sobota, 27 lipca 2013

Dżin - część dotąd nie publikowana

Świeża, świeżutka, parująca! Mile widziane ewentualne uwagi :)))
Dżin (część dotąd niepublikowana)


Nałożywszy sobie pełen talerz przysmaków, usiadłam na werandzie. Świerszcze cykały jak wściekłe, księżyc oślepiał blaskiem, a ja z błogą miną rozpoczęłam konsumpcję ukochanych słodkości.
Tuż obok, usiadła jakaś para, odgrodzona ode mnie zaledwie cienką kurtyną zieleni.
- Masz najcudowniejsze oczy pod słońcem – usłyszałam głos mężczyzny, namiętnym tonem wypowiadający te słowa.
No tak, Amir. A cóż innego by porabiał, jeśli nie bajerował jakąś naiwną bidulkę?
- Są jak… są jak – zastygłam w bezruchu, czekając na ciąg dalszy – czarne diamenty. Jesteś taka piękna! Zakochaj się we mnie, albo chociaż zgódź na krótki numerek…
Z niesmakiem wstałam i skierowałam kroki do wnętrza w domu. Po prostu musiałam to zrobić, bo te jego wyświechtane komplementy, źle działały na mój apetyt.
Impreza u znajomych rozkręcała się na całego. Połowa gości już leżała pijana pod stołami, kilka sztuk zajęło pokoje na górze, reszta bawiła się z drugiej strony, na ogromnym drewnianym tarasie.
Niestety, ja byłam trzeźwa. Trzy dni temu urżnęłam się winem w domowym zaciszu i wciąż jeszcze odczuwałam dziwną niechęć do jakiegokolwiek alkoholu.
Z braku laku, zajęłam się jedzeniem. Zaczęłam od kiełbasek z grilla, a teraz właśnie zajadałam duży kawałek czekoladowego tortu.
Z niezadowoleniem stwierdziłam, że prócz werandy, w każdym miejscu, albo ktoś smacznie pochrapywał, albo robił inne, znacznie przyjemniejsze rzeczy.
Mój dobry humor powoli się ulatniał, a w zamian za to pojawiła się złość.
Do jasnej cholery! Czy tutaj każdy kąt jest zajęty przez bzykające się pary? Co to niby ma być? Seks party?
- Wyglądasz jakbyś wypiła ocet siedmiu złodziei.
- Odwal się – warknęłam, bo w przeciwieństwie do mnie, Amir tryskał dobrym humorem.
- To zazdrość! – Podebrał mi z talerza jedno ciacho i pomachał nim przed nosem.
- Czego niby mam zazdrościć? Przygodnego seksu z pierwszą lepszą?
- Przyjemności – powiedział, przeciągle spoglądając na mnie z uwagą.
Fuknęłam rozdrażniona. Potem zapobiegawczo odsunęłam jedzenie na bok.
- Łapy precz od moich ciastek!
- Robię to z dobrego serca, żeby twoje cztery litery nie przypominały trzydrzwiowej szafy…
Nie wytrzymałam i chwyciwszy eklerka, zdusiłam go, z premedytacją kierując strumień rozmiękłego kremu wprost na tors Amira.
Trafiłam bezbłędnie.
Ale o dziwo nie popsułam mu humoru.
- Pycha – powiedział, zbierając palcem białą masę z koszulki. – Masz jeszcze?
- Nie denerwuj mnie!
- Coś ty taka drażliwa ostatnio? Jak chcesz, to zrewanżuję się równie pysznym, lekko strawnym nektarem – uśmiechnął się lubieżnie, zlizując ostatnie ślady kremu.
- Możesz sprawdzić czy nie ma cię w sąsiednim pokoju?
- Mogę. Nie ma mnie.
Zgrzytnęłam zębami, ale w tej samej chwili na twarzy Amira ukazało się potężne, nietajone zdumienie. Co dziwniejsze, wpatrywał się w ciemną czeluść ogrodu, tuż za moimi plecami. Obejrzałam się, a potem spytałam podejrzliwie:
- Cóż ty tam u licha widzisz?
- Ducha.
Jakoś tak nieswojo się poczułam. Przysunęłam się bliżej dżina, aby w razie czego mieć możliwość ukrycia się w szerokich ramionach.
- Ducha? – Mój głos wyraźnie drżał.
- Aha. Nie bój się, nie jest szkodliwy.
- Ale… No wiesz.
