czwartek, 14 listopada 2013

Kara (I)

     To tylko zapowiedź, co byście mogli sobie poostrzyć zęby i pazurki. A także, aby w ferworze świątecznych przygotowań, nie zapomnieć o babeczkarni :-)))
       Kiedyś, dawno temu, początek był na pokątnych, ale skasowałam go i zmieniłam. Myślę, że będzie dobrą kontynuacją trendu erotyki i s-f. 
      I dla niecierpliwych - "W mojej" będzie jutro. Jakoś nie mogę zabrać się do pisania ;-)

       Kara (I)
1.
Damian z ponurą miną skulił się w kącie ładowni. Był na bosaka, ale pozostawiono mu koszulkę i spodnie. Pod ciemną, połyskującą potem skórą, widać było wyraźnie rysujące się muskuły. Jego jasnoniebieskie oczy były zupełnie bez wyrazu, gdy siedział tak skrępowany, wystawiony na przenikliwy chłód panujący w pomieszczeniu.
Czekał, obojętny na wszystko, aż wreszcie usłyszał metaliczny szczęk otwieranych drzwi. Mężczyzna, który pojawił się, miał przypominający mundur uniform, na kołnierzu dystynkcje sierżanta, a nad daszkiem jego czapki widniała biała obręcz i odznaka 13 pułku sił międzyplanetarnych.
Damian doskonale rozpoznawał te szczegóły. Patrzył i czekał w milczeniu. Sierżant trzymał w jednej ręce fazer laserowy, a drugiej metalową tacę z posiłkiem.
- Śniadanie – powiedział wesoło. – Dziś tylko kawa i kawałek chleba, ale nie chcemy za bardzo cię rozpieszczać.
Damian wziął puszkę z nieoczekiwanie gorącym, parującym w wilgotnym powietrzu napojem. Potem odstawił naczynie, opanowując mdłości, o które przyprawiał go sam jej zapach.
- No tak, oczywiście – roześmiał się sierżant. – Pijasz tylko taką z cukrem i mlekiem. Jaka szkoda. – Potem podszedł bliżej, rozpiął guziki spodni i odlał się na znieruchomiałego więźnia. – Może skosztujesz tego dla odmiany?
Tamten nie mógł się uchylić. Łańcuch owinięty wokół jego kostek i przyspawany na stałe do metalowego słupa, był zbyt krótki. Po prostu siedział w kącie i patrzył bez słowa. Tylko w zmrużonych oczach widać było tajoną furię.
Sierżant kopnął puszkę z kawą i ciemnobrązowa ciecz rozlała się szerokim strumieniem po podłodze, mieszając się z jasnym kolorem moczu. Więzień pochylił głowę, niemal niewidocznie naprężając muskuły.
- Co jest? Jak wrócę, wszystko ma być wylizane do czysta! Zrozumiałeś śmieciu?
Popełnił fatalny błąd podchodząc zbyt blisko i pochylając się. Damian uniósł skrępowane ręce do góry i składając dłonie w specyficzny sposób, wysuniętymi do przodu kostkami środkowych palców uderzył żołnierza w kark, poniżej uszu. Tamten nie zdołał nawet krzyknąć. Z cichym jękiem wywrócił oczy i natychmiast stracił przytomność. Potem upadł, kalecząc sobie twarz.
Błyskawicznie obszukał go, ale nie znalazł upragnionych kluczy. Wciąż pozostawał więźniem, i to w dodatku takim, który przed chwilą brutalnie ogłuszył pilnującego go strażnika. Fazer leżał za daleko, by zdołał po niego sięgnąć.
Cicho zaklął, nasłuchując zbliżających się kroków. Przybywali szybciej niż się tego spodziewał. Z wściekłością szarpnął krępujące go łańcuchy. W tym samym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadło z bronią gotową do strzału kilku żołnierzy. Damian miał zaledwie ułamki sekundy, by skulić się przed nadciągającymi ciosami, zanim rzucili się na niego.
Po chwili leżał twarzą do podłogi, wdychając obrzydliwy smród uryny wymieszany z zapachem kawy. Tym razem ręce miał skute kajdankami na plecach. Ocucony sierżant podszedł i kopnął go w żebra. Nosił ciężkie, solidne buty.
- Ty świnio! Powinni cię byli posłać na krzesło elektryczne!
Miał szczęście, że rozległ się sygnał każący przygotować się załodze do lądowania. Z rozciętej wargi sączyła się krew, twarz opuchła od uderzeń i był pewien, że ma złamane przynajmniej dwa żebra.
No i dotarł do celu…
