poniedziałek, 29 lipca 2013

Dżin (IX)

Niestety już ostatnia część. Jak będę miała wenę, to dla rozczarowanych zakończeniem, napiszę alternatywne :)


Dżin (IX)


Amir zniknął na prawie dwa dni. Na samym początku czułam jeszcze wyrzuty sumienia i wstyd. Potem mi przeszło.
A kiedy bynajmniej nie skruszony dżin wszedł do mieszkania, w dodatku z zadowoloną, pewną siebie miną, o mało nie wydrapałam mu oczu na powitanie.
- Gdzie byłeś szubrawcu jeden? – wystartowałam tuż od progu.
- Zaliczyłem kilka orgii… - wzruszył obojętnie ramionami.
- Świnia!
Nie odpowiedział tylko zręcznie mnie ominął i skierował do łazienki. Pluskał się tam prawie godzinę, wyśpiewując pod nosem bliżej nieznane mi pieśni w obcym języku.
Siedziałam na kubkiem kawy i wyraźnie czułam, że coś we mnie rośnie, pęcznieje niemal do wysięku. Na dodatek wróciły wyrzuty sumienia, powodowane moim spontanicznym wyskokiem z Tamisem. Co mnie wtedy opętało? Zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie uznawałam takich rzeczy? Jasny gwint! Robiłam za płatną kurtyzanę!
- Wyglądasz jakby cię coś gryzło? – ocknęłam się dopiero słysząc pogodny głos Amira.
Zgrzytnęłam zębami. Nawet niechby, w życiu się do tego nie przyznam!
- Poza tym mogłabyś ze sobą coś zrobić. Tylko ci wałków na głowie brakuje i sztucznej szczęki w szklaneczce przy łóżku… - drażnił mnie dalej.
Bez namysłu chwyciłam kubek i w niego rzuciłam. Trzeba przyznać, ze miał skubaniec refleks, bo niezwykle zręcznie się uchylił. Kubek roztrzaskał się na ścianie, znacząc ją barwną smugą świeżych fusów.
- A kto wybrał te głupie zlecenie? Ty się ciesz, bo mogłam pójść na całość!
- A co mnie to obchodzi? – wzruszył ramionami wyciągając z lodówki paletę z jajkami. – Zrobisz mi jajeczniczkę? Po tylu godzinach bzykania konam z głodu.
Wyciągnęłam ku niemu dłoń, w dobrze znanym geście, z wyprostowanym palcem środkowym.
Potem poszłam do sypialni i rzuciwszy się na łóżko, tłukłam z zapamiętaniem bogu ducha winną poduszkę. Nie zwabił mnie do kuchni nawet boski zapach jedzenia. Poużalałam się nad sobą, ponarzekałam na kapryśny los i odrobinę zdrzemnęłam.
Obudził mnie dzwonek telefonu.
- Halo? – mruknęłam zaspana do słuchawki.
- Liloo? Cześć, tu Adrian.
Kiedyś moje serce zaczęłoby bić w przyspieszonym rytmie, a żołądek zawędrował z pięt do gardła. Obecnie nie czułam nic, poza lekką irytacją. Miał też kiedy mnie obudzić.
- Słuchaj, mogę cię odwiedzić powiedzmy za godzinę? Muszę z kimś porozmawiać…
Ciekawe o czym? O kolejnej zdradzie? Już chciałam odmówić, gdy przypomniały mi się czyjeś drwiące, ciemne oczy. Ach!
- Oczywiście – usiłowałam wskrzesać w swym głosie jakiś entuzjazm. – Ale nie prędzej, bo muszę jeszcze… - zerknęłam w lustro – pójść koniecznie na uczelnię po książkę. Ale za godzinę będzie w sam raz.
- To zobaczenia!
- Pa! – rzuciłam telefonem i jak burza wpadłam do łazienki. Nie zwróciłam uwagi, że dżin znów gdzieś zniknął. Gdzieś tam majaczyła mi lista odpowiednich zabiegów kosmetyczno-higienicznych. Ale zacznę od prysznica…
Po godzinie z prawdziwym zadowoleniem przyglądałam się odbiciu. Puszczone luzem włosy, delikatny makijaż i cudownie czekoladowa opalenizna, podkreślona dodatkowo złocistym balsamem i białą sukienką. O ile to coś, co miałam na sobie można było określić tym mianem. Krótkie u dołu, wydekoltowane na maksa, bardziej przypominało kusy ręcznik…
Przejechałam jeszcze błyszczykiem po ustach i podeszłam do drzwi, u których właśnie zabrzęczał dzwonek.
Na widok Adriana poczułam dziwny żal. Jego uśmiech, kolor oczu, smukła wysoka sylwetka… I te złote włosy, jakby rozwiane przez wiatr…
Może jednak szkoda, że nie powiodły się moje plany? A tak mam sublokatora w postaci złośliwego erotomana, po którym nie wiadomo czego mogę się spodziewać?
I jeszcze jedno życzenie…
- Cześć słonko! – cmoknął mnie w policzek. – Dawno się nie widzieliśmy.
Od feralnego wydarzenia w tunezyjskim pokoju hotelowym, ani razu.