- Cykor! – roześmiał się i chwyciwszy mnie za przegub ręki, pociągnął za sobą. Zaparłam się całą sobą, ale na nic zdał się stawiany przeze mnie opór, bo zdegustowany Amir po prostu chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię.
- Skąd u ciebie te odruchy jaskiniowca? – warknęłam urażona, otrzepując sukienkę, kiedy już mnie postawił.
- Spójrz! – Wskazał na dość wyraźny kształt, stojący tuż obok pnia smukłej brzozy.
Zamarłam, wybałuszywszy oczy i z całej siły próbując opanować nagłą chęć ucieczki.
Co prawda nigdy wcześniej nie miałam do czynienia ze zjawami, ale na wpół przejrzysta sylwetka, a także starodawny strój, nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości. Duch jak żywy!
Nooo, prawie...
Niewyraźny był odrobinę, ale wiele szczegółów dawało się dostrzec i z tej odległości – napoleoński mundur, szabelka u boku, ognisty wzrok i przystojna twarz.
Duch również wpatrywał się w nas w milczeniu, wyglądając na lekko oszołomionego tym, że go widzimy. Jednak po chwili chrząknął i podpłynął w powietrzu kilka metrów w naszym kierunku.
Szczerze się przyznam, że spanikowałam i z całych sił przylgnęłam do Amira. Spojrzał na mnie z góry i uśmiechnął się uspokajająco.
- Uprzejmie witam. Czy moglibyście państwo łaskawie powiedzieć, który mamy rok? – Zabrzmiało to jakby pytał się o godzinę.
- Bardzo proszę: czwarty lipca, 2011 – odparł nie mniej uprzejmie dżin.
- Ooo! – W głosie ducha dało się wyczuć wyraźne zaskoczenie. – Aż dwieście lat to trwało?
- Co trwało? – wyrwało mi się.
- Oczekiwania na sąd po śmierci. Taka kolejka była, że ho, ho! Duszyczki walą do zaświatów już nie setkami, lecz tysiącami.
Pomyślałam, że teraz to musiało się zrobić tłoczno, w końcu dwie wojny światowe, ogólnodostępna aborcja i tym podobne... Stwierdziłam z melancholią, że w tych cholernych czasach nawet umierać się w takim wypadku nie opłaca – z kilkanaście setek sobie odczekam na wyrok.
- Brakowało miejsca, że odesłali pana na z powrotem na ziemię? – spytałam ostrożnie.
- Ależ skąd, na piekło za mało zgrzeszyłem, na niebo za dużo, a czyściec przepełniony. Więc teraz w zastępstwie na ziemię do Polski odsyłają.
Można by powiedzieć, że zdębiałam. Amir u mego boku, zachichotał.
- Dlaczego do Polski? – jęknęłam. – Tyle jest innych państw na świecie... Wojny, głód, bieda i tak dalej, wiele miejsc gdzie naprawdę ludziom się żyje dużo gorzej.
- Powiedzieli, że u was podatki i biurokracja mogą nawet umarłego wykończyć – odpowiedział duch z wahaniem w głosie.
- Podłe gnojki z zaświatów – wymamrotałam urażona. – Jak już tam trafię, to sobie porozmawiamy!
Duch westchnął żałośnie.
- W zasadzie nawet nie wiem, co mam tu robić? Tkwię pod tym drzewem od ładnych kilku godzin i nic.
- Straszyć – podsunął usłużnie Amir.
- Ty weź przestań. – Szturchnęłam go łokciem w bok. – Bo przyleci jakaś kontrola ze skarbówki, albo z innej instytucji i mu życie zatrują… No, egzystencję powiedzmy. Jolka ma wrednego sąsiada, który uwielbia pisać donosy.
- To u was nawet straszyć nie wolno bez podatków?
- A diabli wiedzą!
- Chyba wykrakałaś – mruknął dżin.
Za płotem rozległ się szelest i wśród gałęzi ukazała się głowa wścibskiego sąsiada moich znajomych. Był to wyjątkowo podły typ i gdyby nie gromadka dzieci, na którą mimo wszystko uczciwie pracował, to chybaby tego gada już dawno czymś otruli...
- Dobry wieczór – żółć, aż kapała na trawnik. – Widzę, że państwo Kasprowicze nielegalnie zatrudniają tu jakiegoś komedianta?
