Niestety już ostatnia część. Jak będę miała wenę, to dla rozczarowanych zakończeniem, napiszę alternatywne :)
Dżin (IX)
Amir zniknął na prawie
dwa dni. Na samym początku czułam jeszcze wyrzuty sumienia i wstyd. Potem mi
przeszło.
A kiedy bynajmniej nie
skruszony dżin wszedł do mieszkania, w dodatku z zadowoloną, pewną siebie miną,
o mało nie wydrapałam mu oczu na powitanie.
- Gdzie byłeś
szubrawcu jeden? – wystartowałam tuż od progu.
- Zaliczyłem kilka
orgii… - wzruszył obojętnie ramionami.
- Świnia!
Nie odpowiedział tylko
zręcznie mnie ominął i skierował do łazienki. Pluskał się tam prawie godzinę,
wyśpiewując pod nosem bliżej nieznane mi pieśni w obcym języku.
Siedziałam na kubkiem
kawy i wyraźnie czułam, że coś we mnie rośnie, pęcznieje niemal do wysięku. Na
dodatek wróciły wyrzuty sumienia, powodowane moim spontanicznym wyskokiem z
Tamisem. Co mnie wtedy opętało? Zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie uznawałam
takich rzeczy? Jasny gwint! Robiłam za płatną kurtyzanę!
- Wyglądasz jakby
cię coś gryzło? – ocknęłam się dopiero słysząc pogodny głos Amira.
Zgrzytnęłam zębami.
Nawet niechby, w życiu się do tego nie przyznam!
- Poza tym
mogłabyś ze sobą coś zrobić. Tylko ci wałków na głowie brakuje i sztucznej
szczęki w szklaneczce przy łóżku… - drażnił mnie dalej.
Bez namysłu chwyciłam
kubek i w niego rzuciłam. Trzeba przyznać, ze miał skubaniec refleks, bo
niezwykle zręcznie się uchylił. Kubek roztrzaskał się na ścianie, znacząc ją
barwną smugą świeżych fusów.
- A kto wybrał te
głupie zlecenie? Ty się ciesz, bo mogłam pójść na całość!
- A co mnie to obchodzi?
– wzruszył ramionami wyciągając z lodówki paletę z jajkami. – Zrobisz mi
jajeczniczkę? Po tylu godzinach bzykania konam z głodu.
Wyciągnęłam ku niemu
dłoń, w dobrze znanym geście, z wyprostowanym palcem środkowym.
Potem poszłam do
sypialni i rzuciwszy się na łóżko, tłukłam z zapamiętaniem bogu ducha winną
poduszkę. Nie zwabił mnie do kuchni nawet boski zapach jedzenia. Poużalałam się
nad sobą, ponarzekałam na kapryśny los i odrobinę zdrzemnęłam.
Obudził mnie dzwonek
telefonu.
- Halo? –
mruknęłam zaspana do słuchawki.
- Liloo? Cześć, tu
Adrian.
Kiedyś moje serce
zaczęłoby bić w przyspieszonym rytmie, a żołądek zawędrował z pięt do gardła.
Obecnie nie czułam nic, poza lekką irytacją. Miał też kiedy mnie obudzić.
- Słuchaj, mogę
cię odwiedzić powiedzmy za godzinę? Muszę z kimś porozmawiać…
Ciekawe o czym? O
kolejnej zdradzie? Już chciałam odmówić, gdy przypomniały mi się czyjeś
drwiące, ciemne oczy. Ach!
- Oczywiście –
usiłowałam wskrzesać w swym głosie jakiś entuzjazm. – Ale nie prędzej, bo muszę
jeszcze… - zerknęłam w lustro – pójść koniecznie na uczelnię po książkę. Ale za
godzinę będzie w sam raz.
- To zobaczenia!
- Pa! – rzuciłam
telefonem i jak burza wpadłam do łazienki. Nie zwróciłam uwagi, że dżin znów
gdzieś zniknął. Gdzieś tam majaczyła mi lista odpowiednich zabiegów
kosmetyczno-higienicznych. Ale zacznę od prysznica…
Po godzinie z
prawdziwym zadowoleniem przyglądałam się odbiciu. Puszczone luzem włosy, delikatny
makijaż i cudownie czekoladowa opalenizna, podkreślona dodatkowo złocistym
balsamem i białą sukienką. O ile to coś, co miałam na sobie można było określić
tym mianem. Krótkie u dołu, wydekoltowane na maksa, bardziej przypominało kusy
ręcznik…
Przejechałam jeszcze
błyszczykiem po ustach i podeszłam do drzwi, u których właśnie zabrzęczał
dzwonek.
Na widok Adriana
poczułam dziwny żal. Jego uśmiech, kolor oczu, smukła wysoka sylwetka… I te
złote włosy, jakby rozwiane przez wiatr…
Może jednak szkoda, że
nie powiodły się moje plany? A tak mam sublokatora w postaci złośliwego
erotomana, po którym nie wiadomo czego mogę się spodziewać?
I jeszcze jedno życzenie…
- Cześć słonko! –
cmoknął mnie w policzek. – Dawno się nie widzieliśmy.
Od feralnego wydarzenia
w tunezyjskim pokoju hotelowym, ani razu.
