Dżin (II)
Obudziło mnie ciche chrapanie
i pierwsze, wesołe promienie słońca, przebijające się przez zasłonę. Pomyślałam,
że albo Lana nabawiła się kataru, albo śpi w wyjątkowo niekorzystnej pozycji.
Potem przewróciłam się na drugi bok, by potrząsnąć przyjaciółką i zamarłam.
Pomiędzy nami, z rozmarzoną miną, spał Amir. W dodatku był całkiem nagi, jeśli
nie liczyć kawałka prześcieradła, zaplątanego pomiędzy muskularne uda.
Wyskoczyłam z łóżka jak
za naciśnięciem magicznej sprężyny.
- Lana! –
wrzasnęłam, nie siląc się na uprzejmości.
- Uhm? – Otworzyła
jedno oko i rzuciła dość nieprzytomne spojrzenie.
- Co on tutaj
robi?
- Nie miał gdzie
spać, więc go przemyciłam na waleta. A teraz przestań wydawać te ryki, bo jest
stanowczo za wcześnie na pobudkę. – Z tymi słowy, przekręciła się na drugi bok
i zaryła nosem w poduszkę.
Przez chwilę jeszcze
sapałam z oburzenia. Ale mając wybór pomiędzy fotelem, a wygodnym, wygrzanym
kawałkiem łóżka, wolałam to drugie. Położyłam się ostrożnie na swojej części,
nie spuszczając z oczu, śpiącego kamiennym snem Amira. Pierwszy raz mogłam z
taką dokładnością przyjrzeć się jego twarzy. Trzeba było przyznać, że cholernik
był wyjątkowo przystojny. Odrobinę zbyt egzotyczny jak na mój gust, ale i tak
robił oszałamiające wrażenie. W dodatku te muskuły… Spał na boku, z dłonią
podłożoną pod policzek, sprawiając wrażenie całkiem bezbronnego. Uniosłam rękę
i z największą ostrożnością dotknęłam pociągłej twarzy, przesunęłam palcem
wzdłuż linii podbródka, musnęłam lekko uchylone wargi.
I wtedy on nagle się
uśmiechnął, nie otwierając oczu.
- Rób tak dalej.
To nawet przyjemne…
Poczułam się niczym
przestępca złapany na gorącym uczynku. Ze wstydem przyciągnęłam dłoń do siebie.
- Wiedziałam, że
tylko udajesz kamienny sen!
- Twój dotyk
zbudziłby umarłego, a co dopiero biednego, wyposzczonego dżina.
- Amir! – Miałam
nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco groźnie.
- No co? Tak
naprawdę dzieli nas tylko te dwadzieścia kilka centymetrów i cienki materiał
twojej piżamki.
- Ty się lepiej
skup na dzisiejszym zadaniu.
Otworzył oczy i znów spojrzały
na mnie te niezwykłe, ciemne źrenice, z iskierkami rozbawienia i tajemniczymi
ognikami.
- Twoje życzenie
jest dla mnie rozkazem. Będziesz zachwycona!
Nie bardzo podobał mi się
ten lekko drwiący ton głosu. Przysięgłabym, że coś kombinował. Zamknęłam oczy
usiłując sprawiać wrażenie, że zasypiam. Zresztą po chwili faktycznie straciłam
kontakt z rzeczywistością, pogrążając się w błogiej nieświadomości.
Kiedy się obudziłam, w
pokoju nikogo nie było. Tylko z łazienki dobiegł mnie gromki głos, wyśpiewujący
jakieś dziwaczne, radosne melodie. Po chwili umilkł i w drzwiach ukazał się
całkiem nagi Amir z ręcznikiem w ręku.
- Czy tu wciąż
musisz paradować na golasa? – Odwróciłam ze złością głowę, gorączkowo starając
się pozbyć wspomnienia tego, co przed chwilą ujrzałam.
- A co? Źle
wyglądam? – Zdziwił się uprzejmie.
- Załóż chociaż te
durne spodenki w banany!
- Marudzisz. – Rzucił
się na łóżko i podparłszy głowę przedramieniem spojrzał w moje zawstydzone,
oburzone oczy.
