No! Teraz to się chyba domyślicie skąd pochodzi pomysł :-) Ja publikuje i uciekam do łóżeczka.
A propos propagandy wojennej. Kto u diabła chce nas wpakować w wojnę i dlaczego? Już zapowiedziałam mężowi, że jak dostanie wezwanie, pakujemy walizki i wyjeżdżamy. Ja w imię cudzych interesów nie będę poświęcać własnej rodziny, marzeń, przyszłości mojego dziecka. Są inne piękne miejsca, gdzie można żyć. Nie zamierzam być pozycją w statystyce.
A poza tym, to sezon na dynie w pełni, więc w necie wyszperałam to:
Chorującym, zdrówka życzę! Sama wiem, jak bardzo jest ważne. Obchodzącym urodziny także!
Link do części I - klik
Pożegnanie złośnicy (II)
Joanna z zadowoleniem
przyjrzała się spakowanej walizce, schludnie ułożonym kosmetykom w małym
kuferku, a na samym końcu własnemu odbiciu.
Poprawiła jeszcze
włosy, lekko przypudrowała nos i postanowiła, że najwyższa pora wyjeżdżać.
Spojrzała na zegarek. Czas się zgadza, może zapakować bagaż do samochodu i udać
się na długo wyczekiwany urlop.
Mimowolnie się
rozmarzyła. Leśna głusza, wynajęty domek, wyłączony telefon i dziesięć dni
błogiego relaksu. Oczywiście brała ze sobą laptopa, miała trochę zaległej
pracy, ale przecież to przyjemność, siedzieć sobie na werandzie, popijając kawę
lub wino i tak pracować. Nawet swojemu narzeczonemu surowo zakazała odwiedzin.
Niech przyjedzie później, będą mieli jeszcze kilka dni dla siebie. Specjalnie
nie podała adresu i skłamała, mówiąc, że jedzie nad morze. Tymczasem to było
zaledwie sto kilometrów od miasta.
Westchnęła. Z Kamilem
nie układało się za dobrze. Może te kilka dni ociepli ich relacje? Oby, w
przeciwnym wypadku będzie zmuszona poszukać sobie kogoś nowego. A tego nie
chciała, był przecież absolutnie odpowiedni. Inteligentny, elegancki,
szarmancki. Ideał, którego długo szukała. Przypomniał jej się incydent sprzed
kilku dni, nagi mężczyzna, o wspaniale wyrzeźbionym ciele i gniewnych oczach.
Zirytowała się. Dlaczego akurat on? Nigdy w życiu! Co prawda okazało się potem,
że zajęta ważną rozmową telefoniczną, włożyła pieniądze w całkiem inne miejsce,
ale do tego się już nikomu nie przyznała. Bo i po co? Prostak poleciał z hukiem
ze swojego stanowiska wykwalifikowanego robotnika, a ona pozbyła się problemu.
Tacy jak oni, nie pasowali do jej ukochanej uczelni. Sprzątaczek i woźnych też
nie lubiła, ale w końcu ktoś musiał odwalać czarną robotę. Dlatego ich
tolerowała. Wyrzuty sumienia, bo człowiek stracił pracę? Ależ skąd! Szybko
pocieszy się alkoholem i znajdzie sobie nową, na budowie czy gdzieś tam, gdzie
będzie pasował idealnie.
Starannie wytarła
chusteczką okulary i zadowolona ruszyła w drogę. Równiutko siedemdziesiąt na
godzinę, zwalniając tam, gdzie wymagały tego przepisy i w myślach powtarzając
cały, misternie ułożony plan na kilkudniowe wakacje. Nie zamierzała czegokolwiek
pozostawić przypadkowi. Wszystko miało swój czas, każda godzina własny rozkład.
Właśnie to było jej powodem do dumy. Pragnęła, by jej świat był idealny.
