Nie łatwo być mamą sześcioletniego smyka, zwłaszcza gdy ten smyk uczęszcza do dwóch szkół, jedna do południa, druga po południu. Nawet choroba nie zwalnia z obowiązków...
Ale udało mi się przepisać znaczną część tekstu. Co prawda miał być w całości, ale jestem zmuszona rozłożyć go na dwa posty. Drugi będzie jutro, jak tylko przepiszę końcówkę.
Lubię podsumowania... Zwłaszcza, gdy jest co podsumowywać ;-)
Ale udało mi się przepisać znaczną część tekstu. Co prawda miał być w całości, ale jestem zmuszona rozłożyć go na dwa posty. Drugi będzie jutro, jak tylko przepiszę końcówkę.
Lubię podsumowania... Zwłaszcza, gdy jest co podsumowywać ;-)
Poniżej kilka faktów liczbowych, a na zakończenie deser.
Smacznego!!!
Od
dnia 10 czerwca, czyli od chwili gdy zamieściłam pierwszy wpis na
blogu, licznik zanotował 141.574 (nie licząc moich wejść, bo te mam
wyłączone). Najwięcej wizyt było w dniu 4 września - 6270.
Ogółem
komentarzy - 820, w tym jakaś część to moje odpowiedzi, ale wierzcie,
nie chce mi się liczyć ;) Zamieszczonych postów - 94.
Na facebooku polubiły mnie 46 osoby. Obserwatorów google - 15.
Mówiłam, że będzie krótko :)))
A teraz zapraszam na deserek..................
Krewny (I)
W wieku lat siedmiu,
postanowiłam, że nie będę damą. Kiedy miałam lat siedemnaście, byłam już tego
pewna. Mając dwadzieścia siedem stało się dla mnie jasne, że mogę zostać kim
chcę, bo i tak nikogo to nie obchodzi.
Pochodziłam ze
znakomitej rodziny, o doskonałym drzewie genealogicznym i bardzo, ale to bardzo
skromnym majątku. Właściwie ograniczał się on do zaledwie małej chałupki,
udającej pański dworek, kilku drobnych klejnotów oraz trzech portretów
walecznych przodków.
To było tak niewiele,
że pomimo swej oszałamiającej urody, nie zdołałam znaleźć męża. Zresztą, chyba
nigdy tego nie pragnęłam. Co prawda wraz z upływającym czasem, coraz bardziej
tęskniłam do męskiego towarzystwa, do tego, co mogło wydarzyć pomiędzy dwojgiem
ludzi. Ale nawet ja nie wiedziałam, czy przypadkiem nie chodzi o tę bardziej
cielesną stronę miłości. Zresztą powoli miałam dość zaspokajania samej siebie i
podglądania służby z zazdrością graniczącą z obłędem.
Pragnęłam seksu, choć
nie powinnam była nawet znać znaczenie tego słowa. Ale dawno już nauczyłam się
nie udawać przed samą sobą. Bo po co? Spętana konwenansami, tysiącem tego co
wypada, a co nie, miałam tylko jedno miejsce, gdzie mogłam być wolna.
To była moja dusza,
moje marzenia.
Kiedy skończyłam
trzydziesty rok życia, zmarła jedyna bliska mi osoba. Moja matka.
Miałam do wyboru – albo
zostać wyrzucona na bruk, zabierając ze sobą przykurzoną walizkę i te trzy
nieszczęsne portrety przodków, albo też udać się w łaskę do dalekiego krewnego.
Moi rodzice nigdy nie
utrzymywali z nim kontaktu. Mówili niewiele, a to co zdołałam usłyszeć,
przepojone było strachem i powściągliwością. Kiedyś spytałam wprost o co w tym
wszystkim chodzi, skąd te całe przerażenie, ale szybko zostałam zbesztana za
bezczelność.
I na tym poprzestałam,
czując że niczego się nie dowiem.
Jednak pomimo tego, że
oficjalne drogi były zamknięte, ja miałam inne sposoby.
Podsłuchiwałam.
Pewnie gdyby moja
dystyngowana matka się o tym dowiedziała, zemdlałaby pod wpływem szoku. Ale na
szczęście nigdy nie dałam się złapać.
Krewny miał na imię
Krystian, mieszkał kilka dni drogi od nas, w ponurym zamczysku, otoczonym złą
sławą. Niestety nie dowiedziałam się, na czym polegała ta zła sława.
Był zgorzkniałym,
zepsutym do szpiku kości mężczyzną, na dodatek upiornie bogatym. To ostatnie
najwyraźniej złościło moich rodziców, którym los poskąpił majątku, a za to
obdarował nieposłuszną, swawolną córką.
Wieczorem, siedząc
przed lustrem, zastanawiałam się czego dotyczy zepsucie owego Krystiana. Wyobraźnia
podsunęła mi mgliste obrazy, i poczułam jak moje policzki czerwienieją, a
pomiędzy uda napływa dobrze znana wilgoć.
Lustro było
prawdomówne. W nikłym blasku świecy i nieco mocniejszym świetle kominka,
ukazała się niewielka twarzyczka w kształcie serca, otoczona całą masą
złotorudych loków, w której lśniły podnieceniem ogromne zielone oczy i
uśmiechały się szerokie, wyraziste usta.
Może i byłam piękna,
ale także i strasznie samotna. Uroda nie dała mi możliwości zdobycia miłości,
nie zagwarantowała szczęścia. Za mną było wiele smutnych nocy, przede mną tyle
szarych, nudnych dni.
Podniecenie ulotniło
się. Pozostała tylko skazana na samotność kobieta.
***
Siedziałam w
podniszczonym powozie, wciśnięta pomiędzy niepozorną kobiecinę, a jakimś
zażywnym jegomościem, który całą drogę drzemał, niemiłosiernie sapiąc.
Byłam zmęczona, głodna
i bolało mnie całe ciało, ze szczególnym uwzględnieniem części, na której
siedziałam. Z utęsknieniem wypatrywałam upragnionego celu.
Ale kiedy wysiadłam na
końcu swej, jak mniemałam, drogi, zamiast ulgi poczułam tylko rozgoryczenie i
złość. Był późny wieczór, zaczęło padać, a na mnie nikt nie czekał. Żaden
powóz, żadna służba, dosłownie nikt. Miasteczko w strugach deszczu wyglądało niczym
wymarłe.
Ze stęknięciem
podniosłam walizkę i spytawszy się przypadkowej osobie o drogę, ruszyłam we
wskazanym kierunku. Pewnie gdybym nie była tak zmęczona, zastanowiłaby mnie
trwoga rysująca się na twarzy zagadniętego mężczyzny. Nawet wydawało mi się, iż
ukradkiem się przeżegnał.
Pięłam się w górę, po
wąskiej brukowanej uliczce, dzielnie walcząc ze zmęczeniem i osłabieniem. W
końcu, w gasnącym świetle dnia ukazała się moim oczom, niezwykła budowla.
Zamek, bo z pewnością był to zamek, zbudowany z ciemnoszarych kamieni, z całą
masą strzelistych wieżyczek i zacienionych krużganków, bardziej przypominał siedzibę
samego diabła niż hrabiowską posiadłość.
Ale może wpływ na mój
sposób postrzegania miała późna pora dnia i zmęczenie? Nieważne. Miałam jedynie
ochotę zsunąć z obolałych stóp przemoczone buty, a później położyć się w
pachnącej świeżością pościeli.