Bywało, że czasami Damian Mertel zastanawiał się czy życie w ogóle ma jakiś sens. I właśnie teraz zadał sobie to pytanie. Znajdował się daleko od domu, gdzieś w zimnej pustce kosmosu, skazany za przestępstwa, które popełniał z całą świadomością ich okrucieństwa. Nie żałował tego; bardziej martwiło to, iż dał się złapać. Więzienie o zaostrzonym rygorze, na pustkowiu jednego z księżyców Jowisza, było piekłem, które mało kto dał radę przetrwać.
Może dlatego go tam wysłano?
Nienawidził roztrząsać powodów, dla których znalazł się w cuchnącej cudzym moczem ładowni, ranny i skrępowany niczym baran wieziony na rzeź. Uniósł z wysiłkiem głowę i splunął na bok krwią wymieszaną z żółcią. Jak widać jego żołądek postanowił zastrajkować. Z tego co słyszał, zdarzało się to dość często zarówno przy starcie jak i lądowaniu.
Chwilę później pojawili się żołnierze. Jeden złapał go za włosy i siłą postawił na nogi. Potem brutalnie wypchnął za otwarte drzwi i poprowadził wąskimi, dusznymi korytarzami, aż do czegoś, co wyglądało jak hala przylotów.
Niewielka stacja na Kallisto, początkowo była założona jako punkt postojowy dla statków kosmicznych lecących w dalsze partie układu słonecznego. Sprzyjały temu zarówno niski poziom promieniowania i brak aktywności tektonicznej, a w szczególności sąsiedztwo Jowisza i korzyści związane z jego silną grawitacją.
Mijały lata. Powoli pustoszejąca i coraz bardziej zaniedbana baza, traciła na znaczeniu. W końcu stała się zaledwie przyczółkiem wszelkiej maści wyrzutków i poszukiwaczy przygód.
Później nadeszła era podróży międzygalaktycznych i zwiększone zapotrzebowanie na paliwo. Rząd przypomniał sobie o Kallisto i bardzo szybko otwarto tam produkcję bezcennego surowca. Zatrudniono sztab inżynierów, ale jako siłę roboczą postanowiono wykorzystać więźniów. Każdy, który nie został skazany na karę śmierci, trafiał z najbliższym transportem do bazy i, o ile miał dużo szczęścia, wracał po upływie kilkunastu lat. Surowe warunki, ciężka praca i okrucieństwo strażników, niewielu pozwoliło na przeżycie tego piekła.
Wokół widział ślady minionej świetności. Pordzewiałe pęki rur schodziły po podrapanych ścianach, znikając w okrągłych studzienkach. Strop hali płynną linią spływał w dół, przechodząc w tunel korytarza, tak wąskiego, że dwóch ludzi ledwo by się w nim minęło. We wnękach, widniejących po obu stronach pomieszczenia, wznosiły się stosy butli, pojemników i skrzyń, wszystko porzucone w malowniczym nieładzie. Mętne oświetlenie dawały górne lampy, o soczewkowatych kształtach, pokryte ciemnymi kropkami i kurzem. Na podłodze widać było setki śladów butów, odciśniętych w lepkiej, brązowawej cieczy, której niemiła i silna woń, wypełniała powietrze. To sprawiło, że błyskawicznie przypomniał sobie o strajkującym żołądku.
Był jedynym więźniem jakiego transportowano, więc nie oczekiwał zbyt licznego komitetu powitalnego. Czując niewielki podmuch stęchłego powietrza, odruchowo poszukał wzrokiem wylotów wentylacyjnych w podsufitowych kątach. Zdołał zauważyć kilka, kiedy w rurowatym korytarzu rozległy się rytmiczne kroki. Eskortujący go sierżant drgnął nerwowo w oczekiwaniu przybycia przełożonego.
Mężczyzna w jednolitym, czarnym uniformie podszedł do nich, z uwagą przyglądając się Damianowi. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat i nosił okulary w plastikowej oprawce, zupełnie nie licytujące z jego rangą widoczną na naszywkach munduru. Jego towarzysz miał chłopięcy wygląd i sprawiał wrażenie osoby, która często się uśmiechała, ale usta zdradzały ukryte okrucieństwo, podobnie jak zimne spojrzenie oczu.
- Co się stało? Dlaczego ten człowiek tak wygląda?
Sierżant zasalutował.
- Melduję panie komendancie, że więzień podjął próbę ataku na jednego z członków załogi.
