czwartek, 19 września 2013

Wygrana (I)

Doszłam do wniosku, że brakuje tu jednego z moich pierwszych utworów. W zasadzie chciałam go opublikować drukiem, ale co tam... Nie będę świnia i podzielę się nim z moimi najwierniejszymi czytelnikami.
Proszę nie porównywać tego tekstu do żadnego innego, pamiętając, iż był, że tak powiem "pionierski". To cała reszta może być do niego podobna, nie na odwrót.
Tytułu nie zmieniam, odradziliście mi :-)
Wygrana (I)


Z kobietą nie ma żartu! W miłości czy w gniewie,
Co myśli, nikt nie zgadnie, co zrobi, nikt nie wie.
                                            Aleksander Fredro


Czasem tak bywa, że znienacka dostajemy od losu prezent, który zmienia całe nasze życie.
Gdyby nie pomysł mojej najlepszej przyjaciółki na kolejną cud-dietę, składającą się z surowych warzyw i dużej dozy samodyscypliny, pewnie nie wstąpiłabym do pierwszego lepszego, sklepu, by pazernie rzucić się na półkę ze słodyczami.
Cała historia zaczęła się dość banalnie. Byłyśmy umówione na popołudniowe spotkanie, by przygotować zaległe seminarium. Dzień był piękny, słoneczny, ptaszki ćwierkały jak wściekłe, postanowiłam zatem te cztery kilometry przejść na piechotkę. Jednak gdy dotarłam do połowy drogi, niebo zasnuło się ogromnymi, ołowianymi chmurami. Przyspieszyłam. Do celu dotarłam zziajana, wściekle głodna i spragniona.
Na moje nieszczęście Kinga znów się odchudzała. Dostałam więc szklankę wody i wafle ryżowe, w najmniejszym stopniu niezaspokajające moich gastronomiczno-spożywczych pragnień.
Kiedy nieśmiało poprosiłam o dokarmienie, surowo odpowiedziała, że jem niczym mały słoń i najwyższy czas coś z tym zrobić. Jęknęłam, bo jak żyję, nie znoszę sałaty, dietetycznych dań i napojów w wersji light. Mięsa mi w tej chwili było trzeba, a nie umoralniających wykładów…
Nic dziwnego, że postarałam się, byśmy bardzo szybko uwinęły się z zadaniem. Potem pospiesznie się pożegnałam i popędziłam do mojego ulubionego bistro Dromader, już czując w ustach soczysty kebab z frytkami. Niestety, lokal okazał się zamknięty, bo spóźniłam się grubo ponad kwadrans.
Cholera! Kiszki grały mi coraz to głośniejszego marsza, a w dodatku śliniłam się niczym rasowy buldog.
Wpadłam więc do najbliższego sklepu i pomimo wrodzonego skąpstwa, zgarnęłam z półki paczkę próżniowo pakowanych parówek, a następnie rzuciłam się na słodycze.
I szczerze? Nie spodziewałam się, że swoje przeznaczenie znajdę w pudełku po kruchych z cukrem, którego o mało co nie wyrzuciłam do kosza. Najpierw pazernie pożarłam kiełbaski, więc całych ciastek nie dałam już rady. I dzięki temu następnego dnia, znalazłam w środku niespodziankę. Był nią zwycięski los gwarantujący mi tygodniowy pobyt w luksusowym apartamencie nad morzem, w dowolnie wybranym terminie.
Uspokoiwszy się w kwestii prawdziwości znaleźnego fanta, mogłam w końcu dać upust radości, która przejawiła się w kilku dzikich podskokach. Ale w pełni uwierzyłam w swe szczęście dopiero wtedy, kiedy oficjalnie potwierdzono moją wygraną i dokonano rezerwacji pobytu na przyszły tydzień. Wieczorem, siedząc z lampką wina przed komputerem, w upojeniu podziwiałam miejsce tegorocznych wakacji. Kto by pomyślał, że jeszcze miesiąc temu planowałam je spędzić w domu, z ogromną kolekcją pirackich filmów i zapasem chipsów!
Kilka dni później udałam się w podróż, zabierając ze sobą lekko podniszczoną walizkę i całą masę dobrych rad mojej mamy.