Otaczała się jedynie ludźmi wykształconymi, takimi, którymi mogła się pochwalić
przed innymi. Żadnego pospólstwa, bratania się ze sprzątaczkami czy takimi jak
ten tam, facet od każdej usterki. Co z tego, że znał się na swoim fachu? Nie
życzyła sobie oglądać takich ludzi we własnym gabinecie, na korytarzach
ukochanego wydziału. Precz z prostakami, pospólstwem i szarym motłochem, który za
szczyt kultury uważał pójście do teatru raz na rok, a ze słowem pisanym miał
kontakt czytając ulotki dołączone do leków. Człowiek powinien się rozwijać,
dążyć do doskonałości, do maksymalnego wykorzystania własnych zasobów. Tak,
świetnie to ujęła. Powinna to zanotować, przyda się do autobiografii, którą od
dawna planowała napisać.
Joanna zatrzymała się
na światłach, z niepokojem zerkając w lusterko. Czy przypadkiem nos nie zaczął
się jej zbytnio świecić? Na następnym skrzyżowaniu, ukradkiem go przypudruje. Leśna
głusza czy centrum miasta, zawsze powinna wyglądać idealnie.
Uśmiechnęła się z
satysfakcją i spojrzała na zegarek. Jeszcze jakieś pół godziny, a znajdzie się
na miejscu. Cudownie! Chyba powinna już teraz włączyć gps, aby bez problemów
trafić do chatki w leśnej głuszy. Nie namyślając się dłużej, wbiła współrzędne
punktu docelowego i podkręciła radio. Nucąc sobie pod nosem, skręciła z głównej
trasy w boczną, wąską drogę, aby po niecałym kwadransie znaleźć się tuż przed
niewielkim, drewnianym domkiem, otoczonym szumiącym lasem.
Kto inny na jej
miejscu, zrzuciłby przepoconą odzież i pobiegł od razu nad jezioro. Ale nie
Joanna. Rozpakowała się, starannie układając każdą sztukę odzieży, uporządkowała
kuchnię, zapełniła lodówkę, wzięła prysznic. Kiedy przebrała się w strój kąpielowy,
poprawiła makijaż i dopiero wtedy udała się w kierunku oddalonego o dwa
kilometry od jej domku, jeziora. Szła wąską, wijącą się dróżką, zadowolona nie
z rozpoczynających się wakacji, a z tego, że idealnie realizowała swój plan.
Można powiedzieć, że co do minuty. Jak co roku. Kiedy zbliżyła się do polanki,
gdzie znajdowała się niewielka, rzadko odwiedzana przez miejscowych i turystów
plaża, usłyszała splatające się ze sobą głosy. Damski i męski. Pierwszy
rozbawiony, kuszący, drugi nieco bardziej stanowczy, pełen podniecenia. Skrzywiła
się. Nie miała ochoty na czyjekolwiek towarzystwo. Zwłaszcza mężczyzny, którego
głos tak bardzo przypominał jej Kamila.
Zaraz, zaraz…
Tknięta niezrozumiałym
przeczuciem, powoli podeszła bliżej, po czym bardzo ostrożnie odsunęła kilka
gałęzi. To, co zobaczyła, na dłuższą chwilę zaparło jej dech i odebrało
zdolność racjonalnego myślenia.
Na trawie leżało dwoje
ludzi, ona na plecach, on na niej. Już nie rozmawiali, ale namiętnie się
całowali. Przy czym rytmicznie unoszące się męskie biodra, nie pozostawiały
jakichkolwiek wątpliwości, co do czynności, jaką wykonywał ów mężczyzna. Którym
był, a jakże! jej narzeczony. Kamil. Ten, z którym niedawno się zaręczyła,
którego chciała poślubić.