- Po pana wyglądzie wnioskuję, kto był celem – kwaśno powiedział tamten. – Nieważne, teraz my przejmujemy cały transport. A on – wskazał na rannego – wymaga opieki lekarza. Jest duży i silny, szkoda czasu na długą rekonwalescencję.
- Doktor Burns jest zajęty. – Jasnowłosy towarzysz komendanta uśmiechnął się uroczo. Nie wiadomo dlaczego, ale Damian poczuł do niego niewytłumaczalną antypatię. „Co za śliski szczur” – pomyślał z odrazą.
- Jest jeszcze doktor Julia. Proszę dopilnować by więzień trafił do niej jak najszybciej i nie pozostał w ambulatorium dłużej niż to konieczne. Ma zlikwidować rany, uzupełnić ubytki, dać kilka zastrzyków i przysłać do mnie.
- Ona nie zajmuje się skazańcami.
- Dziś zrobi wyjątek. – Komendant odwrócił się i ruszył w kierunku luku bagażowego.
W asyście dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy, przemierzał wyludnione korytarze. Tylko z rzadka natykali się na nielicznych mundurowych lub oficerów naukowych. Z pewnością nie było to miejsce tętniące życiem towarzyskim.
W końcu dotarli do ambulatorium. Drzwi otwarły się z cichym szelestem i nieoczekiwanie znalazł się w sterylnie białym pomieszczeniu. Z jednej strony stały połyskujące zimnem metalu, szafki. Z drugiej widoczne były małe, wypukłe okna, z których widać było pustą powierzchnię księżyca i nieco dalej, lśniący ogrom Jowisza. Pod oknami znajdowało się pojedyncze stanowisko do przeprowadzania badań, z całą niezbędną do tego aparaturą, a za nim niewielkie biurko, zawalone stertą papierów.
Zza niego właśnie wstała niewysoka kobieta, w zdumieniu wpatrując się w przybyłych.
- Co się stało? I kto to jest?
- Ma pani jak najszybciej opatrzyć mu rany.
- Ja?
- Rozkaz komendanta. – Żołnierz nawet na moment nie zmienił wyrazu twarzy. Inaczej niż Damian, obserwujący lekarkę z narastającą fascynacją. Dawno już nie spotkał tak pięknej kobiety. Miała na sobie skromną bluzkę i krótką, szarą spódnicę, widoczne spod zapiętego na jeden guzik fartucha. Atramentowo czarne włosy związane były w schludny kok; tylko kilka kosmyków wymknęło się temu ładowi i niedbale opadało na twarz. Oczy, duże i błyszczące, otoczone były firanką tak gęstych i długich rzęs, iż wydawały się nie być dziełem natury. Lekko zadarty nos, nakrapiany złocistymi piegami i wyraziste usta, w kolorze ciemnej wiśni, dopełniały tego obrazu, tworząc fascynującą mieszankę dojrzałej kobiecości i dziecięcej delikatności. Odłożyła na bok ciężkie okulary w ciemnych oprawkach, tak niepasujące do seksownych czarnych szpilek, jeszcze bardziej wysmuklających zgrabne nogi. Albo do sznurka śnieżnobiałych pereł opasujących łabędzią szyję.
- Nie zajmuję się skazańcami – mruknęła. Potem podeszła bliżej, z podejrzliwością przypatrując się muskularnemu, pokrytemu zakrzepłą krwią, mężczyźnie. – Rozkaz? – spytała z powątpiewaniem.
Żołnierz milczał, uznając że udzielił już wystarczających wyjaśnień.
- No dobrze – westchnęła z rezygnacją. – Wy dwaj za drzwi, ty siadaj na krzesło. Bez dyskusji. – Uniosła dłoń, widząc wyraźny sprzeciw wypisany na wszystkich trzech twarzach. – I rozkujcie więźnia, nie zbadam go czy wyleczę jeśli będzie miał na sobie to żelastwo.
Siedząc na wąskim krześle przy małym stoliku zabiegowym, Damian obserwował jak kobieta fachowo przemywa ranę na jego ramieniu.
- Odrobinę środków przeciwbólowych dla poprawy twego humoru. – Wyjęła z szuflady ampułkę i umieściła ją w dozowniku, wstrzykując następnie w jego ramię.
Siedział nieruchomo, myśląc tylko o jej pięknych nogach, o ponętnej pupie, kształtnych piersiach. Po kilkutygodniowym poście był spragniony takiego widoku. I nie tylko tego…
- Musiałeś chyba porządnie się komuś narazić? – Nieznacznie się skrzywił, gdy dotknęła poranionych warg. – Coś jeszcze prócz tego, co widać gołym okiem?
- Żebra – wychrypiał, z ledwością poznając swój głos.
