sobota, 29 czerwca 2013

Aż do końca świata (IV)

Niedługo koniec :)

link do części III - (klik)

Aż do końca świata (IV)

20.
Nawet jeśli nieśmiało wyobrażałem sobie ponowne spotkanie z Lailą, to z pewnością nie tak miało ono wyglądać. Brudny, zakrwawiony, ciągnięty jak pies, z rękoma skutymi potężnymi kajdanami, połączonymi ze sobą grubym łańcuchem, w sali pełnej ludzi, zaciekawionych, pełnych obrzydzenia i pogardy. Wolałbym, żeby zabili mnie wcześniej, zamiast pojmać, doprowadzając aż tutaj. Rany i siniaki na ciele, zbyt wymownie świadczyły o serdecznym powitaniu, jakie zgotowali mi moi prześladowcy. Co prawda regeneracja następowała u mnie dużo szybciej niż u zwykłych ludzi, ale nie na tyle, aby sprostać torturom zadawanym podczas całej tej długiej drogi do celu. Dodatkowym rozgoryczeniem napełniała myśl o własnej głupocie. Gdybym po dotarciu w niższe partie gór, zachował ostrożność, nie byłoby mnie dziś tutaj. Pewność, że pościg nie przekroczy niepisanej granicy z obawy przed interwencją demonów, okazała się dla mnie zgubna. Przygnębiony, wyczerpany długim brakiem snu i głodem, stałem się dla nich łatwą zdobyczą.
A teraz patrzyłem prosto w rozszerzone zaskoczeniem oczy Laili i zamiast strachu czułem tylko zachwyt. Powoli docierała do mnie świadomość tego, jak pięknie dziś wyglądała. Ciemnozielona suknia podkreślała delikatność cery, a klejnoty i wymyślna fryzura uwypuklały niecodzienną urodę dziewczyny. Jeszcze nie tak dawno trzymałem ją w ramionach, pieściłem i całowałem. A teraz miałem tylko nadzieję, że zakończy moje cierpienia jednym stanowczym ruchem.
- Możesz go zabić pani. Tą niewątpliwą przyjemność pozostawiam tobie. A czy zrobisz to szybko, czy też powoli delektując się jego cierpieniem, zależy już od ciebie. My zaczekamy...
Nie odpowiedziała, tylko z taką siłą zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu, że aż pobielały jej kłykcie.
Wystarczyło jednak bym spojrzał w jej oczy i wiedziałem, że tego nie zrobi. Uparta jak zawsze! Powoli podeszła tak blisko, że poczułem zapach jej ciała. Wyraz twarzy miała zacięty i stanowczy. Dla kogoś przyglądającemu się tej scenie z boku, wydawać się mogło, że szykuje mi straszliwą i bolesną śmierć. Ja jednak wiedziałem, co chce zrobić. Dziewczyna spojrzała prosto w moje oczy i szepnęła:
- Wykorzystaj zamieszanie...
Sztylet musiał być bardzo ostry, bo wystarczył jeden ruch by przeciąć powróz, którego drugi koniec wciąż trzymał w dłoni jeden z moich strażników. Przez chwilę zastanowiło mnie, skąd u tak delikatnej panienki wychowanej w luksusach ojcowskiego zamku, taka odwaga. Potem zrozumiałem, że nie mogę tracić żadnej z cennych sekund.

