Powiem Wam szczerze, że jestem wykończona. Na dodatek wczoraj zmuszona byłam wziąć antybiotyk, bo chyba bym przez święta nie wstała z łóżka. Niewinne przeziębienie przeszło w coś z zatokami. A dziś mieliśmy maraton po rodzinie :-) Za to jutro siesta, jem, leżę, bawię się z dziećmi i może dam jeszcze jeden kawałek Dzieła sztuki? Zobaczymy. Najpierw muszę obejrzeć Kevina ;-)
Jeszcze raz sprawa z Wygraną III. Tak, będzie. Tak, w newsletterze. Tak, w najbliższym czasie. Tak, miał to być grudzień. Niestety plan renowacji strony nie wypalił w czasie z powodu braku odpowiedniej osoby, która by mi w tym pomogła. Z powodu braku dobrego i zaufanego informatyka. Teraz takowy się znalazł, więc mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Jednak nadal nie wiem kiedy.
I jeszcze jedno tak. Tak, weszłam w teksty płatne. Już kilkakrotnie wyjaśniałam powód. Teraz powtórzę krótko - chcę łączyć przyjemne z pożytecznym. I wsio. A że trafiło akurat na 24 grudnia? Przypominam, że na święta nie dawałam ostatnio ekstra opowiadań, za to robiłam to na nowy rok: Sylwestrowa opowieść (2014), Trzy noce (2015). Gdyby nie tekst pisany z Miką, to byłby tylko życzenia, a następnego dnia tekst poniżej.
Dzieło sztuki (II)
Podczas jazdy oni
dyskutowali zawzięcie, ja milczałam. Musiałam, bo inaczej rozbeczałabym się jak
dziecko. Nie byłam profesjonalną malarką, nie skończyłam odpowiedniej szkoły.
Po prostu w pewnym momencie zapragnęłam pasję przekuć w coś więcej. Z internetu
dowiedziałam się o wystawie dla artystów amatorów, o głównej nagrodzie dla
dzieła, które zostanie wybrane. Zgłosiłam się, a oni zgodzili się mnie przyjąć.
Niebo stanęło przede mną otworem, ale tylko na chwilkę. Złośliwy los i ten
nadęty bufon wszystko zepsuli.
– Jak się czujesz?
– spytała z niepokojem Iza.
– Boli mnie głowa
– odparłam niechętnie.
– To wszystko moja
wina – powiedział przygnębiony Bartek.
– Nie, daj spokój.
To fatalny zbieg okoliczności, tylko tyle.
– Może walnę go w
ten zakuty łeb i zakopię gdzieś w lesie?
Uśmiechnęłam się blado.
Wiedziałam, że żartem chce rozładować sytuację i byłam mu za to wdzięczna. Tak,
pana Krytyka to sama chętnie zakopałabym pod jakimś drzewem. Jednak może nie
dziś, nie teraz.
Zatrzymaliśmy się pod
blokiem, w którym wynajmowałam mieszkanie. Wysiadłam, zapewniając że potrzebna
mi jedynie gorąca kąpiel i miękkie łóżko. Potem pomachałam im na pożegnanie i
zgarbiona skierowałam się na trzecie piętro bez windy. Gdy byłam już w środku,
z niechęcią spojrzałam w kierunku płótna, które miało znaleźć się na wystawie,
a które stało oparte o ścianę. Potem podeszłam do lodówki i otworzyłam ją
stanowczym ruchem.
– Wina, wina, wina
dajcie! – zaśpiewałam dziarsko, po czym wyjęła calutką, jeszcze nieodkorkowaną
butelkę.
To nie było zwykłe
pocieszenie się. To była stypa, bo właśnie pochowałam swoje marzenia.
