Krótka przerwa się przydała, bo mi się przez ten czas wyklarowała koncepcja całego opowiadania :-)
A propos przerwy, to nie zdrowie mi zaczęło szwankować, a zdrowy rozsądek i pamięć. Takie wtopy zaliczałam, że samej było mi wstyd za siebie :-) Ale i tak dzięki!
A propos przerwy, to nie zdrowie mi zaczęło szwankować, a zdrowy rozsądek i pamięć. Takie wtopy zaliczałam, że samej było mi wstyd za siebie :-) Ale i tak dzięki!
Ja, Baba! (II)
– Czarownica! –
syknął przy tym wściekłym szeptem. – Przeklęta czarownica!
– Nie przesadzaj.
To ty mnie obmacujesz.
– Chcesz mnie
zwieść na manowce? Niedoczekanie twoje! – Z wyraźnym trudem oderwał rękę od
rozpalonej skóry.
Wyjechaliśmy z lasu i
konie od razu przeszły w kłus. Trochę ciężko było uwodzić gburka w takiej
sytuacji, więc odpuściłam, resztę zemsty odkładając na później. Za to z
ciekawością rozglądałam się dookoła. Nagie pagórki, wszechobecna zieleń, po
prawej las, po lewej las, za nami las, w oddali na horyzoncie las… Gdzie ja do
cholery jestem? Po raz pierwszy poczułam wyraźny, trudny do określenia
niepokój. Coś mi strasznie nie pasowało w tym wszystkim.
– Co to za
miejsce, w które się udajemy czcigodny rycerzu? – zadałam pytanie mojemu
milczącemu i wkurzonemu towarzyszowi.
– Jesteśmy w
drodze do Camelot – odparł krótko. – Król zadecyduje, co z tobą zrobić
czarownico. Ale łaski to bym nie oczekiwał.
– Taaa… W drodze
do Camelot – odpowiedziałam z ironią. Po czym zamilkłam, bo minęliśmy właśnie
pas drzew i moim oczom ukazała się ogromna dolina, nad którą górował potężny,
kamienny zamek. Zamrugałam zdezorientowana oczami. Co jak co, ale moja wiedza o
zamkach i pałacach była dość obszerna i dałabym sobie głowę uciąć, że ta
budowla nie znajdowała się w Polsce. Ale w takim razie gdzie??? Gdzie do diabła
trafiłam?! Niemcy? Bzdura! Z języków obcych znałam jedynie angielski, nie
dogadałbym się. A przecież… Zastanowiłam się. Zaraz, zaraz. Rozumiałam tych
ludzi, oni mnie również, lecz to nie był język polski. Raczej coś, czego nie
znałam, chociaż znałam. Kurde! Jakie to wszystko popieprzone…
– Najprostsze
wyjaśnienie, to puknęli mnie w łeb i mam omamy – wymamrotałam, zachłannie
gapiąc się na okolicę. Właśnie wjechaliśmy do jakiejś wioski, zresztą kto wie,
może to były tereny podmiejskie? Nieważne. Ogólnie widok przygnębiający. Bród,
smród i ubóstwo. Droga pełna błota, małe, przytulone do siebie chatki i ludzie
o zmęczonych twarzach. W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, droga zmieniła
się w kamienny trakt, domy zaczęły przypominać normalne budowle, a mieszkańcy
wyglądali na czystszych i mniej dzikich. Tak intensywnie przyglądałam się
wszystkim szczegółom, że nie zauważyłam, iż większość spluwa na mój widok.
Zresztą nic dziwnego, byłam prawie naga. Poza tym w promieniach zachodzącego
słońca moja sukienka skrzyła się i lśniła. W porównaniu do wszechobecnej
szarzyzny, byłam jak egzotyczny ptak wśród wróbli. No i te trampki w kolorze
soczystej zieleni. Szał ciał i uprzęży!
– Czy król Artur… –
zaczęłam ostrożnie, ale od razu urwałam, napotykając zdumione spojrzenie mego
towarzysza.
