Dostałam w tym roku nauczkę, by przed świętami zaopatrzyć się na przyszłość w więcej tekstów, które będę mogła umieścić w zaplanowanych i same będą się dodawały w określone dni. Teraz wiem, że w takim rozgardiaszu świątecznych przygotowań jest to konieczność i myślę, że na wiosnę będę się mogła pod tym względem poprawić.
Poniżej tekst w całości, nie rozbijałam go już na kolejne posty, bo po co. Wy sobie poczytajcie, a ja idę do męża, bo mam w końcu okazję spędzić z nim cały wieczór, a nie tylko kilka wyrwanych z codziennej rzeczywistości momentów.
Przyjemności.
Życzenie
Poniżej tekst w całości, nie rozbijałam go już na kolejne posty, bo po co. Wy sobie poczytajcie, a ja idę do męża, bo mam w końcu okazję spędzić z nim cały wieczór, a nie tylko kilka wyrwanych z codziennej rzeczywistości momentów.
Przyjemności.
Życzenie
-
Co byś chciała dostać do czytania na bezludnej wyspie?
-
Wytatuowanego marynarza!
Mężczyźni to tchórze!
Do takich to wniosków
doszłam, dzwoniąc do kolejnej osoby, by powiadomić ją o odwołanym ślubie.
Moim ślubie!
Tydzień przed
wyznaczoną datą, mój narzeczony oznajmił, że nie może się ze mną ożenić. Plótł
przy tym jakieś bzdury o niezgodności charakterów, o braku prawdziwego uczucia
i tym podobne. A ja, choć potężnie ogłuszona, doskonale wiedziałam o co mu
chodzi.
O talent.
Konkretniej o moją
karierę, rozwijającą się w zawrotnym tempie, karierę światowej skrzypaczki.
Zżerała go zazdrość…
Kiedy zaczynałam, nikt
nie wróżył mi wielkiego sukcesu. Wręcz przeciwnie – to cud, że od razu mnie nie
wywalono. Do szkoły muzycznej dostałam
się z listy rezerwowych i już od samego początku podpadłam nauczycielom. Byłam
roztargniona, nieuważna, znudzona i mało komunikatywna. Na lekcjach ziewałam
lub dłubałam w nosie, pełną piersią oznajmiając, że TO jest nudne!
Skrzypce jako takie
podobały mi się, nie powiem, ale bardziej lubiłam swoje lalki. Jakoś jednak
przebrnęłam przez ten etap, a gdy zaczęłam grać, to nie było mowy o
jakiejkolwiek rezygnacji. Pchano mnie na każdy konkurs, który wygrywałam
pozostawiając rywali daleko w tyle. Skrzypce pokochały mnie tak samo, jak ja pokochałem
je.
Słowem – miałam nielichy
talent.
Akademię Muzyczną
skończyłam jednak z niejakim trudem, bo zamiast nauki wolałam seks. Romansu z
jednym z wykładowców, o mało co nie przypłaciłam końcem kariery. Za to jego
żonę miałam na egzaminie w komisji i szczerze muszę powiedzieć, że słowa „co
przeżyjemy, to nasze”, mają w sobie dużo, dużo prawdy.
Na pierwszym
przesłuchaniu poznałam wysokiego bruneta o czarującym uśmiechu i manierach
prawdziwego dżentelmena. Piotr również grał na skrzypcach. Wkrótce razem
świętowaliśmy nasz pierwszy sukces – oboje zostaliśmy członkami elitarnej
orkiestry.
Byłam w euforii! Taki
wspaniały facet – przystojny, inteligentny, dojrzały emocjonalnie i fizycznie,
zakochał się we mnie! WE MNIE! Narwanej awanturnicy o skłonnościach nimfomanki.
Świat był piękny, ja zakochana, a wszyscy wokół szczęśliwi, bo mieli cichutką
nadzieję, że tym razem diament zyska ostateczny szlif. Słowem – że się
ustatkuję.
Rok później ogłosiliśmy
zaręczyny. Już wtedy pojawiały się pierwsze zgrzyty, ale chyba nie chciałam ich
zauważyć. Ba! Nie dopuszczałam do siebie myśli, że Piotr mógłby mnie zastąpić
bezbarwną i mdłą flecistką.
Fakty okazały się
jednak bezlitosne. Dokładnie siedem dni przed ślubem oznajmił mi o swym
trwającym od ponad pół roku romansie. I takie tam inne. Najgorsza była jednak
świadomość, że nagle zrozumiałam skąd niektóre dwuznaczne uśmieszki i nieśmiałe
aluzje. Całe nasze otoczenie wiedziało o jego zdradzie. Całe, ale nie ja!
Osłupienie szybko
zamieniło się we wściekłość. Pewnie powinnam była utonąć we łzach, słaniać się
z rozpaczy czy tym podobne bzdury. Nie, to nie było w moim stylu. W zamian za
to wybiłam mu prawą jedynkę i roztrzaskałam na głowie skrzypce.
Popłakałam się dopiero,
gdy wyszedł dostojnie trzymając w objęciach resztki instrumentu.
Następnie pocięłam
suknię, za którą zapłaciłam kilka tysiaków. I podarłam w strzępy welon. Oraz mściwie
umieściłam na fejsie zdjęcie Piotra podczas felernej imprezy, gdy spił się do
nieprzytomności i wymiotował do butów mojej koleżanki. Raz mu się przytrafiło,
ale akurat wtedy udało mi się pstryknąć kompromitującą fotkę telefonem.
Potem zamknęłam się w
domu i przestałam odpowiadać na jakiekolwiek próby kontaktu.
Po trzech dniach picia
i rozczulania się nad własnym losem, przypomniałam sobie, że mieliśmy wykupiony
romantyczny rejs dookoła świata. To miała być nasza podróż poślubna.
Z błyskiem w oku
spojrzałam na trzymane bilety. I wbrew wszystkiemu postanowiłam, że akurat z
tego nie zrezygnuję. Zmieniło się tylko jedno – popłynę sama.
Mały szczegół, prawda? Okazało
się jednak, że nie taki mały…
***
Statek był ogromny.
Miałam na nim spędzić, aż całe sto dwadzieścia dwa dni. Sama…
Wzięłam się w garść i
rozejrzałam po kabinie. To było istne szaleństwo – apartament z balkonem.
Pomyśleć, że zdecydowaliśmy się wydać tyle pieniędzy!
Nie, nie my. Ja. I
zrobiłam to, by spełnić życzenie Piotra, który zawsze marzył o takiej podróży.
To miał być po części mój prezent ślubny dla niego… Najdroższa opcja na już i
tak koszmarnie drogim statku!
A on wolał tą chudą i
płaską flądrę, jak jej tam było? Ewa? Klara? Zresztą, nieważne.
Żeby chociaż dupek
żołędny oznajmił mi wcześniej, że rezygnuje ze ślubu, to zamieniłabym ten rejs
na wycieczkę po fiordach Norwegii.
Zgrzytnęłam zębami w
bezsilnej złości. No nic. To było cudowne miejsce, a ja miałam całą torbę
tabletek przeciwko chorobie morskiej. Będzie fajnie – przekonywałam samą
siebie, lecz bez zbytniego entuzjazmu.
Statek podobał mi się,
dlaczego by nie. Czegóż tam nie było? Siłownie, baseny, restauracje, sklepy,
tarasy… Wszystko, czego dusza zapragnie.
Pewnie gdybym była tu z
Piotrem, to i tak większość czasu spędzili byśmy w łóżku. Jeśli o to chodził,
potrafiłam wykrzesać z niego niespożyte siły. Z przekąsem pomyślałam, że dał
nogę, bo nie tylko na gruncie zawodowym go przerastałam.
W zasadzie po cholerę
chciałam za tego bubka wyjść? No tak, kochałam go przecież.
Po wypłynięciu z portu
we Włoszech, pierwsze pięć dni prawie nie wychodziłam z kajuty. W nosie miałam
uroki Hiszpanii i Maroka, atrakcje na statku i przystojnych facetów z załogi. Nawiasem
mówiąc, zawsze byłam zdania, że mundur, obojętnie jaki, zdecydowanie korzystnie
wpływa na wygląd każdego osobnika płci męskiej.
Kiedy już wypłakałam
się, wyżaliłam do lustra i odwaliłam trzy piękne, pijackie samotne wieczory,
przyszedł czas na zamiany.
Skorzystałam ze spa i z
przyjemnością zeszłam na stały ląd w Republice Zielonego Przylądka. A przy
obiedzie zaczęłam się rozglądać za męskim towarzystwem.
I tu spotkał mnie
bolesny zawód. Pasażerowie przeważnie stanowili pary. W końcu była to wersja
rejsu dla zakochanych. Z przerażeniem stwierdziłam, że samotnych kobiet jest na
pokładzie kilka, za to nie ma żadnego wolnego faceta!
Rada nie rada, zamiast
romansu nawiązałam przyjacielskie stosunki z pozostałymi pasażerkami. Mój wybór
padł oczywiście na te, które również pochodziły z ojczystego kraju.
Umówiłyśmy się na
wieczorek zapoznawczy.
A potem na kolejne
wieczorki, tym razem pijackie.
Kiedy już wypływaliśmy
na wody Pacyfiku, zorganizowałyśmy sobie specjalny wieczór, suto zakrapiany
szampanem. I owszem, po piętnastej flaszce szampana, można było uznać, że
atmosfera zrobiła się bardzo przyjemna, a między nami kwitły prawdziwie
siostrzane uczucia.
– Ponad sto dni
bez seksu? Czy ja za karę płynę tą piekielną łajbą? – wybełkotała Iza,
bezwładnie waląc głową o blat stołu. Była z nas wszystkich najstarsza - ponętna
blondynka tuż po traumatycznym rozwodzie. Zostawiła dzieci u rodziców i
wykupiła rejs w nadziei na romans niczym z serialu „Statek miłości”.
– Sto? – Jakoś
wcześniej o tym nie pomyślałam. - Dlaczego sto? – dodałam z rozpaczą.
– Tyle trwa rejs.
– A załoga?
Trzy pary kobiecych
oczu spojrzały na mnie z wyrzutem.
– Nie wiesz, że
taki marynarz ma w każdym porcie inną?
Błękitnooka,
ciemnowłosa Marta z pewnością wiele wiedziała na temat zdrady. Zdążyła
opowiedzieć nam pełną pikantnych szczegółów, historię swego związku. Jej facet
miał nie jedną, a siedem kochanek. I czwórkę nieślubnych pociech.
No i była jeszcze
cicha, skryta Ewa. Trochę bojaźliwa i nieśmiała, ale wszystko to utonęło w
morzu alkoholu. Miała ogromne świetliste, szare oczy, rude włosy i idealnie
nadawała się na odtwórczynię roli głównej Ani z Zielonego. Przynajmniej jak dla
mnie.
I właśnie ona
przypomniała nam o mało przyjemnym szczególe.
– Załoga unika
jakichkolwiek relacji z pasażerami jak ognia. Po takim numerze wylatują z
pracy…
Smętnym wzrokiem
zapatrzyłam się w kieliszek, podpierając dłońmi kiwającą się głowę.
– Sto dni? A gdzie
ci wszyscy muskularni, napakowani testosteronem marynarze? Z całą masą tatuaży
na ciele i zabójczym uśmiechem?
– W filmach… –
wyrwało się Izie.
– Ja chcę jednego!
– wyjęczałam przeciągle, mierzwiąc włosy. – Potrzeba mi prawdziwego mężczyzny,
nie takiego jak ten pizdokleszcz, który mnie porzucił!
– Pizdo co? – znów
udało mi się je zaskoczyć.
– Takie moje
prywatne określenie – wyjaśniłam.
– Nawet dobre.
– I pasuje do
niektórych facetów.
– Marynarza! –
wycharczałam, a potem podniosłam się z miejsca, usiłując utrzymać równowagę. –
Idę szukać! – oznajmiłam godnie.
– Wiki, daj
spokój. Jeszcze zrobisz sobie gdzieś krzywdę – Ewa usiłowała mnie powstrzymać.
– Nie ma mowy.
Gdzie są kwatery załogi? – zaczepiłam nieco zdumionego naszym zachowaniem
kelnera. A że był to miły i młody chłopak, grzecznie objaśnił mi drogę, nie
zadając zbędnych pytań. Kiwałam potakująco, choć niewiele z tego co mówił,
docierało do mego zamroczonego alkoholem umysłu.
– Idę uprawiać
seks – wybełkotałam i potknęłam się o własne nogi. Na szczęście od upadku
uratowało mnie oparcie najbliższego krzesła.
Do dziś uważam za cud,
że udało mi się nie tylko dojść, ale i trafić w pożądane miejsce. Wstyd tylko
wspomnieć w jakim stanie tam dotarłam. Po drodze miałam przymusowy postój pod
jakąś rozłożystą palmą i lekko zanieczyściłam zawartość jej donicy.
Zgubiłam też buty. I
całe szczęście, bo zabiłabym się na tych dziesięciocentymetrowych obcasach. W wąskim
korytarzu wisiało lustro. Z nieufnością się w nim przejrzałam i odruchowo
przygładziłam włosy. Z jednej strony, z tyłu nadal dziwnie sterczały. Makijaż
mi się rozmazał, ale uznałam, że wyglądam przez to bardziej drapieżnie. Butelkę
od szampana, którą o dziwo, cały czas ściskałam w dłoni, rzuciłam za siebie. Potem
zebrałam myśli, które mimo mych starań były jakieś takie… rozmyte?
Dobra. To chyba tutaj?
Ale które drzwi?
Ruszyłam do przodu,
głośno recytując wyliczankę zapamiętaną z dzieciństwa. Bęc wypadło na piąte po
prawej. Nie namyślając się wiele, nacisnęłam klamkę i znalazłam się w małej,
klaustrofobicznie ciasnej kajucie.
Na wąskiej koi spał
mężczyzna. Dodam, że półnagi, zaledwie ubrany w bokserki. Leżał na plecach, z
jedną dłonią pod głową, druga zwisała mu, leżąc prawie na podłodze.
Boże! Dzięki za ten
dar.
Był idealny!
Tak duży, tak
umięśniony i tak wytatuowany, że na tę chwilę stanowił całkowite spełnienie moich
marzeń. Włosy miał obcięte prawie przy skórze, śniadą cerę i sporą wypukłość
pomiędzy nogami.
Z chichotem
postanowiłam sprawdzić, jak sporą. Bardzo ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi,
aby zbyt szybko go nie obudzić. Czułam się niczym mała dziewczynka, planująca
zabawnego psikusa.