- To duch – odpowiedziałam krótko i zwięźle. Może się przestraszy i czmychnie? Ale nie, on nie z takich, wysunął głowę jeszcze wyżej i z zachłanną ciekawością wpatrzył się w znieruchomiałą zjawę.
- Racja, jakiś taki przejrzysty jest. A bezpieczny ino i zdrowy? Do sanepidu by go trzeba było zgłosić na badania, może z tych zaświatów jakąś zarazę przywlekł, albo robaki...
Więcej nie zdążył powiedzieć, bo duch gniewnie parsknął i wyszarpując szabelkę z pochwy rzucił się na niego.
- Ja ci dam robaki, ty nędzna kreaturo! – zagrzmiał gromkim głosem.
- Ratunku, mordują! – pisnął sąsiad i gwałtownie cofnął się do tyłu. Jednak jak wiadomo z filmów, głównie amerykańskich oczywiście, płot nie stanowił w tym momencie żadnej przeszkody materialnej i po kilku sekundach duch zniknął po drugiej stronie ogrodzenia. Potem słyszeliśmy już tylko jakieś piski i rzężenie, aż w końcu naszym oczom ukazał się powracający, wzburzony gość z zaświatów i milcząco zajął poprzednie miejsce.
- Zabiłeś go? – spytałam, nie powiem, że nie bez nadziei w głosie. Jolka chybaby go za to po piętach całowała!
- Dałem mu nauczkę, że nie należy obrażać dżentelmena i oficera tak podłymi insynuacjami – odrzekł urażony. Nawet nie zauważył, że zwróciłam się do niego per „ty”. Ba! Ja z kolei nie zauważyłam nawet, kiedy przestałam się bać.
- Szkoda – smętnie pokiwałam głową. – Mocno go chociaż pobiłeś?
- Tyle ile się należało – odparł duch z godnością.
- Widać trochę za mało, bo właśnie pod jego dom podjeżdża radiowóz straży miejskiej... – Amir wskazał dłonią na oznaczony pojazd, parkujący pod furtką sąsiada.
- A co to takiego ta straż?
- Taka służba od wystawiania mandatów za parkowanie, palenie papierosów i bójki sąsiedzkie. Teraz to masz przechlapane... – dodałam współczująco.
Jakoś się tym nie przejął i nadal z zadowoleniem spoglądał w niebo. Nie oderwał oczu od tego widoku, nawet wtedy gdy na nasze podwórko wkroczyło dwóch znudzonych funkcjonariuszy.
- ...bry. Który to pobił obywatela Pawlaka?
- On. – Dżin usłużnie wskazał palcem zamyślonego ducha. Nie żeby był kapusiem, ale pewnie szalenie ciekawił go rozwój sytuacji.
- Dowód osobisty obywatela proszę.
- Nie mam. – Duch ze spokojem wpatrywał się w intensywnie świecący księżyc, jakby nigdy w życiu nie widział niczego ciekawszego.
- Jak to? – Strażnik łypnął na niego podejrzliwie. – To nazwisko proszę.
- Hrabia Aleksander Maria Jan Eustachy Teofil Jaruzelski.
- Jaja se ze mnie robisz – ryknął rozjuszony funkcjonariusz. – Ja ci dam Jaruzelski...
- Ale ja naprawdę się tak nazywam – odpowiedział zdumiony duch, odrywając się od kontemplacji księżyca. – Po kądzieli Dąbrowski...
Więcej nie zdążył powiedzieć bo wściekły strażnik doskoczył do niego, z zamiarem solidnego potrząśnięcia.
- Ja ci pokażę jak to jest naigrawać się z władzy, łachudro jedna! – Mówiąc to usiłował złapać go za ramię, ale jego ręka z impetem przeszła przez widmową postać. Ogłupiały z nagła mężczyzna zachwiał się odrobinę, lekko gibnął do przodu po czym zamarł i wybałuszył oczy na wciąż niewzruszonego tymi poczynaniami gościa w starodawnym mundurze.
- Kie licho? – spytał jego zdumiony współtowarzysz, podchodząc bliżej. – Co ty tam Stefan wyprawiasz?
- Januszek, to jest duch... – szept zamienił się w jęk pełen grozy. – Najprawdziwszy duch!
Uznałam za słuszne wkroczyć do akcji.
