czwartek, 15 maja 2014

"Z życia prowincji" opowiadanie

Zgadnijcie, co było inspiracją dla poniższego dzieła? Dziś  bez erotyki, romantyzmu i zmagań damsko-męskich...

          Z życia prowincji
I tak oto stałem naprzeciw krwawej bestii, która choć syta, o czym świadczyło chociażby głośne beknięcie, zamierzała skonsumować mnie na deser lub też przez zwykłą złośliwość. Jej ślepia jarzyły się iście piekielnym blaskiem, długie wampirze kły błyszczały złowrogo, a ja mimo woli przypomniałem sobie wszystko, co doprowadziło mnie do tego miejsca i stało się przyczyną tak nieciekawej sytuacji.

Można powiedzieć, że moje życie nastolatka było przeciętnie szczęśliwe, aż do momentu rozwodu rodziców. Ojciec po dziesięciu latach małżeństwa doszedł do wniosku, że tak naprawdę jest homoseksualistą. Zresztą było to tuż po tym, jak moja matka wystąpiła w pewnym kasowym hicie filmowym, więc wcale mu się nie dziwię. Który normalny mężczyzna wytrzymałby z podstarzałą kurtyzaną o wątpliwej urodzie? Po rozwodzie przeprowadził się do słonecznej Transylwanii i zamieszkał w miasteczku o wdzięcznej nazwie Kozie Dudki. Matka została stewardesą w liniach lotniczych BustyBlonde i poderwała sobie równie wiekowego jak ona biznesmena, który miał wszakże jedną niewątpliwą zaletę - pieniądze. Potem oboje polecieli w kosmos na objazdową imprezę typu: szybko i dużo.
Dostawałem więc video pocztówki z rozmaitych zakątków naszej galaktyki, a gdy skończyły się wakacje, przeprowadziłem się do ojca.
Transylwania jako taka słoneczna była zaledwie przez kilka dni w roku, pozostały czas strasząc kłębiącymi się szaroburymi chmurami i porywistymi wiatrami. Tatko kupił mi miejscową wersję luksusowego auta – czyli wóz zaprzężony w dwa muły. Przy czym jeden z nich, jak okazało się później, był mulicą. Zaznaczyłem, że luksusową, bo bryka miała alufelgi i daszek zabezpieczający na wypadek deszczu. Ponieważ jednak darowanemu koniomułowi nie patrzy się w zęby, zajechałem nim dumnie na podwórze miejscowej szkoły, do której odtąd miałem uczęszczać przez okrąglutki rok. Muły obwieściły moje przybycie głośnym rykiem, który słyszany był chyba w całym kraju. Na powitanie wybiegli wszyscy uczniowie, od usmarkanych siedmiolatków, po zrobione na wampa osiemnastki. Trzeba przyznać, że było na co popatrzeć. Ponieważ jednak nigdy nie grzeszyłem jakąś wyjątkową urodą, szalenie zdumiały mnie rzucane w moim kierunku powłóczyste spojrzenia i zalotne uśmiechy.  Nic dziwnego - byłem niskim, bladym i pryszczatym chłopaczkiem, o wypłowiałych niebieskich oczętach. Niektórzy twierdzili nawet, że lekko wyłupiastych. Moje mięśnie były w stanie całkowitej regresji, a bujny zarost reprezentowało kilka rzadkich kłaczków na brodzie i w okolicach górnej wargi.
W poprzedniej szkole bynajmniej nie cieszyłem się jakimkolwiek zainteresowaniem płci, przez wszystkich uznawanej za piękną. Wręcz przeciwnie – zawsze pozostawałem w głębokim cieniu, choć jak z pewnością mniemam, inteligencją przewyższałem niejednego umięśnionego osiłka.
Tak więc pierwsze dni w nowej szkole, stały się dla mnie pasmem upajających sukcesów, zarówno na gruncie towarzyskim jak i naukowym. Szeptano, że przybyłem z dalekiego świata, nawet jeśli moja rodzinna wioska zaledwie dwadzieścia duszyczek sobie liczyła, a psy przysłowiowo szczekały tam drugą stroną. Wszystkie dziewczęta goniły za mną korytarzami kwicząc z emocji, na stołówce znoszono mi najlepsze przysmaki, a jedna z adoratorek uratowała mnie nawet spod kół pędzącego powozu hrabiego Draculi III. Słowem – raj. Dopiero później dowiedziałem się, że panienka była wampirem.
No cóż... Szkoda tylko, że tak się do mnie przyczepiła niczym pijawka i co wieczór śledziła na randkach, co z czasem stało się szalenie denerwujące. Zdarzało jej się także znienacka wyskakiwać z ciemnych krzaków, pokazując kły i płoszyć moje partnerki. Podobno uparła się zostać moją żoną... W końcu powodowany litością, umówiłem się z bidulką na jedno spotkanie w karczmie McDraculus, gdzie serwowano na szybko kozie flaczki po europejsku. Tak była szczęśliwa, że przez kilka dni nie mogła spać, zaś jej westchnienia z pewnością zebrałyby się w całkiem pokaźny huragan.
Jednak moja chwila wytchnienia nie trwała długo. Gdy po kilku tygodniach znów zaczęła mnie nachodzić, to co miałem zrobić? Wampirzyca nie dość, że strasznie nachalna, to jeszcze zupełnie nie była w moim typie. Kupiłem więc sobie osikowy kołek i w południe wybrałem się na mały spacer. Znalazłem ją w zacienionym punkcie średniowiecznego cmentarza. Podczas snu wyglądała tak słodko i niewinnie, że począłem się wahać. W końcu pomyślałem o dzisiejszym wieczorze z ponętną blondynką i z determinacją wyjąłem zza pazuchy mój antywampirzy sprzęt z załączoną instrukcją obsługi. Niestety była po chińsku, tak więc na oko wymierzyłem położenie serca i mocno wbiłem osikowy kołek.
Nawet nie drgnęła. Tylko takie jakby "puff" usłyszałem.
W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wróciłem do domu i pogwizdując zażyłem orzeźwiającej kąpieli w miednicy. Następnie skropiłem się perfumami Brutal no.5 i wcisnąwszy na głowę mój ulubiony moherowy beret w kolorze jasnego fioletu, udałem się na upragnioną randkę z seksowną blondyneczką. Jakież było moje przerażenie, gdy zamiast niej ujrzałem wściekłą wampirzycę ze sterczącym z piersi osikowym kołkiem. Trzeba przyznać, że trafiłem bezbłędnie w sam środek jej wątroby...

