Bardzo długo się zastanawiałam czym was tu dziś uraczyć. Jakoś nie mam natchnienia na kolejny przepis, nie mówiąc już o tym, że większość fotek mam na zepsutym dysku zewnętrznym.
Postanowiłam, że zamiast wampirów dam wam demony ;) Ci z was, którzy czytali na pokątnych opowiadanie pt: Sen, być może dostrzegą co łączy te dwa utwory.
Miłej lektury!
Aż do końca świata (I)
Zakochałam się w demonie
On jest ciemną stroną mej duszy
Ja światłem, które rozjaśnia jego świat
Choć wciąż niepewny, to już
całkiem wyraźnie odczuwalny rozejm, trwał od dobrych kilku lat. Wojna zmęczyła
nie tylko mieszkańców dolin, ale także i demony. Obie strony z dużym
entuzjazmem przystały więc na pokój, kończący przeszło trzydziestoletnie walki.
I właśnie dlatego siedziałam
teraz w niewygodnym powozie i podążałam na północ, by swym zamążpójściem
przypieczętować pakt pomiędzy dwoma najpotężniejszymi rodami dolin. Nie znałam
jeszcze swego przyszłego małżonka, ale mówiono, że był najlepszą partią
nadmorskich włości. Tyle oficjalnie. Umiałam słuchać i wyciągać wnioski, więc
doskonale wiedziałam, że uznawany był również za największego łajdaka i
zdobywcę niewieścich serc oraz cnoty...
Ale o mym losie nie decydowałam
ja, lecz moi rodzice, pochodzenie i tytuł. Jeśli będę miała szczęście, to być
może uda mi się utrzymać zainteresowanie męża przez rok lub dwa. A potem
podzielę los tych samotnych, opuszczonych żon, które pociechy szukają we
własnych romansach.
Poczułam smak rozgoryczenia, bo
nie takiego życia pragnęłam. Ale wybrano za mnie i na razie musiałam się temu
podporządkować.
1.
Zamek był cudowną, strzelistą
fortecą z białego kamienia. Otoczony przez lśniącą błękitem rzekę, pełne
zieleni sady i parki, bardziej niż jakakolwiek inna budowla, którą widziałam,
przypominał legendarne siedziby bogów. Nadmorskie prowincje najmniej ucierpiały
podczas wojny, dlatego nie było tu widać tylu zniszczeń, co w stronach, z
których pochodziłam. Ze zdumieniem zauważyłam obce w swej inności twarze,
należące z pewnością do demonów, które z rzadka wyłaniały się z barwnego tłumu
przemierzającego miasto. No tak, słyszałam przecież, że wiele z nich osiedliło
się na północy, w porozumieniu z tutejszymi lordami. To jeszcze bardziej niż
brak zniszczeń, pokazywało jak słabo mieszkańcy tej części dolin odczuli
wojenną zawieruchę.
W środku zamek prezentował się
jeszcze lepiej niż na zewnątrz. Pomyślałam, że będę miała o czym pisać w
listach do sióstr i matki. Na razie jednak musiałam przejść przez
trzymiesięczny okres zaręczyn, co samo w sobie wydłużało tylko moją mękę.
Wolałabym od razu podłożyć głowę pod ten topór. Jednak takie były zasady i
musiałam je respektować - kolejna sprawa, w której nie miałam nic do
powiedzenia. Zastanowiłam się, ile jeszcze podobnych rzeczy będzie w
przyszłości?
Po oficjalnym powitaniu,
zaprowadzono mnie do mej komnaty. Kiedy tylko się przebrałam, odprawiłam
służbę. Chciałam być teraz zupełnie sama, by móc wymknąć się na krótki spacer i
wrócić przed wieczornym balem, na którym miałam poznać mego przyszłego
małżonka. Z moich ukradkowych obserwacji wynikało, że nie będzie to trudnym
zadaniem.
