I tak powolutku zbliżamy się do finału. A ja idę upiec mojego popisowego mazurka i sernik. Na więcej nie mam siły...
Z najlepszymi życzeniami urodzinowymi dla czytelniczki, która podpisała się jako J. :-)))
Link do części V - (klik)
Kłamca (VI)
Nie rozumiał, dlaczego
z każdą godziną czuł się coraz gorzej.
Pokonywał kolejne
kilometry, ale miał ochotę, by uczynić tylko jedno. Zawrócić i ruszyć w
przeciwną stronę.
Wściekłość na samego
siebie mieszała się z wyrzutami sumienia.
Do cholery! Przecież
nie musiał jej tego robić! Co go napadło?!
Zamiast skorzystać z
okazji i załapać się na jeszcze jeden kosmiczny odlot, zadowolił się byle jakim
aktem pełnym przemocy. Na dodatek po wszystkim czuł się jak skończony bydlak.
Zjechał na parking i w
pośpiechu wysiadł z auta. Chwilę później zaciągnął się papierosem, nerwowo
postukując palcami w dach samochodu.
Był pewien, że nikt go
nie ściga. Mari nie zgłosiła zniknięcia pojazdu, niczego nie zgłosiła. Zamknął
oczy. Leżała teraz pewnie nadal w łóżku, zanosząc się płaczem i zastanawiając,
dlaczego to zrobił. Sam się nad tym zastanawiał.
Przeczesał palcami
włosy i wyciągnął z kieszeni komórkę. Kupił ją po drodze, ale jeszcze nie miał
okazji uruchomić. Z drugiej kieszeni wyjął małą karteczkę, na której widniał
samotny numer telefonu.
Jego wtyka. Jeden z
zaufanych ludzi ojczyma, który znęcony dużą sumą pieniędzy, zgodził się przejść
na stronę wroga. Dzięki niemu wiedział o każdym posunięciu przeciwnika. I o
tym, że zgubili jego trop tuż po przekroczeniu granicy polsko-ukraińskiej.
Ostatni raz kontaktował
się z nim jeszcze z mieszkania Marianny. Bez pytania skorzystał z jej telefonu,
by dowiedzieć się, że jest względnie bezpieczny. Względnie, bo cholera wie, jak
długo potrwa ten stan. Teoretycznie nie pozostawił po sobie żadnych śladów,
żadnego tropu, którym mogliby podążać prześladowcy. Ale w praktyce wystarczyłby
głupi przypadek.
Uruchomił telefon,
wybił numer, lecz nie zadzwonił. Postanowił, że zrobi to, gdy przesiądzie się w
Monachium do własnego środka transportu.
Godzinę później z
dziwnie ściśniętym gardłem porzucił małe autko.
Lecz nie zamierzał się
cofnąć.
Żadnych postojów,
żadnego oglądania się wstecz. Miał jasno i dokładnie sprecyzowane cele.
Wcale nie było łatwo
zdobyć całkowite zaufanie ojczyma. Szczwany lis nikomu nie wierzył. Jednak stan
zdrowia nie pozwalał mu na osobistą kontrolę prowadzonych interesów. Od tego
miał swojego chłopca na posyłki.
Witalij uśmiechnął się
ponuro. Tak, jego zemsta miała słodki posmak krwi.
Wyjął z kieszeni
telefon i zadzwonił pod wbity poprzednio numer. Już chciał przerwać połączenie
po piątym sygnale, gdy w końcu dało się słyszeć z drugiej strony suche halo.
– Oleh? – spytał,
marszcząc brwi.
Na kilka sekund zapadła
cisza.
– Nie braciszku,
to ja.
Zamarł zaskoczony. Lecz
bardzo szybko się otrząsnął.
– Cóż… Szkoda. Czym
go przekupiłeś?
– Sporą dawką
bólu. Niestety, umarł.
Witalij roześmiał się
zadowolony.
– I co teraz
cwaniaczku? Za kilka godzin dotrę do celu i nigdy więcej o mnie nie usłyszycie.
Lepiej wracaj i ratuj interesy, bo będziesz musiał zabrać się za uczciwą pracę.
– Ta złotowłosa
laleczka zdradziła nam, że jedziesz do Monachium.
