Wiem, wiem... Czekacie na Niekompletnych :)
Niestety nadal nie mam dostępu do własnego sprzętu i dysponuję tylko tym, co zdążyłam przegrać na moją mp3. Owszem, całość mam na płycie, ale płyty również nie mam gdzie odtworzyć :(
Dlatego proponuję wam coś zupełnie nowego, jakby z pogranicza horroru, choć oczywiście dla mnie jak zwykle najważniejsze są relacje damsko-męskie i na tym głównie się skupiam.
„Spod ciebie to powstanie”(I)
1.
Mężczyzna stał przy oknie, bezmyślnie wpatrując się w
księżycowy krajobraz. Powinien być w żałobie, ale nawet przed samym sobą nie
potrafił udawać, że brakowało mu brata. Zbyt mocno oddalili się od siebie przez
ostatnie lata, by mógł teraz odczuwać prawdziwy żal. Od dnia samobójczej
śmierci ich matki, w Natanielu zaczęły zachodzić powolne, niezauważalne
zamiany. Drobne szczegóły nie dawały jednak poznać prawdy, która już od
pierwszej chwili powinna być dla niego tak oczywista. Ale to coś zupełnie
innego spowodowało, że odsunęli się od siebie, wszelkie kontakty ograniczając
do minimum. Teraz już wiedział dlaczego, jednak było za późno by zapobiec złu,
które niebawem miało nadejść. Zresztą tak naprawdę dlaczego miałby to robić?
Niech inni cierpią tak samo, jak przed laty dwóch samotnych chłopców, których
pozbawiono jedynej bliskiej im osoby.
Adam położył
zziębnięte dłonie na tafli szkła i w tym momencie znikła pustka w jego oczach,
a zamiast tego pojawił się nieprzyjemny błysk, doskonale świadczący o tym, że
nie był do końca wolny od myśli o zemście na śpiących spokojnym snem,
mieszkańcach miasteczka położonego poniżej. Nataniel zrobił to, co było
powinnością ich obu, poświęcając własne życie. W zamian za to on mógł czekać na
rezultaty i napawać się cierpieniami ich dawnych oprawców.
2.
Miasteczko – wieś, trzysta dusz
najwyżej, było zaledwie małym punkcikiem na ogromnej mapie kraju. Główną ulicę
zajmowały domy stojące po obu jej stronach. Niewysokie, bure budynki o dachach z glinianych płytek,
złocone były teraz przez popołudniowe słońce i ozdobione cieniem rzucanym przez
niewielkie drzewa. Po bokach, kilka jeszcze bardziej bezbarwnych, równoległych
uliczek. W kwadracie sklepików majestatycznie górował nad całością, świeżo
pobielony kościół. A wokół tej osady czujnie rozmieszczone gospodarstwa, sady,
połacie uprawnej ziemi i lasy. Ta urozmaicona, starannie zagospodarowana
okolica, jak i całe miasteczko, wydawała się spokojną przystanią, wolną od
chaosu, który rządził resztą świata.
Jedyna droga, która tędy
przebiegała, wytyczała sobie szlak przez bagniste łąki i mroczne lasy. Obok
biegły lekko już przerdzewiałe tory, prowadzące prosto do niewielkiego dworca,
na którym od lat porządku pilnował blady staruszek, o pomarszczonej jak jabłko
z zeszłego lata twarzy i oczach wbitych w zmarszczki jak rodzynki w ciasto.
Niewielu pasażerów tędy przejeżdżało, jeszcze mniej wysiadało by zostać.
Pewnego dnia, w cieple
wieczornego słońca, osobowy pociąg popołudniowy zatrzymał się na peronie i
wysiadła z niego tylko jedna pasażerka, z ogromną walizką i nie mniejszym
plecakiem. Miała opaloną twarz i burzę czarnych włosów, związanych w niedbały
węzeł. Najpierw zawiadowca spojrzał na nią z zaciekawieniem, potem
rozpoznawszy, odpowiedział na wesołe pozdrowienie i pomógł przenieść bagaże.
Choć nie była tutejsza, to już od wielu lat przyjeżdżała tym pociągiem, by
spędzić wakacje u swoich dziadków. Dobrze też wiedział, że tym razem przybyła
tu na dłużej. Zamieniła z nim kilka uprzejmych słów, a potem energicznie ujęła
rączkę walizki i postawiwszy ją na niewielkich kółkach, pomaszerowała w
kierunku rynku. Choć droga była wybrukowana końskimi łbami, maszerowała raźno,
jakby sam przyjazd do tego miejsca dodawał jej sił.
Dom był dość obszerny, stojący
w pewnym oddaleniu zarówno od samego miasteczka, jak i od głównej drogi. Z
dwóch stron otoczony gąszczem żółknących drzew, z trzeciej odcinał się wyraźnie
od przyległego lasu. Poza ogrodem, ku zachodowi, rozciągała się niewielka łąka,
za którą majestatycznie wznosiło się wzgórze, na szczycie którego widać było
poszarzałe i ponure domostwo najbliższych sąsiadów. Po przeciwnej stronie
znajdowała się drewniana stodoła i inne zabudowania gospodarskie, wciąż
zadbane, choć dawno z nich nie korzystano. Za nimi na łagodnym zboczu ciągnęły
się nagie już o tej porze roku pola, dalej połyskiwała ciemna, szmaragdowa
ściana lasu.
Furtka wciąż
skrzypiała w tym samym, dobrze znajomym tonie, a na progu wygrzewał się ogromny
kremowo czarny kocur o mało wdzięcznym imieniu Lucyfer. Od razu poczuła się,
jakby wróciła do domu. Dziadkowie przeprowadzili się w te okolice dwie dekady
temu i od tego czasu zarówno ona, jak i jej rodzeństwo, spędzali tu każde
wakacje. Świadomość, że wystarczy pół godziny jazdy samochodem z zatłoczonego
miasta i człowiek znajdzie się w niekończących się lasach pachnących świeżym
powietrzem, zawsze podnosiła na duchu. Dlatego bez wahania przyjęła propozycję
stażu nauczycielskiego w tutejszym gimnazjum, tym bardziej, że tak naprawdę
jako osoba świeżo po studiach nie mogła wybrzydzać. Wpadając w szeroko otwarte
ramiona uśmiechniętej babki, nie wiedziała jeszcze, że czeka tu na nią coś o
wiele gorszego niż kolejka w urzędzie pracy i zasilanie szeregów bezrobotnych
absolwentów. Na razie przez niewielkie obłoczki przeświecało zachodzące
jesienne słońce, pozłacając spadziste dachy i otulając miasteczko aurą
niezwykłego spokoju. Jednak już całkiem niedługo miało się to zmienić.
3.
W samym centrum domu królowała
ogromna kuchnia, o niskim suficie i ścianach z ciemnego drewna. Jej niewielkie
okna skierowane były na wschód i na zachód. W kącie przy drzwiach wisiał obraz
świętego, który w migoczącym świetle zdawał się żyć i napełniać patrzącego
nieokreślonym lękiem. Pośrodku stał duży i solidny stół, wokół którego zbierała
się kiedyś liczna gromadka domowników, a teraz stały tylko stare, podniszczone
krzesła. Jasne promienie porannego słońca, nadawały wnętrzu przytulności i
wesołości. Z kuchni przechodziło się wprost do niewielkiego saloniku, w którym
królował kamienny kominek i duża, miejscami przetarta kanapa. Przejmująco
skrzypiące schody prowadziły do trzech niewielkich sypialni na górze, o
skośnych ścianach, wyklejonych tapetami w delikatne kwiatowe wzory. W jednej z
nich, zakopana po czubek nosa w świeżo wykrochmalonej pościeli, błogo
pochrapywała ciemnowłosa dziewczyna.
