Wiem że czekacie na kontynuację
rozpoczętych tekstów, ale mnie naszła nostalgiczna ochota na snucie wakacyjnej
opowieści. Takiej zupełnie prostej, pełnej nadziei oraz zwyczajnych ludzkich pragnień.
Dusznych, burzowych wieczorów i ciepłych poranków. Bezkresnych lasów i
przejrzystych wód jeziora. No i tej kawy/herbaty w każdej scenie ;-D Zapewne
związane jest to z tym, że od osiemnastu lat, prawie co roku, jeżdżę pod
namioty do małej miejscowości Silna, znajdującej się niedaleko Pszczewa. Nie
urażając nikogo, totalne zadupie, ale do jeziora bardzo blisko (Trzy Tonie -
kto chce niech znajdzie sobie na mapie), ludzi niewiele. Piękne okolice, piękne
miejsce. Pełne dobrych i złych wspomnień. Lasy, jeziora, małe wioski, urokliwe
krajobrazy, cisza i spokój. Wiem, kryptoreklama, ale nie mogłam się powstrzymać
;-) Poniżej fotka tamtejszych okolic o zachodzie słońca, jeziora Trzy Tonie z tajemniczym rybakiem na planie pierwszym oraz Rokitna. Więcej zdjęć na laptopie nie mam.
Wracając do tematu, mam
ambitny plan jednej publikacji na tydzień. Zobaczymy na ile moje pociechy
pozwolą :-))) Wszystkie pomysły, nawet te słowa, spisuję w pospiechu na
przypadkowych kartkach, bo tak najprościej. Malutki jest kochany, ale męczą go
przypadłości jelitowe. A najlepiej mu się śpi, gdy idziemy na spacer.
Terrorysta jeden, nie popuści, ogródka mu za mało, musimy wyjść za furtkę…
Wakacyjna opowieść - Spadek(I)
Wakacje. Słońce.
Rozgrzany piasek na plaży, fale leniwie uderzające o brzeg. Gwar głosów, bezmiar
ludzkich głów i co chwilę pobrzmiewające okrzyki „gorąca kukurydza”. Wieczorem
przyjemny chłód bijący od morza, malowane czerwienią i złotem zachody słońca,
fale obmywające bose stopy podczas romantycznego spaceru.
Otworzyłam oczy i z
niechęcią rozejrzałam się dookoła. Za mną odrapane mury starej chaty, tonącej w
gąszczu wyschniętych badyli, które kiedyś były roślinami. Przede mną piaszczysta
droga, nad którą unosił się kurz wzniecany podmuchami wiatru, dalej zarośnięte
chwastami pole i bezkresny las. Pustka i cisza, przerywana jedynie cykaniem
świerszczy.
Nie znalazłam się tu
przypadkiem, o nie! Po prostu pewnego dnia dowiedziałam się, że odziedziczyłam
kawałek ziemi ze zrujnowaną chałupą, gdzieś na totalnym zadupiu. Właścicielką
tej malowniczej posesji była daleka krewna, której nigdy dotąd nie miałam
okazji spotkać. Teraz mogłam być nią ja, pod jednym wszakże warunkiem. Do końca
września musiałam przeprowadzić tu generalny remont, aby przywrócić budynkowi
dawną świetność. Trochę trudno było to sobie wyobrazić, lecz otrzymałam
szczegółowe instrukcje, sporą ilość gotówki przeznaczonej na ten cel oraz
wycenę całej nieruchomości. Dom jak dom, ale ziemia była sporo warta. Na tyle,
że opłacało się zamknąć i tak już bankrutująca księgarnię oraz zrezygnować z
zaplanowanych wakacji. W testamencie nie było mowy o sprzedaży, a jedynie o
remoncie i zatwierdzeniu wykonanych prac przez zaufanego adwokata. Spakowałam
walizkę, zamknęłam mieszkanie na cztery spusty i tak właśnie znalazłam się
tutaj, na kompletnym odludziu, z ruiną za plecami i rozpaczą w sercu.