Uporządkowany, idealny świat Joanny rozpadł się na tysiące
kawałeczków. Co za… Po prostu brak słów! To stąd te chłodne relacje,
niewytłumaczalna oziębłość. Na dodatek romansował z tą lafiryndą, która nie
miała z grosz wstydu, udowadniając Joannie, że w niektórych rzeczach jest od
niej lepsza. Przecież nie była. Dopiero co zrobiła doktorat, miała lekką
nadwagę i krzywy zgryz. A jednak to z nią parzył się teraz Kamil, parzył jak
zwierzę! Zakłamane, męskie bydlę! Powinna teraz wyskoczyć zza tych krzaków i
powiedzieć, co sądzi o takim zachowaniu. I pewnie by to zrobiła, gdyby nie to,
że mężczyzna zaczął głośno dyszeć, a kobieta jęczeć. Oboje zamarli, a Joanna od
razu zrozumiała, co to oznacza. Poczerwieniała jeszcze bardziej. O nie, aż tak
się nie upokorzy. Poczeka, a gdy się ubiorą, będzie ich śledzić, by z godnością
pojawić się w miejscu, gdzie nocują i dopiero wtedy powie, co myśli o takim
traktowaniu.
Stała więc pośród
zielonych gałęzi, wściekła i rozgoryczona, z pałającymi czerwienią policzkami.
A więc to tak! Na dodatek ostatnio naciskał, by poparła jego kandydaturę w
wyborach na rektora. Przecież należała do najbardziej wpływowych osób na
uczelni. Co za gnojek. Bydlak! Skurwiel! Określała go w myślach coraz gorszymi
epitetami, odsuwając na bok wyrzuty sumienia, że tak nie należy się wyrażać. Za
to para na polanie, całkowicie nieświadoma obecności Joanny, ćwierkając słodko,
ubrała się i wsiadła do łódki, bujającej się na wodzie tuż przy końcu koślawego
pomostu. Ponownie odchyliła gałęzie, obserwując ich w milczeniu. Gdy zniknęli
za trzcinami po prawej, wybiegła na polankę, rozglądając się czujnie. Nie, stąd
nie będzie widziała, gdzie zacumowali. Jezioro było ogromne, musi mieć chociaż
mały punkt zaczepienia. Potem ukryje się w pobliżu tamtego miejsca i bardzo
szybko wyśledzi, gdzie nocują.
Zdenerwowana Joanna
wbiegła na pochyły, śliski od wody pomost. Nie przyszło jej do głowy, że krzywe
deski, nasiąknięte wodą są niczym tafla lodu. A ona nie była boso, tylko na
nogach miała prześliczne japonki, o bardzo, bardzo gładkiej podeszwie. Przeskoczyła
dwie, trzy wyrwy, gdzie brakowało desek i prawie dotarła na sam koniec. W tym
momencie wydarzyły się jednocześnie dwie rzeczy. W lesie rozległ się głośny
wrzask, a zdezorientowana kobieta poślizgnęła się, padając na wznak, by po
chwili zsunąć się w głębokie odmęty jeziora. Tego jednak już nie pamiętała, bo
przy uderzeniu najzwyczajniej w świecie straciła przytomność.
***
Konrad z westchnieniem
ulgi zapakował ostatnie pudło. Potem rozejrzał się po pustym mieszkaniu. To
koniec. Wraca z powrotem do rodzinnego domu.
Dwadzieścia pięć lat
temu uciekł z małego sennego miasteczka, by zamieszkać w wielkiej, tętniącej
życiem aglomeracji. Skończył zawodówkę, po czym poszedł do pracy. Nie miał
ochoty na dalszą naukę, a na zabawę. Później poznał Monikę. Cudną brunetkę o
kuszących ustach. Spotykali się pół roku, wzięli ślub i razem zamieszkali.
Jednak dość szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Jego przypuszczenia
potwierdziły się, gdy żona zażądała rozwodu. Suchym tonem, oświadczając, że
znalazła sobie mężczyznę o zasobniejszym portfelu, który bez problemu zadba o
jej wszystkie potrzeby. Był zrozpaczony, dopóki nie dowiedział się, że usunęła
ciążę. Ich dziecko, jego syna. Tak, bo można już było określić nawet płeć.