W zasadzie nie wiem, co
wtedy myślałam. Jak widać, chyba niewiele. Moja inteligencja została w drugiej
butelce wypitego łapczywie szampana, mózg przeszedł w tryb awaryjny, a do głosu
doszły wszelkie pierwotne instynkty. Oraz nieopanowana wesołość.
Na palcach podkradłam
się bliżej. Niestety nie zdołałam dotrzeć do celu. Potknęłam się o rozrzucone
na podłodze buty. I wpadłam wprost na śpiącego faceta, waląc go głową prosto w
brzuch. No dobrze, przyznam się, trafiłam prosto twarzą pomiędzy jego nogi.
Jęknęłam ja, wrzasnął
on.
A potem rozpętało się
piekło.
Zerwał się z łóżka,
klnąc w jakimś nieznanym mi języku. Ja siedziałam na podłodze, wciąż
oszołomiona, ale i zachwycona roztaczającym się przede mną widokiem.
Przynajmniej dopóty, dopóki nie napotkałam wściekłego wejrzenia czarnych oczu.
– No co? –
powiedziałam odruchowo po polsku. – To przez ten bałagan…
Na dłuższą chwilę go
zatchnęło. Stał, wytrzeszczając na mnie oczy i masując obolałe miejsce, w które
z takim impetem przywaliłam.
Ponownie zachichotałam.
– Nie martw się –
machnęłam beztrosko ręką. – Jak spuchnie idź do lekarza i poproś, aby odjął
ból, a zostawił fason…
– Możesz mi
wyjaśnić, pokręcona babo, co tu robisz?
Zastanowiłam się. Mój
angielski nie był zły, ale te słowa zabrzmiały tak bardzo swojsko. Nawet za
bardzo.
– Dziwnie mówisz.
– Schlałaś się
tak, że ojczystej mowy nie poznajesz?
– No co ty? To po
polsku? – wytrzeszczyłam oczy niepomiernie zdumiona tym faktem.
– Nie, po
murzyńsku! – warknął jeszcze bardziej rozzłoszczony. No faktycznie, może tylko
akcent miał nieco dziwny, ale reszta była bez zarzutu.
Nagle przypomniało mi
się, w jakim celu szukałam faceta.
– Przyszłam
uprawiać seks – powiedziałam, przybierając zachęcający wyraz twarzy i głupawo
mrugając rzęsami. Chyba nie wyszło, tak jak zamierzałam, bo wyraźnie wzdrygnął
się nieco wstrząśnięty. – Masz duży sprzęt? – upewniłam się jeszcze, usiłując
wstać.
Wiązanka przekleństw
jaką wyrecytował, nie nadawała się do powtórzenie w żadnym towarzystwie. Nawet
w tym nieprzyzwoitym. Słuchając tego jednym uchem, złapałam równowagę i
stanęłam naprzeciwko, zadzierając głowę do góry. Jak nic, miał prawie dwa metry
wzrostu, tak że czułam się przy nim niczym krasnal.
– Jakie muskuły –
zachwyciłam się nie zważając na niechęć, malującą się w ciemnych oczach. – Daj
pomacać?
– Kurrrrwa! Odczep
się ode mnie pijana kretynko! I wynocha z mojej kajuty!
– Dlaczego?
– Bo śmierdzisz na
odległość i wyglądasz jak podstarzały koczkodan!
– Yyy… -
Przysunęłam dłoń do ust i chuchnęłam. Potem ją powąchałam marszcząc nos. – Nic
nie czuć.
Zacisnął zęby i sięgnął
po leżące z boku spodnie. Od razu zapatrzyłam się na cudownie kuszącą wypukłość
pomiędzy jego nogami.
– Dobra. Ubiorę
się i odprowadzę na górę. Powiesz mi tylko gdzie. I wspaniałomyślnie nie złożę
skargi.
– Chcę seksu! –
jęknęłam z rozpaczą, wciąż uporczywie wlepiając wzrok w jego krocze.
– Ile wypiłaś? –
spytał domyślnie, wciągając koszulkę.
– Hm… Nie wiem.
Chyba dużo? I co z tego?
– Nieważne.
Idziemy – chwycił mnie w pasie i energicznym ruchem przerzucił przez ramię. Od
razu poczułam tęsknotę za pewną doniczką z egzotycznym kwiatkiem.
– Niedobrze mi…
Zaklął szpetnie. Potem
postawił mnie z powrotem na ziemi.
– Jak
wytrzeźwiejesz, to sobie jutro porozmawiamy – oznajmił groźnie.
– Masz tu łazienkę?
– Tam…
Nie skończył jeszcze, a
ja rzuciłam się w kierunku wskazanych drzwi. Wyszłam po dłuższej chwili,
zdecydowanie mniej radosna i z pewnością znaczniej bardziej zielona.
– Chcę do łóżka! –
wyjęczałam i padłam prosto na stojącego z niewzruszoną miną faceta.
Tu urwał mi się film.
Powoli odzyskiwałam
świadomość własnego ciała. Potem stwierdziłam, że jest mi bardzo, ale to bardzo
niewygodnie.
Na próbę otwarłam jedno
oko. Następnie drugie. I zastanowiłam się, dlaczego wszystko dookoła tak
wiruje?
Z jękiem podniosłam się
do pozycji siedzącej.
– O matko! Gdzie
ja jestem? - skierowałam pytanie w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
Pomieszczenie było
małe, bez okna, z dwoma wąskimi łóżkami. Gdzieś tam mignęło dziwaczne wspomnienie.
Stawało się coraz bardziej wyraźne. I bardziej…
Musiałam do łazienki.
Teraz, natychmiast.
Pierwsze drzwi były
zamknięte. Drugie prowadziły do łazienki. Wpadłam tam, skorzystałam z
potrzebnego sprzętu, po czym spojrzałam w lustro…
Na mój głośny,
przenikliwy wrzask, do środka wpadł jakiś obcy facet. A ja wyłam nadal,
wpatrując się we własne odbicie. Po czym spojrzałam na przybyłego mężczyznę i
krzyk zamienił się w przeciągły jęk. O kurza jego twarz!
Jęczałam nadal,
uświadamiając sobie to co widzę obok, a przede wszystkim to, co widzę w
lustrze. Włosy miałam z jednej strony silnie ulizane, z drugiej sterczące we
wszystkie strony świata. Koszulkę poplamioną czymś czerwonym, a na spodniach
widniała ogromna plama dokładnie w okolicach krocza. Nie muszę dodawać z czym
się to kojarzyło. Ale najgorsza była twarz. Dziwny, bladozielony odcień na tle
którego rażąco odbijało się tysiące drobniutkich kropeczek, szminka w
intensywnym kolorze czerwieni, rozmazana nie tylko wokół ust, ale i na całej
dolnej części mego upiornego oblicza. Makijaż oczu przypominał maskę, a na
dodatek sztuczne rzęsy z jednego oka odkleiły się i na powrót przykleiły tuż
pod nosem, sprawiając wrażenie jakbym zapuściła niesymetrycznego wąsika…
A po mojej prawej
stronie wysoki, muskularny facet, w nieskazitelnie białym ubraniu tak silnie
kontrastującym z ciemną opalenizną. Na dodatek upiornie przystojny.
Jęki to za mało.
Walnęłam więc głową w lustro dla podkreślenia miotających mną uczuć. A ten
skubaniec zaczął się bezczelnie śmiać, krzyżując ramiona na piersi.
– Zamknij się! –
wrzasnęłam pełną piersią.
– Bo co?
– Bo przestaniesz
być tak nieskazitelnie wymuskany! – zagroziłam.
– Już się boję –
odparł drwiąco. – Skoro doszłaś do siebie, to zabieraj dupę i wynocha.
Zerknęłam w lutro i stwierdziłam,
że choć były to brutalne i nieuprzejme słowa, to faktycznie powinnam się jak
najprędzej ewakuować.
– Idę sobie! –
oświadczyłam godnie. Jeszcze tylko odkleiłam resztki rzęs spod nosa i schowałam
do kieszeni. Miałam ochotę mściwie przykleić je na plecach nieznajomego, ale
jakoś nie chciał się odwrócić tyłem. O dziwo, tuż pod moimi nogami leżały buty.
Hm… Myślałam, że je zgubiłam? Cóż, dodadzą odrobinę prestiżu.
– Damy przodem –
przepuścił mnie szarmancko przez drzwi. Ale ileż było radochy w jego głosie.
– A żebyś wiedział
mięśniaku – po czym nagle uświadomiłam sobie jak wyglądam. I że aby dostać się
do swojej kwatery, będę musiała przejść w tym stanie przez kilka pokładów,
napotkam setki ludzi…
Nie! Nigdy w życiu!
Miotnęłam się do tyłu,
z zamiarem powrotu do łazienki i choć częściowego zmycia z twarzy tego
szkaradzieństwa. Zapomniałam tylko, że za plecami mam rozbawionego mężczyznę i
cudownie smukłym, szpiczastym obcasem wdepnęłam prosto w jego stopę. Od razu
przestał być tak rozbawiony.
– Kurrrrwwwwa! –
wysyczał wściekle. – Co robisz idiotko?
– Muszę się umyć –
oznajmiłam, z satysfakcją przyglądając się jak podskakuje na jednej nodze. Nie
był znów, aż takim twardzielem. Cofnęłam się do łazienki i nie oglądając za
siebie, trzasnęłam drzwiami. Z drugiej strony dobiegł do moich uszów kolejny
wściekły wrzask, a następnie pikantna wiązanka przekleństw. Chyba szedł za mną
i przywaliłam mu tymi drzwiami prosto w nos…
Kiedy już choć w nikłym
stopniu zaczęłam przypominać istotę ludzką, wyprostowałam plecy i przybrałam
odpowiednio lekceważącą minę. Przystojniak czy nie, nie będzie się mi tu
wymądrzał!
Siedział na łóżku
delikatnie obmacując obolałą twarz. Gdy wyszłam, obrzucił mnie nienawistnym
spojrzeniem.
– Skończyłaś?
– Tak.
– Dobra, a teraz
wynocha! I żebym nie musiał tego po raz kolejny powtarzać!
– Phi! Co bardziej
boli? – spytałam i teraz jad skapywał z moich ust. – Nóżka czy nosek?
Zacisnął zęby i dłonie,
tak kurczowo, że aż pobielały mu kłykcie.
– Jak ja bym
cię!... – w ciemnych oczach wyraźnie malowała się żądza mordu.
– Żegnam! –
oznajmiłam dostojnie i wyszłam.
Kwadrans później
beztrosko pluskałam się w wannie, popijając doskonale przyrządzoną kawę i sok
ze świeżej pomarańczy. Życie zdecydowanie zrobiło się weselsze. Wrócił optymizm
i pozytywne nastawienie do świata.
Zachmurzyłam się
dopiero przy suszeniu włosów, bo gapiąc się w lustro przypomniałam sobie własne
odbicie sprzed kilku godzin.
Moim odwiecznym
problemem życiowym, zanim jeszcze spotkałam Piotra, był niesamowity, wręcz chroniczny
pech do facetów. Co tu dużo mówić, tęskniłam za dużym, bardzo dużym mężczyzną,
silnym jak tur, odważnym jak lew, ze zniewalającym uśmiechem i potężnymi
muskułami. Inteligencja pożądanego obiektu schodziła na plan dalszy,
najważniejsze były umiejętności łóżkowe.
Niestety, ku mojemu
nieutulonemu żalowi, takie typki zwiewały już po pierwszej wymianie zdań. Dosłownie.
Jeden nawet o mało co, nóg sobie nie połamał.
Często z rozpaczą
zastanawiałam się dlaczego. W końcu doszłam do wniosku, że chyba nie odpowiadała
im rola zwierzyny łownej. Przecież nie byłam pokracznym potworem, ani
zdesperowaną babą poszukująca męża. Ja chciałam seksu! Wyuzdanego, dzikiego i
namiętnego.
To dlaczego oni
uciekali?!
Najpierw każdy dębiał
na mój widok. Większość, gdyby mogła, to z pewnością by i zarżała. Z błyskiem
przystępował do podboju, a potem dawał dyla i tyle go widziałam.
Ha! Żebym chociaż była
brzydka. Ale nie, tu matka natura obdarzyła mnie, aż nazbyt szczodrze. Nie
zamierzam udawać fałszywej skromności, mam lustro i wiem, co w nim widzę.
Twarz o kształcie
serca, z małą, lekko szpiczastą brodą, otaczały ciemnokasztanowe włosy, na co
dzień rozdzielone po środku owalnego czoła i ściągnięte z tyłu w surowego koka.
Czasem drobne kędziory wymykały się na twarz, łagodząc nieco surowość fryzury i
wtedy – jak wielokrotnie słyszałam – przywodziłam na myśl madonny ze starych
płócien. Czy raczej przywodziłabym, gdyby nie ogromne, bursztynowe oczy, pełne niemaskowanych
pragnień i nadające mej twarzy wieczny wyraz głodu, usta.
Tak, zdecydowanie pasowałam
na stronę dominującą w związku. I co z tego, skoro to ja chciałam być
zdominowana! Chciałam być malutka, słaba, bezbronna i rozpieszczana. Noszenia
na rękach także nie wykluczałam.
Piotr co prawda nie był
odpowiednim kandydatem jeśli chodzi o me ukryte pragnienia, ale przynajmniej
udało mi się w nim zakochać. Choć przyznaję, siłą nie grzeszył, raczej był
wątły i blady.
I taki delikatniutki.
Czuły. Ble! Jakże mogłam chcieć za niego wyjść?
Ten marynarz… Tak, ten
byłby odpowiedni. Że też musiałam zrobić z siebie taką zdesperowaną kretynkę!
No, zdesperowana to w sumie byłam, ale na pewno nie kretynka.
A może uda mi się to
jakoś odkręcić?
Potrzebowałam pilnej
narady w babskim gronie. W pośpiechu narzuciłam na siebie pierwszą lepszą
sukienkę, spod łóżka wygrzebałam rzemykowe sandałki i wybiegłam, kierując się w
stronę jadalni.
Dziewczyny siedziały
przy stoliku i wyglądały na porządnie skacowane.
– Cześć – rzuciłam
radośnie, zajmując miejsce tuż obok.
– Wiki? Coś ty
robiła przez całą nockę?
Trzy pary oczu patrzyły
na mnie pytająco.
– Znalazłam
marynarza – powiedziałam tajemniczo. – I to takiego, że ho, ho! Istne ciacho!
– Mów! –
zachłannie zażądała Iza.
– Bardzo duży,
bardzo męski i… No wiecie. Niezły sprzęt – mrugnęłam okiem, nalewając sobie
soku.