- Mam coś, przy
czym będziemy mogli powspominać dawne czasy. I muszę przyznać – spojrzał na
mnie z doskonale widocznym zachwytem. – Wyglądasz bosko! Jak ciasteczko, które
natychmiast chciałoby się schrupać!
O mało nie wypuściłam
podarowanej mi flaszki wina z rąk. Tyle lat, a ja się dopiero teraz doczekałam
prawdziwie zachwycającego komplementu. Nie mógł tak wcześniej?
Postawiłam na stoliku
przy kanapie, dwa kieliszki i jakieś duperele na przekąskę, potem włączyłam
romantyczną muzykę w tle i usiadłam obok, nie spuszczającego ze mnie wzroku,
Adriana.
Niemal desperacko
zapragnęłam nagle, by powróciło dawne zauroczenie. Ja byłabym szczęśliwa, a
dżin wolny. Ale to nie było takie proste.
- Mówiłeś, że
chcesz porozmawiać? O czym? – spytałam ostrożnie.
- Zerwaliśmy z
Laurą.
Jakoś niebo nie
zawaliło się na moją głowę.
- Nie powiem,
żebym była zdziwiona.
- Nie chodzi o
nasze zdrady. Widzisz… Nie mogłem przestać o tobie rozmyślać, od naszego
ostatniego spotkania…
Ot, płytki facet.
Bierze wszystko jak leci, skacząc z kwiatka na kwiatek. Chciałby mieć po wsze
czasy cały bukiet na własność, zapomniał tylko, że zdolność do zapylania
słabnie z wiekiem.
- Mówię prawdę –
szepnął pochylając się w moim kierunku. – Dusiłem się w związku z Laurą.
Podczas seksu, myślałem tylko o tobie…
- Hyyy… - wydałam
z siebie dziwaczny odgłos. – Co cię tak nagle oświeciło? Znamy się w końcu już
kilka lat.
- Dla mnie to
również nie jest zrozumiałe – spojrzał głęboko w moje oczy, opuszkiem palca wodząc
po zaschniętych z wrażenia ustach. – A jeszcze, gdy zobaczyłem cię tak kwitnącą
i powabną, nie mogłem się powstrzymać. Choć obiecałem sobie, że będę to robił
powoli.
Gdyby powiedział te
słowa kilka miesięcy temu, prawdopodobnie zemdlałabym z wrażenia lub oszalała z
radości. Teraz poczułam zaledwie leciutkie piknięcie. Jednak ten błękit oczu
wciąż miał nade mną jakąś władzę…
Poddałam się
pieszczocie męskiej dłoni. I nagle ogarnął mnie żal, że to nie Amir tu siedzi.
Westchnęłam pełną piersią, co Adrian wziął za przyzwolenie i po prostu mnie
pocałował.
Tyle bezsennych nocy
spędziłam marząc właśnie o tym. Tyle łez wylałam, kiedy wracałam ze spotkania z
przyjaciółmi, gdzie przez cały czas musiałam przyglądać się mizdrzącej się
parze. A teraz czułam jedynie niesmak.
Położyłam dłonie na
jego piersi, chcąc przerwać tę niewygodną dla mnie scenę, gdy tuż od drzwi
rozległ się wesoły głos dżina, a na progu ukazał się on sam w towarzystwie jakiejś
cycatej blondyny i dupiatej brunetki.
- Liloo! Jadę na…
- w tym momencie go przystopowało. Zamarł, wybałuszywszy oczy, bo nie zdążyłam
wyrwać się z uścisku Adriana.
- Co on tu robi? –
spytał zmienionym głosem. Wyraźnie widziałam w ciemnych oczach, pełną furii
nienawiść.
- Rozmawiamy –
powiedziałam zakłopotana. Znów będę musiała się tłumaczyć, że tym razem
naprawdę tego nie chciałam.
- Myśmy się chyba
już poznali? – Adrian ze spokojem wstał i podał rękę znieruchomiałemu dżinowi.
- Tak. Zerżnąłem
twoją narzeczoną – odparł mściwie Amir, nie zważając na moje pełne oburzenia spojrzenie.
- Nie szkodzi – tamten
machnął ręką. – Przynajmniej odkryłem, kogo tak naprawdę woli moje serce.
- Dwa razy – dodał
dżin z rozpędu. – Liloo, musimy porozmawiać. Na osobności – powiedział z groźbą
w głosie. Blondyna tylko uśmiechała się niepewnie, brunetka z zaciekawieniem
zerkała na Adriana.
Bez sprzeciwu podążyłam
za nim do sypialni. Z hukiem zatrzasnął za nami drzwi.
- Co to ma być?! –
wysyczał, chwytając mnie za ramiona.
- A jak sądzisz? –
usiłowałam zdobyć się na stoicki spokój, choć tak naprawdę miałam szaloną
ochotę się roześmiać.
- Ja ci zabraniam!
- Co ty powiesz? –
nie musiałam silić się na sarkazm. Mój głos aż ociekał jadem.
- Przecież go nie
kochasz.
To nie było pytanie, a stwierdzenie.
Zaczęła we mnie pęcznieć furia.
- To nie ja szlajam
się po orgiach i nie ja prowadzam z każdą świeżo poznaną laską! Więc zostaw
mnie łaskawie w spokoju i jedź sobie… Zaraz, gdzie? Bo nie dosłyszałam?
