Dopadłam nowej płyty Libera, jest świetna, więc natchnienia nie zabraknie mi przez najbliższy tydzień :)
Niestety sytuacja wymaga ode mnie tego, by właśnie w tym momencie dać "Sen".
Sen (I) - O Alicji
w krainie mrocznych czarów...
Jakby nie
było, to mi się śniło...
1.
Nie umiała powiedzieć, jak długo
już biegła, ani przed kim i dlaczego uciekała. Wyczucie czasu straciła dawno
temu. Instynkt podpowiadał jednak, by się nie zatrzymywała, bo z oddali wciąż
docierały do niej ohydne odgłosy polowania, wydawane przez ścigające ją
nieznane stworzenia.
Powoli dawało też znać o sobie
wyczerpanie; coraz częściej się potykała i traciła równowagę próbując ponownie
wstać.
Ścieżka, którą podążała, była
wąska i kręta, ale i tak o wiele trudniej byłoby przedzierać się przez
otaczający ją zwartym murem, ponury las. Jego wysokie, poskręcane drzewa, o
ciemnych, bezlistnych gałęziach, niemal całkowicie blokowały dostęp światła. W
powietrzu czuć było odrażający zapach, który drażnił nozdrza i sprawiał, że
zbierało się na mdłości. Jak wtedy, gdy kiedyś w środku lata, zastała po
powrocie z wakacji, całkowicie rozmrożoną lodówkę, a w środku na wpół przegniłe
artykuły spożywcze.
Nagle zahaczyła stopą o dziwny, poskręcany korzeń i runęła jak długa. Po
raz pierwszy usłyszała swój głośny jęk. Jakaś mazista substancja zastępowała
twarde, stabilne podłoże i to jej fetor czuła przez ten cały czas. Z cichym
przekleństwem na ustach spróbowała wstać, ale udało się to dopiero za trzecim
razem. Posępne wycie nieznanych stworzeń zaczynało nabierać mocy, dlatego nie
oglądając się za siebie, kontynuowała ucieczkę. I wtedy ujrzała przed sobą
wąski pasek światła, przedzierającego się przez atramentowoczarną ścianę drzew.
Przyspieszyła, nie zważając na gałęzie bijące po twarzy. Widziała już nie tylko
jaśniejszy przesmyk, ale była także pewna, że za chwilę uda jej się wydostać z
tego ponurego lasu. Minęła ostatnie metry i z westchnieniem ulgi, wbiegła na
dziwaczne nadbrzeże. Jednak radość była przedwczesna, bo krajobraz był tu
równie mroczny, jakby pogrążony w wiecznym zmierzchu. Gdy podniosła głowę,
ujrzała, że niebo nie było, jak tego podświadomie oczekiwała, zaciągnięte
chmurami. Słońce lśniło niczym matowy kleks na tym stalowoszarym nieboskłonie.
Stała na skraju plaży, lecz kiedy kucnęła i nabrała odrobinę piasku do ręki,
przesypując go pomiędzy palcami, ze zdumieniem zauważyła, jak bardzo był
niepodobny do czegokolwiek, co widziała w swoim życiu. Drobne ziarenka o
ciemno-grafitowym kolorze i ostrych krawędziach, raniły skórę dłoni, więc czym
prędzej strząsnęła je na ziemię, a potem przyjrzała się pozostawionym przez nie
czerwonym śladom. Szybkim krokiem podeszła w kierunku czegoś, co na pierwszy
rzut oka przypominało morze. Jednak czarna, gęsta jak smoła woda, była niczym
zastygła lawa i tylko lekko falowała, poruszając się pod wpływem silnego
wiatru, szarpiącego włosy dziewczyny z niespotykaną siłą. Pomimo tego, na plaży
panował niczym niezmącony spokój, nie drgnęło ani jedno ziarenko dziwacznego
piasku.
Rozejrzała się dookoła. Na prawo, w odległości kilkuset metrów, na
niewielkim klifie, stało ogromne, ponure gmaszysko, które przy dobrych chęciach
można by było nazwać zamkiem. Nad jego wieżami krążyły ptaki, o oryginalnym
ognisto-czerwonym upierzeniu. W tym monotonnym krajobrazie, przyciągały wzrok
niczym magnez.
Nie miała wielkiego wyboru. Słysząc za sobą ponowne odgłosy pogoni,
ruszyła w jego kierunku, starając się wykrzesać z siebie wszystkie siły.
Biegła, nie zważając na zmęczenie, na stopy, które ranił piasek, na całą
absurdalność tej sytuacji. Nie miała teraz czasu, by zastanawiać się, jak
znalazła się w tym świecie, skoro wieczorem zasnęła we własnym łóżku, szczelnie
otulona ciepłą kołdrą. Teraz najważniejsza była ucieczka.
Za sobą usłyszała ponure wycie. Choć nie powinna była tego robić,
obejrzała się przez ramię, a to, co ujrzała, dodało jej skrzydeł. Na skraju
lasu, z którego z takim trudem się wydostała, stało kilka ohydnych stworzeń, o
krępych, pokrytych mieniącą się łuską ciałach i ogromnych, płonących jak
rozżarzone węgle, ślepiach.
Dziewczyna biegła już pod górę, choć za każdym krokiem bose stopy
zapadały się w sypkim piasku. Wiedziała, że jej jedyną nadzieją jest ta
budowla, w przeciwnym bądź razie czeka ją los znacznie gorszy od zwykłej
śmierci.
Ołowiane nogi poruszały się miarowo bez udziału świadomości. Zbocze
stawało się coraz bardziej strome, a ziemia lepiej ubita, dzięki czemu mogła
ponownie przyspieszyć. Zamek był teraz oddalony o zaledwie kilka metrów. Z
jękiem dobiegła do ogromnej, otwartej na oścież bramy i potknąwszy się, upadła.
W tej samej chwili pogoń znalazła się tuż przy niej, wyjąc jak piekielne
demony, triumfujące nad potępioną duszą. Ale ociekające śliną kły chwyciły
powietrze, i choć wyraźnie czuła ich gorące, smrodliwe oddechy, oczekiwany atak
nie nastąpił.
Powoli odwróciła głowę. Zziajane jak i ona potwory, siedziały tuż przed
progiem, jak gdyby zatrzymane przez niewidzialną barierę. Ich ogromne ślepia,
lśniły niczym czerwone lampki, na tle grafitowego nieba. Wbrew pozorom nie było
w nich ani okrucieństwa, ani wrogości. Ożywiało je za to nieuchwytne tchnienie
życia, obcego i dziwnego, z jakim nigdy dotąd się nie zetknęła.