Co prawda odpowiedź na
moją prośbę była dość chłodna i zwięzła, zaledwie jedno krótkie zdanie:
„Zgadzam się. Możesz przyjechać”, ale czego miałam się obawiać?
Hrabia Krystian jawił
mi się jako zreumatyzowany, ekscentryczny staruszek, który nie przejmował się
tym, co mówią o nim ludzie i dlatego został wyklęty z towarzystwa i odsunął się
od rodziny. Może dlatego nie umiałam się bać?
Drżąc, załomotałam w solidnie
wyglądające drzwi. Było to wejście dla służby, ale nie miałam siły pójść dookoła,
by zjawić się jak należy, od frontu.
Dwukrotnie musiałam
powtórzyć, coraz bardziej zdesperowana, przerażona widmem powrotu do miasteczka
w tych wszechobecnych ciemnościach, podczas szalejącej ulewy.
A zamkowych okien nie
rozjaśniało ani jedno światełko.
W końcu dał się słyszeć
ponury zgrzyt otwieranych zasuw, a drzwi się uchyliły i ukazała się blada,
pociągła twarz starszej kobiety.
– Witam –
powiedziałam drżącym głosem. O mało co, siłą nie wdarłam się do środka. –
Jestem Kira, baronówna Podhorecka i gość hrabiego Krystiana. Nie wiem, co się
stało, ale nikt nie zjawił się po mnie w miasteczku, gdy wysiadłam z dyliżansu.
Kobieta bez słowa,
czyniąc zaledwie niemal niewidoczny gest, zaprosiła mnie do środka. Dopiero
kiedy zamknęły się za mną drzwi, odezwała się spokojnym, przytłumionym głosem.
– Spodziewaliśmy
się panienki jutro. Dlatego nie wysłano powozu.
– No tak –
uśmiechnęłam się blado. Chyba zauważyła moje słabe samopoczucie i ogólnie złą
kondycję, bo wyjęła mi ze zdrętwiałej dłoni walizkę i ująwszy za ramię,
poprowadziła w głąb domu.
– Pójdziemy teraz
do pokoju panienki. Zaraz przyniosę gorące mleko i jakąś kanapkę.
Migotliwy płomień
świecy z ledwością oświetlał podłogę pod naszymi stopami i kamienny, pusty
korytarz. Jego sufit ginął gdzieś w mroku nad naszymi głowami, mijałyśmy
dziesiątki ciężkich, pociemniałych ze starości drzwi, aż w końcu zatrzymałyśmy
się przed jednymi z nich.
Pokój był niewielki,
skromnie umeblowany – zaledwie łoże z baldachimem, szafa, fotel z malutkim
stolikiem stojący tuż przed ogromnym kominkiem
Ale najważniejsze było
to, że po chwili rozjaśnił go słaby blask rozpalonego ognia, że łóżko kusiło
miękkością i świeżym zapachem gładkich pościeli.
Godzinę później
leżałam, przykryta aż po brodę puszystą pierzyną, z zadumą wpatrując się w
dogasający płomień. Za oknami wył wiatr, niczym cały zastęp potępionych dusz, a
ja po prostu zasnęłam, zmęczona jak nigdy w życiu.
Ranek nie powitał mnie
ani słońcem, ani błękitem nieba. Było szaro, pochmurno i wciąż niesamowicie
wietrznie. Blada, chuda służąca przyniosła mi tacę z jedzeniem i suchym tonem
powiadomiła, że jestem oczekiwana w salonie za dwie godziny.
Wyszła, zanim zdążyłam
się spytać, gdzie ów salon się znajduje.
Jedząc, rozglądałam się
dookoła. A więc to tutaj będę mieszkała przez następne lata, a może i nawet do
samej śmierci? Nie podobały mi się ani kamienne, zimne ściany, ani powieszone
na niech gobeliny, na których przedstawiono krwawe sceny polowań. Okno było
wąskie, strzeliste, kominek poczerniały ze starości, a nad nim wisiał portret
wyjątkowo brzydkiej matrony, o surowym, przewiercającym mnie na wylot
spojrzeniu. Nieliczne meble nie poprawiały nastroju, dodatkowo potęgując
wrażenie pustki i samotności. Podłoga, ze starych skrzypiących desek, nie była
przykryta najmniejszym nawet dywanikiem.
Westchnęłam. Tak
naprawdę nie miałam prawa narzekać, choć gdzieś w duchu postanowiłam poprosić
hrabiego o zgodę na drobne zmiany.
Moja walizka stała
nierozpakowana tuż obok szafy. Obok leżał wciąż zamknięty kufer, który
przysłałam do zamku wcześniej, spakowawszy w niego swój skromny dobytek.
Wybór sukienek,
zwłaszcza teraz w żałobie, miałam niewielki. Jedna codzienna czarna, jedna
odświętna. Różniły się jedynie stopniem zużycia. Obie skromne, bez ozdób, z
półokrągłym kołnierzykiem i prostymi rękawami oraz spódnicą.
Ilość ubrań pod spodem
ograniczyłam do minimum. Nie cierpiałam gorsetów i pantalonów, a moja matka
choć nie zgadzała się ze mną, to na koniec nie miała już sił na protesty.
Włosy upięłam na czubku
głowy, pilnując, by ani jeden kosmyk nie umknął temu ładowi.
Po czym odetchnęłam i
udałam się na poszukiwania salonu.
Zaraz za drzwiami
natknęłam się na kobietę, która wczoraj wpuściła mnie do zamku.
– Witam panienkę.
Hrabia oczekuje w salonie.
– Wiem. Ale nie
mam pojęcia jak tam trafić.
– Proszę za mną.
Jestem Józefina, ochmistrzyni.
Skłoniła się ponownie i
ruszyła w głąb korytarza. Mój pokój był umiejscowiony na jednym z jego końców.
Mijałyśmy dziesiątki poczerniałych ze starości, solidnych dębowych drzwi, chyba
setki różnej wielkości portretów, z których patrzyły na mnie surowe twarze
dawno zmarłych ludzi, aż w końcu doszłyśmy do celu.
Do salonu weszłam ze
skromnie spuszczonym wzrokiem. Dygnęłam i dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć
przed siebie.
Ta komnata porażała
swym ogromem i chłodem bijącym z każdego kąta. Kominek był pięciokrotnie
większy, od tego z mego pokoju, a przed nim stało kilka foteli, w kolorze
krwistego wina.
Mężczyzna, który wstał
i zbliżał się ku mnie, dokładnie odzwierciedlał moje wyobrażenia na temat
wyglądu nieznanego krewniaka. Był wysoki, siwy i dystyngowany. Miał
pomarszczoną cerę, surowe bladoniebieskie oczy i chyba ze sto lat. Nie podobał
mi się wyraz jego twarzy, lekko lubieżny, rozegrany wzrok, którym mierzył mnie
niczym wystawową klacz na targu.
No cóż. Pierwsze
wrażenie nie było zbyt korzystne. Aż wzdrygnęłam się na myśl, że będę skazana
na jego towarzystwo na bliżej nieokreślony czas. Jednak zasady dobrego
wychowania, wpajane we mnie od urodzenia, nie pozwoliły mi na okazanie
jakichkolwiek emocji.
– Pani, twoja
uroda jest doprawdy zaskakująca – sztywno pokłonił się tuż przede mną. – I dodam,
że także oszałamiająca.