Zacisnął usta.
- Wracam za
kwadrans i wtedy po mydłku nie ma być najmniejszego śladu. Inaczej.. – w czarnych
oczach pojawił się obcy, niebezpieczny błysk.
- Co? Zabijesz go?
- Tak.
I nie czekając na moja
reakcję, wyszedł trzaskając drzwiami. Stałam, osłupiała pośrodku pokoju. W
głosie dżina było tyle zdecydowania, tyle złości.
- Ależ on był
wściekły! – Adrian ponownie usiłował mnie objąć.
- Posłuchaj mnie –
stanowczo go odsunęłam. – Wiem, że być może jest ci ciężko po zerwaniu z Laurą…
Akurat, dodałam w
duchu. Założę się, że jeszcze będę gościem na waszym ślubie.
- Ale ja już
jestem zakochana w kimś innym.
- W nim?
- Tak – po raz
pierwszy odważyłam się przyznać do swoich uczuć. I nagle stało się dla mnie
stuprocentowo pewne, że jest to najprawdziwsza prawda – Powinieneś już sobie
pójść, bo troszkę się zdenerwował, gdy cię tu zastał.
Adrian milczał, z lekka
zaszokowany mym wyznaniem. Widać, trudno było pogodzić mu się z porażką.
- To oficjalny,
nieodwracalny fakt? – spytał po chwili.
Pokiwałam głową,
uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Szkoda! –
westchnął. – Nawet nie zacząłem, a już musiałem skończyć. W takim razie znikam.
Nie chcę, by ten mięśniak pogruchotał mi kości. Pozwól więc, że pocałuję cię na
pożegnanie.
Skinęłam głową. I było
właśnie tak, jak przez wszystkie te lata marzyłam. Zabrakło tylko uczuć.
Za to pojawił się Amir,
przypominający nadciągającą burzę z piorunami. Czym prędzej wypchnęłam Adriana
za drzwi i sama stanęłam na drodze żywiołowi.
- A teraz
wytłumacz się, skąd tak nagłe zainteresowaniem mym życiem osobistym? Przez
ostatnie dwa dni nic a nic cię to nie obchodziło.
Zgrzytnął zębami i
energicznie nalał sobie wina do kieliszka.
- Nie rozmawiam z
tobą, puszczalska babo!
No nie! Po prostu ręce
opadają!
- Dopiero
zaczęłam! – zagroziłam.
- Ja też! –
odparował zjadliwie.
- Och! Zauważyłam.
Gdzie się podziały te chętne i napalone, półnagie panienki?
- Sama odstawiłaś
się jak dziwka na imprezę!
- Na randkę.
Zauważ subtelną różnicę – usiadłam w fotelu krzyżując nogi. – Ach, ten Adrian…
- westchnęłam z rozrzewnieniem.
Dżin zakrztusił się
winem, po czym spojrzał na mnie tak, że gdybym miała odrobinę przyzwoitości, to
zapadłabym się pod ziemię.
Jednak nie miałam,
a w dodatku nie skumałam o co mu chodzi.
- I te jego
błękitne oczy… - kontynuowałam.
Kieliszek rozpadł się w
zaciśniętej kurczowo dłoni Amira na drobny mak.
- Skoro tak ci na
nim zależy, to przypominam że masz jeszcze jedno życzenie. A potem będziecie
żyć sobie długo i szczęśliwie – dodał złośliwie.
- Figa z makiem –
oznajmiłam pogodnie. – Myślisz, że tak szybko zwrócę ci wolność?
- Co to za wolność
– odparł z goryczą, siadając naprzeciwko mnie.
Zamilkłam, bo zrobiło
mi się odrobinę głupio.
- Amir? Bez
względu na wszystko moje ostatnie życzenie jest twoje. I nie zamierzam zmienić
zdania, choćbyś nie wiadomo jak mnie wkurzył.
Spojrzał na mnie
ponuro.
- Tyle lat… Już
zapomniałem nawet, kim tak naprawdę wtedy byłem.
- Chcesz wrócić do
lampy?
- Nie.
- To przestań
jęczeć i zabierajmy się do roboty. Życzę sobie…
- Mamy zlecenie.
- No to co?
Westchnął.
- Tym razem bardzo
poważne. Zlecone przez konwent magów. Gdyby nam się udało, zyskalibyśmy nie
tylko zapłatę, ale i ich przychylność. A to może się przydać.
- Do czego?
- Do wszystkiego.
Nagle do mnie dotarło,
że on się bał. Tego iż moje życzenie nie zadziała. I tego, że stanie się na
powrót zwykłym człowiekiem. Stan jakże upragniony, ale…
I tylko dlatego się
zgodziłam.
- Okey. Ale potem
kończmy tą zabawę? Za miesiąc obrona magisterki, a ja nic nie robię tylko się
obijam, myśląc o seksie.
- To widać –
spojrzał wymownie na moje prawie całkiem gołe nogi i nieprzyzwoicie głęboki
dekolt.
- Daj spokój. Sam
mówiłeś, że powinnam o siebie zadbać.
- Rzadko kto płaci
naszyjnikami z diamentów za kiepskiej jakości usługi seksualne…
- Och, zamknij
się. Chciałam się tylko podobać Adrianowi. Zazdrośnik jeden!
- Nie jestem
zazdrosny!