Tak więc w ten oto sposób znalazłem się naprzeciw krwawej bestii i wszystkie poprzedzające to wydarzenie fakty, przesunęły się niczym film, przed moimi oczami. Jednak wbrew wszystkiemu nie wpiła we mnie swoich straszliwych, ociekających czerwoną posoką kłów. W zamian za to złapała mnie za kołnierz i zawlekła do urzędu stanu cywilnego.
Kilka miesięcy później urodziło nam się śliczne wampirzątko o jednym kle. Nie bardzo rozumiem tylko, dlaczego całe jest żółte i mówi do mnie: mamo?...

11 komentarzy:

  1. Ja też nie rozumiem, czemu całe jest żółte i mówi do niego 'mamo' xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha !
    I jak ja niby mam iść spokojnie spać?!
    Czarownica jedna...

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie:D leżę i kwiczę ze śmiechu - cudowna odmiana :) możesz nam częściej robić takie niespodzianki, Babeczko :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ani ja xD Ale przyznam, lubię tę tematykę i czekam tylko na jakąś historię z wampirkiem. Nie słodko nie cukierkowo i bez brokatu. Ale krewka i wahanie. To ci wychodzi bezbłędnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Babeczko, nie , to nie to. Wracaj proszę do Burzy, Kary.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lepiej, zeby pisala to co jej w duszy gra i to co chce? :/
      Karola

      Usuń
  6. hahahahahahahaha, rozbroiłaś mnie Babeczko! Mam nadzieje, ze sama tez odpoczelas i sie posmialas. Pozdrawiam Gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Dooooobre!
    Zdrawim
    Tomek

    OdpowiedzUsuń
  8. Kolejne dobre opowiadanie na jedną beczkę

    OdpowiedzUsuń
  9. Daj namiary na McDraculus :D dziękuje, Moj syn miał wczoraj operacje, humor miałam podly, udało ci się mi go poprawić :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Troszkę o nim zapomniałam, bo to jest tekst wysłany x lat temu do esensji, który pan redaktor zmieszał z błotem, pisząc, że powinnam krowy pasać (dosłownie), a nie brać się za pisanie... Na szczęście w tym samym czasie drugi mój tekst przyjął Fahrenheit i nie musiałam brać się za rogaciznę ;-)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.