Zazwyczaj zaczyna się od początku.
Jednak poważnie wątpię, by ktoś chciał poczytać o moim najwcześniejszym, a
nawet i nieco późniejszym dzieciństwie. Tym bardziej, że wcale nie było ono jakoś
szczególnie pasjonujące.
Pierwszy mój wybitny utwór,
stworzony gdy byłam nadobnym dziecięciem, niestety nieodwołalnie przepadł dla
ludzkości. Ponoć był to wiersz o tematyce miłosnej…
Każdy następny mam zapisany w
specjalnych zeszytach i jeszcze niedawno wyłam ze śmiechu, czytając te
literackie cuda. Tyle że kameralnie, przed światem nie będę się nimi chwalić ;)
Może wspomnę tylko, że najpierw
powstało coś na kształt mitologii greckiej, a równolegle tworzyłam dzieło pod
tytułem „Ada, wielka wojowniczka ninja”. Udało mi się napisać dwie strony i
wymyślić siedem tytułów kontynuacji tego cuda. Jak widać odcisnęło na mnie
niezapomniane piętno kino amerykańskie tamtego okresu…
No właśnie! Był nawet taki jeden
aktor, rosyjskiego pochodzenia zdaje się, ale Amerykanin, słodziutki blondyn, w
którym się na zabój zakochałam. Zawsze miałam fioła na punkcie jasnowłosych
przystojniaków o błękitnych jak niebo oczętach :) Całe szczęście, że mój mąż
nie znosi mej wybitnej twórczości i tych słów z pewnością nie przeczyta!
A więc… Nie będę opisywać
wszystkich doli i niedoli początkującego pisarza. Po kiego mam sobie psuć
humor?
Faktem pozostaje natomiast to, że w
moim przypadku, dość długo trwało zanim z marzeń o stanu się sławnym i wielki
pisarzem fantasy lub sf, przerzuciłam się na pisanie tego, co sama chciałabym
przeczytać. I wtedy nagle okazało się, że nawet nieźle mi idzie…
Poniżej zamieszczam mój pierwszy, w
miarę przyzwoity utwór, który nota bene powstał prawie piętnaście lat temu. Z
perspektywy czasu muszę dodać, że żadne z niego arcydzieło, ot, taka sobie
pisanina.
Mój
wymarzony książę
Pewnego
dnia na ścieżce do domu spotkałam swojego wymarzonego księcia. Był dokładnie
taki, jakim go sobie wyobrażałam - wysoki, o pszenicznych włosach i purpurowych
oczach.
Przystanęłam, by podelektować się jego
widokiem, gdy on spojrzał na mnie i... och!
– Dzień
dobry. – Przywitał się, wyciągając ręce z kieszeni. – Czy byłabyś tak
uprzejma i nie pozwoliła mi się zgwałcić?
Stałam
i wytrzeszczałam na niego oczy tak długo, aż zniecierpliwiony dodał:
– Jestem
notowanym gwałcicielem trzeciej kategorii.
O kurza
twarz! Mój wymarzony książę...
– Z przyjemnością
ci na to pozwolę – powiedziałam, zalotnie się uśmiechając i głupawo
trzepocząc rzęsami.
– Ależ
nie! – Najwyraźniej się zdenerwował. – Ty masz mi NIE pozwolić.
– Ale
dlaczego? Przecież mi się podobasz – stwierdziłam zdumiona. Jakiś nietypowy
był, czy co? Może międzygalaktyczny zboczeniec?
Z lekka
poczerwieniał na twarzy.
– A nie
mogłabyś choć trochę protestować? – spytał z nadzieją w głosie.
– Nie
ma mowy. A poza tym jestem czarownicą i gdybym chciała, mogłabym cię
zamienić...
– Co?
– wykrzyknął rozzłoszczony. – Jesteś czarownicą? A gdzie zielone włosy
i czerwone buty?
– Bo
widzisz – usiłowałam wytłumaczyć mu sytuację – ja należę do tych niezrzeszonych.
