Aż do końca świata (IV)
20.
Nawet jeśli nieśmiało wyobrażałem sobie ponowne spotkanie
z Lailą, to z pewnością nie tak miało ono wyglądać. Brudny, zakrwawiony,
ciągnięty jak pies, z rękoma skutymi potężnymi kajdanami, połączonymi ze sobą
grubym łańcuchem, w sali pełnej ludzi, zaciekawionych, pełnych obrzydzenia i
pogardy. Wolałbym, żeby zabili mnie wcześniej, zamiast pojmać, doprowadzając aż
tutaj. Rany i siniaki na ciele, zbyt wymownie świadczyły o serdecznym
powitaniu, jakie zgotowali mi moi prześladowcy. Co prawda regeneracja
następowała u mnie dużo szybciej niż u zwykłych ludzi, ale nie na tyle, aby
sprostać torturom zadawanym podczas całej tej długiej drogi do celu. Dodatkowym
rozgoryczeniem napełniała myśl o własnej głupocie. Gdybym po dotarciu w niższe
partie gór, zachował ostrożność, nie byłoby mnie dziś tutaj. Pewność, że pościg
nie przekroczy niepisanej granicy z obawy przed interwencją demonów, okazała
się dla mnie zgubna. Przygnębiony, wyczerpany długim brakiem snu i głodem,
stałem się dla nich łatwą zdobyczą.
A teraz patrzyłem prosto w rozszerzone zaskoczeniem oczy
Laili i zamiast strachu czułem tylko zachwyt. Powoli docierała do mnie
świadomość tego, jak pięknie dziś wyglądała. Ciemnozielona suknia podkreślała
delikatność cery, a klejnoty i wymyślna fryzura uwypuklały niecodzienną urodę
dziewczyny. Jeszcze nie tak dawno trzymałem ją w ramionach, pieściłem i
całowałem. A teraz miałem tylko nadzieję, że zakończy moje cierpienia jednym
stanowczym ruchem.
- Możesz go zabić pani. Tą niewątpliwą przyjemność
pozostawiam tobie. A czy zrobisz to szybko, czy też powoli delektując się jego
cierpieniem, zależy już od ciebie. My zaczekamy...
Nie odpowiedziała, tylko z taką siłą zacisnęła dłoń na
rękojeści sztyletu, że aż pobielały jej kłykcie.
Wystarczyło jednak bym spojrzał w jej oczy i wiedziałem,
że tego nie zrobi. Uparta jak zawsze! Powoli podeszła tak blisko, że poczułem
zapach jej ciała. Wyraz twarzy miała zacięty i stanowczy. Dla kogoś
przyglądającemu się tej scenie z boku, wydawać się mogło, że szykuje mi
straszliwą i bolesną śmierć. Ja jednak wiedziałem, co chce zrobić. Dziewczyna
spojrzała prosto w moje oczy i szepnęła:
- Wykorzystaj zamieszanie...
Sztylet musiał być bardzo ostry, bo wystarczył jeden ruch
by przeciąć powróz, którego drugi koniec wciąż trzymał w dłoni jeden z moich
strażników. Przez chwilę zastanowiło mnie, skąd u tak delikatnej panienki
wychowanej w luksusach ojcowskiego zamku, taka odwaga. Potem zrozumiałem, że
nie mogę tracić żadnej z cennych sekund.
21.
Na pierwszy rzut oka, trudno było w nim rozpoznać dawnego
Aidana. Ślady zaschniętej krwi pokrywały go od stóp do głowy, a oprócz
rozciętego uda krwawił jeszcze z pół tuzina lżejszych ran. Włosy miał
zmierzwione i brudne, a twarz opuchniętą i pełną fioletowych siniaków. Na
rozciętej wardze dawało się zauważyć świeżo zakrzepłą krew. Tylko jego oczy
mówiły mi, że wciąż jest tym, którego pokochałam.
Mogłam tylko przeciąć sznur.
