i usiadł tuż obok.
– To mogę się przyłączyć? Pytam, bo nie wyglądasz na zadowoloną z mojej obecności.
– Tak naprawdę to jestem na ciebie zła o to, że z taką beztroską zostawiłeś mnie wczoraj samą, od razu gdy w drzwiach pojawiła się Anita – odparłam szczerze, zabierając się za kopanie rowów. – Układ układem, ale poczułam się wyjątkowo podle…
Milczał dłuższą chwilę, przesypując piasek pomiędzy palcami.
– Nie pomyślałem, że możesz to odebrać w ten sposób.
– Ech… - Naprawdę nie miałam ochoty na dyskusje o wczorajszym wieczorze. – To co, pomożesz mi w budowie?
– Daj łopatkę, zobaczysz, jak kopie fosy prawdziwy mężczyzna!
Następne dwie godziny upłynęły nam na wyjątkowo „zgodnym” współdziałaniu. Zażarcie się przy tym kłóciliśmy, obsypywaliśmy piaskiem i usiłowaliśmy nawzajem zakopać. Efektem naszej pracy była ogromna, lekko przekrzywiona budowla, z dwoma wieżyczkami i zygzakowatą fosą. Wetknęłam jeszcze kilka piór na czubek baszt i zadowolona usiadłam obok Roberta.
– Jest cudny! – oświadczyłam, dzieląc się z nim wodą i nadgryzioną już tabliczką czekolady. Dobre samopoczucie nie tylko wróciło, ale także wygodnie zadomowiło się w mojej zbolałej duszy, przeganiając wczorajsze smutki i problemy.
– Aha! Ta krzywa fosa świadczy o tym, że jeszcze do końca nie wytrzeźwiałaś.
– Ciekawe co powiesz o tych swoich zwichrowanych wieżach?
– Przesadzasz, to tylko lekko zauważalne odchylenie. Za to ten rowek jest wyraźnie zygzakowaty…
– Nie obrażaj mego dzieła sztuki! A może to zamierzone, dla zmylenia wroga?
– Hi, hi – jakoś nie chciał dać za wygraną. – Masz jeszcze trochę tej czekolady?
– I ty mnie o to prosisz? – Podałam mu ostatni kawałek.
– Zapomniałem zabrać ze sobą sałatę. – Łobuzersko mrugnął jednym okiem. Wyglądał wyjątkowo beztrosko i pociągająco – w luźnej sportowej bluzie, ze zmierzwionymi włosami i bosymi stopami, wygodnie rozciągnięty na swojej połówce, zbyt małego dla nas dwojga, koca. W milczeniu popijałam wodę, zastanawiając się w duchu czy powinnam zepsuć tę piękną chwilę i zadać mu nurtujące mnie od wczoraj pytanie.
– Kochasz ją?
– Co? – Znieruchomiał najwyraźniej zaskoczony moimi słowami.
– Pytam się czy ją kochasz?
– Anitę?
– Nie, angielską królową! Jasne, że pytam o Anitę.
Nie odpowiedział od razu.
– Kiedyś byłem pewien, że dla udanego związku najważniejsze są wspólne interesy i udany seks…
– Ale ja pytałam o miłość.
– To tylko hormony, nic więcej – uśmiechnął się z ledwo dostrzegalnym pobłażaniem.
– Idiota! Miłość to nie święty Mikołaj, a w dodatku można ją dostać nie tylko pod choinkę.
– Z elegancko zawiązaną kokardą…
– Ty mi tu nie zmieniaj tematu. – Pogroziłam mu palcem tuż przed nosem. – Choć w zasadzie to poznałam odpowiedź.
Chwycił moją dłoń i pocałował. Nie powiem, żeby mi się to nie spodobało. Była w tym jakaś intymność, jakiś tajemniczy posmak niedoświadczonych dotąd uczuć. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś podobnego; bliskości człowieka, który tak naprawdę był mi całkowicie obcy. I niespotykanie fascynujący w swej inności.
Nie umiałam się powstrzymać. Pochyliłam głowę i ostrożnie dotknęłam ustami jego warg. Zabrakło poprzedniej namiętności, narastającego pożądania, ale w zamian za to pojawiło się coś zupełnie innego. I przyniosło nie mniejszą rozkosz niż dzikie, pełne ognia pocałunki.
