To tylko zapowiedź, co byście mogli sobie poostrzyć zęby i pazurki. A także, aby w ferworze świątecznych przygotowań, nie zapomnieć o babeczkarni :-)))
Kiedyś, dawno temu, początek był na pokątnych, ale skasowałam go i zmieniłam. Myślę, że będzie dobrą kontynuacją trendu erotyki i s-f.
I dla niecierpliwych - "W mojej" będzie jutro. Jakoś nie mogę zabrać się do pisania ;-)
Kara (I)
1.
Damian z ponurą miną skulił się w kącie ładowni. Był na bosaka, ale
pozostawiono mu koszulkę i spodnie. Pod ciemną, połyskującą potem skórą, widać
było wyraźnie rysujące się muskuły. Jego jasnoniebieskie oczy były zupełnie bez
wyrazu, gdy siedział tak skrępowany, wystawiony na przenikliwy chłód panujący w
pomieszczeniu.
Czekał, obojętny na wszystko, aż wreszcie usłyszał metaliczny szczęk
otwieranych drzwi. Mężczyzna, który pojawił się, miał przypominający mundur
uniform, na kołnierzu dystynkcje sierżanta, a nad daszkiem jego czapki widniała
biała obręcz i odznaka 13 pułku sił międzyplanetarnych.
Damian doskonale rozpoznawał te szczegóły. Patrzył i czekał w milczeniu.
Sierżant trzymał w jednej ręce fazer laserowy, a drugiej metalową tacę z
posiłkiem.
- Śniadanie – powiedział wesoło. – Dziś tylko kawa i kawałek chleba, ale
nie chcemy za bardzo cię rozpieszczać.
Damian wziął puszkę z nieoczekiwanie gorącym, parującym w wilgotnym
powietrzu napojem. Potem odstawił naczynie, opanowując mdłości, o które
przyprawiał go sam jej zapach.
- No tak, oczywiście – roześmiał się sierżant. – Pijasz tylko taką z
cukrem i mlekiem. Jaka szkoda. – Potem podszedł bliżej, rozpiął guziki spodni i
odlał się na znieruchomiałego więźnia. – Może skosztujesz tego dla odmiany?
Tamten nie mógł się uchylić. Łańcuch owinięty wokół jego kostek i przyspawany
na stałe do metalowego słupa, był zbyt krótki. Po prostu siedział w kącie i
patrzył bez słowa. Tylko w zmrużonych oczach widać było tajoną furię.
Sierżant kopnął puszkę z kawą i ciemnobrązowa ciecz rozlała się szerokim
strumieniem po podłodze, mieszając się z jasnym kolorem moczu. Więzień pochylił
głowę, niemal niewidocznie naprężając muskuły.
- Co jest? Jak wrócę, wszystko ma być wylizane do czysta! Zrozumiałeś
śmieciu?
Popełnił fatalny błąd podchodząc zbyt blisko i pochylając się. Damian
uniósł skrępowane ręce do góry i składając dłonie w specyficzny sposób,
wysuniętymi do przodu kostkami środkowych palców uderzył żołnierza w kark,
poniżej uszu. Tamten nie zdołał nawet krzyknąć. Z cichym jękiem wywrócił oczy i
natychmiast stracił przytomność. Potem upadł, kalecząc sobie twarz.
Błyskawicznie obszukał go, ale nie znalazł upragnionych kluczy. Wciąż
pozostawał więźniem, i to w dodatku takim, który przed chwilą brutalnie
ogłuszył pilnującego go strażnika. Fazer leżał za daleko, by zdołał po niego sięgnąć.
Cicho zaklął, nasłuchując zbliżających się kroków. Przybywali szybciej niż
się tego spodziewał. Z wściekłością szarpnął krępujące go łańcuchy. W tym samym
momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadło z bronią gotową do
strzału kilku żołnierzy. Damian miał zaledwie ułamki sekundy, by skulić się
przed nadciągającymi ciosami, zanim rzucili się na niego.
Po chwili leżał twarzą do podłogi, wdychając obrzydliwy smród uryny
wymieszany z zapachem kawy. Tym razem ręce miał skute kajdankami na plecach.
Ocucony sierżant podszedł i kopnął go w żebra. Nosił ciężkie, solidne buty.
- Ty świnio! Powinni cię byli posłać na krzesło elektryczne!
Miał szczęście, że rozległ się sygnał każący przygotować się załodze do
lądowania. Z rozciętej wargi sączyła się krew, twarz opuchła od uderzeń i był
pewien, że ma złamane przynajmniej dwa żebra.