21.
Na pierwszy rzut oka, trudno było w nim rozpoznać dawnego Aidana. Ślady zaschniętej krwi pokrywały go od stóp do głowy, a oprócz rozciętego uda krwawił jeszcze z pół tuzina lżejszych ran. Włosy miał zmierzwione i brudne, a twarz opuchniętą i pełną fioletowych siniaków. Na rozciętej wardze dawało się zauważyć świeżo zakrzepłą krew. Tylko jego oczy mówiły mi, że wciąż jest tym, którego pokochałam.
Mogłam tylko przeciąć sznur.
Towarzyszący mu strażnicy stali zwróceni twarzami do podwyższenia, na którym siedziała śmietanka arystokracji naszego księstwa. Ze spuszczonymi z szacunkiem oczami, całą uwagę kierowali na swego lorda, który w każdej chwili mógł wydać jakiś rozkaz. Wiedziałam, że kajdany więźnia były zbyt mocne, aby je zerwać. Miałam tylko nadzieję, że Aidan będzie potrafił wykorzystać sytuację, gdy otaczało go zaledwie pół tuzina żołnierzy i kłębiący się tłum ciekawskich gapiów, tak łatwo wpadający w panikę. Jeśli jednak nie...
Demon dobrze wykorzystał jednak element zaskoczenia. Złożył dłonie razem, tak że łańcuch zwisał z nich luźno, tworząc pętlę o długości prawie pół metra, po czym gwałtownie okręcił się pięcie, z rozmachem przenosząc ramiona nad głową stojącego najbliżej strażnika. Mało kto spodziewał się tego, po kimś kto wyglądał na tak wyczerpanego i poranionego. Luźny łańcuch smagnął jak bat i odrzucił tamtego w tył, z krwią tryskającą ze złamanego nosa.
Drugi ze strażników obrócił się w wyciągniętym mieczem, w tejże jednak chwili Aidan chwycił jego ostrze w pętlę łańcucha i wyrwał go z rąk żołnierza.
Kolejny cios i następny strażnik odleciał w bok, trzymając się za zakrwawioną twarz. Ponieważ Aidan nie miał skrępowanych nóg, dwoma susami dopadł do postumentu, po drodze łapiąc rzucony mu przeze mnie sztylet i zacisnąwszy dłoń na szlacheckim karku lorda Ayrona, przystawił mu ostrze do szyi. Twarz tamtego posiniała, gdy poczuł zimny dotyk stali, choć nie było pewne czy bardziej ze strachu, czy też z wściekłości.
Strażnicy i arystokracja stali zdjęci zgrozą i niedowierzaniem, szlachcianki mdlały z przerażenia, a oczy wszystkich kierowały się na tego zakrwawionego olbrzyma, który ośmielił się na taki wyczyn w samym sercu ich twierdzy. To było tak niewiarygodne, że przez dłuższą chwilę nikt nie wypowiedział ani słowa. Ciszę przerwał dopiero schrypnięty głos Aidana, który zauważył powoli okrążających go strażników, gotujących się do ataku.
- Jeden ruch, a wyduszę życie z tego mięczaka! – warknął.
Choć zyskał sporą przewagę, to wciąż jeszcze był więźniem zakutym w potężne kajdany, otoczonym przez całą gromadę wrogów.
Mój ojciec jako pierwszy w komnacie odzyskał panowanie nad sobą. Ze spokojem podszedł bliżej i gestem dał znać żołnierzom, że mają cofnąć się kilka kroków.
- Czego chcesz, demonie?
- Oddaj mi mego konia i wolność, a na zawsze zniknę z waszej przeklętej doliny. Jeśli odmówisz lub spróbujesz mnie oszukać, przynajmniej nie zginę sam...
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu. Potem lord skinął głową i rozkazującym gestem uniósł rękę.
- Zgoda. Jeśli potrafisz się wydostać z zamku, pełnego mego wojska i żołnierzy Ayrona, to droga wolna. Twój rumak będzie czekał przy głównej bramie. Weźmiesz konia i zostawisz lorda. Potem damy ci pięć minut przewagi, zanim ruszy pogoń. I tylko tyle.
Ludzie posłuszni jego rozkazowi, pośpiesznie spełnili polecenie i rozstąpili się na boki, tworząc dość szerokie przejście aż do wysokich drzwi komnaty balowej. Popychając przed sobą unieruchomionego arystokratę, Aidan zszedł z podium. Lecz zrozumiałam, że choć przed sobą trzymał żywą tarczę, to jego pleców nie osłaniały żadne zabezpieczenia. Podstępny atak i uderzenie od tyłu, miały więc spore szanse powodzenia. Chyba że...