– Jaki król Artur?
– spytał z niesmakiem. – Nie ma i nie było kogoś takiego.
– Nie? –
osłupiałam jeszcze bardziej. Te majaki jak widać były jakąś spersonalizowaną
wersją. – To kto niby jest królem?
– Nasz miłościwie
nam panujący władca to Mordred. U jego boku zasiada królowa Ginewra, która
niespodziewanie zniknęła dziś rano.
– Mordred? –
zadumałam się. – Ale okrągły stół macie?
– Co ty bredzisz
babo? – warknął. – Po cholerę nam okrągły stół? To niepraktyczne. Stoły ci u
nas normalne, dębowe, na trzydziestu chłopa.
Więcej nie pytałam,
czując się przytłoczoną nadmiarem sprzecznych wiadomości. Majaki nijak się
miały do legendy. Artura nie było, stołu nie było, Merlina…
– A jakiegoś
Merlina znasz? – spytałam markotnie.
– Merlina? Był
taki jeden pokręcony staruch, co robił za nadwornego błazna, ale poślizgnął się
na świeżo wypucowanej posadzce, fiknął koziołka i zleciał ze schodów. Nie żyje
już dobre parę lat.
– No jasny gwint!
– wymamrotałam. Dopiero teraz spostrzegłam, że zbliżyliśmy się do zamku, a
przed nami rozciągała się szeroka fosa pełna mętnej wody. Sama budowla z bliska
nie wyglądała już tak imponująco. Po dziedzińcu pętały się kaczki i gęsi, widać
też było, że mury w wielu miejscach sypią się, wymagając natychmiastowego
remontu. Nawet, o zgrozo, przed samym wejściem do siedziby króla stała sobie
ubrudzona świnia i pochrząkiwała wesoło, ryjąc z zaangażowaniem w ziemi.
Zatrzymaliśmy się na
samym środku, tuż przy studni. Zostałam w mało elegancki sposób postawiona na
ziemi, przy czym gburek wyraźnie unikał mego wzroku.
– I co dalej? –
spytałam zgryźliwie. – Tak mnie spętałeś, że nie dam nawet ani kroku.
– Zaniosę cię – mruknął.
– Skąd wytrzasnęliście
takie rekwizyty?
– Hę?
Poddałam się. Byłam
pewna, że nie udaje. On naprawdę był Lancelotem, rycerzem okrągłego… No cóż,
pozostańmy przy rycerzu. Pewnie miałyśmy wypadek i leżę sobie teraz gdzieś w
szpitalu, pogrążona w śpiączce, a moja podświadomość szaleje. Westchnęłam.
Trudno, zaakceptuję sytuację i poczekam, aż mnie wybudzą. Do tej pory będę się
świetnie bawić. Pod warunkiem, że nie spalą mnie na stosie jako czarownicy.
– Prowadź wiedźmę
do władcy – usłyszałam za plecami i od razu się zdenerwowałam.
– Tylko nie
wiedźmę! – zaprotestowałam energicznie. Żaden z nich nie raczył mi
odpowiedzieć, za to Lancelot przerzucił mnie sobie przez ramię i wszedł do
środka. Średniowieczną budowlę podziwiałam więc niejako do góry nogami. Siły
temu skubańcowi nie brakowało, bo nawet się nie zadyszał, dźwigając moją
skromną osobę. Za to wyobraziłam sobie jego minę i zachichotałam, bo musiał
mnie trzymać za nagie uda…
– Panie! –
Postawił mnie w końcu na ziemi, a sam padł na kolana pochylając głowę. Z
ciekawością przyjrzałam się imć władcy i mina wyraźnie mi się wydłużyła. To
niby był ten ich król? To?! Tłusty i nieruchawy, o pożółkłych zębach, ogromnym
brzuszysku, malutkich oczkach i wianuszku z resztek włosów dookoła łysej
czaszki. Nawet korony nie miał…
– Cóż za dziwo ze
sobą przywiozłeś, sir Lancelocie? – usłyszałam głęboki, lekko rozbawiony głos
gdzieś po prawej. – I kto u licha tak ją obwiązał tym powrozem?
