sobota, 6 maja 2017

Ja, Baba! (II)

Krótka przerwa się przydała, bo mi się przez ten czas wyklarowała koncepcja całego opowiadania :-)
A propos przerwy, to nie zdrowie mi zaczęło szwankować, a zdrowy rozsądek i pamięć. Takie wtopy zaliczałam, że samej było mi wstyd za siebie :-) Ale i tak dzięki!

           Ja, Baba! (II)
– Czarownica! – syknął przy tym wściekłym szeptem. – Przeklęta czarownica!
– Nie przesadzaj. To ty mnie obmacujesz.
– Chcesz mnie zwieść na manowce? Niedoczekanie twoje! – Z wyraźnym trudem oderwał rękę od rozpalonej skóry.
Wyjechaliśmy z lasu i konie od razu przeszły w kłus. Trochę ciężko było uwodzić gburka w takiej sytuacji, więc odpuściłam, resztę zemsty odkładając na później. Za to z ciekawością rozglądałam się dookoła. Nagie pagórki, wszechobecna zieleń, po prawej las, po lewej las, za nami las, w oddali na horyzoncie las… Gdzie ja do cholery jestem? Po raz pierwszy poczułam wyraźny, trudny do określenia niepokój. Coś mi strasznie nie pasowało w tym wszystkim.
– Co to za miejsce, w które się udajemy czcigodny rycerzu? – zadałam pytanie mojemu milczącemu i wkurzonemu towarzyszowi.
– Jesteśmy w drodze do Camelot – odparł krótko. – Król zadecyduje, co z tobą zrobić czarownico. Ale łaski to bym nie oczekiwał.
– Taaa… W drodze do Camelot – odpowiedziałam z ironią. Po czym zamilkłam, bo minęliśmy właśnie pas drzew i moim oczom ukazała się ogromna dolina, nad którą górował potężny, kamienny zamek. Zamrugałam zdezorientowana oczami. Co jak co, ale moja wiedza o zamkach i pałacach była dość obszerna i dałabym sobie głowę uciąć, że ta budowla nie znajdowała się w Polsce. Ale w takim razie gdzie??? Gdzie do diabła trafiłam?! Niemcy? Bzdura! Z języków obcych znałam jedynie angielski, nie dogadałbym się. A przecież… Zastanowiłam się. Zaraz, zaraz. Rozumiałam tych ludzi, oni mnie również, lecz to nie był język polski. Raczej coś, czego nie znałam, chociaż znałam. Kurde! Jakie to wszystko popieprzone…
– Najprostsze wyjaśnienie, to puknęli mnie w łeb i mam omamy – wymamrotałam, zachłannie gapiąc się na okolicę. Właśnie wjechaliśmy do jakiejś wioski, zresztą kto wie, może to były tereny podmiejskie? Nieważne. Ogólnie widok przygnębiający. Bród, smród i ubóstwo. Droga pełna błota, małe, przytulone do siebie chatki i ludzie o zmęczonych twarzach. W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, droga zmieniła się w kamienny trakt, domy zaczęły przypominać normalne budowle, a mieszkańcy wyglądali na czystszych i mniej dzikich. Tak intensywnie przyglądałam się wszystkim szczegółom, że nie zauważyłam, iż większość spluwa na mój widok. Zresztą nic dziwnego, byłam prawie naga. Poza tym w promieniach zachodzącego słońca moja sukienka skrzyła się i lśniła. W porównaniu do wszechobecnej szarzyzny, byłam jak egzotyczny ptak wśród wróbli. No i te trampki w kolorze soczystej zieleni. Szał ciał i uprzęży!