– Bzykałaś się z
nim?
– No nie –
przyznałam z niejakim zakłopotaniem. – Najpierw potknęłam się i walnęłam go
głową w przyrodzenie. Później obrzygałam mu łazienkę. A na końcu padłam niczym
trup i obudziłam się późnym rankiem.
Usłyszałam potrójny
jęk.
– To się nazywa
podryw – stwierdziła z goryczą Iza. – Jak mogłaś zachować się tak kretyńsko?
– Właśnie o to
chodzi, że nie wiem. Chyba za dużo wypiłam. Musicie mi pomóc! – oznajmiłam z
naciskiem. – Chcę to odkręcić.
– Niby jak?
Nagle Ewa zaczęła się
śmiać. Najpierw spojrzałyśmy na nią z wyrzutem, później dołączyłyśmy.
– Wiki! Dawno się
tak nie uśmiałam – Marta usiłowała otrzeć oczy, nie rozmazując makijażu. –
Pewnie, że coś wymyślimy. Najpierw musisz nam go jednak pokazać.
– Kurczę! Nie mam
pojęcia jaką fuchę ma na tym okręcie? Zaczaimy się w korytarzu.
– I co? Jak
przyjdzie walniemy go patelnią w głowę?
– Nie, nie! – Iza
popukała się palcem w czoło. – Wiki, wracaj do kajuty i ubierz się jakoś tak…
Seksownie. Wiesz, bielizna, pończoszki, buty na wysokim obcasie…
W tym momencie ponownie
kwiknęłam ze śmiechu. A kiedy wytłumaczyłam im dlaczego, nasz stolik dawało się
słyszeć w całej jadalni.
– Najpierw wam go
pokażę. Idziemy?
Wszystkie, jak na
komendę, zerwałyśmy się z miejsca i chichocząc niby nastolatki, przekradłyśmy
się do części dla załogi.
Kiedy po godzinie
bezproduktywnego czekania i wzajemnej wymiany doświadczeń życiowych, już
miałyśmy zrezygnować, w wąskim korytarzu ukazał się pożądany obiekt naszych
zainteresowań.
Wszystkie cztery
wystawiałyśmy głowy zza rogu, wlepiając w niego zachwycone spojrzenia. Chyba to
wyczuł, bo spojrzał w naszą stronę i aż się otrząsnął.
Zwłaszcza na mój widok.
– Co to niby ma
być? – spytał z groźbą w głosie, podchodząc bliżej. – Nie piłem, ale zamiast
jednej napalonej kretynki, widzę cztery!
– Przystojny, ale
gbur – oceniła Iza prostując się. – Wiki, ty się lepiej zastanów.
– Faktycznie z
takiego może być niewiele pożytku – potwierdziła Ewa z cichym westchnieniem.
– Już nie mówiąc,
że dzielenie się z całą żeńską częścią załogi masz gwarantowane – dodała Marta.
– Myślicie?
Szkoda! Ale chociaż na jeden numerek może by się nadawał?
Przedmiot naszych
rozważań nadął się i gwałtownie poczerwieniał.
– Posłuchajcie
mnie drogie panie – niemal wypluł te słowa. – Jestem żonaty i nie mam ochoty na
żadne przygodne romanse. Zrozumiano? Zwłaszcza z takimi jak ta – wskazał mnie
dłonią.
– Co masz
przeciwko mnie? – spytałam z narastającą furią, ujmując się pod boki.
– Jesteś typ
radykalnie napalonej desperatki. Nie dociekam powodów. Po prostu mówię, że nie
mam ochoty. I tyle. A teraz wybaczcie – uniósł w górę ręce. – Praca czeka.
Zostałyśmy same, w
milczeniu mierząc się wzrokiem.
– Muszę się napić
– odezwałam się pierwsza markotnym tonem. – Czegoś wysoko procentowego i w
dużej ilości.
– Chodź! – Dziewczyny
współczująco objęły mnie w pasie i zaciągnęły do najbliższego punktu z
drinkami.
Po godzinie roniłam
gorzkie łzy nad podłym losem i zastanawiałam się, czy z tej podróży marzeń, nie
wrócę przypadkiem jako nowy członek AA.
Ale po następnym drinku
stało się to dla mnie kompletnie obojętne.
***
Obudziło mnie słońce,
palące moją twarz.
Niemrawo otwarłam oczy
i rozejrzałam się dookoła.
Później ponownie je
zamknęłam i otwarłam.
– Cholera! –
powiedziałam na głos z prawdziwą rozpaczą. – Aż tyle chyba nie wypiłam?
– Owszem, wypiłaś
– odezwał się tuż obok, pełen jadu męski głos.
Zmieniłam pozycję,
przekręcając się z pleców na brzuch. Piasek był ciepły i przyjemny, ale fala,
która mnie podmywała, działała niezwykle irytująco.
Tuż obok mnie, ponuro
zadumany, siedział znajomy marynarz, obejmując kolana ramionami.
– Pamiętam, że
szalałyśmy na pokładzie wykonując jakieś dziwne wygibasy. A potem –
zastanowiłam się. Umysł stawił dziwny opór i po chwili zrozumiała, że po prostu
więcej nie pamiętam. – A potem chyba poszłam spać – dodałam niepewnie.
Zgrzytnął zębami nawet
na mnie nie spoglądając.
– Schlałaś się
prawie do nieprzytomności i usiłowałaś utopić. Pewnie nie wiesz, jak bardzo
żałuję, że ci na to nie pozwoliłem!
– Utopić? – aż
poderwało mnie do pozycji siedzącej. – Jak to utopić?
– Nie wiem czy
znalazłaś mnie przypadkiem, czy też specjalnie, teraz to już nie ważne. Przez
ciebie znaleźliśmy się w prawdziwych tarapatach.
– W tarapatach? Bo
ja wiem? Ładnie tu.
Gdyby wzrok mógł
zabijać, powinnam była od razu paść zimnym trupem. Nie, pomyłka! Ciepłym
trupem. W końcu to były tropiki.
– Spędziłem trzy
godziny holując w kole ratunkowym nieprzytomną kretynkę! W końcu udało mi się
dopłynąć do tej wysepki, małej i niezamieszkanej. Zanim ktokolwiek nas
odnajdzie, ba!, zanim w ogóle zaczną nas szukać, minie kilka dni!
Wbrew tym ponurym
prognozom, poczułam się szczęśliwa. Położyłam się na brzuchu i oparłszy
podbródek na dłoniach, spojrzałam na niego figlarnie.
– Będziemy się
kochać?! – specjalnie postarałam się, aby w mym głosie zabrzmiał entuzjazm.
Dziwne, że mnie od razu
nie udusił. Zerwał się tylko z miejsca i gotując ze złości, uciekł na znaczną
odległość. Tam usiadł i ponuro zapatrzył w bezkresny horyzont oceanu.
– Żartowałam! –
krzyknęłam, również się podnosząc. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy podeszłam
bliżej.
– No, żartowałam.
Nie dąsaj się. Co teraz?
– Teraz cię uduszę
i zjem! – warknął.
Znacząco poklepałam się
po pupie.
– Samo mięsko,
zobacz!
– Możesz sobie iść
gdzieś indziej? Wkurzasz mnie!
– Ale ja serio
pytam się – co teraz? – Usiadłam tuż obok niego. – Wiesz, mam świetny pomysł.
Skoro nie ma tu żywego ducha, w końcu raz w życiu mogłabym się opalać nago.
– Jestem ja.
– Ty jesteś
nieczuły na moje wdzięki – oznajmiłam beztrosko, ściągając przez głowę kieckę.
– Poza tym mogę pójść w inną część plaży.
Zerknął na mnie z
ironią.
– Teraz już wiem,
dlaczego tak świetnie utrzymywałaś się w wodzie. Ile kosztowały?
– Ile co
kosztowało?
– Cycki. Chociaż
moim skromnym zdaniem, wzięłaś za duży rozmiar.
– Ty mnie nie
obrażaj. Są naturalne.
– Ta, pewnie –
odparł kpiąco.
To wampir jeden! Miałam
tyle wad, że nie musiał wymyślać dodatkowych.
– Są naturalne! –
warknęłam ze złością. Potem uśmiechnęłam się triumfująco i jednym ruchem
ściągnęłam biustonosz. – Chcesz sprawdzić?
Trochę go zatkało.
Patrzył na mnie z ukosa, ze wzrokiem wlepionym w całkiem nagi biust. Może i
mnie nie lubił, ale zauważyłam też niechętny podziw.
– Lepiej zacznijmy
myśleć o nieciekawej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
– A tam –
machnęłam ręką. – Zorientują się, że nas nie ma i zawrócą. Albo przyślą wojsko.
Uratuje mnie jakiś przystojny, seksowny porucznik… - rozmarzyłam się nagle.
– Albo stary rybak
pływający na kutrze – dodał złośliwie mój towarzysz. – Jemu też się
odwdzięczysz robieniem laski?
– Cicho zboczeńcu
– z powrotem ubrałam sukienkę, ale biustonosz po krótkiej chwili namysłu,
odłożyłam obok. – Idziemy na rekonesans? Chyba najważniejsze to znaleźć wodę?
Tak przynajmniej robią w filmach amerykańskich.
Prychnął z pogardą.
– Wyspa nie jest
duża. Brzegiem trzy godziny marszu dookoła. Dwa kilometry stąd jest mały
wodospad i słodka woda. Widziałem jadalne owoce. Nie zauważyłem groźnych
drapieżników, więc przynajmniej o to nie musimy się martwić.
– Ej! Niezły
jesteś – stwierdziłam z uznaniem. – A na rybki umiesz polować?
– Ryby się łowi
kretynko.
– Nie jestem
kretynka, tylko Wiktoria. – Podałam mu rękę. – A ty?
– Skąd wiesz, że
mam ochotę cię poznać?
– Sam
powiedziałeś, że spędzimy tu kilka dni. Głupio by mi było wołać – hej facet.
Wolałabym po imieniu.
– A ja wolałbym,
żebyś w ogóle mnie nie wołała.
– Dobra, sama cię
jakoś nazwę. Na przykład gburek? Co ty na to?
– Mam na imię
Artur – burknął.
– Ty patrz, ale
się rymuje! Gburek-Arturek!
Gwałtownie odwrócił się
w moją stronę.
– Posłuchaj
namolna babo z silikonami…
– Są prawdziwe! –
wrzasnęłam ze złością i zamachnęłam się biustonoszem. Idealnie trafiłam w
środek twarzy, po czym moja broń obronno-zaczepna została mi odebrana.
– Nie obchodzi
mnie to. Jak chcesz dostać jeść i ogrzać się wieczorem przy ognisku, to od
teraz masz siedzieć cicho. Zrozumiałaś?
Wygłosił tę tyradę
jednym tchem i zdecydowanym ruchem wstał, otrzepując spodnie z piasku.
– Ogień? –
odparłam z powątpiewaniem, również się podnosząc. – A niby skąd? Zioniesz nim
czy co?
– Istnieje coś
takiego jak wodoszczelne zapalniczki. A teraz zamknij się, bo przysięgam, nie
dam rady się opanować!
– Co za język!
Uwielbiam prymitywnych, władczych mężczyzn! Kilka dni mówisz?
Odwrócił się w moim
kierunku.
– Miałaś być
cicho! I do twojej wiadomości – nie jestem prymitywny!
– Nie złość się.
To był komplement – powiedziałam ugodowym tonem, ruszając za nim w głąb wyspy.
– Jak chcesz, to
mogę wykrzesać w sobie resztki prymitywizmu i gdy będziesz nieposłuszna walić
drągiem po głowie, a później targać brzegiem plaży ciągnąc za włosy.
– Tylko w zestawie
z dzikim, upojnym seksem.
Zerknął na mnie z
ukosa.
– Jesteś
nimfomanką?
– Facet mnie
rzucił tydzień przed ślubem – przyznałam się uczciwie.
– W pełni go
rozumiem.
– A to miała być
nasza podróż poślubna – kontynuowałam z melancholią. – Dlaczego ja zawsze
trafiam na bez jajowych mięczaków?
– Bo każdy
normalny mężczyzna na twój widok daje nogę? – podsunął usłużnie.
– No właśnie –
postanowiłam nie zwracać na doskonale słyszalną ironię w jego głosie. – A mnie
zostają wybraki. Swoją drogą, gdzie my idziemy?
– Wiesz, sam ogień
nie wystarczy.
– A, chrust.
Przystanął tak nagle,
że wbiłam się nosem w jego plecy. I zaczął śmiać.
– Co ja
powiedziałam zabawnego? – spytałam, marszcząc w niezadowoleniu nos. Na dodatek,
śmiejąc się, skurczybyk wyglądał wyjątkowo pociągająco.
– Nic, już nic.
Idźmy dalej.
– Coś mnie kuje w
lewą piętę. Idź sam. Masz twardsze podeszwy stóp, a ja bardziej delikatne.
– Bzdura. Jesteś
gruboskórna niczym krokodyl.
Ja mu dam! Ze złością
kopnęłam go w łydkę.
– Au! Nie
zaczynaj, bo odpłacę ci tym samym.
– Wracam na plażę
– nadęłam się z oburzeniem, zatrzymując się.
Również przystanął i
zaczął przyglądać mi się z namysłem. A potem zdjął koszulę, co spowodowało
nerwowe drgawki mojej prawej powieki, znaczne przyspieszenie bicia serca i
niezdrowe, zachłanne przyglądanie się jego umięśnionej klacie.
– Weź koszulę i ją
upierz. Do czegoś się musisz przydać. Przyniosę trochę owoców, potem coś na
ognisko. A ty lepiej nie ruszaj się z plaży. Kto wie, co głupiego znów
przyjdzie ci do głowy?
– Topić się już
nie będę.
Trochę było mi smutno
samej, ale z drugiej strony… Jasny, prawie biały piasek. Błękitne, bezchmurne
po horyzont niebo. I ta woda… Zaledwie delikatnie falująca, w odcieniach
turkusu, zieleni i niebieskiego. Do tego palmy w tle i świadomość, że dookoła
naprawdę nikogo nie ma.
Siedziałam na plaży,
przesypując piasek pomiędzy palcami i gapiąc się bezmyślnie przed siebie, gdy
wrócił Artur. W ramionach piastował ogromny liść, a w jego zagłębieniu
dojrzałam różne owoce.
– Jadalne to? –
spytałam z powątpiewaniem, przyglądając się, jak kładzie cały bagaż na ziemi.
– Zobaczymy. Jak
przeżyjesz, to ja też skosztuję.