Nie miała ochoty dłużej im się przyglądać, więc powoli podniosła się z
klęczek i czujnie rozejrzała dookoła. Znalazła się na niewielkim dziedzińcu,
otoczonym z trzech stron tonącymi w mroku krużgankami, a z czwartej wysokim
murem z bramą, przez którą wbiegła. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco, ale
przynajmniej było tu bezpieczniej niż na zewnątrz. Ponownie zerknęła za siebie
i wzdrygnęła, napotykając spojrzenie pełne oczekiwania i nieludzkiej
inteligencji czuwających przed bramą potworów. Potem jej wzrok powędrował w
kierunku kolejnego przejścia, tym razem dużo mniejszego. Wtedy zauważyła, że i
tutaj nie była sama. Powolnym, posuwistym krokiem zbliżał się, wysoki, chudy
mężczyzna, o wykrzywionej groteskowo twarzy i bezbarwnych, bladych oczach.
Dopiero gdy znalazł się tuż przy niej, spostrzegła ich puste, martwe
spojrzenie.
Zamarła, sparaliżowana strachem. Tym razem nie miała już dokąd uciec.
Jednak ku jej zdumieniu, mężczyzna wykonał przed nią głęboki ukłon i odezwał
się ochrypłym, dudniącym głosem.
- Nasz pan cię oczekuje.
- Wasz pan? – zdziwiona, powtórzyła te słowa. Pierwsze, jakie dane
było jej wypowiedzieć w tym dziwacznym miejscu.
Choć wciąż niepomiernie zdumiona, bez sprzeciwu podążyła za swym
trupiobladym przewodnikiem. Ich ciche kroki, odbijały się głuchym echem,
podczas gdy mijali kolejne puste komnaty, ustawione w amfiladzie i tak jednostajne,
że po kilku minutach całkowicie straciła orientację. Czuła się nie tylko
nieziemsko zmęczona, ale także przygnębiona tą całą otaczającą ją szarością, we
wszelkich, różnorakich odcieniach.
Najgorszy był jednak wąski korytarz, w który właśnie skręcili. Panował w
nim niemal całkowity mrok, gdzieniegdzie rozjaśniony tylko przez nieliczne
pochodnie umieszczone wysoko na zawilgoconych ścianach. Zanim zdążyła nabawić
się początków klaustrofobii, stanęli przed solidnymi, okutymi drzwiami. Mroczny
przewodnik zwrócił twarz w jej stronę i gestem zachęcił do otwarcia drzwi.
- Twoja komnata. Możesz tu odpocząć i odświeżyć się. Zostaniesz
obudzona na kolację.
Z trudem powstrzymała wszystkie pytania, cisnące się na usta. Pokój był
niewielki, na wprost poprzez strzeliste okna, widziała ponury krajobraz tego
miejsca, po prawej ogromne łoże, a naprzeciwko niego kominek, na którym
przyjaźnie trzaskał ogień. Może i było to niewiele, ale poczuła ulgę, gdy w
końcu mogła rozciągnąć się na miękkiej pościeli. Usłyszała odgłos zamykanych
drzwi i chrobot przekręcanego w zamku klucza.
„Jakbym miała dokąd uciec” – pomyślała z ironią. Na sen nie musiała długo
czekać. Była tak wyczerpana tym, co przeżyła, że wystarczyło przymknąć oczy, by
odpłynąć w niebyt.
2.
Sen w śnie.
Bo przecież była pewna, że to nie jawa.
Jeszcze wczoraj, po męczącym dniu pełnym przygotowań do wyjazdu i
pakowaniu walizek, zasnęła w swoim własnym łóżku, znajdującym się na poddaszu
niewielkiego domu. Otulona pierzyną, bezpieczna wśród dobrze znanych sobie
czterech ścian i z nadzieją, że pierwsza samodzielna podróż za granicę będzie
ekscytującym przeżyciem.
Potem znalazła się w tym okropnym lesie, ścigana przez hordę potworów z
piekła rodem. I dotarła do dziwacznego zamku, którego właściciel ponoć na nią oczekiwał.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i oderwała się od kontemplowania ponurego krajobrazu
za oknem. Została przecież zaproszona na kolację, może więc zdoła dowiedzieć
się czegoś więcej.
Skrzywiła się patrząc na rzeczy, które pojawiły się, gdy ona spała. Przed
kominkiem stała ogromna wanna, pełna gorącej wody. Obok na krześle leżało coś,
co chyba miało służyć jako ręcznik, a przez oparcie przewieszona była
śnieżnobiała sukienka. Najwyraźniej zadbano, by nie pojawiła się przy stole
brudna i śmierdząca.
Kąpiel przywróciła odrobinę dobrego humoru. Kiedy wytarła się do sucha, a
mokre włosy zawinęła w zmyślny turban na głowie, podniosła z oparcia
przyniesiony strój. Suknia, cała z koronki, sięgała aż do kostek, zgrabnie
podkreślając figurę i stanowczo zbyt mocno obnażając dekolt. Zdziwiła się
trochę brakiem obuwia, ale posadzki były tu na tyle gładkie, że nie kaleczyły i
tak już obolałych stóp.
Ulubiona piżama w błękitne paseczki, zmieniła się w szarobury łach, pełen
dziur i rozdarć. Bez żalu zwinęła swoje stare ubranie w kłębek i rzuciła je na
pastwę ognia. Przez chwilę patrzyła w zamyśleniu, jak płonie, potem drgnęła
słysząc ciche pukanie.
Do środka wszedł ten sam blady i chudy mężczyzna, zatrzymując się jednak
tuż w progu.
- Kolacja czeka.
Z westchnieniem żalu podniosła się z klęczek. Przeczesała dłonią wilgotne
jeszcze włosy i rozejrzała dookoła. Choć wciąż obca, to ta niewielka komnata
stanowiła jedyną przyjazną rzecz w tym świecie. Ale podejrzewała, że protesty
na nic się nie zdadzą. Dlatego w ciszy podążyła za swym ponurym przewodnikiem,
czując wolno kiełkujące w głębi duszy, przerażenie.
Komnata, do której została zaprowadzona, była tak ogromna, że jej sufit
tonął w nieprzeniknionych ciemnościach. Na kominku, tak wielkim, że zmieściłby
się w nim jej dawny pokój, płonął ogień. Przed nim stał kamienny stół, z dwoma
krzesłami umieszczonymi po jego przeciwległych końcach. Choć na pierwszy rzut
oka, nie zauważyła żadnego towarzystwa, to podświadomie wyczuwała czyjąś
obecność.