Wtedy ją dopadł i choć nigdy wcześniej nie uderzył kobiety, tym razem przestał
nad sobą panować. Monika wylądowała w szpitalu, on w więzieniu. Wyszedł po
kilku latach, bogatszy o nowe doświadczenia, przeraźliwie samotny i zagubiony.
Wtedy właśnie zginął w wypadku mąż jego siostry, Anny. Pojechał do niej. On
pocieszał, ona pomogła stanąć mu na nogach. Na kilka lat opuścił ojczyznę,
pracując na platformach wiertniczych. W końcu wrócił do kraju, a kolega załatwił
mu spokojny, normalny etat. Nie musiał być dobrze płatny, przez tyle lat sporo
zdołał zaoszczędzić. Nawet nie dla siebie, ale dla chłopców. Anna miała trzech
synów. Ledwo wiązała koniec z końcem, więc pomagał jej tyle, ile potrzebowała. Była
mu wdzięczna, choć zawsze powtarzała, że powinien założyć własną rodzinę.
Wzruszał wtedy ramionami. Pozbył się złudzeń, co do otaczających go kobiet.
Pozbył się złudzeń, o do samego siebie. Skończył czterdzieści trzy lata i
ostatnim czego pragnął, była żona i dzieci. Wystarczyli siostrzeńcy.
Przypomniała mu się
pani dziekan, jej wyniosła mina, zadufanie i opryskliwość. Co za suka! Zresztą
wiedział, że nie był ani pierwszą, ani z pewnością ostatnią ofiarą tej baby.
Większość personelu określała ją mianem zarozumiałej diablicy, a studenci i
magistranci unikali niczym ognia. Nie znał nikogo, kto za plecami szanownej
pani dziekan, wyrażałby się o niej pozytywnie. Wstrętna, ruda małpa, to było
chyba najłagodniejsze określenie, z jakim się spotkał. Pamiętał jak zobaczył ją
po raz pierwszy. Oniemiał wtedy z zachwytu. Wysoka, smukła figura Wenus.
Intensywnie czerwone włosy splecione w surowy kok. Kształtne wargi podkreślone
szminką w kolorze włosów. Delikatna, brzoskwiniowa cera. Zielone oczy otoczone
firaną ciemnych, gęstych rzęs. Twarz o regularnych rysach, a nogi… Boże! Jakie
ona miała nogi! Dodatkowo wyeksponowane przez krótką spódniczkę i stylowe
szpileczki.
Niestety, bardzo szybko
pozbył się złudzeń, co do charakteru tej kobiety. Wyniosła, arogancka,
nieuprzejma. Ludzi oceniała po ilości tytułów przed nazwiskiem i zasobności
portfela. Wtedy potrafiła się nawet uśmiechać, choć wyraźnie było widać, że ten
uśmiech nie docierał do oczu, pozostając jedynie sztucznym grymasem. Bez
rodziny, za to z narzeczonym, którego przynajmniej raz w tygodniu przyłapywano
na obściskiwaniu się w schowku na miotły. Konrad uśmiechnął się z ironią.
Ciekawe czy kiedy dotrą do niej plotki, zareaguje? A może powie, że jej idealny
narzeczony nie byłby do tego zdolny? Tak, inteligencji nie można było jej
odmówić, w końcu miała zaledwie trzydzieści trzy lata i już tak znakomitą
pozycję. Za to bywała głupia jak każda zakochana baba. Ślepa i głupia. Zresztą,
to nie jego sprawa. Zerknął na spakowane kartony. Poczuł zadowolenie, że tak
się wszystko ułożyło. Odpocznie, zrelaksuje, zaopiekuje się chłopcami, aby Anna
mogła pojechać na krótkie wakacje, a potem zastanowi co zrobić dalej.
Mężczyzna zarzucił na
ramię plecak i pogwizdując, wyszedł na zewnątrz. Musiał jeszcze wszystko
zapakować do samochodu, ale to nie był problem. Zresztą, wbrew temu co się
wydarzyło, nic nie stanowiło problemu.