- Pozwolicie, że dokonam prezentacji. Duch z ogródka, na dłuższy czas przypisany do tego miejsca w ramach pokuty – oficerska zjawa wstała i wykonała pełen gracji ukłon. – Panowie strażnicy miejscy, pilnujący porządku w naszym mieście.
Dwa słupy soli ani drgnęły. Amir z boku podśmiechiwał się bezczelnie, w niczym nie pomagając. Pomyślałam z niesmakiem, że mi tu kompromitują władzę wykonawczą i wszelakich mundurowych w ogóle, więc temu stojącemu najbliżej mnie wymierzyłam solidnego kuksańca.
- Ocknij się pan wreszcie – warknęłam półgębkiem. – Ducha nie widzieliście, czy co?
- A tak właściwie to chyba nie... – Ten, którego kolega nazwał Januszkiem, otrząsnął się powoli z odrętwienia. – On chyba jest całkiem niegroźny?
- To dżentelmen w każdym calu, a nie jakiś goryl, który w wrzaskiem, wyskakiwałby na bezbronnych ludzi.
- Ano właśnie. – Szanowna władza dość szybko doszła do siebie. – A pozwolenie z urzędu na straszenie w tej okolicy obywatel duch ma? Czy tak na suchy pysk chce się wkręcić?
- Pozwolenie?!
- Taki papierek z podpisem i pieczątkami. Ja tam bym to najlepiej pod szyldem własnej firmy rozkręcił, teraz zniżka fajna dla rozpoczynających działalność, formalności mało, z miesiączek zaledwie i gotowe.
- Jak to firmy? – w moim głosie pobrzmiewała prawdziwa zgroza. – To przecież DUCH!
- Duch nie duch, co będzie nam tu na czarno straszył – powiedział z przekonaniem drugi strażnik. – Zaraz mandacik z upomnieniem wystawimy, na początek tylko stówka za brak odpowiednich pozwoleń. Podatki trzeba płacić, zus, papierki wszystkie załatwić. Nie wiem tylko czy to będzie na kasę fiskalną? – Z zafrasowaniem podrapał się po czubku nosa. Potem wyrwał karteczkę z notesiku i spokojnie spytał:
- Płatne na miejscu czy w późniejszym terminie?
Zamurowało mnie kompletnie. Dżin już całkiem bezczelnie śmiał się na głos. Poszaleli czy co? Duch również wyglądał na ogłuszonego.
- To straszyć bez tego wszystkiego nie wolno?
- Nie wolno. Aha, zapomniałbym. Sanepid, bhp i straż pożarną też załatwcie.
- Po co???
- Bezpieczeństwo. A jużci jakiś pożar wybuchnie, to gdzie się szanowny duch ewakuuje? To poważne zagrożenie dla życia, zwłaszcza że ostatnio susze u nas...
- Jakiego życia? Przecież on już jest martwy! – W moim głosie pobrzmiewała prawdziwa rozpacz.
- Przepisy są po to, aby je szanować i ich przestrzegać – pouczył mnie ten, którego kolega nazywał Stefanem i niemal siłą wcisnął do ręki wypisany mandat.
- Żegnamy obywateli.
Grzecznie zasalutowali i już ich nie było.
- O zgrozo! – powiedział w zadumie duch. – Gorzej niż za czasów carskich. Wtedy to chociaż obcy nas gnębili, a teraz to i widzę, że swoi żyć spokojnie nie dadzą...
Milczałam, patrząc na niego ze współczuciem.
- A mnie zgłosiłaś do sanepidu? – spytał nagle zaciekawiony Amir.
Popukałam się w czoło.
- Zgłupiałeś czy co? Jesteś tak zwana szara strefa.
- To co teraz ze mną będzie? – odezwała się zjawa z prawdziwą rozpaczą w głosie.
- Obstawiam, że kontrola za kontrolą. Pewnie zus, skarbówka, sanepid, nadzór budowlany, zaiks i jeszcze kilka innych. Na koniec policja śmieciowa. O czymś zapomniałam? – zadałam sama sobie to pytanie. – Słowem: masz przechlapane!
- Wiesz, ja myślę, że on już dobrze wiedzieli co robią, zsyłając go do Polski na pokutę – powiedział zadumany dżin.
Głupio było mi przyznać tak otwarcie rację.