1.
Komuś takiemu jak ja trudno było się wtopić w elegancki tłum hotelowych gości wypełniających hol. Szczególnie rzucały się w oczy mocno wytarte dżinsy i wysłużone martensy. Już dawno temu straciły pierwotny kolor; nic dziwnego, kupiłam je przecież jeszcze przed zakończeniem liceum. Całości dopełniały: biały podkoszulek z wyblakłym, różowym napisem „Candy girl” i po domowemu połatany plecak.
Muszę przyznać, że po raz pierwszy w życiu poczułam się nieswojo z powodu ubrania. Zazwyczaj wyjeżdżałam na biwak pod namioty, a w leśnej głuszy sarnom i lisom obojętny był mój wygląd. Wystarczyło zabrać ze sobą wygodne buty, kalosze, ciepły sweter i strój kąpielowy. Tutaj jednak, było to o wiele za mało.
Niespeszona ciekawskimi spojrzeniami, podeszłam do recepcji i znacząco chrząknęłam. Ulizany, niewysoki facecik spojrzał na mnie ze zdumieniem i lekkim zgorszeniem.
 Dzień dobry. Ja w sprawie tego wygranego konkursu. No wie pan… – Znacząco spojrzałam na dokumenty, które położyłam przed sobą. – Miałam rezerwację na apartament prezydencki.
Od razu rozjaśnił się niczym słoneczko, jakbym była długo wyczekiwanym arabskim szejkiem lub co najmniej angielską królową.
– Ależ oczywiście, panna Alicja jak mniemam? Wszystko jest już przygotowane.
Z powątpiewaniem spojrzałam na boya hotelowego, który zręcznie podniósł mój bagaż. „Oby tylko nie odleciała rączka od walizki” – pomodliłam się w duchu. „I przypadkiem nie otworzył się nieco zepsuty zamek” – dodał drwiący głos w mojej głowie.
– Proszę tędy! – Ulizany szerokim gestem wskazał drzwi windy, obdarzając mnie takim uśmiechem, że spokojnie mógłby konkurować z rekinem ludojadem. Bez protestu podążyłam za nim, nade wszystko pragnąc znaleźć się w końcu, w zacisznym wnętrzu pokoju. Miałam dość taksujących mnie, spojrzeń pełnych politowania. Ludzie, którzy tu przyjeżdżali, prawdopodobnie wydawali więcej na chusteczki do nosa niż ja na całą swoją garderobę. Ale oni nie musieli ciułać każdego zarobionego grosza, na jedno, jedyne marzenie. Chciałam udać się w podróż koleją transsyberyjską i w tym celu odkładałam wszystko, co zarabiałam od dwóch lat. Nie chodziłam na imprezy, nie odwiedzałam kina. Te nieliczne ciuchy, które miałam, dostałam od siostry lub kuzynek. Każda niepotrzebnie wydana złotówka przyprawiała mnie o ból głowy i wielogodzinne wyrzuty sumienia.
Dlatego tylko przez chwilę pożałowałam, że nie kupiłam nowych ubrań. Potem weszliśmy do apartamentu i widok z okien na wzburzone morze, wywołał we mnie taki zachwyt, że wszelkie inne myśli natychmiast wyparowały z głowy.
Grzecznie podziękowałam za pomoc. Co prawda gdzieś tam majaczyła myśl o napiwku, ale nie byłam pewna, czy u nas praktykuje się te amerykańskie zwyczaje pokazywane na filmach. No a poza tym nie miałam kasy na głupoty.
Apartament był wspaniały! Podobno jedyny taki w całym hotelu. Z sypialni i salonu roztaczał się widok na morze. Miałam tylko dla siebie wielką elegancką łazienkę z ogromną wanną i suto zaopatrzony barek. Przed wyjazdem dobrze wypytałam, co obejmuje opłacony pobyt, dlatego teraz bez skrępowania poczęstowałam się solonymi orzeszkami i sokiem pomarańczowym. Wciąż pochrupując, zrzuciłam z siebie przepocone ubranie i – owinięta w puszysty hotelowy ręcznik – udałam się do łazienki. Pobyt tutaj postanowiłam rozpocząć od długiej kąpieli. Przez dobry kwadrans leżałam w pachnącej pianie, relaksując się dobiegającym zza otwartego okna szumem fal, kiedy ten spokój zakłóciła rozmowa, a właściwie kłótnia docierająca gdzieś z oddali. Oba głosy były męskie: jeden grzeczny i jakby przepraszający, w drugim najwyraźniej pobrzmiewały nutki wściekłości. Przez chwilę usiłowałam zrozumieć sens tej wymiany zdań, ale choć słyszałam coraz wyraźniej, to wciąż nie mogłam rozróżnić słów. Potem gdzieś blisko rozległo się potężne trzaśnięcie drzwiami. W zasadzie to jakby w okolicach mojego salonu. Zaniepokojona, wstałam i wyszłam z wanny. Jednak nie zdążyłam nawet sięgnąć po ręcznik, gdy drzwi łazienki otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł – nie, raczej wpadł – kompletnie obcy mi facet ze złością wypisaną na twarzy i groźnie zmarszczonymi brwiami.