- Tak, pewnie…
Znaczy się troszczysz się w ten sposób o moją cnotę?
- Ha ha! O jaką
cnotę?
I znów stał się
denerwujący. A ja bym chciała, by mnie przytulił i jak kiedyś powiedział, że
kocha. Może wtedy odważyłabym się powiedzieć, że ja również…
- Cyniczny drań – odparłam
w zamian za to. - W szlafroku źle, w kiecce jeszcze gorzej. To czego ty byś
chciał?
- Dawnej Liloo –
powiedział cicho.
- Zaraz! A od kogo
się nauczyłam tego seksualnego rozpasania?
- Kobiecie nie
wypada zachowywać się…
- No nie! –
przerwałam mu. – Co ty masz za zacofane, średniowieczne poglądy? Ja mam być
umykającą, płochliwą zwierzyną, podczas gdy ty będziesz się bawił w polowanie z
podchodami? Nie mam mowy! Też mam prawo wyrażać własne pragnienia!
- I zachowywać się
jak dziwka? – spytał jadowicie.
Oczywiście był
zazdrosny. Ale okazywał to w zupełnie nieodpowiedni sposób, usiłując ni z tego,
ni z owego, sprowadzić mnie na ścieżkę cnoty i skromności. Tymczasem ja po zerwaniu
kajdan psiego uwielbienia dla Adriana, chciałam w końcu odetchnąć pełną
piersią.
- Idę gdzieś na
imprezę, bo z tobą ciężko dziś wytrzymać – podniosłam się z fotela. – Kaja
zapraszała mnie na urodziny kuzyna. Ubrana już jestem, więc skorzystam.
- Doskonale –
również wstał. – Ja także mam ochotę się zabawić.
Serce mi zabiło
gwałtowniej, bo myślałam, że pójdzie ze mną. A tymczasem on po prostu zniknął,
udając się diabli wiedzą gdzie.
Co oczywiście zepsuło
mój i tak nie najlepszy humor. Bo i ja poczułam się dziko zazdrosna…
***
Całą okolicę spowijał
nieprzenikniony wzrok. Wytrzeszczałam oczy, na daremnie usiłując coś zobaczyć w
panujących ciemnościach. Dobrze, że chociaż tuż obok czułam obecność Amira. Co
prawda od pechowej wizyty Adriana, nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele, ale
zawsze raźniej było mieć przy sobie silnego mężczyznę.
- Nie wiem gdzie
jesteśmy, ale to chyba nie jest zlecenie regionalne? – szepnęłam.
- Nie.
Odpowiedź była krótka,
niechętna, udzielona jakby pod przymusem. Niewiele wiedziałam o aktualnie
prowadzonej akcji. Chodziło o jakiegoś bliżej nie zidentyfikowanego potwora,
wyłażącego z zabytkowej studni i polującego na okolicznych mieszkańców. Podobno
kilku już nawet ukatrupił.
- Czy on naprawdę
jest aż tak groźny? – nie zamierzałam się tak łatwo poddać.
- Jak chciałaś
sobie z kimś pogadać, to trzeba było zostać w domu i umówić się na kawę z
mydłkiem.
- Nie omieszkam,
jak skończymy. Przyda mi się jakaś romantyczna randka…
Nie dał się
sprowokować.
- Powiedzmy, że
nie za bardzo było co po nich zbierać – dodał po chwili.
Jęknęłam cichutko. Chęć
powrotu stała się nagle niezwykle palącym pragnieniem.
- To znaczy?
- Większość
zeżarł, resztę znajdowano zazwyczaj w okręgu o promieniu kilometra.
- Nie żartujesz? –
mimowolnie przysunęłam się bliżej niego.
- A co? Strach cię
obleciał? – tym razem to on był złośliwy.
- Tak –
odpowiedziałam po prostu. Chyba coś było w moim głosie…
Nawet w tych
ciemnościach, wiedziałam że na mnie patrzy.
- Co ja z tobą
mam? Chodź no tutaj! – objął mnie ramieniem i przytulił.
Tym razem naprawdę
poczułam się lepiej. Nie powiem też, że nie skorzystałam z okazji. Przylgnęłam
do niego, niczym spragnione czułości dziecko, wtulając nos w pachnącą
świeżością koszulę.
Ach! Jak było mi
dobrze! Nawet pomimo tego, że wokół czaiło się niebezpieczeństwo i grasował jakiś
bliżej mi nieznany potwór, mogący zrobić sobie ze nas wytrawną ucztę.
- Gdybyś była
kotem, to twoje głośne mruczenie usłyszałaby cała okolica – szepnął mi na ucho
rozbawiony Amir.
Nie odpowiedziałam, bo
nie miałam w tej chwili ochoty na kłótnie, czy chociażby sprzeczki. Westchnęłam
tylko i jeszcze mocniej objęłam go w pasie, pocierając czubkiem nosa o szorstki
materiał ubrania. On również delikatnie pieścił moje plecy, zsuwając ręce dużo
niżej, niż zachodziła potrzeba.
- Nie chcę abyś
się na mnie złościł – wyrwało mi się z głębi serca.
- Nie złoszczę się
– wyszeptał. – Byłem tylko nieziemsko, wręcz wściekle zazdrosny…
- Serio?