***
W końcu zaczął padać
śnieg. Dzień przed samymi świętami, cieniutką warstwą pokrył cały świat, który
od razu zrobił się piękniejszy. Przynajmniej dla mnie. Odrobinę poprawił humor,
wciąż nienajlepszy od pamiętnego wydarzenia w galerii sprzed dwóch tygodni. Ale
tylko odrobinę, bo zaraz potem uzmysłowiłam sobie, że święta spędzę co prawda
pławiąc się w rodzinnym ciepełku, ale bez faceta przy boku. A tego roku moi
rodzice planowali w pierwszy dzień huczną imprezę. Wynajęli leśniczówkę gdzieś
na totalnym zadupiu, zaprosili większość krewniaków i kilkoro dobrych, acz
dawno niewidzianych znajomych.
Ponuro pomyślałam, że
przysięgam, jak któraś z leciwych ciotek spyta kiedy spotkamy się na moim
weselu, to ja odwdzięczę się jej pytaniem, kiedy spotykamy się na jej
pogrzebie. Normalnie wkurzali mnie z tym małżeństwem nieziemsko. Jedyna
nadzieja w tym, że w takim tłumie umknę ich uwadze.
Na miejsce zawiózł mnie
Bartek. Po dżentelmeńsku zaniósł mój skromny bagaż na poddasze, do malutkiego
pokoiku, który miałam dzielić z kuzynkami i młodszą siostrą, wypił kawę
gawędząc z moją mamą i życząc mi dobrej zabawy, odjechał.
Za to ja poczułam,
jakbym znalazła się w oku cyklonu. Wigilia przeszła jeszcze ugodowo, ale
następnego dnia zapanował prawdziwy Armagedon.
Każdy czegoś szukał. Na
parterze, na piętrze, nawet w mysiej dziurze słychać było gwar rozmów. W końcu
zrezygnowałam z poszukiwań zacisznego kącika i udałam się na spacer. Raźno
maszerowałam przez las w stronę najbliższej wioski. W jedynym zresztą sklepiku
kupiłam imbirowe piwo i największą tabliczkę czekolady. Pogawędziłam jeszcze ze
sprzedawczynią, a nawet zostałam przy tym poczęstowana gorącą herbatą i w końcu
ruszyłam w drogę powrotną. Kiedy dotarłam do leśniczówki, okazało się, że przed
domem znajduje się o kilka samochodów więcej, a w środku panuje już Armagedon
do kwadratu. Ba! Do sześcianu! Westchnęłam z rezygnacją i wpadłam prosto w
ramiona mojej mamy.
– Paulinka! –
krzyknęła z ulgą. – Gdzieś ty się podziewała cały dzień? Nie, teraz się nie
tłumacz. Za kwadrans podajemy do stołu, przebierz się i zejdź. Co za święta, co
za święta! – powtórzyła z zachwytem, popychając mnie z stronę schodów
prowadzących na piętro.
Miałam w nosie mój wygląd
zewnętrzny, ale nie chciałam robić jej przykrości. Pewnie dlatego wbiłam się w
skromną sukienkę z szarej wełny, włosy spięłam w elegancki kok, musnęłam
błyszczykiem usta i zeszłam do jadalni. Ponieważ budynek został przystosowany
do większych imprez, na dole znajdowała się sporych rozmiarów kuchnia,
niewielki salon z kominkiem, połączony z ogromną salą, w której stały właśnie
elegancko zastawione dwa długie stoły. Na moje oko zasiadło przy nich jakieś
pięćdziesiąt osób. Zajęłam miejsce gdzieś na szarym końcu, bez entuzjazmu
konsumując tradycyjne specjały polskiej kuchni. W zasadzie to marzyłam, aby
czmychnąć do góry i tam odpocząć od zgiełku i hałasu. Na próżno, bo zaraz gdy
skończyłam pojawiła się moja mama, która uparła się przedstawić mi swoich znajomych.
Zwłaszcza jedną parę. Biernie reagowałam na te poczynania, wciąż mając
nadzieję, że za chwilę uda mi się wymknąć.