Lekko się uśmiechnęłam,
bo faktycznie wyglądał na stropionego moim widokiem. Widocznie nie spodziewał
się tego po trzydziestoletniej starej pannie.
– Chciałabym po
pierwsze złożyć moje najszczersze podziękowania za przyjęcie mnie pod swój
dach…
Machnął ręką, jakby
chciał powiedzieć, że nie ma o czym mówić.
– To nie mnie
musisz pani dziękować. Hrabia stoi za twymi plecami.
Zamarłam zdumiona, a
potem szybko się odwróciłam. Jednak pomimo szczerych chęci nie zdołałam wykonać
żadnego innego ruchu.
Tuż przy drzwiach,
którymi weszłam, stał wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna. Miał ciemne, krótko
przycięte włosy i przenikliwe czarne oczy, o kłującym, ostrym spojrzeniu. Ale
twarz… O mało nie krzyknęłam, czując jak strach bierze mnie w obezwładniające
władanie.
Jedna połowa była
całkiem normalna, o wysokich kościach policzkowych i smagłej skórze. Druga zaś
wykrzywiła się niczym pod wpływem jakiegoś ogromnego szoku, naciągając skórę do
granic możliwości. Od ucha, przez cały policzek, aż do kącika ust biegła
czerwona blizna, poszarpana na brzegach. Cała reszta była poorana długimi
szramami, jakby dziki kot urządził sobie tu szaloną zabawę.
I z pewnością wszystko
można było o nim powiedzieć, prócz tego, że jest zramolałym, ekscentrycznym
staruszkiem.
– Mnie nie podziękujesz?
– odezwał się z ironią, szorstkim, głębokim głosem.
– Czuję się… Czuję
się zaskoczona – wyjąkałam zgodnie z prawdą.
Podszedł bliżej. Ręce
miał skrzyżowane z tyłu pleców, ubranie całe w czerni, skromne i prosto
skrojone, wysokie buty do jazdy konnej. I ten uśmiech na wpół zdeformowanej
twarzy…
Oblizałam spierzchnięte
wargi i położyłam drżące dłonie na brzuchu. To nie był widok, który spodziewałam
się tu zobaczyć.
– Mój przyjaciel hrabia
Edward – wskazał na siwego mężczyznę, przyglądającemu się nam z ciekawością. –
Ja jestem Krystian. Możesz się zwracać do mnie po imieniu. Muszę przyznać, że
nie tylko ty jesteś zaskoczona. Ja również.
– Chciałam –
odchrząknęłam – chciałam na początek wyrazić moją wdzięczność. Za zaproszenie
mnie tutaj i zapewnienie dachu nad głową.
W jego oczach pokazała
się pogarda. Nie rozumiałam czym sobie na nią zasłużyłam. Minął mnie obojętnie
i zajął miejsce w jednym z foteli.
– Siadaj –
powiedział rozkazująco.
– Ja?
– Kiro! Nie
udawaj, że jesteś nierozgarniętą, niepozorną dziewką.
Bez słowa zajęłam
wskazane miejsce. Edward również usiadł, nie spuszczając ze mnie badawczego
wzroku. Coraz mniej mi się podobał, coraz więcej budził obaw.
– Nie powiem, że
jesteś tu mile widziana. Ale zwróciłaś się do mnie z prośbą, jako do jedynego
żyjącego krewniaka i nie wypadało mi odmówić.
Nic nie rzekłam na tak
jawną bezczelność. On nawet nie próbował ukryć, że jestem dla niego ciężarem. Musiałam
przełknąć kolejną zniewagę.
– Ustalimy więc od
razu pewne zasady. Nie musisz ze mną zasiadać do posiłków. Nie musisz narzucać
swego towarzystwa. Byłbym rad, gdybym nie był zmuszony do utrzymywania
jakichkolwiek rodzinnych stosunków. Tak długo, jak zechcesz tu zostać, masz
zapewniony wikt i opierunek. Do twojej dyspozycji oddaję prawie cały zamek.
Cały, bo z wyjątkiem moich komnat, które mieszczą się w zachodniej wieży. To
jedyne miejsce, do którego wstęp masz kategorycznie zabroniony.
– Rozumiem –
odparłam krótko. Nie było sensu rozwodzić się nad jego słowami. Wyraźnie dawał
do zrozumienia, że jestem tylko obowiązkiem.
– Ach! Jeszcze
jedno – Krystian pochylił się do przodu mierząc mnie wzrokiem całkowicie
pozbawionym emocji. – Jak każda kobieta potrzebujesz z pewnością kilku
drobiazgów, sukien czy czegoś w tym rodzaju. Fundusz na to przekaże ci
gospodyni.
– Czy w tej chwili
moja obecność również jest niepożądana? – spytałam z trudem panując nad
emocjami. Co za bezczelny, arogancki osobnik! Oczywiste było, że jestem na jego
łasce, ale nie musiał okazywać tego z taką pogardą.
– Pani towarzystwo
dodaje blasku temu pochmurnemu dniu – odezwał się nieoczekiwanie nasz milczący
dotąd towarzysz.
– Skoro on chce,
to zostań – Krystianowi najwyraźniej było to obojętne.
Siedziałam sztywno,
beznamiętnie odwzajemniając jego spojrzenie.
Ziewnął i odwrócił
wzrok, jakby znudzony tym nierównym pojedynkiem. Poczułam gorycz w ustach i po
raz pierwszy pożałowałam własnej decyzji. Ale czy miałam inny wybór?
– Moi rodzice
nieczęsto o tobie wspominali. – Zdecydowałam się w końcu na rozpoczęcie
rozmowy.
– Byłem dla nich
diabłem wcielonym. Wampirem, zboczeńcem, wyznawcą szatan i pewnie czymś jeszcze
– wzruszył obojętnie ramionami, ujmując kielich z winem.
Podkusiło mnie by zadać
bezczelne pytanie.
– A jesteś?
– Co jestem? –
znieruchomiał z nagła, zaskoczony.
– Jesteś którymś z
nich?
Edward nagle zaczął się
śmiać.
– Cudowna istota!
Wznieśmy toast za jej odwagę i urodę! – Uniósł w górę swoje naczynie.
– Nie mam ochoty –
Krystian zachmurzył się. – Co byś zrobiła, gdybym był?
Poczułam, że mimowolnie
się uśmiecham.
– Jeśli sądzisz,
że bym uciekła, to jesteś w grubym błędzie. Ale powód tego jest bardzo
prozaiczny – nie mam dokąd.
– Co z tobą jest
nie tak? Powinnaś mieć męża, gromadkę słodkich dziatek i należeć do kilku kółek
różańcowych – powiedział zjadliwym tonem.
– Nie mam posagu,
nie mam pieniędzy, za to mam „krnąbrną duszę”, jak mówiła to moja matka.
– Krnąbrną? A
czymże sobie zasłużyłaś na to określenie?
– Krystianie, daj
spokój. Twoja urocza krewna, z pewnością chciałaby zwiedzić zamek, zaznajomić
się z okolicą.
Spojrzałam z
powątpiewaniem na okno.
– Może kiedy
przestanie padać. – Bałam się, że to właśnie on będzie chciał zostać moim
przewodnikiem. A to nie była kusząca perspektywa. – Teraz panowie wybaczą, wciąż
jestem zmęczona po podróży.