- Mam coś, przy czym będziemy mogli powspominać dawne czasy. I muszę przyznać – spojrzał na mnie z doskonale widocznym zachwytem. – Wyglądasz bosko! Jak ciasteczko, które natychmiast chciałoby się schrupać!
O mało nie wypuściłam podarowanej mi flaszki wina z rąk. Tyle lat, a ja się dopiero teraz doczekałam prawdziwie zachwycającego komplementu. Nie mógł tak wcześniej?
Postawiłam na stoliku przy kanapie, dwa kieliszki i jakieś duperele na przekąskę, potem włączyłam romantyczną muzykę w tle i usiadłam obok, nie spuszczającego ze mnie wzroku, Adriana.
Niemal desperacko zapragnęłam nagle, by powróciło dawne zauroczenie. Ja byłabym szczęśliwa, a dżin wolny. Ale to nie było takie proste.
- Mówiłeś, że chcesz porozmawiać? O czym? – spytałam ostrożnie.
- Zerwaliśmy z Laurą.
Jakoś niebo nie zawaliło się na moją głowę.
- Nie powiem, żebym była zdziwiona.
- Nie chodzi o nasze zdrady. Widzisz… Nie mogłem przestać o tobie rozmyślać, od naszego ostatniego spotkania…
Ot, płytki facet. Bierze wszystko jak leci, skacząc z kwiatka na kwiatek. Chciałby mieć po wsze czasy cały bukiet na własność, zapomniał tylko, że zdolność do zapylania słabnie z wiekiem.
- Mówię prawdę – szepnął pochylając się w moim kierunku. – Dusiłem się w związku z Laurą. Podczas seksu, myślałem tylko o tobie…
- Hyyy… - wydałam z siebie dziwaczny odgłos. – Co cię tak nagle oświeciło? Znamy się w końcu już kilka lat.
- Dla mnie to również nie jest zrozumiałe – spojrzał głęboko w moje oczy, opuszkiem palca wodząc po zaschniętych z wrażenia ustach. – A jeszcze, gdy zobaczyłem cię tak kwitnącą i powabną, nie mogłem się powstrzymać. Choć obiecałem sobie, że będę to robił powoli.
Gdyby powiedział te słowa kilka miesięcy temu, prawdopodobnie zemdlałabym z wrażenia lub oszalała z radości. Teraz poczułam zaledwie leciutkie piknięcie. Jednak ten błękit oczu wciąż miał nade mną jakąś władzę…
Poddałam się pieszczocie męskiej dłoni. I nagle ogarnął mnie żal, że to nie Amir tu siedzi. Westchnęłam pełną piersią, co Adrian wziął za przyzwolenie i po prostu mnie pocałował.
Tyle bezsennych nocy spędziłam marząc właśnie o tym. Tyle łez wylałam, kiedy wracałam ze spotkania z przyjaciółmi, gdzie przez cały czas musiałam przyglądać się mizdrzącej się parze. A teraz czułam jedynie niesmak.
Położyłam dłonie na jego piersi, chcąc przerwać tę niewygodną dla mnie scenę, gdy tuż od drzwi rozległ się wesoły głos dżina, a na progu ukazał się on sam w towarzystwie jakiejś cycatej blondyny i dupiatej brunetki.
- Liloo! Jadę na… - w tym momencie go przystopowało. Zamarł, wybałuszywszy oczy, bo nie zdążyłam wyrwać się z uścisku Adriana.
- Co on tu robi? – spytał zmienionym głosem. Wyraźnie widziałam w ciemnych oczach, pełną furii nienawiść.
- Rozmawiamy – powiedziałam zakłopotana. Znów będę musiała się tłumaczyć, że tym razem naprawdę tego nie chciałam.
- Myśmy się chyba już poznali? – Adrian ze spokojem wstał i podał rękę znieruchomiałemu dżinowi.
- Tak. Zerżnąłem twoją narzeczoną – odparł mściwie Amir, nie zważając na moje pełne oburzenia spojrzenie.
- Nie szkodzi – tamten machnął ręką. – Przynajmniej odkryłem, kogo tak naprawdę woli moje serce.
- Dwa razy – dodał dżin z rozpędu. – Liloo, musimy porozmawiać. Na osobności – powiedział z groźbą w głosie. Blondyna tylko uśmiechała się niepewnie, brunetka z zaciekawieniem zerkała na Adriana.
Bez sprzeciwu podążyłam za nim do sypialni. Z hukiem zatrzasnął za nami drzwi.
- Co to ma być?! – wysyczał, chwytając mnie za ramiona.
- A jak sądzisz? – usiłowałam zdobyć się na stoicki spokój, choć tak naprawdę miałam szaloną ochotę się roześmiać.
- Ja ci zabraniam!
- Co ty powiesz? – nie musiałam silić się na sarkazm. Mój głos aż ociekał jadem.
- Przecież go nie kochasz.
To nie było pytanie, a stwierdzenie. Zaczęła we mnie pęcznieć furia.
- To nie ja szlajam się po orgiach i nie ja prowadzam z każdą świeżo poznaną laską! Więc zostaw mnie łaskawie w spokoju i jedź sobie… Zaraz, gdzie? Bo nie dosłyszałam?