Spojrzała na niego i bez słowa podała kubek z herbatą. Była cudownie chłodna i mocna. Przywarł ustami do naczynia i łapczywie wypił całość. Może nie całkiem pozbył się posmaku krwi i wymiocin, ale nagle poczuł się o niebo lepiej.
- Musisz wstać. Sprawdzę co z nimi.
Pomyślał, że ma niepowtarzalną okazję by się zabawić. Nie wiadomo za ile lat trafi mu się następna? Skoro już trafił do piekła, to postara się, by od samego początku tu pasował.
Odwróciła się, sięgając po jakiś sprzęt leżący na stole tuż obok. Pewnie nawet nie przypuszczała, jakie myśli krążą po jego głowie. Wyglądał na udręczonego, rannego człowieka, któremu choć niechętnie, to udzielała teraz niezbędnej pomocy.
- Cicho! – Zaskoczona drgnęła, gdy chwycił ją w żelazny uścisk ramion i unieruchomiwszy, zatkał dłonią usta, które już otwierała by zawołać o pomoc.
Rozkoszował się słodkim zapachem kobiecego ciała, aksamitną miękkością skóry, każdą wypukłością wyczuwalną pod cienkim materiałem ubrania.
- Nie zrobię ci krzywdy. Musisz tylko współpracować. – Po oczach pełnych złości, poznał że nie będzie to łatwe. No cóż! Nie zajmie mu to zbyt wiele czasu. Już czuł wspaniałą erekcję rozpychającą spodnie. Nawet ból w klatce piersiowej przestał być, aż tak bardzo dokuczliwy.
Ugryzła go w dłoń, ale nieoczekiwanie sprawiło mu to jeszcze większą przyjemność. Roześmiał się, a potem przesunął wargami po zgrabnej szyi. Choć prawie o połowę mniejsza od niego, stawiła zdecydowany opór. W tej sytuacji zabrakło mu pola manewru, jedną ręką zasłaniał jej usta, drugą przytrzymywał, nie mając ani jak rozpiąć spodni, ani zerwać z niej ubrania. Dlatego bez ceregieli odwrócił ją przodem i przycisnąwszy do gładkiej ściany, unieruchomił nadgarstki tuż nad głową. Patrzył teraz wprost w bursztynowe oczy, pełne wściekłości i strachu. Szarpnęła się mocniej, ale nic to nie dało, bo ciężkie, męskie ciało nie dawało ani odrobiny możliwości manewru. Odwróciła głowę, wykrzywiając twarz, bo woń potu i krwi stała się zbyt intensywna.
- Puść mnie padalcu, bo zacznę krzyczeć!
Przez chwilę sprawiał wrażenie, że posłucha. Potem ustami odszukał ciemnoczerwone wargi i jak ogarnięty niezrozumiałym szałem, przywarł do nich z nieposkromionym żarem. Zdusił okrzyk sprzeciwu i brutalnie całował oszołomioną kobietę, nie spodziewającą się tego, by mógł posunąć się, aż tak daleko. Lecz bynajmniej nie zamierzał na tym skończyć…
Wsunął ręce pod obcisłe ubranie, starając nie zważać na wściekłe uderzenia drobnych dłoni. Z całych sił usiłowała odepchnąć go, ale była to przysłowiowa walka z wiatrakami. Rozerwał stawiającą opór spódnicę i bardzo szybko dotarł do kurczowo zaciśniętych ud. Bez trudu wcisnął pomiędzy nie swoją dłoń, dotykając miękkiego wzgórka kobiecości. Jednocześnie drugą ręką silnie ścisnął krągłą pierś, wyczuwając przez cienki materiał twardość sterczącej brodawki.
Był w euforii. Na drugi plan odsunął ewentualne konsekwencje swego czynu. Szczerze mówiąc, gówno go to w tej chwili obchodziło. Dwa palce wsadził pod koronkowy pasek majtek, potem wsunął jeszcze głębiej, aż po samą nasadę zanurzając w zwartej pochwie. Jego ofiara zaczęła się coraz bardziej wyrywać, lecz nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko czysta przyjemność, czerpana z narastającej rozkoszy. Nigdy w życiu nie był tak wściekle podniecony i pewny tego, co robi. Szarpnął zamek spodni, uwalniając gotową do akcji, nabrzmiałą męskość. Teraz wystarczyło tylko lekko ją unieść i nadziać na sterczącego członka.
Kobieta cicho zakwiliła, jakby dopiero teraz zrozumiała grozę sytuacji w jakiej się znalazła. Nie potrafiąc wyswobodzić się z żelaznego uścisku, zaczęła krzyczeć ile sił w płucach. Uderzył ją w twarz otwartą dłonią, ale zrobił to za późno. Chwilę potem poczuł mocny cios w tył głowy i zwalił się nieprzytomny na ziemię, pociągając za sobą swoją niedoszłą ofiarę.