Po czym jego spojrzenie padło na mnie.
Przez kilka sekund trwaliśmy nieruchomo, mierząc się wzrokiem. Dopiero po chwili szybkim ruchem sięgnęłam po ręcznik i niezdarnie się nim owinęłam.
– Co to ma znaczyć? – Starałam się nadać mojemu głosowi groźne brzmienie, ale ponieważ z czubka nosa kapała mi woda, a kolana wciąż miałam miękkie po niespodziewanym najściu, nie bardzo się to udało.
– Zajęła pani mój apartament! Rezerwowałem go już kilka tygodni temu na ten termin, więc proszę się spakować i zmienić pokój. Z hotelem już wszystko załatwiłem.
Wkurzyły mnie nie tyle słowa, co ton głosu, którym zostały wypowiedziane. Gbur jeden! Wpada mi tu bez pukania i w dodatku każe się przeprowadzać, nie wnikając nawet w to, czy mój pobyt tutaj jest słuszny, czy też nie. Wierzchem dłoni otarłam mokry nos i jeszcze szczelniej otuliwszy się ręcznikiem, hardo uniosłam głowę.
– Nic nie wiem o pana rezerwacji, więc na razie to mój apartament! Jak go opuszczę za siedem dni, to będzie się pan mógł wprowadzić – dokończyłam z mocno wyczuwalną ironią.
– Nie ma mowy! Potrzebuję go już teraz. Zwrócę różnicę w kosztach. – Sięgnął do tylnej kieszeni spodni po portfel i spojrzał na mnie wyczekująco. I pewnie bym się zgodziła, gdybym z tego samego spojrzenia, nie wyczytała czegoś na kształt rozbawienia pomieszanego z litością. To spowodowało, że wszelka uprzejmość odbiegła ode mnie z ponad-świetlną prędkością.
W dodatku dopiero teraz do mnie dotarło, że mój rozmówca z wyglądu przypomina skrzyżowanie jakiegoś umięśnionego superbohatera z kilkoma największymi przystojniakami Hollywood. I ten facet oglądał mnie przed chwilą całkiem nago! Ja rozumiem, że mogłam nie zrobić na nim jakiegoś oszałamiającego wrażenia, ale litość? Rozbawienie? Ożeż ty!
– Wynocha z MOJEJ łazienki! – wysyczałam, energicznie ruszając w jego kierunku. Musiał się tym poczuć dość zaskoczony, bo posłusznie wycofał się tyłem do sypialni, nie spuszczając ze mnie wzroku. Trzasnęłam za nim drzwiami, dbając, by było to wystarczająco efektowne i przekręciłam klucz w zamku. Podśpiewując pod nosem najnowsze przeboje, powoli i z namaszczeniem zaczęłam się ubierać. Niech sobie czeka na ciąg dalszy dyskusji. Poza tym wszelkie przyśpiewki w moim wykonaniu stanowiły dodatkową torturę. Bo choć pień jest stworzeniem głuchym i niemuzykalnym z natury, to i tak z pewnością śpiewałby lepiej niż ja. Na sam koniec upięłam włosy, nucąc ckliwe kawałki ze ścieżki dźwiękowej „Titanica”. Jak przypuszczałam – nie wytrzymał. Załomotał pięścią w drzwi i wrzasnął:
– Skończyłaś wreszcie? Ile mam jeszcze słuchać tego wycia?
Uśmiechnęłam się triumfalnie do swego odbicia w lustrze. Teraz byłam gotowa na rozmowę, choć nie wątpiłam, że będzie ona miała bardzo burzliwy przebieg.
– Skończyłam. – Starannie zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się w poszukiwaniu klapek. – Tylko nie wiem, co tutaj jeszcze robisz?
Dostrzegłam je wreszcie, wystające z na wpół rozpakowanej walizki. Kiedy ubrałam buty, odważyłam się spojrzeć mu w twarz.