Zacisnął usta.
- Wracam za kwadrans i wtedy po mydłku nie ma być najmniejszego śladu. Inaczej.. – w czarnych oczach pojawił się obcy, niebezpieczny błysk.
- Co? Zabijesz go?
- Tak.
I nie czekając na moja reakcję, wyszedł trzaskając drzwiami. Stałam, osłupiała pośrodku pokoju. W głosie dżina było tyle zdecydowania, tyle złości.
- Ależ on był wściekły! – Adrian ponownie usiłował mnie objąć.
- Posłuchaj mnie – stanowczo go odsunęłam. – Wiem, że być może jest ci ciężko po zerwaniu z Laurą…
Akurat, dodałam w duchu. Założę się, że jeszcze będę gościem na waszym ślubie.
- Ale ja już jestem zakochana w kimś innym.
- W nim?
- Tak – po raz pierwszy odważyłam się przyznać do swoich uczuć. I nagle stało się dla mnie stuprocentowo pewne, że jest to najprawdziwsza prawda – Powinieneś już sobie pójść, bo troszkę się zdenerwował, gdy cię tu zastał.
Adrian milczał, z lekka zaszokowany mym wyznaniem. Widać, trudno było pogodzić mu się z porażką.
- To oficjalny, nieodwracalny fakt? – spytał po chwili.
Pokiwałam głową, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- Szkoda! – westchnął. – Nawet nie zacząłem, a już musiałem skończyć. W takim razie znikam. Nie chcę, by ten mięśniak pogruchotał mi kości. Pozwól więc, że pocałuję cię na pożegnanie.
Skinęłam głową. I było właśnie tak, jak przez wszystkie te lata marzyłam. Zabrakło tylko uczuć.
Za to pojawił się Amir, przypominający nadciągającą burzę z piorunami. Czym prędzej wypchnęłam Adriana za drzwi i sama stanęłam na drodze żywiołowi.
- A teraz wytłumacz się, skąd tak nagłe zainteresowaniem mym życiem osobistym? Przez ostatnie dwa dni nic a nic cię to nie obchodziło.
Zgrzytnął zębami i energicznie nalał sobie wina do kieliszka.
- Nie rozmawiam z tobą, puszczalska babo!
No nie! Po prostu ręce opadają!
- Dopiero zaczęłam! – zagroziłam.
- Ja też! – odparował zjadliwie.
- Och! Zauważyłam. Gdzie się podziały te chętne i napalone, półnagie panienki?
- Sama odstawiłaś się jak dziwka na imprezę!
- Na randkę. Zauważ subtelną różnicę – usiadłam w fotelu krzyżując nogi. – Ach, ten Adrian… - westchnęłam z rozrzewnieniem.
Dżin zakrztusił się winem, po czym spojrzał na mnie tak, że gdybym miała odrobinę przyzwoitości, to zapadłabym się pod ziemię.
Jednak nie miałam, a  w dodatku nie skumałam o co mu chodzi.
- I te jego błękitne oczy… - kontynuowałam.
Kieliszek rozpadł się w zaciśniętej kurczowo dłoni Amira na drobny mak.
- Skoro tak ci na nim zależy, to przypominam że masz jeszcze jedno życzenie. A potem będziecie żyć sobie długo i szczęśliwie – dodał złośliwie.
- Figa z makiem – oznajmiłam pogodnie. – Myślisz, że tak szybko zwrócę ci wolność?
- Co to za wolność – odparł z goryczą, siadając naprzeciwko mnie.
Zamilkłam, bo zrobiło mi się odrobinę głupio.
- Amir? Bez względu na wszystko moje ostatnie życzenie jest twoje. I nie zamierzam zmienić zdania, choćbyś nie wiadomo jak mnie wkurzył.
Spojrzał na mnie ponuro.
- Tyle lat… Już zapomniałem nawet, kim tak naprawdę wtedy byłem.
- Chcesz wrócić do lampy?
- Nie.
- To przestań jęczeć i zabierajmy się do roboty. Życzę sobie…
- Mamy zlecenie.
- No to co?
Westchnął.
- Tym razem bardzo poważne. Zlecone przez konwent magów. Gdyby nam się udało, zyskalibyśmy nie tylko zapłatę, ale i ich przychylność. A to może się przydać.
- Do czego?
- Do wszystkiego.
Nagle do mnie dotarło, że on się bał. Tego iż moje życzenie nie zadziała. I tego, że stanie się na powrót zwykłym człowiekiem. Stan jakże upragniony, ale…
I tylko dlatego się zgodziłam.
- Okey. Ale potem kończmy tą zabawę? Za miesiąc obrona magisterki, a ja nic nie robię tylko się obijam, myśląc o seksie.
- To widać – spojrzał wymownie na moje prawie całkiem gołe nogi i nieprzyzwoicie głęboki dekolt.
- Daj spokój. Sam mówiłeś, że powinnam o siebie zadbać.
- Rzadko kto płaci naszyjnikami z diamentów za kiepskiej jakości usługi seksualne…
- Och, zamknij się. Chciałam się tylko podobać Adrianowi. Zazdrośnik jeden!