Pochyliłam się i podniosłam porzucony w walce jeden z mieczów. Wieki minęły od kiedy po raz ostatni miałam taką broń w dłoni, tocząc udawane bitwy ze starszym o rok bratem i kuzynem. Może i nie miałabym szans w bezpośrednim starciu, ale z pewnością wystarczyłoby mi umiejętności by odparować pojedynczy atak.
W oczach Aidana wyczytałam niemą prośbę, bym się do tego nie mieszała. Jeszcze czego! Już ja dopilnuję, aby ponownie zabrał mnie ze sobą. Unosząc przód sukni, dałam zamaszysty krok do przodu, z żalem myśląc o wygodnym męskim stroju, schowanym na planowaną dziś wieczorem ucieczkę.
Ojciec chyba pierwszy zorientował się w mych zamiarach, bo jego brwi zmarszczyły się w nagłym grymasie wściekłości. Dookoła rozległ się cichy szmer zdumionych głosów, gdy podeszłam do Aidana i z mieczem w dłoni, odwróciłam się tyłem, niemal opierając się o jego plecy.
- Teraz idź – powiedziałam ponaglająco. – I ani słowa o tym, że powinnam była tego nie robić...
Choć nie usłyszałam z jego ust żadnej odpowiedzi, to kątem oka zauważyłam, jak zaczął przesuwać się w kierunku wyjścia. Dotarliśmy do nich, wciąż obserwując strażników o zaciętych minach, gromadzących się dookoła i słuchając narastającego szmeru głosów. Dopiero kiedy potężne, rzeźbione skrzydła, zatrzasnęły się za naszymi plecami, cicho odetchnęłam z ulgą.
- Nie ma powodów do radości – to były pierwsze słowa jakie skierował do mnie Aidan. – To dopiero początek...
- Umiesz nurkować?
To pytanie najwyraźniej go zaskoczyło. Spojrzał na mnie wykręcając głowę przez prawe ramię, jakby chciał sprawdzić, czy sobie z niego nie żartuję.
- Pytasz na poważnie? Jeśli tak, to odpowiedź brzmi: umiem. I to nawet nieźle.
Zza pasa uwięzionego lorda wyciągnęłam niewielki sztylet, nie zwracając uwagi na pełne wściekłości spojrzenie Ayrona. Gdybym nie daj boże dostała się w przyszłości w jego ręce, z pewnością nie obszedłby się ze mną zbyt łagodnie. Potem wykonałam kilka ruchów i pozbyłam się długiej, krepującej ruchy sukni.
- Znów? – w głosie demona tym razem brzmiało rozbawienie. Z sąsiedniego wejścia dobiegły do nas odgłosy szybkich kroków – pałacowa straż nie próżnowała.
- Chodź za mną. – Celowo wybrałam wąski korytarz, prowadzący nie do wyjścia, lecz do jednego ze środkowych dziedzińców. Zanim żołnierze połapią się, że poszliśmy w innym kierunku, niż przypuszczali, powinniśmy dotrzeć do celu.
Aidan o nic nie pytał, tylko ruszył wskazaną przeze mnie trasą. Po kilku minutach, lawirowania pomiędzy grubymi murami twierdzy, znaleźliśmy się na małym dziedzińcu, otoczonym ze wszystkich stron pnącym się bluszczem. Pośrodku tryskała średnich rozmiarów fontanna, wypełniając niewielki basen, przejrzystą i zimną wodą.
- Musisz się go pozbyć – wskazałam na lorda. Aidan odwrócił sztylet i mocnym uderzeniem jego rękojeści ogłuszył więźnia. Ja w tym czasie w pośpiechu zsuwałam z nóg obuwie i rozcinałam wiązania gorsetu.
- Chyba domyślam się dlaczego pytałaś czy umiem nurkować. Ale te kajdany... – po raz pierwszy mogłam dotknąć jego ręki. – Myślisz, że ma przy sobie do nich klucz?
Z powątpiewaniem spojrzałam na nieprzytomnego Ayrona.
- Nawet jeśli tak, to nie mamy czasu by go przeszukać – głową wskazałam w kierunku z którego przyszliśmy. – W zasadzie to prosta trasa, lecisz w dół, na dno podziemnego jeziora. Mam tylko nadzieję, że jesteś na tyle silny by się wynurzyć?
- I tak nie mamy wyboru – spojrzał na mnie ponuro. Nie mogłam się powstrzymać od delikatnego pocałunku, złożonego na jego ustach.
- Laila, to nie pora... – nie zdążył dokończyć, bo pchnęłam go mocno w kierunku dość sporego otworu, kryjącego się tuż przy prawym brzegu basenu. Miałam tylko nadzieję, że Aidan, z tym swoim muskularnym ciałem, nie utknie gdzieś po drodze. Gdy zniknął z moich oczu, wzięłam głęboki oddech i skoczyłam, zanurzając się w iście lodowatej wodzie.

