Trzy dni. Tylko tyle, a
już nie mogła doczekać się powrotu. Nie umiała zapanować nad niepokojem, nad
dziwną niecierpliwością, która spalała ją od wewnątrz. Gdyby nie zabrzmiało to
absurdalnie, to powiedziałaby, że tęskniła. Czasami wręcz wydawało jej się, że
kątem oka dostrzega sylwetkę Kaleba, jego twarz, na której kładły się długie
cienie zachodzącego słońca. Słyszy jego głos i czuje zapach. Codziennie
zastanawiała się, czy jej nie śledził. Na sam koniec swego pobytu w rodzinnym
domu zyskała pewność, że tak było. Zauważyła go w tłumie ludzi na jarmarku.
Skrył się w cieniu bramy, ubrany zupełnie inaczej, z głową wtuloną w ramiona, z
dziwnie odpychającym wyrazem twarzy. Na ułamek sekundy ich spojrzenia nieoczekiwanie
się skrzyżowały. Serce Amelii niespokojnie zatrzepotało. Ruszyła w jego
kierunku, lecz on zniknął równie nagle, jak się pojawił.
Rozmyślała o tym
spotkaniu, gdy wracała pociągiem do domu. W przedziale było duszno, a otwarcie
okna niewiele pomogło. Teraz hałas zagłuszał wszystko, ale jednostajny stukot i
krajobraz przesuwający się w jednakowym tempie, sprzyjały rozważaniom. Oparła
więc czoło o rozgrzaną słońcem szybę, zadając sobie pytanie, dlaczego się nie
ujawnił, dlaczego nie podszedł, aby się przywitać? Nie rozumiała tego. Na
dodatek kiedy go zdemaskowała, spojrzeniem dając znać, iż zauważyła jego
obecność, zniknął.
Z jeden strony to
zachowanie było tak do niego niepodobne, z drugiej, do cholery! Znała go
przecież zaledwie kilka dni! Co tak naprawdę o nim wiedziała, czego mogła być
pewna? Był obcy. Obcy pomimo łączącej ich fascynacji, obcy pomimo pocałunków. Właśnie
po to uciekła. Aby odwlec w czasie to, co wydawało się być nieuniknione.
Przymknęła powieki,
otulając się ramionami. Wbrew samej sobie, wbrew wszystkiemu, pragnęła jednego.
Zastać go w mieszkaniu po powrocie. Dlatego zrezygnowała z pięciu dni, wracając
po upływie zaledwie trzech. Nie była w stanie dłużej przeciągać swojej nieobecności,
przed samą sobą tłumacząc to obowiązkami związanymi z uczelnią. Lecz teraz, gdy
tak siedziała, wpatrując się w umykające za oknem widoki, zdobyła się wobec
siebie na chwilę szczerości. Z rozbawieniem przypomniała sobie Wiktora
umykającego z ogromnym workiem na śmieci. To podłe, ale ani odrobinę go nie
żałowała. Należało się sukinsynowi, oj należało!
Ocknęła się, gdy do
przedziału weszli nowi pasażerowie, para sympatycznych staruszków. Chwilę
kręcili się, zajmując miejsca, potem wymienili kilka zdawkowych uprzejmości z
bacznie obserwującą ich Amelią, a na samym końcu poczęstowali ją jabłkami.
Podziękowała z uśmiechem, biorąc dwa rumiane owoce i od razu zabierając się za
jedzenie. Uwielbiała jabłka, a te wyglądały nadzwyczaj apetycznie. Wgryzła się
w jędrny miąższ, nieuważnie przysłuchując się rozmowie pomiędzy małżonkami. Raz
po raz zerkała na nich z ciekawością. I w pewnym momencie zamarła. Starszy pan
drżącą ręką delikatnie gładził dłoń swojej żony. Robił to wręcz bezwiednie,
jakby ta pieszczota była czymś normalnym, czymś tak samo naturalnym jak każdy
oddech. I chociaż kobieta patrzyła właśnie zupełnie w inną stronę, obrzucił ją
spojrzeniem równie czułym, co ta pieszczota.
Amelia odwróciła głowę,
usiłując ukryć twarz i oczy, w których nieoczekiwanie dla niej samej pojawiły
się łzy. Powoli spłynęły po chłodnych policzkach, lecz ich nie starła. To było
jak przebudzenie z głębokiego snu. W ułamku sekundy zrozumiała, że chciałaby od
Kaleba czegoś więcej niż seks. Ania miała rację; wzajemne zauroczenie to ważna
rzecz, lecz nie najważniejsza. Nie, nie dla niej. To miłość była tym, czego
szukała. Miłość taka jak ta, prawdziwa, wieczna, niepokonana nawet przez czas.
Pragnęła się zakochać i pragnęła być kochaną. Powinna więc zadać sobie pytanie,
czy mężczyzna taki jak Kaleb się do tego nadaje? Czy wie o nim wystarczająco
wiele, aby żywić jakąkolwiek nadzieję?
A może powinna
spróbować? Zmusić go do tego, aby wyjawił o sobie więcej, umówić się na kilka
gorących randek, trzymając z daleka…
Mało brakowało, a roześmiałaby
się w głos. To co między nimi zaszło, to nie zwykłe iskrzenie, a prawdziwe
wyładowanie elektryczne. Na zbyt długie trzymanie z daleka nie ma szans.
– Już wróciłaś? –
spytała zdumiona Ania. – Miałaś zostać w domu trochę dłużej, prawda?
– Miałam. A co?
Wynajęliście mój pokój na godziny? – zażartowała, zdejmując kurtkę i
przewieszając ją przez oparcie krzesła.
– No pewnie! –
koleżanka zachichotała. – Chcesz kawy? A może lepiej herbaty, bo już późno?
– Herbaty. Kolację
pewnie jedliście?
– Tak. Ale kawałek
zapiekanki został w lodówce. Kaleb nie jadł.
– Nie było go?
– No… – Ania
wydawała się zakłopotana. – Wyszedł.
– A wiesz może
gdzie? – Amelia zadała to pytanie tonem, który przeczył temu, co czuła.
– Wiem.
Niechęć Ani do
podzielenia się tą informacją, była co najmniej dziwna. Zazwyczaj koleżanka nie
miała podobnych problemów. Zaskoczona Amelia uniosła w górę brwi.
– Coś ukrywasz? –
spytała wprost.
– Ech… Niech
będzie, powiem ci. Oczywiście też go zaprosiliśmy na kolację, ale odmówił.
Myślałam, że po prostu gdzieś wyjdzie, albo nie smakuje mu moja kuchnia, a on
się umówił. Z taką cycatą blondyną.
Jeśli chcesz przeczytać więcej, kliknij tutaj!
Normalnie w takim momencie przerwać???!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część?
OdpowiedzUsuńBabeczko, ja nie wysiedzę z niecierpliwości :D Co kilka minut sprawdzam RSS w nadziei, że wrzuciłaś kolejną część, a tutaj ciągle nic :( To już chyba uzależnienie :D
OdpowiedzUsuńPostaram się dać jutro wieczorem :-)
OdpowiedzUsuńProsze dodaj dzis:( :)
OdpowiedzUsuń