– Czy król Artur… – zaczęłam ostrożnie, ale od razu urwałam, napotykając zdumione spojrzenie mego towarzysza.
– Jaki król Artur? – spytał z niesmakiem. – Nie ma i nie było kogoś takiego.
– Nie? – osłupiałam jeszcze bardziej. Te majaki jak widać były jakąś spersonalizowaną wersją. – To kto niby jest królem?
– Nasz miłościwie nam panujący władca to Mordred. U jego boku zasiada królowa Ginewra, która niespodziewanie zniknęła dziś rano.
– Mordred? – zadumałam się. – Ale okrągły stół macie?
– Co ty bredzisz babo? – warknął. – Po cholerę nam okrągły stół? To niepraktyczne. Stoły ci u nas normalne, dębowe, na trzydziestu chłopa.
Więcej nie pytałam, czując się przytłoczoną nadmiarem sprzecznych wiadomości. Majaki nijak się miały do legendy. Artura nie było, stołu nie było, Merlina…
– A jakiegoś Merlina znasz? – spytałam markotnie.
– Merlina? Był taki jeden pokręcony staruch, co robił za nadwornego błazna, ale poślizgnął się na świeżo wypucowanej posadzce, fiknął koziołka i zleciał ze schodów. Nie żyje już dobre parę lat.
– No jasny gwint! – wymamrotałam. Dopiero teraz spostrzegłam, że zbliżyliśmy się do zamku, a przed nami rozciągała się szeroka fosa pełna mętnej wody. Sama budowla z bliska nie wyglądała już tak imponująco. Po dziedzińcu pętały się kaczki i gęsi, widać też było, że mury w wielu miejscach sypią się, wymagając natychmiastowego remontu. Nawet, o zgrozo, przed samym wejściem do siedziby króla stała sobie ubrudzona świnia i pochrząkiwała wesoło, ryjąc z zaangażowaniem w ziemi.
Zatrzymaliśmy się na samym środku, tuż przy studni. Zostałam w mało elegancki sposób postawiona na ziemi, przy czym gburek wyraźnie unikał mego wzroku.
– I co dalej? – spytałam zgryźliwie. – Tak mnie spętałeś, że nie dam nawet ani kroku.
– Zaniosę cię – mruknął.
– Skąd wytrzasnęliście takie rekwizyty?
– Hę?
Poddałam się. Byłam pewna, że nie udaje. On naprawdę był Lancelotem, rycerzem okrągłego… No cóż, pozostańmy przy rycerzu. Pewnie miałyśmy wypadek i leżę sobie teraz gdzieś w szpitalu, pogrążona w śpiączce, a moja podświadomość szaleje. Westchnęłam. Trudno, zaakceptuję sytuację i poczekam, aż mnie wybudzą. Do tej pory będę się świetnie bawić. Pod warunkiem, że nie spalą mnie na stosie jako czarownicy.
– Prowadź wiedźmę do władcy – usłyszałam za plecami i od razu się zdenerwowałam.
– Tylko nie wiedźmę! – zaprotestowałam energicznie. Żaden z nich nie raczył mi odpowiedzieć, za to Lancelot przerzucił mnie sobie przez ramię i wszedł do środka. Średniowieczną budowlę podziwiałam więc niejako do góry nogami. Siły temu skubańcowi nie brakowało, bo nawet się nie zadyszał, dźwigając moją skromną osobę. Za to wyobraziłam sobie jego minę i zachichotałam, bo musiał mnie trzymać za nagie uda…
– Panie! – Postawił mnie w końcu na ziemi, a sam padł na kolana pochylając głowę. Z ciekawością przyjrzałam się imć władcy i mina wyraźnie mi się wydłużyła. To niby był ten ich król? To?! Tłusty i nieruchawy, o pożółkłych zębach, ogromnym brzuszysku, malutkich oczkach i wianuszku z resztek włosów dookoła łysej czaszki. Nawet korony nie miał…
– Cóż za dziwo ze sobą przywiozłeś, sir Lancelocie? – usłyszałam głęboki, lekko rozbawiony głos gdzieś po prawej. – I kto u licha tak ją obwiązał tym powrozem?
– To czarownica mój panie. Może być niebezpieczna.
– Co za ludzie… Czy każdą piękną kobietę nazywasz czarownicą?
W końcu mogłam zobaczyć właściciela głosu i trzeba powiedzieć, że szczęka opadła mi po raz drugi. Wysoki, szczupły i widać, że niezwykle postawny. Włosy miał w kolorze nocnego nieba, kędzierzawe, twarz o niezwykle regularnych rysach, wysokie kości policzkowe, nos nieco kartoflowaty, oczy ciemne niczym dwie studnie, a cerę smagłą, ogorzałą od słońca. Zerknęłam na Lancelota i pomyślałam, że byli niczym rewers i awers, jeden jasny, złocisty, drugi ciemny, mroczny.
– Nie jestem czarownicą – odezwałam się w końcu słabym głosem. Szczerze mówiąc to powoli czułam się tym wszystkim zmęczona. – Zabłądziłam.
– Zabłądziłaś? Chyba z bardzo daleka, bo nie znam niewiast, które by się tak ubierały.
– Raczej z daleka – odparłam ostrożnie, podczas gdy on wyjął krótki sztylet i rozciął krępujące mnie więzy. Potem na powrót go schował i bardzo delikatnie zaczął rozmasowywać moje obolałe nadgarstki, na których było widać wyraźne czerwone ślady po sznurze. Patrzył przy tym na mnie tak, jakbyśmy dzielili razem jakąś zabawną tajemnicę. I z podziwem. Pomyślałam, że dobrze, iż zdążyłam zetrzeć z twarzy ten dziwny ślad po szmince. Potem zerknęłam na gburka, który wyglądał tak, jakby lada chwila miała mu iść para uszami. Akurat to mnie rozbawiło.
– Kąpiel? Posiłek? Odpoczynek? – Ciemnowłosy mężczyzna wymieniał to dokładnie w takiej kolejności, jakiej pragnęłam.
– Kąpiel, posiłek, odpoczynek – odpowiedziałam z westchnieniem ulgi. – A on mówił, że spalicie mnie na stosie?
Mordred roześmiał się. Za to jego szlachetny rycerz poczerwieniał, przybierając soczysty kolor purpury.
– Wybacz pani moim dzielnym wojakom zapędy do oczyszczenia tego świata z wszystkiego, co według nich pochodzi od szatana. Ja jednak nie boję się czarownic, bo jedną z nich jest moja matka.
– A! – ucieszyłam się. Jednak nie wszystko się zmieniło. – Morgana?
– Anna. To imię nadano jej na chrzcie i moja małżonka życzyła sobie, aby tak się do niej zwracać. Morgana to pogańskie imię i Ginewra nie chciała go słyszeć w tych murach.
Powiedział to spokojnym, wypranym z emocji głosem, lecz wyraźnie dawało się zauważyć, że to go złości. W ciemnych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski, usta lekko się wykrzywiły. Za to ja przyglądałam się mu z coraz większą fascynacją. Nie, nie był piękny, jak jego złotowłosy rycerz, ale miał w sobie coś takiego, że w jego towarzystwie miałam kolana jak z waty, a podbrzusze zaczynało wysyłać niepokojące sygnały. Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy w życiu, nie działał na mnie w ten sposób, żaden facet. Nie powiem, zaiskrzyło, oj, zaiskrzyło!
– To gdzie ta kąpiel? – spytałam ostrożnie, bo pojawiła się we mnie również paląca potrzeba doprowadzenia się do porządku.
– Wybacz pani. – Lekko się ukłonił, a potem jednym ruchem ręki przywołał służącą, która dotychczas przysłuchiwała się naszej rozmowie, stojąc na uboczu. – Wiesz co masz robić? – zwrócił się do niej ostrym tonem. Skinęła głową, posyłając mu spłoszone spojrzenie. Pomyślałam, że ten aksamitny ton głosu i delikatne rozbawienie to raczej maska, za którą się skrywał. Wyraźnie dawało się zauważyć przerażenie w spojrzeniu dziewczyny, a i sam Lancelot zbytnio nie protestował. Co myślał o tak łagodnym potraktowaniu mej osoby, widać było jak na dłoni, ale nie odważył się sprzeciwić. Ten ich władca rządził raczej żelazną ręką.
– W takim razie pozwolisz, że skorzystam z twego zaproszenia – powiedziałam. Ruszyłam w kierunku wyjścia, gdy chwycił mnie za ramię i brutalnie ścisnął. W ciemnych źrenicach pojawiło się szaleństwo.
– Pozwolę – odparł prawie szeptem. – Ale nic nie ma za darmo…
Spojrzenie, którym mnie obrzucił, dość jednoznacznie świadczyło, że jego zaproszenie faktycznie niewiele miało wspólnego z bezinteresownością. Tylko że mnie to raczej nie przestraszyło. Wręcz przeciwnie, sprowokowało. Odważnie je odwzajemniłam, lekko się uśmiechając.
– Mogę? – spytałam, ruchem brody wskazując w stronę oczekującej na mnie służącej. – Czy przydzielisz mi swego dzielnego rycerza, jako eskortę?
– Lancelota? – Mordred przekrzywił głowę na bok, udając że się zastanawia. – Moja szanowna małżonka szczególnie chwaliła sobie jego towarzystwo.
Nie mogłam nie dosłyszeć, że w ostatnich słowach pobrzmiewała i gorycz, i sarkazm. Porównawszy to z moją skromną wiedzą o legendzie króla Artura, doszłam do wniosku, że szanowna małżonka pewnie doprawiała mu rogi. I nietrudno było się domyślić z kim. Zerknęłam na wciąż czerwonego i nadętego z oburzenia gburka. Z drugiej strony, jakie ta baba miała szczęście… Dwie sztuki seksownych samców, na widok, których zapierało dech w piersiach. Zresztą, jaka baba. To tylko moja wyobraźnia…
– Idź! – Pchnął mnie lekko do przodu. Nie kłóciłam się, bo faktycznie byłam wściekle głodna, lepiłam się od potu, a na dodatek zaczynała boleć mnie głowa. To pewnie przez brak porannej kawy. Ciekawe czy moja upiorna podświadomość coś z tym zrobi?
A idąc za milcząca służką, z Lancelotem dyszącym na karku, zdążyłam jeszcze zastanowić się, gdzież u licha podział się Artur?