Podeszła bliżej i wtedy z cienia wynurzyła się przygarbiona postać.
Choć... Chyba jej się tylko tak w pierwszym momencie wydawało, bo mężczyzna,
który spoglądał na nią z półuśmiechem na ustach, był niczym ucieleśnienie
wszelkich kobiecych pragnień. Przystojną twarz okalały falujące złociste loki,
a spojrzenie błękitnych oczu z wyraźną aprobatą mierzyło jej postać. Był tak
wysoki, że gdy podszedł bliżej, poczuła się onieśmielona i zakłopotana. Jakoś
nie bardzo pasował do tej dziwacznej i ponurej krainy.
- Witaj. – Miał głęboki i aksamitny głos. – Czekałem na ciebie.
- Na mnie? – odchrząknęła. – To zabrzmiało trochę... nieszczerze?
- Po co zawracać sobie głowę głupstwami, skoro czeka na nas tak
wiele przyjemności. – Pochylił się, aby ująć jej dłoń, ale dziewczyna była
szybsza. Odskoczyła do tyłu i przyglądała się mu ze zmarszczonymi brwiami.
Niepokój, który czuła, pogłębiał się z każdą sekundą.
- Kim jesteś? Kim jesteś naprawdę? – Twardy ton jej głosu zaskoczył
go.
- Czyżbym nie trafił w twój gust? – spytał drwiąco. – To może
spróbuję inaczej?
Cofnął się o krok do tyłu, a potem jego sylwetka delikatnie zamigotała i
cała, misternie dopracowana iluzja rozwiała się. Przed nią stał całkiem inny
mężczyzna, odrażający, straszny, obcy w swej inności.
I fascynujący...
W milczeniu przyglądała się na wpół nagiej, muskularnej postaci, o
czarnych szczeciniastych włosach opadających w nieładzie na ramiona. Twarz miał
szczupłą, o wyraziście zarysowanym podbródku, prostych ustach i lekko skośnych
oczach. Całą jej lewą stronę pokrywał dziwaczny tatuaż, o poskręcanych wzorach.
Kolor tęczówek był tak jasny, że niemal zlewał się w jedno z białkami, a
źrenice pionowe jak u gadów. Mimowolnie przypomniała sobie tamte ścigające ją
stwory, ich czerwone ślepia i pokryte ciemnym pancerzem ciała. A przecież jego
skóra miała taki sam, lekko grafitowy odcień, co ich łuski...
- Czy teraz jesteś zadowolona?
Nawet głos zmienił swą barwę. Był teraz ochrypły i pełen jadu.
Zniknął cały urok i piękno poprzedniej postaci. Jednak pomimo to nie czuła
się zawiedzona. Fałszywa wizja, którą przed nią roztoczył, na tle otaczającej rzeczywistości,
wydawała się o wiele bardziej odrażająca.
- Pytam, czy teraz jesteś zadowolona? – powtórzył, zbliżając się do
niej z gracją dzikiego kota. Potem pochylił się i z paskudnym uśmiechem na
ustach, przybliżył swą twarz do jej oblicza. Dobrze wiedział co może zobaczyć,
jednak w oczach dziewczyny nie wyczytał ani strachu, ani obrzydzenia. Było
zaskoczenie i zdumienie, lecz ani odrobiny lęku, którym tak bardzo lubił się
delektować.
- Teraz jestem zadowolona – przerwała milczenie.
Zmrużonymi oczyma wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Bała się
poruszyć, niemal oddychać, bo to co teraz czuła, było tak nieoczekiwane, że nie
umiała tego nawet nazwać. Jedno było jednak pewne – ten facet był tak naładowany
erotyzmem, że wyczuwała go każdą, najmniejszą nawet komórką swego ciała.
Kimkolwiek był, nigdy z czymś podobnym się nie spotkała.
- Zastanawiające – mruknął, wyciągając dłoń i dotykając policzka
dziewczyny.
Zadrżała pod tą pieszczotą, czując jak ciało ogarnia dziwna niemoc.
Gardło zaschło, kolana zrobiły się miękkie niczym wata, a na policzkach
wykwitły rumieńce. Przyglądał się temu z wciąż takim samym, nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
- Bardzo dziwne...
Jedną ręką objął dziewczynę w pasie, potem przesunął dłoń nieco niżej i
ścisnął pośladki. Nawet przez materiał wyczuwała ciepło tego dotyku. Druga,
pieściła teraz szyję i kark, potem dotarła do wycięcia dekoltu, zataczając
leniwe kółka na piersiach. Zaczęła ciężko oddychać, z trudem łapiąc powietrze,
przez na wpół uchylone usta. Pożądanie, narastające niczym górska lawina,
pozbawiło ją możliwości wyboru. Naprężyła całe ciało i jeszcze mocniej do niego
przylgnęła, czując wilgoć między kurczowo zaciśniętymi udami. Kiedy zaczął
ustami pieścić jej szyję, niesamowicie podniecona cichutko jęczała, wijąc się w
jego objęciach. Była tak pochłonięta tymi doznaniami, że nie zauważyła
zdumienia malującego się w oczach mężczyzny.
Chwyciwszy skraj sukni, jednym szarpnięciem zerwał ją, odrzucając na bok.
Potem gwałtownym ruchem odwrócił dziewczynę do siebie plecami i przycisnął do
ściany, całym ciężarem muskularnego ciała. Westchnęła, kiedy poczuła kamienną
twardość członka, ocierającego się o wypięte pośladki. Przez chwilę drażnił się
z nią, zaledwie muskając dłońmi rozpaloną skórę, potem jego ręce zacisnęły się
na jędrnych piersiach, masując je i ugniatając z coraz większą siłą. Ale choć
najwyraźniej niebywale podniecony, nie posunął się do tego, by zdjąć spodnie. W
zamian za to, wcisnął dłoń pomiędzy wilgotne uda, pieszcząc jej gorące wnętrze
i wsłuchując się w głośne już teraz jęki rozkoszy. Nie pamiętał kiedy ostatni
raz kobieta zachowywała się w ten sposób w jego ramionach. Owszem, dopóki nie
zmienił postaci, rozwiewając stworzoną przez siebie iluzję, wszystkie z zachwytem
przystawały na każdą, nawet najbardziej wyuzdaną propozycję. Ale pod koniec,
gdy już przestawał panować nad swoim fałszywym wizerunkiem, niektóre
wrzeszczały jak opętane, a inne mdlały.