Kiedy już byłam pewna, że
uwierzono w moje udawane wyczerpanie podróżą, szybko wygrzebałam z dna kufra,
białą niepozorną suknię z czarnym gorsetem. Taką jak nosiło w dolinach tysiące
zwyczajnych dziewcząt. Rozplątałam wymyślną fryzurę i pozwoliłam by moje ciemne
włosy swobodnie opadły na ramiona. Okutana w kolorową chustę, ukradkiem
wymknęłam się z komnaty. Była to właśnie pora obiadu, od którego udało mi się
wymigać. Dlatego też bez problemów dotarłam do bramy łączącej zamek z miastem i
wesoło pozdrowiwszy zaspanego strażnika, ruszyłam przed siebie. Idąc,
podziwiałam niewielkie kamieniczki, małe placyki wypełnione kamiennymi
fontannami o wymyślnych kształtach; uśmiechniętych ludzi, wesoło
odpowiadających na moje powitanie. Na niedużym straganie, kupiłam ogromną,
złocistą brzoskwinię. Niewiele się namyślając upatrzyłam sobie wygodne miejsce
pod rozłożystym drzewem, naprzeciw którego biła duża fontanna, a za nią
rozciągał się cudowny widok na łąki leżące tuż za granicami miasta. Z
westchnieniem ulgi opadłam na zielony kobierzec i zatopiłam zęby w soczystym
owocu. Potem pomyślałam, że ta północ może wcale nie będzie taka zła...
2.
Usiadłem w głębokim cieniu
gęstych krzewów. Wolałem pozostać mało widoczny. Jako człowiek, byłbym jedną z
wielu podobnych twarzy. Jako demon, budziłbym strach wymieszany z szacunkiem.
Ale ja byłem mieszańcem, rzadko spotykanym dziwadłem. A takich nie chcieli u
siebie ani ludzie, ani demony. Zrzuciłem torbę z ramienia i wyjąłem z niej
czerstwy już chleb i kawał suszonego mięsa. Ukradłem to jakiemuś kmiotkowi,
którego napotkałem na mej drodze. Musiało starczyć na dziś i jutro, potem znów
będę musiał zatroszczyć się o prowiant. Robiłem to niechętnie, ale duma nie
pozwalała mi prosić o pomoc. Lepiej było już zostać złodziejem. Właśnie silnym
ruchem zębów oderwałem kęs mięsa, kiedy zobaczyłem tę dziewczynę. Choć nie była
uderzająco piękna, to przyciągnęła moją uwagę, w jakiś przedziwny niewymuszony
sposób. Niewysoka, o bardziej krągłej niż szczupłej figurze, ale mnie zauroczyły
te wszystkie kobiece wypukłości jej ciała. Długie, czarne włosy, tańczyły wokół
twarzy o miękkich rysach dziecka, ogromnych ciemno szarych oczach i delikatnie
wykrojonych ustach. Siedziała pod rozłożystym drzewem i zajadała się ogromnym
owocem. Widziałem jak uśmiecha się sama do siebie, jak odwraca twarz w kierunku
świecącego słońca i pozwala by lekki wietrzyk rozwiewał jej włosy. Było w niej
tyle nieokiełznanej radości, tyle szczęścia i energii, że nie mogłem oderwać
oczu od tego widoku. Nie mogłem oderwać wzroku od niej. Zapomniałem o głodzie,
o zmęczeniu, o tym jak bardzo nienawidziłem wszystkich ludzi. Znieruchomiały,
zapatrzyłem się w świetliste oczy i usta pełne uśmiechów. Kiedy wstała i wolnym
krokiem skierowała się w stronę centrum miasta, zerwałem się i ukradkiem
podążyłem za nią. Nie chciałem by mnie spostrzegła, zbyt dobrze wiedziałem, że
nie budzę przyjaznych uczuć wśród ludzi. Szła coraz wolniej, jakby zmuszając
się do podążania wybraną trasą. Dotarliśmy w ten sposób aż do bram zamku. Tam pozdrowiła
strażnika i znikła za ogromnymi, okutymi żelazem drzwiami. Przez chwilę wahałem
się, a potem uległem nieznanemu impulsowi i rozejrzawszy czy nie będę miał
przypadkowych świadków, wdrapałem się po bocznej ścianie wieży. Musiałem to
zrobić ostrożnie, aby nikt mnie nie zauważył. Ryzykowałem właśnie chłostę i
kilku tygodniowe więzienie. Sama wspinaczka nie stanowiła dla mnie
najmniejszego problemu, w końcu odziedziczyłem bardzo wiele po moim ojcu. Kiedy
tylko upewniłem się, że ukazała się po drugiej stronie muru, ześlizgnąłem się z
powrotem. Nie czas teraz na myszkowanie po lordowskich włościach. Wiedziałem
jednak, że przyjdę tu wieczorem, kiedy na zamku większość służby będzie zajęta
organizowaniem balu. Wtedy będę miał doskonałą okazję, by dowiedzieć się czegoś
więcej o dziewczynie, która tak mnie urzekła.
3.