Niewątpliwie był wściekły. No i z pewnością bogaty, skoro stać go było na ten apartament. I seksowny… Ciemnoblond włosy, rozwichrzone w sposób zamierzony i niewątpliwie artystyczny, otaczały pociągłą twarz o regularnych rysach. Nos był odrobinę za duży, ale oczy, idealnie niebieskie, przyciągnęły moją uwagę niczym magnes. Całość, wraz z tym, co znajdowało się poniżej szyi, składała się na typowy obraz przystojniaka z okładki. No… Takiego po korekcji photoshopem, bo z pewnością miał już dawno rozpoczęty czwarty krzyżyk. Nie wiem dlaczego, ale raczej sprawił na mnie wrażenie dojrzałego mężczyzny niż niesfornego młodzieniaszka.
– Ustaliłem z kierownikiem hotelu, że przeniesie cię do innego pokoju. Jestem tutaj stałym klientem, więc nie łudź się, że stanie o twojej stronie – oznajmił jadowitym tonem.
Przelotnie zastanowiłam się nad tym, jak łatwo udało nam się przejść na „ty”, a potem wzruszyłam ramionami i podeszłam do barku.
– Chcesz wody? A może coś mocniejszego? Na ukojenie nerwów…
Nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi do naszego apartamentu otwarły się i na progu ukazał się wyraźnie zmieszany siwawy facet, w eleganckim garniturze, z pewnością kierownik albo i sam dyrektor.
– Dzień dobry państwu. Chciałbym przeprosić za tą niemiłą sytuację…
– Niech pan jej lepiej powie, żeby się wyniosła z mojego pokoju. Póki chcę jeszcze dopłacić za tą zamianę.
– Ekhm… Panie Robercie… Nie wiem jak to powiedzieć. Panna Alicja…
– Nigdzie się nie wyprowadzam! – oznajmiłam radosnym tonem, wygodnie sadowiąc się w fotelu ze szklanką soku i kolejnym opakowaniem orzeszków. Miałam jeszcze ochotę położyć nogi na stole, ale po krótkiej chwili namysłu stwierdziłam, że jednak byłaby to przesada.
– Co?!
– Dzikie ryki tego faceta są denerwujące. Tak w ogóle, to kto go wpuścił do mojego pokoju?
Uznałam za słuszne okazać odrobinę oburzenia. Szczytową satysfakcję dał mi wściekły wyraz twarzy przystojniaka i mina zbitego psa siwego. Takich atrakcji doprawdy się nie spodziewałam…
– Przy pana rezerwacji pracownik popełnił mały błąd, wpisując jako datę przybycia sierpień, nie lipiec. W imieniu kierownictwa musze za tę pomyłkę bardzo przeprosić. A pani – zwrócił się teraz do mnie – proponujemy dodatkowe trzy doby pobytu, wraz z pakietem oferowanych przez nas różnorakich usług, w zamian za rezygnację z tego apartamentu. Dostanie pani inny, odrobinę mniejszy i leżący w przeciwległym skrzydle. Tak więc?… – Tu znacząco zawiesił głos i spojrzał na mnie.
Trzeba przyznać, że zaczęłam się łamać. Dodatkowe trzy dni w tym raju… I pewnie bym się zgodziła, gdyby w tej chwili nie odezwał się ten nadęty bufon.
– Byle szybko. Za dwa dni przyjeżdża moja narzeczona, a ona absolutnie nie może zamieszkać w innym apartamencie.
Ach tak! Przed moimi oczami ukazał się obraz seksownej blondynki w jedwabnym szlafroczku, siedzącej na werandzie, popijającej szampana i z wyniosłą miną wpatrującą się w tłum kotłujący na plaży. A wśród tych rozkrzyczanych plażowiczów ja – wciśnięta pomiędzy cudze leżaki, obsypywana piaskiem przez rozbrykane dzieciaki, ze znużeniem wypatrująca odrobiny cienia…
Trochę przesadziłam, ale ta barwna scenka dała mi siłę do zwalczenia pokusy pójścia na ugodę.
– Figa z makiem – oznajmiłam pogodnie. – Nigdzie się stąd nie ruszam!
– Tak?! To jeszcze zobaczymy. Proszę przynieść moje bagaże – z wymuszonym spokojem zwrócił się do stojącego z tyłu, boya. – I postawić je w sypialni.
Co za bezczelny typ!
– Łóżko jest duże – powiedziałam jadowicie. – Nie wiem tylko, co na to twoja narzeczona?
Nie zniżył się do odpowiedzi i bez skrępowania zwinął moją napoczętą paczkę orzeszków. Potem rzucił marynarkę na oparcie krzesła i skierował się do łazienki. W milczeniu wysłuchałam ponownych przeprosin kierownika, obejrzałam sobie cały bagaż mojego współlokatora, po czym energicznie wstałam i przygotowałam dużego, naprawdę mocnego drinka.