Dlaczego ona zachowywała się inaczej?
Jego palec coraz szybciej poruszał się w ciasnym i wilgotnym wnętrzu.
Uwięziony w spodniach członek pulsował, rozpychając mało elastyczny materiał.
Kiedy dziewczyna zaczęła szczytować, naprężając całe ciało i głośno krzycząc,
poczuł że i on musi podążyć za nią. Przez chwilę wsłuchiwał się w jej z wolna
uspokajający się oddech, a potem odwrócił ją przodem i pchnął na kolana. Nie
zaprotestowała ani nie okazała zdziwienia. Bez odrobiny nieśmiałości zsunęła mu
spodnie, a następnie drżącymi dłońmi otoczyła męskość i pochyliwszy się, nieoczekiwanie
objęła wargami. Wilgotne i ciepłe usta, zaciśnięte wokół nabrzmiałego członka,
przyniosły mu tak wielką rozkosz, że wystarczyło zaledwie kilka rytmicznych
ruchów głowy, by wytrysnąć potężnym strumieniem.
Jeszcze przez chwilę smakował dopiero co przeżyty orgazm, potem chwycił
dziewczynę za ramiona i podniósł. Wpatrywał się w zarumienioną twarz,
rozszerzone źrenice i nabrzmiałe wargi. Cała ta sytuacja była tak
nieoczekiwana, że i w jego głowie panował prawdziwy mętlik.
Również ona zdawała się być oszołomiona tym, co między nimi zaszło.
Podniecenie jednak minęło i nadeszło poczucie wstydu. Gwałtownym ruchem wyrwała
się z jego objęć mężczyzny i chwyciwszy leżącą na podłodze suknię, uciekła.
3.
Od kilku godzin leżała skulona na ogromnym łożu. Wpatrywała się nic
niewidzącym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Choć ciało pozostawało
nieruchome, w umyśle panował prawdziwy chaos, a splątane myśli nie pozwalały na
żadne sensowne wnioski.
Dlaczego tak łatwo mu uległa? Ona, zwykle tak bardzo opanowana w tych
sprawach, z dystansem podchodząca do wszelkich nowych znajomości. Tymczasem
rzuciła się w ramiona zupełnie obcego mężczyzny, z pasją, o którą nigdy, by się
nie posądziła.
To musiał być sen! Bardzo realny i autentyczny, ale jednak sen.
Podświadomość spłatała figla, stwarzając coś tak bardzo prawdziwego, że niemal
namacalnego. Choć nie potrafiła się z niego wyrwać, to wierzyła, że kiedy
nadejdzie pora, obudzi się w swoim własnym łóżku.
Nie chciała tego, ale w głębi duszy poczuła odrobinę żalu.
Jaka szkoda, że niedane było jej spotkać podobnego mężczyzny w realnym
świecie. Może trochę mniej demonicznego i bardziej ludzkiego, ale o takiej
samej aurze zwierzęcego magnetyzmu, który roztaczał wokół siebie gospodarz. Jak
daleko sięgała pamięcią, marzyła o kimś takim jak on - silnym, męskim, a
jednocześnie niezdolnym oprzeć się jej urokowi.
Przewróciła się na plecy i rozrzuciwszy ręce, zaczęła się śmiać. Najpierw
cichutko, potem coraz głośniej. W końcu chichocząc, wstała z łóżka i podeszła
do ogromnego lustra w pokrytej patyną ramie, stojącego w rogu komnaty.
Spojrzała na nią dobrze znajoma piegowata twarz w kształcie serca, o dużych
zielonych oczach i lekko zadartym nosie. Ciemnobrązowe, niemal czarne loki,
wijąc się opadały na nagie ramiona. Należała do tych niewysokich kobiet, o
krągłych kształtach, smukłej talii i dość masywnych nogach.
Przez chwilę analizowała każdy szczegół swojego wyglądu, przesunęła
dłonią po pełnych piersiach i płaskim brzuchu, na palec nawinęła kosmyk włosów.
W zamyśleniu przygryzła wargi. Nie nadawała się na bohaterkę płomiennego
romansu, nawet tego najbardziej nierzeczywistego. Była zwykłą dziewczyną, o
trzeźwym i analitycznym umyśle, daleką od wiary we wszelkie nadprzyrodzone
zjawiska. Wyobraźnia spłatała jej figla, tworząc obraz mężczyzny, który w
realnym świecie nigdy nie zwróciłby na nią uwagi.
Tym razem w jej wzroku pojawił się smutek. Żal, że kiedyś będzie musiała
się obudzić i znów pozostaną tylko marzenia, o kimś, kto mógłby się stać całym
światem.
4.
Trudno było w tym miejscu mierzyć upływający czas, bo dzień niczym nie
odróżniał się od nocy. Dlatego, kiedy obudziwszy się otwarła oczy, przez chwilę
nie tylko nie umiała sobie przypomnieć gdzie się znajduje, ale także nie
potrafiła powiedzieć, jak długo spała.
Potem powróciły wspomnienia. Mężczyzny o demonicznym wyglądzie, rozkoszy,
którą jej podarował, niewesołych myśli kilku ubiegłych godzin i żalu
spowodowanego ulotnością tych doznań.
Miała ochotę zaszyć się ponownie w jedwabistej pościeli, ale aromatyczny
zapach jedzenia, który do niej dotarł, sprawił, że szybko zmieniła plany. Na
stoliku stał apetycznie wyglądający posiłek. Co prawda z reguły nie jadała na
śniadanie pieczystego, ale tym razem wiedziała, że zrobi wyjątek. Mięso okazało
się bardzo kruche i smaczne, a chleb miękki i sycący. Wysoki kielich pełen był
krystalicznie przejrzystej wody. Posiłek, choć oryginalny, w błyskawicznym
tempie znikał z talerza. Zdążyła jeszcze przelotnie pomyśleć, że ma bardzo
rzeczywisty smak, po czym oblizała
palce.
Kiedy już przemyła twarz, z oparcia fotela podniosła jedyne dostępne
ubranie; koronkową sukienkę rozdartą ubiegłej nocy. Ku jej zdumieniu, materiał
był nietknięty, czysty i bez jakichkolwiek śladów po reperacji. Widocznie
obsługa była tu równie szybka, co niewidoczna. Włosy musiała pozostawić
rozpuszczone, bo nie miała niczego, czym można, by było je związać.