– Jaka złotowłosa
laleczka? – spytał Witalij stłumionym głosem, z całej siły zaciskając dłoń na
telefonie. W lusterku zauważył jak nagle pobladł.
– Ta, u której
załatwiłeś sobie nocleg. Właśnie zaczęliśmy przyjemną, towarzyską rozmowę.
– Jak?...
– Dzwoniłeś do
Oleha z jej telefonu, prawda? Sądzisz, że było trudno cię namierzyć? Już wtedy
wiedzieliśmy, że skurczybyk gra na dwa fronty.
Witalij milczał. To, co
teraz czuł nie dawało się wyrazić żadnymi słowami. Tak kurczowo ściskał
telefon, jakby chciał go rozgnieść w drobny mak.
– Zrobiłeś jej
coś? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Ależ skąd!
Dopiero zamierzam – Maksym roześmiał się nieprzyjemnie. – Sprawdzę, co wie, a
potem…
– Powrót zajmie mi
około dwunastu godzin – powiedział cicho Witalij. – Ja, zamiast niej. Jeśli do
tego czasu Mari spadnie choć włos z głowy, masz moje słowo, że cię zabiję.
– Co?! – Jego brat
był najwyraźniej zdumiony takim obrotem sytuacji. Nic dziwnego, sam Witalij
czuł się nieswojo. Ale nie mógł dopuścić, by stała się jej jakakolwiek krzywda.
Po prostu nie mógł. Gdyby tak się stało, to tym razem na pewno palnąłby sobie w
łeb. – Chyba żartujesz?
– Nie.
– Niesamowite.
Baba jak baba, może nawet ładna, ale miewałeś lepsze. Czyżbyś się zakochał
braciszku?
– Oferuję czysty
układ. Wchodzisz?
– Zrobimy tak –
tym razem w głosie Maksyma wyraźnie było słychać podstępny ton. – Jak
przyjedziesz, to nic jej nie zrobię. A jak oddasz pieniądze, to nawet wypuszczę
na wolność.
– Zgoda.
– Zgoda? Tak po
prostu? Muszę się przyjrzeć tej kobiecie…
– Masz jej nie
dotykać! – ryknął Witalij do słuchawki. – Czego do kurwy nie zrozumiałeś?!
– Ma otarcia na
nadgarstkach po kajdankach. Zapłakane oczy. I chyba wykorzystałeś ją do swego
popisowego numeru, bo widać, że dokucza jej ból z tyłu poniżej pleców. A
jednak… Dlatego nie rozumiem.
– Nie musisz! – warknął
Witalij wbijając w nawigację nowy punkt docelowy. – Trzymaj na smyczy swoje psy
i zadbaj, by dostała wszystko, czego potrzebuje. Inaczej gówno dostaniesz, a
nie kasę.
– Ja cię nie
poznaję… Ale zgoda. Jednak gdy minie dwanaście godzin, wiesz co się stanie?
– Wiem.
Przerwał połączenie i z
całej siły walnął zaciśniętą pięścią w kierownicę. Że też do diabła wszystko
musiało się tak skomplikować. I ten dureń Oleh... Jakim cudem dał się złapać?
Podczas kilku ostatnich
lat swego pseudo szefowania, Witalij nie zdobył zbyt wiele sympatii. Wymierzał
brutalne kary, bez uprzedzenia potrafił strzelić delikwentowi prosto w głowę i
rzadko bawił się w subtelności. Miał kilku zaufanych ludzi, ale prawdopodobnie
zginęli, osłaniając go, gdy salwował się ucieczką. Teraz chyba nie został już
nikt, kto stanąłby po jego stronie?
Zresztą, nie dbał o to.
Zgromadził prawie cały kapitał ojczyma na jednym koncie, które od samego
początku należało tylko do niego. Starał się być przy tym szybki, dyskretny i
przebiegły. A kiedy się udało, chciał uciec. Niestety, oficjalne przekroczenie
granicy odpadało. Musiał to zrobić w inny sposób, przekupując kilku strażników
granicznych i szmuglując sam siebie w bagażniku samochodu.
Dalej miało już być
coraz łatwiej.
I byłoby, gdyby nie
ona.
Miał ją zabić na samym
początku, gdy tylko przekroczyli próg mieszkania. Ale nie, jemu zachciało się
cholernej kolacji. I jak skończył?