- Liloo! Jeszcze
pytasz? O mało co nie wyskoczyłem ze skóry, gdy zobaczyłem cię w objęciach
Adriana!
Nawet się nie zorientowaliśmy,
że całkowicie zmieniliśmy pozycje. Ja wciąż wtulona w jego pierś, ustami
nieśmiało dotykałam skóry na szyi, a dłońmi gładziłam muskularne barki. On
ścisnął moje pośladki i przyciągnął tak mocno, że nie dało by rady wcisnąć
pomiędzy nas chociażby cienkiej kartki papieru. Kilka razy poruszył biodrami,
znacząco się o mnie ocierając.
No i stało się w końcu
to, co było nieuniknione.
Gwałtownie mnie uniósł
i przycisnął do szorstkiego pnia drzewa, jednocześnie podwijając do góry, już i
tak krótką sukienkę. Oplotłam go nogami w pasie, jeszcze dokładniej wpasowując
się w jego ciało i z nieukrywaną tęsknotą odpowiedziałam na pocałunek. Dłońmi
ścisnął wydobyte ze stanika piersi i wciąż poruszał biodrami, wolno,
enigmatycznie. To było cudowne, kiedy twarda, nabrzmiał męskość ocierała się o
moje pulsujące niecierpliwością podbrzusze. Ile bym w tej chwili dała, żeby nie
oddzielała nas banalna granica ubrań, by jego członek bez przeszkód mógł
wślizgnąć się w mokre od napływających soków, wnętrze.
Nie bacząc na miejsce i
sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy, drżącymi rękoma usiłowałam zdjąć z niego
spodnie. Pomógł mi, lekko się odsuwając i ani na chwilę nie przerywając
pocałunku. Moje majtki nie stanowiły najmniejszej przeszkody…
Jęknęłam głośno,
naprężając całe ciało, gdy tym razem poczułam go naprawdę. Bez przeszkód w
postaci cienkiego materiału bielizny. W dodatku zbyt dobrze pamiętałam jak był
wielki!
Wtedy jakby delikatnie
się zawahał. Uniósł głowę i spojrzał w moje oczy.
- Amir!? –
szepnęłam błagalnie. Byłam tak rozpalona, że o mało co sama nie nadziałam się
na doskonale wyczuwalną męskość.
- Uhm… -
wymruczał. – Nic nie mów. I tak nie chcę się wycofać…
Potem jednym, gwałtownym
ruchem wdarł się w moje wnętrza. Krzyknęłam, ale gdy po chwili zaczął się wolno
poruszać, ból zamienił się w nieziemską, coraz to bardziej narastającą rozkosz.
Przy tym na zmianę pieścił moje piersi wargami, całował nabrzmiałe usta,
brutalnie masował i ściskał pośladki.
Był ogromny! Wypełniał
mnie całą, aż po sam koniec. Jęczałam głośniej, a wtórował mi jego chrapliwy
oddech, narastający w tak każdego uderzenia.
- Jesteś… Jesteś
strasznie ciasna! – wydyszał mi w ucho. – Nie mogę wsadzić go całego…
Mimo wszystko poczułam
zaskoczenie.
- Jak to?
Nie odpowiedział, lecz
przyspieszył. Powoli i mnie brakowało sił na cokolwiek, prócz smakowania
doznawanej właśnie ekstazy.
Ale nie tylko to
dostarczało rozkoszy. Bliskość drugiej osoby, całkowite oddanie samej siebie
oraz poczucie dzielenia czegoś wyjątkowego i wspaniałego, stanowiło coś
kompletnie niesamowitego. Coś, czego nigdy wcześniej nie miałam okazji
doświadczyć.
Jednak bałam się
powiedzieć co czuję. Wciąż prześladował mnie cień, małej, bezradnej
dziewczynki, która nie do końca może uwierzyć w swoje szczęście. Później, wiele
razy żałowałam mego tchórzostwa…
- Amir… - cichutko
jęczałam, za każdym pchnięciem. Chciałam zakończenia tych słodkich tortur i
jednocześnie pragnęłam, by trwało to wieczność.
Poruszał się
jednostajnym rytmem, płynnymi ruchami bioder, dostarczając nam obojgu nieopisanej
rozkoszy. Oparłam głowę o szorstki pień drzewa i przymknęłam oczy, głośno
dysząc. On wtulił twarz w moją szyję i uderzał coraz mocniej, coraz silniej. Czułam
jak pod moimi dłońmi prężą się muskuły, jak pracują w coraz bardziej szalonym
tempie. Czułam jego gorący oddech na mej skórze, zapach potu i smak
podniecenia.
O Bogowie! Nie da się
do końca słowami opisać, tego co czułam!
Krzyknęłam, a on
pocałunkiem zamknął mi usta. Całe moje ciało drżało, a ja wiedziałam że zbliża
się coś wielkiego, całkowicie nowego, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam w
całym swoim życiu. Amir również musiał to zrozumieć, bo wyraźnie przyspieszył,
jakby chciał byśmy mogli doświadczyć ekstazy w tym samym momencie.
Naprężyłam się, a
tysiące fajerwerków eksplodowało w mej głowie i fala przedziwnej rozkoszy,
zalała całe ciało. Gdzieś z oddali dotarło, że i on podążył za mną. Czułam to w
spazmatycznym oddechu, konwulsyjnych ruchach i dzikim biciu serca. Spiął pośladki
i wytrysnął wprost w me rozedrgane orgazmem wnętrze.