22.
Ledwo zdążyłem nabrać zapas powietrza do płuc, gdy zostałem wysłany w potworną podróż, poprzez wąskie, kamienne gardło. Ogromna siła pchała mnie w dół z niespotykaną mocą, a kajdany którymi wciąż byłem skrępowany, stanowiły dodatkowy balast. Po krótkiej chwili, która wydała mi się wiecznością, poczułem jak wypadam z wartkiego strumienia i przez moment bezwładnie spadam, przecinając ze świstem powietrze. Potem znów zanurzyłem się w wodzie, przecinając taflę szkła niczym pocisk armatni, i tak jak on poszedłem od razu na dno.
Było to dość brutalne doświadczenie. Kiedy już moje stopy dotknęły dna, spróbowałem się od niego odbić by wypłynąć na powierzchnię. Jednak zarówno moje wyczerpanie, jak i ciężki łańcuch, skutecznie to opóźniły. Drastycznie zaczynało brakować mi powietrza w płucach i zacząłem domyślać się, że nie dam rady płynąć dalej ku górze. Kiedy już niemal się poddałem, poczułem jak ktoś z furią ciągnie moje ramię. Laila! Półprzytomny z wysiłku, niemal pozbawiony całego zapasu tlenu, nieoczekiwanie wynurzyłem się z wody. Przez chwilę słyszałem tylko swój głośny, świszczący oddech. Dopiero potem zorientowałem się, że ramię, które pomaga utrzymać mi się na powierzchni należy do Laili. Jednak i ona słabła, wyczuwałem drżenie jej ciała i walkę, by utrzymać mnie na powierzchni.
W ogromnej jaskini, w której znajdowało się ten podziemny zbiornik wody, panował niemal całkowity mrok. Jednak upragniony brzeg znajdował się dość niedaleko, zaledwie kilka metrów po naszej prawej stronie. Wydawało mi się, że dopłynięcie do niego zajęło nam całą wieczność. Kiedy w końcu na czworakach wyczołgaliśmy się na kamienny brzeg, przez dłuższą chwilę leżeliśmy w bezruchu, próbując wyrównać przyspieszone oddechy.
- Jesteś kompletnie stuknięta – wychrypiałem, przewracając się na bok i podpierając głowę łokciem. Potem wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem wciąż mokry policzek dziewczyny, nie zważając na głuche brzdękanie łańcuchów.
- Ależ ciemnica – roześmiała się, patrząc w kierunku z którego dochodził mój głos. – Czuję się, jakbym kompletnie oślepła.
- Chcesz powiedzieć, że nigdy tu nie byłaś?
- Pewnie, że byłam głuptasie. Mój brat miał niewielki kawałek kryształu z waszych gór. To może dość skąpe źródło światła, ale znakomicie przetrzymało tą szaloną podróż wodnym korytarzem. Wystarczyło nam, abyśmy znaleźli brzeg i rozpalili niewielkie ognisko.
- Wam? A więc możemy spodziewać się rychłej pogoni, skoro ktoś jeszcze zna to miejsce.
- Nie musimy... Solen zginął kilka lat temu, tuż pod koniec wojny. Był najbliższą mi osobą z rodziny. – Widziałem jak uśmiecha się ze smutkiem. - I nawet gdyby żył, nie wskazałby nikomu drogi naszej ucieczki. Zresztą i tak lada chwila odkryją gdzie zniknęliśmy, to kwestia kilku lub kilkunastu minut.
- Jest stąd wyjście?
- Jest korytarz, który z pewnością gdzieś prowadzi. Niestety nie starczyło nam odwagi, by to zbadać.
- Niemożliwe – roześmiałem się i wstałem. – No dobrze, ja prowadzę.
- Naprawdę widzisz cokolwiek w tych ciemnościach? – Podała mi swoją dłoń i bezradnie rozejrzała się dookoła.