– To czarownica
mój panie. Może być niebezpieczna.
– Co za ludzie…
Czy każdą piękną kobietę nazywasz czarownicą?
W końcu mogłam zobaczyć
właściciela głosu i trzeba powiedzieć, że szczęka opadła mi po raz drugi.
Wysoki, szczupły i widać, że niezwykle postawny. Włosy miał w kolorze nocnego
nieba, kędzierzawe, twarz o niezwykle regularnych rysach, wysokie kości
policzkowe, nos nieco kartoflowaty, oczy ciemne niczym dwie studnie, a cerę
smagłą, ogorzałą od słońca. Zerknęłam na Lancelota i pomyślałam, że byli niczym
rewers i awers, jeden jasny, złocisty, drugi ciemny, mroczny.
– Nie jestem
czarownicą – odezwałam się w końcu słabym głosem. Szczerze mówiąc to powoli
czułam się tym wszystkim zmęczona. – Zabłądziłam.
– Zabłądziłaś?
Chyba z bardzo daleka, bo nie znam niewiast, które by się tak ubierały.
– Raczej z daleka
– odparłam ostrożnie, podczas gdy on wyjął krótki sztylet i rozciął krępujące
mnie więzy. Potem na powrót go schował i bardzo delikatnie zaczął rozmasowywać
moje obolałe nadgarstki, na których było widać wyraźne czerwone ślady po
sznurze. Patrzył przy tym na mnie tak, jakbyśmy dzielili razem jakąś zabawną tajemnicę.
I z podziwem. Pomyślałam, że dobrze, iż zdążyłam zetrzeć z twarzy ten dziwny
ślad po szmince. Potem zerknęłam na gburka, który wyglądał tak, jakby lada
chwila miała mu iść para uszami. Akurat to mnie rozbawiło.
– Kąpiel? Posiłek?
Odpoczynek? – Ciemnowłosy mężczyzna wymieniał to dokładnie w takiej kolejności,
jakiej pragnęłam.
– Kąpiel, posiłek,
odpoczynek – odpowiedziałam z westchnieniem ulgi. – A on mówił, że spalicie
mnie na stosie?
Mordred roześmiał się.
Za to jego szlachetny rycerz poczerwieniał, przybierając soczysty kolor
purpury.
– Wybacz pani moim
dzielnym wojakom zapędy do oczyszczenia tego świata z wszystkiego, co według
nich pochodzi od szatana. Ja jednak nie boję się czarownic, bo jedną z nich
jest moja matka.
– A! – ucieszyłam
się. Jednak nie wszystko się zmieniło. – Morgana?
– Anna. To imię
nadano jej na chrzcie i moja małżonka życzyła sobie, aby tak się do niej
zwracać. Morgana to pogańskie imię i Ginewra nie chciała go słyszeć w tych
murach.
Powiedział to spokojnym,
wypranym z emocji głosem, lecz wyraźnie dawało się zauważyć, że to go złości. W
ciemnych oczach pojawiły się niebezpieczne błyski, usta lekko się wykrzywiły.
Za to ja przyglądałam się mu z coraz większą fascynacją. Nie, nie był piękny, jak
jego złotowłosy rycerz, ale miał w sobie coś takiego, że w jego towarzystwie
miałam kolana jak z waty, a podbrzusze zaczynało wysyłać niepokojące sygnały.
Szczerze mówiąc, jeszcze nigdy w życiu, nie działał na mnie w ten sposób, żaden
facet. Nie powiem, zaiskrzyło, oj, zaiskrzyło!
– To gdzie ta
kąpiel? – spytałam ostrożnie, bo pojawiła się we mnie również paląca potrzeba
doprowadzenia się do porządku.