Suknia zaręczynowa była tak
sztywna i niewygodna, że niemal wpadłam w panikę. Jak miałam wytrzymać w tym
krawieckim arcydziele cały wieczór? Jakby tego było mało, stanowiła wyjątkowe
połączenie najbardziej nie twarzowego koloru i kroju, jaki mógłby być dla mnie
stworzony. Moje długie, wijące się w lokach włosy, zaczesano na czubku głowy w
sztywny kok. Obwieszona klejnotami, wyglądałam niczym strojny strach na wróble.
I jak ja miałam w czymś takim oczarować jakiegokolwiek mężczyznę? Do całości
kazano założyć mi jakieś okropnie niewygodne pantofelki, które cisnęły tak, że
niemal nie mogłam uczynić kroku. Na szczęście podstępem udało mi się zamienić
je na miękkie, skórzane botki. Spod sukni i tak nie były widoczne, więc nie
musiałam obawiać się kompromitacji.
Z bijącym sercem i opuszczonymi
skromnie oczyma, zeszłam po szerokich schodach. Wiedziałam, że przypatruje mi
się wiele krytycznych par oczu. I mój przyszły małżonek.
Lord Ayron okazał się wyjątkowo
przystojnym mężczyzną. Miał w oczach coś takiego, że przestałam dziwić się jego
sławie pogromcy kobiet. Lekko pogardliwy uśmieszek na ustach dodawał uroku, ale
chłód w spojrzeniu był niczym zgrzyt ostrza na szkle.
Nie spodobał mi się. Bywa czasem
tak, że niektóre osoby wywołują u nas natychmiastową antypatię. I tak też było
w tym przypadku. A ja miałam zostać za trzy miesiące jego żoną! Poczułam jakby
coś zimnego i mokrego przesunęło się po moich plecach. Narastająca panika
uczyniła z mojej twarzy maskę zastygłą w uprzejmym i wymuszonym grymasie. Poza
tym zbyt dobrze dostrzegałam jego brak zainteresowania dla mojej osoby.
Zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu i szepnął coś na ucho złotowłosej
piękności stojącej tuż obok. Potem oboje roześmiali się, jakby z dobrego
kawału. Jej dłoń poufale spoczęła na jego ramieniu, jakby chciała od samego
początku dać mi do zrozumienia, czego mogę się spodziewać.
Oczywiście przedstawiono nas
sobie. Doczekałam się nawet uprzejmego ukłonu i kilku zdawkowych komplementów.
Choć na zewnątrz zachowałam spokój, w środku czułam narastającą wściekłość. Nie
oczekiwałam wiele, ale powitanie przyszłej małżonki z kochanką przy boku, to
była już jawna zniewaga. Nie chciałam i nie mogłam puścić tego płazem.
Goście podzielili się teraz na
mniejsze grupki. Ja zostałam sama z kielichem pełnym wina w dłoni. Czułam
dominujące uczucie upokorzenia. Byłam tu nikim, klaczą rozpłodową mającą zadbać
o kontynuacje rodu. Do tego, ze względu na moje pochodzenie i tytuły nadawałam
się znakomicie. Nawet kolacja nie poprawiła mi humoru. Siedziałam co prawda na
honorowym miejscu, ale po lewej ręce lorda Ayrona, który kompletnie mnie
ignorował. Cała jego uwaga skupiała się na tej złotowłosej piękności i co rusz
wznosił toasty na jej cześć. I jak widać nikomu nie przeszkadzało moje
poniżenie. Nikt nawet nie okazał zakłopotania z powodu zaistniałej sytuacji.
– Czy mogę zamienić z panem
kilka słów na osobności milordzie?
Zdziwiony spojrzał prosto na
mnie. Był już nieźle wstawiony, ale obojętnie wzruszył ramionami i skinął
głową. Uprzejmym gestem wskazał mi drogę i wyszliśmy na tyły ogrodu. Tutaj
wstęp mieli tylko właściciele, dlatego mogliśmy liczyć na dyskrecję.
Popatrzyłam hardo w jego oczy.
Potem dumnie uniosłam głowę.
– Wiem, że nasz ślub to
tylko przykry obowiązek…
– Skąd u ciebie pani tak
spostrzegawczość? – Drwina w jego głosie była bardzo wyraźna.
Nie miałam ochoty na słowne
utarczki.
– Stawiam sprawę jasno. Nie
pozwolę się traktować z tak jawnym lekceważeniem jak przed chwilą. Twoja
kochanka musi odejść.