Przez dłuższą chwilę stała naprzeciwko drzwi, zastanawiając się czy są
otwarte i jakie konsekwencje może ponieść, jeśli przekroczy ich próg bez
wyraźnego pozwolenia. Ale w końcu ciekawość zwyciężyła i dziewczyna wyszła na
zewnątrz.
Przez cały dzień wałęsała się po ogromnej, ponurej budowli. O dziwo,
pozostawiono jej całkowitą swobodę i bez przeszkód mogła poruszać się w obrębie
murów. Jednak wielu drzwi nie dało się otworzyć, pomimo, iż nigdzie nie było w
nich widać jakiegokolwiek zamka. Podczas tej wędrówki nie spotkała żywej duszy,
choć stale wyczuwała czyjąś niewidzialną obecność. Kiedy zmęczona wróciła do
swej komnaty, czekał już tam na nią suto zastawiony stół.
„Prawdziwy dom duchów” – pomyślała rozbawiona, zasiadając do posiłku.
Potem ponownie wybrała się na przechadzkę. Nie kierowała nią już tylko
zwykła ciekawość, lecz również pragnienie spotkania z panem tego zamku. Ale
towarzyszył jej tylko własny, nikły cień i echo cichych kroków w każdej z
pustych komnat. Powoli, ogarniała ją dziwna irytacja, która zamieniła się w
furię, gdy po powrocie znów zastała gotowy posiłek, przygotowany przez
niewidzialne istoty. Z wściekłością zgarnęła całość ze stołu i wyrzuciła za okno.
Dużo czasu upłynęło, kiedy udało jej się w końcu zasnąć, ale snem niespokojnym
i pełnym niewyraźnych majaków.
Obudziła się niewyspana, poddenerwowana i straszliwie głodna. Ciężko było
zorientować się czy to ranek, czy też wieczór, bo barwa nieba w tej krainie
nigdy się nie zmieniała. Ale tym razem na zewnątrz panowała niczym niezmącona
cisza. Umilkł wiatr, który z taką siłą hulał na tym pustkowiu. Zaciekawiona,
wyjrzała przez okno i z cichym okrzykiem strachu, przysłoniła dłonią usta. Od
zachodu zbliżały się ogromne, skłębione chmury, których atramentową czerń, co
rusz rozświetlały jasne błyski. Z pewnością była to burza, ale tak niepodobna
do dobrze znanych nawałnic, jak letni deszcz do zimowej zawieruchy.
Tym razem masywne drzwi stawiły nieoczekiwany opór. Kilka razy szarpnęła
ze złością mosiężną klamką, po czym z rezygnacją usiadła na łóżku. Ssanie w
pustym żołądku dodatkowo pogorszyło humor. Poza tym w komnacie robiło się coraz
chłodniej, a na zewnątrz właśnie rozpętało się piekło.
Niebo raz po raz rozcinały oślepiająco jasne błyskawice, a huk
towarzyszących im grzmotów zlewał się w jedno z dziko wyjącym wiatrem.
Przerażającej nawałnicy nie towarzyszył za to deszcz. Ani jedna kropla nie
spadła z nieba na wysuszony i popękany grunt. Grube szyby okien, co chwila
dygotały w takt nieokiełznanych podmuchów, a dookoła rozlegał się głuchy szmer
obcych dźwięków.
Nie należała do strachliwych, lecz całe to przedstawienie, zgotowane
przez matkę naturę, przeraziło ją. Skuliła się w rogu łoża i naciągnąwszy koc, aż
pod brodę, szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w szalejącą na zewnątrz
burzę.
Nagle, jeden z gwałtowniejszych porywów wiatru otworzył okno i z ogromną
siłą wtargnął do środka. Zerwała się na równe nogi i podbiegła, usiłując nie
zważać na ogłuszający hałas i pył sypiący się do oczu. Kiedy w końcu udało się jej
wygrać walkę z opornym skrzydłem, odwróciła się, zamierzając powrócić do swej w
miarę bezpiecznej kryjówki. I wtedy zamarła w bezruchu.
W drzwiach stał olbrzym o połyskujących czerwienią oczach.
Bez chwili namysłu, rzuciła się w jego kierunku, usiłując przecisnąć się
poprzez niewielką szparę, pomiędzy przytłaczającą sylwetką, a framugą drzwi.
Ale potężna ręka z ogromną siłą odrzuciła ją z powrotem, tak że upadła na
posłanie, głową uderzając w jeden z słupów łoża. Ten cios na kilka sekund ją
oszołomił. Potem spojrzała ze zdumieniem na swego przeciwnika, z ledwością
rozpoznając w tej groteskowej, strasznej postaci, pana na zamku. Jego wygląd w
niczym nie przypominał fascynującego mężczyzny, którego tak bardzo chciała
spotkać poprzedniego dnia.
Obserwował ją spod zmarszczonych brwi, mrużąc oczy z wyraźną pogardą.
Szyderczy uśmiech odsłaniał ostre jak u wilka zęby. Dopiero teraz uzmysłowiła
sobie, że tak naprawdę nic nie wie o tym niezwykłym stworze; nic poza tym, że od
pierwszego spotkania wydawał się kimś niesłychanie fascynującym.
Powolnym krokiem podszedł do niej i lekko się pochylił. Głos miał
schrypnięty, pełen, z trudem tłumionych, emocji.
- Pragnę twojej krwi... Natychmiast!
Jeżeli liczył na to, że te słowa ją przestraszą i sparaliżują, to musiał
potężnie się zawieść. Dziewczyna sturlała się na drugą stronę łóżka i zerwawszy
na równe nogi, podbiegła do okna. Ale one ani drgnęło, choć użyła całej swojej
siły, by je otworzyć. Za swoimi plecami usłyszała śmiech pełen pogardy.
- Pozostanie tak długo zamknięte, jak będę sobie tego życzył. Drzwi
również. Stąd nie ma ucieczki...
Powoli odwróciła się w jego kierunku. Zbliżał się ze spokojem i
pewnością, przekonany o swej przewadze. Tylko że ona ani myślała się poddać. Co
prawda wszystkie drogi ucieczki były odcięte, a przeciwnik mógłby zgnieść ją
przysłowiowym małym palcem, lecz zostało coś jeszcze.