– To była moja
najlepsza przyjaciółka. Wiesz, taka od serca – trajkotała jak najęta moja
matka, ciągnąc mnie w kierunku grupki osób stojących tuż obok kominka. – A tak
w ogóle to mam dla ciebie niespodziankę.
Zanim pomyślałam, że
nie chcę żadnych niespodzianek, stanęłam oko w oko z trzema obcymi osobami.
Dwoje z nich, to było małżeństwo w średnim wieku, zaś trzecia…
– Ty?! – wymsknęło
mi się z niedowierzaniem. – Co ty tu robisz?
Przechylił głowę na
bok, mierząc mnie beznamiętnym spojrzeniem.
– Pamiętasz
Marcina Paulinko? No nie, zbyt mali byliście. Miałaś wtedy chyba z trzy latka.
To było takie gorące lato, że przez prawie cały czas latałaś nago… - rozczuliła
się moja mama. Za to ja poczerwieniałam jak piwonia.
– Kto to niby
jest? – spytałam słabym głosem.
– Syn Melani i
Roberta. Spędziliśmy razem niejedne wakacje, kiedy byłaś jeszcze malutka. Potem
wyemigrowali do ameryki i trochę nam się urwał kontakt. A całkiem niedawno
okazało się, że wrócili już kilka lat temu. Na dodatek ich syn jest wykładowcą
na Akademii Sztuk Pięknych. A ty malarką. No zobacz, co za wspaniały zbieg
okoliczności!
Miała całkowitą rację
co do zbiegu okoliczności. Jedynie nie nazwałabym go wspaniałym. Spojrzałam na
milczącego mężczyznę. Też nie wyglądał na zachwyconego, chociaż z pewnością
umiał lepiej nad sobą panować. Gapił się na mnie zimnym, rybim spojrzeniem, nieznacznie
wykrzywiając usta. Miał na sobie błękitną koszulę i grantową marynarkę, na nosie
nieśmiertelne okulary.
– Nie jestem
malarką – oświadczyłam słabo. Pan Krytyk czyli Marcin uśmiechnął się szyderczo,
jakby chciał przyklasnąć moim słowom. – Chciałabym być, ale ostatnio mam
prawdziwego pecha.
– No właśnie,
właśnie – moja mamusia zamachała rękoma i dodała z wymuszonym oburzeniem. –
Paulinka brała udział w wystawie dla amatorów malarzy i zdarzyła jej się bardzo
nieprzyjemna przygoda.
– Na wystawie? –
łagodnie zainteresowała się pani Melania. – Ja myślę, że powinna pokazać swoje
prace Marcinowi. Zna się na tym jak mało kto w kraju. Odkrył już kilka
niewątpliwych talentów.
Dobrze że w tym
momencie nie widziała miny swojego syna. Parsknęłam śmiechem, a potem
postanowiłam wziąć byka za rogi.
– Wie pani –
westchnęłam smętnie, przybierając zabiedzoną minę. – Na tej wystawie był pewien
krytyk, wredny, nadęty bufon, który nie chciał przyjąć moich tłumaczeń.
Poprosiłam kolegę, aby dostarczył mój obraz do galerii, a on wziął płótno
zabazgrane przez moje siostrzenice.
– Pewnie Bartek –
domyśliła się błyskawicznie mama.
– Owszem, Bartek,
ale to nie jego wina. Chciałam zabrać obraz i wycofać się, aby uniknąć dalszej
kompromitacji, ale wtedy pojawił się on.
Trzy pary oczu spojrzały
na mnie z autentycznym współczuciem, czwarta z nieukrywaną niechęcią. A ja
zastanowiłam się, kiedy ten dupek żołędny straci swoją pokerową minę.