Z tymi słowami
podniosłam się i uprzejmie skinąwszy głową, wyszłam wolnym i dostojnym krokiem.
Miałam nieprzyjemne wrażenie, że oboje obserwują moje odejście z dziwną
zachłannością.
Odetchnęłam z ulgą,
dopiero gdy oparłam się o drzwi własnego pokoju.
Powinnam stąd uciec.
Krzyczała to każda, najdrobniejsza cząsteczka w moim ciele, podpowiadało serce
i dusza. Nie rozumiałam dlaczego, ale uczucie to było niesłychanie silne i
wyraziste w swej wymowie.
Nieznany krewniak
okazał się zupełnie inny niż oczekiwałam. Przerażał mnie, fascynował i budził
wstręt zarazem. Poza tym było coś jeszcze, czego nie umiałam określić, bo było
zbyt mgliste, zbyt niewyraźne. Ale istniało, gdzieś tam daleko na krańcach mego
umysłu, budziło niepokój, strach i obawę, nie pozwalając na skupienie i
odprężenie.
Na wszelki wypadek
postanowiłam dostosować się do jego rad i trzymać się z daleka.
Gospodyni wręczyła mi
po obiedzie sporą sakiewkę o obiecująco brzęczącej zawartości. Oznajmiła również,
że hrabia rozkazał, bym została zawieziona do krawcowej, mieszkającej w
miasteczku u podnóża zamku.
– Ma panienka
przed wszystkim zamówić sobie codzienną garderobę, by, jak się wyraził pan
hrabia, nie paradować w tych zgrzebnych łachach oraz dwie suknie balowe.
– Jestem w żałobie
– powiedziałam z naciskiem.
– Polecenie brzmi
wyraźnie. I żadnych czarnych sukien.
Zacisnęłam zęby. Ale znów
nie miałam wyboru.
W przeciągu kilku
kolejnych, szarych i deszczowych dni, nadeszły zamówione suknie. Przez ten cały
czas nie spotkałam mojego krewniaka. Zresztą większość wolnych chwil
przesiadywałam w bibliotece lub też z wybraną lekturą przed kominkiem.
Zwiedziłam już prawie
cały zamek, wszystkie jego ponure komnaty, każdy krużganek, każdy zakurzony i
zapomniany kąt.
Za wyjątkiem zachodniej
wieży.
Powoli zaczynała
kiełkować we mnie ciekawość.
Ciekawość i dziwna
tęsknota, której źródła czy celu nie umiałam jasno określić.
Dwa tygodnie po mym
przybyciu, zostałam zaproszona do gabinetu, mieszczącego się w zakazanych
rejonach zamku.
Nie rozumiałam dlaczego
z taką starannością wybieram suknię, tak by jak najlepiej podkreślała kolor
mych włosów i oczu, dlaczego nie pogardziłam dotychczas ignorowanym gorsetem i
dlaczego przez godzinę siedziałam przed lustrem, starając się by fryzura była jednocześnie
frywolna i poważna.
Czerwień materiału
podkreśliła przepych moich loków, wijących się w niemal swobodnym upięciu i
spływających po plecach. Doskonały krój znakomicie uwydatnił krągły biust i
wąską talię.
Jeszcze raz okręciłam
się dookoła własnej osi, podziwiając efekt mych starań, a potem udałam się w
kierunku, który dotychczas był mi zakazany.
Wyjąkawszy skromne
powitanie, dygnęłam i podeszłam do stołu. Potem podniosłam wzrok i napotkałam
beznamiętne spojrzenie hrabiego.
Beznamiętne?
Chyba nie. Ale nie był
to też podziw, który spodziewałam się ujrzeć. Raczej gniew. Wyglądało to dość
przerażająco w połączeniu z tą pokiereszowaną i groteskową połową twarzy.
– Wyglądasz jak
kobieta lekkich obyczajów – powiedział z sarkazmem, wskazując mi miejsce przy
stole.
– Myślę, że jest
to krzywdzące stwierdzenie.
– Myśl sobie co
chcesz, ja podsumowuję fakty.
Gdybym była odrobinę
mniej dobrze wychowana, to pokazałabym mu co JA myślę! Ale długoletni trening
zrobił swoje i zacisnąwszy zęby, usiadłam na twardym i majestatycznym krześle.
– Twoja „krnąbrna
dusza” coś mało się buntuje na te słowa – stwierdził drwiąco.
– Dano mi do
zrozumienia, że jestem tu z łaski. Moja „krnąbrna dusza” rozumie, że w każdej
chwili może znaleźć się na bruku.
– A jednak jest w
tobie ogień – mruknął, nalewając do mego kieliszka krwistoczerwonego wina.
Dobrze, że nie mógł
wiedzieć jakim w tej chwili określiłam go epitetem.
– Zawezwałem cię
na obiad, bo musimy omówić coś niezwykle istotnego.
Uniosłam nieznacznie
brwi i ostrożnie skosztowałam trunku. Dopiero teraz zaczęłam rozumieć, że całe
to zamieszanie w moim sercu i umyśle, to właśnie on był jego przyczyną. Obecność
Krystiana powodowała, że cierpła mi skóra i miękły kolana, a serce zaczynało
bić jak szalone. Niezwykłe to były objawy, których nigdy wcześniej nie dane
było mi doświadczyć.
– Myślałam, że
wszystko zostało już powiedziane?
– Niezupełnie.
Chodzi o kwestię twego zamążpójścia.
Zakrztusiłam się winem.
– Zamąż… co?
– Zamążpójścia –
powtórzył ze spokojem, nie zważając na mą reakcję.
– Ale ja nie chcę!
Skrzywił twarz. W jego
wzorku ukazała się stal, jakby w ogóle nie brał pod uwagę mego sprzeciwu.
Nagle przyszło mi do
głowy, że to jego żoną mam zostać. Momentalnie poczułam jak zasycha mi w
gardle, a całe ciało oblewa niezwykły żar.
Z nim? Z nim w jednym
łożu? Te duże silne dłonie, muskularne ramiona, wyraziste usta, pieszczące moją
skórę…
– Uważam, że nie
masz wyboru. Małżeństwo jest dla ciebie doskonałym wyjściem.
Wyobraźnia podsunęła
widok naszych nagich ciał, splecionych w namiętnym uścisku. Niemal poczułam pod
opuszkami palców nierówności jego blizny.
Musiałam wstać i
wzburzona podeszłam do okna. Nie chciałam by domyślił się mych ukrytych
pragnień.
– Nie jestem
gotowa…
– Bzdura! –
przerwał mi brutalnie. – Inne kobiety w twoim wieku mają już córki na wydaniu.
Chcesz do końca swego życia, być na mojej łasce?
– Ale to przecież…
To przecież wiele nie zmieni.
Zmarszczył brwi.
– Dlaczego? Nie
rozumiem?
– Jako twoja żona
również będę się czuła zależna.
– Moja żona??? –
Pierwszy raz widziałam go tak wytrąconego z równowagi.
– Co prawda
miałoby to swoje korzyści – kontynuowałam zamyślona. – Nie myśl sobie, że się
brzydzę ze względu na twój wygląd. Wręcz przeciwnie, to byłoby kuszące… -
urwałam nagle, czując jak się rumienię. Jak zwykle powiedziałam zbyt wiele.
– Kuszące? –
powtórzył niczym echo.