Towarzyszący mu strażnicy stali zwróceni twarzami do
podwyższenia, na którym siedziała śmietanka arystokracji naszego księstwa. Ze
spuszczonymi z szacunkiem oczami, całą uwagę kierowali na swego lorda, który w
każdej chwili mógł wydać jakiś rozkaz. Wiedziałam, że kajdany więźnia były zbyt
mocne, aby je zerwać. Miałam tylko nadzieję, że Aidan będzie potrafił
wykorzystać sytuację, gdy otaczało go zaledwie pół tuzina żołnierzy i kłębiący
się tłum ciekawskich gapiów, tak łatwo wpadający w panikę. Jeśli jednak nie...
Demon dobrze wykorzystał jednak element zaskoczenia.
Złożył dłonie razem, tak że łańcuch zwisał z nich luźno, tworząc pętlę o
długości prawie pół metra, po czym gwałtownie okręcił się pięcie, z rozmachem
przenosząc ramiona nad głową stojącego najbliżej strażnika. Mało kto spodziewał
się tego, po kimś kto wyglądał na tak wyczerpanego i poranionego. Luźny łańcuch
smagnął jak bat i odrzucił tamtego w tył, z krwią tryskającą ze złamanego nosa.
Drugi ze strażników obrócił się w wyciągniętym mieczem, w
tejże jednak chwili Aidan chwycił jego ostrze w pętlę łańcucha i wyrwał go z
rąk żołnierza.
Kolejny cios i następny strażnik odleciał w bok, trzymając
się za zakrwawioną twarz. Ponieważ Aidan nie miał skrępowanych nóg, dwoma
susami dopadł do postumentu, po drodze łapiąc rzucony mu przeze mnie sztylet i
zacisnąwszy dłoń na szlacheckim karku lorda Ayrona, przystawił mu ostrze do
szyi. Twarz tamtego posiniała, gdy poczuł zimny dotyk stali, choć nie było pewne
czy bardziej ze strachu, czy też z wściekłości.
Strażnicy i arystokracja stali zdjęci zgrozą i
niedowierzaniem, szlachcianki mdlały z przerażenia, a oczy wszystkich kierowały
się na tego zakrwawionego olbrzyma, który ośmielił się na taki wyczyn w samym
sercu ich twierdzy. To było tak niewiarygodne, że przez dłuższą chwilę nikt nie
wypowiedział ani słowa. Ciszę przerwał dopiero schrypnięty głos Aidana, który
zauważył powoli okrążających go strażników, gotujących się do ataku.
- Jeden ruch, a wyduszę życie z tego mięczaka! – warknął.
Choć zyskał sporą przewagę, to wciąż jeszcze był więźniem
zakutym w potężne kajdany, otoczonym przez całą gromadę wrogów.
Mój ojciec jako pierwszy w komnacie odzyskał panowanie nad
sobą. Ze spokojem podszedł bliżej i gestem dał znać żołnierzom, że mają cofnąć
się kilka kroków.
- Czego chcesz, demonie?
- Oddaj mi mego konia i wolność, a na zawsze zniknę z
waszej przeklętej doliny. Jeśli odmówisz lub spróbujesz mnie oszukać,
przynajmniej nie zginę sam...
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu. Potem lord
skinął głową i rozkazującym gestem uniósł rękę.
- Zgoda. Jeśli potrafisz się wydostać z zamku, pełnego
mego wojska i żołnierzy Ayrona, to droga wolna. Twój rumak będzie czekał przy
głównej bramie. Weźmiesz konia i zostawisz lorda. Potem damy ci pięć minut
przewagi, zanim ruszy pogoń. I tylko tyle.
Ludzie posłuszni jego rozkazowi, pośpiesznie spełnili
polecenie i rozstąpili się na boki, tworząc dość szerokie przejście aż do
wysokich drzwi komnaty balowej. Popychając przed sobą unieruchomionego
arystokratę, Aidan zszedł z podium. Lecz zrozumiałam, że choć przed sobą
trzymał żywą tarczę, to jego pleców nie osłaniały żadne zabezpieczenia.