Zaczął się śmiać. Wtedy nie
wytrzymałam. Wymierzyłam mu siarczysty policzek. I nie zdołałam trafić. Chwycił
moją rękę i boleśnie wykręcił.
– Posłuchaj mnie teraz
wyraźnie, córeczko potężnego tatusia! I lepiej zapamiętaj moje słowa. Jak sama
słusznie zauważyłaś, jesteś tylko przykrym obowiązkiem. Gdybym miał cię wziąć
za kochankę, to chyba tylko z braku czegokolwiek lepszego...
Oburzona szarpnęłam uwięzione
ramię. Ale on przybliżył swoją twarz i zmusił mnie bym spojrzała w jego pełne
chłodu i pogardy oczy.
– Dlatego wrócimy teraz na
przyjęcie i będziesz się zachowywać jak przykładna, potulna narzeczona. Za to
obiecuję ci, że noc po ślubie będzie należała tylko do ciebie.
– Za bardzo sobie
pochlebiasz – syknęłam. – Gdybym miała wybierać, to wolałabym kogoś mniej
pijanego, zużytego i bardziej męskiego.
Wymierzył mi siarczysty
policzek. Jak widać nie lubił takich słów.
– Zaraz pokażę ci jak
jestem męski. – Jedną dłonią szarpną dekolt mojej sukni. I podniósł rękę, by
wymierzyć kolejne uderzenie. – A krzycz sobie, myślisz że ktoś…
Nie zdążył dokończyć tych słów.
Coś rozdzieliło nas i z potworną siłą rzuciło nim o twardą ziemię. Zaskoczona
patrzyłam na ogromnego mężczyznę, który właśnie rozprawiał się z jego lordowską
mością, waląc w jego szlachetne oblicze. Potem odwrócił się w moją stronę.
Tylko przez ułamek sekundy czułam strach, potem zniknął, a ja wpatrywałam się
zafascynowana w mojego obrońcę. Dość wysoki, muskularnie zbudowany, o ciemnej
połyskującej skórze i krótko obciętych srebrzystych włosach. Surowe rysy
twarzy, mocno zarysowana szczęka i wąskie, mocno zaciśnięte wargi. I
najcudowniejsze oczy, jakie zdarzyło mi się ujrzeć. Lekko skośne, w niezwykle
ciemnej oprawie, o kolorze doskonale wypolerowanego srebra i wąskich, pionowych
źrenicach. Teraz już wiedziałam, że nie był człowiekiem.
– Na przyszłość nie daj
sobą tak pomiatać – głos miał lekko schrypnięty, jakby nieprzywykły do
mówienia. Potem odwrócił się zamierzając odejść.
– Zaczekaj! – Odruchowo
złapałam rękaw jego ciemnej koszuli. Nie mogłam pozwolić tak po prostu mu zniknąć.
– Zabierz mnie ze sobą.
Jego brwi uniosły się w górę w
niemym zdumieniu. Sama byłam zaskoczona swoimi słowami, ale zaledwie je
wypowiedziała, to poczułam, że naprawdę chciałabym, aby zabrał mnie ze sobą.
– Proszę! Nie chcę tu
zostać.
Przez chwilę wpatrywał się we
mnie w milczeniu. Potem na jego twarzy ukazał się wyraz rozbawienia, zupełnie niepasujący
do tej dziwacznej sytuacji.
– Chcesz ze mną iść tak
ubrana?
Teraz już rozumiałam, dlaczego
się uśmiechał.
– Ależ skąd! – Zaczęłam
ściągać biżuterię, nie patrząc nawet gdzie ją rzucam. Zajęło mi to dobrą
chwilę.
– Masz może nóż?
Podał mi niewielki, ale
wystarczająco ostry sztylet. Z furią przecinałam wszystkie te wiązania i
tasiemki. W końcu pozbyłam się tej koszmarnej konstrukcji i pozostałam tylko w
lekkiej, spodniej halce. Noc była ciepła, więc nie obawiałam się, że zmarznę.
Nie ruszył się z miejsca by mi pomóc, tylko z ciekawością przyglądał.
– Czy teraz już lepiej? –
spytał, gdy tylko z westchnieniem ulgi rozpuściłam włosy.
O nie! Jeszcze musiałam coś
zrobić. Odwróciłam się w kierunki jego lordowskiej mości, który właśnie
odzyskiwał przytomność. Potem wymierzyłam mu potężnego kopniaka.
– Teraz już lepiej –
powiedziałam z satysfakcją. Nieznajomy nie był zaskoczony moim czynem. Wręcz
przeciwnie, wyglądał na jeszcze bardziej rozbawionego.