- Och Liloo –
wyszeptał po chwili. – To było jeszcze lepsze, niż sobie wymarzyłem!
Wciąż trwaliśmy w
niezmienionej pozycji, powoli odzyskując kontrolę nad swoimi ciałami.
Posłałam mu rozmarzony
uśmiech. Co prawda miejsce nie było idealne na pierwszy seks, ale za to seks
był idealny pomimo kiepskiego miejsca.
- Obiecujesz, że
dasz mi więcej?
- Wszystko co
będziesz chciała!
- Ale ja chcę
tylko ciebie – wyswobodziłam się z jego uścisku, choć wciąż mnie do siebie
tulił.
- Nawet jako
zwykłego śmiertelnika?
- Przede wszystkim
jako zwykłego śmiertelnika – powiedziałam czule.
Pocałował mnie. Bez
uprzedniej gorączki czy nieposkromnionego pożądania. Niesłychanie delikatnie.
Tak jak prawdziwie zakochany mężczyzna całuje swoją wybrankę.
- Wracamy do
domu? - wyszeptał. – I kończymy z tą
całą magią?
Popełniłam wtedy
najstraszniejszą pomyłkę w mym życiu.
- Może zostańmy i
odrobinę zorientujmy się w terenie? – zaproponowałam, doprowadzając do porządku
zdekompletowane ubranie. W tych ciemnościach mogłam zapomnieć o odnalezieniu
majtek. – Skoro to ostatnie zlecenie, to nie zostawiajmy nie dokończonych
spraw.
- Już się nie
boisz?
- Nie –
uśmiechnęłam się.
- A powinnaś –
nagle spoważniał. – Odeślę cię z powrotem, a rekonesans przeprowadzę
samodzielnie.
- Nie ma mowy!
- Nigdy się nie
poddajesz? – uśmiechnął się głaszcząc mnie po policzku.
- Nigdy. To może
krótki szkic sytuacji?
- Masz, to twoje
majtki – podał mi zagubioną sztukę bielizny, cicho przy tym chichocząc. – Musimy
znaleźć coś, co wyglądem przypomina studnię. Niebo się przejaśnia, więc w
świetle księżyca nie powinno to być trudne. Tym bardziej, że cała akcja toczy
się podczas pełni.
- Wilkołak? –
spytałam z powątpiewaniem, ukradkiem wciągając znieważone gacie.
- Nie. Myślisz, że
tabun czarnoksiężników nie dałby sobie z nim rady? A tak nie dość, że nie
umieją sobie z tym poradzić, to kilku już zginęło, usiłując stanąć do walki.
Zagwizdałam cicho. Kroiła
się jakaś grubsza sprawa.
- Te poćwiartowane
zwłoki to oni?
- Między innymi. Trzech
magów plus pięciu przypadkowych cywili. Dlatego tak się boję o ciebie.
- Dopóki jesteś ze
mną, niestraszne mi bestie z piekła rodem – zażartowałam, podążając za nim.
Pomagał mi, bo droga przed nami bynajmniej nie należała do łatwych, zwłaszcza
przy skąpym jeszcze blasku księżyca.
Nagle Amir się
zatrzymał. Popatrzyłam z powątpiewaniem na płaski, niczym nie wyróżniający się
krajobraz. Srebrzysty glob wymknął się ciemnym chmurom i intensywnym blaskiem
zalał niewielką polankę, otoczoną przez mroczne ściany lasu.
Przed nami, zaledwie
kilka metrów dalej, stała studnia. Patrzyłam na wysokie ocembrowanie wykonane
ze spojonego kamienia. Z wnętrza dobiegał upojny szmer płynącej wody. U jej
stóp rosły jakieś bliżej w tej chwili nie zidentyfikowane kępy roślin.
Gdzie się czaiło
niebezpieczeństwo? Z tego co wiedziałam, ofiary nie miały rzucać się do
wnętrza, głową naprzód. Raczej coś wyłaziło z niewinnie wyglądającej studni,
coś czego w tej chwili nie było widać.
Pomyślałam o pewnym
japońskim horrorze i wzdrygnęłam się ze strachem. Dżin objął mnie mocniej,
chcąc dodać otuchy.
- Jest pusta –
wyszeptał. Potem wyprostował się, jakby nasłuchując. – Jej lokator pędzi teraz
drogą, kilka kilometrów dalej. Zostaniesz tu, a ja na chwilę teleportuję się,
by wybadać jego siły. Nie ruszaj się stąd ani na krok!
Nie czekając na moje
pozwolenie, po prostu zniknął. Jakoś nie czułam się bezpieczna, sama w ciemnym,
mrocznym lesie, podczas cudownie pięknej pełni, w dodatku stojąc naprzeciwko
czegoś, co jak żywe przypominało mi film pod tytułem Ring.
Cholera! zaklęłam w
duchu. Potem postanowiłam chwycić byka za rogi czyli po prostu przyjrzeć się
kamiennemu ocembrowaniu.
Na sztywnych nogach
zbliżałam się do tego potencjalnego źródła zła. Bałam się, a jednak nie mogłam
zawrócić. Częściowo powstrzymywała mnie duma oraz zwyczajny, ośli upór. Nie
można było tego nazwać odwagą, a jedynie niezdrową fascynacją zakazanymi
czynami.