Kiedy w całym
domu zapachniało świeżo zaparzoną kawą i apetycznymi bułeczkami, Lena uniosła
głowę i leniwie ziewnęła. Słoneczny poranek przywitał ją kuszącymi aromatami i
uczuciem szczęścia, które odczuwała każdą, nawet najdrobniejszą cząstką swego
ciała. Nawet niewielka trema przed pierwszym dniem pracy znikła gdzieś
niepostrzeżenie, ustępując miejsca niezwykłemu przypływowi energii. Nie
zwlekając wzięła szybki prysznic i już ubrana zbiegła z głośnym tupotem po
trzeszczących, drewnianych schodach.
- Dzień dobry
babciu.
- Witaj
kochanie. – Starsza pani zerknęła znad okularów na rozradowaną dziewczynę. – Na piecu stoi świeżo zaparzona kawa, a obok
masz całą resztę.
- Pychota - Lena
szybkim ruchem wepchnęła sobie jedną bułeczkę do ust.
- Gdzie ci tak
spieszno?
- Chciałabym
przed pracą odwiedzić Ewę. Nie miałam jeszcze okazji zobaczyć jej córeczki, a w
sumie zostało mi jeszcze sporo czasu do południa.
Marta
uśmiechnęła się, ale uwadze Leny nie uszło to, że zrobiła to z niejakim
roztargnieniem. Dopiero teraz przyjrzała się uważniej i zauważyła smutek
goszczący na twarzy starszej kobiety.
- Czy stało się
coś złego?
- Złego? W sumie
można byłoby to tak ująć. Pamiętasz tego wątłego blondynka Nataniela, który
czasami przychodził do nas po świeże mleko?
- Natana? Owszem, ale przyznam że nie są to zbyt miłe
wspomnienia. Zawsze był takim dziwakiem... – dziewczyna skrzywiła się w
niejakim obrzydzeniem. Nigdy nie lubiła tego chłopaka, choć przecież nie zrobił
ani nie powiedział niczego co byłoby skierowane przeciwko niej. – Pamiętam, że
mówiliśmy o nim Szataniel czy jakoś tak.
- Leno!
- No co? A
właściwie dlaczego pytasz?
- Jutro jest
jego pogrzeb. Dwa tygodnie temu popełnił samobójstwo na oczach kilkorga ludzi
zgromadzonych w kościele. To było dość wstrząsające,
nie słyszałaś o tym wcześniej?
- Jakoś nie miałam okazji. Dziwne, Natan nie był typem
samobójcy, wyglądał raczej jak seryjny morderca...
- Ty akurat
wiesz jak wygląda seryjny morderca – odfuknęła ją babka.
- Milczący,
stroniący od ludzi, na każdego kto usiłował nawiązać z nim rozmowę łypał spod
oka – wyliczała Lena, po kolei prostując palce. – Podsumowując: wzrok dziki,
suknia plugawa. Nikt mi nie wmówi, że tak wygląda i zachowuje się normalny
człowiek.
- Ani trochę ci
go nie żal?
- Może odrobinę.
Miał smutne życie i żałosną śmierć.
Nagle jakby ją
olśniło.
- Ach! Przecież
on miał starszego brata, prawda? Takiego samego odludka, widać to u nich było
rodzinne. Widziałam go kiedyś, dawno, jeszcze zanim wyjechał. Wcale nie byli do
siebie podobni. Ten drugi, nie pamiętam już jak mu było na imię, sprawiał takie
ponure, przytłaczające wrażenie.
- Adam. A ich
matka miała na imię Ursula.
- Dlaczego mi o
tym mówisz właśnie teraz?
- Bo to takie
dziwne. Ona przed siedemnastu laty także popełniła samobójstwo. Choć niektórzy
mieli w tej sprawie odmienne zdanie...
Lena zmarszczyła
brwi. Nie lubiła plotek, ale co nieco obiło jej się o uszy, zresztą ponura
posiadłość Lamerów, będąca ich najbliższym sąsiadem i górująca nad całym
miasteczkiem często była przedmiotem niesamowitych opowieści snutych przez
okoliczne dzieciaki i młodzież.
- Czy to nie o
niej krążyły plotki, że była czarownicą?
- Wymysły,
wszystko urojenia rządnych sensacji umysłów. To była spokojna i cicha kobieta,
która zamiast schronienia znalazła tu tylko ból i śmierć.
- Cóż, to nie
moja sprawa i choć naprawdę trochę żal mi Nataniela, nie mam zamiaru okazywać
fałszywego smutku czy skruchy – mówiąc to Lena wstała i odstawiła pusty kubek
do zlewu. – Było, minęło, a życie toczy się dalej. Czas na przyjemniejsze
sprawy. Wrócę o trzeciej na obiad. – Cmoknęła Martę w policzek i już jej nie
było.
Kobieta została
sama. Z oddali było słychać miarowe tykanie zegara, który z nieubłaganą
precyzją odliczał czas pozostały do końca jej życia. Wzdrygnęła się. Nigdy
wcześniej tak nie myślała, ale ostatnio zupełnie się we wszystkim pogubiła.
Zniknął spokój, który zawsze jej towarzyszył i uczucie melancholii związane z
nadchodzącą jesienią. Zastąpiła je jakaś nieokreślona obawa, strach czający się
gdzieś w zakamarkach umysłu i sny, których nigdy nie pamiętała po przebudzeniu,
choć wiedziała że powinna. A teraz jeszcze na dodatek pojawił się on. Widywała
go tylko z oddali gdy krzątał się po podwórku zaniedbanego domostwa, wielki i
ponury, zupełnie nie pasujący do tutejszych warunków. Być może źle zrobiła
namawiając Lenę by przyjęła oferowaną jej pracę, ale czym miała uzasadnić swoje
obawy? Przeczuciem? Snami, których nie pamiętała? Marta ciężko westchnęła i
wstała. Pora odwiedzić dawno niewidzianego sąsiada. Miała niejasne wrażenie, że
wszystko to jest w jakiś sposób z nim powiązane, choć nie umiałaby podać
najmniejszego powodu dlaczego tak sądzi.
Z trudem wspięła się po stromej ścieżce. Całe szczęście
że było sucho, gdyż w przeciwnym wypadku musiałaby wybrać dłuższą i okrężną
drogę. Wiedziała, że gospodarz jest w domu. Świadczyła o tym wąska strużka dymu
wydobywająca się z komina i wysokie gumiaki stojące przed progiem kuchennych
drzwi.
- Witaj Adamie.
– Mężczyzna gwałtownie odwrócił się na dźwięk miękko wypowiedzianych słów. Choć
minęło tak wiele lat, od razu wiedział do kogo należy ten łagodny, delikatny
głos. Nie odpowiedział, tylko z niechęcią skinął głową. Nikt tutaj nie
zasługiwał na uprzejme traktowanie z jego strony, nawet stara Marta, stojąca w
progu i przyglądająca się z żalem temu co pozostało po niegdyś pięknym i
wytwornym domu. I po chłopcu, który czasami siadał na jej progu i z otwartą z
wrażenia buzią wsłuchiwał się w niesamowite opowieści jej męża.
- Nie miałam możliwości
by powitać cię prędzej, nie chciałam też się narzucać zwłaszcza w tych
okolicznościach...
Ponuro się
uśmiechnął, ale wciąż nie miał zamiaru udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. W
milczeniu usiadł przy stole i z poszczerbionego dzbanka nalał sobie coś, co
wyglądało jak słaba herbata, choć Marta przysięgłaby że na pewno nią nie jest.
Nie zrażona podeszła bliżej i zajęła miejsce naprzeciw Adama.
- Ostatnimi
czasy nie byliście z bratem zbyt blisko, więc chyba nie bardzo wiesz co się z
nim działo przez te lata... – nie było to pytanie, ale proste stwierdzenie
faktu.
Spojrzał na nią
z ironią.
