Za pewnych powodów nie będzie w następnych dwóch tygodniach zbyt wiele się działo na blogu. Nie osobistych, a technicznych. Powiem tylko, że dziś Baba, jutro Pałka.
Ja, Baba! (V)
Ginewra
Człowiek to jednak
zadziwiająca istota, pomyślałam, obserwując strumień gorącej wody wydobywający
się z czegoś dziwnego, co przymocowane było do ściany. Nie uciekłam, nie
zemdlałam, nie zaczęłam spazmować, jak na przyzwoitą damę przystało.
Metodycznie, małymi kroczkami zaczęłam badać pomieszczenie, w którym się
znalazłam. Chyba zaczęłam też rozumieć znaczenie polecenia „wykąp się”.
A potem przepadłam. To
było coś tak cudownego, że nie da się tego opisać słowami. Mgiełka z tysiąca
kropelek, otulająca moje ciało, spłukująca całą niepewność i strach. Siedziałam
tak długo, aż pomarszczyła mi się skóra na koniuszkach palców. Dopiero wtedy odcięłam
dopływ wody, poprzez naciśnięcie takiej dziwnej wajchy, po czym zaczęłam się
zastanawiać, co dalej. Nie mogłam sterczeć nago, pośrodku komnaty. Tuż obok
zauważyłam coś jakby płótno, tylko takie puszyste i miękkie. Po chwili
stwierdziłam z zadowoleniem, że doskonale pomagało osuszyć całe ciało. Gorzej z
włosami, ale zawinęłam je w drugą sztukę i po kłopocie. Potem spojrzałam w
lustro i potężnie westchnęłam.
Nic, a nic z tego nie
rozumiałam. To musiały być potężne czary… Czary? Parsknęłam ze złością.
Morgana! Ta wredna małpa, która była moją teściową, z pewnością maczała w tym
palce. Głowę dam, że to jej sprawka, tym bardziej, iż nieznany był mi
potężniejszy od tego babsztyla mag. To musiała być ona. Tyle razy słyszałam,
jak mamrotała, że usunie mnie z tego świata. Mordred wymógł na niej przysięgę,
że nie zagrozi memu życiu, więc widać znalazła inny sposób. Przeniosła mnie
„gdzieś”. Gdzie? Nie miałam bladego pojęcia! To jakiś dziki, barbarzyński,
zupełnie nieznany kraj… Drgnęłam, bo całkiem niedaleko rozległ się dźwięk
dzwona. W pośpiechu dopadłam okna i wtedy zauważyłam poczerniałe ze starości
mury kościoła. Tak, bo to musiał być kościół.
– Dzięki ci, dobry
Boże – wymamrotałam. – Widać ten kraj nie jest aż tak barbarzyński, jak
myślałam.
Po cichutku, prawie że
na paluszkach, opuściłam łazienkę, kierując się do pokoju, który wskazał mi
Mateusz. Była to ogromna sypialnia, z równie wielkim łożem. Po prawej wisiały
ubrania, po lewej znajdowało się ogromne okno. Aż mi oczy wyszły na wierzch, bo
tak wielkiego kawałka szkła, o takiej czystości, jeszcze nigdy nie widziałam.
Usiadłam i gapiłam się bezmyślnie na panoramę nieznanego miasta, aż w końcu
przypomniały mi się pewne słowa. Mateusz spytał, czy dostałam imię na cześć
królowej z legendy. Małżonki władcy Brytów. Legendy? W takim razie to
niekoniecznie musi być inny kraj. Może po prostu zmieniłam tylko czas… O mało
nie zemdlałam, gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie, lecz z drugiej strony
wiedziałam do czego zdolna jest Morgana. Nasz obopólna niechęć była wręcz
patologiczna i nie do pokonania. Słowa danego synowi dotrzymała, nie zrobiła mi
krzywdy, a jednocześnie sprawiła, że nie będę potrafiła wrócić do domu.
– Co za wredne,
paskudne, sparszywiałe babsko! – wywarczałam, energicznie zrywając się z
miejsca. – Otruję tę maszkarę, jak będę miała okazję! Przysięgam!