Im byłam bliżej, tym
bardziej czułam suchość w ustach i w gardle, słyszałam szmer bulgoczącej wody.
To był plusk wody życia, wody wieczności, wody szczęścia. Napicie jej dawało
wszystko… Absolutnie wszystko!
Nawet nie wiem kiedy
dotknęłam kamiennego obmurowania. Dopiero chłód surowo ociosanych głazów, choć
częściowo przywrócił mi odrobinę rozsądku.
Ale okazało się, że
stało się to zbyt późno. Ze środka studni wyleciała mroczna chmura, fioletowoczarna
ciemność. Usłyszałam głębokie jęczenie, a następnie ostre zawodzenie. Oczy
zaszły mi łzami, ale nie potrafiłam tak po prostu odwrócić się i uciec. Coś
mnie najwyraźniej powstrzymywało.
Nagle poczułam silne
szarpnięcie do tyłu.
- Oszalałaś! –
wysyczał mi do ucha Amir, zamykając w silnym uścisku ramion. – Nie można cię
zostawić na pięć minut, żebyś czegoś nie narozrabiała?
- Co to jest?
- Iluzja. Za
silna, bym mógł ją pokonać. Nie od razu się zorientowałem, że wybawiono mnie,
by dobrać się do ciebie.
- Znikamy stąd?
- Nie możemy.
Jesteśmy w sieci tego czegoś - wskazał podbródkiem przed siebie. Zmartwiałam,
bo przecież teleportacja była dla niego tak naturalna jak oddychanie. W dodatku
obraz przede mną zafalował. Zniknęła cembrowina, a na jej miejscu ukazało się
coś tak obcego, wrogiego, że trudno było określić jego prawdziwy kształt.
To coś miało jakby pysk
czy ryj, błyszczące krwawo zęby wśród drgającej substancji z której się
składało i czerwone, na wskroś złe oczy. To zupełnie nieludzkie spojrzenie hipnotyzowało,
przywoływało mnie. Najgorsze było jednak to, że nie umiałam się temu oprzeć.
Gdyby nie mocny uchwyt dżina, pobiegłabym wprost w objęcia śmierci z uśmiechem
na ustach. Nawet teraz wiłam się w jego uścisku, gryząc, drapiąc i krzycząc. Bo
nade wszystko pragnęłam się napić obiecująco szemrzącej wody…
- Liloo! Do jasnej
cholery, Liloo! Słyszysz mnie?
Był silniejszy, ale ja
wykorzystałam króciutki moment jego nieuwagi. Zręcznie wyrwałam się dłonią,
które usiłowały mnie zatrzymać i niczym spłoszony źrebak ruszyłam w kierunku
studni. Upiorna morda rozjaśniła się złą radością, oblizując się na widok
pysznego posiłku. Byłam już prawie u celu, gdy poczułam cios. Jak przez mgłę
dotarł do mnie nieludzki ryk, a potem zatoczyłam się i upadłam na ziemię.
- Dziewczyno! Czy
ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? – Amir nachylał się nade mną, usiłując
zatamować krwotok z rany na prawym boku. Nie wiem dlaczego, ale miałam
wrażenie, że żywcem wyrwano ze mnie kawałek ciała. W dodatku w jego głosie
brzmiało nie tajone cierpienie.
- Boli –
poskarżyłam się słabym głosem.
- Ja się raczej
dziwię, dlaczego jeszcze żyjesz? – z krzywym uśmiechem i rozpaczą w oczach,
pochylił się i dłonią uniósł mi głowę. – Wypowiedz życzenie! Teraz!
- Nie!
- Liloo, na boga!
Umrzesz jeśli tego nie zrobisz!
Miał rację, ale trudno
mi było w tej chwili się z tym pogodzić.
Bo co to byłby za świat
bez niego?
- Nie chcę! –
wyszeptałam, czując jak z coraz większym trudem przychodzi mi formułowanie
kolejnych słów. Twarz Amira, pochylająca się nade mną traciła swą wyrazistość,
stając się rozmazaną plamą. – Naprawdę nie możesz?...
- To nie
zadrapanie czy skaleczenie. Wypowiedz więc to cholerne życzenie! Bo jak nie...
- Znikniesz –
pisnęłam żałośnie.
- I co z tego? Ale
przynajmniej pozostanie nam jakaś szansa. A tak?
Niechętnie przyznałam,
że było w tym trochę racji. Potem pożałowałam tych, które tak lekkomyślnie
poświęciłam na Adriana. Niech go szlag!
- W takim razie… -
Nie od razu zorientowałam się, co zamierza uczynić. Dopiero kiedy piekący ból w
boku zniknął, podniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła nieprzytomnym
wzrokiem.
Dżina nie było.
- Amir!? –
jęknęłam, usiłując w pośpiechu usiąść. Nie sprawiło mi to najmniejszego
problemu. W nadchodzącym świetle dnia, widziałam niewyraźne zarysy otaczających
mnie drzew. Nic więcej. Pod sobą czułam chłód i twardość ubitej ziemi. Niemrawo
obejrzałam prawy bok. Rana zniknęła, tak jak i Amir wraz z pseudo studnią. Nie
musiałam zgadywać dlaczego.