Wykrzywiłam twarz w
parodii uśmiechu.
– Złego diabli nie
biorą, pamiętasz? Ja wyżyję, ty padniesz.
– Nie zdziwiłbym
się. Większość z nich znam, są bezpieczne. Tylko zostaw coś dla mnie.
Podwinął spodnie i znów
zniknął w zielonej gęstwinie. Westchnęłam, bo jego widok z tym opalonym torsem,
tatuażami i w białym ubraniu, tak znakomicie pasował mi do tego rajskiego
pejzażu. Ale co z tego, skoro miał mnie za kretynkę-nimfomankę?
W minorowym nastroju
wybrałam dwa, najlepiej wyglądające owoce. Wbrew pozorom okazały się całkiem
niezłe. Później uprałam koszulę Artura oraz swoją bieliznę i rozwiesiłam mokre
ciuchy na pobliskich krzakach.
W zasadzie nie
pozostało mi już nic do roboty. Pomyślałam więc, że najwyższa pora zadbać więc
o własną urodę. Musiałam przecież wyglądać kwitnąco, jak ten róży kwiat, aby
ten troglodyta wiedział, co traci.
Z namysłem, ponownie
przyjrzałam się kupce owoców, rozłożonych na dużym liściu nieznanego mi drzewa.
Wśród nich było coś czerwonego, co wyglądem przypominało naszą rodzimą
truskawkę. A ta jak wiadomo świetnie działa na cerę.
Bez zastanowienia
odgarnęłam włosy do tyłu i wygodnie rozsiadłam się w cieniu, tuż pod ogromną
palmą. Owoc okazał się miękki i wyjątkowo soczysty. Musiałam się wręcz położyć,
bo inaczej wszystko ściekłoby mi na bluzkę. Leżałam tak sobie, czując niemalże dobroczynne
działanie naturalnej maseczki oraz sok, wąskimi strużkami spływający mi do
uszu. Było ciepło, przyjemnie, tuż obok szumiał ocean. To wszystko podziałało
na mnie niezwykle uspokajająco. Zamknęłam oczy i powoli pogrążałam się w
błogiej drzemce.
Obudził mnie potężny
ryk. Zaskoczona poczułam jak ktoś energicznie mną potrząsa, z taką siłą, iż
niemal oderwałoby mi głowę. Otwarłam zaspane powieki. Zapadał już zmierzch, ale
i tak dość wyraźnie widziałam kontury otaczających mnie przedmiotów.
– Ty żyjesz?! –
ulga w głosie Artura była wręcz namacalna. – Nie ruszaj się, to może być
wstrząs mózgu!
– Jaki wstrząs
mózgu? O czym ty bredzisz? – spytałam z niesmakiem, siadając z głośnym
stęknięciem.
– Jesteś cała we
krwi!
– To maseczka
upiększająca kretynie! O mało co mi głowy nie urwałeś… Świetna taktyka przy
podejrzeniu wstrząsu mózgu!
– Maseczka?...
Upiększająca?... Maseczka?! Jak ja ci dam maseczkę! – ryknął nieoczekiwanie.
– Robię się na
bóstwo, żeby cię uwieść – mruknęłam, macając twarz palcami. Rzadka papka,
zamieniła się w sztywny pancerz. Ciekawe czym ja to teraz zmyję?
– Uwieść! –
Poczerwieniał tak, że sam wyglądał jakby go miał szlag trafić. – Nie! Ja kurwa
nie wytrzymam dłużej! Wpław ruszę na poszukiwanie pomocy!
Wiecie co? To nawet
zabawne, jak duży, umięśniony facet podskakuje niczym wściekle ujadający
pekińczyk. Na dodatek ma na sobie tylko białe, przykrótkie spodnie.
Nie omieszkałam mu tego
powiedzieć.
Nic dziwnego, że nie
wytrzymał. Zawlókł mnie do wody i tam porzucił, warcząc, że mam natychmiast doprowadzić
się do normalnego wyglądu.
– O ile w twoim
przypadku można mówić o normalnym wyglądzie – rzucił jadowicie i już go nie
było.
Kiedy już poczułam się
czysta i odświeżona, wyszłam na brzeg, kierując się do niewielkiego ogniska.
Siedział przy nim Artur, ponuro zadumany. Nawet na mnie nie raczył spojrzeć.
Byłam calutka mokra. Pewnie,
że bez zdejmowania ciuchów, też szybko bym wyschła, ale mój wredny charakter i
wrodzona przekora znów doszły do głosu. Powoli rozebrałam się i rozłożywszy
mokre łachy na piasku, usiadłam przy ogniu. Dopiero teraz na mnie spojrzał i z
lekka go zatkało.
– No co? Wyschną,
to je z powrotem założę.
– Jesteś prawie naga…
– No co ty nie
powiesz – odparłam rozbawiona. Miał dziwną minę, trochę niechętną, trochę pełną
podziwu. – To nie patrz. Ten numer wychodzi ci najlepiej.
– Trochę trudno
nie patrzeć na piękną kobietę – mruknął, pochylając głowę. Ale nie mogłam nie
zauważyć ukradkowych łypnięć.
– Jestem piękna?
– Stosunkowo. Na
przykład na tej wyspie nie masz sobie równych – dodał drwiąco.
Postanowiłam, że
najwyższy czas na zmianę tematu.
– Brakuje mi
skrzypiec – westchnęłam smętnie.
– Skrzypiec? A nie
całej orkiestry?
– Nie drwi. Jestem
skrzypaczką.
– Ty? Daruj, ale
bardziej wyglądasz na tancerkę erotyczną niż artystkę.
– Widocznie
drzemie we mnie ukryty talent. Jak myślisz, powinnam spróbować?
– Koniecznie!
Skoro tak, nie mogłam
pozwolić się dłużej prosić. Wstałam i przeciągnęłam się, a potem podeszłam do
smukłego pnia palmy.
– Co robisz? –
spytał osłupiały.
– Próbuję?
– Teraz? Tutaj?
– A dlaczego by
nie – uśmiechnęłam się zalotnie i odwróciłam tyłem. Delikatnie i zmysłowo
zakołysałam przy tym biodrami. Zza moich pleców dobiegło coś na kształt
rzężenia połączonego z krztuszeniem.
O, tak, tak! –
pomyślałam złośliwie. Ciekawe jak długo wytrzyma? Aby utrzymać rytm nuciłam
sobie cichutko tylko sobie znaną melodię. Potem obejrzałam się przez ramię.
– No, sypnij kasa
chłoptasiu, bo widzę, że już ci staje.
To, co w moim mniemaniu
miało być żartem, on potraktował jako kpinę.
– Idę… Idę,
zorganizować coś do jedzenia.
No nie! Znowu! Kolejny,
który ucieka na mój widok. Pocieszające było jedynie to, że po raz pierwszy
wiedziałam dlaczego. Mógł albo się na mnie rzucić, albo ewakuować.
Zanim usiadłam przy
ognisku, ubrałam się. Głupio było mi paradować dłużej z gołym zadkiem.
Zwłaszcza teraz, gdy nie było Artura.
Mijający czas strasznie
się dłużył. Siedziałam, dorzucając co jakiś czas po kilka patyków, aby
podtrzymać ogień. Zjadałam kilka owoców. Potem poczułam się śpiąca. Tuż obok, leżała
jego koszula. Bez namysłu okryłam się nią i skuliłam, czując jak moje oczy same
się zamykają. Po całym dniu, tak pełnym wrażeń, wciąż chciało mi się spać.
Ziewnęłam raz i drugi,
a później, nawet nie wiem w którym momencie, po prostu zasnęłam.
***
Znów obudziło mnie
wesoło świecące słoneczko. I ciepło drugiego ciała tuż przy moim. Nie zdążyłam
się jednak ucieszyć z tego faktu, bo co prawda Artur tulił się do mnie, ale
plecami. Żadnych czułych objęć czy innych rzeczy tego rodzaju.
I zabrał mi koszulę!
Co za gruboskórny drań!
Ziewając, wciąż
zaspana, udałam się nad brzeg oceanu i w wydrążoną łupinę jakiegoś owocu
nabrałam wody. Potem wróciłam i z satysfakcją wylałam mu to na głowę.
– Jasna cholera! –
od razu się obudził. Siedział i prychał, nie rozumiejąc co się stało.
Posłałam mu promienny
uśmiech.
– Pobudka –
oświadczyłam radośnie.
Chyba teraz do niego
dotarło. Ryknął z wściekłością i rzucił się w moim kierunku.
– Uduszę cię
wredna małpo! Uduszę i zakopię pod najbliższą palmą!
– Ciekawe jak? – mruknęłam.
– Nie masz łopaty.
Stał tuż obok, dysząc z
wściekłości. Trzeba przyznać, ze drań był wyjątkowo przystojny. Od samego
patrzenia miękły kolana.
– Kiedyś się
doigrasz – sapnął gniewnie.
– I co mi zrobisz?
Zgwałcisz? Jestem za, nie musimy z tym dłużej zwlekać…
Wybulgotał coś bez ładu
i składu, a potem uciekł. W głąb wyspy. Pomyślałam, że nie ma sensu go gonić,
bo i tak wróci. Wzruszyłam więc ramionami i zabrałam się za poranną toaletę.
Nie ukrywam, że najbardziej brakowało mi szczoteczki i pasty do zębów. Zresztą,
grzebień też by się przydał. I gorąca, aromatyczna kawa… Ech. Jak widać sam
wytatuowany marynarz, to nie wszystko. Zwłaszcza tak wrogo do mnie nastawiony.
Wszystko szło nie tak
jak powinno. Najpierw porzucenie przez Piotra. Później decyzja o samotnym
rejsie. Trzeba było zwrócić te cholerne bilety i zostać w domu. A teraz Artur,
z pozoru idealny, wymarzony i… pałający do mnie olbrzymią niechęcią! Byliśmy
całkiem sami na bezludnej wyspie, z perspektywą pozostania na niej jeszcze
przez kilka dni, a on ode mnie uciekał! Od jedynej kobiety, od jedynego
towarzystwa jakie miał! Jasny gwint! Nawet w takiej sytuacji facet dawał nogę!
– Co ze mną jest
nie tak? – mruknęłam markotnie. Padłam na plecy i zapatrzyłam się w idealnie
błękitne niebo. Byłam głodna, spragniona, a nade wszystko straszliwie samotna. Potrzeba
szerokiej, męskiej piersi, na której mogłabym wypłakać swoje smutki, stawała
się coraz bardziej nagląca.
– Co kombinujesz?
– rozległ się znienacka głos nad moją głową.
– Rozmyślam nad mą
smutną dolą – przekręciłam się na brzuch i oparłam podbródek na dłoni. Usiadł
obok, krzyżując nogi i chwytając jeden z owoców.
– Smutną dolą?
– No bo sam
powiedz – dlaczego od samego początku jesteś do mnie tak bardzo uprzedzony?
– Ty się jeszcze
dziwisz? – aż przestał jeść. – Wpadłaś pijana do mojej kajuty, waląc mnie w
przyrodzenie i bełkocząc coś bez ładu i składu. A teraz przez twoje pijackie
wybryki znaleźliśmy się tutaj – zatoczył ręką dookoła. – Nawet nie wiesz jak
bardzo żałuję, że odruchowo się za tobą rzuciłem.
O ile to możliwie,
zrobiłam się jeszcze bardziej markotna.
– Może tak byłoby
lepiej…
– Hę? – wyglądał
na zaskoczonego mym zachowaniem.
– Jaki jest twój
ideał kobiety? – spytałam raptownie zmieniając temat. Widać trochę go tym
ogłuszyłam, bo zamarł w bezruchu, wytrzeszczając oczy. – No przecież jakiś
masz? – dodałam zniecierpliwiona.
– A, mam! Łagodna,
cierpliwa, skromna, o błękitnych oczętach i złocistych warkoczach – odparł z
doskonale wyczuwalną złośliwą satysfakcją. – Do tego powinna mieć nogi do
nieba, wąskie biodra i idealne, niezbyt duże piersi.
– No patrz! Moje
całkowite przeciwieństwo. Na drugi raz wymyśl coś bardziej wiarygodnego. A jaka
jest twoja żona?
– Moja, co?
– Mówiłeś, że
jesteś żonaty.
W tej chwili, wysiłek
umysłowy jaki wykonywał, był widoczny jak na dłoni. Zagryzłam wargi, by się nie
roześmiać.
– Ach, wtedy.
Zełgałem.
– Co za ulga.
Wciąż będę cię mogła uwieść…
– Masz dziwne
zasady. A niby w czym przeszkadza ci moje małżeństwo?
– Już raz się
wkopałam w romans z żonatym, choć na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że nie
miałam pojęcia, iż ożenił się miesiąc wcześniej. Mało brakowało zawaliłabym
przez padalca całą moja karierę. Ale nie wyszedł z tego cały i zdrowy – dodałam
mściwie.
– Mów. Też mi się
należy rozrywka – zabrał się za kolejny owoc.
– Po pierwsze, to
wcale nie było zabawne, gdy świeżo poślubiona małżonka nakryła nas podczas
bzykanka w jego gabinecie. Wiesz jak podle się wtedy czułam? – Aż wzdrygnęłam
się na samo wspomnienie. – Mój flecista to był kawał drania.
– Flecista?
Rozumiem, że był wirtuozem fletu?
– A skąd! Po
prostu miał przyrodzenie jak flet, długie i cienkie – mruknęłam.
Artur zaczął się śmiać.
– Mam nadzieję, że
ty o sobie mówisz skrzypaczka tylko z powodu instrumentu?
– Ja tu ci
opowiadam tragiczne koleje mego losu, a ty się nabijasz! – zdenerwowałam się
nagle.
– Rozumiem, że
flecistę puściłaś w trąbę? I znalazłaś sobie kolejnego biedaka, któremu mogłaś
grać na nerwach?
– Oni nie
narzekali.
– Niektórzy
korzystają z tego, jak im się napalona baba sama pcha w spodnie.
– Jesteś
niesprawiedliwy. Z Piotrem byłam ponad rok. Teraz myślę, że chyba nie do końca
do siebie pasowaliśmy.
– Niewiarygodne!
Jak do tego doszłaś?
Postanowiłam zignorować
doskonale słyszalną w jego głosie drwinę.
– Po prostu za
rzadko dochodziłam – odparłam złośliwie. – Piotr może się różnił od ciebie
posturą, ale podejście do seksu miał podobne.
– A skąd wiesz
jakie ja mam?