No i dotarł do celu…
Bywało, że czasami Damian Mertel zastanawiał się czy życie w ogóle ma
jakiś sens. I właśnie teraz zadał sobie to pytanie. Znajdował się daleko od
domu, gdzieś w zimnej pustce kosmosu, skazany za przestępstwa, które popełniał
z całą świadomością ich okrucieństwa. Nie żałował tego; bardziej martwiło to,
iż dał się złapać. Więzienie o zaostrzonym rygorze, na pustkowiu jednego z
księżyców Jowisza, było piekłem, które mało kto dał radę przetrwać.
Może dlatego go tam wysłano?
Nienawidził roztrząsać powodów, dla których znalazł się w cuchnącej
cudzym moczem ładowni, ranny i skrępowany niczym baran wieziony na rzeź. Uniósł
z wysiłkiem głowę i splunął na bok krwią wymieszaną z żółcią. Jak widać jego
żołądek postanowił zastrajkować. Z tego co słyszał, zdarzało się to dość często
zarówno przy starcie jak i lądowaniu.
Chwilę później pojawili się żołnierze. Jeden złapał go za włosy i siłą
postawił na nogi. Potem brutalnie wypchnął za otwarte drzwi i poprowadził
wąskimi, dusznymi korytarzami, aż do czegoś, co wyglądało jak hala przylotów.
Niewielka stacja na Kallisto, początkowo była założona jako punkt
postojowy dla statków kosmicznych lecących w dalsze partie układu słonecznego.
Sprzyjały temu zarówno niski poziom promieniowania i brak aktywności
tektonicznej, a w szczególności sąsiedztwo Jowisza i korzyści związane z jego
silną grawitacją.
Mijały lata. Powoli pustoszejąca i coraz bardziej zaniedbana baza,
traciła na znaczeniu. W końcu stała się zaledwie przyczółkiem wszelkiej maści
wyrzutków i poszukiwaczy przygód.
Później nadeszła era podróży międzygalaktycznych i zwiększone
zapotrzebowanie na paliwo. Rząd przypomniał sobie o Kallisto i bardzo szybko
otwarto tam produkcję bezcennego surowca. Zatrudniono sztab inżynierów, ale
jako siłę roboczą postanowiono wykorzystać więźniów. Każdy, który nie został
skazany na karę śmierci, trafiał z najbliższym transportem do bazy i, o ile
miał dużo szczęścia, wracał po upływie kilkunastu lat. Surowe warunki, ciężka
praca i okrucieństwo strażników, niewielu pozwoliło na przeżycie tego piekła.
Wokół widział ślady minionej świetności. Pordzewiałe pęki rur schodziły
po podrapanych ścianach, znikając w okrągłych studzienkach. Strop hali płynną
linią spływał w dół, przechodząc w tunel korytarza, tak wąskiego, że dwóch
ludzi ledwo by się w nim minęło. We wnękach, widniejących po obu stronach
pomieszczenia, wznosiły się stosy butli, pojemników i skrzyń, wszystko
porzucone w malowniczym nieładzie. Mętne oświetlenie dawały górne lampy, o
soczewkowatych kształtach, pokryte ciemnymi kropkami i kurzem. Na podłodze
widać było setki śladów butów, odciśniętych w lepkiej, brązowawej cieczy,
której niemiła i silna woń, wypełniała powietrze. To sprawiło, że błyskawicznie
przypomniał sobie o strajkującym żołądku.
Był jedynym więźniem jakiego transportowano, więc nie oczekiwał zbyt
licznego komitetu powitalnego. Czując niewielki podmuch stęchłego powietrza, odruchowo
poszukał wzrokiem wylotów wentylacyjnych w podsufitowych kątach. Zdołał
zauważyć kilka, kiedy w rurowatym korytarzu rozległy się rytmiczne kroki.
Eskortujący go sierżant drgnął nerwowo w oczekiwaniu przybycia przełożonego.
Mężczyzna w jednolitym, czarnym uniformie podszedł do nich, z uwagą przyglądając
się Damianowi. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat i nosił okulary w
plastikowej oprawce, zupełnie nie licytujące z jego rangą widoczną na
naszywkach munduru. Jego towarzysz miał chłopięcy wygląd i sprawiał wrażenie
osoby, która często się uśmiechała, ale usta zdradzały ukryte okrucieństwo,
podobnie jak zimne spojrzenie oczu.
- Co się stało? Dlaczego ten człowiek tak wygląda?
Sierżant zasalutował.