Nagle zerwał się z
miejsca i szybkim krokiem podszedł do mnie. Mimowolnie cofnęłam się, czując za
plecami zimny chłód kamiennej ściany, o który się oparłam.
Chwycił mój podbródek i
uniósł w górę, zmuszając mnie do patrzenia wprost w ciemne, nieprzeniknione
oczy. Choć nie, teraz było widać w nich złość.
– Myślisz, że chcę
cię poślubić? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Tak –
przełknęłam ślinę, bo jego bliskość i dotyk działały na mnie z taką siłą, iż
niemal uginały się pode mną nogi. – Chyba nie?... – straszne podejrzenia
zakiełkowały w mojej duszy.
Jeszcze przez chwilę
przyglądał mi się w bezruchu, choć na jego ustach ukazał się krzywy, pełen
okrucieństwa uśmiech.
– Dlaczego? Ty
masz zbyt mało siły, by zaprotestować, a tutaj nikt nie stanie w twojej
obronie.
Drżałam ze strachu, a
jednocześnie z podniecenia. Napłynęło potężną falą i całkowicie odebrało mi
możliwość sprzeciwu.
To niemożliwe –
pomyślałam w panice. – Niemożliwe, by to było tak szalone, tak nieopisanie
potężne. Przecież ja go w ogóle nie znam! Jest arogancki, zarozumiały i
oszpecony. A jednak pragnę jego dotyku, pragnę poczuć jego wargi na swych!
Nie zdążyłam znaleźć
odpowiedzi. Przycisnął mnie do ściany całym ciałem, wpił się w nabrzmiałe,
gotowe na pocałunki usta. Dłońmi ścisnął nadgarstki, przyszpilając je do muru i
całował jak oszalały, jak wygłodniałe zwierzę.
Oszołomiona nieznanym
dotychczas mi uczuciem, jego potęgą i zniewalającą siłą, nieumiejętnie oddałam
pocałunek. Przymknęłam oczy i pozwoliłam unieść się, aż do nieba, zaprowadzić w
całkiem nowy dla mnie świat, w którym nie było miejsca na słowa. Kiedy puścił
moje dłonie, jedną wplotłam w jego włosy, drugą gładziłam poszarpaną bliznę.
Smakowałam go, kosztowałam bez jakiejkolwiek nieśmiałości. Nie zaprotestowałam
nawet, gdy uniósł w górę spódnicę i chwyciwszy me pośladki, uniósł tak, bym
mogła objąć go nogami.
Zrobiłam to i poczułam
nagle coś niezwykle twardego, co uwierało mnie w najbardziej wrażliwą i już
nieźle wilgotną część ciała. W oszołomieniu dotarło do mnie, co to mogło być.
Może i brakowało mi osobistego doświadczenie, ale wychowałam się na wsi,
nieobce mi były więc realia życia erotycznego.
– Tak –
wychrypiał, odrywając się od mych ust – koniecznie należy cię wydać za mąż!
– Zgadzam się –
wyszeptałam bez zastanowienia, patrząc mu w oczy lekko rozmarzonym wzrokiem.
– Nie chodzi o
mnie Kiro – uśmiechnął się zimno. – To Edward poprosił o twą rękę.
Znieruchomiałam.
Właśnie na głowę zwalił mi się cały świat. Z trudem przypomniałam sobie
zramolałego starca, którego wzięłam z początku z mojego krewnego.
– Nie zgadzam się
– wyrwało mi się błyskawicznie.
Krystian wypuścił mnie
z ramion i zmierzył drwiącym spojrzeniem.
– Z pewnością
jesteś dla niego zbyt namiętna. Ale dla mnie zbyt zwyczajna i niedoświadczona.
A ja głupia myślałam,
że ten pocałunek sprzed kilku minut, był idealny!
– Wybrzydzać z
twoim wyglądem? – odcięłam się bez chwili namysłu.
– Jesteś
desperatką droga krewniaczko. Biedna jak mysz kościelna, w słusznym wieku.
Radziłbym nie kręcić nosem na tak dobrą partię, jaką jest Edward.
– Może być cały ze
złota. Nawet tam – mruknęłam czując słuszny gniew.
– Tam? To znaczy
gdzie?
Mówiłam kiedyś, że nie
nadawałam się na damę?
Bez cienia krępacji
położyłam swą dłoń na jego nabrzmiałej męskości i odważnie spojrzałam w oczy.
Poczułam gorąco
oblewające moje policzki, ale nie zrezygnowałam.
No właśnie, to dlatego
moja matka rwała czasem włosy z głowy, tępiąc moją bezczelność.
– Właśnie tu –
powiedziałam, ze spokojem mierząc go wzrokiem.
Stał nieruchomo, z
kamienną twarzą. Widać było tylko drgające skrzydełka nosa i silnie zaciśniętą
szczękę. Potem dał krok od tyłu, a moja dłoń ześlizgnęła się i opadła.
– Powinnaś być
rada temu, że Edward ledwo raz cię ujrzawszy, poprosił o twą rękę.
– Nie jestem. I
nie zamierzam udawać, że jest inaczej.
– Wyjdziesz za
niego! – powiedział ze spokojem.
– Nie.
– Tak! –
nieoczekiwania wrzasnął rozwścieczony. – Choćbym miał siłą zawlec cię pod
ołtarz!
– Powiedziałam nie!
– Twoje słowo
przeciwko mojemu? Nie bądź śmieszna Kiro!
– Dlaczego nie
mogę wyjść za ciebie? – spytałam spontanicznie.
– Wyjdziesz za
niego, albo będziesz musiała opuścić mury tego domu.
A więc to tak? Najpierw
zaprasza mnie, a następnie szantażuje groźbą wywalenia na bruk?
– Ale dlaczego? –
spytałam w desperacji. – Przecież to kompletnie obcy człowiek, widziałam go
jeden, jedyny raz i to w dodatku przez niecały kwadrans. Nie mówiąc o tym, że
ma chyba ze sto lat!
– Skończyłaś? –
spytał ze spokojem zasiadając do stołu.
– To jest… Jak
handel! – dodałam z rozpaczą.
– Jesteś moją
krewną, muszę o ciebie dbać.
– Nieprawda.
Chcesz wykorzystać okazję, by pozbyć się niechcianego ciężaru.
– To również. A
teraz siadaj, za chwilę podadzą kolację.
Zajęłam swoje miejsce i
w milczeniu obserwowałam jak służba wnosi kolejne półmiski. Krystian ochoczo
zabrał się do jedzenia, jakby całkowicie stracił zainteresowanie moją osobą.
Zrozumiałam, że nie ma sensu się z nim kłócić. Dobrze, że nie zdążyłam do końca
rozpakować całej zawartości kufra.
Bo jednego byłam pewna.
Za nic nie zgodzę się na małżeństwo pod przymusem, choćby i obiecywali mi złote
góry i życie usłane różami. Wspomniałam lubieżny wzrok Edwarda, jego
podagryczne ciało i pomarszczoną skórę. O, tak! Wolę biedę niż to!
– Za dwa dni bal z
okazji waszych zaręczyn.
Nie odpowiedziałam. Bo
i po co?
– Zamówiłaś jakieś
suknie odpowiednie na ta okazję?
– Tak bardzo ci
się spieszy, by się mnie pozbyć? – spytałam cicho. – A ślub kiedy? Za pięć dni?