Zmienił zdanie, gdy
pojawił się w domku, który kupił kilka lat temu. Nie miał czasu na
przeprowadzenie remontu, więc całość straszyła wyglądem na zewnątrz i wewnątrz.
Trawa i zielsko, sięgały mu prawie do pasa. Ogródek praktycznie przestał
istnieć. Dom był niewielki, na parterze mieścił się salon połączony z kuchnią,
spiżarnia, jedna sypialnia i łazienka, na górze jeszcze trzy małe pokoiki i
duże pomieszczenie, które postanowił zaadoptować na drugą łazienkę. Okna miały
szyby w całości, ale z góry zleciało kilka dachówek, a komin przypominał ruinę.
Ciężkie, rzeźbione okiennice również wymagały naprawy. W środku nie było
lepiej. Drewniana podłoga była brudna i zniszczona. Poza tym okropnie
trzeszczała. Kuchenne meble od razu postanowił wywalić – popsute szafki, stara,
głośna lodówka, kuchenka gazowa zanieczyszczona jedzeniem i popękane blaty, to
wszystko sprawiało niezwykle przygnębiający nastrój. Łazienka wyglądała nie
lepiej. Na dodatek te kafelki, stary, pewnie jeszcze komunistyczny produkt. W
salonie kazał postawić kanapę i telewizor. W sypialni łóżko. Na górze mieli
nocować chłopcy, więc postanowił, że zacznie od tych maleńkich pokoików.
I zaczął. Wczesnym
rankiem wysprzątał skrupulatnie każde pomieszczenie. Potem przyniósł z auta
wiaderka z farbą oraz masę innych potrzebnych rzeczy. Pogwizdując i popijając
piwo, zdążył pomalować jeden pokój, zanim zjawiło się trzech jego siostrzeńców.
Wspólnymi siłami uporali się z całą resztą, wypucowali podłogi oraz szyby w
oknach, nadmuchali materace i góra była gotowa na przyjęcie tymczasowych
lokatorów. Co prawda Anna załamała ręce, gdy zobaczyła kuchnię, ale Konrad
obiecał, że do jej powrotu wszystko będzie gotowe. Zaniósł na górę bagaże
chłopców, a godzinę później siedział na werandzie, popijając piwo i podjadając
paluszki.
Dopiero teraz miał
okazję, by pomyśleć o przyszłości. Dochodziła północ, ale nocka była ciepła,
wręcz upalna. O dziwo, był zmęczony i jednocześnie niezwykle zadowolony. Postanowił,
że jutro pojadą, by kupić nową kuchenkę i kilka innych, potrzebnych rzeczy. Z
chłopcami nie będzie miał większego problemu, najmłodszy Arek miał dziesięć,
średni Tomek dwanaście, a najstarszy Mikołaj czternaście lat. Ogólnie cieszyli
się niczym nie skrępowaną swobodą, przestrzegając kilku podstawowych zasad.
Będzie musiał jedynie zadbać o regularne posiłki. Konrad potarł czoło i zamyślił
się. Jego syn byłby teraz w wieku Tomka. To, co zrobiła Monika, było najgorszą
rzeczą jaka przytrafiła się mu w życiu. Nigdy nie wybaczy jej, nie wybaczy też
sobie, że niczego nie zauważył. Czy gdyby wiedział, to by coś zmieniło?
Westchnął i odchylił
głowę do tyłu. Pora iść spać. Jutro czeka go pracowity dzień. Odwiozą Annę na
dworzec, wstąpią do dużego marketu na zakupy, a kiedy wrócą, trzeba będzie
kontynuować remont. A wieczorem urwie się na samotną kąpiel.
***
Zadowolony z życia
Konrad szedł przez las, rozmyślając nad wyborem koloru zewnętrznej elewacji
domu. Przez ramię miał przewieszony ręcznik, włosy zmierzwione, koszulka lepiła
mu się do pleców. Lecz wiedział, że od celu dzieli go zaledwie kilkadziesiąt
metrów. Miejsce to leżało z daleka od wszelkich dróg, tras rowerowych i pól
namiotowych. Liczył nawet na samotność. Wyszedł z pomiędzy gęstych zarośli i
zamarł.