– Przecież to
widać jak na dłoni. Oboje jesteście zdania, że skoro już uczyniliście jakiejś
bidulce zaszczyt zamoczenia przyrodzenia w jej szparce, to powinna dostać
orgazmu z samego faktu dostąpienia takiej godności.
Zmrużył oczy.
– Nie porównuj
mnie do swego eks.
– Bo co? Udusisz
mnie i zakopiesz pod palmą? – odparłam szyderczo.
– Nie. Bo jeszcze
przyjdzie mi ochota udowodnić, że się mylisz.
– Jakbym temu była
przeciwna – mruknęłam, z powrotem odwracając się na plecy. – Ależ powalająca na
kolana groźba.
Pochylił się nade mną,
tak, że mogłam teraz patrzeć w czarne, nieprzeniknione oczy.
– To może nie być
seks jakiego pragniesz.
– Po tobie to ja
już niczego nie oczekuję.
– Zrezygnowałaś
Wiktorio? – spytał głębokim głosem, pochylając się jeszcze bardziej. – To
ostatnia rzecz, jakiej bym się po tobie spodziewał.
Chrząknęłam nieco
zakłopotana. Co on kombinował? Najpierw o mało co nie skręcił mi karku, a teraz
wyglądał jakby z własnej, nieprzymuszonej woli chciał pocałować.
– Nie nazwałabym
tego rezygnacją.
– Nie? – tym razem
jego twarz była zaledwie kilka centymetrów od mojej. – A jak?
– Bo ja wiem… -
wyraźnie poczułam się nieswojo. – Jaki niby seks oferujesz, że przypuszczasz,
iż mógłby się mi nie spodobać?
– Ostry, szybki,
brutalny. Zero romantyzmu i czułości. Dalej jesteś chętna? – Czy mnie się
wydawało, czy w jego schrypniętym głosie słyszałam pożądanie?
Leniwym ruchem uniosłam
ramiona do góry i oparłam je o jego barki.
– Lubię taki –
wymruczałam. – I uwielbiam jak facet bierze mnie od tyłu, całkowicie nade mną
dominując, czasem mocno klepie w pośladek, a na dodatek posuwa ostro i bez litości.
Jesteś w stanie zafundować taką jazdę bez trzymanki?
Oj, tym razem
widziałam, że naprawdę się podniecił. W ciemnych źrenicach ukazał się
niebezpieczny błysk, mówiący, że dałby mi nawet o wiele więcej.
– Lubisz? A gdybym
wbił się w twoją pupę? Nie zważając na protesty i ból, który mogłabyś odczuwać?
I na zamianę rżnął cię w obie dziurki?
Zaczęłam się
niespokojnie wiercić. Nie tylko on był pobudzony. Ja również czułam, jak
pomiędzy moimi udami robi się coraz bardziej gorąco i wilgotno, jak podbrzusze
zaczyna pulsować w dobrze znany sposób. Jedna z jego dłoni spoczęła na mojej
piersi, a potem zaczęła ją masować i ściskać.
– Artur! –
jęknęłam, tym razem prężąc całe ciało.
– To oznacza, że
mam przestać czy kontynuować?
– Sama nie wiem…
Naprawdę nie
wiedziałam. To prawda, miałam na niego cholerną ochotę, ale nagle jakieś to
wszystko zrobiło się dziwne. Zabawne, ale bardziej mnie kręcił jego opór niż sam
seks z nim.
Poza tym, coś mi tu
śmierdziało. Przez cały czas ogniście protestował, a teraz co? Nagle zebrało mu
się na amory?
– Nie wiesz? –
Jego dłoń dotarła do mego podbrzusza i nadal przesuwała się dalej. Choć targana
wątpliwościami, nie zaprotestowałam. Nawet wtedy, gdy pochylił się tak nisko,
że jego gorące wargi dotknęły mojej szyi. Pieścił mnie teraz ustami i ręką,
której palce bezczelnie wsunęły się pod cienki materiał majtek.
Jęknęłam przeciągle i
uniosłam biodra w górę, tak, by wyjść mu niejako naprzeciw. Szczerze mówiąc
zdusiłam kiełkujący sprzeciw, narastający gdzieś w głębi mej duszy i dałam się
ponieść pożądaniu. A raczej dałabym się ponieść, gdyby w tej samej chwili Artur
nie wyszeptał mi drwiącym głosem na ucho:
– Skoro nie wiesz,
to nie będę się narzucał.
I błyskawicznie wstał,
i posławszy mi jeszcze jedno drwiące spojrzenie, zniknął w pobliskiej
gęstwinie. Zostałam sama. Wściekła, napalona i dysząca żądzą zemsty.
Ha! Wiedziałam! Byłam
pewna, że wywinie mi jakiś numer. Moja intuicja, o ile jej nie ignorowałam,
zawsze podpowiadała prawdę.
Zerwałam się na równe
nogi i wydając z siebie dzikie wrzaski, miotałam się po plaży, warcząc, plując
i bluzgając przekleństwami na cały rodzaj męski. Jak już odpowiednio się
wymęczyłam, usiadłam pod ulubioną palmą i zaczęłam planować zemstę.
Chce skromnej,
uwodzicielskiej kobiety? Dobrze. Dostanie taką. I to on przyjdzie do mnie na
kolanach, żebrząc o odrobinę zainteresowania. Mściwie, obmyśliłam cały plan,
punkt po punkcie, a potem w wyobraźni odtworzyłam całą scenę, jak wzgardliwie
odrzucam jego zaloty.
Wredny buc! Już ja mu
pokażę, co oznacza babska zemsta!
Zatarłam z zadowoleniem
dłonie, a potem udałam się w głąb wyspy, tam gdzie tryskało niewielkie
źródełko. Postanowiłam zacząć od własnego wyglądu. Trochę ciężko będzie tak bez
lustra, ale chociaż dobrze, że nie potrzebowałam zbyt wielu środków
upiększających. Własną urodą kwitłam nieprzerwanie od lat, niczym ten róży
kwiat i bez takiego tuszu do rzęs czy podkładu, mogłam się bez problemu obyć.
Wykąpana i nieoczekiwanie
zadowolona z życia, wróciłam na plażę, do naszego grajdołka. Włosy wyschły mi
po drodze, ale nie związywałam ich. Same w sobie stanowiły prawdziwą ozdobę.
Wypraną bieliznę rozłożyłam na pobliskich kamieniach, zostając w samej
sukience. Była lekka, nieprzejrzysta i znakomicie podkreślała każdy atut mego
ciała.
Artura wciąż nie było.
Wzruszyłam ramionami i usiadłam w cieniu. Moja delikatna skóra nie lubiła zbyt
dużej dawki słońca, więc wolałam jej na to nie narażać. Siedziałam tak
zadumana, obejmując ramionami kolana i wpatrując się w horyzont, który zrobił
się jakiś dziwny. Jakby ciemniejszy, mniej błękitny.
– Myślisz o swych
zmarnowanych szansach? – usłyszałam znienacka tuż obok.
– Nie. O tym –
wskazałam dłonią na widnokrąg. Usiadł obok mnie i zmarszczył brwi.
– Niedobrze.
Będziemy mieli załamanie pogody. Zbliża się huragan.
– To dla nas
groźne?
– Przeniesiemy się
w głąb wyspy. Obok źródełka jest nie tyle jaskinia, to specyficznie ułożone
głazy. Dadzą nam dach nad głową.
– Skąd wiesz?
– Właśnie stamtąd
wracam.
– Podglądałeś?
– Żadne takie –
odparł ze spokojem. Ale nie odwzajemnił mojego spojrzenia. – Badałem teren.
„Akurat” – pomyślałam z
satysfakcją. Ale nic nie powiedziałam. Za to wyobraziłam sobie jak stoi za
jednym z tych rozłożystych krzaków, z dłonią na nabrzmiałym członku, i
obserwując mnie z mieszanką niechęci i pożądania, masturbuje się silnymi
ruchami.
O, tak! Zemsta będzie
słodka!
– Ciekawe kiedy
nas znajdą? – mruknęłam, starając się, aby ton mego głosu był strasznie
markotny.
– Z pewnością
długo tu nie zabawimy. Nie dasz rady mnie uwieść.
– Nie zamierzam –
wzruszyłam ramionami. – Poczekam na innego. Kogoś, w kim nie będę budziła
odruchów wymiotnych i kto nie będzie bawił się moimi potrzebami.
Zatkało go. Siedział
obok, nerwowo wybijając rytm palcami i wciąż gapił się w morze.
– Nie budzisz we
mnie odruchów wymiotnych.
– Sugerowałeś, że
tak.
– I nie bawię się
twoimi potrzebami!
– Ta, pewnie. To
był tylko niewinny żart.
– Nie bierz mnie
na litość.
– Na nic nie chcę
cię brać – rozzłościłam się nieoczekiwanie. – Powiedziałam prawdę, a ty znów
się czepiasz.
– No dobrze, już
dobrze – odparł ugodowo. – Ogłosimy zawieszenie broni. Ty nie będziesz starała
się mnie uwieść, a ja nie będę puszczał głupich tekstów.
– Dobrze.
– Dobrze? I tylko
to? Coś za spokojna jesteś…
– Dochodzę do
siebie po traumatycznych przeżyciach. Tutaj nie ma alkoholu, żadnych pokus,
niczego. Mogę tylko myśleć. I trzeba przyznać, że przynosi to wspaniałe
rezultaty.
– A przedtem?
– Jak ty byś się
czuł, gdyby ukochana kobieta, siedem dni przed zaplanowanym ślubem,
oświadczyła, że się wycofuje? I że od pół roku ma romans z innym? – spytałam z
goryczą.
– Pewnie niewesoło
– mruknął.
– Zresztą, nie chodzi
o to, że się wycofał. Bardziej o to, w jaki sposób to zrobił. To było prawdziwe
świństwo.
– Coś mi mówi, że
nie wyszedł z tej rozmowy cało?
– Nie wyszedł.
Wybiłam mu ząb i roztrzaskałam na głowie ukochany instrument. Żałowałam tylko,
że nie jest to coś większego, na przykład wiolonczela albo fortepian – dodałam
mściwie.
– Fortepianem
byłoby odrobinę nieporęcznie.
– A po necie krążą
teraz fotki, przedstawiające mego lubego Piotrusia, jak rzyga do butów mojej
przyjaciółki – kontynuowałam z coraz większą satysfakcją. – Jak wrócę z rejsu,
dodam jeszcze te, w których robił za walentynkowy prezent, z czerwoną kokardką
na sflaczałym penisie. To dopiero będzie gratka!
– Mówił ci ktoś,
że żądza zemsty szkodzi urodzie?
– A na co mi ona,
skoro i tak nie przynosi szczęścia – wzruszyłam ramionami. – Wolałabym być
przeciętna i szczęśliwa w ramionach wymarzonego mężczyzny.
– Nie wolałabyś.
To tylko takie gadanie.
– A ty? Tobie
wygląd gwarantuje sukces w podbojach. A dalej?
– Nie wiem. Nigdy
nie chciałem być z żadną kobietą dłużej niż kilka miesięcy.
– Dlaczego?
– Bo wiesz… –
wyraźnie się zakłopotał. – Wszystkie zaczynają grać przy mnie rolę słabych,
bezbronnych kobietek, albo wywyższają się, usiłując udowodnić, że jestem
prymitywnym mięśniakiem bez krzty inteligencji.
– Do której
kategorii ja się zaliczam?
– Właśnie z tym
jest problem. Do żadnej. Ale jesteś przez to podwójnie wkurzająca.
– Wy, faceci,
jesteście dziwni – oświadczyłam, wstając i otrzepując z piasku tył kiecki.
– Wy, kobiety,
jeszcze bardziej – dodał, również się podnosząc.
– A teraz oba
gatunki czym prędzej skierują się do schronienia – podsumowałam kategorycznie.
Horyzont przybrał ciemną, przytłaczającą barwę. Widać już było kłębiące się
chmury i błyskawice przecinające niebo. Również wiatr przybrał na sile, coraz
mocniej szarpiąc moimi włosami.
Artur roześmiał się i
ująwszy mnie za dłoń, pociągnął za sobą. Poczułam się dziwnie bezpiecznie, choć
tylko trzymał mnie za rękę.
– Poczekaj, wezmę
ze sobą moją bieliznę. Inaczej odleci z najbliższym podmuchem i tyle ją będę
widziała.
– A gdzie jest
moja koszula?
– Tam. Bierzemy
wszystko i zmykamy. Te niebo jest niepokojąco ciemne – odparłam, patrząc na kłębiące
się na horyzoncie chmury z podziwem i obawą jednocześnie.
Idąc przez zieloną
gęstwinę, po raz kolejny podziękowałam memu zezowatemu szczęściu, że w momencie
gdy wyskakiwałam za burtę, miałam na nogach wiązane sandały, a nie na przykład
japonki. Te drugie z pewnością bym zgubiła. Podziwiałam Artura, że bez
najmniejszego problemu chodzi na bosaka. Ja bym nie dała rady.
Zanim na dobre zniknął
złocisty blask słońca, dotarliśmy do celu.
Nasze schronienie
przypominało małą pieczarę. Było niewielkie i ciasne, ale lepsze niż żadne,
więc nie marudziliśmy. Artur szybko naznosił do środka jakiś miękkich liści,
oraz sporą ilość owoców. Zanim pojawił się silny wiatr i pierwsze krople
deszczu, siedzieliśmy na prowizorycznym posłaniu, przytuleni plecami do zimnej
ściany.
A na zewnątrz rozpętało
się piekło.
Patrzyłam z podziwem na
ten pokaz możliwości matki natury, kuląc się odrobinę z zimna, a odrobinę z
podniecenia, wywołanego całym tym przedstawieniem.
Artur również się nie
odzywał. Przynajmniej dopóty, dopóki tuż naszymi głowami nie przetoczył się
głuchy, potężny grzmot.
Aż podskoczyłam. Ale
dzielnie trzymałam się swojej połowy siedziska.
– Nie boisz się? –
Z ledwością przekrzyczał panujący dookoła hałas.
– Trochę tak,
trochę nie – odwrzasnęłam. – Wiesz, mimo wszystko to piękne.
– Byłem pewien, że
to powiesz – uśmiechnął się i przyciągnął ku sobie. – Chodź. Razem będzie nam o
wiele cieplej, a tak tylko się wyziębimy – dodał w odpowiedzi na pytanie w
moich oczach.
– Skoro tak
uważasz.
Faktycznie. W jego
ramionach było o niebo lepiej. Teraz mogłam już tylko podziwiać widowisko na
zewnątrz.
– Czy mnie się
wydaje, czy nie masz na sobie bielizny? - Wyraźnie czułam jak jego dłonie
przesunęły się po moim ciele.