– Co
za czasy – mruknął naburmuszony, wkładając ponownie ręce do kieszeni. – Po tym
wymiarze pęta się coraz więcej niezrzeszonych czarownic. I jak tu człowiek
ma zostać porządnym gwałcicielem napadającym na bezbronne dzieweczki?
– Przepraszam
– powiedziałam pełna skruchy. – Od kiedy Związek Wiedźm podniósł wysokość
składki, wiele z nas musiało zrezygnować z członkostwa i teraz
pracuje na czarno.
Doprawdy
wyglądał na przygnębionego.
– Nie
martw się. – Poklepałam go po ramieniu. – Zawsze możesz zostać zawodowym
złodziejem.
– Nie
dam rady – mruknął. – Jestem na to zbyt uczciwy.
– To
może seryjnym mordercą?
– Zwariowałaś?
Jestem bardzo wrażliwym mężczyzną – burknął, spoglądając na mnie
z wyrzutem.
– No
tak... – Pokiwałam ze smutkiem głową. – Będziesz musiał zmienić wymiar...
– O,
co to, to nie! Już trzy razy zmieniałem. W pierwszym mieli nadmiar
zawodowych gwałcicieli i przymierałem głodem, w drugim zostałem
zaczarowany w dżdżownicę, a w trzecim aż roiło się od
transwestytów i człowiek nigdy nie wiedział, na kogo trafi.
– Gdybyś
był mniej przystojny, byłoby ci łatwiej. Na przykład jakiś zez i malutki
garb na początek.
– Mówisz?
– Spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Potem rozpaczliwie westchnął. – Chyba
jednak będę musiał zrezygnować z kryminalnej kariery i zostać
roznosicielem pizzy. Szkoda, bo tak świetnie się zapowiadałem. Już jako
dziecko...
Opowiadał
z takim rozrzewnieniem, że zrobiło mi się go bardzo, ale to bardzo żal.
– Pomogę
ci – powiedziałam stanowczo. – Przecież jestem czarownicą. Tylko ostatnio
cierpię na brak pieniędzy...
– Nie
będę miał ci czym zapłacić – stwierdził zmartwiony i podrapał się po
czubku głowy.
– To
nic, chciałam tylko powiedzieć, że osłabłam z głodu i obecnie mój
poziom mocy spadł do zera.
Aż
podskoczył z radości, gdy to usłyszał. Zaczął też wymachiwać rękoma. Nawet
śmiesznie to wyglądało – zupełnie nie tak wyobrażałam sobie swojego księcia.
– A to
dobrze się składa, bo mam otwarty rachunek w karczmie „Pod Jednooką Sroką”.
Teraz
ja się ożywiłam na myśl o sytym posiłku w takim towarzystwie.
– Cóż
za szczęśliwy zbieg okoliczności – zaszczebiotałam słodko. Niestety, tę nad
wyraz intymną scenkę przerwało głośne burczenie dobiegające z mojego
brzucha. A niech to...
– Chodźmy
więc! – Dumnie wypiął pierś i, rzucając mi triumfalne spojrzenie, ruszył przed
siebie.
Trzeba
przyznać, że karczma była przecudowna. Duża, przestronna i niezwykle
gustownie urządzona. Ściany były upstrzone odchodami much, a one same,
wesoło pobzykując, latały pod sufitem w jakimś szalonym muszym tańcu.
W jednym kącie spokojnie drzemało sobie stadko fioletowych radioaktywnych
myszy, a pozostałe dekorowały malownicze pajęczyny.
Mój
książę szerokim gestem zaprosił mnie do stołu. Po chwili przyczłapał gruby
karczmarz, którego fartuch mógłby stanowić historyczny dokument przykładu
serwowanych tu potraw na przestrzeni kilku wieków.
– Czego
– warknął – państwo sobie życzą?
Z miną
znawcy ujęłam jadłospis i zamówiłam kilka soczystych kawałków mięsa
o egzotycznych nazwach i dodatkowo surówkę z dżdżownic.