Westchnęłam, powoli zanurzając
się w ciemnym, śmierdzącym starością i stęchlizną wnętrzu. W zasadzie dom z
powodzeniem aspirował do dumnego miana dworku. Kiedyś mogło być tu całkiem
ładnie. Patrząc na odrapane, zapleśniałe ściany, podłogę pełną dziur i połamane
meble, walające się dookoła, zrezygnowana potrząsnęłam głową Ekipę, którą zatrudniłam czekało naprawdę
sporo pracy. W zasadzie najlepiej byłoby rozebrać tę ruinę, cegła po cegle i
postawić coś nowego. Ale ta opcja nie wchodziła w grę. Spojrzałam w górę, na
sufit, zastanawiając się czy aby przypadkiem nie runie mi na głowę, kiedy na
zewnątrz dał się słyszeć warkot silnika nadjeżdżającego samochodu. Lubię
samotność, ale trzeba przyznać, że tym razem wyjątkowo ucieszyłam się z cudzego
towarzystwa…
Auto, sporych
rozmiarów, ozdobione firmowymi napisami, zaparkowało tuż przed drzwiami
wejściowymi. Jego właściciel zdążył wysiąść i szukał czegoś w bagażniku,
zanurzony w nim niemal do połowy. Ale za to gdy się wyprostował…
Błękitne jak niebo nad
nami oczy. Szeroki uśmiech i biel zębów w opalonej twarzy. Zawadiacka czupryna
i całkiem niezłe ciało.
Westchnęłam, mętnie
myśląc, że pobyt tutaj może nie będzie aż tak nudny. Ciekawe czy facet był
zajęty? Wnioskując po wyglądzie raczej tak, lecz z drugiej strony tacy jak on
woleli raczej status singla i krótkie, ekscytujące przygody. Zdobyć takiego i
ujarzmić, rozkochać w sobie do utraty zmysłów, ech… Odwieczne marzenie każdej
kobiety.
I nagle roześmiałam
się, bo zobaczyłam go zaledwie kilka sekund temu, a prawie wyobraziłam nas
sobie przed ołtarzem. Frajerka. Życie to nie harlequin, a los bywa podły,
zwłaszcza dla takich jak ja, niepoprawnych marzycielek. Czas dorosnąć,
dziewczynko, strofowałam się w duchu, podchodząc do nieznajomego. Odwzajemnił
mój uśmiech i wytarłszy zabrudzoną dłoń o nogawkę dżinsów, wyciągnął ją w moim
kierunku.
– Kuba, szef
ekipy, którą zatrudniłaś – wyjaśnił, patrząc na mnie łobuzersko. –
Rozmawialiśmy przez telefon.
No tak. I zdążyliśmy
przejść na „ty”. Stąd ta bezpośredniość.
– Alina –
odwzajemniłam uścisk, starając się nie gapić na jego wyrzeźbiony tors, widoczny spod rozpiętej koszuli, tak
zachłannie. A jednak upiorna wyobraźnia podsunęła mi widok nas razem, całkiem
nagich, w ogromnym łożu z jedwabną pościelą. Potem nagle zmieniła zdanie,
przerzucając się na opustoszałą stodołę pełną pachnącego siana. To dopiero
byłoby coś… Z niejakim wysiłkiem pozbyłam się tego widoku, przypominając sobie,
że takie siano potrafiło być cholernie
kłujące.
– Byłem tu wcześniej
i wszystko obejrzałem. To jest kosztorys – podał mi plik papierów. Wiedział o
warunkach testamentu, bo adwokat był jego dalekim wujkiem. – Z tego co
wyliczyłem, pieniędzy nie dość, że wystarczy na całość, to jeszcze całkiem
sporo ich zostanie.
– Zostanie? –
zainteresowałam się zachłannie. Nie żebym była pazerna, ale znacie przysłowie
„pieniądze szczęścia nie dają, ale szczęśliwi ci, co je mają”? Nie widziałam
więc powodu, aby lekceważąco potraktować tę kwestię. – Tego się nie
spodziewałam.
– I z pewnością
skończymy gdzieś w połowie września.
– Super! – Nie
dość, ze przystojny, to jeszcze przyniósł tak pomyślne wieści. – Napijesz się
czegoś? Wstąpiłam po drodze do sklepu, bo nie byłam pewna, co tu zastanę. I
słusznie – dodałam z kwaśną miną. – Ten dom to ruina.
– Zmienimy to –
mrugnął łobuzersko. Czym prędzej odwróciłam się, kierując ku czemuś, co w
przeszłości z pewnością było kuchnią. Opanuj się, upomniałam sama siebie. Na
próżno. Wielomiesięczny post oraz spragnione miłości serce, dały o sobie znać.
W końcu od rozstania z Mikołajem minęło sporo czasu, a ja nie byłam nawet na
głupiej randce.
– To jest sień
główna, na prawo drzwi do pokoju, na lewo do kuchni – zatoczyłam dookoła ręką. –
Z obu tych pomieszczeń przechodzi się do ogromnego salonu, znajdującego się na
tyłach. Schody prowadzą na piętro, na którym mamy cztery sporych rozmiarów
pomieszczenia, w tym jedno które było zaplanowane jako łazienka. Łagodnie rzecz
ujmując, czeka was dużo pracy.