– A niby co
zabierałam z plaży?
– To nie był dobry
pomysł…
– Dlaczego? –
zmarszczyłam brwi patrząc mu w oczy, które przybierały coraz dziwniejszy wyraz.
– Miałam chodzić brudna i zarośnięta, aż nas znajdą?
Nie odpowiedział, tylko
przyparł mnie do skały. Jego ręce wsunęły się pod zwiewny materiał sukienki,
pieszcząc najpierw uda, później brzuch, a na samym końcu powędrowały w tę
najbardziej intymną okolicę.
– Artur, przestań!
– odtrąciłam jego natrętne dłonie.
– Oho! Ktoś tu
woli grać rolę myśliwego, a nie zwierzyny łownej – powiedział złośliwie, ale
się nie odsunął.
– Nie o to chodzi.
Dziś siedziałam na plaży i myślała, myślałam…
– Musiałaś się tym
mocno zmęczyć? – dodał z fałszywym współczuciem.
– … i doszłam do
wniosku, że nie chcę żadnej przelotnej przygody czy jednorazowego seksu. Ja
naprawdę chcę trwałego i odpowiedzialnego związku. I dlatego ty się nie
nadajesz.
– Do czego?!
– Do czegoś
poważnego.
– Ale na szybki
numerek się nadaję?
– Tak. I nie patrz
na mnie z taką złością. Mówię, co myślę.
Odsunął się i oparł
plecami o skałę.
– Czyli jednak ten
drugi rodzaj. Uważasz mnie za nierozgarniętego troglodytę, niezdolnego do
jakichkolwiek głębszych uczuć czy przemyśleń?
Chętnie
odpowiedziałabym, że owszem, ale przecież nie byłaby to prawda.
– Nie. Sądzę
jednak, że powodzenie u płci przeciwnej za bardzo cię rozpieściło. Sam nie
wiesz czego w kobiecie szukasz, czego po niej oczekujesz.
Nie odpowiedział.
Siedział zadumany, podczas gdy na zewnątrz lało, wiało i błyskało, jakby za
chwilę miał nastąpić koniec świata.
– Trochę racji
masz – przyznał w końcu niechętnie. – Czy wyjdę na mięczaka i kretyna, jak
powiem, że po prostu chciałbym się zakochać?
No! Tym razem mnie
ustrzelił. Zakochać? On?! Może i mówił szczerze, ale czy mogłam mu ufać? Nie,
lepiej nie.
– To dlaczego tego
nie zrobisz?
– Brak
odpowiedniej kandydatki. Ty nawet byś się nadawała, gdybyś była odrobinę
bardziej skromna i nie rzucała się na mnie od samego początku, niczym
wygłodniały szakal na padlinę.
– A twój ideał
kobiety? – spytałam nieco złośliwie.
– Ideały można
zmieniać.
– Byłoby ciekawie,
ale dość szybko poprzegryzalibyśmy sobie gardła. Pozwolisz, że nie skorzystam.
– Uraziłem twoją
dumę i wciąż jesteś na mnie zła?
– Powiedzmy, że po
twojej odmowie zaczęłam myśleć częścią ciała, która jest do tego przeznaczona.
– A wcześniej?
– Wcześniej miałam
napad poważnego zidiocenia. Na szczęście nietrwały.
– Jednak jesteś
obrażona – oświadczył ze spokojem.
Najchętniej
przywaliłabym mu w głowę czymś twardym, za tę jego zbytnią pewność, co do
własnych przekonań. Potem jednak nieoczekiwanie złość mi przeszła, za to
pozostało dziwaczne uczucie żalu i straty. Nie wiem sama, może wpływ na to
miała intymność tej chwili, albo pogoda na zewnątrz, albo wszystko razem plus
uczucie goryczy, towarzyszące mi od dnia zerwania z Piotrem, ale to wszystko skumulowało
się, prowokując mnie do zwierzeń. I tak powiedziałam obcemu człowiekowi coś,
czego nie zdradziłam nawet najlepszej przyjaciółce.
– Kilka dni przed
tym, jak odwołał nasz ślub, złapałam go na kłamstwie. Nieważne teraz jakim,
grunt że nabrałam podejrzeń co do jego wierności. Zadzwoniłam i poprosiłam o
wyjaśnienia. Pół godziny później zjawił się u mnie z ogromnym bukietem kwiatów,
przysięgając na wszystkie świętości, że mnie kocha i nigdy nie zdradził.
Uwierzyłam. Trzy dni później przyjechał, by powiedzieć mi, że kocha inną, z
którą spotyka się już od ponad pół roku.
– I ty na serio
poprzestałaś tylko na wybiciu mu zęba?!
– Najgorsze, że
złość szybko przeszła, za to pozostał żal. I gorycz. Niechby skubaniec nie
odgrywał tej komedii trzy doby wcześniej, ale nie! Asekurant przebrzydły.
Podobno ta druga postawiła mu ultimatum.
– Jakim cudem
trafiłaś na takiego tchórza?
– Wiesz… –
rozmarzyłam się nagle, ogarnięta wspomnieniami. – Wcale nie był taki zły. Dbał
o mnie, troszczył się, podziwiał i chyba kochał? Przynajmniej na samym
początku. Ja też go kochałam. Nawet nie wiem, czy nie powinnam używać wciąż
czasu teraźniejszego?
– Trzeba przyznać,
że jest w tobie wiele sprzeczności.
Nie odpowiedziałam,
tylko z markotną miną zapatrzyłam się przed siebie.
– Naprawdę
zrobiłam na tobie takie złe wrażenie?
– Powiedzmy, że
wystartowałaś z najniższego pułapu. Gorzej nie mogłaś wypaść.
– Alkohol szkodzi
nie tylko urodzie – powiedziałam melancholijnie.
– Wtedy zaszkodził
również urodzie – zaczął się śmiać. – Wiesz jak okropnie wyglądałaś?
– Pamiętam. Nie
musimy kontynuować tego wątku.
– A to coś pod
twoim nosem… Co to było?
– Sztuczna rzęsa. I
odczep się w końcu – zdenerwowałam się. – Każdy ma lepsze i gorsze dni.
– Chodź, niech cię
przytulę. W imię nowej przyjaźni – objął mnie ramieniem. Nie powiem, chętnie
skorzystałam. – Wiesz, że przy bliższym poznaniu zyskujesz?
– Jestem śpiąca –
powiedziałam, ostentacyjnie ziewając.
– Nie zmieniaj
tematu.
Ale tym razem nie
odpowiedziałam. Znacząco chrapnęłam i wtuliwszy się w jego ramiona, nosem
zaryłam w szeroką pierś. Gbur czy nie, ale tego mi było trzeba. Na szczęście
zrozumiał sytuację i przestał ględzić. Kciukiem pocierał moje ramię, potem
przesunął go na uda, a potem przyznam się, że nie pamiętam. Bo faktycznie
zasnęłam.
Obudziło mnie
ścierpnięte ramię.
Otwarłam oczy i szeroko
ziewnęłam. Po złej pogodzie nie było już śladu, ale słońce jeszcze nie wzeszło.
Siedziałam na kolanach Artura, opasana jego ramionami, bezpieczna niczym pisklę
w gnieździe. I tak też się czułam. Naprawdę był z niego kawała chłopa. W
dodatku przyjemnie pachniał. Trochę potem, trochę jakimiś owocami, trochę samym
sobą.
Uśmiechnęłam się.
Zawieszenie broni? Niech będzie. W ten sposób łatwiej będzie mi osiągnąć
zwycięstwo. Bo bez względu na wszystko nadal pragnęłam się zemścić. Nie, to złe
słowo. Chciałam mu po prostu coś udowodnić.
Poruszyłam się lekko. Mężczyzna
coś wymruczał i jedna z jego dłoni zjechała na mój pośladek. Nos wtulił w moje
włosy i tak jakoś dziwnie zaczął się wiercić. Wciąż na wpół śpiący, wciąż nie
do końca przytomny. Poprawiłam swoją pozycję, bo było mi ździebko niewygodnie.
Coś uwierało mnie od spodu. Co on tam miał w tych kieszeniach?
Nagle, aż zachłysnęłam
się z wrażenia. Ależ ze mnie głupia idiotka! W kieszeniach? Akurat. Był
podniecony i to nabrzmiałą, twardą jak kamień męskość, wyczuwałam pod moją
pupą.
Za późno było jednak,
by się wycofać.
Zwłaszcza gdy
nieoczekiwanie mnie pocałował. Tak leniwie, nie do końca świadomie. Dopiero
później wepchnął język pomiędzy moje wargi i zaczął buszować nim z coraz
większym zapałem, smakując mego wnętrza.
To był cudowny
pocałunek, jednocześnie delikatny i pełen ognia, taki, którego po prostu nie
potrafiłam opisać słowami, ale dostarczył mi nieopisanej rozkoszy i podniecił
tak bardzo, że teraz już sama wgryzałam się w usta Artura.
Gdzieś tam, w głębi
duszy, byłam zdumiona tak nieoczekiwanym rozwojem sytuacji. Jak to się stało,
że facet, który pluł jadem na sam mój widok, tak całkiem nagle zmienił się w
namiętnego kochanka? A może wciąż spałam i to był sen?
Chyba jednak nie, bo to
co czułam było takie rzeczywiste, takie prawdziwe.
Wydawał się wciąż
zaspany, wciąż nie do końca świadomy, a jednak energicznym ruchem położył mnie
na plecach, podwinął sukienkę i szeroko rozłożył nogi.
– Mówiłem, że nie
noszenie bielizny, to głupi pomysł – wymruczał, a później palcem potarł moją
szparkę. Aż jęknęłam, czując jak gwałtownie rośnie podniecenie, jak wilgotnieje
wnętrze. Mimowolnie szerzej rozsunęłam uda, ułatwiając mu dostęp. Odchyliłam do
tyłu głowę, zamykając oczy.
Ale on pochylił się i już
nie palcami, a czubkiem języka zaczął mnie pieścić. Najpierw delikatnie,
powolnymi ruchami, później coraz mocniej, aż w końcu jakby mimochodem musnął to
miejsce… Krzyknęłam, prężąc ciało i domagając się ponownie tej samej
pieszczoty.
Jeśli teraz przerwie,
to go zabiję! Przysięgam!
Ale nie. Do języka
dołączyły palce i teraz poruszałam się w rytm tego, jak wkładał i wyjmował je z
mojego wnętrza. Najpierw tylko jeden, później kolejny. Szybko, coraz szybciej.
Potem podniósł głowę i zaczął to robić tak energicznie, że z moich ust zamiast
jęków wydobywały się coraz głośniejsze okrzyki. Patrzył na mnie przy tym z
mieszanką pożądania i fascynacji, jakby nigdy wcześniej nie widział kobiety,
która w ten sposób szczytuje.
Gdy przerwał, przez
chwilę leżałam ciężko dysząc. Ale Artur nie pozwolił mi na odpoczynek. Zsunął
spodnie i moim oczom ukazał się dumnie sterczący członek, prawdziwy potwór, co
do którego mogłam mieć poważne wątpliwości czy zdołam go zmieścić.
Ukląkł nade mną w ten
sposób, że jego męskość znalazła się dokładnie naprzeciwko mojej twarzy. Nie
miałam też możliwości żadnego ruchu, bo uwięził moje ramiona pomiędzy swymi
udami. A potem bez jakichkolwiek subtelności wsadził mi go do ust.
Jęknęłam, ale z
zachwytu. W końcu cudownie władczy i zdecydowany facet. Nie taki, który
błagalnie prosi – weź do buzi, choć na troszkę. Ech…
Z zapałem zaczęłam go
pieścić, jednocześnie kładąc dłonie na pośladki Artura i ściskając je.
Patrzyłam mu przy tym głęboko w oczy, usiłując połknąć tego potwora w całości.
Nie dałam rady, co
wywołało u mnie euforię. Czułam ją nawet wtedy, gdy chwycił moje włosy i to nie
ja robiłam mu teraz dobrze, ale on sam się zaspokajał, kołysząc rytmicznie moją
głową.
W pewnym momencie
pchnął tak mocno, że zanurzył się prawie do samego końca. Nie pozwolił mi się
odsunąć, choć wyraźnie widział, że brakowało mi tchu.
– I co teraz
powiesz na seks ze mną? – spytał drwiąco. Jednak po chwili w jego wzroku
ukazało się zdumienie. – Tobie się to podoba? – dodał z niedowierzaniem.
Skinęłam głową, na tyle,
na ile mogłam.
– Skoro tak… – Tym
razem wplótł palce w moje włosy i znów pchnął szybko i silnie.
Przestałam cokolwiek
widzieć przez załzawione oczy. Moja głowa poruszała się tak, jak życzył sobie
tego Artur. Ale nie jęczałam z bólu, tylko z rozchodzącej się falami
przyjemności. Wręcz wbiłam paznokcie w jego pośladki, zmuszając go, by robił to
jeszcze mocniej i jeszcze gwałtowniej. Dyszał coraz głośniej, aż do chwili gdy
trysnął mi wprost do gardła ciepłym strumieniem spermy. Nie odsunęłam głowy,
tylko posłusznie wszystko połknęłam, patrząc mu prosto w oczy.
– Słodki boże – mruknął,
gdy już odrobinę uspokoiły się nasze oddechy. Siedział tuż obok, wpatrując się
we mnie w zachwycie. – Ty tak zawsze?
Mimowolnie się
zarumieniłam. Wcale nie chciałam, by wziął mnie za puszczalską zołzę, tym
bardziej, że w ten sposób kochałam się po raz pierwszy.
– Chyba nie –
uśmiechnął się czule, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. – I myślę, że
jeszcze nie skończyliśmy? Chcesz więcej?
Moja mina mówiła więcej
niż przypuszczałam, bo nagle przygwoździł mnie do ziemi, unieruchamiając
nadgarstki nad głową.
– Chcesz więcej Wiktorio?
Pragniesz bym cię zerżnął tak, że do końca swego życia będziesz wspominała ten
dzień?
– Pytanie…
– To musisz się
ładnie dla mnie wypiąć.
Puścił mnie, a ja bez
słowa uklękłam i podniosłam w górę pupę. Nie zdążyłam zrobić nic więcej, gdy
odnalazł wejście do mojej mokrej szparki i jednym stanowczym ruchem wdarł się
do środka.
Krzyknęłam, ponownie
prężąc całe ciało. Ale Artur nie żartował, gdy mówił, że lubi szybko i ostro.
Pieprzył mnie bez litości, mocno, zachłannie, niemal jak zwierzę. Pot spływał z
naszych ciał, mieszały się krzyki i jęki, roznosząc się echem po okolicy.