- A ty wiesz? –
W jego ochrypłym głosie brzmiała tłumiona złość i niechęć. – Ktokolwiek z was
świętoszkowatych gamoni wie?
Nie zareagowała
na obelgę.
- On niechętnie
pokazywał się wśród ludzi, nie chciał utrzymywać z nikim kontaktu...
- Nic dziwnego,
ja też nie mam ochoty rozmawiać z mordercami naszej matki!
- Adamie, to był
wypadek... – Choć bardzo się starała, wyczuł w jej głosie nutkę niepewności.
- Sama w to nie
wierzysz. Była samotna, zagubiona, a wy zaszczuliście ją swoimi głupimi
przesądami, robiąc z niej czarownicę i kozła ofiarnego dla waszych tłumionych
instynktów. – Uderzył w stół zaciśniętą dłonią. Potem jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki znikły z jego twarzy wszelkie emocje, rysy twarzy
wygładziły się, a w zamian za to Marta dostrzegła w oczach narastającą radość.
Pochylił się ku niej i z nieukrywana satysfakcją w głosie powiedział:
- Dobrze że
wierzycie w niebo, przyda się to wam po piekle, którego niedługo
doświadczycie...
Nie
odpowiedziała ani słowem, tylko wstała i wciąż milcząc wyszła, zbyt
roztrzęsiona tym co wyczytała w jego oczach. Ten chłopiec, którego znała,
zniknął. Pozostał tylko na wpół obłąkany mężczyzna, samotny i chory z
nienawiści do całego świata. Tutaj już nie mogła pomóc.
4.
Pierwsze
tygodnie upłynęły Lenie na zapoznawaniu się z nową pracą, spotkaniach z dawno
niewidzianymi przyjaciółmi i wyprawach na grzyby. Wbrew zdrowemu rozsądkowi,
nakazującemu po pierwsze nie włóczyć się samemu po lasach, a po drugie nie
zbierać więcej niż powinno, bo jeszcze należy to wszystko później wyczyścić,
pokroić, zasuszyć lub zamarynować. W tym na szczęście pomagała babka, która nie
miała już co prawda ochoty na całodzienne piesze wyprawy, ale za to w
zupełności starczało jej sił na zapełnianie półek w spiżarce. Potem nadeszły
ponure deszczowe dni i większość mieszkańców miasteczka gdy tylko nie musiała,
nie wystawiała nawet czubka nosa na zewnątrz. Nawet lekcje toczyły się jakby w
zwolnionym tempie, a z każdego kąta szkolnej sali powiewało nudą i
rozleniwieniem. Właśnie w taki szary, nieciekawy dzień, kiedy uczniowie zajęci
byli rozwiązywaniem zadań, a Lena stojąc przy oknie w zadumie wpatrywała się w
hulający za oknem wiatr, jej wzrok przyciągnął ponury mężczyzna, stojący pod
apteką. Jak zwykle pani Helena zrobiła sobie obiadową przerwę, ale on widocznie
nie był tutejszy i nie wiedział o tym. Teraz był więc zmuszony do oczekiwania w
dokuczliwie zacinającym deszczu. Bez skrępowania wpatrywała się w jego
sylwetkę, zastanawiając się kim może być ten skulony pod niewielką markizą,
niechlujnie ubrany człowiek. Miejscowość nie była zbyt duża, przez te wszystkie
lata Lena zdążyła poznać, choćby tylko z widzenia, wszystkich jej mieszkańców.
Nie była to również pora wakacyjna, jednak musiał należeć do nielicznych
okolicznych letników, przynajmniej do takich doszła wniosków. Workowata kurtka
przeciwdeszczowa nie do końca zdołała zamaskować jego szerokich, umięśnionych
ramion i wąskich, zgrabnych bioder. Choć teraz zgarbiony, było widać, że jest
wysoki i postawny, a kiedy lekko odchylił kapotę, by zerknąć w głąb ulicy,
zauważyła mokre kosmyki kruczoczarnych włosów i silne, opalone dłonie. Wbrew
wszystkiemu poczuła narastającą ciekawość. Jeszcze bardziej przysunęła się do
tafli okna, niemal uderzając o nią nosem i starając się wypatrzyć więcej
szczegółów. Ale on ponownie skulił się na progu apteki, jakby usiłował pozostać
niewidocznym dla przypadkowych przechodniów, którzy tylko rzucali w jego
kierunku zatrwożone spojrzenia i w popłochu oddalali się w głąb ryneczku. To ją
zastanowiło, bo wyglądało na to że nie jest tak zupełnie obcy, jak jej się z
początku wydawało. Teraz na przykład miejscowy pijaczek, który normalnie nie
przepuściłby okazji wyżebrania od przypadkowego turysty kilku złotaków,
trwożnie się przeżegnał i w pośpiechu odkuśtykał w kierunku karczmy.
Zaintrygowana odsunęła się od okna. Kim był ten mężczyzna, że miejscowi unikali
go i traktowali jak zadżumionego? Jedynym,
który prowokował takie reakcje był Nataniel, ale on nie żył już od dobrych paru
tygodni. Chyba że... Lena gwałtownym ruchem otwarła okno i wystawiła głowę na zewnątrz, nie zważając na wściekle
zacinający deszcz i wiatr. Przyszło jej na myśl jeszcze jedno nazwisko. Adam
Lamer. Wiedziała że stanowił całkowite przeciwieństwo brata pod względem
wyglądu, a ostatnio dotarły do niej plotki, że na jakiś czas postanowił
zamieszkać w starym domu na wzgórzu. Kiedy zniknął z ich miasteczka miała
zaledwie osiem lat i spotkała go tylko raz, najzupełniej przypadkowo. Dość
wysoki, wątły, o nieprzyjemnym i przeszywającym spojrzeniu oczu w nieokreślonym
kolorze, nie wywarł na niej pozytywnego wrażenia, jedynie dziwne uczucie pełne
niepokoju i strachu. Nigdy nie zaprzątała sobie głowy tą rodziną, z wyjątkiem tych
chwil przy ognisku gdy straszyli się nawzajem niezwykłymi i krwawymi
opowieściami o duchach i niewyjaśnionych zniknięciach. Jak zwykle początek temu
dawały ponure opowieści o rodzinie Lamerów, zazwyczaj wyssane z palca, ale
przez to wcale nie mniej przerażające. Dziś na samo ich wspomnienie na ustach
Leny zagościł uśmiech rozbawienia, który zamarł gdy spojrzała w dół na ponurą
postać skulona na progu budynku. Może i ponosiła ich wtedy wyobraźnia, ale
nawet teraz niechętnie wybrałby się w sąsiedzkie odwiedziny do tego ponurego
gmaszyska i jego gospodarza. Drgnęła, gdy w sali rozległ się dźwięk dzwonka. Po
wyjściu uczniów spakowała swoją torbę i wciąż zamyślona, wolnym krokiem pomimo
ulewnego deszczu, wróciła do domu. Kiedy już osuszyła włosy ręcznikiem i ogrzała
zziębnięte dłonie przy kominku, stanęła na progu kuchni i odważyła się zadać
niecodzienne pytanie.
- Babciu, czy
dom Lamerów stoi teraz pusty?
Marta krzątająca
się po dookoła pieca, spojrzała na nią uważnie. Zdziwiło ją nagłe, nie dające
się ukryć zainteresowanie ze strony wnuczki.
- Dlaczego
pytasz?
- Chyba
widziałam dziś starszego brata Nataniela. I nie powiem żeby był to przyjemny
widok...