Wspiąwszy się na palce, zarzuciła ręce na muskularne ramiona i pocałowała
go. Usta miał zimne niczym kawałek lodu, ale nie pozostał obojętny wobec tej
pieszczoty. Odwzajemnił pocałunek z taką siłą, że niemal zabrakło jej tchu.
Delikatna iskra pożądania w okamgnieniu zamieniła się w potężny płomień. Byli
bezbronni wobec namiętności, która ogarniała ich ciała i umysły. Żadne nie
umiało sobie wytłumaczyć, dlaczego reagowali na siebie nawzajem, z taką siłą.
Przycisnął ją do ściany i lekko uniósł. Na chwilę przerwała pocałunek i
ująwszy szczupłą twarz w swoje dłonie, intensywnie wpatrzyła się w nieludzkie
oczy.
- Nic nie rozumiem – wyszeptała bezradnie. – A przecież nawet nie
znam twojego imienia...
Stał w bezruchu, pozwalając, by opuszki palców delikatnie pieściły jego
gładką jak marmur skórę policzków. Była pierwszą kobietą, której świadomie
pozwolił na taki gest. Gdyby spróbowała to zrobić któraś z poprzednich
kochanek, skręciłby jej kark. Potem ucałował wnętrze smukłej dłoni, wędrując
ustami wzdłuż przedramienia, delektując się zapachem i aksamitną miękkością skóry.
Cóż było takiego w tej dziewczynie, że nie potrafił się oprzeć? Dlaczego
właśnie ona wzbudzała w nim tyle pożądania, tyle obcych uczuć?
- Kim ty jesteś? – Głos miał ochrypły i zniekształcony.
- Mam na imię Tamara. Tylko nie wiem skąd się wziąłeś w moim śnie?
- To nie sen! – Jęknęła, gdy ustami zaczął pieścić płatek jej ucha.
Bawił się nim, na przemian przygryzając go i lekko dotykając czubkiem języka. –
Wierz mi, to nie sen Tamaro...
- Ale ja... – Wplotła dłonie w jego włosy i napięła całe ciało,
kiedy poczuła gorącą dłoń pomiędzy udami.
Znów ją pocałował. Tym razem wpił się niemal spazmatycznym ruchem,
rozpoczynając szalony taniec z jej językiem. Brutalnie pieścił jędrne pośladki,
nie zważając na to, iż z pewnością zostawi na nich purpurowe ślady na długie
tygodnie.
Ale dziewczyna wcale nie pozostała mu dłużna. Nogami oplotła jego biodra
i przylgnęła z niespodziewaną siłą, całą sobą błagając o więcej. Nie
potrzebowała teraz wyjaśnień czy powodów, chciała tylko jednego – jeszcze raz
przeżyć taką samą rozkosz, jak poprzednim razem.
Tylko że on nagle przerwał. Odsunął się od niej ciężko dysząc, a drżące
dłonie zacisnął w pięści.
- Oni cię tu przysłali! Myślą, że się ugnę?
Wciąż lekko oszołomiona, spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie rozumiała
o czym mówił, kim byli „oni” i dlaczego mieliby wysyłać akurat ją? Ale mężczyzna
stojący naprzeciw, nie miał żadnych wątpliwości. W jego wzroku wyczytała teraz
prawdziwą nienawiść i wściekłość tak wielką, że przywołała znajome obawy.
Nie czekał na odpowiedź. Gwałtownym ruchem chwycił i zarzucił ją sobie na
ramię, tak że zwisała teraz głową w dół. Włosy całkowicie zasłoniły widok, ale
wyraźnie czuła, jak wynosi ją z komnaty i szybkim krokiem kieruje się na
zewnątrz. Próbowała wyzwolić się z tego uścisku, lecz twarde jak kamień mięśnie
nie dawały najmniejszej bodaj szansy na ucieczkę. Krzyczała, ale głos utonął w
huku nawałnicy, która uderzyła w nich, gdy tylko znaleźli się na centralnym
dziedzińcu.
W końcu zrozumiała, że idzie w stronę bramy. Tej, przez którą tu dotarła
i tej, przed którą czekały na nią krwiożercze stwory z mrocznego lasu.
Wiedziała już, co chciał zrobić, choć wciąż nie rozumiała dlaczego?
Postawił ją na ziemi, lecz nawet teraz nie miała najmniejszych szans na
wyrwanie się z żelaznego uścisku muskularnych ramion. Ze strachem spojrzała
przed siebie. W odległości kilku metrów, niemal na progu wejścia, siedziały
przygarbione dwa łuskowate potwory, a ich ślepia wpatrywały się w nią ze
złośliwą, nieludzką satysfakcją. Nie miała wątpliwości, że czekały na posiłek,
którym miała być ona.
- Wciąż są głodne – wyszeptał jej do ucha. Zamarła z przerażenia, bo
powoli zaczął docierać do niej sens tej wypowiedzi i tego, co zamierzał zrobić.
- Proszę! – Jeszcze raz szarpnęła się, próbując wyswobodzić.
- Prosisz? – Delektował się zapachem strachu, swojej niewątpliwej przewagi
i tego, co ujrzał w szeroko otwartych oczach dziewczyny. – Twoja prośba to o
wiele za mało, bym zrezygnował z tego, co za chwilę zrobię...
Znieruchomiała, jakby uznając, że dalsza walka i tak jest bezcelowa.
Lekko drżała w jego ramionach, choć trudno było powiedzieć czy bardziej ze
strachu, czy też z zimna.
- Co jeszcze możesz mi dać, bym darował ci życie?
Nie odpowiedziała, bo żadne słowa nie wydawały się dość dobre. Ta cała
sytuacja była tak nierzeczywista, że nawet to, iż śniła, przestało być dobrym
wytłumaczeniem. Kiedy poczuła, że mężczyzna przygotowuje się do wypchnięcia jej
na zewnątrz, zbyt wielkie napięcie, strach i zmęczenie, pozwoliły pogrążyć się
w błogosławionej nieświadomości i dziewczyna najzwyczajniej w świecie zemdlała.
5.
Za oknem znów panował dawny spokój, o ile można było tak nazwać stan, w
którym słychać było jednostajne wycie porywistego wiatru. Usiadła, czując że
głowa pęka jej z bólu.
Na kominku palił się dość pokaźny ogień, przed nim stała wanna pełna
parującej wody, a stół zastawiony był wykwintnym posiłkiem. Gdyby nie siniaki
na obolałych ramionach, mogłaby uznać, że przeżycia poprzedniego dnia były
tylko złudzeniem.