– Znikamy stąd. Zanim
zauważą jego szlachetność tarzającego się w trawie z podbitym okiem i wybitymi
zębami...
Chwyciłam jego silną i
jednocześnie chłodną dłoń. Pociągnął mnie za sobą przez ciemny gąszcz, sobie
tylko wiadomym szlakiem. Musiał widzieć w ciemnościach znacznie lepiej ode
mnie. Szybko dotarliśmy do wysokiego muru.
– I co teraz? – Nigdzie nie
zauważyłam żadnej drabiny czy liny. Choć przy blasku księżyca, mogłam po prostu
to przeoczyć.
– Nie są nam potrzebne –
szeptem odpowiedział na moje niewypowiedziane pytanie. – Musisz tylko mi
zaufać.
Zaufałam. I to był pierwszy
krok, który uczyniłam w kierunku zupełnie szalonej przyszłości.
4.
Kiedy tylko zapadł zmierzch,
wdrapałem się po murze i bez najmniejszego problemu go przeskoczywszy,
wylądowałem na miękkiej trawie. W oddali słychać było muzykę i szum głosów.
Skierowałem się prosto na tyły ogrodu, nie chcąc natknąć się na któregokolwiek
z gości. I wtedy usłyszałem burzliwą rozmowę dwóch osób, mężczyzny i kobiety.
Zaciekawiony odsunąłem gałęzie i zobaczyłem obiekt mych poszukiwań. Ależ ona
wyglądała w tej dziwacznej i okropnej sukni! W jednej chwili zrozumiałem też,
że nie jest zwykłą służącą – tamten strój stanowił tylko doskonałe przebranie.
I poczułem ogromny zawód. Potem moją uwagę przykuł mężczyzna, zarozumiały i
wydelikacony typek, w którego głosie było słychać tyle pogardy.
Uderzył ją! Nie pomyślałem o
konsekwencjach, tylko rzuciłem się w jego kierunku i wymierzyłem mu silny cios.
Ogłuszony padł na ziemię, a ja spojrzałem na dziewczynę.
– Na przyszłość nie daj
sobą tak pomiatać.
Odwróciłem się zamierzając
odejść.
– Zaczekaj! – chwyciła
skraj mojego rękawa. – Zabierz mnie ze sobą.
Tym razem udało jej się mnie
zaskoczyć. Choć musiała zauważyć, że nie jestem człowiekiem, to jednak nie
widziałem w jej oczach strachu. Tylko desperację. Była piękna pomimo tego
durnego stroju, dziwiłem się, że ten facet, któremu przed chwilą zdrowo
przyłożyłem, tego nie zauważał. Potem wyobraźnia podsunęła mi widok jak
przerzucam ten strojny pakunek, jaki stanowiła, przez mur…
– Chcesz iść ze mną tak
ubrana?
Od razu zrozumiała, co mnie tak
rozbawiło. Poprosiła o nóż, a ja przyglądałem się jak zrzuca z siebie tą całą
biżuterię, suknię i z westchnieniem ulgi rozpuszcza włosy. Kiedy nie patrzyła,
wsunąłem ukradkiem do kieszeni dwie złote brosze i jeden pierścień. Uznałem, że
z pewnością przyda nam się potem trochę gotówki.
– Czy teraz już lepiej? –
spytałem.
Zacisnęła usta i odwróciła się w
kierunku leżącego na trawie typka, który właśnie zaczynał powoli dochodzić do
siebie. Potem wymierzyła mu solidnego kopniaka, w pewne bardzo wrażliwe
miejsce.
– Teraz już lepiej –
satysfakcja w głosie była aż nazbyt dobrze wyczuwalna. Wyciągnąłem w jej
kierunku rękę, którą chwyciła bez najmniejszego wahania. W ciemnościach
widziałem doskonale, dlatego bez problemu dotarliśmy pod mur. Bez trudu
odgadłem jej myśli, ogrodzenie było wysokie na kilka metrów, nie widać było
nigdzie żadnej liny czy drabiny.
– Musisz mi zaufać –
powiedziałem. Zrobiła to bez najmniejszego oporu. Dla mnie wspinaczka po takim
murze nie był żadnym problemem, nawet z ciężarem na plecach. – Obejmij mnie za
szyję i nie puszczaj cokolwiek by się działo.
– Przefruniesz nad nim? –
spytała z powątpiewaniem.
– Nie mam skrzydeł. Ale są
inne sposoby.