Jeśli moja obecność jest, aż tak bardzo niemiła…
Roześmiał się. Ale nie
było w tym śmiechu serdeczności, tylko satysfakcja z własnej przewagi oraz
odrobinę lekceważenia.
– Edward, jak
słusznie wspomniałaś, stoi nad grobem. Nawet nie wiesz jak blisko jest śmierci.
– A ty wiesz?
– Tak. Znam się na
tym – odparł krótko mierząc mnie zimnym spojrzeniem. – Nie przeżyje miesiąca, a
na jego majątek już czyha cała wataha krewnych. A mnie są potrzebne te
pieniądze.
Tym razem naprawdę
poczułam się zaskoczona.
– Nie chodzi tylko
o to, by się mnie pozbyć? A poza tym jesteś wystarczająco bogaty. Na co ci jego
pieniądze? – spytałam z niedowierzaniem.
– Potrzebuję jego
majątku, bo mam co do niego dalekosiężne plany. Będziesz grzeczna, dostaniesz
swoją część i wolność.
– Jestem wolna!
– Czyżby? –
uśmiechnął się drapieżnie.
– Tak! – odrzekłam
krnąbrnie.
To było złe posunięcie.
Krystian z rykiem zerwał się od stołu, ramieniem zmiótł wszystko z jego
powierzchni i chwyciwszy mnie brutalnie, rzucił na jego twardy blat.
Jęknęłam, ale nie
zdołałam uczynić nic ponad to. Rozerwał mą suknię, a potem jedną dłonią
unieruchomił w górze ramiona i z pogardą spojrzał w oczy.
– Wolna? Jesteś
słaba i bezbronna. Jesteś moją suką, która mogę wykorzystać w każdym momencie i
wyrzucić na śmietnik, niczym zużytą rzecz. Myślisz, że ktoś się przejmie twoim
losem? Że ktoś się za tobą wstawi?
Drżałam pod wpływem
kolejnych słów, pełnych wściekłości i lekceważenia.
– Wyjadę, jeśli
chcesz – wyjąkałam przerażona mrokiem czającym się w jego spojrzeniu.
– Nigdzie nie
pojedziesz. Poślubisz Edwarda, odziedziczysz jego majątek, a dopiero potem
będziesz wolna.
– Nie jesteś w
stanie mnie do tego zmusić!
– Jestem księżniczko,
jestem!
– Niby jak? –
spytałam drwiąco, choć moje serce dygotało ze strachu.
Oddychał ciężko, niemal
z trudem, ale nie poruszył się.
Najgorsze było jednak
to, że miał rację. Byłam słaba i bezwolna, bo nie umiałam się naprawdę bronić.
Pragnęłam jego dotyku, kolejnego pocałunku, drżałam na myśl o tym, do czego
mógłby się posunąć.
Jego twarz nie przerażała
tak bardzo jak moje własne uczucia, jak emocje opanowujące całe ciało. Jak
obezwładniające podniecenie, wypełzające z dołu brzucha i powoli biorące we
władanie każdą, nawet najmniejszą, cząsteczkę.
Pochylił się,
zatapiając we mnie agresywne spojrzenie. W ciemnych źrenicach nie malowała się
jedynie złość, ale i coś jeszcze, coś, czego nie widziałam dotąd w niczyich
oczach.
- Daję słowo, że kiedy
już z nim skończymy, to dostaniesz ode mnie to, czego pragnie twoje ciało –
wymruczał wprost do mego ucha.
- Nie chcę! Nic od
ciebie nie chcę!
- Kłamczucha.
- Mówię prawdę!
- Czyżby? – spojrzał na
mnie z ironicznym uśmiechem. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy poczułam
chłód męskiej dłoni pieszczącej uda, podążającej coraz wyżej, w kierunku
najintymniejszych części mego ciała.
Najgorsze było jednak
to, że zamiast zaprotestować, ja wręcz robiłam wszystko, by dotarł tam jak
najszybciej. Szerzej rozchyliłam nogi, naprężyłam całe ciało i z zapartym tchem
czekałam na więcej.
Oczy Krystiana
pociemniały.
A potem równie nagle
skończył, jak zaczął.
- Wynoś się! – ryknął
nieoczekiwanie, podnosząc mnie siłą i popychając w kierunku drzwi. – Nie
zachowujesz się jak dama, tylko jak tania dziwka!
- A ty uważasz, że
jesteś dżentelmenem? – krzyknęłam w złości.
- Ilu już nabrałaś na
to niewinne, słodkie spojrzenie? Po to tu przyjechałaś? Biedna, opuszczona
dzieweczka, co?
Gniew włożył w moje
usta słowa, których w normalnych warunkach nigdy bym nie wypowiedziała.
- Myślisz, że prosiłam
o pomoc dlatego, że miałam w planach zamążpójście? Z kimś takim jak ty? Z
obrzydliwym, oszpeconym człowiekiem, o chorej duszy i zniekształconej twarzy?
Nie rozzłościł się, tak
jak tego oczekiwałam, ale roześmiał w doskonale wyczuwalną drwiną.
- O mojej duszy nie
wiesz nic! A co do reszty… Jakoś nie przeszkadzało ci to podczas pocałunku?
Śmiem nawet twierdzić, że mógłbym posunąć się dużo dalej. Aż do samego końca,
tak że wiłabyś się w moich objęciach, błagając o więcej…
Nie skończył, bo
wymierzyłam mu silny policzek. Bynajmniej nie dlatego, że mówił nieprawdę, ale
dlatego, że tak trafnie ujął moje pragnienia w słowa. Nagłe uczucie wstydu
obudziło we mnie złość, więc zareagowałam bez namysłu.
Chwycił mój nadgarstek
i przytrzymał przez moment. W jego oczach czaiło się szaleństwo i coś jeszcze,
co powoli zaczynałam rozumieć. To było pożądanie.
- I zrobię to! Ale
najpierw ślub z Edwardem.
Nie było sensu po raz
kolejny powtarzać słowa „nie”. Biegnąc przez zamkowe korytarze, obmyślałam
szczegóły planu ucieczki.
Bo to będzie ucieczka.
Coś mi mówiło, że dobrowolnie nie wydostanę się z tego miejsca.
***
W całym zamku nie
znalazłam nic, co by zasiliło mój skromny, wręcz zerowy budżet. Wiedziałam już,
że jedynym miejscem może być zachodnia wieża, ale w obecnej chwili nie
ośmieliłabym się tam zakraść.
Do małej, podręcznej
torby zapakowałam trochę rzeczy, a i to ukradkiem, by nie zorientował się ktoś
ze służby. Nie wiedziałam, na ile są wierni swemu panu i jakie przekazują mu
informacje o mym zachowaniu.
Krystiana nie spotkałam,
aż do dnia balu.
Ubrana w białą atłasową
suknię, powoli weszłam do sali pełnej już obcych ludzi. Nie musiałam ukrywać
sama przed sobą, że miałam potworną tremę.
Mój krewny szarmancko
podał mi ramię i oficjalnie przedstawił temu całemu, wystrojonemu i
obwieszonemu precjozami, tłumowi.
Sala balowa wygląda
tego wieczoru bajecznie. Wszędzie płonęło tysiące świec, a ich blask sprawiał,
że było widno niczym w niezwykle słoneczny dzień. Była ogromna, jak wszystko w
tym zamku, ale dotychczas ten ogrom budził raczej przerażenie i przygnębienie.
Dziś było
inaczej.