- Nie jestem zazdrosny!
- Tak, pewnie… Znaczy się troszczysz się w ten sposób o moją cnotę?
- Ha ha! O jaką cnotę?
I znów stał się denerwujący. A ja bym chciała, by mnie przytulił i jak kiedyś powiedział, że kocha. Może wtedy odważyłabym się powiedzieć, że ja również…
- Cyniczny drań – odparłam w zamian za to. - W szlafroku źle, w kiecce jeszcze gorzej. To czego ty byś chciał?
- Dawnej Liloo – powiedział cicho.
- Zaraz! A od kogo się nauczyłam tego seksualnego rozpasania?
- Kobiecie nie wypada zachowywać się…
- No nie! – przerwałam mu. – Co ty masz za zacofane, średniowieczne poglądy? Ja mam być umykającą, płochliwą zwierzyną, podczas gdy ty będziesz się bawił w polowanie z podchodami? Nie mam mowy! Też mam prawo wyrażać własne pragnienia!
- I zachowywać się jak dziwka? – spytał jadowicie.
Oczywiście był zazdrosny. Ale okazywał to w zupełnie nieodpowiedni sposób, usiłując ni z tego, ni z owego, sprowadzić mnie na ścieżkę cnoty i skromności. Tymczasem ja po zerwaniu kajdan psiego uwielbienia dla Adriana, chciałam w końcu odetchnąć pełną piersią.
- Idę gdzieś na imprezę, bo z tobą ciężko dziś wytrzymać – podniosłam się z fotela. – Kaja zapraszała mnie na urodziny kuzyna. Ubrana już jestem, więc skorzystam.
- Doskonale – również wstał. – Ja także mam ochotę się zabawić.
Serce mi zabiło gwałtowniej, bo myślałam, że pójdzie ze mną. A tymczasem on po prostu zniknął, udając się diabli wiedzą gdzie.
Co oczywiście zepsuło mój i tak nie najlepszy humor. Bo i ja poczułam się dziko zazdrosna…
***
Całą okolicę spowijał nieprzenikniony wzrok. Wytrzeszczałam oczy, na daremnie usiłując coś zobaczyć w panujących ciemnościach. Dobrze, że chociaż tuż obok czułam obecność Amira. Co prawda od pechowej wizyty Adriana, nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele, ale zawsze raźniej było mieć przy sobie silnego mężczyznę.
- Nie wiem gdzie jesteśmy, ale to chyba nie jest zlecenie regionalne? – szepnęłam.
- Nie.
Odpowiedź była krótka, niechętna, udzielona jakby pod przymusem. Niewiele wiedziałam o aktualnie prowadzonej akcji. Chodziło o jakiegoś bliżej nie zidentyfikowanego potwora, wyłażącego z zabytkowej studni i polującego na okolicznych mieszkańców. Podobno kilku już nawet ukatrupił.
- Czy on naprawdę jest aż tak groźny? – nie zamierzałam się tak łatwo poddać.
- Jak chciałaś sobie z kimś pogadać, to trzeba było zostać w domu i umówić się na kawę z mydłkiem.
- Nie omieszkam, jak skończymy. Przyda mi się jakaś romantyczna randka…
Nie dał się sprowokować.
- Powiedzmy, że nie za bardzo było co po nich zbierać – dodał po chwili.
Jęknęłam cichutko. Chęć powrotu stała się nagle niezwykle palącym pragnieniem.
- To znaczy?
- Większość zeżarł, resztę znajdowano zazwyczaj w okręgu o promieniu kilometra.
- Nie żartujesz? – mimowolnie przysunęłam się bliżej niego.
- A co? Strach cię obleciał? – tym razem to on był złośliwy.
- Tak – odpowiedziałam po prostu. Chyba coś było w moim głosie…
Nawet w tych ciemnościach, wiedziałam że na mnie patrzy.
- Co ja z tobą mam? Chodź no tutaj! – objął mnie ramieniem i przytulił.
Tym razem naprawdę poczułam się lepiej. Nie powiem też, że nie skorzystałam z okazji. Przylgnęłam do niego, niczym spragnione czułości dziecko, wtulając nos w pachnącą świeżością koszulę.
Ach! Jak było mi dobrze! Nawet pomimo tego, że wokół czaiło się niebezpieczeństwo i grasował jakiś bliżej mi nieznany potwór, mogący zrobić sobie ze nas wytrawną ucztę.
- Gdybyś była kotem, to twoje głośne mruczenie usłyszałaby cała okolica – szepnął mi na ucho rozbawiony Amir.
Nie odpowiedziałam, bo nie miałam w tej chwili ochoty na kłótnie, czy chociażby sprzeczki. Westchnęłam tylko i jeszcze mocniej objęłam go w pasie, pocierając czubkiem nosa o szorstki materiał ubrania. On również delikatnie pieścił moje plecy, zsuwając ręce dużo niżej, niż zachodziła potrzeba.
- Nie chcę abyś się na mnie złościł – wyrwało mi się z głębi serca.
- Nie złoszczę się – wyszeptał. – Byłem tylko nieziemsko, wręcz wściekle zazdrosny…
- Serio?