Spełnił życzenie,
którego nie chciałam. Zrobił to wbrew mej woli, skazując się na kolejne lata
niewoli. A mnie na samotność…
Wrzasnęłam na całe
gardło, tupiąc i manifestując w ten sposób swój sprzeciw. Oczywiście na nic to
się zdało, spłoszyłam tylko okoliczną nocną zwierzynę i ptactwo, które z
furkotem poderwało się w powietrze.
Byłam zrozpaczona.
Byłam wściekła. I byłam samotna…
Nie daruję mu tego!
Znajdę gnojka i tak mu przyłożę!...
Rozpłakałam się.
Ale w żadnym wypadku
nie zamierzałam się poddać!
***
Co zrobiłam po
powrocie? Zaczęłam ostrzyć pazury, zęby i tak w ogóle. Gdyby to była filmowa
wstawka muzyczna, to z pewnością w rytm jakiejś bardzo energicznej melodii,
pokazałbym jak szykuję arsenał i ćwiczę wschodnie sztuki walki. Tudzież siedzę
w oparach, przygotowując tajemnicze wywary. Wszystko oczywiście w celu
odzyskania mego ukochanego Amira.
Jednak podstępny los
szykował dla mnie małą niespodziankę. Dosłownie…
Pewnego pięknego dnia
obudził mnie bardzo energiczny dzwonek do drzwi. Ziewając niczym rasowy mops,
zwlokłam się z łóżka, klnąc w duchu tego kogoś, kto wyrwał mnie z błogiego snu
i ciepłego wyrka.
Zerknęłam w judasza,
ale nikogo nie zobaczyłam. Spróbowałam jeszcze raz. Nic. Cholera! Ale dzwonek
znów zabrzęczał.
Kie licho? pomyślałam,
otwierając drzwi.
Na progu stał dziwnie
znajomy mikrus i szczerzył zęby, niczym rekin przed posiłkiem, trzymając w
dłoniach ogromny bukiet, lekko już przywiędłych kwiatów. Przyjrzałam mu się
podejrzliwie. Był wzrostu siedzącego psa, łysa łepetyna lśniła mu niczym dobrze
wypolerowana posadzka, a z boku wyrastało dwoje cudownie odstających uszu.
Najgorsze było jednak
to, że rzucił się nagle, wtulając prosto w moje piersi.
- Łapy precz,
zboczeńcu jeden! – zareagowałam energicznie, usiłując oderwać go od siebie.
- To ja! Nie
poznajesz?
Zaraz, zaraz… Głos miał
bardziej niż znajomy. Przyjrzałam mu się z większą uwagą. I nagle zrozumiałam!
- Amir? To ty?! – Otwarłam ze zdumienia usta. – Co ci się stało?
- Dostałem nagrodę
za szlachetny uczynek! – oznajmił dumnie wypinając do przodu wątłą i cherlawą
pierś.
Jęknęłam zrozpaczona.
- To ma niby być
ta nagroda???
- Nagrodą była
wolność. No wiesz… Zabrali magię, to zabrali i wygląd… Nie cieszysz się z
mojego powrotu?
Zdążyłam jeszcze
pomyśleć, że chyba jestem bardzo powierzchowną i płytką babą, po czym
najzwyczajniej w świecie, zemdlałam.
KONIEC!!!
to zakończenie boli mnie aż fizycznie...
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100 %
UsuńZgadzam się z przedmówcą. A już miałem nadzieję że wszystko skończy się wspaniale. Jeśli istnieje taka możliwość to poproszę o lepsze zakończenie. Ja czuję straszny niedosyt. Może uda się Lilo znaleźć jakiś magiczny artefakt by odczarować Amira i sprawić że stanie się sobą:)
OdpowiedzUsuńHi, hi... Sęk w tym, że on stał się sobą...
Usuńnie bylo powiedziane od początku, ze Dżin to żart i komedia... to zakończenie tak razi dlatego, że zupełnie nie pasuje... nie skupialas sie na uczuciach - moze to i prawda, ale jednak gdzies tam one stanowiły ważny, dla wielu czytelnikow najważniejszy, punkt opowiadania dlatego to groteskowe zakonczenie wydaje sie byc z totalnie innej bajki. Jak już chciałaś ich unieszczesliwic to wystarczyło go zabić, schować w lampie i na tym koniec. A takie zakończenie to trochę zagranie wszystkim, ktorzy wyczekiwali ochow i achow, na nosach...
OdpowiedzUsuńno cóż, wszystkim nie dogodzisz, a jak wiemy wielu sie to podoba...
I dlatego dam alternatywne zakończenie, a wy ocenicie, które lepsze. Tylko na razie nie mam ciekawej koncepcji :(
OdpowiedzUsuńOh nie jak mogłaś tak zakończyć.! Ja tu czekałam na happy end a tu takie coś jestes okrutna. Czekam na inne zakonczenie i nie chce nic słyszec ze to jest koniec tej historii.
OdpowiedzUsuńZnaczy się.... Zakończenie nie jest takie znowu złe:-)). Ale z przyjemnością doczytam to alternatywne :')
OdpowiedzUsuńDziś już nie mam czasu skomentować komentarzy :-( Alternatywne pod presją czytelników ;-)
Usuń