2.
Tak jak się tego spodziewałam, z łazienki wyszedł owinięty jedynie w wilgotny ręcznik. Nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, podniósł jedną z walizek i położył na łóżku. Siedziałam cichutko jak mysz pod miotłą, podziwiając widok, który się przede mną roztaczał – idealnego, męskiego ciała, w apetycznym czekoladowym kolorze.
No tak… Ta hipotetyczna blondynka to ma dobrze.
Z nagłym przypływem masochizmu przypomniałam sobie ostatniego kandydata, który do mnie startował. Nie dość, że miał brzuszek niczym kobieta w zaawansowanej ciąży, to jeszcze cudownie odstające uszy, nieosiągalne marzenie plastusiowej panienki. Było mi go trochę żal, więc nie zerwałam od razu, stopniowo usiłując ochłodzić stosunki. Mój podstawowy problem polegał na tym, że w takich sytuacjach nie umiałam jasno postawić sprawy.
Czy byłam, aż tak nieatrakcyjna?
Zerwałam się z fotela i wbiegłam do łazienki. Potem zapatrzyłam się w lustro, jakbym pierwszy raz w życiu widziała własne odbicie.
No więc... Byłam szczupła, ale nie smukła. Raczej niewysoka, o ile metr sześćdziesiąt już na wstępie nie kwalifikował do karzełków. Jasna karnacja, twarz pełna piegów i na początku lata, nieodmiennie strasząca intensywnie buraczkową opalenizną. Kasztanowe włosy, długie, kręcone, żyjące własnym życiem, najchętniej spinałam zwykłą klamrą na czubku głowy. Duże, brązowe oczy z domieszką zieleni. Zadarty nos w okrągłej twarzy i wyraziste usta.
Słowem – tak przeciętnie. Gdzie mi tam do seksownej blondynki…
Wnioski, do których doszłam, były tak mało zadawalające, że zmarkotniała poczułam nagłą ochotę na kolejnego drinka. Nic w tym dziwnego, że nawet naga nie wzbudziłam zainteresowania takiego faceta.
Kiedy wróciłam, sypialnia była pusta. Mój współlokator zdążył już poukładać w szafie zawartość swojej walizki, równiutko i w największym porządku. Spojrzałam na własny bagaż, rozwłóczony po całym pokoju, a w dodatku nader nędzny w porównaniu z jego nieskazitelnie elegancką garderobą, w której na pewno pełno było markowych metek. Potem prychnęłam i celnym kopniakiem posłałam swoją walizkę pod łóżko.
W końcu nie przyjechałam tu, by sprzątać.
Tak jak przypuszczałam, siedział w salonie, wygodnie rozparty na ogromnej sofie. Przed nim, na stoliku, stał włączony laptop, tuż obok szklanki z drinkiem. On sam rozmawiał właśnie przez telefon i prawie perfekcyjnie posługując się językiem włoskim, wyjaśniał komuś, że właśnie został zmuszony do zamieszkania z pewnym wiejskim koczkodanem. Oraz, że ma dwa dni na pozbycie się uciążliwej współlokatorki, bo w czwartek przyjeżdża Anita.
Może i nie śmierdziałam groszem, ale nie dość, że byłam najlepszą studentką na trzecim roku geologii, to na dodatek moim prywatnym hobby była nauka języków. Zaczęłam od angielskiego i niemieckiego, potem doszedł francuski i rosyjski. Dwa lata temu do kolekcji dorzuciłam włoski, a obecnie pracowałam nad chińskim. Nie robiłam żadnych certyfikatów, nie uzyskiwałam dyplomów, które mogłabym oprawić w ramki, ale rzetelnie uczyłam się słownictwa i gramatyki. Złośliwie pomyślałam, że ma wyjątkowo paskudny akcent. Po wysłuchaniu kilku kolejnych „komplementów” na swój temat, miałam szaloną ochotę włączyć się do rozmowy, lecz opanowałam pokusę i wypiwszy do końca drinka, wyszłam na taras.
Przez całe życie marzyłam o noclegu w pokoju z widokiem na morze, więc zapatrzyłam się w coraz bardziej kolorowe niebo, malowane złotem oraz czerwienią i zapomniałam na dłuższy czas o mężczyźnie siedzącym w pokoju obok. Oparłszy się o barierkę, poszybowałam myślami do innej rzeczywistości, w której byłam piękna oraz bogata, i właśnie spędzałam długi urlop z cudownym facetem. Tak byłam pochłonięta rozmyślaniami o romantycznej scenie, w tle z zachodzącym słońcem, że nie zauważyłam, iż zyskałam towarzystwo.