Podstępny atak i uderzenie od tyłu, miały więc spore szanse powodzenia. Chyba
że...
Pochyliłam się i podniosłam porzucony w walce jeden z
mieczów. Wieki minęły od kiedy po raz ostatni miałam taką broń w dłoni, tocząc
udawane bitwy ze starszym o rok bratem i kuzynem. Może i nie miałabym szans w
bezpośrednim starciu, ale z pewnością wystarczyłoby mi umiejętności by
odparować pojedynczy atak.
W oczach Aidana wyczytałam niemą prośbę, bym się do tego
nie mieszała. Jeszcze czego! Już ja dopilnuję, aby ponownie zabrał mnie ze
sobą. Unosząc przód sukni, dałam zamaszysty krok do przodu, z żalem myśląc o
wygodnym męskim stroju, schowanym na planowaną dziś wieczorem ucieczkę.
Ojciec chyba
pierwszy zorientował się w mych zamiarach, bo jego brwi zmarszczyły się w
nagłym grymasie wściekłości. Dookoła rozległ się cichy szmer zdumionych głosów,
gdy podeszłam do Aidana i z mieczem w dłoni, odwróciłam się tyłem, niemal
opierając się o jego plecy.
- Teraz idź –
powiedziałam ponaglająco. – I ani słowa o tym, że powinnam była tego nie
robić...
Choć nie
usłyszałam z jego ust żadnej odpowiedzi, to kątem oka zauważyłam, jak zaczął
przesuwać się w kierunku wyjścia. Dotarliśmy do nich, wciąż obserwując
strażników o zaciętych minach, gromadzących się dookoła i słuchając
narastającego szmeru głosów. Dopiero kiedy potężne, rzeźbione skrzydła,
zatrzasnęły się za naszymi plecami, cicho odetchnęłam z ulgą.
- Nie ma powodów
do radości – to były pierwsze słowa jakie skierował do mnie Aidan. – To dopiero
początek...
- Umiesz
nurkować?
To pytanie
najwyraźniej go zaskoczyło. Spojrzał na mnie wykręcając głowę przez prawe
ramię, jakby chciał sprawdzić, czy sobie z niego nie żartuję.
- Pytasz na
poważnie? Jeśli tak, to odpowiedź brzmi: umiem. I to nawet nieźle.
Zza pasa
uwięzionego lorda wyciągnęłam niewielki sztylet, nie zwracając uwagi na pełne
wściekłości spojrzenie Ayrona. Gdybym nie daj boże dostała się w przyszłości w
jego ręce, z pewnością nie obszedłby się ze mną zbyt łagodnie. Potem wykonałam
kilka ruchów i pozbyłam się długiej, krepującej ruchy sukni.
- Znów? – w
głosie demona tym razem brzmiało rozbawienie. Z sąsiedniego wejścia dobiegły do
nas odgłosy szybkich kroków – pałacowa straż nie próżnowała.
- Chodź za mną.
– Celowo wybrałam wąski korytarz, prowadzący nie do wyjścia, lecz do jednego ze
środkowych dziedzińców. Zanim żołnierze połapią się, że poszliśmy w innym kierunku,
niż przypuszczali, powinniśmy dotrzeć do celu.
Aidan o nic nie
pytał, tylko ruszył wskazaną przeze mnie trasą. Po kilku minutach, lawirowania
pomiędzy grubymi murami twierdzy, znaleźliśmy się na małym dziedzińcu,
otoczonym ze wszystkich stron pnącym się bluszczem. Pośrodku tryskała średnich
rozmiarów fontanna, wypełniając niewielki basen, przejrzystą i zimną wodą.
- Musisz się go
pozbyć – wskazałam na lorda. Aidan odwrócił sztylet i mocnym uderzeniem jego
rękojeści ogłuszył więźnia. Ja w tym czasie w pośpiechu zsuwałam z nóg obuwie i
rozcinałam wiązania gorsetu.