- Nie przywykłam
do takich widoków.
- Korzystaj póki
możesz. Jak spełnię twoje życzenia, to znów wrócę do lampy.
Nie myliłam się słysząc
w jego głosie utajony żal.
- Jak tam jest? –
spytałam z nagłym współczuciem, przewracając się na bok i kładąc złączone
dłonie pod lewy policzek.
- Zimno. Pusto.
Posmutniał,
przyglądając mi się w zamyśleniu. Czarne oczy straciły swój rozbawiony wyraz.
Teraz było w nich widać nieskończoną samotność.
- W zasadzie miałeś
rację - nie spytałam o to jak trafiłeś do lampy i co będzie, gdy do niej
wrócisz?
- To długa historia…
W skrócie – naraziłem się komuś, kogo powinienem omijać szerokim łukiem. Najgorsze
było jednak ostatnie pięćset lat. Przedtem nie zdarzały się tak długie przerwy.
- Kiedy się to
skończy?
- Może nigdy? Nie
wiem – uśmiechnął się smutno. – Dlatego łapię każdą chwilę wolności, jaką mi
dano.
- A ja myślałam,
że to fajnie być takim czarodziejskim duchem?
- Skąd ty to
bierzesz? – Dłonią dotknął mego policzka. Nie odsunęłam się, bo niespodziewanie
spodobał mi się ten gest.
- Co?
- Przyjęłaś moje
istnienie tak naturalnie, bez żadnych zastrzeżeń. Nie spazmowałaś, nie mdlałaś
z wrażenia, nie uciekłaś…
Zaczęłam się śmiać.
- Na widok takiego
przystojniaka, trudno by było uciekać – stwierdziłam nieco złośliwie.
- No co ty? Mówisz
serio? – podchwycił żartobliwy ton.
- Słowo! A teraz
rusz się przystojniaku, bo czeka cię poważne zadanie dziś popołudniu. A ja idę
zrobić się na bóstwo. – Wstałam z łóżka, rozprostowując lekko zdrętwiałe
mięśnie.
- Nie musisz…
- Bzdura.
- Liloo, jesteś
piękna. I nigdy nie powinnaś myśleć inaczej.
- Nie można ci
wierzyć. Ponad pięćset lat siedziałeś w zamknięciu.
Odrobinę go to dotknęło.
Usiadł i spojrzał z powagą.
- Jak chcesz. Idę
w teren, muszę ustalić szczegóły.
- Koniecznie.
Pamiętaj tylko, która strona.
- Nie martw się. –
Spojrzał z ukosa, wciągając spodenki i koszulkę. – Twój boski Adrian dozna
nagłego olśnienia, gdy tylko skieruje wzrok na wejście z prawej…
Gdybym nie była tak
podekscytowana przyszłymi wydarzeniami i rozmyślaniem o upiększających
zabiegach kosmetycznych, z pewnością dosłyszałabym ironię w jego głosie. Ale ja,
nie zwracając na nic uwagi, zniknęłam w drzwiach łazienki.
Kiedy kończyłam
śniadanie, przy stoliku pojawiła się Lana, która właśnie wróciła z porannego
joggingu.
- Cześć słonko – przywitała
mnie z promiennym uśmiechem.
- Niech zgadnę… Skąd
ten dobry humor?
- I masz rację.
Ale facet! Skąd ty go wytrzasnęłaś?
- Nie uwierzyłabyś
– westchnęłam popijając kawę.
- Nieważne. Na
dziś wieczór jestem z nim umówiona. Szkoda, że wcześniej nie mógł, ale mówił,
że ma do załatwienia jakieś biznesowe sprawy.
- Uhm – mruknęłam dyplomatycznie.
Widmo poważnej rozmowy, stało się nagle niezwykle realne.
- Idziemy na
plażę?
- Robię sobie małe
spa – powiedziałam stanowczo.
- No tak… Przecież
przyjeżdża Adrian. Myślisz, że to coś da? – Lana spojrzała z powątpiewaniem.
- Mam przeczucie,
że tak. Smacznego – rzuciłam na odchodnym. Jakoś nie miałam ochoty na babskie
plotkowanie.