- Melduję panie komendancie, że więzień podjął próbę ataku na jednego z
członków załogi.
- Po pana wyglądzie wnioskuję, kto był celem – kwaśno powiedział tamten.
– Nieważne, teraz my przejmujemy cały transport. A on – wskazał na rannego –
wymaga opieki lekarza. Jest duży i silny, szkoda czasu na długą
rekonwalescencję.
- Doktor Burns jest zajęty. – Jasnowłosy towarzysz komendanta uśmiechnął
się uroczo. Nie wiadomo dlaczego, ale Damian poczuł do niego niewytłumaczalną
antypatię. „Co za śliski szczur” – pomyślał z odrazą.
- Jest jeszcze doktor Julia. Proszę dopilnować by więzień trafił do niej
jak najszybciej i nie pozostał w ambulatorium dłużej niż to konieczne. Ma
zlikwidować rany, uzupełnić ubytki, dać kilka zastrzyków i przysłać do mnie.
- Ona nie zajmuje się skazańcami.
- Dziś zrobi wyjątek. – Komendant odwrócił się i ruszył w kierunku luku
bagażowego.
W asyście dwóch uzbrojonych po zęby żołnierzy, przemierzał wyludnione
korytarze. Tylko z rzadka natykali się na nielicznych mundurowych lub oficerów
naukowych. Z pewnością nie było to miejsce tętniące życiem towarzyskim.
W końcu dotarli do ambulatorium. Drzwi otwarły się z cichym szelestem i
nieoczekiwanie znalazł się w sterylnie białym pomieszczeniu. Z jednej strony
stały połyskujące zimnem metalu, szafki. Z drugiej widoczne były małe, wypukłe
okna, z których widać było pustą powierzchnię księżyca i nieco dalej, lśniący
ogrom Jowisza. Pod oknami znajdowało się pojedyncze stanowisko do
przeprowadzania badań, z całą niezbędną do tego aparaturą, a za nim niewielkie
biurko, zawalone stertą papierów.
Zza niego właśnie wstała niewysoka kobieta, w zdumieniu wpatrując się w
przybyłych.
- Co się stało? I kto to jest?
- Ma pani jak najszybciej opatrzyć mu rany.
- Ja?
- Rozkaz komendanta. – Żołnierz nawet na moment nie zmienił wyrazu
twarzy. Inaczej niż Damian, obserwujący lekarkę z narastającą fascynacją. Dawno
już nie spotkał tak pięknej kobiety. Miała na sobie skromną bluzkę i krótką,
szarą spódnicę, widoczne spod zapiętego na jeden guzik fartucha. Atramentowo
czarne włosy związane były w schludny kok; tylko kilka kosmyków wymknęło się
temu ładowi i niedbale opadało na twarz. Oczy, duże i błyszczące, otoczone były
firanką tak gęstych i długich rzęs, iż wydawały się nie być dziełem natury. Lekko
zadarty nos, nakrapiany złocistymi piegami i wyraziste usta, w kolorze ciemnej
wiśni, dopełniały tego obrazu, tworząc fascynującą mieszankę dojrzałej
kobiecości i dziecięcej delikatności. Odłożyła na bok ciężkie okulary w
ciemnych oprawkach, tak niepasujące do seksownych czarnych szpilek, jeszcze
bardziej wysmuklających zgrabne nogi. Albo do sznurka śnieżnobiałych pereł
opasujących łabędzią szyję.
- Nie zajmuję się skazańcami – mruknęła. Potem podeszła bliżej, z
podejrzliwością przypatrując się muskularnemu, pokrytemu zakrzepłą krwią,
mężczyźnie. – Rozkaz? – spytała z powątpiewaniem.
Żołnierz milczał, uznając że udzielił już wystarczających wyjaśnień.
- No dobrze – westchnęła z rezygnacją. – Wy dwaj za drzwi, ty siadaj na
krzesło. Bez dyskusji. – Uniosła dłoń, widząc wyraźny sprzeciw wypisany na
wszystkich trzech twarzach. – I rozkujcie więźnia, nie zbadam go czy wyleczę jeśli
będzie miał na sobie to żelastwo.
Siedząc na wąskim krześle przy małym stoliku zabiegowym, Damian obserwował
jak kobieta fachowo przemywa ranę na jego ramieniu.
- Odrobinę środków przeciwbólowych dla poprawy twego humoru. – Wyjęła z
szuflady ampułkę i umieściła ją w dozowniku, wstrzykując następnie w jego
ramię.