- Chyba domyślam
się dlaczego pytałaś czy umiem nurkować. Ale te kajdany... – po raz pierwszy
mogłam dotknąć jego ręki. – Myślisz, że ma przy sobie do nich klucz?
Z powątpiewaniem
spojrzałam na nieprzytomnego Ayrona.
- Nawet jeśli
tak, to nie mamy czasu by go przeszukać – głową wskazałam w kierunku z którego
przyszliśmy. – W zasadzie to prosta trasa, lecisz w dół, na dno podziemnego
jeziora. Mam tylko nadzieję, że jesteś na tyle silny by się wynurzyć?
- I tak nie mamy
wyboru – spojrzał na mnie ponuro. Nie mogłam się powstrzymać od delikatnego
pocałunku, złożonego na jego ustach.
- Laila, to nie
pora... – nie zdążył dokończyć, bo pchnęłam go mocno w kierunku dość sporego
otworu, kryjącego się tuż przy prawym brzegu basenu. Miałam tylko nadzieję, że
Aidan, z tym swoim muskularnym ciałem, nie utknie gdzieś po drodze. Gdy zniknął
z moich oczu, wzięłam głęboki oddech i skoczyłam, zanurzając się w iście
lodowatej wodzie.
22.
Ledwo zdążyłem
nabrać zapas powietrza do płuc, gdy zostałem wysłany w potworną podróż, poprzez
wąskie, kamienne gardło. Ogromna siła pchała mnie w dół z niespotykaną mocą, a
kajdany którymi wciąż byłem skrępowany, stanowiły dodatkowy balast. Po krótkiej
chwili, która wydała mi się wiecznością, poczułem jak wypadam z wartkiego
strumienia i przez moment bezwładnie spadam, przecinając ze świstem powietrze.
Potem znów zanurzyłem się w wodzie, przecinając taflę szkła niczym pocisk
armatni, i tak jak on poszedłem od razu na dno.
Było to dość
brutalne doświadczenie. Kiedy już moje stopy dotknęły dna, spróbowałem się od
niego odbić by wypłynąć na powierzchnię. Jednak zarówno moje wyczerpanie, jak i
ciężki łańcuch, skutecznie to opóźniły. Drastycznie zaczynało brakować mi
powietrza w płucach i zacząłem domyślać się, że nie dam rady płynąć dalej ku
górze. Kiedy już niemal się poddałem, poczułem jak ktoś z furią ciągnie moje
ramię. Laila! Półprzytomny z wysiłku, niemal pozbawiony całego zapasu tlenu,
nieoczekiwanie wynurzyłem się z wody. Przez chwilę słyszałem tylko swój głośny,
świszczący oddech. Dopiero potem zorientowałem się, że ramię, które pomaga
utrzymać mi się na powierzchni należy do Laili. Jednak i ona słabła, wyczuwałem
drżenie jej ciała i walkę, by utrzymać mnie na powierzchni.
W ogromnej
jaskini, w której znajdowało się ten podziemny zbiornik wody, panował niemal
całkowity mrok. Jednak upragniony brzeg znajdował się dość niedaleko, zaledwie
kilka metrów po naszej prawej stronie. Wydawało mi się, że dopłynięcie do niego
zajęło nam całą wieczność. Kiedy w końcu na czworakach wyczołgaliśmy się na
kamienny brzeg, przez dłuższą chwilę leżeliśmy w bezruchu, próbując wyrównać
przyspieszone oddechy.
- Jesteś
kompletnie stuknięta – wychrypiałem, przewracając się na bok i podpierając
głowę łokciem. Potem wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem wciąż mokry policzek
dziewczyny, nie zważając na głuche brzdękanie łańcuchów.
- Ależ ciemnica
– roześmiała się, patrząc w kierunku z którego dochodził mój głos. – Czuję się,
jakbym kompletnie oślepła.
- Chcesz powiedzieć,
że nigdy tu nie byłaś?