– Tylko
mają być dobrze wymyte! – powiedziałam surowo. – Żeby mi piasek nie zgrzytał
między zębami. A dla ciebie, mój książę?
Najwyraźniej
był zaszokowany moimi dwornymi manierami i obyciem w wielkim świecie.
– Dla
mnie to samo, oprócz surówki z dżdżownic. No wiesz, nie wypada...
– Rozumiem.
– Pokiwałam głową.
Karczmarz
chrząkał i sapał, z trudem nadążając notować zamówienie. Na koniec
podrapał się czubkiem ołówka w uchu i splunąwszy z aprobatą na
podłogę, poczłapał do kuchni.
Wkrótce
na stole zaczęło przybywać jadła, które bardzo szybko znikało w naszych
pustych żołądkach. Kiedy już wydłubaliśmy wszystkie resztki spomiędzy zębów,
przystąpiliśmy do omawiania sprawy.
– Na
początek proponuję ubytki w uzębieniu.
– Hm...
To raczej niepraktyczne. Kiepsko będzie mi się jadło.
– To
może malutki garbik? Takie, powiedzmy, lekkie wybrzuszenie?
– Cóż...
To mogłoby się udać, ale czy będzie to wystarczający defekt mej niewątpliwie
olśniewającej urody?
Popatrzyłam
na niego z zachwytem. Pod wpływem spojrzenia pełnego uwielbienia zaczął
z zakłopotaniem dłubać w nosie.
– Ależ
to nie problem – ocknęłam się. – Dołożymy jeszcze brodawkę na brodzie, jeden
sczerniały ząbek i oto mamy Jego Wysokość Księcia Gwałcicieli!
Potakiwał
posłusznie moim słowom.
– To
kiedy zaczynamy?
– Już.
– Zatarłam ręce z niespotykaną dotąd werwą. – Kilka zaklęć i będziesz
idealny.
Skupiłam
się więc w sobie i puff... Na miejscu księcia siedziało zielone
monstrum...
– Kum,
kum? – odezwało się dźwięcznym barytonem.
– O,
bogowie! – jęknęłam. – To chyba nie to zaklęcie. Chociaż brodawki są, trzeba
przyznać, rekordowe. Chwilka, zaraz to naprawię. Tylko się nie denerwuj, bo to
szkodzi urodzie.
– Kum!
– W głosie księcia pobrzmiewał wyraźny żal.
– No,
nie martw się. I siedź cicho, bo nie wiadomo, w co znów cię zamienię.
Muszę się bardziej skoncentrować. W końcu czarostwo studiowałam zaocznie.
Ponownie
rozległo się ciche puff. Na miejscu ropuchy ukazał się obrzydliwy, garbaty
troll.
– No
nie. – Teraz już się wystraszyłam. Jak tak dalej pójdzie, zabraknie mi mocy.
– Blefu
ojku minu? – wybełkotał troll, ze zdumieniem wpatrując się w swoje ogromne
łapska. Garb, muszę powiedzieć, był dość okazały, ale reszta nie bardzo mu
chyba pasowała.
– Próbujemy
jeszcze raz – rzuciłam zdeterminowana.
Puff.
I znowu przede mną siedział mój wymarzony książę, taki, jakim go spotkałam
na ścieżce.
– Nie
da rady – oznajmiłam. – Twa uroda jest tak oszałamiająca, że żadne czary jej nie
zmienią.
– Ale
dlaczego? – Miał bardzo markotną minę.
– Podejrzewam,
że jakaś dobra wróżka obdarowała cię nią już w kołysce. W takim
przypadku nawet kilku arcymagów nic tu nie zdziała. Możesz być potworem albo
sobą, żadne drobne defekty nie wchodzą w grę.
Przez
chwilę oboje milczeliśmy, przeżuwając w duchu porażkę. Nagle...
– Wiem!
– krzyknęłam. – Już wiem, co możemy zrobić.
Spojrzał
na mnie z nadzieją w oczach.
– Jakiś
antyczar?