– Wszystko jest do
zrobienia.
– Wiem – z
westchnieniem podałam mu puszkę coli. – Jest z lodówki i jeszcze nie zdążyła
się ogrzać. Najgorsze, że ja muszę tu zamieszkać. Sama, jeśli nie liczyć tabunów
pająków i szczurów. Dobrze chociaż, że jest prąd i woda w studni. Jak ta
kobieta mogła tu żyć?
– Podobno była
straszną dziwaczką – wyjaśnił, bacznie mnie obserwując. – Po okolicy krąży
legenda, że zakopała gdzieś skrzynię ze złotem i klejnotami.
– Tak, pewnie. A w
Krakowie żył kiedyś smok, co pożerał dziewice. Tutejszym mieszkańcom brakuje
chyba emocjonujących plotek?
– Tak jakby –
wyraźnie zagapił się w wycięcie mojej bluzki. Dyskretnie odwróciłam się
plecami, udając że szukam czegoś w torbie. Chyba zorientował się, że zrobił to
zbyt ostentacyjnie, bo raptownie zmienił temat. – Jutro przyjedzie moja ekipa. Nie
do końca będziesz więc sama. Zanocują w przyczepie kempingowej, dobrze byłoby
gdybyś im udostępniła wodę.
– Studnię.
– Na początek. To
jedna z pierwszych prac, jaką zamierzamy wykonać.
– Dużo ich będzie?
– spytałam z powątpiewaniem.
– Prac? Sporo.
– Nie, raczej
miałam na myśli twoich pracowników.
– Czworo. Przez
pierwszy tydzień. Potem dołączę jeszcze ja.
Gorycz rozczarowania
omal mnie nie zdławiła. Tydzień? Siedem długich dni, wypełnionych pracą i nudą?
Najgorsze że coś z tego, co w tej chwili pomyślałam, musiało się odbić na moim
obliczu, bo Kuba roześmiał się, a potem zgniótł puszkę po coli i zgrabnym
ruchem wrzucił ją do stojącego niedaleko wiadra.
– Mam trochę pracy
w domu rodziców – wyjaśnił. – A tutaj na początek trzeba zrobić solidne
porządki. Rozebrać podłogę, wykopać rów pod rury z wodą, wyciąć te badyle w
ogrodzie. Moi ludzie są solidni, z pracami wstępnymi poradzą sobie bez trudu
bez nadzoru.
Przytaknęłam bez
przekonania.
– Mieszkam w
sąsiednim miasteczku. To zaledwie dwadzieścia kilometrów stąd, będę wpadał
wieczorami, żeby sprawdzić postęp prac.
To zabrzmiało już o
niebo lepiej. Poza tym mam tydzień, by dowiedzieć się od jego pracowników wielu
rzeczy, na przykład tego czy aktualnie był wolny.
– Byłaś na górze?
– spytał znienacka.
– Bałam się, że ta
rudera się rozleci.
– Nie rozleci się.
Chodź – ujął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Miał ciepłą, nieco szorstką
dłoń. Dużą i silną. Dawała poczucie bezpieczeństwa. A ja miałam prawdziwego
fioła na punkcie męskich rąk. Bez słowa sprzeciwu wspięłam się po trzeszczących
schodach, a potem rozejrzałam dookoła.
– Nie widzę nic
ciekawego. Piętro jest w tak samo opłakanym stanie jak i parter.
– To chodź, zobacz
– powiedział tajemniczym tonem, po czym otworzył jedne z drzwi. Ku mojemu
zdumieniu jego wnętrze wyglądało więcej niż przyzwoicie. Nieco staromodna
tapeta w drobne różyczki, wąskie sosnowe łóżko, średnich rozmiarów szafa i
wiklinowy fotel. Na ścianie kilka czarno białych zdjęć w złoconych ramkach.
Wielobarwne poduszki walające się po podłodze.
Weszłam do środka z
wahaniem. Zauważyłam niewielką warstewkę kurzu, ale poza tym całość prezentowała
się więcej niż przyzwoicie. Za oknem rozpościerał się widok na szumiący las
sosnowy i błękitny pasek nieba tuż nad nim. Na leżący poniżej ogród wolałam nie
patrzeć.
– Przypuszczam, że
to jej sypialnia?