Siedział nieruchomo, myśląc tylko o jej pięknych nogach, o ponętnej
pupie, kształtnych piersiach. Po kilkutygodniowym poście był spragniony takiego
widoku. I nie tylko tego…
- Musiałeś chyba porządnie się komuś narazić? – Nieznacznie się skrzywił,
gdy dotknęła poranionych warg. – Coś jeszcze prócz tego, co widać gołym okiem?
- Żebra – wychrypiał, z ledwością poznając swój głos.
Spojrzała na niego i bez słowa podała kubek z herbatą. Była cudownie
chłodna i mocna. Przywarł ustami do naczynia i łapczywie wypił całość. Może nie
całkiem pozbył się posmaku krwi i wymiocin, ale nagle poczuł się o niebo
lepiej.
- Musisz wstać. Sprawdzę co z nimi.
Pomyślał, że ma niepowtarzalną okazję by się zabawić. Nie wiadomo za ile
lat trafi mu się następna? Skoro już trafił do piekła, to postara się, by od
samego początku tu pasował.
Odwróciła się, sięgając po jakiś sprzęt leżący na stole tuż obok. Pewnie
nawet nie przypuszczała, jakie myśli krążą po jego głowie. Wyglądał na
udręczonego, rannego człowieka, któremu choć niechętnie, to udzielała teraz
niezbędnej pomocy.
- Cicho! – Zaskoczona drgnęła, gdy chwycił ją w żelazny uścisk ramion i
unieruchomiwszy, zatkał dłonią usta, które już otwierała by zawołać o pomoc.
Rozkoszował się słodkim zapachem kobiecego ciała, aksamitną miękkością
skóry, każdą wypukłością wyczuwalną pod cienkim materiałem ubrania.
- Nie zrobię ci krzywdy. Musisz tylko współpracować. – Po oczach pełnych
złości, poznał że nie będzie to łatwe. No cóż! Nie zajmie mu to zbyt wiele
czasu. Już czuł wspaniałą erekcję rozpychającą spodnie. Nawet ból w klatce
piersiowej przestał być, aż tak bardzo dokuczliwy.
Ugryzła go w dłoń, ale nieoczekiwanie sprawiło mu to jeszcze większą
przyjemność. Roześmiał się, a potem przesunął wargami po zgrabnej szyi. Choć
prawie o połowę mniejsza od niego, stawiła zdecydowany opór. W tej sytuacji
zabrakło mu pola manewru, jedną ręką zasłaniał jej usta, drugą przytrzymywał,
nie mając ani jak rozpiąć spodni, ani zerwać z niej ubrania. Dlatego bez
ceregieli odwrócił ją przodem i przycisnąwszy do gładkiej ściany, unieruchomił
nadgarstki tuż nad głową. Patrzył teraz wprost w bursztynowe oczy, pełne
wściekłości i strachu. Szarpnęła się mocniej, ale nic to nie dało, bo ciężkie,
męskie ciało nie dawało ani odrobiny możliwości manewru. Odwróciła głowę, wykrzywiając
twarz, bo woń potu i krwi stała się zbyt intensywna.
- Puść mnie padalcu, bo zacznę krzyczeć!
Przez chwilę sprawiał wrażenie, że posłucha. Potem ustami odszukał
ciemnoczerwone wargi i jak ogarnięty niezrozumiałym szałem, przywarł do nich z
nieposkromionym żarem. Zdusił okrzyk sprzeciwu i brutalnie całował oszołomioną
kobietę, nie spodziewającą się tego, by mógł posunąć się, aż tak daleko. Lecz
bynajmniej nie zamierzał na tym skończyć…
Wsunął ręce pod obcisłe ubranie, starając nie zważać na wściekłe
uderzenia drobnych dłoni. Z całych sił usiłowała odepchnąć go, ale była to
przysłowiowa walka z wiatrakami. Rozerwał stawiającą opór spódnicę i bardzo szybko
dotarł do kurczowo zaciśniętych ud. Bez trudu wcisnął pomiędzy nie swoją dłoń, dotykając
miękkiego wzgórka kobiecości. Jednocześnie drugą ręką silnie ścisnął krągłą
pierś, wyczuwając przez cienki materiał twardość sterczącej brodawki.
Był w euforii. Na drugi plan odsunął ewentualne konsekwencje swego czynu.