Bez zbędnych słów otoczyła moją
szyję ramionami i przytuliła się do pleców. Jedwabiste włosy otarły się moją
twarz. Jej zapach był oszałamiającą mieszanką aromatu dojrzałych owoców i
kobiecego ciała.
Wylądowałem po drugiej stronie
muru. Podziw w jej oczach bardzo mi pochlebił. Ale wciąż mieliśmy mało czasu.
– Musimy uciekać z miasta.
Im prędzej tym lepiej.
– Może wcale nie będą nas
gonić? – w tych słowach usłyszałem ton goryczy.
– Zależy jak ważny był ten,
któremu przyłożyłem.
Przez chwilę szliśmy w
milczeniu.
– To był lord Ayron…
Aż przystanąłem zdumiony.
– On? No to mamy duże
kłopoty – powiedziałem złowieszczo.
– Nie jestem dla niego
nikim ważnym
– Ty może nie, ale jego
zraniona duma będzie dopominała się zadośćuczynienia. Musimy natychmiast
uciekać w kierunku wschodu.
– Dlaczego akurat tam?
– Bo ze wschodnimi
prowincjami tutejsza władza pozostaje w niezbyt dobrych stosunkach. Mamy szansę
dotrzeć do równin i tam z pewnością nie będą nas szukać.
5.
Nie zaprzeczyłam. Też słyszałam,
że niewielu zapuszcza się na równiny, jałowe pustkowie, prawie w ogóle niezamieszkane.
Zresztą czy mieliśmy jakikolwiek wybór? Nawet do domu nie mogłam wrócić, ale
on?
– A góry? Przecież masz tam
pobratymców?
Parsknął.
– Wierz mi, że bylibyśmy
tam tak samo niemile widziani, jak i tutaj.
– Dlaczego? W końcu jesteś
demonem?
– Tylko w połowie. Moja
matka była zwykłym człowiekiem, tak jak ty.
– Bardzo ci dziękuję za ten
wątpliwy komplement – parsknęłam.
– Nie o to mi chodziło –
powiedział z nieoczekiwaną łagodnością w głosie. Potem otworzył przede mną
jakieś niskie drzwi. – Wejdź. Zgarnę tylko moje rzeczy i ruszamy w drogę. Twoim
ubraniem zajmiemy się później, dobrze, że chociaż buty masz odpowiednie.
Spojrzałam w dół, na miękkie
trzewiki i wyobraziłam sobie ucieczkę w tych niewygodnych pantoflach na wysokim
koturnie. Dobrze, że udało mi się dokonać tej ukradkowej zamiany.
– Pójdziemy pieszo?
– Mam konia. Udźwignie nas
oboje, ale będziemy musieli jechać odrobinę wolniej. – Zarzucił niewielką torbę
na ramię.
Koń stał w stajni obok. Parsknął
z radością na widok swojego właściciela. Jego srebrzysta grzywa wręcz świeciła
w balasku księżyca. Był równie oryginalny jak jego pan.
– Nie znam się na tym, ale
nigdy nie widziałam podobnego okazu.
– Dostałem go od ojca –
mruknął mężczyzna. – Pochodzi z gór.
W oczach miałam dwa znaki
zapytania. Postanowiłam, że gdy tylko nadarzy się okazja zmuszę go do
opowiedzenia całej historii. My ludzie, tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy o
demonach. Krążyło mnóstwo pogłosek, plotek, niesamowitych krwawych opowieści i
innych bzdur. I wyłowić z tego prawdę było niezwykle trudno.
Posadził mnie przed sobą. Długa
suknia halki nie była co prawda najwygodniejszym strojem do podróży konnych,
ale podciągnęłam ją wystarczająco wysoko, by zbytnio nie przeszkadzała.
Widziałam, jak ukradkiem obserwował moje poczynania. Potem na dłuższa chwilę
zagapił się na prawie całkiem nagie nogi.
– Jedziemy? – wykręciłam
głowę do tyłu i spojrzałam na niego. O Bogowie, jakie on miał cudowne oczy! Bez
słowa skinął głową.
I tak w świetle nadchodzącego
poranka, opuściłam miasto, otoczona silnymi ramionami pół demona, pół
człowieka. Z pewnością nie tego spodziewałam się, przybywając tu zaledwie dobę
temu. Ale dla mnie było to o wiele lepsze, niż perspektywa zostania lordowską
małżonką.
6.