- Nawet dość wyraźnie. Bardziej martwię się tym… - potrząsnąłem łańcuchem.
- Nie dasz rady go zerwać?
Spojrzałem na nią z niemym wyrzutem, ale dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że nie mogła tego zauważyć.
- Myślisz, że gdybym mógł, to dałbym się zaprowadzić jak owca na postronku przed oblicze twego ojca i całej reszty tej arystokratycznej hałastry?
- Jak baranek – poprawiła mnie ze śmiechem.
- Skupmy się na razie na ucieczce, potem zajmiemy się tym żelastwem.
W milczeniu prowadziłem ją teraz za sobą, wyszukując jak najdogodniejsze przejście wśród ogromnych, kanciastych głazów. Widziałem wystarczająco dobrze, by ze zdumieniem podziwiać ten chaotyczny, surowy podziemny krajobraz. Potem nieoczekiwanie stanęliśmy przed rozwidleniem. Poprosiłem, by milczała i sam przez długą chwilę stałem nieruchomo. Kiedy już upewniłem się, że z prawej strony czuć delikatny podmuch świeżego powietrza, tam skierowałem swe kroki. Szła za mną, ufnie trzymając swą małą rączkę, w mej dużej i szorstkiej dłoni. Dopiero pod dłuższej chwili, usłyszałem coś na kształt śmiechu.
- Co cię tak rozbawiło?
- Ech… Przygotowałam ucieczkę na dziś wieczór. I cały mój cudowny ekwipunek, został pod stertą sukien. A ja znów jestem w bieliźnie.
- Jeszcze nie jest takie pewne czy nas nie złapią.
- Mam przeczucie, że nie. A co z twoim koniem?
Zagryzłem wargi. To właśnie było coś, co dręczyło mnie od dłuższej chwili.
- Nie mogę po niego wrócić. Przynajmniej nie teraz. Mam tylko nadzieję, że nie zrobią mu krzywdy. Prawda?
- To piękny rumak. Na pewno trafi w dobre ręce.
- Naprawdę chciałaś uciec z zamku?
- Żeby odnaleźć ciebie. Nie myślałeś chyba, że tak łatwo odpuszczę?
- Miałem nadzieję. – Mimowolnie uśmiechnąłem się. – Ale niewielką, bo chyba zbyt dobrze zdążyłem cię poznać w przeciągu tych kilku dni.
- Czy nie zbliżamy się do wyjścia? – zmieniła temat, pociągając nosem. – Czuję, jakby powietrze stało się odrobinę świeższe.
- Owszem.
Po kilku minutach, zaczęło robić się coraz jaśniej i głośniej. Do naszych uszu dobiegł miarowy szum wody. Z prawej strony zamigotało nikłe światełko i zauważyłem, że w tym miejscu pasaż nieoczekiwanie skręca. Tutaj dość wyraźnie można było zobaczyć, gdzie się stawia nogę, więc mogliśmy przyspieszyć kroku.
Ale srodze się zawiedliśmy po dotarciu do zakrętu korytarza. Światło wcale nie stało się mocniejsze i kiedy wyszliśmy na otwartą przestrzeń, ogarnął nas półmrok, a nie jasny dzień. Z oddali wciąż było za to słychać szum wody.
- Gdzie my jesteśmy? – Laila silniej ścisnęła moją dłoń i rozejrzała się ze zdumieniem.
- Kolejna jaskinia, jeszcze większa od poprzedniej.
- Nigdy nie słyszałam, aby pod zamkiem mogłoby istnieć coś takiego.
- Na pewno? – spytałem z wahaniem, wskazując na dziwne, częściowo zamazane rysunki na skałach.
Puściła mnie i podeszła bliżej, zadzierając głowę do góry. Było wystarczajaco widno by mogła dojrzeć większość szczegółów.
- To z pewnością ludzie, a nie demony. Choć – powiodłem wzrokiem za jej ręką – tutaj mamy i kilku twoich pobratymców.