- Pewnie, że
byłam głuptasie. Mój brat miał niewielki kawałek kryształu z waszych gór. To
może dość skąpe źródło światła, ale znakomicie przetrzymało tą szaloną podróż
wodnym korytarzem. Wystarczyło nam, abyśmy znaleźli brzeg i rozpalili
niewielkie ognisko.
- Wam? A więc
możemy spodziewać się rychłej pogoni, skoro ktoś jeszcze zna to miejsce.
- Nie musimy...
Solen zginął kilka lat temu, tuż pod koniec wojny. Był najbliższą mi osobą z
rodziny. – Widziałem jak uśmiecha się ze smutkiem. - I nawet gdyby żył, nie
wskazałby nikomu drogi naszej ucieczki. Zresztą i tak lada chwila odkryją gdzie
zniknęliśmy, to kwestia kilku lub kilkunastu minut.
- Jest stąd
wyjście?
- Jest korytarz,
który z pewnością gdzieś prowadzi. Niestety nie starczyło nam odwagi, by to
zbadać.
- Niemożliwe –
roześmiałem się i wstałem. – No dobrze, ja prowadzę.
- Naprawdę
widzisz cokolwiek w tych ciemnościach? – Podała mi swoją dłoń i bezradnie
rozejrzała się dookoła.
- Nawet dość
wyraźnie. Bardziej martwię się tym… - potrząsnąłem łańcuchem.
- Nie dasz rady
go zerwać?
Spojrzałem na
nią z niemym wyrzutem, ale dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie mogła
tego zauważyć.
- Myślisz, że
gdybym mógł, to dałbym się zaprowadzić jak owca na postronku przed oblicze twego
ojca i całej reszty tej arystokratycznej hałastry?
- Jak baranek –
poprawiła mnie ze śmiechem.
- Skupmy się na
razie na ucieczce, potem zajmiemy się tym żelastwem.
W milczeniu
prowadziłem ją teraz za sobą, wyszukując jak najdogodniejsze przejście wśród ogromnych,
kanciastych głazów. Widziałem wystarczająco dobrze, by ze zdumieniem podziwiać
ten chaotyczny, surowy podziemny krajobraz. Potem nieoczekiwanie stanęliśmy
przed rozwidleniem. Poprosiłem, by milczała i sam przez długą chwilę stałem
nieruchomo. Kiedy już upewniłem się, że z prawej strony czuć delikatny podmuch
świeżego powietrza, tam skierowałem swe kroki. Szła za mną, ufnie trzymając swą
małą rączkę, w mej dużej i szorstkiej dłoni. Dopiero pod dłuższej chwili,
usłyszałem coś na kształt śmiechu.
- Co cię tak
rozbawiło?
- Ech…
Przygotowałam ucieczkę na dziś wieczór. I cały mój cudowny ekwipunek, został
pod stertą sukien. A ja znów jestem w bieliźnie.
- Jeszcze nie
jest takie pewne czy nas nie złapią.
- Mam
przeczucie, że nie. A co z twoim koniem?
Zagryzłem wargi.
To właśnie było coś, co dręczyło mnie od dłuższej chwili.
- Nie mogę po
niego wrócić. Przynajmniej nie teraz. Mam tylko nadzieję, że nie zrobią mu
krzywdy. Prawda?
- To piękny
rumak. Na pewno trafi w dobre ręce.
- Naprawdę
chciałaś uciec z zamku?
- Żeby odnaleźć
ciebie. Nie myślałeś chyba, że tak łatwo odpuszczę?
- Miałem
nadzieję. – Mimowolnie uśmiechnąłem się. – Ale niewielką, bo chyba zbyt dobrze
zdążyłem cię poznać w przeciągu tych kilku dni.
- Czy nie
zbliżamy się do wyjścia? – zmieniła temat, pociągając nosem. – Czuję, jakby
powietrze stało się odrobinę świeższe.
- Owszem.