Kiedy dotarłam do
pokoju, zamknęłam się w łazience z kilkoma czasopismami, wszelkimi dostępnymi
kosmetykami i puszką piwa. Po dwóch godzinach z zadowoleniem przejrzałam się w
lustrze. Złocisty balsam uwypuklił apetyczną opaleniznę, rozpuszczone włosy
opadały połyskliwą falą we względnym ładzie, a całości dopełniał dyskretny
makijaż i delikatny zapach cytrusowych perfum. Już nieźle zestresowana wyszłam z
łazienki i w zamyśleniu stanęłam przed otwartą szafą. Po chwili wahania wybrałam
białą, koronkową sukienkę, dość krótką, z elastycznego, opinającego ciało
materiału. Zrzuciłam szlafrok, pozostając w samej bieliźnie i zamarłam.
Na progu, oparty o
futrynę stał dżin, ze skrzyżowanymi ramionami, z lubością przypatrując się temu
striptizowi. Na twarzy miał wypisany autentyczny zachwyt i odrobinę
lubieżności. Drań!
- Nie mógłbyś
pukać? – spytałam wściekła, chwytając ręcznik, porzucony rankiem na oparciu
krzesła.
- I stracić taki
widok? Za żadne skarby świata!
- Co z moim
życzeniem?
- Twoje życzenie
jest dla mnie rozkazem – powtórzył oklepaną formułkę. – Podsumujmy szczegóły.
Stojący w holu Adrian ma spojrzeć w prawo i śmiertelnie zakochać się w
kobiecie, która nagle pojawi się na schodach, schodząc z góry. Czy tak?
- Tak –
potwierdziłam z roztargnieniem. – A teraz wyjdź, albo się odwróć. Założę
sukienkę i powiesz jak wyglądam. Lana znów się gdzieś ulotniła i nie ma mi kto
doradzić.
- Zamknę oczy. I
nie będę podglądał – dodał, widząc oburzenie na mojej twarzy. – Dalej, bo mamy
mało czasu.
W milczeniu odłożyłam
ręcznik i drżącymi rękoma ubrałam się.
- Cudo! – Amir tym
razem nie żartował. Naprawdę mu się podobałam! - Choć to i tak niepotrzebne, bo
zadziałają czary. A wtedy mogłabyś nawet przypominać nieboszczkę po ekshumacji…
- Też mi
pocieszenie.
- Nie po to tutaj
jestem. A teraz twoje wielkie wejście za pięć minut. – Mrugnął i ulotnił się,
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Z nienaturalnie szybko bijącym sercem wyszłam
z pokoju. Niemal bezszelestnie dotarłam do schodów. Można powiedzieć, że duszę
miałam na ramieniu, żołądek w piętach, a serce w przełyku. Spuściłam wzrok,
dłonią przesuwając po wytartej barierce. Już prawie całkiem zeszłam, więc w końcu ośmieliłam spojrzeć w upragnioną
stronę.
Przy recepcji stała
niewielka grupka turystów. Złotowłosy mężczyzna podniósł głowę i spojrzał wprost
na mnie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zamarłam z przejęcia. Już
chciał ruszyć w moim kierunku, gdy jego wzrok padł na coś, co nie tylko
przykuło uwagę, ale i wywołało pełen uwielbienia uśmiech. Tuż naprzeciwko mnie,
drugim wejściem, schodziła jakaś potwornie gruba, tleniona blondyna.
Adrian wystartował niczym
dźgnięty ostrogą rumak i dopadł tego maszkarona. Potem z rozanielonym uśmiechem
ujął za rękę i pomógł przejść ostatnie stopnie. Zupełnie nie zwracał uwagi na
ogłuszonych tym zachowaniem towarzyszy, czy też zastygłą niczym słup soli Laurę.
Wypasiona blondyna, wręcz przeciwnie – była zachwycona okazanymi z nagła
względami.