- To zawsze był
trudny temat. Cała ich rodzina jest nie tylko nietypowa, ale też jakby z góry
skazana na życie w smutku i samotności. Ursula przeprowadzając się tutaj z
wielkiego miasta, miała nadzieję to zmienić, ale to nie okazało się takie
proste. Przywiozła ze sobą zbyt wiele złych wspomnień, cierpienia i obcości, by
mogła stać się jedną z nas. Ja... – Marta zawahała się. To co wiedziała,
zostało jej powierzone w wielkim zaufaniu i tajemnicy. Być może dlatego jako
jedyna nigdy nie umiała osądzić Ursuli i odwrócić się od niej tak jak cała
reszta. – Było jej bardzo ciężko; samotna, załamana po stracie najbliższych,
miała tylko tych dwóch chłopców, a oni mieli tylko ją. Byli jedynym powodem,
który dawał jej siły do życia.
- Nie rozumiem.
To dlaczego się zabiła? Nie wiedziała jak wielką robi im krzywdę?
Starsza kobieta
przymknęła oczy i z cichym westchnieniem odchyliła głowę do tyłu.
- Przepraszam
Leno, ale nie mogę. Może innym razem, teraz nie jestem w stanie opowiedzieć ci
wszystkiego tak jak powinnam. Proszę cię tylko o jedno – unikaj Adama...
- No cóż – Lena
roześmiała się głośno, próbując zamaskować niepokój odczuwany od chwili gdy go
ujrzała. – To nie będzie zbyt trudne zadanie. Zresztą wcale nie mam ochoty na
jakiekolwiek spotkanie z tym dziwakiem.
- Ale na wszelki
wypadek pamiętaj o moich słowach.
- Nie ma sprawy
– Lena beztrosko ziewnęła i wstała z fotela. – Koniec poważnych rozmów, idę
spać, bo jestem nieziemsko wymęczona...
5.
Przyglądała się
śpiącemu dziecku z niezgłębionym wyrazem twarzy, jednak jej oczy stawały się
coraz bardziej puste. Już dawno zniknął z nich wyraz miłości i czułości, a w
zamian za to pojawiło się dziwne rozkojarzenie. Gdyby tak spróbowała... Zobacz
jak to jest – szeptał jakiś nieznany glos w jej głowie - tylko odrobinę,
troszeczkę... W zamyśleniu wzięła do ręki niewielką poduszeczkę, delikatnie
gładząc ją dłonią i wyczuwając każdą wypukłość i załamanie materiału. Nie
wiadomo dlaczego sprawiło jej to dziwną przyjemność. Oblizała zaschnięte wargi,
wyczuwając na nich dziwny metaliczny posmak. No tak, prawda, przez przypadek
przygryzła sobie górną wargę. Jeszcze raz wysunęła czubek języka, z
niewytłumaczalna rozkoszą smakując własnej krwi. Nigdy w życiu tak się nie
czuła.
„To dopiero
początek, dalej będzie jeszcze wspanialej”– kusił nieznany głos w jej umyśle.
„Możesz poczuć czym jest władza, moc dawania i odbierania...”
Gdzieś w oddali pojawił
się słaby odruch protestu, jakby jakaś jej cząstka uwolniła się spod
hipnotycznego szeptu, wiedząc co tak naprawdę się wydarzy. Ale Ewa nie
dopuściła jej do siebie, odpychając gdzieś w głąb swego jestestwa, rozkoszując
się emocjami, które przepływały przez jej ciało. Przecież chciała tylko
zobaczyć jak to jest, zakosztować zupełnie nowych wrażeń. Powolnym ruchem
pochyliła się nad łóżeczkiem i opuszkami palców pogładziła puch na główce
niemowlęcia. Maleństwo niespokojnie się poruszyło. Czuło zapach matki, ale nie
jej obecność, tylko kogoś kompletnie obcego i bardzo złego. Cichutko zakwiliło,
lecz zanim zdołało rozpłakać się na dobre, Ewa przyłożyła do jego twarzy
poduszkę i mocno ją przycisnęła. Jej oczy miały dziwnie szklisty wyraz, a na
twarzy zagościł okrutny uśmiech, gdy patrzyła na przedśmiertne drgawki swego
jedynego dziecka, które jeszcze kilka minut temu utulała do snu z tak wielką
miłością. Oddychała coraz szybciej z narastającą rozkoszą, na sam koniec
odchyliła głowę do tyłu i z jej ust wydobył się głośny jęk. Potem na wpół
przytomna osunęła się obok łóżeczka i martwego ciałka córeczki. Chwila
oszołomienia minęła, a za chwilę miała do niej dotrzeć świadomość tego co
uczyniła...
6.
Wyjątkowo szara
i ponura tego roku jesień, szybko odeszła. Powoli ziemię pokrył biały puch,
najpierw nieśmiało i delikatnie, potem coraz mocniej, aż w końcu gruba pierzyna
śniegu i trzaskający mróz, oznajmiły mieszkańcom miasteczka, że zima już na
dobre zagościła w ich stronach. Biel zakryła cały brud, wielu przyniosła
odrobinę spokoju i ukojenia, a miejscowym dzieciakom frajdę i okazję do
śnieżnych szaleństw.
Nie pierwszy
zresztą raz Lena przekonała się, że czas jest rzeczywiście najlepszym
lekarstwem. Po kilku tygodniach znów mogła się uśmiechać, bawić i być szczęśliwa.
Często myślała o zmarłej przyjaciółce, ale więcej w tym było melancholii niż
łez i bólu, który tak intensywnie odczuwała w pierwszym okresie. Ale wciąż
zastanawiały ją powody, dla których Ewa mogła zrobić coś takiego. Analizowała
każde słowo wypowiedziane w ich ostatniej rozmowie, każdy najdrobniejszy nawet
gest. Owszem, przyjaciółka wyglądała na zmęczoną i lekko podenerwowaną, ale
można to było zrzucić na karb nieprzespanych nocek. Nic jednak nie wskazywało
na to, że miała jakiekolwiek problemy...
Z westchnieniem
ulgi zamknęła klasę, ciesząc się na wizytę całej rodziny i święta spędzone w
jej gronie. Nie wiedziała dlaczego, ale właśnie ten czas kojarzył jej się z
mnóstwem zapachów: aromatem pierniczków, świeżością choinki, wonią kościelnego
kadzidła. I z miłością. Zagryzła wargi. Dobrze wiedziała dla kogo te święta
będą trudne i bolesne. Ale nie umiała pomóc, bo żadne słowa nie potrafiły
cofnąć czasu i odwrócić biegu wydarzeń. Wracając do domu, zamyślona spojrzała
na skraj lasu. Na tle bieli ostro odcinała się wysoka, mroczna sylwetka jej
tajemniczego sąsiada. Pierwszy raz widziała go z tak bliskiej odległości.
Zazwyczaj przemykał obok jak cień, z rzadka opuszczając swój dom. Okutany w
ciepły szal, z czapką tak mocno nasuniętą na oczy, że widać mu było zaledwie
czubek nosa, brał właśnie kolejny zamach na podstawione polano. Było w jego
ruchach tyle tłumionej złości, że Lena przystanęła zdziwiona i zapatrzyła się w
ten niezwykły obraz. Pochylił się i układając na pieńku kolejny kawałek drewna,
spojrzał prosto w jej kierunku. Nawet z tej odległości nie mogła nie zauważyć,
jego twarzy wykrzywionej w grymasie niechęci i niezwykle jasnych oczu, w
oprawie tak ciemnej, że wydawała się być raczej dziełem jakiegoś szalonego
makijażysty. W pośpiechu odwróciła się i niemal biegiem dotarła do ośnieżonej
furtki, która jak zawsze znajomo zaskrzypiała. Wpadła do domu i zamykając
drzwi, oparła się o nie plecami, usiłując uspokoić bijące jak szalone serce.
Jeśli nawet przez chwilę odczuwała współczucie z powodu jego samotności,
właśnie jej przeszło. Ten człowiek budził strach i jak mało kto nie zasługiwał
na czyjeś zainteresowanie.