– Nie. To
niespodzianka dla ciebie. Ten pokój był najbardziej odpowiedni. Przecież nie
mogłem pozwolić abyś spała w śpiworze na podłodze.
Nie musiałam udawać
zaskoczenia.
– Rozwiązałeś
największy problem jaki nurtuje mnie od chwili przyjazdu. Nie wiem czy zwykłe
słowo „dziękuję” wystarczy.
– Na razie tak. Przyniosę
tu twoje bagaże. O ile się nie mylę, leżą tuż przy wejściu?
Przytaknęłam i po
chwili zostałam sama. Wyjrzałam przez okno, uśmiechając się sama do siebie.
Miło było poczuć, że ktoś znowu się o mnie troszczy. Nawet jeśli tym kimś był
całkiem obcy mężczyzna. Może na razie obcy? Z jego ukradkowych spojrzeń oraz
widocznego w podziwu, mogłam wyczytać coś więcej, coś bardziej obiecującego.
Jedenaście lat temu
moja najlepsza przyjaciółka zorganizowała dla mnie towarzystwo na bal
maturalny. Tak poznałam Mikołaja, który miał być miłością mego życia. Był,
owszem, ale przez pierwsze kilka lat. Potem do naszego związku wkradła się
rutyna, a on wciąż odwlekał decyzję o ślubie i dzieciach, pomimo tego, że od
dawna byliśmy zaręczeni. To nie mogło się skończyć dobrze i nie skończyło.
Odszedł rok temu i szczerze mówiąc, zamiast żalu i złości czułam jedynie ulgę. Wstydziłam
się tego, ale cóż człowiek może poradzić na swoje uczucia? Nic. Wspólnie
kupione mieszkanie sprzedaliśmy, a więc mogłam zrealizować w końcu marzenie
mego życia. Otwarłam księgarnię. Z wielu powodów interes okazał się totalną
klapą. Na końcu wylądowałam tutaj, spotkałam przystojniaka o szerokim uśmiechu
i poczułam przysłowiowy „wiatr w żaglach”. Może za szybko, ale po raz pierwszy
od rozstania z Mikołajem miałam ochotę na nową znajomość. Smętnie pomyślałam,
że również na seks. W końcu należało nadrobić życiowe zaległości.
Kiedy w progu pojawił
się Kuba objuczony moimi walizkami, szeroko się uśmiechnęłam. Plany względem
niego nadal miałam nieco mgliste, ale jedno wiedziałam na pewno. Do takiego
celu należy spieszyć się powoli. A jeśli się nie uda, to za plecami mam cały
świat.
Link do części II - klik
Link do części II - klik
Witaj kochana. Bardzo ci gratuluje synka. Nie często komentuje Twoje opowiadania co nie znaczy ze mi się nie podobają. Twoja twórczość jest taka fajna, życiowa bez przysłowiowego lukru. Czytając opowiadania czasami ma się wrażenie ze to są prawdziwe historie, sytuacje.Oby tak dalej i bardzo się cieszę, że już wróciłaś.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam stała czytelniczka Sylwia
Otworzyłam księgarnie. Wydaje mi się to nieco bardziej po polsku... ;)
OdpowiedzUsuńlila
No właśni z tym "otwarłam" i otworzyłam" jest problem, bo obie formy są poprawne. Ja mam zawsze dylemat, która bardziej...
UsuńBardzo fajnie się zapowiada ale musisz chyba zmienić tytuł ,bo już napisałaś opowiadanie o tym tytule rok temu ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZaczyna się interesująco aga
OdpowiedzUsuńO taaak, chcemy jeszcze!
OdpowiedzUsuńEch, wolałabym, żebyś pokończyła to, co zaczęłaś, bo jest tego trochę.
OdpowiedzUsuńA tu - zapowiada się sztampowo - między nimi zaiskrzy, okaże się, że on ma inną albo pokłócą się i on znajdzie sobie inną, zajdzie jakieś nieporozumienie, a na koniec rzucą się sobie w ramiona. / Lena
Hi, hi :-D
UsuńPudło! Trochę Was zaskoczę...
Lena - czy to, co napisałaś to nie jest schemat KAŻDEJ opowieści romansowej? Do harlequinów po komedie romantyczne?
UsuńOla
Coś w tym jest. Konstrukcja wciąż ta sama, tylko reszta inna.
UsuńAhh, Babeczko!
OdpowiedzUsuńJak ja się za Tobą stęskniłam! Pamiętam jak przez te twoje dwa miesiące nieobecności co kilka dni wchodziłam na bloga licząc, iż pojawiła się choć jakaś drobna informacja o Tobie. Pamiętam, że jak tylko wstawiłaś post mówiący o twoim nowym maluszku to niemalże skakałam ze szczęścia(i tu niestety muszę być troszkę samolubna, bo głównie cieszyłam się dlatego, iż niedługo coś napiszesz).