Przed stanowiskiem
recepcji wybuchło piekło. Wściekła Laura właśnie postanowiła zainterweniować i
ruszyła w kierunku słodko ćwierkającej pary. Blondyna z uczuciem uwiesiła się
na muskularnym ramieniu adoratora i zatoczyła triumfalnym spojrzeniem. Adrian
miał błysk w oku i stanowczo wyglądał na kogoś, kogo właśnie trafił potężny
piorun miłości…
W tym momencie odzyskałam
zdolność ruchów i potykając się o własne nogi, ruszyłam do góry. Wpadłam do
pokoju niczym burza, a to, co ujrzałam, tylko spotęgowało moją złość.
- Co to ma być? –
wysyczałam wściekłym szeptem. Trzasnęłam drzwiami, aż echo rozeszło się po całym
hotelowym korytarzu.
Dżin najzwyczajniej w
świecie bardzo z siebie zadowolony, siedział w fotelu z piwem w jednej dłoni, a
w drugiej trzymał jakąś erotyczną męską prasę.
- O co chodzi? –
spytał z zaciekawieniem.
Bez słowa chwyciłam
pustą szklankę po soku i rzuciłam w niego. Dalej poleciało wszystko to, co
znalazło się pod ręką. O mało nie pękłam z wściekłości.
- Ty bezczelny,
arogancki draniu!
- Co ja takiego
zrobiłem? – Dżin usiłował udawać zaskoczonego, robiąc zręczne uniki przed
nadlatującymi przedmiotami.
- Palant! Kretyn! Bydlak!
Każdemu słowu
towarzyszył jeden wściekły rzut. Kiedy skończył się materiał do przeprowadzenia
ataku, ruszyłam w jego kierunku z zamiarem bezpośredniego przejścia do
rękoczynów. Tym razem nie wyjdzie z tego żywy!
- Uspokój się
kobieto i powiedz, o co chodzi?
Bez problemu
unieruchomił moje ręce, mierząc się z pełnym złości i nienawiści, spojrzeniem.
- Już ty doskonale
wiesz, o co chodzi!
- Jesteś piękna,
gdy się tak złościsz!
- Następnym
życzeniem cię wykastruję! Przysięgam!
Zaczął się śmiać,
odchylając głowę do tyłu i starając obronić przed moimi zębami. Z braku innych
możliwości, postanowiłam go po prostu ugryźć.
I nawet nie próbował
udawać skruchy…
Prychnęłam niczym dzika
kotka, ale gdy zauważył, że odrobinę się uspokoiłam, ostrożnie poluzował
uchwyt.
- Puszczaj! – Wyrwałam
się, wciąż spoglądając na niego z nienawiścią. – Czego nie zrozumiałeś w moim
krótkim i treściwym poleceniu?
- Nie sprecyzowałaś
czyja prawa strona to miała być. Bo wiesz, jak ustawimy się przodem do
recepcji…
- Idiota! Adrian
miał się zakochać we mnie, a nie w jakiejś podstarzałej babie, z dwustukilownadwagą. Ja cię czymś otruję, albo wepchnę pod nadjeżdżające auto… Przysięgam!
- Przed czy po
kastracji? – zadał to pytanie z filozoficznym spokojem, na wszelki wypadek
zasłaniając się asekuracyjnie poduszką.
Usiadłam na krześle i
walnęłam kilka razy głową w blat.
- I co teraz? –
spojrzałam na niego z rozpaczą.
- Dlatego mówiłem,
że ważne są szczegóły. Kiedyś jeden taki zażyczył sobie, by wszyscy ludzie
kochali się i byli łagodni jak baranki. Słowem – pacyfizm na skalę światową.
- Przecież to
naprawdę dobre życzenie…
- Aha! Zapomniał
tylko o wszelkiej maści demonach, wampirach, wilkołakach i innych wcale nie
pokojowo nastawionych stworach.
Tym razem udało mu się
przykuć moją uwagę.
- To one istnieją
naprawdę? – spytałam zachłannie.
- Tak jak i ja…
- No i co się dalej
stało?
- To była
prawdziwa rzeź! – Dżin uśmiechnął się na jakieś wyjątkowo miłe wspomnienie.
- Pewnie też go
nie ostrzegłeś?
- A po co? Ubaw
był przedni…
- Jesteś wstrętny!
Ale chyba nastąpił powrót do normalności?