Delikatność dotyku, czułość płynąca z każdej pieszczoty, pozwoliły nam znaleźć się w zupełnie innym świecie, zamykającym się w tej nieskończenie długiej chwili, tu i teraz. Pośród roztańczonych cieni przemykających po chłodnym piasku, rozkrzyczanych mew i głośnego szumu fal, doświadczaliśmy przedsmaku raju, znajdującego się tak niedaleko, zdawałoby się, że na wyciągnięcie ręki.
Ale nam zabrakło odwagi, by po niego sięgnąć…
To ja pierwsza stchórzyłam. Wyrwałam się z uścisku Roberta i ze śmiechem próbującym ukryć moje zmieszanie, zerwałam się z piasku i pobiegłam do morza. Jednak nawet lodowaty chłód wody nie uspokoił rozdygotanego serca, nie przywrócił równowagi.
Przycisnęłam ręce do piersi, lecz rozpierające mnie uczucie dziwnego, nieznanego dotąd szczęścia było zbyt silne. Musiałam, po prostu musiałam TO zrobić!
Rozrzuciłam ramiona i krzyknęłam. Wiatr, choć nie zdołał mnie zagłuszyć, szarpnął z niespotykaną siłą włosami, porywając je do szalonego, dzikiego tańca. Jakoś dziwnie pasowało to do nastroju panującego w mej duszy, do śmiechu Roberta, słyszanego tuż za moimi plecami. Tym razem nie zaprotestowałam, kiedy objął mnie w pasie i wtulił nos w zagłębienie na szyi.
Staliśmy tak nieruchomo przez bardzo długą chwilę i dałabym głowę, że zastanawialiśmy się nad tym samym.
– Szkoda, że nie wierzysz w miłość – przerwałam milczenie, choć wciąż trwałam w jego objęciach.
– Myślisz, że mógłbym spróbować?
– Nie wiem. – Tym razem wykręciłam lekko głowę i spojrzałam prosto w oczy.
– Może zacznę oglądać razem tobą te brazylijskie telenowele?
– Ożeż ty! – Kopnęłam go w łydkę, ale nie umiałam powstrzymać śmiechu. Ukradkiem usiłowałam wepchnąć do wody, jednak zbyt szybko przejrzał moje zamiary. Nie tylko stawił zaciekły opór, ale próbował się zrewanżować. Po krótkiej chwil takich zapasów, wróciliśmy po rozrzucone na piasku rzeczy.
– Przez ciebie mam mokrą pupę – zgłosiłam uzasadnioną pretensję, upychając w plecaku łopatkę i foremkę w kształcie dinozaura.
– Nie marudź. Możesz przecież zdjąć spodenki.
– Majtki też mam mokre!
– Ja tam nie mam nic przeciwko temu, abyś i je zdjęła…
– Jesteś lubieżny drań! – Dla przywrócenia równowagi przyłożyłam mu pustą butelką po mineralnej. Ale jednak nie miałam dziś szans, by zepsuć jego dobry humor.
– Jestem – przytaknął, ze śmiechem odbierając mi prowizoryczną broń. – To co? Ściągasz? – dodał z nieudawaną nadzieją w głosie.
Prychnęłam, choć tak naprawdę wcale nie byłam ani zła ani poirytowana. Nawet odwrotnie, z chęcią przytuliłabym do piersi cały świat! No i oczywiście zrobiłam się wściekle głodna…
– Z tym brakiem apetytu to chyba jakiś kant – powiedziałam w zamyśleniu.
– Nie bardzo rozumiem?
– Nic, nic. – Machnęłam ręką. A co niby miałam tłumaczyć? Że według wszelkiej fachowej literatury, jako zakochana nie miałam prawa odczuwać nawet najmniejszego głodu. Ja tymczasem zjadłabym przysłowiowego konia z kopytami.
– Pośpieszmy się, bo inaczej ominie nas kolacja. A tego mogłabyś nie przeżyć…
– Nie drażnij głodnej kobiety!
Jednak nie odpuścił i przez całą powrotną drogę usiłował wyprowadzić mnie z równowagi. Raz czy dwa, nie wytrzymałam i przyłożyłam mu łokciem w bok, ale gdy tylko znaleźliśmy się wśród rozkosznych zapachów panujących w jadalni, odpuściłam i pazernie rzuciłam się na jedzenie. Przestały mi nawet przeszkadzać wilgotne spodenki…