Szczerze mówiąc, gówno go to w tej chwili obchodziło. Dwa palce wsadził pod
koronkowy pasek majtek, potem wsunął jeszcze głębiej, aż po samą nasadę zanurzając
w zwartej pochwie. Jego ofiara zaczęła się coraz bardziej wyrywać, lecz nie
miało to dla niego najmniejszego znaczenia. Liczyła się tylko czysta
przyjemność, czerpana z narastającej rozkoszy. Nigdy w życiu nie był tak
wściekle podniecony i pewny tego, co robi. Szarpnął zamek spodni, uwalniając
gotową do akcji, nabrzmiałą męskość. Teraz wystarczyło tylko lekko ją unieść i
nadziać na sterczącego członka.
Kobieta cicho zakwiliła, jakby dopiero teraz zrozumiała grozę sytuacji w
jakiej się znalazła. Nie potrafiąc wyswobodzić się z żelaznego uścisku, zaczęła
krzyczeć ile sił w płucach. Uderzył ją w twarz otwartą dłonią, ale zrobił to za
późno. Chwilę potem poczuł mocny cios w tył głowy i zwalił się nieprzytomny na
ziemię, pociągając za sobą swoją niedoszłą ofiarę.
link do części II - klik
link do części II - klik
Babeczko !!! Do grudnia mam czekac !! Kocham Twoje opowiadania ! Roma
OdpowiedzUsuńBabeczko, jakby się dało zmienić pogrubienie czcionki, trochę źle się czyta; )
OdpowiedzUsuńMmmm super!!!
OdpowiedzUsuńAle nas katujesz - mamy czekac aż tak dlugo???
Pozdrawiam AD
Jej super :-) Niemogę się doczekać :-) Pozdrawiam ;-) M.T.
OdpowiedzUsuńnie wiem, czy to tylko u mnie, ale nie ma żadnego "ł". Wszędzie tylko "l": odsunąl, poczul...
OdpowiedzUsuńFaktycznie, czytałam już to opowiadanie na pokątnych i bardzo mi się spodobało:)
OdpowiedzUsuńZlituj się i nie każ czekać nam aż do grudnia, bo bardzo jestem ciekawa jak potoczą się losy głównego bohatera:)
Pozdrawiam gorąco;-)
Musicie mi wybaczyć, ale kombinuję z wyglądem i źle ustawiłam podstawową czcionkę dla tekstu. Najlepszy jest tradycyjny Times, choć nie wiem czy nie dać większego rozmiaru?
OdpowiedzUsuńU mnie czcionki bez zarzutu - zarówno jeśli chodzi o rozmiar tekstu, jak i "ł".
OdpowiedzUsuńOpowiadanie mi się podoba (jak zawsze), ale marzy mi się, żeby raz dostać jedno duże całe, a nie podzielone na części. Przecież jak nie wrzucisz "pierwszego odcinka" to my nawet nie będziemy wiedzieć, że coś nowego tworzysz, a tym samym nie będziemy Cię męczyć o kolejne kawałki. I w ten sposób będziesz mogła spokojnie napisać całość, a potem za jednym zamachem ją wrzucić.
No, taki tylko pomysł do rozważenia :-)
Pozdrawiam
Ania
o teraz zdecydowanie lepiej z tymi czcionkami :) generalnie z tego co mialam na zajeciach z informatyki to standardową czcionką w Polsce, przynajmniej do wszelkich pism jest times new roman 12 i do takiej czcionki nasze oczy są przyzwyczajone:) co do opowiadania to super, myslę że ma potencjał i nie mogę sie doczekac grudnia :D
OdpowiedzUsuńA ją na upartego jak to. W końcu będzie z pechowa dziewczyną (głos niezadowolenia)
OdpowiedzUsuńBabeczko , co z kolejną częścią W mojej głowie w twoim sercu ??:)
OdpowiedzUsuńNo właśnie, bedzie dzisiaj kolejna część ?:-)
UsuńŚwietne! Już nie mogę doczekać się grudnia (ale tylko ze względu na Twoje opowiadanie) ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Aneczka^^
Tak tak czekamy na WMGWTS
OdpowiedzUsuńa kiedy będzie kolejna cześć w mojej głowie, w twoim...?:D
OdpowiedzUsuńBabeczko, czekam na kolejną część "Pechowej..." :)
OdpowiedzUsuńErotyczna wersja Skazanego na śmierć. ;D uwielbiam Cię czytać. ;) tak przy okazji, jak tylko przeczytałam, że używają fazerów, skojarzyło mi się z Bastianem. Bedzie jego kontynuacja?
OdpowiedzUsuńKiedy można się spodziewać następnej części ? Już połowa stycznia przecież, a dalsza część miała być w grudniu ....
OdpowiedzUsuń