- Ja chcę do piekła!!! – wyjęczał duch, chwytając się za głowę i szarpiąc widmowe włosy. – Chcę się smażyć po kres mego istnienia! Błagam!
Biedaczysko. Coś trzeba było zrobić, bo przy okazji i Jolce się oberwie, za trzymanie na swej posesji nielegalnie pracującego. O ile straszenie, można było nazwać pracą.
- Amir czy nie mógłbyś teleportować go do jakiegoś kraju trzeciego świata? Albo na Antarktydę?
- Nie wiem. On nie jest materialny – mruknął dżin, przyglądając mi się w zadumie. Ale chyba jemu również zrobiło się żal zjawy.
- Chodź panie hrabio. Spróbujemy. Do piekła cię nie zabiorę, ale może znajdzie się jakieś ciekawe miejsce?
Zniknęli, a ja wróciłam po talerz z moimi ciastkami. Kiedy kończyłam ostatnie, pojawił się dżin. Na szczęście był sam.
- I co? – spytałam zachłannie, przełykając ostatni kęs.
- Zaliczyłem… No nie patrz z takim wyrzutem! Chciałem powiedzieć, że zaliczyłem dobry uczynek. Jaśnie hrabia był przeszczęśliwy i w sekrecie wyznał mi, że zawsze chciał odbyć podróż na biegu południowy.
- Jolka z pewnością się zdziwi jutrzejszymi kontrolami – mruknęłam, podchodząc do barierki otaczającej werandę, o którą oparł się zamyślony Amir.
- Dostanę coś w nagrodę?
- Co? – spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Tylko pocałunek – wyszeptał, ujmując moją twarz w dłonie.
Przełknęłam ślinę, ale nie zaprotestowałam. Co tu dużo mówić – tęskniłam za jego pocałunkami.
Delikatnie pieścił moje usta, dotykając ich z jakąś niespotykaną wcześniej ostrożnością, potem językiem rozchylił wargi i wsunął go do środka. Smakował tę bliskość, nieśpiesznie dążąc do końca. Muskał przy tym moje policzki palcami, a ja położyłam dłonie na jego piersi i przymknęłam oczy. Całkowicie zrezygnowałam ze sprzeciwu, poddając się tej pieszczocie z narastającą przyjemnością.
Jedna z rąk Amira zsunęła się po moim karku, plecach, a potem zatrzymała na pośladkach. Bardzo powoli przycisnął mnie do siebie, potem lekko uniósł i posadził na szerokiej, twardej barierce. Oplotłam go nogami, wciąż nie przerywając pocałunku, wręcz przeciwnie – pogłębiając go.
Jak opisać coś, co jest tak doskonałe? Co przynosi tyle rozkoszy, że nie sposób tego wyrazić słowami?
- Liloo… - wyszeptał cichutko, na chwilę przerywając. Wymruczałam kilka słów, niezbyt z tego zadowolona. Czy on musiał gadać w takim momencie? – Nie chcę wracać…
- Nie musimy. Jolka nas przenocuje.
- Nie o to mi chodziło głuptasie – roześmiał się łaskocząc mój policzek. – Nie chcę wracać do lampy.
Odchyliłam głowę i spojrzałam mu z powagą w oczy. W ciemnych źrenicach wciąż migotało rozbawienie, ale i tłumiona obawa. Oraz pożądanie, nad którym z takim trudem panował.
- Wcale nie chce cię tam odsyłać. Umarłabym z tęsknoty – powiedziałam siląc się na żartobliwy ton. Tylko ja wiedziałam ile było prawdy w tych słowach. Był złośliwy, humorzasty i denerwował mnie każdym swym nowym erotycznym podbojem. Ale bez niego mój świat stałby się pusty, byłby szarym tłem rzeczywistości, bladym odbiciem prawdy.
Pogładziłam go po  policzku. Przytulił się do mej dłoni i smutno uśmiechnął.
To było do nas niepodobne, ale wróciliśmy do domu w wyjątkowo dobrych nastrojach i bardzo pokojowo nastawieni.
Czasem dobrze było po prostu do kogoś się przytulić, porozumieć się bez zbędnych słów, poczuć, że nie jest samym na tym podłym świecie.
Najgorsze tylko, że tym kimś, był baśniowy stwór z lampy.