– Coś
ty, żadne czary. Mój mistrz miał rację, że to już powoli przeżytek. Kupimy
czarny flamaster, sztuczną brodawkę i niewielką poduszeczkę
z doszytymi tasiemkami. Resztę załatwi ci prasa. A kiedy już
zaczniesz porządnie zarabiać jako etatowy gwałciciel, to pójdziesz do
zawodowego charakteryzatora i dorobisz się profesjonalnego wyglądu...
– Cudo!
– Rzucił mi się do stóp i z rozmachem pocałował w kolano. – O,
muzo moja, życie mi wracasz.
– Ależ
skąd – powiedziałam, skromnie spuszczając oczy. – Odwdzięczam się za syty
posiłek.
– Wiem,
że jestem natrętny, lecz mam jeszcze jedną prośbę.
– Tak?
– A może
by tak jakieś malutkie wampirze kły? Wampir-gwałciciel, to dopiero brzmi
dumnie. I przerażająco. W zamian oferuję następny obfity obiadek.
Jak
mogłam się oprzeć jego urzekającemu czarowi?
– Wolę
deserek – powiedziałam, rozluźniając szczękę. I dodałam: – Płatne
z góry.
Po
czym, nie bacząc na zdumioną minę księcia, fachowo ugryzłam go w szyję.
No
i skąd to zdziwienie? W dzisiejszych czasach człowiek musi mieć
skończonych kilka fakultetów, żeby przeżyć.
PS. Według ostatnich wiadomości
po naszym wymiarze grasuje seryjny wampir-gwałciciel o przerażającym
wyglądzie i purpurowych oczach. Mogę śmiało powiedzieć, że stworzyłam
potwora...
Bardzo się cieszę, że założyłaś bloga. Ułatw jeszcze proszę dodawanie komentarzy, by były one widoczne pod opowiadaniami. Czy mnie wzrok nie mydli i pochodzisz ze Śląska?! Nie opuszczaj Pokątnych, bo smutno tam będzie bez Ciebie :-). Tak poza tym to jestem w podobnym wieku i również uwielbiam jeść i gotować. Mało z tego, gdybym miała więcej czasu, założyła bym bloga literacko-gastronomicznego :-) :-) :-). Zresztą to mój zawód. Trzymam za Ciebie kciuki i ściskam gorąco. mika_kamaka
OdpowiedzUsuńPiekło i szatani... Jakiś trudny w nawigacji ten blog!
OdpowiedzUsuńNie opuszczam pokątnych, w żadnym wypadku :) Po prostu nie wszytko da się tam opublikować, więc coś musiałam wymyślić i padło na własnego bloga. Właśnie literacko-cukierniczego, bo gotować nie umiem ni w ząb :)))
I szczerze mówiąc, ja też nie mam czasu. Lawiruję pomiędzy pracą, dokształcaniem się, opieką nad dzieckiem i prasowaniem gaci oraz skarpetek ;) Poza tym wolę czytać lub pisać, niż oglądać telewizję, więc zamiast pilota dopadam w wolnej chwili kompa :)))
Aha. Śląsk? Nie, skąd! Z Poznania :)))
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze nie raz się odezwiesz :)
Się oddzywam :-) z przyjemnością. Z czasem u mnie jak u wszystkich, sklonować bym się czasami chciała, by mieć czas na wszystko co lubię robić. Nie rozumiem osób, które mówią, że się nudzą! (ja telewizora nie posiadam z wyboru, na dzieci to dobrze działa). Zainspirowałaś mnie tym blogiem, więc sobie walnęłam konto na Facebooku, bo łatwiej :-). Prasujesz skarpetki?!!!
OdpowiedzUsuńMika Kamaka
NIestety mój mąż umarłby po tygodniu bez tv, więc muszę znosić to paskudztwo przed zaśnięciem. Choć czasem na puls lecą fajne horrory klasy B - ubaw po pachy!!!
OdpowiedzUsuńJakoś nie lubię facebooka, choć pewnie dla auto reklamy też by się przydał...
:)))
Pozdrawiam
Ps. Z tymi skarpetkami żarotwałam, głównie dla uwypuklenia sytuacji :)))