- Liloo! Jeszcze pytasz? O mało co nie wyskoczyłem ze skóry, gdy zobaczyłem cię w objęciach Adriana!
Nawet się nie zorientowaliśmy, że całkowicie zmieniliśmy pozycje. Ja wciąż wtulona w jego pierś, ustami nieśmiało dotykałam skóry na szyi, a dłońmi gładziłam muskularne barki. On ścisnął moje pośladki i przyciągnął tak mocno, że nie dało by rady wcisnąć pomiędzy nas chociażby cienkiej kartki papieru. Kilka razy poruszył biodrami, znacząco się o mnie ocierając.
No i stało się w końcu to, co było nieuniknione.
Gwałtownie mnie uniósł i przycisnął do szorstkiego pnia drzewa, jednocześnie podwijając do góry, już i tak krótką sukienkę. Oplotłam go nogami w pasie, jeszcze dokładniej wpasowując się w jego ciało i z nieukrywaną tęsknotą odpowiedziałam na pocałunek. Dłońmi ścisnął wydobyte ze stanika piersi i wciąż poruszał biodrami, wolno, enigmatycznie. To było cudowne, kiedy twarda, nabrzmiał męskość ocierała się o moje pulsujące niecierpliwością podbrzusze. Ile bym w tej chwili dała, żeby nie oddzielała nas banalna granica ubrań, by jego członek bez przeszkód mógł wślizgnąć się w mokre od napływających soków, wnętrze.
Nie bacząc na miejsce i sytuację, w jakiej się znajdowaliśmy, drżącymi rękoma usiłowałam zdjąć z niego spodnie. Pomógł mi, lekko się odsuwając i ani na chwilę nie przerywając pocałunku. Moje majtki nie stanowiły najmniejszej przeszkody…
Jęknęłam głośno, naprężając całe ciało, gdy tym razem poczułam go naprawdę. Bez przeszkód w postaci cienkiego materiału bielizny. W dodatku zbyt dobrze pamiętałam jak był wielki!
Wtedy jakby delikatnie się zawahał. Uniósł głowę i spojrzał w moje oczy.
- Amir!? – szepnęłam błagalnie. Byłam tak rozpalona, że o mało co sama nie nadziałam się na doskonale wyczuwalną męskość.
- Uhm… - wymruczał. – Nic nie mów. I tak nie chcę się wycofać…
Potem jednym, gwałtownym ruchem wdarł się w moje wnętrza. Krzyknęłam, ale gdy po chwili zaczął się wolno poruszać, ból zamienił się w nieziemską, coraz to bardziej narastającą rozkosz. Przy tym na zmianę pieścił moje piersi wargami, całował nabrzmiałe usta, brutalnie masował i ściskał pośladki.
Był ogromny! Wypełniał mnie całą, aż po sam koniec. Jęczałam głośniej, a wtórował mi jego chrapliwy oddech, narastający w tak każdego uderzenia.
- Jesteś… Jesteś strasznie ciasna! – wydyszał mi w ucho. – Nie mogę wsadzić go całego…
Mimo wszystko poczułam zaskoczenie.
- Jak to?
Nie odpowiedział, lecz przyspieszył. Powoli i mnie brakowało sił na cokolwiek, prócz smakowania doznawanej właśnie ekstazy.
Ale nie tylko to dostarczało rozkoszy. Bliskość drugiej osoby, całkowite oddanie samej siebie oraz poczucie dzielenia czegoś wyjątkowego i wspaniałego, stanowiło coś kompletnie niesamowitego. Coś, czego nigdy wcześniej nie miałam okazji doświadczyć.
Jednak bałam się powiedzieć co czuję. Wciąż prześladował mnie cień, małej, bezradnej dziewczynki, która nie do końca może uwierzyć w swoje szczęście. Później, wiele razy żałowałam mego tchórzostwa…
- Amir… - cichutko jęczałam, za każdym pchnięciem. Chciałam zakończenia tych słodkich tortur i jednocześnie pragnęłam, by trwało to wieczność.
Poruszał się jednostajnym rytmem, płynnymi ruchami bioder, dostarczając nam obojgu nieopisanej rozkoszy. Oparłam głowę o szorstki pień drzewa i przymknęłam oczy, głośno dysząc. On wtulił twarz w moją szyję i uderzał coraz mocniej, coraz silniej. Czułam jak pod moimi dłońmi prężą się muskuły, jak pracują w coraz bardziej szalonym tempie. Czułam jego gorący oddech na mej skórze, zapach potu i smak podniecenia.
O Bogowie! Nie da się do końca słowami opisać, tego co czułam!
Krzyknęłam, a on pocałunkiem zamknął mi usta. Całe moje ciało drżało, a ja wiedziałam że zbliża się coś wielkiego, całkowicie nowego, czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam w całym swoim życiu. Amir również musiał to zrozumieć, bo wyraźnie przyspieszył, jakby chciał byśmy mogli doświadczyć ekstazy w tym samym momencie.