Nie myślałem, że to będzie takie
trudne. Czułem jej bliską obecność każdym nerwem mego ciała. Owiewał mnie
delikatny zapach, czasem powiewające włosy łaskotały w twarz. Na początku
siedziała sztywno, potem jednak rozluźniła się i oparła o moją pierś. Otoczyłem
ramieniem smukłą talię i po chwili ujrzałem jak jej powieki opadają i
dziewczyna pogrąża się w niespokojnej drzemce. Nic dziwnego, miała za sobą
wyjątkowo burzliwą noc. Ciekawiło mnie, kim była? Na myśl, że
najprawdopodobniej jedną z kochanek lorda, którą porzucił, gdy już
wystarczająco się z nią zabawił, poczułem smak goryczy w ustach. Nie pasowała
mi do tej roli.
Jechaliśmy mało uczęszczanym
szlakiem przez las. Tak było bezpieczniej, bo z pewnością wysłana za nami pogoń
podążała głównym traktem. Dlatego wybierałem mało znane i ledwie widoczne
dróżki. I tak będziemy musieli zahaczyć o najbliższe miasteczko, uzupełnić
prowiant i kupić dla niej jakieś normalne ubranie. Na wpół nagie, zgrabne nogi,
które przez cały czas miałem na widoku, stanowiły dla mnie nie lada wyzwanie.
Choć unikałem zerkania na nie z całych sił, to i tak, co raz mój wzrok wędrował
w tym kierunku. Nie mogłem oprzeć się pokusie i delikatnie pogładziłem je
dłonią. Ponieważ dziewczyna nie poruszyła się, moja ręka coraz śmielej
wędrowała w górę, a ja rozkoszowałem się aksamitną miękkością jej skóry. Była
cudowna... Czułem jak podniecenie zaczyna ogarniać całe moje ciało. Musiałem
zakończyć tą zabawę. Ale kiedy już chciałem przerwać, delikatnie i stanowczo
położyła na niej swoją rękę.
– Nie przerywaj –
wymruczała z wciąż jeszcze przymkniętymi oczyma.
Skoro tak. Powolnym ruchem
poprowadziła moją dłoń po skórze, kierując ją do wnętrza ud. Cichutko jęknęła,
gdy ustami przylgnąłem do jej szyi. To już nie była niewinna zabawa. Dobrze
wiedziałem, że gdy przekroczymy pewien punkt, ja nie będę w stanie się
powstrzymać... Miałem przecież w sobie znacznie więcej z demona, niż czasem
chciałbym przyznać.
– Musimy skończyć. Zbliżamy
się do miasteczka – wyszeptałem na ucho. Jednocześnie dotarłem właśnie do jej
gorącego i wilgotnego wnętrza. Naprężyła całe ciało i szerzej rozsunęła nogi,
jakby chciała ułatwić mi dostęp do najbardziej intymnych zakamarków.
– Nie, proszę! – cichutko
pojękiwała, wijąc się pod moim dotykiem.
Najchętniej spełniłbym tą
prośbę. Ale zbyt krótką trasę pokonaliśmy przez ostatnie kilka godzin. Trzeba
było zdobyć zaopatrzenie, ubranie, a potem zaszyć w ostępach leśnych i
ukradkiem kierować się na wschód. Pewnie nawet nie przypuszczała, jak wiele
kosztowało mnie przerwanie tych pieszczot. Kiedy zeskoczyłem z konia, patrzyła
na mnie z zarumienioną twarzą i pociemniałymi z pożądania oczyma. Potem
pomogłem także zejść i jej.
– Głupio się zachowałam –
odwróciła zawstydzony wzrok. - Przepraszam, nie chciałam się narzucać…
– Nie narzucałaś się –
odparłem krótko.
– Akurat!
Uśmiechnąłem się i ująwszy jej
dłoń, położyłem na mojej stwardniałej męskości.
– Powiedziałem prawdę. Ale
być może nie zdajesz sobie sprawy z grożącego nam niebezpieczeństwa? Powinnaś
też wiedzieć, jak wiele jest we mnie obcych emocji, takich, które potrafią
przerazić zwykłego człowieka.
– Może tak, może nie –
powiedziała filozoficznie, poprawiając zadartą sukienkę. – Musisz coś zrobić… –
Zrobiła nieokreślony ruch wskazujący na dolną część mego ciała. – Jest zbyt…
hm, widoczny…
Spojrzałem w dół. Teraz już wiedziałem,
dlaczego nagle poweselała, a w jej oczach migotały psotne chochliki.
– Nieźle mnie urządziłaś.
Ale zanim dojdziemy do murów miasteczka, będzie po wszystkim. Tylko łaskawie
proszę, abyś szła za mną.