– Masz wyjątkowo durny wyraz twarzy. Nawet nie chcę wiedzieć o czym myślisz…
Zgrzytnęłam zębami, bo właśnie dotarłam do sceny namiętnego pocałunku i te słowa strasznie mnie zirytowały.
– Czego chcesz? Bolą cię zęby od przeżuwania orzeszków i mam to zrobić za ciebie?
Najwyraźniej ucieszył go ton mego głosu. Oparł się o barierkę tuż obok i z zaciekawieniem zapatrzył w mój profil.
– Wiem dlaczego zostałaś. Pewnie liczysz na pełną korzyści znajomość. Ale uprzedzam, że taki obdartus jak ty, nie miałby u mnie żadnych szans.
– Miło z twojej strony, że mnie uprzedzasz, ale seks z tobą? Chyba wolałabym już jeżozwierza. Tak a propos – odwróciłam się w jego stronę – założę się, że podczas bzykania wyciągasz lusterko, żeby sprawdzić, czy ci się fryzura nie popsuła?
– Tego nigdy nie będziesz miała okazji się dowiedzieć…
– Ależ strata – mruknęłam. – Właśnie wyobrażam sobie idealnego faceta w romantycznej scenie z pocałunkiem, więc nie psuj mi nastroju swoją obecnością i idź straszyć gdzieś indziej.
– Ach! Wyobrażasz sobie? – Jego głos, aż ociekał kpiną.
– Nie martw się, ani trochę nie przypomina ciebie. Jesteś tak romantyczny jak zimna zupa pomidorowa, w podły, deszczowy dzień…
– Dlaczego pomidorowa?
– Bo jej nie cierpię. Jest jałowa, prozaiczna i taka… pomidorowa!
Tym razem nie odpowiedział. Zerknęłam na niego lekko zaniepokojona. Wciąż mnie obserwował, ale teraz zacisnął usta w wąską kreskę i zmrużył oczy. Wyglądał jak kocur, szykujący się do ataku na biedną, niczego nieświadomą myszkę. Pomyślałam, że lepiej będzie wybrać się na spacer po plaży, lecz zanim zdążyłam uczynić choć najmniejszy ruch, chwycił mnie za łokieć i przyciągnął do siebie.
– Co?… – Pocałunkiem zdusił resztę moich słów. W pierwszej sekundzie chciałam się wyrwać i spoliczkować bezczelnego drania. W kolejnych uświadomiłam sobie, że ten „bezczelny drań” rzeczywiście świetnie całuje. A potem po prostu się poddałam.
Nic nie robił na siłę. Poczułam chłodne wargi, rozchyliłam swoje, a on delikatnie przesuwał po nich ustami, cały czas przyciskając mnie mocno do siebie. Moje dłonie instynktownie same powędrowały do jego piersi i ten ruch sprawił, że pocałunek pogłębił się, stał się jeszcze bardziej intensywny. To, co czułam, to bynajmniej nie była obojętność, tylko bezradnie rosnące pożądanie.
A potem, zupełnie nagle mnie puścił.
Niemal upadłam. Uratowała mnie barierka, o którą poprzednio się opierałam. Z trudem złapałam oddech, obserwując nieodgadniony wyraz błękitnych oczu. Przez chwilę trwaliśmy nieruchomo, w milczeniu przypatrując się sobie nawzajem. Potem bez słowa odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie z potężnym zamętem zarówno w sercu, jak i w umyśle.
Ocknęłam się dopiero po bardzo długiej chwili. Byłam zbyt zdumiona, by czuć złość. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy moja upiorna wyobraźnia nie splatała mi figla. Jednak smak jego ust wciąż był tak wyraźny, że nie mógł być złudzeniem. No i nigdy dotąd, nie zdarzyło mi się reagować z podobną uległością; czułam się niemal przestraszona łatwością, z jaką odpowiedziałam na ten pocałunek.
– O Boże! – jęknęłam.
Jak widać wymarzone wakacje zaczęły się bardzo burzliwie i dość nietypowo. I miałam przeczucie, że na tym się nie skończy, bo czekają mnie jeszcze bardzo poważne kłopoty…