Choć zajęło to trochę czasu, doprowadziła się do porządku i samotnie
zasiadła przy stole. Jeszcze nigdy w życiu, żadne jedzenie nie było tak
smaczne, żadna woda tak cudownie orzeźwiająca. Dopiero, gdy ustał dokuczliwy
ból w głowie, zaczęła rozmyślać o swoim położeniu.
Przestała cokolwiek rozumieć. To coś trwało zbyt długo jak na zwykły,
nocny koszmar, a jednocześnie nie mogło być prawdziwe. Czary? Magia? Nie
potrafiła w nie uwierzyć, nie przypadkowo przecież jako kierunek studiów
wybrała taki przedmiot jak fizyka. A jednak wszystko było tak realne, tak
prawdziwe...
Wstała i zamyślona podeszła do drzwi, będąc niemal pewna, że i tak są
zamknięte. Jednak wystarczyło tylko lekko nacisnąć klamkę, by bezszelestnie się
otwarły.
Musiała zrobić jedną rzecz. Znaleźć pana tego zamku i zażądać wyjaśnień,
jakkolwiek nie byłyby one nieprawdopodobne.
Długo błąkała się po pustych i zimnych korytarzach, kilkakrotnie
trafiając z powrotem do punktu wyjścia. Ale później zauważyła nikły blask
światła, prześwitujący przez szparę, przy podłodze masywnych drzwi. Bała się
tego, którego mogła za nimi spotkać, ale znacznie gorsza była niepewność i
poczucie zagubienia. Dlatego, głęboko odetchnąwszy, nacisnęła klamkę i cichutko
wślizgnęła się do komnaty.
Była podobna do tej, w której i ona mieszkała. Wysokie, smukłe okna z
widokiem na smoliste morze, kominek, w którym żarzył się ogień, ogromne łoże z
baldachimem i dwa podniszczone już fotele.
Siedział zamyślony w jednym z nich, wpatrując się w złotawą poświatę
płomieni. Tym razem prócz spodni, miał na sobie coś, co wyglądem przypominało
czarną koszulę. Palcami prawej dłoni rytmicznie bębnił o oparcie fotela, a lewą
podpierał głowę. Pomimo że nawet nie spojrzał w jej stronę, była pewna, iż doskonale
wiedział o jej obecności. Ale dopiero kiedy podeszła bliżej i usiadła
naprzeciwko w drugim z foteli, spojrzał na nią mrużąc oczy.
- Czego chcesz?
- Wyjaśnień. Też byś ich chciał, gdybyś zasnął we własnym łóżku, a
obudził się pośrodku ponurego lasu, ścigany przez krwiożercze potwory.
- Nie robiły tego bez powodu.
- Ha! Ale ja go nie znam! Najpierw one, potem ty i... – Nie odważyła
się do końca sformułować swoich myśli.
- Ja i...? – uśmiechnął się chytrze.
- Domyśl się! – Głos zabrzmiał niezamierzenie piskliwie. Czuła
narastające zdenerwowanie, bynajmniej nie dlatego, że nie chciał udzielić
odpowiedzi na proste pytanie.
Mężczyzna nagle wyprostował się i zaczął śmiać. Jego niski głos, dudnił
ogłuszających echem w prawie pustej komnacie. Zacisnęła zęby i czekała, aż
skończy. Przyrzekła sobie, że tym razem nie da się sprowokować.
- Och, Tamaro, jesteś słodka. Na razie to tylko metafora – spojrzał
na nią złośliwie. – Ale następnym razem nawet udawanie zemdlonej, słabej
dzieweczki, ci nie pomoże.
Prychnęła z irytacją. Słaba, mdlejąca dzieweczka? Dobre sobie! Ponuro
pomyślała o kursie karate, z którego zrezygnowała po kilku lekcjach. Teraz
miała okazję tego pożałować. Pewnie nie zrobiłaby mu większej krzywdy, ale może
choć raz udałoby się przyłożyć w tą jego niewątpliwie przystojną twarz.
Pomiędzy nimi zapanowała męcząca cisza, którą przerwały niespodziewane
słowa.
- To czar wezwania. Bardzo stary i bardzo słaby, ale wciąż jeszcze
potrafiący sprowadzić do mnie nielicznych ludzi.
No tak... Czar.
- Bardzo wyczerpujące wyjaśnienie. Zwłaszcza, że ja nie wierzę w
magię.
Uniósł ze zdziwieniem brwi. Tym razem nie było ono udawane.
- Czyżby w dolinach upłynęło tak wiele czasu, że zapomniano o podstawowych
sprawach?
- W dolinach?
- W dolinach, w lodowych górach. Skoro nie przysłali cię moi
pobratymcy, to musisz pochodzić stamtąd.
- Jest więcej takich jak ty?
- Teraz już tylko odrobina, może z kilka setek – spojrzał na nią z
dobrze widoczną satysfakcją. – A wkrótce, gdy odejdą i oni, będę nareszcie
wolny!
- Czyli to wszystko dookoła, stanowi swego rodzaju więzienie? Ale
jaka jest moja rola?
- Nie wiem – wzruszył ramionami. – Ale jeśli przeżyjesz, będziesz
mogła w odpowiednim momencie wrócić do swojego świata.
- Szalenie pocieszające. Jeśli... – Wykrzywiła się na samo
wspomnienie tego, co wciąż czyhało na nią po zewnętrznej stronie murów. Była
poirytowana wyjaśnieniami, które nie dały nawet cienia szansy na odpowiedź
wobec nurtujących ją pytań. I tym mężczyzną, siedzącym w rozluźnionej pozie
naprzeciwko, z uśmiechem obserwującym jej zakłopotanie, spod na wpół
opuszczonych powiek.
Potem pomyślała, że żal byłoby nie wykorzystać takiej sytuacji. Poczuła
podniecenie, gdy tylko przypomniała sobie jego pocałunki, dotyk w najbardziej
intymnych częściach ciała, nieopisaną rozkosz. Skoro i tak była więźniem w tej
krainie, czy też czymkolwiek innym było to dziwaczne miejsce, to dlaczego by
nie skorzystać z nadarzającej się okazji? Nigdy później nie potrafiła zrozumieć
swego zachowania, ani odwagi, która sprowokowała ją do takiego postępowania.
Ale przecież we śnie, wszystko może się zdarzyć?