– Wybacz pani. –
Lekko się ukłonił, a potem jednym ruchem ręki przywołał służącą, która
dotychczas przysłuchiwała się naszej rozmowie, stojąc na uboczu. – Wiesz co
masz robić? – zwrócił się do niej ostrym tonem. Skinęła głową, posyłając mu spłoszone
spojrzenie. Pomyślałam, że ten aksamitny ton głosu i delikatne rozbawienie to raczej
maska, za którą się skrywał. Wyraźnie dawało się zauważyć przerażenie w
spojrzeniu dziewczyny, a i sam Lancelot zbytnio nie protestował. Co myślał o
tak łagodnym potraktowaniu mej osoby, widać było jak na dłoni, ale nie odważył
się sprzeciwić. Ten ich władca rządził raczej żelazną ręką.
– W takim razie
pozwolisz, że skorzystam z twego zaproszenia – powiedziałam. Ruszyłam w
kierunku wyjścia, gdy chwycił mnie za ramię i brutalnie ścisnął. W ciemnych
źrenicach pojawiło się szaleństwo.
– Pozwolę – odparł
prawie szeptem. – Ale nic nie ma za darmo…
Spojrzenie, którym mnie
obrzucił, dość jednoznacznie świadczyło, że jego zaproszenie faktycznie
niewiele miało wspólnego z bezinteresownością. Tylko że mnie to raczej nie
przestraszyło. Wręcz przeciwnie, sprowokowało. Odważnie je odwzajemniłam, lekko
się uśmiechając.
– Mogę? –
spytałam, ruchem brody wskazując w stronę oczekującej na mnie służącej. – Czy przydzielisz
mi swego dzielnego rycerza, jako eskortę?
– Lancelota? –
Mordred przekrzywił głowę na bok, udając że się zastanawia. – Moja szanowna
małżonka szczególnie chwaliła sobie jego towarzystwo.
Nie mogłam nie
dosłyszeć, że w ostatnich słowach pobrzmiewała i gorycz, i sarkazm. Porównawszy
to z moją skromną wiedzą o legendzie króla Artura, doszłam do wniosku, że
szanowna małżonka pewnie doprawiała mu rogi. I nietrudno było się domyślić z
kim. Zerknęłam na wciąż czerwonego i nadętego z oburzenia gburka. Z drugiej
strony, jakie ta baba miała szczęście… Dwie sztuki seksownych samców, na widok,
których zapierało dech w piersiach. Zresztą, jaka baba. To tylko moja
wyobraźnia…
– Idź! – Pchnął
mnie lekko do przodu. Nie kłóciłam się, bo faktycznie byłam wściekle głodna,
lepiłam się od potu, a na dodatek zaczynała boleć mnie głowa. To pewnie przez
brak porannej kawy. Ciekawe czy moja upiorna podświadomość coś z tym zrobi?
A idąc za milcząca
służką, z Lancelotem dyszącym na karku, zdążyłam jeszcze zastanowić się, gdzież
u licha podział się Artur?
Ginewra
Przeciągnęłam się,
czując promienie słońca pieszczące moją twarz. Pomyślałam ze to doskonała
pobudka po pełnej rozkoszy nocy. Oczywiście pojawiły się również wyrzuty
sumienia, ale zdusiłam je w zarodku. Namiętność, która łączyła mnie i mego
ukochanego, była czymś wyjątkowym, czymś, nad czym nie byliśmy w stanie
zapanować.
– Ależ to słońce
daje – usłyszałam gdzieś z boku, bełkotliwy, kobiecy głos.
Zaraz… Kobiecy?!
Energicznie usiadłam na
łóżku, otwierając zaspane oczy. I można powiedzieć, że tylko tyle. Zastygłam w
bezruchu, patrząc na nieznane mi miejsce, na kobiety leżące na podłodze,
rozwalone w różnych pozach na dziwacznych meblach, na okno… Mój Boże! Potem
cicho zajęczałam.