Po kilku
minutach, zaczęło robić się coraz jaśniej i głośniej. Do naszych uszu dobiegł
miarowy szum wody. Z prawej strony zamigotało nikłe światełko i zauważyłem, że
w tym miejscu pasaż nieoczekiwanie skręca. Tutaj dość wyraźnie można było zobaczyć,
gdzie się stawia nogę, więc mogliśmy przyspieszyć kroku.
Ale srodze się
zawiedliśmy po dotarciu do zakrętu korytarza. Światło wcale nie stało się
mocniejsze i kiedy wyszliśmy na otwartą przestrzeń, ogarnął nas półmrok, a nie
jasny dzień. Z oddali wciąż było za to słychać szum wody.
- Gdzie my
jesteśmy? – Laila silniej ścisnęła moją dłoń i rozejrzała się ze zdumieniem.
- Kolejna
jaskinia, jeszcze większa od poprzedniej.
- Nigdy nie
słyszałam, aby pod zamkiem mogłoby istnieć coś takiego.
- Na pewno? –
spytałem z wahaniem, wskazując na dziwne, częściowo zamazane rysunki na
skałach.
Puściła mnie i
podeszła bliżej, zadzierając głowę do góry. Było wystarczajaco widno by mogła
dojrzeć większość szczegółów.
- To z pewnością
ludzie, a nie demony. Choć – powiodłem wzrokiem za jej ręką – tutaj mamy i
kilku twoich pobratymców.
- Nie nazywaj
ich moimi – burknąłem podchodząc bliżej.
Choć rysunki
były wyblakłe i wyglądały na bardzo stare, to z pewnością ponura figura o
ogromnych, na wpół rozłożonych skrzydłach była demonem. Niewielki tłum
najwyraźniej przerażonych ludzkich postaci, kulił się u jego stóp. Trudno było
powiedzieć czy składają mu hołd, czy po prostu się boją. A może jedno i drugie?
- Na moje oko,
to są tak zwane początki naszej wspólnej egzystencji – krytycznie powiedziała
Laila odsuwając się od ściany.
- On jest jakiś
inny – zmarszczyłem brwi.
- W jakim
sensie?
- Jest demonem,
to prawda, ale wygląda inaczej niż członkowie mojej rasy.
- Dla mnie
wystarczająco groźnie – wzdrygnęła się. – Idziemy dalej?
Skinąłem głową i
w milczeniu skierowaliśmy się w stronę, gdzie jak przypuszczałem, mogło
znajdować się wyjście.Doszliśmy w końcu do szerokich i nie ociosanych stopni.
Ja mogłem pokonać je bez trudu, ale dla Laili okazały się dość wysokie. Niemal
musiała się na nie wspinać. Usłyszałem jak cicho zaklęła pod nosem po
pokonaniu pierwszego.
- Chodź, pomogę
ci. – Nie umiałem ukryć rozbawienia.
- Bardzo zabawne
– powiedziała z kwaśną miną. – Co za durny architekt zaprojektował takie
wejście?
- Nie jest ich
wiele. – Z moją pomocą szło jej o wiele szybciej. W końcu znów stanęliśmy w
wąskim, pogrążonym w ciemnościach korytarzu. Był na tyle niski, że musiałem
mocno się pochylić, by nie uderzyć głową o sklepienie. Tym razem przytłumiony
szum wody był jeszcze wyraźniejszy.
- To rzeka!
- Skąd wiesz?
- Przecież
przepływa tuż obok miasta i zamku. Co innego mogłoby to być?
- To nie zbyt
pomyślna wiadomość. Myślałem, że wyjdziemy gdzieś dalej…
Urwałem wpół
słowa, bo gwałtownie skręcający korytarz niespodziewanie się skończył i
ponownie znaleźliśmy się w jakiejś jaskini, tym razem nie tak ogromnej jak
poprzednie i znacznie bardziej widnej. O ile to była jasknia…
- To grobowiec –
wyszeptałem. Laila milczała, ale przytuliła się do mnie znacznie mocniej niż
dotychczas.