link do części II - klik

18 komentarzy:

  1. Babeczko !!! Do grudnia mam czekac !! Kocham Twoje opowiadania ! Roma

    OdpowiedzUsuń
  2. Babeczko, jakby się dało zmienić pogrubienie czcionki, trochę źle się czyta; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Mmmm super!!!
    Ale nas katujesz - mamy czekac aż tak dlugo???
    Pozdrawiam AD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej super :-) Niemogę się doczekać :-) Pozdrawiam ;-) M.T.

    OdpowiedzUsuń
  5. nie wiem, czy to tylko u mnie, ale nie ma żadnego "ł". Wszędzie tylko "l": odsunąl, poczul...

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie, czytałam już to opowiadanie na pokątnych i bardzo mi się spodobało:)
    Zlituj się i nie każ czekać nam aż do grudnia, bo bardzo jestem ciekawa jak potoczą się losy głównego bohatera:)
    Pozdrawiam gorąco;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Musicie mi wybaczyć, ale kombinuję z wyglądem i źle ustawiłam podstawową czcionkę dla tekstu. Najlepszy jest tradycyjny Times, choć nie wiem czy nie dać większego rozmiaru?

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie czcionki bez zarzutu - zarówno jeśli chodzi o rozmiar tekstu, jak i "ł".
    Opowiadanie mi się podoba (jak zawsze), ale marzy mi się, żeby raz dostać jedno duże całe, a nie podzielone na części. Przecież jak nie wrzucisz "pierwszego odcinka" to my nawet nie będziemy wiedzieć, że coś nowego tworzysz, a tym samym nie będziemy Cię męczyć o kolejne kawałki. I w ten sposób będziesz mogła spokojnie napisać całość, a potem za jednym zamachem ją wrzucić.
    No, taki tylko pomysł do rozważenia :-)
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  9. o teraz zdecydowanie lepiej z tymi czcionkami :) generalnie z tego co mialam na zajeciach z informatyki to standardową czcionką w Polsce, przynajmniej do wszelkich pism jest times new roman 12 i do takiej czcionki nasze oczy są przyzwyczajone:) co do opowiadania to super, myslę że ma potencjał i nie mogę sie doczekac grudnia :D

    OdpowiedzUsuń
  10. A ją na upartego jak to. W końcu będzie z pechowa dziewczyną (głos niezadowolenia)

    OdpowiedzUsuń
  11. Babeczko , co z kolejną częścią W mojej głowie w twoim sercu ??:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, bedzie dzisiaj kolejna część ?:-)

      Usuń
  12. Świetne! Już nie mogę doczekać się grudnia (ale tylko ze względu na Twoje opowiadanie) ;)
    pozdrawiam,
    Aneczka^^

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak tak czekamy na WMGWTS

    OdpowiedzUsuń
  14. a kiedy będzie kolejna cześć w mojej głowie, w twoim...?:D

    OdpowiedzUsuń
  15. Babeczko, czekam na kolejną część "Pechowej..." :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Erotyczna wersja Skazanego na śmierć. ;D uwielbiam Cię czytać. ;) tak przy okazji, jak tylko przeczytałam, że używają fazerów, skojarzyło mi się z Bastianem. Bedzie jego kontynuacja?

    OdpowiedzUsuń
  17. Kiedy można się spodziewać następnej części ? Już połowa stycznia przecież, a dalsza część miała być w grudniu ....

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.