Tym razem otwarcie się
roześmiała, a moja wściekła mina nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia.
Ale posłuchała i potulnie
podreptała za moimi plecami.
7.
Weszliśmy do miasteczka, przez
jedną z czterech bram. Nie było duże, kilkaset dusz zaledwie, lecz dość
okazałe. Cały czas podążałam posłusznie z tyłu, podziwiając umięśnioną sylwetkę
mego towarzysza, szerokie barki, wąskie biodra, no i co tu dużo mówić...
Szalenie seksowne pośladki. Świetnie rozumiałam, dlaczego chciał abym szła za
nim, a nie na odwrót. Na samo wspomnienie jego ręki pieszczącej najbardziej
intymne obszary mego ciała, dostawałam gęsiej skórki. I żałowałam, że musiał
przerwać. Ale przed nami długa droga i z pewnością skłonię go, aby skończył, to
co zaczął.
W niewielkim sklepiku byliśmy
jedynymi klientami. Wybrał dla mnie raczej praktyczny niż ładny strój – proste
ciemne spodnie, białą lnianą koszulę i kamizelkę z jakiejś miękkiej i
przyjemnej w dotyku skóry. Potem wypchnął mnie na zaplecze abym się przebrała.
Kiedy wróciłam, kupiec z zadowoleniem oglądał dużą złotą broszę, a mój
towarzysz kończył właśnie pakowanie zapasowego odzienia. Na moje zdumione
spojrzenie, odpowiedział wzruszeniem ramion.
– Możemy iść dalej. Im
szybciej stąd wyjedziemy, tym lepiej.
– Gdzie teraz? – Koszula
miała trochę za długie rękawy, wiec w końcu zdecydowałam się odrobinę je
zawinąć.
– Na targ.
Wyszliśmy na ulicę i
skierowaliśmy się w głąb miasteczka.
– Czy to była…?
– Tak. – Jego odpowiedź
była zwięzła i prosta. – Oni nie zbiednieją, a my nie musimy się troszczyć
przez jakiś czas o pieniądze.
– Dużo tego zabrałeś?
Gwałtownie przystanął i
chwyciwszy mnie za ramiona, spojrzał z wściekłością w oczy.
– Wystarczająco, aby twój
arystokratyczny tyłek nie ucierpiał od niewygód, jakich doświadczają zazwyczaj
prości ludzie!
– Przepraszam – zakłopotana
przygryzłam wargę. – Nie chciałam cię urazić. Dlaczego zakładasz, że jestem
szlachcianką?
Puścił mnie i ponownie ruszył
przed siebie.
– Byłaś jego kochaną?
– Nie, skąd. Narzeczoną.
– Że co?! – Tym razem
zatrzymał się w miejscu i ryknął te słowa tak głośno, że wszystkie pobliskie
gołębie poderwały się do lotu. – Chcesz mi powiedzieć, że zwinąłem jednemu z
najpotężniejszych lordów przyszłą małżonkę?
– Tak jakby… I zapomniałam
się przedstawić. Jestem Laila, najmłodsza córka lorda południowych dolin.
– O bogowie! – jęknął i
chwyciwszy się za głowę, oparł się o słup latarni. – To nawet ucieczka na
równiny nam nie pomoże...
– Nie histeryzuj. – Beztrosko
poklepałam go po ramieniu. – Zbyt mocno przyłożyłeś Ayronowi, abyśmy teraz
mogli wrócić i grzecznie przeprosić.
Milczał nadal wpatrując się w
ziemię pod stopami.
– Jak mogłaś mi nie
powiedzieć? – spytał cicho.
– Nie pytałeś. Poza tym ja
naprawdę nie chciałam zostać żoną tego łajdaka.
Dopiero teraz spojrzał mi w
oczy. W jego wzroku nie dostrzegłam ani odrobiny strachu, jak mogło wskazywać
zachowanie, tylko mrożący krew w żyłach lodowaty chłód.
link do części II - (klik)
Bardzo mi się podobało, dosyć długie, ale dopracowane :).
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie;
szmaragdovva.blogspot.com >dopiero zaczynam :)
Chętnie w wolnej chwili sobie zajrzę :) i dam znać o swojej obecności ;)
OdpowiedzUsuńWygnaniec to pierwsze skojarzenie. :) Drugie to shrek ratujący Fionę z zamku otoczonego wrzącą lawą, pilnowanego przez smoka. ;P. A ogólnie jak zwykle super.
OdpowiedzUsuń