- Nie nazywaj ich moimi – burknąłem podchodząc bliżej.
Choć rysunki były wyblakłe i wyglądały na bardzo stare, to z pewnością ponura figura o ogromnych, na wpół rozłożonych skrzydłach była demonem. Niewielki tłum najwyraźniej przerażonych ludzkich postaci, kulił się u jego stóp. Trudno było powiedzieć czy składają mu hołd, czy po prostu się boją. A może jedno i drugie?
- Na moje oko, to są tak zwane początki naszej wspólnej egzystencji – krytycznie powiedziała Laila odsuwając się od ściany.
- On jest jakiś inny – zmarszczyłem brwi.
- W jakim sensie?
- Jest demonem, to prawda, ale wygląda inaczej niż członkowie mojej rasy.
- Dla mnie wystarczająco groźnie – wzdrygnęła się. – Idziemy dalej?
Skinąłem głową i w milczeniu skierowaliśmy się w stronę, gdzie jak przypuszczałem, mogło znajdować się wyjście.Doszliśmy w końcu do szerokich i nie ociosanych stopni. Ja mogłem pokonać je bez trudu, ale dla Laili okazały się dość wysokie. Niemal musiała się na nie wspinać. Usłyszałem jak cicho zaklęła pod nosem po pokonaniu pierwszego.
- Chodź, pomogę ci. – Nie umiałem ukryć rozbawienia.
- Bardzo zabawne – powiedziała z kwaśną miną. – Co za durny architekt zaprojektował takie wejście?
- Nie jest ich wiele. – Z moją pomocą szło jej o wiele szybciej. W końcu znów stanęliśmy w wąskim, pogrążonym w ciemnościach korytarzu. Był na tyle niski, że musiałem mocno się pochylić, by nie uderzyć głową o sklepienie. Tym razem przytłumiony szum wody był jeszcze wyraźniejszy.
- To rzeka!
- Skąd wiesz?
- Przecież przepływa tuż obok miasta i zamku. Co innego mogłoby to być?
- To nie zbyt pomyślna wiadomość. Myślałem, że wyjdziemy gdzieś dalej…
Urwałem wpół słowa, bo gwałtownie skręcający korytarz niespodziewanie się skończył i ponownie znaleźliśmy się w jakiejś jaskini, tym razem nie tak ogromnej jak poprzednie i znacznie bardziej widnej. O ile to była jasknia…
- To grobowiec – wyszeptałem. Laila milczała, ale przytuliła się do mnie znacznie mocniej niż dotychczas.
Na dwóch kamiennych blokach, opierało się krzesło, na którym siedział niezwykły gospodarz tego miejsca. Ręce trzymał na szerokich oparciach, głowa opadała mu na piersi jakby spał. Jego pergaminowa skóra była ciemna i gładka, wszystko pokryła wielowiekowa warstwa kurzu. Choć robił wrażenie człekokształtnej istoty, to nie przypominał ani ludzi, ani demonów.
- Czym on jest?
- Nie wiem – odpowiedziałem szeptem. Mroczna cisza pomieszczenia zamknęła się nad nami, jakby zatrzaśnięto nas w skrzyni, z której nie ma ucieczki.
Nieoczekiwanie puściła moje ramię i podeszła bliżej. Nie zdołałem jej powstrzymać, jakby sparaliżowany panującą tu atmosferą.
- On jest bardzo dziwny. – Usłyszałem podniecony głos. Stała przed tym ogromnym stworem, całkiem bez strachu, a oczy błyszczały jej z nieposkromionej ciekawości.
- Laila – pokonałem odrętwienie i w mgnieniu oka znalazłem się tuż przy niej. – Lepiej stąd chodźmy!
- Sam spójrz! – Zachowywała się jakby w ogóle nie słyszała moich słów. – Ma miecz!
- Całkiem zwariowałaś! Nie wiemy czym lub kim on jest. Nie kuśmy losu!