Niestety, na razie się
na to nie zanosiło. Postanowiłam stawić czoła rzeczywistości, ale najpierw
musiałam się ubrać. Odzieży było co niemiara, niestety, wszystko jakieś kuse,
wąskie, takie rozpustne. Skrzywiłam się, przypominając sobie jak były ubrane te
kobiety. Widocznie ogólne rozpasanie w stroju to teraz norma. Cóż, nogi mam
niezłe…
Mateusz uprzejmie
zapukał, a potem wszedł, podczas gdy ja krygowałam się w lustrze. W błękitnej,
zwiewnej sukience było mi do twarzy, miałam jedynie mały problem z bielizną. Co
ja miałam u licha założyć pod spód? Głowiłam się nad tym, rozczesując długie,
aksamitne pukle, gdy pojawił się mój dzisiejszy opiekun. Najpierw zamarł z
zachwytu, później jego wzrok powędrował na moje nogi i widać było, że go z
lekka przytkało. Lecz tym razem bynajmniej z zachwytu. Raczej wyglądał na
zdziwionego i zakłopotanego.
– Coś nie tak? –
spytałam ostrożnie, podążając za jego wzrokiem.
– Nieee… –
wyjąkał. – Tylko… Jakby ci to powiedzieć? Jesteś zwolenniczką… Cholera! – Przesunął
ręką po twarzy. – Natura, ekologia i takie tam rzeczy, co?
– Natura?
Ekologia? – przyglądałam mu się podejrzliwie. – Jaka ekologia u licha?
– No… – wił się
jak piskorz. – Sama wiesz…
– Nie, nie wiem. –
Zirytował mnie. – Mów normalnie. Nie cierpię takiego kręcenia.
– Ekhm… No więc…
Nie przeszkadzając ci, że są takie długie? – wyrzucił w końcu z siebie z
desperacją.
– Długie? Niby co
jest długie? Włosy? – Nawinęłam sobie jeden kosmyk na palec. – To źle?
– Nie te –
chrząknął. – Te niżej…
O co mu u licha
chodziło? Pochyliłam się, oglądając własne łydki. No faktycznie, były
owłosione. Co w tym dziwnego?
– A co niby mam z
nimi zrobić? Zapleść warkoczyki?
Biedak, poczerwieniał z
zakłopotania. Widać było, że desperacko walczy o zrozumienie z mojej strony. I
chyba wpadł na dobry pomysł, bo nagle przestał się spinać, szeroko się
uśmiechając.
– Włóż buty.
Pójdziemy tam, gdzie Jolka.
– Swoich nie mam,
a te są wszystkie za duże – wskazałam z irytacją, na wcale pokaźną kolekcje
obuwia.
– Może trampki? Są
wiązane – powiedział, wybierając białe ciżemki o dziwnym fasonie. – Usiądź i
podaj nogę.
Faktycznie, było
lepiej. I wygodnie. Szarmancko przepuścił mnie w drzwiach i znaleźliśmy się na
ulicy… To cud, że nie skamieniałam i nie udławiłam się z emocji. Hałas, gwar,
kolory i ruch. Wszystko obce, kompletnie nieznane. Ludzie, niektórzy bardzo
dziwacznie poubierani. Cała masa ludzkich głów, mknąca gdzieś przed siebie.
Powozy bez rumaków, podobne do tego, w którym zemdlałam. Tyle rzeczy, których
nie potrafiłam nawet opisać, bo brakowało mi słów.
– Przyjechałaś ze
wsi? – ostrożnie spytał Mateusz, chwytając mnie za ramię i prowadząc w
niewiadomym kierunku. – Przepraszam, może to chamskie pytanie, ale masz bardzo
dziwny wyraz twarzy. Jakbyś nigdy wcześniej nie była w takim miejscu.
– Ze wsi –
mruknęłam. Oj, żebyś ty wiedział jakie ja mam myśli! To by dopiero było!
– Jesteśmy! – Z
widoczną ulgą otworzył szklane drzwi i wepchnął mnie do środka. Tym razem
powitał mnie chłód, spokój i rzewna muzyka gdzieś w tle.
– Gdzie jest
Jolka? – Niewysoka, prześliczna blondyneczka, ubrana w coś niezwykle
schludnego, posłała mu szeroki uśmiech.
– Masaż, spa i
sauna. Piętro wyżej – wyjaśniła, jednocześnie dyskretnie omiatając mnie
wzrokiem. – Czegoś potrzebujesz Mateuszu?
Ten ton głosu!
Odwróciłam głowę, by nie zauważyła mojej miny. Jak nic, była zauroczona
przystojnym rudzielcem. On chyba nią nie bardzo, ale umiejętnie to ukrył.
– Masz czas?