Naprężyłam się, a tysiące fajerwerków eksplodowało w mej głowie i fala przedziwnej rozkoszy, zalała całe ciało. Gdzieś z oddali dotarło, że i on podążył za mną. Czułam to w spazmatycznym oddechu, konwulsyjnych ruchach i dzikim biciu serca. Spiął pośladki i wytrysnął wprost w me rozedrgane orgazmem wnętrze.
- Och Liloo – wyszeptał po chwili. – To było jeszcze lepsze, niż sobie wymarzyłem!
Wciąż trwaliśmy w niezmienionej pozycji, powoli odzyskując kontrolę nad swoimi ciałami.
Posłałam mu rozmarzony uśmiech. Co prawda miejsce nie było idealne na pierwszy seks, ale za to seks był idealny pomimo kiepskiego miejsca.
- Obiecujesz, że dasz mi więcej?
- Wszystko co będziesz chciała!
- Ale ja chcę tylko ciebie – wyswobodziłam się z jego uścisku, choć wciąż mnie do siebie tulił.
- Nawet jako zwykłego śmiertelnika?
- Przede wszystkim jako zwykłego śmiertelnika – powiedziałam czule.
Pocałował mnie. Bez uprzedniej gorączki czy nieposkromnionego pożądania. Niesłychanie delikatnie. Tak jak prawdziwie zakochany mężczyzna całuje swoją wybrankę.
- Wracamy do domu?  - wyszeptał. – I kończymy z tą całą magią?
Popełniłam wtedy najstraszniejszą pomyłkę w mym życiu.
- Może zostańmy i odrobinę zorientujmy się w terenie? – zaproponowałam, doprowadzając do porządku zdekompletowane ubranie. W tych ciemnościach mogłam zapomnieć o odnalezieniu majtek. – Skoro to ostatnie zlecenie, to nie zostawiajmy nie dokończonych spraw.
- Już się nie boisz?
- Nie – uśmiechnęłam się.
- A powinnaś – nagle spoważniał. – Odeślę cię z powrotem, a rekonesans przeprowadzę samodzielnie.
- Nie ma mowy!
- Nigdy się nie poddajesz? – uśmiechnął się głaszcząc mnie po policzku.
- Nigdy. To może krótki szkic sytuacji?
- Masz, to twoje majtki – podał mi zagubioną sztukę bielizny, cicho przy tym chichocząc. – Musimy znaleźć coś, co wyglądem przypomina studnię. Niebo się przejaśnia, więc w świetle księżyca nie powinno to być trudne. Tym bardziej, że cała akcja toczy się podczas pełni.
- Wilkołak? – spytałam z powątpiewaniem, ukradkiem wciągając znieważone gacie.
- Nie. Myślisz, że tabun czarnoksiężników nie dałby sobie z nim rady? A tak nie dość, że nie umieją sobie z tym poradzić, to kilku już zginęło, usiłując stanąć do walki.
Zagwizdałam cicho. Kroiła się jakaś grubsza sprawa.
- Te poćwiartowane zwłoki to oni?
- Między innymi. Trzech magów plus pięciu przypadkowych cywili. Dlatego tak się boję o ciebie.
- Dopóki jesteś ze mną, niestraszne mi bestie z piekła rodem – zażartowałam, podążając za nim. Pomagał mi, bo droga przed nami bynajmniej nie należała do łatwych, zwłaszcza przy skąpym jeszcze blasku księżyca.
Nagle Amir się zatrzymał. Popatrzyłam z powątpiewaniem na płaski, niczym nie wyróżniający się krajobraz. Srebrzysty glob wymknął się ciemnym chmurom i intensywnym blaskiem zalał niewielką polankę, otoczoną przez mroczne ściany lasu.
Przed nami, zaledwie kilka metrów dalej, stała studnia. Patrzyłam na wysokie ocembrowanie wykonane ze spojonego kamienia. Z wnętrza dobiegał upojny szmer płynącej wody. U jej stóp rosły jakieś bliżej w tej chwili nie zidentyfikowane kępy roślin.
Gdzie się czaiło niebezpieczeństwo? Z tego co wiedziałam, ofiary nie miały rzucać się do wnętrza, głową naprzód. Raczej coś wyłaziło z niewinnie wyglądającej studni, coś czego w tej chwili nie było widać.
Pomyślałam o pewnym japońskim horrorze i wzdrygnęłam się ze strachem. Dżin objął mnie mocniej, chcąc dodać otuchy.
- Jest pusta – wyszeptał. Potem wyprostował się, jakby nasłuchując. – Jej lokator pędzi teraz drogą, kilka kilometrów dalej. Zostaniesz tu, a ja na chwilę teleportuję się, by wybadać jego siły. Nie ruszaj się stąd ani na krok!
Nie czekając na moje pozwolenie, po prostu zniknął. Jakoś nie czułam się bezpieczna, sama w ciemnym, mrocznym lesie, podczas cudownie pięknej pełni, w dodatku stojąc naprzeciwko czegoś, co jak żywe przypominało mi film pod tytułem Ring.
Cholera! zaklęłam w duchu. Potem postanowiłam chwycić byka za rogi czyli po prostu przyjrzeć się kamiennemu ocembrowaniu.