Nie, to niemożliwe. Los
nie mógł być tak podły! W przypadki również zbytnio nie wierzył. A jednak…
Na polance stała wysoka
kobieta o czerwonych włosach. Ubrana jak zwykle nienagannie, w czerwone szorty
i białą bluzkę. Właśnie weszła na pomost, prawie biegnąc zmierzała na sam jego
skraj. Wtedy za plecami Konrada rozległ się głośny okrzyk, a kobieta
poślizgnęła się i z hukiem wylądowała w jeziorze.
Nie ruszył się, z uciechą
przyglądając się tej scenie. Oczekiwał na moment, gdy ze złością wynurzy się z
wody, prychając i kaszląc, pewnie nieziemsko wściekła, bo tego nie było w
planach. Ale mijały sekundy i nic się nie działo. Zaniepokoił się. Za długo to
trwało. Czyżby… Bez namysłu zdjął buty i nie rozbierając się, rzucił w zielone
odmęty. Nie lubił baby, ale to nie powód, by życzyć jej śmierci. Albo by
pozwolić się utopić.
Chwilę później położył
ją na trawie i zbadał puls. Wszystko niby w porządku, lecz ona nadal była
nieprzytomna. Cholera jasna! Nawet tutaj sprawiała mu kłopoty. A tak w ogóle,
to co tu robiła? Coraz bardziej wściekły, ociekający wodą, chwycił bezwładne
ciało kobiety, biegiem ruszając w kierunku domu. Tam wcisnął ją na przednie
siedzenie samochodu, przypiął pasem, jeszcze raz sprawdził puls, po czym
oznajmił zdumionym chłopcom, że zadzwoni i ruszył w kierunku miasteczka. Stacja
pogotowia była niewielka, ale na pierwszą pomoc mógł liczyć. Wstrętne babsko.
Skoro już wybrała się na wakacje, nie mogła zdecydować się na jakiś ekskluzywny
kurort? A może śledziła narzeczonego, który wyrwał się na weekendową schadzkę?
Czort wie.
Na szczęście dyżurnym
lekarzem był jego dawny przyjaciel. Konrad, by nie bawić się w formalności,
oświadczył po prostu, że to jego żona, która wpadła do jeziora i chyba straciła
przytomność. Dwie godziny później wiedział już, że kobieta jest cała, ma
jedynie ogromnego guza z tyłu głowy, którego nabawiła się podczas upadku.
– Możesz wejść do
żony – powiedział zakłopotany Krzysiek. – Odzyskała przytomność. Ale wiesz,
jest coś jeszcze…
Tak, domyślał się co. Konrad
odetchnął, z niechęcią myśląc o kolejnym spotkaniu. Wolałby ją tu zostawić,
niech dalej radzi sobie sama.
– Ona straciła
pamięć.
Powoli odwrócił się w
kierunku kolegi.
– Co?!
– Kompletnie nic
nie pamięta. Ani kim była, ani kim jest. Nie wiem dlaczego, bo wyniki badań są
poprawne. To może być czasowa amnezja, dzień, tydzień lub najwyżej miesiąc.
Pewnie szok lub coś w tym rodzaju. Medycyna nie lubi takich przypadków, bo są,
można powiedzieć, takie filmowo efekciarskie. Jednak nie podważę faktów.
– Straciła pamięć?
– powtórzył zdumiony Konrad.
– Tak. Możesz być
dla niej zupełnie obcą osobą. Swoją drogą, zawsze wyrywałeś najlepsze laski,
ale ta… – Krzysiek westchnął. – Prawdziwe cudo. Macie dzieci?
– Nie.
– No idź już. Nie
będę cię zagadywał. Pewnie umierasz z niepokoju?