Jechał teraz na
spotkanie z wrogiem, nie mając żadnych szans jego pokonania, tylko po to by
ratować obcą mu kobietę.
Dobrze, nie do końca tak
obcą. I przez niego znalazła się w takiej sytuacji.
– Kurwa, kurwa,
kurwa! – klął głośno, dociskając pedał gazu.
Był wściekły, a
jednocześnie czuł strach. Chyba Maksym nie zrobi nic głupiego? Skoro obiecał,
że jej nie tknie…
Wydobył z paczki
ostatniego papierosa. Zapalił go i wtedy zdał sobie sprawę, że pędzi na
złamanie karku w odwrotnym kierunku, w duchu błagając, aby jego laleczce nic
się nie stało, a on dotarł na czas.
Jego? No, ładnie. Od
kiedy była jego?
Przestał rozumieć sam
siebie. Ale nie mógł i nie chciał zawrócić. Wiedział dokładnie, co wtedy by z
nią zrobili.
No właśnie…
Ponownie zadzwonił pod
numer, który należał kiedyś do Oleha.
– Co się stało?
Zrezygnowałeś? – dobiegł go pełen sarkazmu głos brata.
– Daj mi ją do
telefonu.
– Po co?
– Chcę być pewien,
że żyje i nic jej nie jest.
– Jak sobie
życzysz.
Kilka dziwnych trzasków
i po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mari? – spytał,
zastanawiając się, dlaczego do diabła jego serce galopuje jak szalone.
– Tak.
– Skrzywdzili cię?
– Oni nie –
odpowiedziała cicho.
To było wkurzające! Ryzykował
dla niej życie, a ona wciąż głupio się dąsała o jakiś gwałt. Te kobiety…
Witalij zgrzytnął
zębami ze złości.
– Naprawdę
przyjedziesz? – spytała nagle z niedowierzaniem.
– Tak. Chyba że
wolisz, aby cię zabili?
– Przecież wiesz,
że nie – rozpłakała się.
– Cicho laleczko –
starał się nad sobą zapanować. – Przyjadę i wszystko będzie dobrze. Póki nie
mają mnie w garści, nic ci nie grozi.
– A co potem?
– Nieważne. Będzie
dobrze.
– Będzie, będzie –
tym razem usłyszał głos swego brata. – Jak przekroczysz granicę, skontaktuj się
z nami. Wyznaczę miejsce spotkania.
– Dobrze.
Odłożył telefon i
skręcił na parking. Chciał na szybko kupić jakąś kanapkę, coś do picia i
kolejną paczkę papierosów. A poza tym musiał zadzwonić.
Bo choć miał małe
szanse, to wcale nie zamierzał tak po prostu się poddać.
Oby tylko ona była
bezpieczna.
O siebie zadba później.
Witalij westchnął i
przesunął dłońmi po zmęczonej twarzy. A potem wybrał numer, który miał wyryty w
głowie jak żaden inny.
***
Siedziała skulona na
kanapie, przyglądając się siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie. Bardziej wyglądał
na modela z wybiegów niż na brutalnego przestępcę. Ale oczy nie kłamały.
Patrzył na nią z zaciekawieniem, pogardą i obojętnością. Poza tym coś takiego
było w jego spojrzeniu… Nie potrafiła określić tego słowami, ale powodowało, że
czuła gęsią skórkę na całym ciele.
Witalij był inny. Od
samego początku budził w niej więcej fascynacji niż strachu.
– Dlaczego mu na
tobie tak zależy? – zadał niespodziewane pytanie.
– Sama nie wiem…
– Nie wiesz? Ile
razy zdążył cię przelecieć?
– Nie twoja
sprawa.
– Nie moja –
zgodził się obojętnie. – Witalij zawsze miał powodzenie, choć wyglądem
przypomina nieokrzesanego neandertalczyka. Nie wspominając o tym, że lubił brać
siłą.
– Do niczego mnie
nie zmuszał – przy ostatnim słowie nieznacznie się zająknęła. Zawsze miał
powodzenie? Cóż… Ona również uległa niespodziewanie łatwo.
– Nie? – Maksym
roześmiał się z drwiną. – Zresztą mam to w dupie. Chcę odzyskać jedynie swoje
pieniądze.
– I zemścić się za
śmierć ojca?