Święta były
pełne radości i śmiechu. Zmęczona Lena wtuliła się w fotel stojący obok kominka
i z rozkoszą zaczęła ogrzewać zziębnięte dłonie i stopy. Nawet nie
przypuszczała, że długi spacer w mroźne popołudnie, może tak wymęczyć. Dlatego
nie skorzystała już z zaproszenia pójścia na grzane wino, wolała w spokoju
wypić herbatę przed kominkiem w towarzystwie plotkującej matki i babki. Irena
właśnie z udawaną grozą opowiadała Marcie o ostatnich wybrykach Marka, syna jej
męża z pierwszego małżeństwa. Obie wybuchały przy tym zaraźliwym śmiechem, bo
miał on jak mało kto, skłonności do pakowania się w różne kłopoty. Lena
przysłuchiwała im się przez chwilę, a potem pogrążyła we własnych myślach.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że zmieniły temat rozmowy, a ich
głosy przybrały poważny, niemal smutny ton.
- ...było o tym
głośno nawet w lokalnych wiadomościach, morderstwo nie było może tak brutalne,
ale wybór ofiary już tak.
- Jeremiemu musi
być teraz ciężko. Za jednym zamachem stracił i syna i wnuka. Zawsze był trochę
niepoczytalny, ale przecież nikt by mu czegoś takiego nie życzył. Nawet trochę
żałowałam, że wyjechał w świat, bo zawsze wnosił do towarzystwa wiele humoru.
- To tak jak z
naszą Ewunią. Karolinie i Stefanowi również trudno się pogodzić z tym co się
stało.
- Mamo – Irena z
niepokojem spojrzała na Martę. – O czymś jeszcze muszę ci powiedzieć. Pamiętasz
może Pawła, siostrzeńca naszego wójta?
- Trudno byłoby
zapomnieć o największym rozrabiace wśród naszej młodzieży – uśmiechnęła się do
swoich wspomnień. – A dlaczego pytasz?
- Jego żona
popełniła miesiąc temu samobójstwo. Zabiła siebie i ich nienarodzone dziecko.
- Niemożliwe! –
w głosie Marty zabrzmiała prawdziwa zgroza. Rozbudzona na dobre Lena gwałtownie
wyprostowała się w fotelu. To już zakrawało na ironię losu. Co łączyło tych
ludzi poza tym, że wszyscy pochodzili z tych samych stron? No i nie powinna
zapominać o Natanielu. Tak naprawdę to on był pierwszą ofiarą., tylko nie
umiała sobie odpowiedzieć na pytanie, czy tak wielki zbieg okoliczności jest
możliwy. Według statystyk tylu ludzi odbiera sobie codziennie życie, że być
może doszukuje się czegoś co tak naprawdę jest tylko fatalnym przypadkiem.
- Zabiła się na
jego oczach. Podobno po prostu wjechała prosto w drzewo, samochód walnął w nie
z ogromną siłą i uległ samozapłonowi. Paweł od tego czasu milczy, nie
wypowiedział jeszcze ani jednego słowa.
Starsza z kobiet
w zadumie pokręciła głową. Lena pomyślała, że babka zapomniała wspomnieć
jeszcze o starym drwalu, który mieszkał po drugiej stronie lasu. Co prawda jego
śmierć oficjalnie uznano za wypadek przy rąbaniu drzewa, ale miejscowi i tak
wiedzieli swoje. Ogarnięta nagłym uczuciem strachu przed czymś nieuniknionym,
dziewczyna bezpowrotnie pożegnała błogi nastrój tego dnia. Dopiero huczny
sylwester i lejący się strumieniami szampan, zdołały go przywrócić. Powrót do
pracy powitała z ulgą, bo pozwolił jej choć częściowo zapomnieć o nurtujących
problemach i pytaniach na które nie umiała udzielić odpowiedzi. Aż do dnia,
kiedy zdarzył się ten wypadek.
7.
Mniejsza z
dziewczynek pociągnęła go za rękaw.
- Ale ja nie
chcę. Wolę wrócić do domu. Reszta chyba także?
- Tchórze
jesteście – jasnowłosy malec z czerwonym od mrozu nosem z pogardą spojrzał na
otaczająca go grupkę dzieci, trzy dziewczynki i dwóch chłopców. – Nasz wujek
mówił, że kiedy był mały, wciąż tak się bawili z rodzicami, nawet wtedy kiedy
żyła jeszcze ta wiedźma Ursula.
- Ojej – pisnęła
jego siostra. – Tak miała na imię czarownica z malej syrenki...
- No widzisz
Zosiu! Nie chciałabyś zobaczyć domu prawdziwej wiedźmy? – kusił Bartek. – Co
może nam się stać? Ona i jeden z tych jej pokręconych synów nie żyją, a ten
drugi pojechał gdzieś i z pewnością szybko nie wróci.
Pozostałe dzieci
z zapałem mu potakiwały, tylko ona miała jeszcze wątpliwości.
- No dobrze, ale
ostrzegam że jeśli coś mnie wystraszy to uciekam do domu.
- Zuch
dziewczyna – brat poklepał ją po ramieniu i żartobliwie uszczypnął w policzek.
– Zobaczysz, będzie super fajowska zabawa...
Maluchy
chichocząc brnęły przez zaspy śnieżne. Chciały dotrzeć do celu od strony lasu,
tak aby nikt nie mógł ich zauważyć. Powoli wśród nagich pni drzew, zaczęły
majaczyć kontury ponurego domostwa Lamerów. Jasnowłosy brat Zosi, za wszelką
cenę pragnący wykazać się męstwem, tak jak jego ulubieni bohaterowie filmowi,
dodatkowo ubarwiał podróż, przystając co chwilę i w milczeniu marszcząc brwi.
Czasem przykładał palec do ust, nakazując rozbawionemu towarzystwu zachować
ciszę. Dość szybko znaleźli się na tyłach posiadłości, potem ułożyli się na
śniegu i z wahaniem spoglądali na zrujnowany taras. Do ich uszu docierały
jakieś upiorne dźwięki; to zawieszone na sznurku stare puszki, wygrywały
szaloną melodię w tak hulającego wiatru.
- I co teraz? –
spytał z namysłem jeden z pozostałych chłopców.
- Zakradnę się
tam i zerknę przez okno...
- Może wracajmy
już do domu? – Zosia pociągnęła go za rękaw. Powoli naprawdę zaczynała się bać.
- To potrwa
tylko chwileczkę... – słowa utknęły mu w gardle i chłopiec znieruchomiał.
Pozostałe dzieci spojrzały w tą samą stronę co on. Cała piątka zamarła na
sekundę po czym z narastającym wrzaskiem rzuciła się w stronę skąd przyszli.
Uciekali na oślep, nie dbając o kierunek, wciąż mając przed oczyma to coś, co
przed chwilą zobaczyli.
8.
Poranne wieści wstrząsnęły prawie każdym w miasteczku. Odnaleziono
zaledwie czworo z piątki zaginionych dzieci, brakowało najmłodszej Zosi, a jej
roztrzęsiony brat nie umiał powiedzieć co się z nią stało. W końcu udało im się
ustalić, że dzieciaki zakradły się na tyły posiadłości Lamerów i tam coś
śmiertelnie ich przeraziło. Potem każde z nich pamiętało już tylko fragmenty
ucieczki, zimno i strach towarzyszące im aż do odnalezienia przez starszych po
upływie tych kilku godzin. Zanim w miasteczku zaczęły krążyć najbardziej
nieprawdopodobne wersje tych wydarzeń, przybyli na miejsce policjanci z
pobliskiej komendy, zdołali ustalić, że Adama Lamera na pewno nie było na
miejscu wydarzeń, bo o tej godzinie przebywał akurat u swojego adwokata. Za
milczącą zgodą ponurego gospodarza przeprowadzono niewielki rekonesans i ze
zdumieniem odkryto, że dzieci musiała przerazić ogromna postać wypchanego
niedźwiedzia, stojąca z niewiadomych przyczyn na zewnętrznej werandzie. Reszty
dokonała ich bujna wyobraźnia i panika, która dodała im skrzydeł podczas
ucieczki. Ciało dziewczynki wyłowiono po żmudnych poszukiwaniach z pobliskiego
jeziora.