Jak się okazało - nie zawiodłaś mnie. Coś myślę, że to będzie jedno z moich ulubionych opowiadań ;) Jak ja wytrzymam przez ten tydzień?
To prawda - czekam na kontynuację innych opowiadań, ale wszystko, co Twoje jest dobre! :DD
OdpowiedzUsuńJak wszystko, to wszystko, więv i to mi się podoba :)
Powrót w fantastycznej formie, zachwycasz jak zawsze! :) Powodzenia z pociechami ;)
OdpowiedzUsuńKiedy można liczyć na kontynuację ? ;)
OdpowiedzUsuńZaczyna się naprawdę dobrze :D Pozdrawiam serdecznie, ucałuj maluchy :*
OdpowiedzUsuńHurra, jestem pierwsza! Co do opowiadania to jest w nim coś takiego innego niż we wszystkich twoich historiach. Zapowiada się ciekawie. Tyko nie rozumiem dlaczego nadałaś mu tytuł ''Wakacyjna opowieść'' przecież jest już jedno o takim tytule. No i czekam na kontynuację Złośnicy.
OdpowiedzUsuńSylwia
Zamotałam się :-) Ale dzięki, bo faktycznie tytuł miał być inny...
Usuńbrakowało mi Ciebie.
OdpowiedzUsuńMnie Was i bloga też (łezka)
Usuń:)
OdpowiedzUsuńSuper że wróciłaś!!!
OdpowiedzUsuńNiemal codziennie sprawdzam czy coś nowego się nie pojawia ;)
Opowiadanie zapowiada się ciekawie i myślę że z powodzeniem dorówna w swej doskonałości całej reszcie.
Tylko mam jedną uwagę (od dawna mnie to dręczy, a nigdy nie pisałam bo nie lubię nikogo poprawiać) wydaje mi się że zamiast "otwarłam" powinno być "otworzyłam". Wiem, wiem czepiam sie szczegółów ale mam takie zboczenie co do poprawności językowej. Chociaż pewnie sama nieraz robię gafy ;) Nie bierz tego do siebie, po prostu dręczyło mnie to jakiś czas i zawsze zastanawiam się czy wypada coś takiego napisać...Ale mam nadzieje że potraktujesz to jako drobną uwagę napisaną w celu polepszenia bloga, który i tak jest już świetny (naprawdę przyznaję bez bicia - na Twój blog wchodzę najczęściej i jest on dla mnie absolutnym numer 1!!)
Pozdrawiam serdecznie i Ciebie i calutką rodzinkę,
Wierna czytelniczka Jagoda
Dziękuję za piękne i ciepłe słowa :-)
UsuńCo do "otwarła" i "otworzyła" - swego czasu sprawdziłam, prof. Miodek dopuszcza obie formy. Ja też zawsze mam dylemat, której użyć. Nawet w tym opowiadaniu zmieniałam to jedno słówko kilka razy :-) Co za skomplikowany język mamy...
Pozdrawiam
Babeczka
No, zaraz po chińskim i japońskim mamy najtrudniejszy język na świecie.
UsuńSylwia
Cóż, skoro potwierdzone przez profesorów, to zwracam honor ;)
UsuńPozdrawiam,
Jagoda
To będzie najszybsza ekipa remontowa w historii świata - zakładając nawet, że opowieść zaczyna się w czerwcu, to zakończenie remontu walącego się dworu na wrzesień jest... narracyjnym imperatywem jedynie :)
OdpowiedzUsuńOla
Wierz mi - zdarzają się i takie. Ale tu jest ukryte drugie dno ;-)
UsuńKochana, w Silnej mieszkania moja siostra! Na pewno wiesz kto to bo ją w Silnej wszyscy znają Ale może nie będę tak oficjalnie rozpowiadać 😉
OdpowiedzUsuńJeździmy tam kiedy tylko czas pozwala, mąż na ryby (mnóstwo jezior dookoła), a ja uwielbiam zbierać grzyby w okolicznych lasach. Jaki świat jest mały!
Pozdrawiam 😊 i dzięki za nowe opowiadanie, nadrabiam zaległości po urlopie 😉
Paulina
Świat jest mały :-) Zawsze to powtarzam. Pisz na priva jakby co, bo faktycznie, tak publicznie nie wypada ;-)
Usuń