- Miał jeszcze
jedno życzenie, którym anulował poprzednie. Strasznie się przy tym wkurzył i
chyba dlatego ukrył lampę na tyle setek lat.
- Mądry człowiek –
pochwaliłam, nie zważając na pełne wyrzutu spojrzenie Amira.
Na korytarzu rozległy się
wściekłe krzyki. Zerwałam się z miejsca i delikatnie uchyliwszy drzwi,
spojrzałam przez powstałą szparę. Za plecami czułam dżina, któremu również nie
zbywało na ciekawości.
Tuż przed nami
rozgrywała się dziwaczna scena. Udział brał w niej świeżutko co zakochany
Adrian, wściekła Laura i najwyraźniej rozanielona tłusta blondyna.
- No i widzisz, co
narobiłeś? – szepnęłam, obserwując jak obie panie usiłują rozedrzeć obiekt mych
westchnień na dwie połówki. Każda ciągnęła za jedną rękę, przy czym podstarzały
maszkaron ze względu na tuszę, zyskiwał niewielką przewagę. Biedny Adrian miał
dość zakłopotaną minę, choć było wyraźnie widać, ku komu skłaniało się jego
serce.
- Ja? - odszepnął
dżin. – To było twoje życzenie.
Blondyna wygrała bitwę,
a najwyraźniej rozgniewana Laura rzuciła się na swego byłego narzeczonego, z rozcapierzonymi
palcami. Gdyby nie schował się za plecami nowej ukochanej, to z pewnością stara
wydrapałaby mu oczy.
- To mogłaś być ty
– szepnął dżin.
No fakt. Chyba
rzeczywiście nie dopracowałam szczegółów. Nie zdążyłam zastanowić się co do
dalszego postępowania, gdy tuż obok, kurcgalopkiem przebiegł najwyraźniej
spłoszony i przerażony Adrian, gubiąc po drodze różne części garderoby,
wylatujące z niedopiętej torby podróżnej. Za nim, niby wielka fregata,
nadciągała blondyna. Na placu boju pozostała tylko, miotająca różnego rodzaju
inwektywy, Laura.
Po cichutku zamknęłam
drzwi i z jękiem usiadłam na łóżku.
- Musisz jeszcze
raz sprawić, żeby się zakochał. Tym razem we mnie – oznajmiłam z desperacją w
głosie.
- Nie mogę – Amir
pstryknął palcami i na stole ukazał się gruby, mocno zżółknięty i nadgryziony
przez ząb czasu, pergamin. – Punkt sto dwunasty regulaminu.
- O czym ty
bredzisz?
- Sama przeczytaj.
Nie mogę rzucić więcej niż jeden czar na daną osobę. Czyli Adrian odpada.
- Jakiego regulaminu
do cholery? – wrzasnęłam dopadając stołu. – Co to za śmieć?
- Prawa i
obowiązki dotyczące umowy wypowiadania życzeń.
- Nie… Zwariuję!
Dlaczego nigdy nie ma o tym mowy w żadnej z bajek?
- Teraz to się
chyba nazywa public relations?
- To co ja mam
teraz zrobić? Przecież nie mogę pozostawić go w takim stanie?
- Dlaczego nie? –
powiedział dżin, ale od razu skapitulował dostrzegając mord w moich oczach. –
No dobrze, może masz rację. Jest tylko jedno wyjście. Twoje trzecie życzenie
będzie dotyczyło anulowania poprzedniego. I tak zostaną jeszcze dwa.
- Życzę sobie
anulować poprzednie życzenie – powiedziałam stanowczo, bez chwili
zastanowienia. – Już, teraz! – dodałam, widząc jak otwiera usta, by pewnie znów
spytać o coś durnego.
- No cóż… Twoje
życzenie jest dla mnie rozkazem – westchnął dżin.
Nastała cisza, którą
przerwało dopiero moje ostrożne pytanie.
- I co?
- Nic. Możesz
zejść i przywitać się z dawno nie widzianymi znajomymi.
Postarałam się wyglądać
na solidnie przybitą. Może ten wredny palant, poczuje jakieś wyrzuty sumienia? Przygarbiwszy
plecy, skierowałam się ku wyjściu.