23.
Nie zamierzałam tak po prostu odejść. Pierwszy raz w życiu widziałam równie fascynujące znalezisko.
Siedzący przede mną stwór trochę przypominał Aidana, ale zbyt wiele szczegółów świadczyło o tym, że nie tylko był demonem. Znacznie wyższy, o szarej i tak gładkiej skórze, jakby sztuka balsamowania przekształciła ją w lśniącą zbroję. Miał szpiczasty podbródek i wyraziste kości policzkowe. Wąskie, niemal czarne wargi wciąż były wykrzywione w dziwnym grymasie pogardy pomieszanej z wyższością. Był nagi, nie licząc niewielkiej przepaski wokół bioder i całkiem łysy. Jego postać spowijała dziwna aura obcości oraz odwiecznego zła i nagle dotarło do mnie, że nie chciałabym zobaczyć jego oczu.
- To jednak demon – powiedziałam stanowczo, spoglądając na Aidana. Wyglądał na lekko zdezorientowanego i przestraszonego. To sprawiło, że poczułam się zaniepokojona.
- Jeden z pierwszych. – Głos miał schrypnięty i przytłumiony. – Lepiej chodźmy stąd.
- A miecz? – Wskazałam na lśniące i wcale nie zaśniedziałe ostrze.
Zawahał się. Jakby nie było, broń bardzo by nam się przydała.
- No przecież chyba nie powstanie z martwych?
- Kto wie…
Jednak podszedł bliżej i wyciągnął rękę w kierunku miecza. Zabrzęczał łańcuch i nawet ja zauważyłam, że lekko drżała. Potem zacisnął dłoń na rękojeści i ostrożnie ją do siebie przyciągnął.
Przez chwilę miałam wrażenie, że szponowate palce zacisną się na jego przegubach, jakby w proteście na tę profanację. Ale nic podobnego się nie stało i Aidan stał teraz przed kamiennym tronem, trzymając przed sobą połyskującą stal. Broń o dziwo wyglądała jak nowa, choć byłam niemal pewna, że rozleci się ze starości przy pierwszym dotknięciu.
- A teraz stąd chodźmy!
Tym razem nie zaprotestowałam. Z prawdziwą ulgą zanurzyłam się w półmroku kolejnego korytarza, czując jak Aidan depcze mi po piętach. Oboje sprawialiśmy wrażenie, jak byśmy uciekali przed nieznanym zagrożeniem.
Z oddali słychać było coraz głośniejszy szum, choć to chyba nie była woda, tylko wyjący jak stado potępionych demonów, wiatr.
Przelotnie zdziwiłam się, skąd w krainie dolin aż tak potężna nawałnica o tej porze roku, ale ponieważ zauważyłam rychły koniec naszej drogi i jaśniejący szarością nieregularny otwór wyjścia, nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Chwyciłam Aidana za rękę i oboje wynurzyliśmy się z wąskiego korytarza, z upragnieniem wyczekując widoku zielonych łąk lub gęstych lasów.
Ale to co ujrzeliśmy sprawiło, iż zabrakło nam sił na kolejne kroki…
- Gdzie my u licha jesteśmy? – wyszeptał mój towarzysz. Ja tylko patrzyłam, w milczeniu przeżywając gorycz zawodu.