Przyprowadziłem ci przypadek beznadziejny – wskazał na mnie. Nic nie
odpowiedziałam, bo zapowietrzyłam się z oburzenia. – Dziewczyna dopiero co
przyjechała do miasta i… Sama wiesz. Potrzebowałaby pomocy.
– Diament. –
Blondyneczka okrążyła mnie dwa razu, uważnie się przyglądając. – A każdy
diament potrzebuje szlifu. Mam trzy godziny wolnego, myślę, że dam radę. Niestety,
nie mogę dłużej, bo świętujemy z Marcinem piątą rocznicę ślubu.
– Rozumiem. Zrób,
co możesz – Mateusz pomachał nam ręką i już go nie było.
– Jakim cudem
udało ci się zachować tak doskonale owłosione nogi? – spytała z pełnym zgrozy
niedowierzaniem. – Zanim użyjemy wosku, to chyba będę musiała je obciąć.
I zaczęły się tortury.
Przyznam, że momentami bardzo przyjemne. Kiedy indziej niezwykle bolesne. Nie
protestowałam zbytnio, ale za to zadawałam dużo pytań. Blondyneczka miała na
imię Matylda i wyjaśniała mi wszystko z widocznym zaangażowaniem. Ta bardzo
bolesna część, to wosk. Ta przyjemna, to maseczka na twarz. To drugie znałam,
jednak tym razem zachwycił mnie zapach oraz to, że nałożona tak cudownie
chłodziła skórę. Poza tym, za to, co ta kobieta zrobiła z moimi paznokciami u
rąk i stóp, zasługiwała na pół królestwa. Między czasie oglądałam sobie dziwne
księgi, pełne tak realistycznych, że aż prawdziwych obrazów. Było w nich też
sporo znaczków, których znaczenia nie potrafiłam odczytać, ale same obrazki
wystarczały. Oczy wyłaziły mi na wierzch i zrozumiałam też wiele rzeczy. Trzy
godziny później Matylda postawiła mnie przed lustrem, patrząc na mnie
triumfująco.
– Idealnie! Padnie
na twój widok na kolana, więc to wykorzystaj!
– Na kolana?
Wielu… – odchrząknęłam. Bo niby co miałam powiedzieć? Że to żadna nowość dla
mnie? Przecież przed królową większość padała na kolana. – Myślisz?
– Takie ciacho! –
westchnęła. – Gdyby nie miała męża, to nie zastanawiałabym się ani sekundy.
Przypomniałam sobie
Artura. Jedyne czego mu brakowało, to rozum. Wszystkiego innego miał w
nadmiarze. Później Lancelota. I mojego małżonka.
– Ciastek to ja ci
mam pod dostatkiem – mruknęłam. – Wierz mi, w nadmiarze wywołują jedynie
niestrawność.
– Coś w tym jest –
zaczęła się śmiać. – No dobrze, Ginewro. Wróć do domu i przebierz się w coś
seksownego. Tylko nie zapomnij o bieliźnie, jak teraz.
Już wiedziałam, co
miała na myśli. Lektura zrobiła swoje. No i przyznam, że bez nadmiaru
owłosienia czułam się o niebo lepiej. Jakbym nagle zrzuciła jedną warstwę
skóry. Ten świat miał swoje zalety. Zasępiłam się nagle, lecz nie zdążyłam
wpaść w ponure rozważania, bo szklane drzwi, przez które tu weszłam, otworzyły
się, ukazując zaciekawioną i uśmiechniętą twarz Mateusza. Chciałam odwzajemnić
ten uśmiech, lecz gdy ujrzałam mężczyznę za jego plecami, moja twarz zastygła w
grymasie zaskoczenia, a serce zatrzepotało ze strachu. Bo ten mężczyzna był
moim prawowitym małżonkiem i ostatnią osobą, jaką spodziewałam się tu spotkać.
Skok w przeszłość to jednak jest prostsza sprawa, bo to wszystko już było, gdzieś o tym słyszeliśmy, a przy odrobinie wysiłku damy radę się wpasować w tamtą rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńAle podróż w przyszłość to już całkiem inna para kaloszy... Przynajmniej do takiego dochodzę wniosku czytając o przygodach Ginewry :D
Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Filmowy przykład to "Goście, goście" :)
UsuńOla
A czy blog nie obchodzi jakoś na dniach 4 urodzin ? :)
OdpowiedzUsuńKiedy możemy się spodziewać kolejnej części? 🤔😍
OdpowiedzUsuń