– Ojca? – prychnął
z pogardą. – Ten stary wieprz zasłużył na to, co go spotkało. Siedział na górze
forsy i wciąż ględził, że kiedyś będę spadkobiercą jego wielkiego imperium.
– Nie chodzi o
zemstę? – spojrzała na niego zdumiona.
– Ależ skąd.
Chodzi o kasę. Mój brat wyświadczył mi przysługę. W zamian za to podaruję mu
szybką śmierć.
– To wszystko
przestało być dla mnie zrozumiałe.
– Dzwoni twój
telefon – przerwał, zmieniając temat.
– To pewnie z
pracy. Miałam mieć dziś dwa wykłady dla studentów.
– Odbierz i
powiedz, że jesteś chora.
Nie widziała sensu, by
z nim dyskutować. Wzięła podaną jej komórkę i siląc się na spokój, wymówiła się
zwykłym zatruciem pokarmowym.
Maksym oparł łokcie na
kolanach i patrzył na nią z zachłannym zainteresowaniem.
– Coś nie tak? –
poczuła się zaniepokojona.
– Nie do wiary…
Taki twardy facet, a poddał się, by ratować twój przeciętny tyłek.
– Sam masz
przeciętny tyłek! – warknęła rozzłoszczona. – Nie ty jesteś wyjątkowy, ale twój
brat. Ty grzeszysz przeciętnością, wyglądem naśladując przystojniaków z gazet,
a pseudo inteligencją…
– Dość! – rzucił oschle.
– Bo pokuszę się, by pokazać ci, że tak bardzo nie różnię się od brata.
Zacisnęła wargi,
mierząc go ponurym spojrzeniem. Potem skuliła się w rogu kanapy i zamknęła
oczy.
Natychmiast pojawiło
się wspomnienie szczupłej twarzy, o przenikliwych, szarych oczach. I prawdziwy
chaos. Myśli wirowały jak szalone, a nade wszystko rosła w niej dziwaczna
nadzieja.
Jeszcze kilka godzin
temu nie chciała go już więcej widzieć. Nienawidziła za ból, za upokorzenie, za
własne zawiedzione nadzieje. Kiedy kilkoro obcych mężczyzna wtargnęło do mieszkania,
była zbyt otępiała, by zareagować sprzeciwem. Z obojętnością odpowiadała na ich
pytania, wiedząc, że to już chyba koniec.
I wtedy zadzwonił
telefon.
Jeden z napastników
odebrał i zaczął rozmowę. Po rosyjsku. Marianna nie zrozumiała ani słowa, ale
widziała malujące się na twarzy mężczyzny zaskoczenie. Potem skończył i w kilku
krótkich zdaniach oznajmił jej, że Witalij wraca.
Wtedy chyba po raz
pierwszy wyrwała się z odrętwienia.
Wraca?
Musiała poprosić, by
powtórzył.
I ta krótka rozmowa. Wyraźnie
wyczuwała w jego głosie niepokój. A przecież mógłby roześmiać się i powiedzieć,
że mogą sobie z nią robić, co chcą.
Powinna umierać ze
strachu, a tymczasem czuła jedynie buzującą w całym ciele radość. I nietrudno
było odgadnąć dlaczego.
Co za uparciuch! I
idiota. Rozegrać to w tak durny, pozbawiony sensu sposób. Miała rację pytając, co
chciał udowodnić tym aktem przemocy. Sobie, nie jej.
„Jestem pogięta tak jak
on” – pomyślała z wisielczym humorem. A nawet bardziej. Lecz kim tak naprawdę był
dla niej Witalij?
A ona dla niego? Kim
była? Ile znaczyła?
Chyba wiele, skoro
zdecydował się na powrót.
Marianna westchnęła. Za
dużo pytań, zbyt wiele wątpliwości i dziwaczne, pełne sprzeczności zachowanie
mężczyzny, który zafascynował ją od pierwszego spojrzenia.
Dosłownie.
A co dalej? Jeśli go
zabiją… Skuliła się. Nie, to niemożliwe. Musiał mieć jakiś plan. Wyjście
awaryjne, coś, co pozwoli mu nie tylko uwolnić ją z rąk porywczy, ale i ocalić
własne życie.
Cichutko się
roześmiała. Za dużo amerykańskich filmów, strofowała się w duchu.
A jednak naprawdę miała
nadzieję, że Witalij tak po prostu nie da się zabić.