cdn...
 

26 komentarzy:

  1. Wiecie... Miało być już na rano, ale ustawiając z automatu zapomniałam wpisać godzinę...

    OdpowiedzUsuń
  2. To moje ulubione opowiadanie.super ze jednak je zamiescisz.co prawda czytalam wszystkie czesci kilka razy to i tak czekam na ciag dalszy.widze ze wprowadzalas male zmiany. Pozdrawiam:-):-)

    magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie ;-) Czytałam tylko trzecią część ale teraz nadrobię zaległości ;-) Fajnie, ze jednak je dodałaś ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro ten teks jest cały gotowy to mam nadzieję, że kolejne części będą pojawiać się w zastraszającym tempie ;) czekam na cd !

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawde fajny tekst! Czekam na ciag dalszy!! :D
    Masz zamiar dokonczyc jeszcze historie pewnego...?

    OdpowiedzUsuń
  6. Super napisane zresztą jak zawszę :)
    Już nie mogę doczekać się dalszych części

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne opowiadanie!:) juz dawno o nim słyszałam na blogu ale dopiero teraz mogłam je przeczytać i... jestem bardzo zadowolona oraz zaintrygowana!:-D Z niecierpliwością czekam na kolejne części! Pozdrawiam gorąco:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej, ojej ojej! Doczeakałam się! Rewelacja!
    Kiedy możemy spodziewać się następnej części?