Ale i tak czułam się
nieswojo, zwłaszcza mając u boku elegancko ubranego Krystiana, który tymczasowo zrezygnował z wszechobecnej czerni. Zmasakrowaną połowę twarzy
zakrywała zręcznie skonstruowana maseczka, tak, że budził nie strach, a
ciekawość.
Wkrótce podszedł do nas
hrabia Edward. Teraz, gdy wiedziałam już o jego zamiarach, tym bardziej nie
podobało mi się to spojrzenie. Nigdy, przenigdy w życiu nie dopuszczę, by
dotknął mnie tymi kościstymi paluchami!
Zmusiłam się do
uprzejmego uśmiechu. Nie słuchałam cichych ustaleń co do ogłoszenia naszych
zaręczyn, pochłonięta własnymi planami na ten wieczór.
Zamierzałam bowiem
opuścić na dłuższy moment szacowne towarzystwo i udać się wprost w zakazane
rejony, a konkretnie do osobistej komnaty gospodarza. Może tam dopisze mi
szczęście i znajdę to, czego potrzebowałam? Czyli odrobinę gotówki, tak
niezbędnej przy mej ucieczce.
Nie zwróciłam
najmniejszej uwagi na baczne spojrzenia, rzucane mi przez Krystiana i dość jednoznaczne,
lubieżne, posyłane przez Edwarda. Usiłowałam jedynie zachować spokój, z całej
siły powstrzymując niecierpliwość i oblekając twarz w coś, co miało przypominać
uprzejmy uśmiech.
Jak bal to bal! Ponad
dwustu zaproszonych gości wprowadziło takie zamieszania, że bez wielkiego trudu
umknęłam zarówno Edwardowi, jak i czujnemu oku krewniaka.
Unosząc w górę suknię,
biegiem udałam się w kierunku zachodniej wieży.
Moje atłasowe
pantofelki okazały się obuwiem idealnym do takich zadań – na gołej, kamiennej
posadzce, nie słychać było najcichszego stukotu.
Przez całą drogę
panował mrok, rozjaśniany tylko przez blask świecy, którą ze sobą zabrałam.
W końcu dotarłam do
celu i z bijącym jak oszalałe serce, przekroczyłam próg zakazanej komnaty.
Byłam jednak tak zemocjonowana, że strach zszedł na drugi plan. Na pierwszym
umiejscowiła się ciekawość.
Moje źródło światła
było zbyt słabe, bym mogła dojrzeć wszystkie szczegóły, ale pokój Krystiana nie
różnił się zbytnio od mojego. Choć z pewnością przewyższał go rozmiarami.
Nadal poruszałam się
niesłychanie ostrożnie, choć doskonale wiedziałam, że nie powodowałam żadnego
hałasu, prócz może delikatnego szelestu sukni.
W rogu komnaty
zauważyłam kolejne drzwi.
Niskie, z surowego,
poczerniałego dębowego drewna, w migotliwym blasku płomienia, wydały się jakby
nie z tego świata.
Nie chciałam stchórzyć.
Podeszłam bliżej i otworzyłam je, jednym, płynnym ruchem.
Podświadomie
spodziewałam się usłyszeć głośny zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Ale nie,
uchyliły się niemal bezszelestnie. A za nimi ziała czarna czeluść otworu i
strome, prymitywnie ciosane kamienne schody. Zresztą mój wzrok nie sięgał dalej
niż na metr lub dwa w głąb.
Zawahałam się. Przecież
szukałam pieniędzy, by móc uciec i wcale nie chciałam poznawać tajemnic
Krystiana. Przynajmniej nie takich.
Westchnęłam i
porzuciłam schody.
Jednak po niecałym
kwadransie stało się dla mnie jasne, że nic nie znajdę w tej komnacie. Była ona
tak ascetyczna w swym wyposażeniu, jakby należała do mnicha, a nie do wysokiego
rodem szlachcica. Nawet ubrania w szafie były identyczne, czarne i skromnie
skrojone.
Miałam do wyboru,
wrócić do sali balowej, co podpowiadał zdrowy rozsądek, albo zaryzykować i
sprawdzić, co kryje się na dole.
Z rozpaczą pomyślałam,
że naprawdę potrzebuję jakichkolwiek pieniędzy. Mogłam uciec i bez nich, z dość
pokaźnym prowiantem, ale co później? Jak daleko zajdę na własnych nogach?
Z prawdziwą desperacją
podeszłam do tajemniczych drzwi.
Chwilę później
powolutku schodziłam, w duchu klnąc własną głupotę i z całej siły
powstrzymując panikę. Doskonale przy tym pamiętałam, że kończy mi się dostępny
czas, na jaki mogłam zniknąć z oczu całego towarzystwa.
Na dole napotkałam
kolejne drzwi, które choć zaopatrzone w potężny zamek, okazały się otwarte.
Strach napłynął z
podwójną mocą.
Drżącą dłonią ujęłam
klamkę i na uginających się nogach, weszłam do środka.
Było tu potwornie
ciemno i zimno.
Oczy po chwili
przyzwyczaiły się do nieprzeniknionego mroku, rozjaśnionego nieco palącą się
świecą.
W tym słabym świetle
rozbłysły liczne punkty, niczym ślepia nagle obudzonych do życia bestii.
Dosłownie. We
wszystkich czterech rogach komnaty, stały ogromne, kamienne posągi. Nie wiem
czy były to demony, ale pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Łączyła je
jednak wspólna cecha – wynaturzone, groteskowo wykrzywione twarze, ogromne kły
zamiast zębów. Wyciągały w moim kierunku rozcapierzone szpony, jakby już teraz
chciały mnie pochwycić i ukarać za złamanie zakazu.
Otrząsnęłam się ze
zgrozą i dałam kilka kroków do przodu.
Na środku tego
ogromnego pomieszczenia stał kamienny stół czy też ołtarz. Po jego prawej
stronie zauważyłam biurko zawalone papierami, a tuż za nim regały pełne ksiąg.
Po lewej stało ogromne
łoże, przykryte jedwabną tkaniną w kolorze purpury, dookoła którego walały się
resztki wypalonych świec.
Nagle dostrzegłam coś
znacznie gorszego.
Na ścianie, za
kamiennym ołtarzem, wisiał krzyż.
Lecz nie taki jaki
znałam.
Ten był odwrócony, cały
czarny i z niezwykłym realizmem spływały z niego krople farby, udające krew.
Zamarłam na bardzo
długą chwilę. Potem myśli ruszyły do szalonego galopu.
Musiałam uciekać!
Teraz, natychmiast!
Zwykłe myszkowanie
Krystian mógłby mi wybaczyć, ale tego z pewnością nie!
Nie zdążyłam się jednak
odwrócić, by błyskawicznie zrealizować podjęty zamiar, gdy za moimi plecami
rozległ się cichy i pełen jadu głos.
- I cóż? Zaspokoiłaś
swoją ciekawość droga krewniaczko?
Boże! Jak ja miałam
uciec?!
Tysiące myśli
galopowało przez mą głowę, a wśród nich tylko jedna sensowna.
Zdmuchnęłam płomień
świecy, mając nadzieję, że w wszechobecnym mroku zdołam prześlizgnąć się w
kierunku drzwi.
W całej komnacie
głuchym echem rozległ się śmiech i nagle zapłonęło kilkanaście pochodni,
rozwieszonych na kamiennych ścianach.