– Wielki pan
krytyk, co to na co dzień straszy biednych studentów, a od święta wyżywa się na
pozostałej części świata. Bardzo nieuprzejmy – dodałam, zastanawiając się, co
by tu jeszcze nawymyślać. – Typowy sztywniak, bez odrobiny poczucia humoru. I
brzydki, miał taki kartoflowaty nos – zerknęłam na Marcina, który gwałtownie
poczerwieniał. W duchu zatarłam ręce. Długo nie wytrzyma. Albo wybuchnie, albo
odejdzie pod byle jakim pretekstem.
– Musisz
koniecznie porozmawiać z moim synem, prawda kochanie? – Pani Melania pogładziła
mnie po ramieniu, patrząc na znieruchomiałego Marcina. – On ci pomoże i pewnie
nawet odkręcicie całą sytuację.
Obróciłam się, stając
oko w oko z wrogiem. Wróg miał żądzę mordu w oczach. Ja rozbawienie.
– Że też tacy
ludzie w ogóle zajmują się sztuką. – Moja mamusia dolała oliwy do ognia. –
Większość z nich krowy powinna pasać…
Marcin sapnął,
mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Mierzyliśmy się wzrokiem, a że byliśmy
prawie podobnego wzrostu, po prostu patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Na
szczęście mojej mamie przypomniało się, że musi koniecznie przedstawić im jakąś
koleżankę, więc pociągnęła za sobą panią Melanie i pana Roberta, puszczając oczko
i życząc mi dobrej zabawy.
Dobrej? Akurat!
– Życie potrafi
być złośliwie – stwierdziłam filozoficznie po dłuższej chwili milczenia.
– Nic nie dorówna
tobie. – W końcu się odezwał, ale bynajmniej nie serdecznym tonem. – Nadęty bufon?
Sztywniak? Kartoflowaty nos?! – ostatnie słowa prawie wykrzyczał.
– Ciszej –
rozejrzałam się z niepokojem. – Należy ci się pochwała, za zachowanie zimnej
krwi.
– W dupie mam
twoje uznanie! – syknął.
– Mam pomysł.
Weźmiemy po widelcu, albo po chochli i udamy się w ustronne miejsce na
zewnątrz, aby tam stoczyć pojedynek.
– Nie drwij! To
nie jest śmieszne.
– Bo mówiłam, że
jesteś sztywniak, bez poczucia humoru. Spontaniczny jedynie wtedy, gdy to sobie
zaplanujesz.
– Nie ma
planowanej spontaniczności, To oksymoron.
– Rany boskie! –
mruknęłam, kierując się do wyjścia. Nie widziałam ani sensu, ani potrzeby
prowadzenia dyskusji z tym kretynem. Nie miałam na to ochoty. Przez chwilę
czułam rozbawienie, ale już mi przeszło. Energicznie otworzyłam drzwi
prowadzące do piwnicy, pstryknęłam włącznikiem światła i ostrożnie stawiając
stopy na wąskich stopniach, zeszłam na dół. Gdzieś tutaj stało kilka butelek
szampana. Zerknęłam w górę. Owszem, ktoś ułożył je na najwyższej półce.
Ucieszyłam się, wyciągając rękę z zamiarem przywłaszczenia sobie jednej sztuki.
I wtedy ktoś odtrącił moje ramię.
– Co robisz? –
Tupnęłam nogą, patrząc na niego z wściekłością. – Po co tu za mną przylazłeś?
Nie mamy sobie nic do powiedzenia i szkoda marnować czas w twoim towarzystwie.
– Bo jesteś nudną,
ograniczoną babą, której chłopa do towarzystwa musi organizować mamusia.
Poczerwieniałam, niemal
krztusząc się własną śliną.
– Posłuchaj mnie! –
Dźgnęłam go palcem w pierś. – Moja mama ma różne pomysły. Nie odpowiadam za
nie. Za całe zło tego świata również. Za to, że rzuciła cię laska pod ołtarzem,
także.
– Skąd?... – Na chwilę
stracił swój kamienny wyraz twarzy.