Tak. To było pewnie
piekło. I trafiłam tutaj, bo zdradzałam swego prawowitego małżonka. Dosięgła
mnie karząca dłoń Pana…
– A ty co za
jedna? – Dziewczyna, która leżała obok, puknęła mnie w ramię.
– Ja… – zaczęłam.
– Grzesznica.
– No pewnie –
zachichotała. – To fakt, sporo nagrzeszyłyśmy w nocy. Jesteś tą kuzynką Leny, o
której wspominała, co niespodziewanie przyjechała z wizytą?
Nie odpowiedziałam, ale
ona wyraźnie nie oczekiwała odpowiedzi. Szeroko ziewnęła, po czym na powrót
zaryła nosem w poduszkę i głośno chrapnęła.
Ależ masz wyobraźnię, zaciekawiasz ;)
OdpowiedzUsuńTrochę nie załapałam tego przeskoku co działo sie pomiedzy kąpielą a pobudką, ale ok, czekam na ciąg dalszy, może więcej sie wyjaśni xd
Ależ wzbudzasz emocje! Cały ich wachlarz - ciekawe, czy to sen czy prawda? ;)
OdpowiedzUsuńFajnie, że miała upojną noc z ukochanym , ale czemu obudziła się w piekle?! Czy te wszystkie kobiety tam w tym miejscu to też jego nałożnice, z którymi miał upojne noce wczesniej? Co nam zaserwujesz tym razem? Przyznam, że pod koniec rozdziału zaczyna mnie ta historia przerażać .. ;)
OdpowiedzUsuńTak na szybko... Mogłabym wam kazać zajrzeć na początek opowiadania, ale sama podpowiem. Opowiadanie jest pisane z punktu widzenia dwóch kobiet. Jedna ma na imię Lena, druga Ginewra. Taka zamiana rolami w czasie i przestrzeni ;-) Nielogiczna, bo nawet problemy językowe usunęłam na bok :-)))
OdpowiedzUsuńCzytanie ze zrozumienie.... się kłania:-)
OdpowiedzUsuńBabeczko SUPER... coś czuję ,że będzie się działo
Babeczko ,wiem ze się powtarzam ,ale jak stoi sytuacja z informatykami i newsletterem
OdpowiedzUsuńBuahahahahahahaha 😂 no juz mi się podoba, ale powiem szczerze ze najbardziej ubawil mnie pierwszy i trzeci komentarz(nie mam zamiaru nikogo urazic oczywiście 😃) troszkę zakręciłaś w głowach Babeczko😂
OdpowiedzUsuńWszystko jest bardzo jasno przedstawione i zapowiada się interesująco :)
OdpowiedzUsuńM.
Super:) we wszystkich legendach czy filmach na temat Camelotu król jawił się jako dobry, odważny i opiekuńczy władca. Brakowało mi ikry i mrocznosci, z która kojarzył mi się Lancelot, zwłaszcza w ekranizacji, gdzie Artur to rzymski wojownik, walczący o wyzwolenie Piktow. Dlatego zawsze kibicowalam Lancelotowi. U Ciebie jest wrecz przeciwnie 😀To król jest zaje...sty , więc już się cieszę :)
OdpowiedzUsuń"Małgosia contra Małgosia" w wydaniu Babeczki to może być niezła jazda:)A jeszcze osadzenie w takich realiach i "pogmeranie" w legendzie... nastawiam się na niezły ubaw:) Słodko-ostry ubaw.
OdpowiedzUsuńHmm...Wchodzi do komnaty, Lancelot kłania się jakiemuś tłustemu nieruchawemu kolesiowi, bo bohaterka bierze go za króla.
OdpowiedzUsuńInny przystojniak stoi z boku.
To w końcu który to Mordred?
Z dalszej treści opowiadania wynika, że ten z boku.
To kim był tłuścioch i dlaczego Lancelot się do niego zwracał per "Panie"?
Ola
Czekam z niecierpliwością na kolejną część! 😍
OdpowiedzUsuń