Lena westchnęła
czytając obszerny artykuł na temat ostatnich wydarzeń w miejscowym dzienniku.
Wszystko było takie oczywiste, takie proste do wyjaśnienia, jednak żadne z
dzieci wciąż nie potwierdziło tego, co zaszło tuż przed ich paniczną ucieczką
na oślep. Kiedy cierpliwie tłumaczono im, że nikt nie ma im tego za złe, z pewnością
niejeden z dorosłych także wziąłby nogi za pas, konsekwentnie milczały. Tylko
raz najstarszemu chłopcu, którego siostra zginęła tamtego tragicznego wieczoru,
wyrwało się coś o duchach i upiorach. Jednak został potraktowany z tak łagodną
pobłażliwością i lekką naganą, że nigdy już nie nawiązał do tego tematu,
zresztą nikt go już więcej o to nie pytał. Wszystko to wiedziała od pogrążonego
w rozpaczy Piotrka, ojca małej Zosi, który był przecież bliskim przyjacielem
jej przyrodniego brata Marka.
Dziewczyna w
zamyśleniu przygryzała końcówkę trzymanego w dłoni ołówka. Siedziała właśnie w
malutkiej, przytulnej kawiarence, zresztą jedynej w promieniu kilku kilometrów,
z okien której rozciągał się malowniczy widok na zamarznięte jezioro i
zaśnieżone pomosty. Wydawać by się mogło, że limit nieszczęść przypadających na
niewielką w sumie miejscowość, został już wyczerpany. Jednak miała nieprzyjemne
przeczucie, że to zaledwie początek. I dużo bardziej niż ono nurtowało ją
pytanie dlaczego tak się działo? Czyżby samobójcza śmierć Nataniela Lamera była
drobnym kamyczkiem, który wywołał tą lawinę? Nie umiała dojść do żadnego
konkretnego wniosku, choć na kartce papieru, która leżała przed nią obok
filiżanki z kawą, było zapisanych kilka różnorodnych pomysłów. Bzdurnych – dodała
w myślach Lena, krzywiąc się podczas ich ponownego czytania. Gdyby wierzyła w
jakiekolwiek zjawiska nadprzyrodzone, powiedziałaby że to czary. Ale jej
trzeźwy i realistyczny umysł, energicznie zaprotestował przeciwko takim
przypuszczeniom. Niechętnie doszła do wniosku, że musi porozmawiać jeszcze z
jedną osoba. Z Adamem Lamerem. Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie wiedziała, że
przewrotny los bardzo szybko da jej okazję, by ją przeprowadzić, bowiem na
horyzoncie, ukazała się mroczna i wysoka sylwetka, idąca od strony centrum
miasteczka.
Mężczyzna szedł
z pochyloną głową brzegiem jeziora. Niechętnie opuszczał granice swojego
domostwa, ale zabrakło mu kilku ważnych rzeczy, które można było jednak bez
problemu kupić w tutejszym sklepie. Kątem oka zauważył jak otaczają go z
wszystkich stron, pięciu miejscowych dryblasów o ponurych minach i surowo
zaciśniętych ustach. Żaden z nich nie dorównywał mu wzrostem, choć w piątkę
stanowili zagrożenie, którego nie powinien był lekceważyć.
- Cóż was
skłoniło, że zamiast modłów w towarzystwie zakłamanych tutejszych ciot,
wybraliście się na ten przyjemny spacerek? – drwina w jego głosie dałam im
podstawy do pierwszego ciosu.
- Śmiej się
szatański pomiocie – Piotr wymierzył mu kolejnego kopniaka, nie zważając że
skulona u jego stóp postać, nie ma już najmniejszych szans na obronę. – To za
moją córkę, bo nie wierzę, że nie maczałeś w tym palców...
Adam pomimo bólu
roześmiał się chrapliwie. To rozjuszyło ich jeszcze bardziej. Bez opamiętania
wymierzali kolejne ciosy, zagrzewając się przy tym soczystymi przekleństwami.
- Przestańcie do
cholery! - Milena wpadła pomiędzy nich, oddzielając oprawców od ich ofiary. –
Czyście już do reszty powariowali, w biały dzień napadać na niewinnego
człowieka? Odepchnęła rękę Piotrka, który usiłował odsunąć ją na bok. Potem z
wściekłością spojrzała mu w oczy.
- Niewinnego? –
prychnął któryś za jego plecami.
- Nie powinnaś
się do tego mieszać – odpowiedział jej z wahaniem w głosie. – To nie jest ani
twój przyjaciel ani twoja sprawa.
- Wstydź się! W
piątkę napadać na kogoś, komu nie daje się nawet cienia szansy na obronę.
Uważasz się za lepszego od niego, a zachowujesz jak dzikie zwierze, które nawet
ciężko jest porównać z człowiekiem...
- Marek
przyznałby mi rację.
- Ale nie ja! A
teraz wynocha stąd zanim powiadomię policję.
Pozostała
czwórka zerknęła na Piotrka nieznacznie się cofając. Tylko on pozostał
niewzruszony na swoim miejscu i wbił w nią harde spojrzenie.
- Nie ma sprawy,
załatwimy to innym razem. Może ten tam odwdzięczy ci się wieszając cię na haku
w spiżarni – roześmiał się ze swojego niezbyt wybrednego dowcipu, odwrócił na
pięcie i już go nie było. Reszta poszła w jego ślady. Jeszcze przez moment
obserwowała jak się wycofują, a kiedy znikli na dobre, powoli odwróciła się do
siedzącego na ziemi Adama. Z bliska jego twarz, pomimo obficie krwawiącego
nosa, rozciętej i opuchniętej wargi oraz powoli ukazujących się siniaków
wyglądała na jeszcze bardziej fascynującą, niż mogłaby się tego spodziewać.
Splunął krwią, a potem delikatnie obmacał językiem zęby, sprawdzając czy są
wszystkie. Przez tą chwilę przyglądała mu się w milczeniu, notując każdy
szczegół jego twarzy. Miał zbyt surowe rysy, by uznać go za urodziwego, ale w
połączeniu z jasnoszarym kolorem oczu, ciemną karnacją i rzęsami jakby posmarowanymi
kawałkiem węgla, fascynował i przyciągał wzrok w jakiś nie wytłumaczalny
sposób. Wrażenie to pogłębiały, pół długie, rozwichrzone włosy i kilkudniowy
zarost. Lena przyklęknęła i z zakłopotaniem się uśmiechnęła.
- Najlepiej by
było gdyby mógł zbadać cię lekarz.
- Po co? –
spojrzał na nią lekceważąco. – Zagoi się i bez tego...
- Pokaż –
zsunęła rękawiczkę i delikatnie dotknęła jego twarzy. Syknął i gwałtownie
odsunął głowę. Nie wiedziała tylko czy było to spowodowane bólem, czy też
niechęcią przed fizycznym kontaktem. Potem z głośnym jękiem podniósł się na
nogi i chwycił za prawy bok.
- Naprawdę
myślę, że jakaś mała konsultacja by się tu przydała...
- Ja jestem
lekarzem głupia!
- O ile dobrze
kojarzę, to weterynarzem. Poza tym pszczoły i szczury to nie to samo co ludzie?
– spokojnie zniosła jego pełne złości spojrzenie.
- Skąd wiesz?
- To małe
miasteczko. Mnie za to ciekawi dlaczego nie próbowałeś się przed nimi bronić?
Nie odpowiedział
na jej pytanie, tylko zmrużył oczy.