Na sztywnych nogach zbliżałam się do tego potencjalnego źródła zła. Bałam się, a jednak nie mogłam zawrócić. Częściowo powstrzymywała mnie duma oraz zwyczajny, ośli upór. Nie można było tego nazwać odwagą, a jedynie niezdrową fascynacją zakazanymi czynami.
Im byłam bliżej, tym bardziej czułam suchość w ustach i w gardle, słyszałam szmer bulgoczącej wody. To był plusk wody życia, wody wieczności, wody szczęścia. Napicie jej dawało wszystko… Absolutnie wszystko!
Nawet nie wiem kiedy dotknęłam kamiennego obmurowania. Dopiero chłód surowo ociosanych głazów, choć częściowo przywrócił mi odrobinę rozsądku.
Ale okazało się, że stało się to zbyt późno. Ze środka studni wyleciała mroczna chmura, fioletowoczarna ciemność. Usłyszałam głębokie jęczenie, a następnie ostre zawodzenie. Oczy zaszły mi łzami, ale nie potrafiłam tak po prostu odwrócić się i uciec. Coś mnie najwyraźniej powstrzymywało.
Nagle poczułam silne szarpnięcie do tyłu.
- Oszalałaś! – wysyczał mi do ucha Amir, zamykając w silnym uścisku ramion. – Nie można cię zostawić na pięć minut, żebyś czegoś nie narozrabiała?
- Co to jest?
- Iluzja. Za silna, bym mógł ją pokonać. Nie od razu się zorientowałem, że wybawiono mnie, by dobrać się do ciebie.
- Znikamy stąd?
- Nie możemy. Jesteśmy w sieci tego czegoś - wskazał podbródkiem przed siebie. Zmartwiałam, bo przecież teleportacja była dla niego tak naturalna jak oddychanie. W dodatku obraz przede mną zafalował. Zniknęła cembrowina, a na jej miejscu ukazało się coś tak obcego, wrogiego, że trudno było określić jego prawdziwy kształt.
To coś miało jakby pysk czy ryj, błyszczące krwawo zęby wśród drgającej substancji z której się składało i czerwone, na wskroś złe oczy. To zupełnie nieludzkie spojrzenie hipnotyzowało, przywoływało mnie. Najgorsze było jednak to, że nie umiałam się temu oprzeć. Gdyby nie mocny uchwyt dżina, pobiegłabym wprost w objęcia śmierci z uśmiechem na ustach. Nawet teraz wiłam się w jego uścisku, gryząc, drapiąc i krzycząc. Bo nade wszystko pragnęłam się napić obiecująco szemrzącej wody…
- Liloo! Do jasnej cholery, Liloo! Słyszysz mnie?
Był silniejszy, ale ja wykorzystałam króciutki moment jego nieuwagi. Zręcznie wyrwałam się dłonią, które usiłowały mnie zatrzymać i niczym spłoszony źrebak ruszyłam w kierunku studni. Upiorna morda rozjaśniła się złą radością, oblizując się na widok pysznego posiłku. Byłam już prawie u celu, gdy poczułam cios. Jak przez mgłę dotarł do mnie nieludzki ryk, a potem zatoczyłam się i upadłam na ziemię.
- Dziewczyno! Czy ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? – Amir nachylał się nade mną, usiłując zatamować krwotok z rany na prawym boku. Nie wiem dlaczego, ale miałam wrażenie, że żywcem wyrwano ze mnie kawałek ciała. W dodatku w jego głosie brzmiało nie tajone cierpienie.
- Boli – poskarżyłam się słabym głosem.
- Ja się raczej dziwię, dlaczego jeszcze żyjesz? – z krzywym uśmiechem i rozpaczą w oczach, pochylił się i dłonią uniósł mi głowę. – Wypowiedz życzenie! Teraz!
- Nie!
- Liloo, na boga! Umrzesz jeśli tego nie zrobisz!
Miał rację, ale trudno mi było w tej chwili się z tym pogodzić.
Bo co to byłby za świat bez niego?
- Nie chcę! – wyszeptałam, czując jak z coraz większym trudem przychodzi mi formułowanie kolejnych słów. Twarz Amira, pochylająca się nade mną traciła swą wyrazistość, stając się rozmazaną plamą. – Naprawdę nie możesz?...
- To nie zadrapanie czy skaleczenie. Wypowiedz więc to cholerne życzenie! Bo jak nie...
- Znikniesz – pisnęłam żałośnie.
- I co z tego? Ale przynajmniej pozostanie nam jakaś szansa. A tak?
Niechętnie przyznałam, że było w tym trochę racji. Potem pożałowałam tych, które tak lekkomyślnie poświęciłam na Adriana. Niech go szlag!
- W takim razie… - Nie od razu zorientowałam się, co zamierza uczynić. Dopiero kiedy piekący ból w boku zniknął, podniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła nieprzytomnym wzrokiem.
Dżina nie było.
- Amir!? – jęknęłam, usiłując w pośpiechu usiąść. Nie sprawiło mi to najmniejszego problemu. W nadchodzącym świetle dnia, widziałam niewyraźne zarysy otaczających mnie drzew. Nic więcej. Pod sobą czułam chłód i twardość ubitej ziemi. Niemrawo obejrzałam prawy bok. Rana zniknęła, tak jak i Amir wraz z pseudo studnią. Nie musiałam zgadywać dlaczego.