Ginewra
Przeciągnęłam się, czując promienie słońca pieszczące moją twarz. Pomyślałam ze to doskonała pobudka po pełnej rozkoszy nocy. Oczywiście pojawiły się również wyrzuty sumienia, ale zdusiłam je w zarodku. Namiętność, która łączyła mnie i mego ukochanego, była czymś wyjątkowym, czymś, nad czym nie byliśmy w stanie zapanować.
– Ależ to słońce daje – usłyszałam gdzieś z boku, bełkotliwy, kobiecy głos.
Zaraz… Kobiecy?!
Energicznie usiadłam na łóżku, otwierając zaspane oczy. I można powiedzieć, że tylko tyle. Zastygłam w bezruchu, patrząc na nieznane mi miejsce, na kobiety leżące na podłodze, rozwalone w różnych pozach na dziwacznych meblach, na okno… Mój Boże! Potem cicho zajęczałam.
Tak. To było pewnie piekło. I trafiłam tutaj, bo zdradzałam swego prawowitego małżonka. Dosięgła mnie karząca dłoń Pana…
– A ty co za jedna? – Dziewczyna, która leżała obok, puknęła mnie w ramię.
– Ja… – zaczęłam. – Grzesznica.
– No pewnie – zachichotała. – To fakt, sporo nagrzeszyłyśmy w nocy. Jesteś tą kuzynką Leny, o której wspominała, co niespodziewanie przyjechała z wizytą?
Nie odpowiedziałam, ale ona wyraźnie nie oczekiwała odpowiedzi. Szeroko ziewnęła, po czym na powrót zaryła nosem w poduszkę i głośno chrapnęła.