- Liloo…
Odwróciłam się i
spojrzałam na niego wyjątkowo posępnie.
- Też nie chcę,
byś zbyt szybko wykorzystała swoje życzenia. Dlatego mam pomysł.
- Aż się boję…
Mów!
- Ja poderwę
Laurę, ty zaopiekujesz się załamanym zdradą narzeczonej Adrianem. Proste,
prawda?
- Ha! Myślisz, że
to takie proste?
Dżin wstał, napiął
muskuły i posłał szeroki, lśniący zabójczą bielą zębów, uśmiech.
- A co, nie?
Musiałam mieć dziwną
minę. Potem z zadumą spojrzałam w sufit. Przez chwilę trwałam tak nieruchomo,
później powoli skinęłam głową.
- Pomysł nie jest
zły. Ale Laura woli blondynów.
- Tere fere. Taki
przystojniak jak ja, z pewnością sobie poradzi! Zwłaszcza z konkurencją w
postaci tego mydłka.
Prychnęłam z
powątpiewaniem.
- Te przystojniak!
Masz chyba pięćset letni brud za paznokciami. Zrób coś z tym, zanim zaczniesz
się bawić w Casanovę.
- Czepiasz się
szczegółów. To jak? – Zatarł ręce. – Zaczynamy jeszcze dziś?
Westchnęłam
cierpiętniczo. Ale z drugiej strony, to wcale nie był taki zły pomysł.
- No dobrze… Mam
nadzieję, że nie będzie z tego żadnych kłopotów?
- Zaufaj mi! – Mrugnął
okiem i zniknął.
Zaufać mu? Akurat! Aż
się wzdrygnęłam. Pozostawiona samej sobie, z jękiem chwyciłam się za głowę. Szczerze
mówiąc to miałam potężne obawy, co do powodzenia aktualnej działalności dżina.
Potem pomyślałam, że nie powinnam pozostawiać go bez nadzoru. Serce skoczyło do
gardła, żołądek znalazł się w piętach i błyskawicznie zerwałam się z zamiarem
pościgu za Amirem.
cdn...
wiadomo, że Dżin świetny, ale kiedy Spod Ciebie... albo Pomyłka? już sie nie mogę doczekać:(
OdpowiedzUsuńKiedy Kolejna część?
OdpowiedzUsuńPięć po północy :)))
OdpowiedzUsuń*"Z bijącym sercem wyszłam z łazienki" - więc przedtem była martwa? ;) "Z nienaturalnie szybko bijącym sercem" albo coś w ten deseń.
OdpowiedzUsuń*"Z bijącym sercem wyszłam z pokoju" - jak wyżej.
*"Można powiedzieć, że duszę miałam na ramieniu, żołądek w piętach, a serce w przełyku" - podoba mi się <3
*"Trzasnęłam drzwiami, aż echo poszło po całym hotelowym korytarzu" - zazwyczaj echo nie chodzi, a rozchodzi się.
*"Nie sprecyzowałaś czyja prawa strona to miała być" - a słusznie, słusznie... sama na to nie wpadłam :D
Ha! Tleniona blondyna! To było do przewidzenia, ale przynajmniej będzie ciekawie :)
Łażący na golasa dżin i jego bananowe gacie - hahaha :D
O właśnie :) I dlatego dobrze jest, jeśli tekst przeczyta ktoś inny. Wyłapuję coraz więcej błędów i głupotek, ale ostatnio znalazłam kwiatek typu: "skierował się w kierunku". Aż głową o stół walnęłam z rozpaczy, bo z takim czymś tekst poszedł w świat.
OdpowiedzUsuńZ jednym się tylko nie zgodzę "piastowałam w objęciach". A to dlatego, że przeczytałam ostatnio podobny tekst w książce bardzo znanej i bardzo cenionej polskiej pisarki.
Za całą resztę dzięki, jeśli będziesz miała czas i chęci, proszę o więcej :)))
Jedno bijące serce wywaliłam ;)
OdpowiedzUsuńJakaś ten cały Adrian to mi Twojego aniołka przypomina. Wiesz... Złociste loki :-))
OdpowiedzUsuń