Spełnił życzenie, którego nie chciałam. Zrobił to wbrew mej woli, skazując się na kolejne lata niewoli. A mnie na samotność…
Wrzasnęłam na całe gardło, tupiąc i manifestując w ten sposób swój sprzeciw. Oczywiście na nic to się zdało, spłoszyłam tylko okoliczną nocną zwierzynę i ptactwo, które z furkotem poderwało się w powietrze.
Byłam zrozpaczona. Byłam wściekła. I byłam samotna…
Nie daruję mu tego! Znajdę gnojka i tak mu przyłożę!...
Rozpłakałam się.
Ale w żadnym wypadku nie zamierzałam się poddać!
***
Co zrobiłam po powrocie? Zaczęłam ostrzyć pazury, zęby i tak w ogóle. Gdyby to była filmowa wstawka muzyczna, to z pewnością w rytm jakiejś bardzo energicznej melodii, pokazałbym jak szykuję arsenał i ćwiczę wschodnie sztuki walki. Tudzież siedzę w oparach, przygotowując tajemnicze wywary. Wszystko oczywiście w celu odzyskania mego ukochanego Amira.
Jednak podstępny los szykował dla mnie małą niespodziankę. Dosłownie…
Pewnego pięknego dnia obudził mnie bardzo energiczny dzwonek do drzwi. Ziewając niczym rasowy mops, zwlokłam się z łóżka, klnąc w duchu tego kogoś, kto wyrwał mnie z błogiego snu i ciepłego wyrka.
Zerknęłam w judasza, ale nikogo nie zobaczyłam. Spróbowałam jeszcze raz. Nic. Cholera! Ale dzwonek znów zabrzęczał.
Kie licho? pomyślałam, otwierając drzwi.
Na progu stał dziwnie znajomy mikrus i szczerzył zęby, niczym rekin przed posiłkiem, trzymając w dłoniach ogromny bukiet, lekko już przywiędłych kwiatów. Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Był wzrostu siedzącego psa, łysa łepetyna lśniła mu niczym dobrze wypolerowana posadzka, a z boku wyrastało dwoje cudownie odstających uszu.
Najgorsze było jednak to, że rzucił się nagle, wtulając prosto w moje piersi.
- Łapy precz, zboczeńcu jeden! – zareagowałam energicznie, usiłując oderwać go od siebie.
- To ja! Nie poznajesz?
Zaraz, zaraz… Głos miał bardziej niż znajomy. Przyjrzałam mu się z większą uwagą. I nagle zrozumiałam!
- Amir? To ty?! – Otwarłam ze zdumienia usta. – Co ci się stało?
- Dostałem nagrodę za szlachetny uczynek! – oznajmił dumnie wypinając do przodu wątłą i cherlawą pierś.
Jęknęłam zrozpaczona.
- To ma niby być ta nagroda???
- Nagrodą była wolność. No wiesz… Zabrali magię, to zabrali i wygląd… Nie cieszysz się z mojego powrotu?
Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że chyba jestem bardzo powierzchowną i płytką babą, po czym najzwyczajniej w świecie, zemdlałam.

KONIEC!!!


9 komentarzy:

  1. to zakończenie boli mnie aż fizycznie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z przedmówcą. A już miałem nadzieję że wszystko skończy się wspaniale. Jeśli istnieje taka możliwość to poproszę o lepsze zakończenie. Ja czuję straszny niedosyt. Może uda się Lilo znaleźć jakiś magiczny artefakt by odczarować Amira i sprawić że stanie się sobą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi, hi... Sęk w tym, że on stał się sobą...

      Usuń
  3. nie bylo powiedziane od początku, ze Dżin to żart i komedia... to zakończenie tak razi dlatego, że zupełnie nie pasuje... nie skupialas sie na uczuciach - moze to i prawda, ale jednak gdzies tam one stanowiły ważny, dla wielu czytelnikow najważniejszy, punkt opowiadania dlatego to groteskowe zakonczenie wydaje sie byc z totalnie innej bajki. Jak już chciałaś ich unieszczesliwic to wystarczyło go zabić, schować w lampie i na tym koniec. A takie zakończenie to trochę zagranie wszystkim, ktorzy wyczekiwali ochow i achow, na nosach...
    no cóż, wszystkim nie dogodzisz, a jak wiemy wielu sie to podoba...

    OdpowiedzUsuń
  4. I dlatego dam alternatywne zakończenie, a wy ocenicie, które lepsze. Tylko na razie nie mam ciekawej koncepcji :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Oh nie jak mogłaś tak zakończyć.! Ja tu czekałam na happy end a tu takie coś jestes okrutna. Czekam na inne zakonczenie i nie chce nic słyszec ze to jest koniec tej historii.

    OdpowiedzUsuń
  6. Znaczy się.... Zakończenie nie jest takie znowu złe:-)). Ale z przyjemnością doczytam to alternatywne :')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś już nie mam czasu skomentować komentarzy :-( Alternatywne pod presją czytelników ;-)

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.