Na dwóch
kamiennych blokach, opierało się krzesło, na którym siedział niezwykły
gospodarz tego miejsca. Ręce trzymał na szerokich oparciach, głowa opadała mu
na piersi jakby spał. Jego pergaminowa skóra była ciemna i gładka, wszystko
pokryła wielowiekowa warstwa kurzu. Choć robił wrażenie człekokształtnej
istoty, to nie przypominał ani ludzi, ani demonów.
- Czym on jest?
- Nie wiem –
odpowiedziałem szeptem. Mroczna cisza pomieszczenia zamknęła się nad nami,
jakby zatrzaśnięto nas w skrzyni, z której nie ma ucieczki.
Nieoczekiwanie
puściła moje ramię i podeszła bliżej. Nie zdołałem jej powstrzymać, jakby
sparaliżowany panującą tu atmosferą.
- On jest bardzo
dziwny. – Usłyszałem podniecony głos. Stała przed tym ogromnym stworem, całkiem
bez strachu, a oczy błyszczały jej z nieposkromionej ciekawości.
- Laila –
pokonałem odrętwienie i w mgnieniu oka znalazłem się tuż przy niej. – Lepiej
stąd chodźmy!
- Sam spójrz! –
Zachowywała się jakby w ogóle nie słyszała moich słów. – Ma miecz!
- Całkiem
zwariowałaś! Nie wiemy czym lub kim on jest. Nie kuśmy losu!
23.
Nie zamierzałam
tak po prostu odejść. Pierwszy raz w życiu widziałam równie fascynujące
znalezisko.
Siedzący przede
mną stwór trochę przypominał Aidana, ale zbyt wiele szczegółów świadczyło o
tym, że nie tylko był demonem. Znacznie wyższy, o szarej i tak gładkiej skórze,
jakby sztuka balsamowania przekształciła ją w lśniącą zbroję. Miał szpiczasty
podbródek i wyraziste kości policzkowe. Wąskie, niemal czarne wargi wciąż były
wykrzywione w dziwnym grymasie pogardy pomieszanej z wyższością. Był nagi, nie
licząc niewielkiej przepaski wokół bioder i całkiem łysy. Jego postać spowijała
dziwna aura obcości oraz odwiecznego zła i nagle dotarło do mnie, że nie
chciałabym zobaczyć jego oczu.
- To jednak
demon – powiedziałam stanowczo, spoglądając na Aidana. Wyglądał na lekko
zdezorientowanego i przestraszonego. To sprawiło, że poczułam się
zaniepokojona.
- Jeden z
pierwszych. – Głos miał schrypnięty i przytłumiony. – Lepiej chodźmy stąd.
- A miecz? – Wskazałam
na lśniące i wcale nie zaśniedziałe ostrze.
Zawahał się.
Jakby nie było, broń bardzo by nam się przydała.
- No przecież
chyba nie powstanie z martwych?
- Kto wie…
Jednak podszedł
bliżej i wyciągnął rękę w kierunku miecza. Zabrzęczał łańcuch i nawet ja
zauważyłam, że lekko drżała. Potem zacisnął dłoń na rękojeści i ostrożnie ją do
siebie przyciągnął.
Przez chwilę
miałam wrażenie, że szponowate palce zacisną się na jego przegubach, jakby w
proteście na tę profanację. Ale nic podobnego się nie stało i Aidan stał teraz
przed kamiennym tronem, trzymając przed sobą połyskującą stal. Broń o dziwo
wyglądała jak nowa, choć byłam niemal pewna, że rozleci się ze starości przy
pierwszym dotknięciu.
- A teraz stąd
chodźmy!
Tym razem nie
zaprotestowałam. Z prawdziwą ulgą zanurzyłam się w półmroku kolejnego
korytarza, czując jak Aidan depcze mi po piętach. Oboje sprawialiśmy wrażenie,
jak byśmy uciekali przed nieznanym zagrożeniem.
Z oddali słychać
było coraz głośniejszy szum, choć to chyba nie była woda, tylko wyjący jak
stado potępionych demonów, wiatr.