– Moja mamusia ma
syndrom tak zwanego swobodnego przepływu informacji. Gada, nawet jeśli wie, że
nikt jej nie słucha. O wszystkim, o wszystkich. Wystarczyło skojarzyć kilka
faktów. Zresztą, nie dziwię się dziewczynie. Kto by chciał taką drętwą
kłodę? Założę się, że ty nawet seksu nie
uprawiasz spontanicznie, tylko sprawdzasz co chwilę, czy ci się akcja z
wypisanymi punktami zgadza.
Zgrzytnął zębami w
bezsilnej wściekłości. Jednocześnie dał krok do przodu, zmniejszając panujący między
nami dystans do niebezpiecznego minimum. Przyznam, że poczułam strach. W końcu
nie znałam człowieka. Ukatrupi mnie, porzuci gdzieś kącie. Zakopanie odpadało,
bo ziemia była zbyt zmarznięta. Chociaż to mało pocieszające.
Zza grubych szkieł oczy
błyszczały mu niechęcią i złością, ale twarz miał niczym maskę. Nieruchomą,
zastygłą w grymasie gniewu. Ja jednak straciłam ochotę na złośliwe potyczki
słowne. Chciałam wziąć flaszkę szampana i udać się na strych, do swojego
malutkiego pokoiku. Napiję się, popłaczę, potem pójdę spać. Do żadnej w tych
czynności nie było potrzebne mi towarzystwo.
– Oddaj butelkę i
odsuń się – powiedziałam suchym głosem. Zaprzeczył ruchem głowy, a potem…
Wystarczyły trzy sekundy, a byłam przyparta do zimnego, wilgotnego muru,
unieruchomiona, z rękoma skrępowanymi nad głową. Najpierw poczułam zaskoczenie,
bo facet nie wyglądał na osiłka, a mięśnie miał chyba ze stali. Później nie
miałam już czasu na takie rozważania, bo bydlak zaczął mnie całować. Brutalnie miażdżył
moje wargi, siłą wpychając język do środka, uniemożliwiając jakąkolwiek reakcję
obroną.
To wszystko? Jeszcze prosze?
OdpowiedzUsuńNieeeee... W takim momencie? Jak ja uwielbiam takie bohaterki. Twarde z ostrym językiem romantyczki. Tylko proszę o dość ciekawy happy end 😈
OdpowiedzUsuńNo żesz, w takim momencie???
OdpowiedzUsuńAle suupeer!!! Już nie mogę doczekać się następnej części :D
OdpowiedzUsuńJuż? Coś krótko...
OdpowiedzUsuńbabeczko obiecuje ze prędzej ja cie zakatrupię i zakopie gdzies w lesie jak będziesz mi tak konczyla w takich momentach ;) oczywiście opowiadanie wręcz zajebiste
OdpowiedzUsuńps. nie martw się co do choroby ja miałam wczoraj prawie 40 stopni goraczki wiec w te swieta nie jesteś sama:)
Tekst fajny, bohaterka taka twoja 'babeczkowa', ale... Jeśli mówisz czytelnikom, że dostaną 'dłuższy' kawałek do przeczytania, to radzę dopisać O WIELE więcej tekstu, niż tylko te 1500 - 2000 słów (tak na oko licząc), które dzisiaj dostaliśmy :). Nie chcesz chyba wyjść na osobę niesłowną, jak pewna inna blogerka, prawda ;)?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Monika
Świetny tekst Babeczko. A ty Monika przestań już jęczeć bo to jest nudne.zachowujesz się jak rozkapryszona dziewczynka - " za mało tekstu, obiecałaś, ktoś nie pisze". Weź się ogarnij.
UsuńDroga Moniko, załóż bloga, zacznij pisać i dopiero wtedy krytykować.