15 komentarzy:

  1. Fajne proszę jeszcze o inne zakończenie niż na pokatnych

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego? :(
    A mnie się tak bardzo podoba właśnie to z pokątnych...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie podoba mi sie to ze zamiast koncentrowac sie na tym co jest miedzy Lilo a Amirem, cale czesci sa o jakis mniej istotnych problemach postaci nadprzyrodzonych, nie mowie ze to zle, bo podziwiam za wyobraznie, ale skoro taki dlugi opis tego to tez powinnas wiecej dac o nich, bo to najbardziej czytelnikow interesuje, no przynajmniej mnie :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałam, aby było trochę mniej romansowe niż pozostałe moje utwory. Dlatego tutaj nacisk jest położony nie na relacje pomiędzy nimi, a na coś zupełnie innego.
    Jak wpadnę na dobry pomysł, to dam alternatywne zakończenie dla tych, co spragnieni się happy endu :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. zgadzam się troszkę z wcześniejszymi komentarzami, bo już nie raz tu głośno chlipałam i ubolewałam nad tym "pokątnym" zkończeniem...
    tak sobie pomyślałam po przeczytaniu tej części, z resztą świetnej, że Tobie, droga Autorko ciężko rozstać się z bohaterką "Wygranej" a mnie będzie smutno bez Liloo i Amira:)
    Tak sobie pomyślałam, że najlepszym jak dla mnie wyjściem z tej sytuacji, najbardziej mnie uszczęśliwiającym byłaby zmiana tej końcowki na happy end żebym mogła spokojnie spać, i kontynuowanie serii. Już tak skupiając się właśnie na fantastyce, kolejnych przygodach. Jestem pod ogromnym wrażeniem wyobraźni i wiem, że na tym etapie ich może spotkać już wszystko, już wszystko mogą przeżyć a to i tak nikogo nie zdziwi, nie zgorszy tylko wywoła uśmiech na twarzach:) przynajmniej ja mam takie odczucia.
    I gdyby Liloo i Amir byli szczęśliwi, to czekanie nawet kilka(naście) tygodni na jakąś przygodę nie byłoby katorgą :)
    nie wiem czy dobrze i zrozumiale ujęłam te swoje myśli, bo jestem już padnięta po dzisiejszym dniu...
    a przecież wszyscy potrzebujemy szcześliwych zakończeń :))
    pozdrawiam,
    LIA.