Owszem, umierał. Ze
zdziwienia. Wszedł do pokoju, gdzie stały trzy łóżka, choć tylko jedno było
zajęte. Siedziała na nim rudowłosa kobieta, zaciskając dłonie na białej jak jej
twarz pościeli. Podszedł bliżej, z ledwością poznając w niej wyniosłą panią
dziekan.
Włosy wzburzone.
Przerażone oczy. Wyraz zagubienia malując się na twarzy.
– Cześć –
powiedział ostrożnie, siadając tuż obok. Patrzyła teraz prosto na niego. Na
bladych policzkach powoli wykwitał rumieniec.
– Cześć – odpowiedziała.
– Poznajesz mnie?
– Chyba powinnam?
Ale nie. Nawet samej siebie nie poznaję.
Kilka zdradzieckich łez
wymknęło się zielonym oczom.
– Lekarz
powiedział, że jestem twoją żoną.
– Hm… No tak. –
Konrad był zakłopotany.
– Nie chcę być
nieuprzejma, ale nie pasujesz do mnie.
– Ach tak? –
spytał zjadliwie, myśląc, że aż tak bardzo to chyba jej się charakterek nie
zmienił. – To ty się za mną uganiałaś, a ślub braliśmy w pośpiechu, bo byłaś w
ciąży.
– Ja? –
zmarszczyła brwi. Pomimo zagubienia, obrzuciła go niechętnym spojrzeniem. Ten
ogromny, wytatuowany mężczyzna miałby być miłością jej życia? – Tego też nie
pamiętam. Na pewno się nie pomyliłeś? Wiesz, sprawiam wrażenie delikatnej,
subtelnej kobiety, a ty nieobytego prostaka spod budki z piwem.
Nawet jeśli w pierwszej
chwili było mu jej żal, teraz po współczuciu nie pozostał cień wspomnienia. Niektóre
rzeczy nigdy się nie zmienią.
– Nie pijam piwa
pod budką! – wysyczał. Miał dosyć. Pora wyjaśnić sytuację i ulotnić się,
wracając do czekających na niego obowiązków.
– Ale piwo pijasz?
– Co w tym złego?
– Mam wrażenie, że
ja wolę wino – oświadczyła z godnością, poprawiając koc. – Swoją drogą,
wyglądasz okropnie.
– Ratowałem cię,
bo wpadłaś do jeziora. Trudno żebym to robił ubrany w garnitur, pod krawatem i
w wypolerowanych na błysk butach.
– Śmiem wątpić czy
masz w swej garderobie coś podobnego. Ale dość kłótni, bo nie o garnitur mi
chodziło. Co teraz?
Co teraz? Konrad
zacisnął usta. Minęły trzy minuty, a ona już zdołała go rozwścieczyć. Wstrętne
babsko! Czy znajdzie się w końcu ktoś, kto nauczy ją moresu? Patrzył na nią ponuro,
zastanawiając się czy powinien już powiedzieć prawdę? Może zaczeka,
zaprezentuje maniery jaskiniowca, niech się baba pozłości. Zaraz… A gdyby tak
się nie demaskować? Plan, który zrodził się w tej chwili w głowie Konrada był
nader mglisty, ale z każdą upływającą sekundą, krystalizował się, dostarczając
mu prawdziwej uciechy.
Mężczyzna wstał,
wsadził ręce do kieszeni i szeroko się uśmiechnął.
– Co teraz? Teraz
żabciu zabiorę cię do domu! Do naszej świeżo zakupionej, luksusowej siedziby i
chłopców. Umierają z niepokoju.
– Chłopców? –
nagle pobladła. – Mamy więcej niż jedno dziecko?
– Trójkę –
roześmiał się radośnie. – Ubieraj się pączusiu, bo po drodze musimy wskoczyć po
zapas piwka.