Jakie szczęście, że
była bezludna!
Czułam udrękę zmieszaną
z rozkoszą. Zwłaszcza, gdy dłonią zebrał moje włosy i odgiął głowę do tyłu.
Potem pochylił się i zaczął kąsać moją szyję.
– Artur! – Już nie
krzyczałam, wręcz wyłam, czując jak zbliża się cudowny, ogromny orgazm. Przestałam
się kontrolować, całą sobą błagając o spełnienie. Które nadeszło z kolejnym
uderzeniem. Wybuchło barwną tęczą w moim umyśle i przyniosło obezwładniającą ekstazę.
Artur pchnął jeszcze dwa razy, po czym błyskawicznie się ze mnie wysunął i
odwrócił mnie na plecy. Wciąż dygotałam z właśnie przeżytej rozkoszy, nie
bardzo wiedząc, co zamierza, ale on wytrysnął wprost na moją twarz, obfitym,
gęstym strumieniem. Jęczał, a jego głos splatał się z moim świszczącym
oddechem. A kiedy skończył, przykrył mnie własnym ciałem, jakby nagle zaczął
szukać bliskości, której podczas całego stosunku, absolutnie nam nie brakowało.
Zamknęłam go w moich
ramionach i nawet nie stęknęłam, choć trzeba przyznać, że był ciężki. Ale to
był wyjątkowo przyjemny ciężar.
– Wspólna kąpiel?
– zaproponował schrypniętym głosem.
– Chyba się przyda
– zaczęłam się śmiać. – Cała się kleję.
Zostałam tam
zaniesiona. Ale prawdziwym zdumieniem napełniło mnie to, w jaki sposób zaczął
się do mnie odnosić. Niezwykle czule, z jakąś taką delikatnością, jakby nagle
odkrył, że znalazł niezwykle cenny skarb.
– Nie rozumiem cię
– powiedziałam, gdy delikatnie zmywał dłonią zaschnięte resztki z mojej twarzy.
– Nie tylko ty
potrafisz zadziwiać.
– Ale byłeś taki…
taki… brutalny, zachłanny. A teraz jesteś… Ech!
– To źle?
– Nie. To
wspaniale – odparłam z rozbrajającą szczerością.
– Powiem ci w
sekrecie, że ty byłaś cudowna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio było mi tak dobrze
– oparł głowę o moje czoło, i z bliska spojrzał mi w oczy. Faktycznie, był
zachwycony.
– Podobno jestem
napaloną radykalną nimfomanką, czy jakoś tak? – odezwałam się złośliwie.
– A jesteś?
– Czasem tak się
zachowuję.
Zaczął się śmiać. A
potem spoważniał.
– Ja się dziwię
temu cymbałowi, że zrezygnował z tak cudownej kobiety.
– Cudownej? Patrz,
jeden lodzik potrafi zdziałać cuda.
– Wiktorio - ujął
moją twarz w swoje dłoni. – Przestań! Nie tylko o seks mi chodzi. Wkurzałaś i
zachwycałaś mnie od samego początku. Od pierwszego pocałunku, tam, na statku.
– Gdzie?!
– Zanim
wyskoczyłaś za burtę.
– Nie pamiętam! –
jęknęłam.
– Nie szkodzi. Ja
pamiętałem. I przez cały ten czas czułem smak i ciepło twoich ust. Oraz
alkoholu – dodał z rozbawieniem.
– Mówiłeś, że jestem
okropna.
– Bo jesteś. I
cudowna jednocześnie. Ciii – położył palce na moich ustach i zmarszczył czoło.
– Co to było?
– Jakby warkot
silnika. Pomoc?
– Biegnijmy na
plażę. Nawet jeśli nas szukają, tu nie będą w stanie wypatrzyć.
Trzeba przyznać, że
nadał niezłe tempo. Słońce stało już wysoko nad horyzontem, a my biegliśmy,
usiłując znaleźć się jak najszybciej u celu.
W końcu pomiędzy
zieloną gęstwiną, zobaczyliśmy kawałki błękitu, a chwilę później staliśmy na
plaży, zadzierając głowy w górę.
Tak, to faktycznie był
niewielki helikopter. Jakiś człowiek wychylał się z niego i machał do nas
gwałtownie.
– Nasz ratunek?
– Na to wygląda.
Pomyślałam ze złością,
że teraz to mogli przylecieć dzień później. Albo nawet dwa. Ba! Tygodniem też
bym nie pogardziła! Na samo wspomnienie seksu z Arturem robiło mi się gorąco,
mokro i tak w ogóle traciłam nad sobą panowanie.
Całe życie szukałam
takiego faceta! Na dodatek trafiłam z nim prosto do raju.
– Po cholerę tak
się spieszyli – wymruczałam, patrząc ponuro na lądujący helikopter. Artur chyba
nie dosłyszał, bo z radością pociągnął mnie w kierunku …
– Ciesz się! –
krzyknął mi na ucho. – Zobacz jaki przystojny ratownik.
W dupie miałam
wszelkich przystojniaków tego świata. Stałam z boku, z wściekłością rozmyślając
o własnym pechu. Okazja spędzenia kilku upojnych dni, sam na sam z wymarzonym
mężczyzną, przeszła mi tuż koło nosa. I za co niby miałam być wdzięczna?
Zgrzytnęłam zębami w
bezsilnej złości. Dodatkowo wkurzał mnie entuzjazm okazywany przez mojego
towarzysza.
No bo czemu on się tak
cieszył?
Bez zapału podeszłam
bliżej.
I zastygłam jak ten
słup soli ze zdumienia.
Z helikoptera wysiadł
Piotr.
Roześmiany, machający
na powitanie, w białym ubraniu, gdzie kant spodni był idealnie pionowy, a
kołnierzyk koszuli odprasowany pod odpowiednim kątem.
I w tym momencie szlag
mnie trafił. Zacisnęłam zęby i bez słowa, z prawdziwym huraganem uczuć
szalejących w duszy, ruszyłam na spotkanie swego byłego.
– Co ty tu robisz?
– powiedziałam na powitanie, możliwie jak najbardziej wrogo. Żadnych piknięć
serca, żadnych sentymentów.
– Kochanie! –
wyciągnął ku mnie ramiona. – Ruszyłem za tobą prawie natychmiast, jak tylko
dowiedziałem się, że wypłynęłaś sama.
Nadęłam się godnie i
minąwszy go, wdrapałam się do wnętrza helikoptera.
– Możemy wracać. I
ani słowa – zastrzegłam, widząc jak otwiera usta. – Bo nie ręczę za siebie!
Zrozumiałeś?!
– Kto to? – Artur
zajął miejsce tuż obok i spojrzał na mnie pytająco.
– Mój niedoszły
małżonek.
– Wiesz… Chyba
przesadziłaś. Skoro odnalazł cię na krańcu świata, to chyba naprawdę cię kocha?
– Albo ta druga
puściła go w trąbę – odparłam z sarkazmem.
Ruszyliśmy w górę, i
wszystko zagłuszył potworny hałas.
Piotr siedział z
przodu. Co chwila obracał się i posyłał mi promienne uśmiechy, pełne ukrytych
obietnic. O mało co nie przywaliłam mu za to. Miałam na to straszną ochotę, ale
postanowiłam, że najpierw wysłucham cóż ma do powiedzenia.
Cichutko westchnęłam,
podziwiając bezkres oceanu tuż pod naszymi stopami. Potem zerknęłam na Artura.
Drzemał, z głową opuszczoną na piersi i skrzyżowanymi ramionami.
Co ja bym dała, by znów
się w nich znaleźć…
Piotr traktował mnie
niczym spragnioną jego osoby idiotkę, która z pewnością wszystko mu wybaczy i
ponownie wyznaczy datę ślubu. A ten drugi z pewnością się cieszył, że pozbędzie
się w niedługim czasie namolnej baby. Byłam mu tak obojętna jak zeszłoroczny
śnieg. Ucieszył się widząc ratowników, ja nie. Już sam ten fakt mówił więcej
niż słowa.
Oparłam czoło o szybę,
starając się by włosy przysłoniły moją twarz. I ukryły łzy, które zdradziecko
się wymknęły.
Podróż nie trwała
długo. Gdzieś tam była przesiadka, ale ja traktowałam to wszystko z ogromną
obojętnością. Piotr usiłował łapać mnie w objęcia, ale i tutaj zachowałam zimną
krew. Sprawnie mu umknęłam i nie zważając na pełne kpiny uśmieszki Artura,
zajęłam miejsce w samym kąciku jakiegoś busa.
Nie wróciliśmy na
statek. Przydzielono nam pokoje w hotelu, na widok którego kiedyś dostałabym
prawdziwego szału, pełnego zachwytu. Teraz wzruszyłam tylko ramionami, po czym
zatrzasnęłam drzwi przed nosem podążającego za mną Piotra i energicznie
przekręciłam klucz w zamku.
Miałam go i jego
przeprosiny głęboko w dupie. Nie to mnie gryzło.
Artur od chwili, gdy
nas uratowano, odzywał się do mnie bardzo zdawkowo. Omijał wzrokiem, albo
patrzył nieco drwiąco. Tak jakby w ogóle między nami nic nie było!
Wlazłam do upragnionej
wanny i rozbeczałam się na dobre.
No bo jak to możliwe,
że człowiek który tak namiętnie się ze mną kochał, który mówił tyle
wspaniałych, czułych słówek, teraz stał się tak obcy? Co mu odbiło? A może nic?
Może to wszystko było tylko impulsem, było podyktowane chwilą i tym, co między
nami zaszło?
Upragniona pomoc
nadeszła w całkiem nieodpowiednim momencie. Przyszło mi na myśl głupie
porównanie – to tak jakby szeroko otworzyć piekarnik, w momencie kiedy rośnie
ciasto. Wiadomo czym to grozi. Zakalcem.
Moje szlochy znacznie
przybrały na sile.
Głównie dlatego, że po
raz pierwszy prawdziwie, okropnie niespodziewanie i całkiem na poważnie się
zakochałam.
A najbardziej bałam się
tego, że on nie.
***
Piotr dobijał się do
moich drzwi chyba z tuzin razy. Z irytacją pomyślałam, skąd u niego nagle taka
zawziętość?
Za to Artur ani razu…
Nie płakałam już, nie
miałam siły.
– Wiki, otwórz!
Proszę! Mam twoje skrzypce!
Użył chyba jedynego
argumentu, który mógłby mnie przekonać do otwarcia.
– Wjedź.
Wciąż był uśmiechnięty
i w znakomitym humorze.
– Co cię
sprowadza, aż na kraniec świata? – spytałam, odbierając z jego rak mój ukochany
instrument.
– Moja miłość do
ciebie…
– Gdyby nie moja
miłość do niech – wskazałam skrzypce – to walnęłabym cię nimi zdrowo w głowę.
– Wiesz… Wtedy
odrobine zgłupiałem. Klara powiedziała mi, że jest w ciąży. Nie wiedziałem, co
mam robić. Na szczęście dość szybko otrzeźwiałem i zrozumiałem, że to ty jesteś
miłością mego życia!
– Precz z tymi
łapami! – rozgniewałam się nieoczekiwanie. – I co? Będziesz tatusiem na
odległość?
– Okłamała mnie.
– To witaj w
gronie – odparłam jadowicie i zręcznie usunęłam się z zasięgu jego dłoni. – A
teraz wynocha, nie mam ochoty na twoje towarzystwo!
– Ależ Wikuś,
kochanie…
– Ile razy mam ci
powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał?
– Wszystko możemy
naprawić…
– Nic nie możemy
naprawić – odparłam cicho. Potem westchnęłam i odłożyłam instrument. Nie
chciałam, by przypadkiem ucierpiał. – Zdążyłam zadzwonić do domu. A później
dostałam bardzo dziwny telefon. To nie uczucia sprowadzają cię Piotrusiu do
mnie. Prawda kochanie? – tym razem mój głos ociekał podejrzaną słodyczą.
Lekko poczerwieniał,
ale nie zamierzał się przyznać.
– Tylko uczucia do
ciebie.
– A nie ten
kontrakt na ciepłą posadkę, który zaproponowano nam wspólnie? Bardzo ciepłą,
wręcz gorącą. Sława, pieniądze i tak dalej. Za taką cenę można nawet wrócić do
pokręconej nimfomanki, jak mnie określiłeś w komentarzu na fejsie. Prawda?
Tym razem zrobił się
wręcz purpurowy.
– Zrozum mnie,
trochę przesadziłaś.
– Ja przesadziłam?
– podeszłam bliżej, tak blisko, że niemal go dotykałam. Szubrawiec jeden
wykorzystał okazję i chwycił mnie w ramiona. Na dodatek pocałował. Stare
uczucie pojawiły się po raz ostatni i nie zdążyłam odpowiednio szybko
zareagować. Dopiero po chwili wyrwałam się i odskoczyłam w tył.
– Sama widzisz, że
wciąż mnie kochasz i potrzebujesz! – oświadczył pewnym głosem.
Co za bezczelny,
namolny typek.
– Wynocha! –
wrzasnęłam, odzyskując tupet. A potem już tylko chwytałam to, co miałam pod
ręką. Ostania rzecz, jakaś szklana figurka uderzyła już o zamknięte drzwi, za
którymi schował się Piotr.
Zostałam sama, dysząc z
wściekłości.
Co za tupet! Co za
chamska gadka. Kochanie? Już ja mu dam kochanie, gdy tylko wrócę do domu!
Miałam w końcu jeszcze tę fotkę z Piotrem i czerwoną kokardką…
A Artur? Jeśli myśli,
że zjawię się u niego, błagalnie prosząc o odrobinę uwagi czy wytłumaczenia, to
grubo się myli. Nie dam mu tej satysfakcji!
Chociaż…
Chętnie bym tak
zrobiła. Ale pojawiła się we mnie dziwna nieśmiałość, strach, że naprawdę
jestem mu obojętna. I po raz pierwszy wolałam żyć złudną nadzieją niż od razu
łamać sobie serce na drobniutkie kawałeczki.
Artura spotkałam, gdy
udałam się na plażę. Ponieważ był to ośrodek położony z dala od zaludnionych
miejsc, nie mieliśmy zbyt licznego towarzystwa.
Siedział na pisaku,
wpatrzony w horyzont, znacznie bardziej czysty i znów ogolony.
Usiadłam obok.
– Hej.
– Hej. Co tu
robisz?
– Siedzę obok
ciebie.
– Źle mnie
zrozumiałaś. Co tu robisz sama? Gdzie twój ukochany?