Krajobraz dookoła był mroczny i choć niebo wyglądało niczym zasnute chmurami, to żadnych nie było widać, a słońce przypominało matowy kleks na tym dziwacznym nieboskłonie. Po naszej lewej stronie rósł ponury las, o ogromnych bezlistnych drzewach, których korzenie poskręcane były niczym w przedśmiertnej agonii. Po prawej dziwaczne morze, o nieruchomej powierzchni, gęste jak maź, której czasem używano do uszczelniania domostw. Piasek na tej nietypowej plaży był prawie czarny i pomimo że wiatr wiał z oszałamiającą siłą, nie drgnęło ani jedno ziarenko, ani jedna zmarszczka nie zniekształciła idealnie gładkiej powierzchni wody.
- Aidan?- wyszeptałam przerażona. W panice odwróciłam się, by z powrotem schować się w korytarzu, który nas tu doprowadził, ale za moimi plecami nic nie było. Nic, prócz plaży, lasu i smolistego morza…
Zabrzęczały łańcuchy i Aidan przytulił mnie mocno. Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam w nich ten sam strach, co i w moich. I to było najbardziej przerażające.
- Musimy iść – wychrypiał.
- Gdzie?
- Tam! – Wskazał dłonią majaczącą w oddali kamienną budowlę. Dopiero teraz ją spostrzegłam, choć wcześniej nie zwróciłam żadnej uwagi.
- Lepsze to niż nic – stwierdziłam filozoficznie. – Wolę to ponure zamczysko, niż ten wynaturzony las.
- Chodź! – Niemal siłą pociągnął mnie za sobą. Skąd u niego taki pośpiech?
Ale coś mi mówiło, że ta kraina została stworzona przez demony i dla demonów. W takim wypadku lepiej było zdać się na decyzje Aidana.
Ostry piasek ranił moje bosy stopy, ale on nieubłaganie parł naprzód. Wyglądał jakby ktoś rzucił na niego czar, nieobecny, ze zmarszczonym czołem, zapatrzony tylko w jeden punkt. Czułam jak powoli narasta we mnie obezwładniający strach, zimny, bezlitosny, nie do pokonania. Bo jeśli zostanę tu sama…

Jestem podła, że przerywam w tym momencie, gdzie nic się nie wyjaśniło i prawie nic nie wydarzyło, ale następna część będzie ostatnia :)
Z niczym wam się nie kojarzy końcówka? 

link do części V - (klik) 

3 komentarze:

  1. mnie kojarzy się krajobraz z tym ze "snu": plaża, las i zamczysko... jejku, tylko błagam nie zrób im krzywdy... bo ta kraina jest taka mroczna!

    OdpowiedzUsuń
  2. żeby tylko nie okazało się, że ta uciecza z nim tez jest tylko snem... albo co gorzej cale to zamieszanie. zgadzam się, nie rób im krzywdy... wystarcza zle zakonczenia w Śnie i Dżinie... moja kobieca, romantyczna natura potrzebuje szczęśliwych zakończeń..

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja przewrotna natura płata czasem figle :)

    Idę spać, pięć po północy zapraszam na końcówkę...
    Chociaż, może nie czytajcie przed snem?

    Dobrej nocki :)))))))

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.