cdn...

16 komentarzy:

  1. Jak ja uwielbiam to opowiadanie, mogę je czytać nawet trzydzieści razy, nigdy mi się nie znudzi. Naprawdę dobra robota, czekam na kolejne szczęści poprzednich opowiadań, są fascynujące, weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wolę dłuższe kawałki. Lepiej sie czyta.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. O.....................................................chi!
    C.................. . U..................D...............O

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest to co tygryski lubią najbardziej:D babeczko grzeszysz tymi opowiadaniami,ale rob to dalej bo to jest chwila wytchnienia od rzeczywistości!

    OdpowiedzUsuń
  5. mmm... Jestem zachwycona, jest długi ale jak zawsze dla mnie, nie wystarczająco ;) ta historia tak mnie wciągnęła, niby jest prosta, nie jakoś mega skomplikowana, ale za każdym razem jeszcze bardziej interesuje mnie co zrobi Alicja, jak zachowa się Robert. Czy znów będą się kłócić, a może fala namiętności w końcu tak ich poniesie, że Alicja przestanie być dziewica...? Czekam na więcej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. :D super w końcu jakiś długi kawałek tekstu:D jestem wniebowzięta :P opowiadanie jak zwykle interesujące, już nie mogę się doczekać kolejnej części!:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny kawałek ;-) No i Alicja zaczyna się w końcu rozkręcać ;-) mniam mniam ;-) A do następnego fragmentu aż siedem dni ;-( jak to wytrzymać?

    S.

    OdpowiedzUsuń
  8. Babeczko, połknęłaś literkę "i" i "go" -> "Ukradkiem usiłowałam [?] wepchnąć do wody, jednak zbyt szybko przejrzał moje zamiary. Nie tylko stawił zaciekły opór, ale próbował się zrewanżować. Po krótkiej chwil [+ "i"] takich zapasów, wróciliśmy po rozrzucone na piasku rzeczy."
    Uwielbiam tą serię, jest świetna.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam te opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Babeczko moze jakues opowiadanko o 35 latce. Kobiety po przejsciach z bagażem doświadczeń? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Witam w ten piękny, zimny wieczór.
    Za zwrócenie uwagi na błędy dzięki. Za pochwały również.
    :D
    Co do pań po przejściach - jedno w spisie pt: "Aukcja". Drugie gdzieś mi się zapodziało, pewnie jest na dysku przenośnym, który mój mąż przez przypadek sformatował i teraz dysk leży sobie i czeka na ratunek.

    OdpowiedzUsuń
  12. Babeczko ale mam problem to co na czerwono to otwieram, to co na czarn nie. " Aukcji nie mogę otworzyć. "-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo jej jeszcze nie ma :)

      Poniżej opis:
      Sylwia przyjeżdża do niewielkiego górskiego miasteczka, aby objąć tam obowiązki sekretarki w biurze burmistrza. Po tym jak najbliższa „przyjaciółka” pozbawiła ją pracy i męża, przyjmuje nudne i nieciekawe stanowisko, traktując je jako ostatnią deskę ratunku. Tam dowiaduje się o kłopotach finansowych miejscowego ochotniczego ratownictwa górskiego. I wymyśla dla nich wspaniałą kampanię - aukcję kawalerów w pobliskim luksusowym kurorcie... Z siedmiorga panów, odpada dwóch żonatych i jeden zaręczony. Trzech nie ma nic przeciwko charytatywnej randce. Tylko z jednym – Bartkiem, Sylwia będzie miała spore kłopoty...

      Całość w przygotowaniu (znaczy się w częściach).

      Usuń
  13. Jestem łasa na komplementy jak kot na śmietankę, a ty co?- a kto nie jest? Piękne słowa:-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.