Wygodnie rozsiadła się w fotelu i spojrzała prosto w jego oczy. Potem,
powolnym ruchem zaczęła odsłaniać nogi, ciągnąc sukienkę ku górze i prowokując
go do patrzenia. Przez ułamek sekundy widziała w oczach mężczyzny zaskoczenie,
ale kiedy rozchyliła uda, zastąpiło je mroczne pożądanie. Wciąż siedział
nieruchomo, jednak zauważyła z jakim trudem przełknął ślinę. Leniwym ruchem
zwilżyła palce lewej dłoni i przymknąwszy oczy, wsunęła ją pomiędzy szeroko
rozchylone uda. Palec drugiej ręki zmysłowo włożyła do ust, lekko ssąc i
oblizując jego opuszek. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, jaką to mogło
wywołać reakcję. Potem wstała i podeszła do fotela, na którym siedział.
Stanąwszy nad nim i wciąż obserwując jego twarz, pochyliła się i zaczęła od
pocałunku. Z początku delikatnie, następnie coraz bardziej intensywnie, aż w
końcu ich języki stworzyły intymny, śliski splot. W tym samym czasie, jego
dłonie przesuwały się ku górze, podnosząc sukienkę i odkrywając całą jej
nagość. Nagle przerwał pocałunek, by zacząć ssać przez materiał wyraźnie
sterczące sutki, a jego ręce dotarły do jędrnych pośladków, masując je i
ściskając na przemian. Przytulony do cudownie krągłych piersi, doskonale
wyczuwał coraz szybszy oddech Tamary i bijące coraz mocniej, z sekundy na
sekundę, serce.
Dziewczyna lekko odepchnęła jego głowę. Drżącymi z emocji rękoma, zaczęła
rozpinać kolejne guziki koszuli, potem zsunęła ją z muskularnych ramion i
odrzuciła za fotel. Kolistymi ruchami zataczała kręgi po nagim torsie, czyniąc
z tej niewinnej pieszczoty, silny erotyczny bodziec. Bez chwili namysłu wstał i
zmusił ją, by uklękła.
Ale tym razem nie spieszyła się do celu. Najpierw zaczęła masować coraz
bardziej twardniejącą męskość, dopiero później rozpięła spodnie, zsuwając je w
dół. To, co ukazało się jej oczom, przekraczało najśmielsze kobiece fantazje.
Najpierw owinęła ogromnego członka dłońmi, potem rozchyliła usta i
koniuszkiem języka zaczęła delikatnie i z wyczuciem pieścić żołądź. Kiedy
usłyszała głośny jęk, uniosła głowę do góry i patrząc mu prosto w oczy, wsunęła
go sobie prawie w całości do ust. Jego ręka wplotła się we włosy dziewczyny,
podążając za rytmicznymi ruchami głowy. Wilgotne i ciepłe wargi, pieszczące
nabrzmiałą męskość, prowadziły niemal na skraj ekstazy. Ale i on nie chciał tym
razem kończyć zbyt szybko.
Podniósł ją i skierował się ku łożu. Potem postawił przed sobą i ściągnął
z niej suknię, delektując się widokiem nagiego kobiecego ciała, sterczących
piersi, wszystkich tych krągłości, po których z taką rozkoszą przesuwał dłońmi.
- Co jest w tobie takiego niezwykłego Tamaro, że nie potrafię ci się
oprzeć? – cichutko szeptał do ucha. W tym samym czasie jego ręka gładziła
wewnętrzną stronę ud, potem powędrowała wyżej, aż w końcu zanurzył palec w
wilgotnym i ciasnym wnętrzu, wydobywając z ust dziewczyny przesycony rozkoszą,
krzyk. Przez chwilę poruszał nim, wyciągając i wsadzając go z powrotem na całą
długość, pieścił piersi językiem, zataczając kręgi wokół ciemnych i sterczących
brodawek.
Drżała w jego objęciach, pragnąc już tylko jednego – by wszedł w nią
głęboko i do samego końca. Zatraciła się w tym, co robił, pozbyła wszelkich
hamulców. Chciała tylko więcej i mocniej.
- Proszę...!
Przerwał więc i położywszy ją na ogromnym łożu, rozchylił kształtne nogi.
Potem przybliżył się i zaczął przesuwać swym ogromnym organem wzdłuż
nabrzmiałej łechtaczki. Satysfakcję dała mu ekstaza malująca się na twarzy
dziewczyny, jej krzyk i kolejne prośby o więcej. Powoli, bardzo powoli, zaczął
wkładać go do środka. Smakował swoją i jej rozkosz, niczym najwykwintniejszy
deser, aby nagle mocnym ruchem bioder zagłębić się w cudownie wilgotnym
wnętrzu. Początkowo czuł zdecydowany opór, ale było to bez znaczenia, bo z każdym
coraz bardziej gwałtowniejszym pchnięciem, zanurzał się coraz mocniej, bardziej
brutalnie.
Czuł jak oplata jego pośladki swoimi nogami, jak wbija paznokcie w plecy
z taką siłą, że wypływają spod nich strużki krwi. Ale w tej chwili było to
nieważne, bo za każdym pchnięciem, zbliżał się do finału. Wbrew wszelkim swoim
zasadom, pragnął eksplodować w jej wnętrzu, sprawić by orgazm, który
nadchodził, stał się prawdziwym spełnieniem.
Wtulił twarz w szyję dziewczyny, tłumiąc swój jęk i maksymalnie
zwiększając tempo. Kiedy wreszcie zaczęła krzyczeć w szalonej, kulminacyjnej
rozkoszy, naprężając całe ciało i wyginając je w łuk, on także poczuł, że
dłużej nie da rady się powstrzymywać. Doszli w tym samym momencie, niemal
tracąc świadomość, całkowicie przestając kontrolować swe ciała.
Leżał na niej nieruchomo, z trudem oddychając, z wciąż pulsującą męskością
w mokrym wnętrzu. Czuła ciepło rozchodzące się w niej, wilgotną strużkę
spływającą po udzie, usta, które po raz ostatni złączyły się z jej wargami. To
był długi i namiętny pocałunek, zupełnie inny niż pożądanie, które z taką siłą
opanowało ich ciała.
Zmęczenie nie dało im szans na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Położyła
tylko głowę na muskularnej piersi, a on otulił ją ramionami. Z wolna, ich
oddechy uspokajały się. Choć ekstaza minęła, pozostawiła po sobie wspomnienie,
którego nie dało się zapomnieć.
link do części II - (klik)
W reakcjach jakie odczuwamy,brakuje do zaznaczenia opcji: CUDOWNE...
OdpowiedzUsuń