Przelotnie
zdziwiłam się, skąd w krainie dolin aż tak potężna nawałnica o tej porze roku,
ale ponieważ zauważyłam rychły koniec naszej drogi i jaśniejący szarością
nieregularny otwór wyjścia, nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Chwyciłam Aidana
za rękę i oboje wynurzyliśmy się z wąskiego korytarza, z upragnieniem
wyczekując widoku zielonych łąk lub gęstych lasów.
Ale to co
ujrzeliśmy sprawiło, iż zabrakło nam sił na kolejne kroki…
- Gdzie my u
licha jesteśmy? – wyszeptał mój towarzysz. Ja tylko patrzyłam, w milczeniu
przeżywając gorycz zawodu.
Krajobraz
dookoła był mroczny i choć niebo wyglądało niczym zasnute chmurami, to żadnych
nie było widać, a słońce przypominało matowy kleks na tym dziwacznym
nieboskłonie. Po naszej lewej stronie rósł ponury las, o ogromnych bezlistnych
drzewach, których korzenie poskręcane były niczym w przedśmiertnej agonii. Po
prawej dziwaczne morze, o nieruchomej powierzchni, gęste jak maź, której czasem
używano do uszczelniania domostw. Piasek na tej nietypowej plaży był prawie
czarny i pomimo że wiatr wiał z oszałamiającą siłą, nie drgnęło ani jedno
ziarenko, ani jedna zmarszczka nie zniekształciła idealnie gładkiej powierzchni
wody.
- Aidan?-
wyszeptałam przerażona. W panice odwróciłam się, by z powrotem schować się w
korytarzu, który nas tu doprowadził, ale za moimi plecami nic nie było. Nic,
prócz plaży, lasu i smolistego morza…
Zabrzęczały
łańcuchy i Aidan przytulił mnie mocno. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w
nich ten sam strach, co i w moich. I to było najbardziej przerażające.
- Musimy iść –
wychrypiał.
- Gdzie?
- Tam! – Wskazał
dłonią majaczącą w oddali kamienną budowlę. Dopiero teraz ją spostrzegłam, choć
wcześniej nie zwróciłam żadnej uwagi.
- Lepsze to niż
nic – stwierdziłam filozoficznie. – Wolę to ponure zamczysko, niż ten
wynaturzony las.
- Chodź! –
Niemal siłą pociągnął mnie za sobą. Skąd u niego taki pośpiech?
Ale coś mi
mówiło, że ta kraina została stworzona przez demony i dla demonów. W takim
wypadku lepiej było zdać się na decyzje Aidana.
Ostry piasek
ranił moje bosy stopy, ale on nieubłaganie parł naprzód. Wyglądał jakby ktoś
rzucił na niego czar, nieobecny, ze zmarszczonym czołem, zapatrzony tylko w
jeden punkt. Czułam jak powoli narasta we mnie obezwładniający strach, zimny,
bezlitosny, nie do pokonania. Bo jeśli zostanę tu sama…
Jestem podła, że przerywam w tym momencie, gdzie nic się nie wyjaśniło i prawie nic nie wydarzyło, ale następna część będzie ostatnia :)
mnie kojarzy się krajobraz z tym ze "snu": plaża, las i zamczysko... jejku, tylko błagam nie zrób im krzywdy... bo ta kraina jest taka mroczna!
OdpowiedzUsuńżeby tylko nie okazało się, że ta uciecza z nim tez jest tylko snem... albo co gorzej cale to zamieszanie. zgadzam się, nie rób im krzywdy... wystarcza zle zakonczenia w Śnie i Dżinie... moja kobieca, romantyczna natura potrzebuje szczęśliwych zakończeń..
OdpowiedzUsuńMoja przewrotna natura płata czasem figle :)
OdpowiedzUsuńIdę spać, pięć po północy zapraszam na końcówkę...
Chociaż, może nie czytajcie przed snem?
Dobrej nocki :)))))))