Nie mógł.
Bo co wtedy by zrobiła?
link do części VII - klik
Kochana Babeczko, dziękuję Ci za następną część, jak zwykle pięknie napisane.
OdpowiedzUsuńjestem pełna podziwu dla Ciebie.
Życzę Ci powrotu do równowagi, dużo zdrówka, pogody ducha, radości w sercu, uśmiechu na twarzy. Nie dawaj się przeciwnościom, wszystko kiedyś się ułoży, na wszystko jednak potrzeba czasu. Najlepszego!!!!!!!! ANIA
fajnie piszesz. będę tu częściej wpadać . :P
OdpowiedzUsuńzapraszam i prosze o dłuższą opinie w komentarzu :
http://give-me-your-heart-and-your-soul.blogspot.com/2014/04/rozdzia-2.html
mistrzowskie ; 3 udanych wypieków i Wesołych Świąt :)
OdpowiedzUsuńOh... nienawidze cie za to, ze piszesz tak krotko... ale kocham za Twoje teksty. :-) najchetniej przeczytalabym caly tekst na raz. Rozumiem jednak, ze swieta i Twoje wlasne problemy nie pozwalaja Ci pisac dla nas wiecej. Jednak chetnie mislabym Cie na wylacznosc. Zamknela gdzies i kazala pidac! Wiec strzez sie! :P To opowiadanie chyba stanie sie moim ulubionym!
OdpowiedzUsuńYumi
Nie ja po prostu jestem już uzależniona od twojich opowiadań. Chyba powinna iść na odwyk albo poszukać jakieś grupy wsparcia. Wczoraj Poraż pierwszy znalazłam twuj blog i przeczytałem przez noc wszystkie opowiadania i normalnie się zakochałam. Piszesz świetnie mam nadzieje że szybko pojawią się kolejne część. A teraz IDE spać. Pozdrawia Zły Omen
OdpowiedzUsuńTym razem ja jestem pierwsza. I muszę powiedzieć, że jak zawsze nie zawiodłaś. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. I na to by ten cholernik wreszcie zobaczył na czym mu zależy najbardziej :)
OdpowiedzUsuńSwietnie , jestes wspaniala babeczko. Kiedy kolejna czesc bo nie moge sie juz doczekac.
OdpowiedzUsuńSłówko pomiędzy sernikiem a mazurkiem... Ten tekst mam już gotowy w całości, ale dawkuję jak na porządnego bloga przystało ;-) Miał być na święta, ale skoro mnie przyblokowało i nie piszę nic innego, to daję to co mam.
OdpowiedzUsuńMiej litość babeczko :D
Usuńja osobiście proponuję dodać całość, żebyśmy mogli się odstresować i zrelaksować po dniu ciężkiej kuchennej harówy :) pozdrawiam
UsuńIle jeszcze będzie części? Aż żal pomyśleć że takie cudeńko się niedługo skończy :((
OdpowiedzUsuńGe nial ne. W normalnym kraju kochana Babeczko bylabys milionerką i spokojnie żyła z pisania. A co do grupy wsparcia to ja się zgłaszam. Ale nie zamierzam się z tego leczyć. Wesołych Swiąt ! Uzależniony.
OdpowiedzUsuńoby im obojgu nic się nie stało..
OdpowiedzUsuńBabeczko kochana, dziękuję Ci bardzo :)
OdpowiedzUsuńPodrawiam J.
Skoro masz wszystko napisane to nie myśl nawet o tym żeby po polnocy nie dodać nowego kawałka! ;)
OdpowiedzUsuńCzy jutro dodasz kolejną część?
OdpowiedzUsuńBardzo prosimy o kolejną część po północy :) No i Wesołych Świąt wszystkim! :*
OdpowiedzUsuńWesołego jajka i mokrego Dyngusa, Babeczko! Buziaki!
OdpowiedzUsuńNo i co Babeczko, bedzje kolejna czesc na jutro, by umilic nam przygotowania do swiat?:) Czy raczej dopiero na swieta, taki prezent?;p
OdpowiedzUsuńHa ha rozbawiło mnie to z amerykańskimi filmami. Tak jakby ta cała opowieść nie wyglądała jakby ją żywcem z hollywodzkiej produkcji wyjęto ;)
OdpowiedzUsuń