    OdpowiedzUsuń
  9. Daj proszę,koniecznie,kolejną część! Dziś wieczorem najlepiej :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam problem z officem, daje się otworzyć, ale nie mogę na nim niczego zrobić. Przywracanie systemu nic nie dało. Wieczorem wróci ślubny, to może coś poradzi :-/
    Na razie brak dostępu do mej radosnej twórczości :(

    OdpowiedzUsuń
  11. I jak Ci idzie Babeczko z officem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głupi office coś bredzi o aktualizacjach. Wejść w plik mogę, ale strasznie się zawiesza. Dwie literki postawię i kicha.
      Przenoszę się do wordpada. Jedynie czego nie zrobię, to półpauz (dłuższych kresek) w dialogach, ale będziecie musieli mi wybaczyć :(

      Usuń
    2. Myślę,że nawet z całym tekstem zlanym w jedno byłoby dobrze! Kiedy można będzie zobaczyć tekst ? Nie wiem czy czekać do jutra czy może trochę przetrzymać mój organizm - niby jestem chora,"prawie umierająca" i powinnam odpoczywać,ale na opowiadanie poczekam ;)

      Usuń
    3. Sęk w tym, że nie mogę kopiować tekstu, bo się office zawiesza :(((
      Aż się zniechęciłam do pisania...

      Usuń
    4. Babeczko jakiego masz offica Open offica(darmowe oprogramowanie podobne do Microsoft office) czy Microsoftowego Offica można się przerzucać z jednego na drugiego pamiętając jedynie o tym ze open zapisuje w formacie nie czytelnym dla Microsoftowego offica

      Pozdrawiam AmeLeAnn

      Usuń
    5. Jak otwieram to wyświetla się Microsoft Word Starter 2010. Obawiam się, że gdzieś siedzi potężny wirus, bo jak włączam Worda, wyświetla się informacja o zamykaniu systemu i pyk! Komputer się wyłącza :( Tak od razu bez żadnego dodatkowego procesu...

      Usuń
    6. zeskanuj zatem sobie komputer programem anty wirusowymi;) a programy antywirusowe które bym ci polecała to COMODO internet security lub mks-vir sa dobre
      Spróbuj otworzyć pliki tekstowe za pomocą open offica ;) jako alternatywa

      Usuń
  12. Drodzy czytelnicy jakiej firmy jest najlepszy internet ( dla domu , zaznaczyć chcę że cudów nie wyczyniali ,a korzystam od czasu do czasu)

    OdpowiedzUsuń
  13. A moim zdaniem troszeczkę przekombinowałaś :< Czytałam na pokątnych pierwszą wersję i była o wiele lepsza niż ta, mocniej wciągała. Wiem, wiem fabuła jest ta sama, ale tamten tekst był napisany w napływie natchnienia i emocji, tak mi się zdaję. I poprawianie go "na sucho", gdy emocje opadły, nie wyszły mu na dobre. Mam nadzieję, że masz jeszcze gdzieś głęboko ukrytą tą pierwotną wersję :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu mnie ustrzeliłaś... Bo zmieniłam tylko sam wstęp, do rozdziału pierwszego, kilkanaście zdań zaledwie. Cała reszta została po prostu poprawiona stylistycznie, interpunkcyjnie, ortograficznie oraz usunęłam wszelkie nieścisłości - plątała mi się kolejność posiłków.
      Poza tym gdzieś pod koniec jest scena dodatkowa.
      Reszta bez zmian...

      Usuń
  14. Jak ja kocham to opowiadanie :D baa ja kocham je wszystkie czytac świetnie piszesz Babeczko :) pozdrawiam Aneczka

    OdpowiedzUsuń
  15. Mam wrazenie ze gdzies widzialam film bardzo podobny - apartament Dla dwojga francuska komedia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I słusznie! Ja kiedyś załapałam się na końcówkę, tylko w tv on szedł chyba pod tytułem "śniadanie do łóżka", albo ja źle zapamiętałam. Dopiero niedawno jedna z czytelniczek dostrzegła podobieństwo i podała mi prawidłowy tytuł. I dobrze, w wolnej chwili sobie obejrzę :-)))

      Usuń
  16. Jedno z moich ukochanych opowiadań.. Jest takie zwykłe, rzeczywiste. Piękne! Uciekam dalej :-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.