UsuńNie jestem roszczeniowa. Babeczkę szanuję, jej opowiadania bardzo lubię, a to nie była krytyka, tylko uwaga na przyszłość. No bo niech ktoś mi powie, że gdy czyta o 'przygotowanym dłuższym kawałku', to nie liczy na miłą, odprężającą lekturę, która trochę trwa ;). Stety, opowiadania Babeczki są wręcz uzależniające i człowiek chce więcej i więcej :D. Nie krytykuję Babeczki, bo wiem, że ma dzieci i własne życie, często nie ma zapewne czasu na popierdzenie w stołek za przeproszeniem, więc ładnie proszę o zluzowanie ;).
UsuńPozdrawiam,
Monika
jednak porównanie babeczki do innej blogerki co rzeczywiście nie jest slowna to nie jest odpowiednie, babeczka wywiazuje się z umowy, w ostateczności z krótkim opóźnieniem bądź kawałkiem, a nam to nigdy się nie dogodzi nawet jak by babeczka zrobila fragment na 3 godziny pisania to czesc by pisala ze za mało, a czesc ze jednak przesadzila, wiec odpuść dziewczyno takie komentarze
UsuńNie odpuszczę i nie dlatego, żeby zrobić komukolwiek na złość :). Czy ja porównałam Babeczkę do kogokolwiek, czy tylko zapytałam, czy chciałaby być do kogoś porównywana, na dodatek z internetowym odpowiednikiem uśmiechu z oczkiem, jakby ktoś nie wiedział - ";)"? Nie miałam nic złego na myśli, wiem, że Babeczka jest słowna i stara się jak może, by nam dogodzić, po prostu nie wszyscy biorą z niej przykład i tyle :D.
UsuńPozdrawiam,
Monika
O nie , nie w takim momencie. Jak mogłaś w tym momencie przerwać. Babeczki tu podwórku.
OdpowiedzUsuńbabeczko fajne opowiadanie.przypadlo mi do gustu.jednak widze ze bardzo duzo negatywnych komentarzy ostatnio,same roszczenia ludzie maja.... kawalek wcale nie taki krotki,a platnych tekstow wcale nie musza kupowac,ich wybor,wiec po co narzekaja.bardzo lubie twoje opowiadania.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA propo odnośnie tekstów płatnych. Drażni mnie już to jęczenie o to, że teksty są płatne, ze w Wigilię wrzuciłaś płatny tekst. Ludzie ogarnijcie się wreszcie! Ja wiem (bo kiedyś sama pisałam) jak to jest tworzyć coś. A jeszcze gdy do tego dochodzą codzienne obowiązki, to tym bardziej. Więc albo przestańcie marudzić, albo czytać! End of story!
OdpowiedzUsuńDokładnie :-)
UsuńPowiem Ci Jo, że jestem w zszokowana takim zachowaniem. Serio! Przyjść na czyjś blog i obrażać piszącą?
Skąd się bierze taka roszczeniowość?
Sama ironicznie podsumowałaś swój wczorajszy zakup :)
UsuńMika Kamaka , to jest polskość po prostu. Takie strasznie typowe dla naszego społeczeństwa. Nie powiem, sama byłam zaskoczona wprowadzeniem tekstów płatnych. Ale doskonale rozumiem powody i nie mam nic przeciwko temu. I stwierdziła, że jeśli mi odpowiada jakiś tekst, to sobie go kupię. Pieniądze czasami wydaję na totalnie niepotrzebne mi rzeczy, a tu? Tutaj poczytam coś miłego :)
UsuńMój udział w dyskusji - wieczorem :-D
OdpowiedzUsuńNie lubię pisać na komórce, a na razie mój komp ma wychodne i wróci dopiero za jakąś godzinę...
Jak pisałam w poprzednim poście - podsumuję, piszemy dalej! Jeeezzzuuu! Jak ja to kocham robić :-D
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja widzę kiepską wersję inspiracji Bridget Jones? :/
OdpowiedzUsuńJak mi jeszcze napiszesz, w którym miejscu... A! Chyba wiem! Swatajaca mamusia :-) Taka jak moja własna, więc pewnie to moja rodzicielka była inspiracją dla BJ ;-)
Usuń