Stałam oko w oko z
Krystianem, obłędnie przerażona, nie zdolna do jakiegokolwiek innego ruchu.
A w jego wzroku
wyraźnie mogłam wyczytać, że naruszenie prywatności, odkrycie tak ważnej
tajemnicy, nie będzie mi darowane.
link do części II - klik
PS. Jak zauważycie błędy, to piszcie.
Och, dopiero jutro? Nie usnę :<.
OdpowiedzUsuńŚwietne.
Mega :-) szkoda, że opowiadanie ma tylko dwie części :-(
OdpowiedzUsuńNiesamowite, i jak ja mam po tym usnąć? Mowy nie ma, czekam z niecierpliwością na 2 część *____* .
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać drugiej części!
OdpowiedzUsuńSuper, jak zawsze :D Masz moze jakies rady dla młodego, początkującego pióra? :D ~ fanka Yao
OdpowiedzUsuńNie rób tego błędu co ja - od samego początku pisz starannie, z zachowaniem wszelkich form. Oczywiście i tak zdarzą się wtopy, ale gdybyśmy pisali w stu procentach poprawnie, to cała masa ludzi znalazłaby się bez pracy :)))
UsuńI nie ważne co o tobie piszą - grunt, że piszą! Źle? Nie szkodzi. Można poprawić. Najgorzej jest, gdy całość przejdzie bez echa... To jest dołujące. A na teksty "mnie się nie podoba" patrz z przymrużeniem oka. Zawsze pytaj dlaczego i uważnie czytaj odpowiedź. Co nie oznacza, że musisz się z nią zgadzać.
I pisz, pisz, pisz...........
Temat ciekawy, ale wtórne charaktery. Brakuje tylko maszyny czasu która przeniosła Idę i Eryka w XVIII wiek ;)
OdpowiedzUsuńJa się przyznaję do co najmniej 10 wejść 04.09.... :) Aha i poleciłam bloga kumplowi, też na pewno czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i cierpliwie czekam rozumiejąc wszelkie choroby i okoliczności, ale świetnie piszesz :) I mnie się podobają Twoje postacie, zadziorne kobiety i stanowczy mężczyźni. Ja to lubię.
Ciekawi mnie w jakiej kino są spokrewnieni
OdpowiedzUsuńNa pewno jest jej bratem...:/
OdpowiedzUsuńTo nie sa czasy nam współczesne. Przypominam, że kiedyś małżeństwa pomiedzy dalszymi krewnymi były popuparne a nawet wskazane. Co w rodzinie to nie zginie.
Nie mogę sie już doczekać, odswieżam co 10 minut...
Uwielbiam wladczych mezczyzn;)
pozdrwiam i czekam;)
LIA.
Zauważyłam błędy, więc piszę:
OdpowiedzUsuń- "za wyjątkiem" - powinno być "z wyjątkiem"
- powtórzenie "dziś wieczór" w scenie balu - występuje to dwa razy bardzo blisko siebie
- pojedyncze litery na końcu linijki
- "podeszłam do drzwi...chwilę później schodziłam po nich" - po drzwiach? :-)
- "słaby świetle"
Coś jeszcze było, ale mi uciekło.
Treść, jak zwykle z resztą, wspaniała.
A.
Serdeczne dzięki! Zaraz poprawiam :)
UsuńSama już nie wiem...
OdpowiedzUsuńNiektórzy piszą, że bohaterka podobna do Idy, choć pyskata to ona nie jest, więc chyba nie bardzo?
Drudzy, że mają skojarzenia za "Snem"...
Moi drodzy. Jakby nie było, to ja jestem autorką wszystkich tekstów i siłą rzeczy będą one do siebie w jakiś sposób podobne. Gdybym cierpiała na schizofrenię, to kto wie? Może udałoby mi się stworzyć coś całkiem odmiennego. Może gdybym była doświadczonym pisarzem, to także.
Moje bohaterki nigdy nie będą biednymi sierotkami czy pazernymi babami, idącymi po trupach do celu. Nie dałabym rady napisać takiego dzieła - po prostu odrzuciłoby mnie od klawiatury. No i która kobieta chciałaby czytać o miękkim, płaczliwym facecie?
Jakby nie było, odwieczne marzenie kobiet - poskromnić demona :)))
Mogę jedynie wymyślać nowe, ciekawe, zabawne lub smutne historie. A bohaterowie? Cóż... Po części są tacy, jak ja sama :D
I dlatego siłą rzeczy, odrobinę do siebie podobni.
Krystian? Bogaty, samotnik? 50 twarzy Graya :D
OdpowiedzUsuńBogaty? Samotnik? Zaczynamy: "Kopciuszek", "Piękna i Bestia", większość Harlequinów, tysiące przeczytanych romansów... setki obejrzanych filmów... Motyw tak oklepany, że aż dziw iż ktokolwiek o nim pisze ;D
UsuńAno właśnie. Pierwszy tom Sagi o Ludziach Lodu, jak już miałoby być chronologicznie :)))
Grey? Być może. Ale już raz ręczyłam swoją głową, że nie czytałam Greya. I nie wiem czy przeczytam, bo jedna z czytelniczek mojego bloga pisała coś o scenie depilacji miejsc intymnych. Sorry, ale ble... Wielbicielką turpizmu nie jestem :))) choćby nawet i reszta była niezła...
A tak serio nie czytałam i nie czytam właśnie z tego powodu, żeby później z czystym sumieniem zaprzeczyć :D
dlaczego znikają moje komentarze? i pod ta częścią i pod druga częścią tez:(
OdpowiedzUsuńa tak sie napisalam i nazachwycalam:(
dajcie juz spokój z tym Szarym, ani to dobre, ani przyjemne a autorka juz wspominała ze sto razy, ze w rękach nie miala.
co do "Krewnego" - to nie moze sie tak skończyć.. potrzebuje szczęśliwych zakończeń;)
pozdrawiam,
LIA.
Dziewczyny! Właśnie coś do mnie dotarło! Ja u diabła miał na imię szanowny pan Grey? Bo jak Krystian to ja się potnę, albo szybko przerobię całość...
OdpowiedzUsuńNo właśnie miał na imię Christian ;)
OdpowiedzUsuń&!#%*%!
UsuńNienawidzę zmieniać imion głównych bohaterów.....
Ale muszę, bo siłą rzeczy wielu będzie się kojarzyć... Nie mogłam tego napisać wcześniej?
Nie tylko u ciebie są podobni przeczytałam wszystkie książki Amandy Quick także te pisane pod prawdziwym nazwiskiem, Teresy Mederios i Stephanie Laurents i uwież u nich także bohaterki jaki bohaterowie są do siebie podobni w mniejszym czy większym stopniu ale są.
OdpowiedzUsuńBędę szczera - pewnych podobieństw nie uniknę. Nie ma takiej możliwości. Nie potrafię też zastosować narracji w pierwszej osobie rodzaju męskiego.
UsuńMam wiele pomysłów, ale moje bohaterki są: albo takie jak ja, albo takie jak ja chciałabym być, albo takie jaka byłam :-))) Na więcej nie starcza mi na razie wyobraźni. Może kiedyś? ;-)))
Mi się w oczy rzuciła tylko jedna literówka... Tam chyba miało być gdzieś wyznawcą szatana, a jest szatan. Bez "a". Ale to taki drobiazg. :-)
OdpowiedzUsuń