12 komentarzy:

  1. Ależ masz wyobraźnię, zaciekawiasz ;)
    Trochę nie załapałam tego przeskoku co działo sie pomiedzy kąpielą a pobudką, ale ok, czekam na ciąg dalszy, może więcej sie wyjaśni xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ wzbudzasz emocje! Cały ich wachlarz - ciekawe, czy to sen czy prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie, że miała upojną noc z ukochanym , ale czemu obudziła się w piekle?! Czy te wszystkie kobiety tam w tym miejscu to też jego nałożnice, z którymi miał upojne noce wczesniej? Co nam zaserwujesz tym razem? Przyznam, że pod koniec rozdziału zaczyna mnie ta historia przerażać .. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak na szybko... Mogłabym wam kazać zajrzeć na początek opowiadania, ale sama podpowiem. Opowiadanie jest pisane z punktu widzenia dwóch kobiet. Jedna ma na imię Lena, druga Ginewra. Taka zamiana rolami w czasie i przestrzeni ;-) Nielogiczna, bo nawet problemy językowe usunęłam na bok :-)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytanie ze zrozumienie.... się kłania:-)
    Babeczko SUPER... coś czuję ,że będzie się działo

    OdpowiedzUsuń
  6. Babeczko ,wiem ze się powtarzam ,ale jak stoi sytuacja z informatykami i newsletterem

    OdpowiedzUsuń
  7. Buahahahahahahaha 😂 no juz mi się podoba, ale powiem szczerze ze najbardziej ubawil mnie pierwszy i trzeci komentarz(nie mam zamiaru nikogo urazic oczywiście 😃) troszkę zakręciłaś w głowach Babeczko😂

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystko jest bardzo jasno przedstawione i zapowiada się interesująco :)
    M.

    OdpowiedzUsuń
  9. Super:) we wszystkich legendach czy filmach na temat Camelotu król jawił się jako dobry, odważny i opiekuńczy władca. Brakowało mi ikry i mrocznosci, z która kojarzył mi się Lancelot, zwłaszcza w ekranizacji, gdzie Artur to rzymski wojownik, walczący o wyzwolenie Piktow. Dlatego zawsze kibicowalam Lancelotowi. U Ciebie jest wrecz przeciwnie 😀To król jest zaje...sty , więc już się cieszę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. "Małgosia contra Małgosia" w wydaniu Babeczki to może być niezła jazda:)A jeszcze osadzenie w takich realiach i "pogmeranie" w legendzie... nastawiam się na niezły ubaw:) Słodko-ostry ubaw.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hmm...Wchodzi do komnaty, Lancelot kłania się jakiemuś tłustemu nieruchawemu kolesiowi, bo bohaterka bierze go za króla.
    Inny przystojniak stoi z boku.
    To w końcu który to Mordred?
    Z dalszej treści opowiadania wynika, że ten z boku.
    To kim był tłuścioch i dlaczego Lancelot się do niego zwracał per "Panie"?

    Ola

    OdpowiedzUsuń
  12. Czekam z niecierpliwością na kolejną część! 😍

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.