Miałam szaloną ochotę
odpowiedzieć, że tuż obok, ale ugryzłam się w język i milczałam. Głos Artura
był taki obojętny, taki zimny.
– Nie spotkałem
jeszcze kobiety, która na spacer po plaży w raju, zabierałaby ze sobą to –
wskazał na futerał skrzypiec.
– Chciałam sobie
pograć. Nie wiem czy w hotelu można – mruknęłam.
– Zagrasz mi coś?
Skinęłam głową, z nagła
stremowana. Boże! Nie czułam się tak od czasów pierwszego koncertu. Wstałam i
umieściłam na ramieniu instrument, starając się nie zważać na miękkie kolana i
drżące dłonie. Artur wciąż wpatrywał się we mnie nieodgadnionym wzorkiem.
– Co mam zagrać?
– Kompletnie się
na tym nie znam. Wybierz coś.
Uśmiechnęłam się lekko.
Skoro tak…
Już po chwili
wiedziałam, że dokonałam dobrego wyboru. Nie odrywał ode mnie wzroku, w którym
powoli ukazywał się niechętny podziw. A na koniec z zapałem bił brawo.
– Co to było?
– Nie wiem.
Wymyśliłam przed chwilą. Czasami muszę po prostu grać, by pokazać, co siedzi w
mojej duszy.
Wstał i podszedł
bliżej.
– W takim razie
masz piękną duszę Wiktorio – powiedział głębokim głosem, zatapiając we mnie
spojrzenie ciemnych oczu. Dłonią ujął mój podbródek i uniósł go w górę,
zmuszając bym i ja na niego spojrzała. – Bardzo piękną…
Pierwszy raz w życiu
miałam ochotę rzucić za siebie ukochane skrzypki, tylko po to, by znaleźć się w
czyiś ramionach. I to tak przemożną, że chyba bym to zrobiła, gdyby nie ten
głupek Piotr, który nie wiadomo kiedy, pojawił się tuż obok nas.
– Kochanie…
Tym razem nie
wytrzymałam. Przywaliłam mu w ten głupi łeb trzymanym wciąż instrumentem.
– Ile razy mam ci
tłumaczyć bęcwale, że nie mam zamiaru do ciebie wracać! – wrzasnęłam ze
złością. – A jak znów zaczniesz skomleć, to poproszę go – wskazałam palcem na
znieruchomiałego Artura – by cię mocno chwycił, po czym zdejmę ci spodnie i
wsadzę w dupę smyczek! Zrozumiałeś?!
Obaj panowie zastygli
niczym te słupy soli, wpatrując się we mnie wybałuszonymi oczyma. Przy czym w
jednych widziałam wyraźny podziw, w drugich tylko niemy wyrzut i kiełkujący
gniew.
– Ależ z ciebie
kobieta! – powiedział w końcu Artur i zaczął się śmiać. – Chętnie zobaczyłbym
jak rozbijasz na jego głowie ten fortepian.
– Da się zrobić –
odparłam mściwie.
– Jesteś
nieodpowiedzialna i głupia, wybierając tego troglodytę – oznajmił Piotr surowym
tonem.
– Nie jestem
troglodytą. – Artur miał podejrzanie spokojny głos. – Miałaś zdaje się jakiś pomysł
z tym smyczkiem? – zwrócił się do mnie z figlarnym uśmiechem.
– To jest ten
moment, kiedy dajesz nogę i w podskokach umykasz w kierunku hotelu – spojrzałam
wymownie na mojego eks. Chyba zrozumiał, że to nie żarty, bo wciąż nadęty i
godnie urażony, odwrócił się i odszedł.
– Co za bufon. Jak
ja mogłam chcieć za niego wyjść?
– Myślałem, że
wciąż chcesz?
– Wyglądam na
zakochaną?
Nie odpowiedział. Nagle
przestał się uśmiechać.
– Jestem umówiony
na randkę z cudownie piękną brunetką. Pójdę już, bo się spóźnię – machnął mi
ręką na pożegnanie.
To był cios w samo
serce. I nie wiem jak by się to wszystko skończyło, gdy z moich ust nie wymknął
się nieoczekiwany jęk:
– A ja?!
– Co ty? –
odwrócił się, patrząc na mnie bez żadnych emocji.
Poczułam napływające do
oczu łzy. Zagryzłam wargi, by nie rozbeczeć się jak mała dziewczynka, ale nad
resztą nie zdołałam zapanować.
– Nieważne. Idź
sobie już…
Nie podszedł i nie
odpowiedział.
– Nie
pasowalibyśmy do siebie. Na co ci taki troglodyta jak ja?
– Wcale nie
jesteś… – przełknęłam kolejne łzy. Resztę otarłam wierzchem dłoni.
Ponieważ pochyliłam
głowę, nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie bliżej.
– Kochanie…
Przestań płakać i lepiej mnie pocałuj.
W prawej dłoni wciąż
trzymałam smyczek, w lewej skrzypce. Rzuciłam teraz to wszystko na boki, by
tylko znaleźć się w ramionach Artura. Nogami opasałam jego biodra, dłonie
splotłam na karku i całowałam go z taką tęsknotą, z taką pazernością, że chyba
nie miał więcej wątpliwości, co do mych uczuć.
– Będzie nam
ciężko – oznajmił tylko, gdy na chwilę przerwałam. Patrzył mi przy tym w oczy z taką czułością, że na nowo się
rozbeczałam. – Przestań maleńka. Tych łez nie rozumiem.
– Nie musisz. Jak
dojdę do siebie, to mi przejdzie.
– Wiesz, że jesteś
zdrowo pokręcona?
– Wolę słowo
nietuzinkowa – uśmiechnęłam się radośnie i tym razem to ja zaczęłam błądzić
ustami po jego szyi. – I nie ciężko, ale ciekawie.
– O, tak! Ale na
drugi raz, nie całuj się ze swoim byłym tak namiętnie, dobrze?
– Że co? –
spytałam zdumiona, a potem nagle przypomniałam sobie ostatni pocałunek z
Piotrem. – Widziałeś to?!
– Widziałem. I co
miałem pomyśleć?
– Jak już się
podgląda i podsłuchuje, to trzeba to robić porządnie – zbeształam go łagodnie.
– A teraz możesz mnie wziąć w ramiona, zanieść do łózka i kochać tak, że będzie
nas słyszał cały hotel wraz z okolicą!
– Wywalą nas.
– Mamy wprawę w
życiu na łonie natury. Nie marudź.
– Zabierzemy
jeszcze twoje skrzypki.
– Do diabła z
nimi!
Chyba nagle do niego
dotarło, jak bardzo mi na nim zależało.
Pewnie, że więcej nas
dzielił niż łączyło. Ale z jego muskułami i moim tupetem, damy radę każdej
przeciwności.
– Wiesz, że jesteś
moim wymarzonym księciem z bajki? – wyszeptałam mu do ucha, gdy niósł mnie do
hotelu.
– Od samego
początku miałem dziwne przeczucie, że tak się to skończy…
– Serio? Dlaczego?
– Byłaś okropna.
Ale te twoje usta i oczy… Wiedziałem, że będę miał kłopoty.
– To po co tak
usilnie protestowałeś?
– A ty myślisz, że
miałem być ochotę facetem tylko na jedną noc?
Tak. Życie i ludzie
wciąż potrafią zaskakiwać.
Ale to dobrze. Inaczej
byłoby strasznie nudno.
Wróciliśmy do mojego
pokoju i dodam, że na całe szczęście nie wywalono nas z hotelu. Spędziliśmy tam
kilka cudownych dni i nocy, a potem, muszę ze wstydem przyznać, że to ja
uciekłam, gdy Artur zaproponował mi kolejny raz... Nareszcie!
koniec ;-)
Cudne, właśnie takiego opowiadania mi brakowało :D
OdpowiedzUsuńTo chyba nie koniec, prawda? ;>>
opowiadanie świetne choć czuję niedosyt :( czy będzie może kontynuacja?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec ;)
OdpowiedzUsuńSUPER :)
OdpowiedzUsuńJa chce więcej Babeczko proszee
OdpowiedzUsuńDziękuję za niespozianke:) przezabawny tekst. I życze wesołych Świąt Babeczko:) Kasia
OdpowiedzUsuńJestem pierwsza!!!!!! :) super to opowiadanko szybciutko kolejna czesc poprosze ;)
OdpowiedzUsuńJej miało być całe opowiadanie a tu tylko część :-(
OdpowiedzUsuńhmmm... a nie miał być tekst w całości ? zawodzik...
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt, Babeczko :*
Czuję niedosyt :)
OdpowiedzUsuńBędzie kontynuacja? :)))
OdpowiedzUsuńSuper. Mam tylko nadzieję, że opowiadanie nie skończy się na trzmaniu za rączki ;-) pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego.
OdpowiedzUsuńFrania
to już wszystko? nie wierzę! :(
OdpowiedzUsuńsuper!!!!! :) kiedy następna część? :)
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie! A kiedy ciag dalszy?:P
OdpowiedzUsuńSuper:-)Nie mogę się doczekać dalszej części.Wiktoria jesr rewelacyjna:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
K
Zakochalam sie w tym opowiadaniu! *.*
OdpowiedzUsuńK.
Cuuudoowne*.*
OdpowiedzUsuńBoskie! :D Masz świetny styl, nie mogłam oderwać się od tekstu i z niecierpliwością czekam na nowy odcinek :)
OdpowiedzUsuńFajne ;-)
OdpowiedzUsuńA czy będzie jakiś ciąg dalszy tej historii?
Bo jeśli ma się skończyć w tym miejscu to mówię stanowcze NIE ! ;-)
I przy okazji zapytam o ciąg dalszy "Pewnego zimowego..."- kiedy kolejna część?
S.
Wesołych Świąt ;) Babeczko zdradź nam kiedy następna część!
OdpowiedzUsuńJak to, jak to, jaaaaaaaaaak tooo? Już koniec? :( BABECZKO! Jeśli nie brałaś jeszcze pod uwagę tego, to już Ci mówię - koniecznie musisz to kontynuować!! To takie cudowne... :)
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt!!!
Kiedy będzie ciąg. ? :)
OdpowiedzUsuńCzyli Wiktoria uciekla i nie bedzie z Arturem ?:-(
OdpowiedzUsuńMiałam słuszne wrażenie, że niezgrabnie to ujęłam. Raczej był pierwszym facetem, któremu uciekła z łóżka, bo inaczej by ją zajechał ;-) Tak dosadnie mówiąc...
UsuńNo to dobrze bo juz zaczynalam sie martwic ;-)
UsuńPozdrawiam :-*
Cudowne! Czekałam z niecierpliwością na to opowiadanie i się doczekałam. Dziękuję za nie :* Wesołych Świąt Babeczko, naciesz się Mężem :)
OdpowiedzUsuń– Gdyby nie moja miłość do niech – wskazałam skrzypce – to walnęłabym cię nimi zdrowo w głowę.
OdpowiedzUsuńChyba powinno być moja miłość do NICH :)))
Ale opowiadanko super :D
Super i poproszę o więcej
OdpowiedzUsuńJeffrey
Babeczko dziekuje za tak wspaniale opowiadanie!!! super ze takie dlugie bo czytalo sie bardzo przyjemnie a tekst " zdejmę ci spodnie i wsadzę w dupę smyczek" - oplułam monitor ze smiechu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam AD
Swietne jak zwykle. :) mam do Ciebie prośbę. Moglabys coś napisać o dziewczynie, która jest "przy kości", ma kompleksy i zakochała się w chłopaka dla niej niedostepnym? :) pozdrawiam AZ
OdpowiedzUsuńNareszcie mam czas, by zacząć odpisywać na komentarze :-)))
UsuńMogłabym, dlaczego nie. Może zdążę coś skrobnąć na Nowy Rok? Pomysł już mam.
A swoją drogą - ja jestem "przy kości" i nie mam kompleksów. Jak byłam perfekcyjna czyli 90-60-95 to miałam ich znacznie więcej. Ile ja się wtedy "nawciągałam" brzucha, którego tak naprawdę nie było :DDD
Ile razy odchudzałam się, bo waga pokazywała dwa kilo za dużo...
Ech! Człowiek to dziwne stworzenie, które na szczęście czasem mądrzeje z wiekiem ;-)
boskie, uśmiałam się po pachy;) chętnie poczytałabym o dalszych losach tej nietuzinkowej pary
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku
Kasia K.
Siedział na pisaku, wpatrzony w horyzont, znacznie bardziej czysty i znów ogolony, Pewnie, że więcej nas dzielił niż łączyło takie małe literówki -co prawda mnie to nie przeszkadza ale skoro mamy być Twoimi cenzorami :) ale ogół świetny..... kocham Twoje opowiadania
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam wracać do tego opowiadani :) zawsze poprawia mi humor ;)
OdpowiedzUsuńRany Boskie! Kto to czyta? Chyba piętnastolatki z wścikiem. Ale kto to pisze? To jest zasadne pytanie. Szybko uciekam i nigdy nie zajrzę.
OdpowiedzUsuńPisze - ja. Tam z boczku się przedstawiłam ;-) A czytają - różni ludzie. Jedni wracają, drudzy uciekają. Życie. Współczuję tym, którzy tego nie rozumieją, pragnąc jedynie czarno-białej rzeczywistości...
UsuńDroga Babeczko!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że piszesz bardzo fajne opowiadania. Bardzo długo szukałam takich romantycznych historii i nigdzie nie mogłam ich znaleźć. Oczywiście prośba ode mnie jest taka żebyś może pisała bardziej pod kontem" wygranej" czyli że dziewczyna jest mniejsza, młodsza delikatna a zarazem niezależna. Mimo to kocham twoje wypociny!!
P.S. Po przeczytaniu wielu twoich opowiadań stwierdziłam, że gdybym była twoim mężem to uważałabym na ciebie, ponieważ kiedy główna bohaterka sie denerwuje to zawsze czymś rzuca. Mam nadzieje, że twój mąż ma jeszcze wszystkie zęby! ;)
Czekam na kolejne wpisy ;)
Twoja fanka :)
Opowiadanie jest cudowne. Na początku się nie ogarnęłam i omijałam ten wątek szerokim łukiem, sądząc, że to życzenia:-D. Ale kiedyś tak całkiem przypadkiem sobie kliknęłam i zrozumiałam co mnie ominęło:-)).
OdpowiedzUsuńWiesz... Strasznie podobają mi się obrazki, które dobierasz do opowiadań. Z resztą jak dla mnie, to stworzenie tego indeksu to pierwszorzędny pomysł:-))