    OdpowiedzUsuń
  6. A mnie zakończenie na pokatnych się podoba, jak nie ma happy endu ? [ uwaga spoiler !!!!] Przecież Amir teraz może normalnie żyć z Liloo, a że w trochę innej odsłonie, no cóż przecież tyle się mówi że liczy się przede wszystkim wnętrze :P Jak dla mnie zakończenie na prawdę dobre bo nieco otwarte, samemu można sobie dopowiedzieć jak rozegrały się losy naszych bohaterów gdy Liloo się ocknęła ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Co do zakonczenia z pokątnych - jeśli będziesz chciała i miała wenę, zawsze może się okazać, że Amir chciał zrobić Liloo żart i w kolejnej części (jeśli się pojawi) będzie ja podpuszczał, żeby znalazła sposób na jego odczarowanie, doskonale się przy tym bawiąc:P to by było takie w stylu Amira :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie podoba mi się to zakończenie nie przypadło mi do gustu o wiele fajniejsze to drugie z pokątnych :). Kocham twoje opowiadania są znakomite zawsze czytam je z zapartym tchem każde z nich kończy się na swój sposób szczęśliwie. Mam ochotę przeczytać coś o prawdziwej miłości takiej o którą walczymy z całych sił. Mówcie co chcecie ale książki, opowiadania czy też filmy wywołują u mnie ( nie tylko) największe emocje te z nieszczęśliwymi zakończeniami wtedy najlepiej widać co traci bohater . Jesteś znakomita mam nadzieje że kiedyś napiszesz wspaniałą książkę o miłości o takiej miłości która każda z nas chciała by przeżyć w swoim życiu. Polubiłam strasznie twoje opowiadania bo mają w sobie coś więcej nie tylko czysty sex ale również uczucie miedzy głównymi bohaterami i to najbardziej mi się w tym podoba.

    Moni :)
    Trochę chaotycznie to wszystko ujęłam ale za grosz nie mam daru do pisania :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy to jest część ósma "Dżina", czy dopisałaś ją do wcześniejszych, ale publikujesz teraz? Bo tak dziwnie czytać o Amirze, który proponuje głównej bohaterce swój "nektar", a ta rzuca w niego ciastkami, kiedy poprzednia część kończyła się tym, że to ona chciała seksu, a on zwiał. Dopisane po przeczytaniu: OK, rozumiem, że po prostu takie humory mieli :P
    No tak, jednak ta pokuta w Polsce to dobry pomysł był :>
    Mnie jest smutno, że tylko dwie części zostały i koniec ;(

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba źle zrobiłam, bo nie ty jedna się pogubiłaś. To część dopisana, muszę ją dopiero wstawić w odpowiednie miejsce w całości.
    Dwie, ale moim zdaniem najlepsze :)

    OdpowiedzUsuń
  11. powiem Ci tyle, co do zakonczenia na pokatnych - mozesz go nie zmieniac, ale przydalby sie jakis, chociaz krotki opis dalszych losow a nie tylko taki zaskok i o, koniec ;D

    OdpowiedzUsuń
  12. A ja tam z całej serii najbardziej zakończenie pamiętam. I uśmiałam się niemożliwie:) Może rzeczywiście trochę nie pasuje do całości ale pamiętaj że autor rządzi.
    Ps. kiedyś usłyszałam że im lepszy utwór tym głośniejsze wzbudza dyskusje.

    OdpowiedzUsuń
  13. Jesteś boska padam Ci do stóp. Śmiałam się na początku, śmiałam się w trakcie, a na koniec płakałam ze śmiechu :) Super masz dobrą rękę i poczucie humoru i potrafisz opisać prawdę o Polskiej polityce bez ogrudek i biurokracij!

    OdpowiedzUsuń
  14. Ta parodia biurokracji to najprawdziwsza prawda! :-)) Mnie podobało się i to bardzo. Ale się uśmiałam.. ! :-D

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.