- Marta jest
twoją krewną?
- Tak. Jestem
Lena – jej wyciągnięta dłoń zawisła w powietrzu. Patrzył na nią podejrzliwie,
jakby nigdy wcześniej nie spotkał się z takim zachowaniem. Przez chwilę
panowało pomiędzy nimi milczenie, potem dziewczyna odchrząknęła z
zakłopotaniem. Nie miała zamiaru tak łatwo się poddawać.
- Ty jesteś
Adam, prawda? Skoro nie chcesz pomocy fachowca to chociaż podwiozę cię do domu,
w końcu i tak mam po drodze.
Nie odpowiedział
tylko ostrożnie poruszył lewą ręką i z jego ust wydobył się zduszony syk. Potem
niechętnie skinął głową. Lena w milczeniu pozbierała do torby rozsypane zakupy
i skierowała się w stronę swojego niewielkiego autka. Pokuśtykał za nią i bez
słowa zajął miejsce obok. W milczeniu dojechali do skrzyżowania na skraju
wioski i tam, krętą drogą dotarli do ponurego domostwa, którego dach uginał się
pod ciężarem śniegu, a ciemne okna ziały pustką i smutkiem. Lena uśmiechnęła
się mimo woli, bo uświadomiła sobie właśnie jak bardzo dom może przypominać
właściciela. Ten w którym mieszkała był jasny i słoneczny, a z każdego kąta
wyzierała radość i wspomnienia wszystkich przeżytych szczęśliwych chwil.
Domostwo Adama było tak samo jak on niedostępne, ciche i tajemnicze. Oraz
zaniedbane, dodała w myślach, obserwując jak jej pasażer wysiada i nawet się
nie pożegnawszy, kieruje ku zrujnowanemu gankowi. Ale ona nie po to pokonała
swój strach, aby poprzestać tylko na widoku kilku zasp śniegu i okien, na
których mróz wymalował abstrakcyjne obrazy. Dopiero kiedy trzasnęła drzwiami
auta, obrócił się i spojrzał na nią z wrogością.
- Nie
zapraszałem cię.
Westchnęła. Nie
ułatwiał jej sprawy.
- Zapomniałeś
siatki z zakupami – to mówiąc, podeszła bliżej, udając że nie słyszy jakby
ostrzegawczego skrzypienia desek pod stopami, ani nie zauważa słów, które
dopiero co wypowiedział. – Poza tym jeśli masz jakieś bandaże i coś do
dezynfekcji, opatrzę ci rany, zwłaszcza te na przedramieniu.
Zmrużył oczy i
nie odpowiadając, szerokim gestem zaprosił ją do środka. Było w tym tyle
drwiny, jakby właśnie przed chwilą odczytał wszelkie jej obawy i strach, a
teraz zamierzał to wykorzystać.
- Skoro tak to
pani przodem...
Wchodząc do
środka, usiłowała nie dostrzegać jego złośliwego spojrzenia i nawet kiedy z
hukiem zatrzasnął za nią drzwi, nie obejrzała się, tylko ze spokojem podeszła
do stołu stojącego pośrodku holu. Odłożyła zakupy i jak gdyby nigdy nic, zdjęła
najpierw czapkę i szalik, a potem kurtkę. Potem rozejrzała się dookoła. Ściany,
niegdyś zapewne białe, teraz straszyły nieregularnymi plamami i łańcuchami
pajęczyn, dziury w przetartym i brudnym dywanie ukazywały poczerniałą ze
starości podłogę, a dwie nędzne lampki wiszące po przeciwnych stronach,
dodatkowo potęgowały to wrażenie zaniedbania, nieomal całkowitej ruiny i
grobowej atmosfery.
„Cudownie” –
pomyślała Lena. Znalazła się we wzorcowym domu duchów, a za plecami miała
potencjalnego psychopatę.
- Drzwi na prawo
prowadzą do kuchni – aż podskoczyła na nieoczekiwany dźwięk jego głosu tuż za
swoimi plecami. – Tam chyba będę miał jakieś środki opatrunkowe. Skoro już tak
bardzo chcesz się zabawić w pielęgniareczkę...
To nie słowa,
ale ton w jakim były wypowiadane, doprowadził ją do szewskiej pasji. Z furią
pchnęła drzwi i znalazła się w przysłowiowej stajni augiasza.
- O Boże! -
jęknęła ze zgrozą.
- No co?
Zapomniałem posprzątać – burknął mężczyzna i stanowczym ruchem zmiótł bałagan z
najbliższego krzesła.
- O tak! Chyba
przez ostatnią dekadę albo coś koło tego...
- Nie mam czasu
na głupoty. Spełniaj swój miłosierny uczynek i wynocha.
- Gościnny
jesteś. – Dwoma palcami ostrożnie podniosła jakąś szmatę w nieokreślonym
kolorze i pociągnęła nosem – Nie masz tu przypadkiem jakiś sympatycznych
żyjątek?
- Nie mam –
burknął. – To jest wódka do dezynfekcji, bandaż i chusteczki. Tylko tyle, więc
bierz się do roboty i pomóż mi z przedramieniem. Resztą zajmę się później sam.
- Muszę umyć
ręce. Masz mydło? O ile oczywiście wiesz co to jest...
- Na prawo. Wodę
też mam...
Pokręciła głową
z rezygnacją i usiłując ominąć co większe plamy na podłodze, podeszła do okna,
pod którym znajdowała się szafka ze zlewem. Stary kran trzeszczał i rzęził,
jakby były to jego ostatnie chwile, ale umyła ręce i o dziwo, nawet wytarła je
w nowiutki ręcznik, wiszący tuz obok. Adam siedział już na krześle, obserwując
ją z mieszanką widocznej niechęci i starannie skrywanej ciekawości. Ciężko było
mu jednoznacznie stwierdzić czy jej duże marzycielskie oczy były bardziej
brązowe, czy też zielone. Twarz miała upstrzoną malutkimi złotymi piegami, a
delikatnie zarysowane brwi nadawały jej wyraz niemego zapytania, który sprawiał,
że poczuł nagle dziwną ochotę do udzielenia na to nieme pytanie odpowiedzi.
Ciemne, niemal czarne włosy, były splecione w niedbały węzeł na karku, z
którego teraz, pod koniec dnia, wymykały się wijące w nieładzie kosmyki.
Przyciągała uwagę jak magnes, w przedziwny niewymuszony sposób.
Kiedy podeszła
do niego, zauważyła, że nie zdjął jeszcze kurtki, ale na stole było już sporo
wolnego miejsca, stała też butelka alkoholu i leżały jakieś niewielkie
paczuszki. Widocznie rany na lewym boku naprawdę mu dokuczały,
- Najpierw
musimy to z ciebie zdjąć – zabolało, bo zauważyła jak się skrzywił. - Okey,
wierzch już mamy, teraz sweter i koszula. Poczekaj, nie tak szybko, mogę ci
przecież pomóc.
- Sam sobie
poradzę – warknął.
- Ale będzie cię
bardziej bolało... – zaczęła i nagle zamilkła, wpatrując się w obnażonego do
pasa mężczyznę. Takiego widoku raczej się nie spodziewała. Miał idealnie
wyrzeźbione ciało, założyłaby się, że same mięśnie, bez grama zbędnego
tłuszczu. Ciemny zarost delikatnie pokrywał piersi, schodząc cienką smuga w dół
brzucha i znikając na skraju spranych dżinsów. Bardziej wyglądał na
katalogowego modela, niż na kogoś, kogo jak morowej zarazy unikało całe
miasteczko. Poczuła, że nagle zaschło jej w gardle i z trudem przełknęła ślinę.