Wyraz jej twarzy był
najcudowniejszym zadośćuczynieniem za wszelkie doznane krzywdy. A Konrad
pomyślał, że będzie jeszcze lepiej. Nadchodzący tydzień zapowiadał się niezwykle
interesująco.
link do części III - klik
Niesamowite...ale ja chyba jakiś niedomyslny jestem...nie kumam co z ta inspiracją . ..ta utrata pamięci to odwrócona sytuacja z "Wygranej II", ale....nic to , jak mawiał pan Wołodyjowski.liczę , że ktoś mnie uswiadomi.pozdrawiam. marek
OdpowiedzUsuńJeeeeeeju, taki cudny prezent urodzinowy. Babeczko, uwielbiam sposób w jaki piszesz. Fantastyczne opowiadanie, nie mogę się doczekać kolejnej części...
OdpowiedzUsuńTrzymaj się cieplutko!
KInga
Haha :D Stanowczo kibicuję Konradowi w jego planach... Uwielbiam dynie :)
OdpowiedzUsuńAle o wojnie... Nic nie mów... Mój syn jest w odpowiednim wieku, a mąż jest czynnym zawodowo, zawodowym żołnierzem :( Nie chcę wojny :(
Dama za burtą z Goldie Hawn (moja ulubiona aktorka) i Kurtem Russellem!!!
OdpowiedzUsuńHahahahaha ha ha ha.
OdpowiedzUsuńHahaha. Podobne do wczorajszego odcinka trudnych spraw czy czegoś podobnego. Tyle że tam baba spadła ze schodów i straciła pamięć. Hahaha, może to Cię zainspirowało? :D Część niezła, czekam na jeszcze. Aż dziwne ze babsztyl nie stracił charakterku ;)
OdpowiedzUsuńDziś na tvnie leciała ,,ukryta prawda", a w odcinku kobieta, która po wypadku straciła pamięć i nie poznawała swojego męża. Oglądałaś? :D a może przypadek?...
OdpowiedzUsuńBabeczko na telefonie ciężko czyta się ponieważtylko ttłopokazuje a tekstu juz nie...ggdybyś cos z tym zrobiła..
OdpowiedzUsuńTeraz sprawdź, powinno być dobrze.
UsuńWraz to samo. Może mam za wolny internet, bo wyświetla mi tło a jak przewija kawałki tekstu.
UsuńU mnie na telefonie czyta się wszystko normalnie :p
UsuńP.
Ja mam dobrze ;)
UsuńKtoś mnie uprzedził :) bo przyszło mi do głowy Dama za burtą, albo 50 pierwszych randek. ;)
OdpowiedzUsuńOszalałam z zachwytu nad nowym wyglądem. ;)
Wiedziałam że to ma związek z ,,Pewnego zimowego wieczoru". Ale to trochę sie to kupy nie trzyma. To Monika jednak jest łowczynia majątków(?) i kłamczuchą (!?)??? No i ta akcja z potrąceniem Moniki?! Trochę te dwa opowiadania sa nielogiczne.
OdpowiedzUsuńProsze o jakąś odpowiedź.
Pozdrawiam G.
hi
OdpowiedzUsuńInspiracja- "Poskromienie złośnicy" - Szekspir ?
Tylko nie mów, że na koniec będzie mówić do niego- "wdzięczny pąku róży" ;> bo chyba zejdę na padaczkę śmiechową :P
Nie, ale mogłoby być zabawnie. Ostatnio się tak bawiłam, gdy pisałam scenę serenady pod balkonem. Biedny demon. Ja go chyba wskrzeszę w kolejnym rozdziale ;-)
UsuńCzy mogę poprosić o długi rozdział na piątek bo mam urodziny plisss zły omen
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to trochę Kury bojowej w tym jest :D
OdpowiedzUsuńSkopiowany pomysł z filmu z Kurtem Russelem i Goldie Hawn "Dama za burtą"
OdpowiedzUsuńola
Oczywiście że tak :-) Sama prosiłam czytelników, by napisali co mogłoby być inspiracją, niektórzy zgadli, niektórzy nie.
Usuń