- Co się tak
gapisz? Jest zimno, nie będę tak siedział wiecznie – jego opryskliwy ton wyrwał
ją spod wpływu tego hipnotyzującego widoku. Postanowiła skupić wzrok na
sinofioletowym siniaku, widocznym na prawym boku i długiej szramie, pokrytej
zaschniętą krwią na lewym przedramieniu. Z pierwszym nic nie mogła zrobić, ale
ranę delikatnie przemyła i osuszyła papierową chusteczką. Przez cały ten czas
starała nie patrzeć na jego twarz i ignorować muskularne przedramię, które
dotykała. Była zła sama na siebie, ale nic nie mogła poradzić na to, że
wzbudzał w niej takie, a nie inne emocje.
- Au! – aż
podskoczył, kiedy nieostrożnym ruchem musnęła zraniony bok. – Zrób tak jeszcze
raz a...
- A co? –
spokojnie spojrzała w jego gniewne oczy. – Skręcisz mi kark, a zwłoki zakopiesz
w ogródku? Zresztą proponowałabym zostawić je gdzieś w kąciku kuchni, z
pewnością nikt by nie zauważył – ostatnie słowa wypowiedziała już w wyraźnym
rozbawieniem. – Przynajmniej nie do pierwszych porządków...
- Śmiej się,
śmiej. Upchnę cię w spiżarce i może nawet porządki cię ominą...
Po raz pierwszy
od kiedy spotkali, znikło nieprzyjemne napięcie, które panowało między nimi. I
po raz pierwszy udało jej się uchwycić błysk poczucia humoru w jego oczach.
Spojrzał na nią bez wrogości, z uśmiechem błąkającym się gdzieś w kącikach ust.
Ale to było jeszcze gorsze, bo w jakiś niewyjaśniony sposób odmieniło całą jego
twarz. Zamiast skulonego ponuraka, siedział teraz przed nią cholernie
interesujący mężczyzna, co prawda trochę zaniedbany, ale to tylko dodawało mu
seksapilu. Wciąż stała obok, z jedną ręką opartą na stole, w drugiej trzymając
nie rozpakowany bandaż, w panice zastanawiając się co powinna teraz zrobić.
- Co się stało?
– chyba jednak zaczął się domyślać, co się z nią dzieje, bo delikatnie wyjął z
jej dłoni opatrunek i kpiąco powiedział:
- Dalej sam
sobie poradzę. Dasz radę wrócić samodzielnie do domu?
- Co?! A tak.
Zamyśliłam się trochę i nie słyszałam o co pytałeś – miała tylko nadzieję, że
rumieniec powoli wypełzający jej na policzki, nie był tak wyraźny jak myślała.
Splotła dłonie i zerknęła w dół, na siedzącego przed nią mężczyznę. Ich
spojrzenia na moment się skrzyżowały, czarne źrenice zatopiły się w zielonych
oczach, a potem Lena gwałtownie się odwróciła i niemal biegiem uciekła do holu.
Miała gdzieś co pomyśli o tym Adam, chciała tylko stąd uciec i zaczerpnąć
świeżego powietrza.
- Jeszcze
czapka... – Niemal wyszarpnęła ją z jego dłoni, wymruczała niewyraźne
podziękowanie i pomachała na pożegnanie ręką, nawet się nie odwracając. Wypadła
na zewnątrz jak gdyby goniło ja stado demonów i z ulgą powitała mroźne
powietrze, które ochłodziło jej rozpalone policzki.
Kiedy odjeżdżała
w tylnym lusterku wciąż widziała jego nieruchomą postać stojącą na ganku, w
niedbale zapiętej koszuli i z gołą głową. Choć to do niej nie podobne, nie
umiała zapanować nad paniką, która ją ogarnęła i pochłonęła niczym fale
wzburzonego oceanu. Wiedziała, że ta wizyta będzie ryzykowna, ale nigdy by nie
przypuszczała, że w ten właśnie sposób. No cóż, Adam okazał się bardzo
pociągającym facetem, choć udawało mu się to znakomicie ukrywać. Pochłonięta
dziwnymi i niezbyt wesołymi myślami, omal nie staranowała kota, który miaucząc
wybiegł jej na spotkanie. Drążącą dłonią podrapała go za uchem, z ulgą
wsłuchując się w znajome mruczenie, jak zawsze dodające otuchy. Jednak dopiero
kubek grzanego wina przywrócił jej
spokój ducha i pozwolił na jasne przemyślenie dzisiejszych wydarzeń. Było jej
głupio, że zachowała się niczym nieopierzona nastolatka, silnie reagująca na
odrobinę męskiego ciała. A na samym końcu nieomal salwowała się ucieczką. Nawet
nie chciała wiedzieć, co on sobie o niej mógł pomyśleć. Zaoferowała swoją pomoc
z ciekawości, mając nadzieję, że uda jej się czegoś dowiedzieć o tym człowieku,
co być może pozwoliłoby dopasować kilka elementów zagadkowej układanki. W
zamian za to odkryła, że drzemią w niej nigdy wcześniej nie odkryte emocje, o
których tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Najgorsze była jednak świadomość, że
on doskonale zdawał sobie sprawę z tego
co się z nią dzieje. Stąd ten kpiący uśmieszek i ton wyższości w głosie.
- A niech to...
– resztę przekleństwa wymamrotała szeptem pod nosem. Nakryła się kołdrą aż po
czubek głowy, tak jak zwykła czynić to w dzieciństwie, gdy czegoś się bała lub
czuła się zakłopotana. Sen przyszedł o wiele szybciej niż się spodziewała,
pozwalając zapomnieć o wszystkich nurtujących ją problemach.
link do części II - klik
piękne... tylko najchętniej przeczytałabym już zakończenie chociaż jednej z tych histori bo mam wrażenie, że zamiast bliżej jest nam do nich coraz dalej.
OdpowiedzUsuńNie mniej jednak, cieszę się, że autorka myśli o swoich czytelniczkach i nie zostawia w potrzebie nawet jeśli występują problemy natury technicznej :)
Kiedyś pisałam wyłącznie dla siebie, teraz piszę i dla was :)))
OdpowiedzUsuńNiekompletnych dam całość, łącznie z zakończeniem...
Przeczytałam większość opowiadań, które zamieściłaś na blogu. Są podobne do siebie, a jednak zupeł nie inne. Mimo wszystko, w głowie zrodziło mi sie pytanie: dlaczego niemal wszystkie główne bohaterki Twojej prozy są dziewicami, mają kręcone włosy, złote piegi, buńczuczny, zaczepny charakter i są niepoprawnymi romantyczkami? Powiem szczerze, że dopadł mnie lekki zawód, gdy po raz kolejny przeczytałam: "Emocje, których jeszcze nie znałam". Nie myślałaś o wprowadzeniu jakiegoś urozmaicenia? Piszesz świetnie, lekko i zwiewnie. Niemniej, brniesz w określony schemat, który sprawia, że po czasie Twoja literatura robi się przewidywalna, nieco nudnawa. Bardzo lubię Twoje opowiadania, odkąd dorwałam pierwszą część "Wygranej" na portalu Pokątne.pl. Wielka byla moja radość, gdy wpadłam w sidła Twojego bloga, bo czytam przed snem i niejednokrotnie zdarzyło mi sie stracić poczucie czasu. ;)
OdpowiedzUsuńNiemniej, jak napisałam wyżej, czuje się nieco zawiedziona i rozczarowana regułą, której uparcie się trzymasz.
Pozdrawiam serdecznie!
M.
No taaak. Coś czuję, że się dziś nie wyspie :-) powiem tylko tyle, że nie zgadzam sie z panią wyżej. Moim zdaniem takie przedstawienie postaci mowi więcej o autorce niz wszystkie opowiadanoa razem wzięte! Jeśli tak kteujesz swoją postać, to musisz znac kogos o takich cechach charakteru i go cenić bądź tworzyć na własne podobieństwo... Przynajmniej z charakterem:-)
OdpowiedzUsuń