Ja, Baba! (XIII)
Lena
W końcu poznałam sławną
Morganę, matkę króla, przesiąkniętą złem do szpiku kości potężną czarodziejkę.
Przynajmniej tak ją przedstawiały wszelkie produkcje made in USA oraz większość
książek, które czytałam. Spodziewałam się oszałamiającej piękności lub
rozczochranego, naznaczonego złem straszydła. A zobaczyłam niewysoką,
okrąglutką jak piłeczka kobitkę, z wyraźnym wąsikiem pod nosem i posiwiałym
włosami. Wyglądała trochę jak wsiowa babuleńka, acz charakterek miała jeszcze
gorszy niż ja, o czym przekonałam się znacznie później. Kiedy pojawiłam się w
głównej komnacie, właśnie usiłowała zmusić Mordreda do ubrania dodatkowych kalesonów
lub czegoś w tym rodzaju, tłumacząc mu, że łamie ją w kościach, więc z
pewnością będzie dziś padać.
– Nie możesz
zmarznąć mój mały – paplała. – Albo co gorzej! Wilka złapiesz! Albo korzonki
przeziębisz! Lumbago to bardzo nieprzyjemna przypadłość…
Przy lumbago wymiękłam.
Zachichotałam, i wtedy zauważyli moją obecność. Morgana wyglądała na
zaciekawioną, a Mordred patrzył na mnie ponurym, zrezygnowanym wzrokiem.
– Czy to ta, która
zastąpiła twą wiarołomną małżonkę?
– Tak – odparł
krótko.
– Ładniutka.
Ognista. Wygląda na upartą. I silną. – Mamusia obleciała mnie dookoła świńskim
truchtem, a ja poczułam się jak małpa na wybiegu. – Umiałaby się tobą
zaopiekować znacznie lepiej niż ta lafirynda.
– Ja nim? – Aż
zachłysnęłam się z wrażenia.
– Oczywiście. I
nie zaprzeczaj – groźnie spojrzała na syna, który posłusznie zamknął usta. –
Nadchodzi kres mego żywota i kto się tobą zajmie? Kto dopilnuje, abyś nie jadł
tyle pieczystego, bo po nadmiarze masz gazy? Albo abyś codziennie się wypró…
– Dosyć! – ryknął
nagle jej synek, gwałtownie czerwieniejąc i zrywając się z miejsca. Doskonale
go rozumiałam. Zacisnęłam usta, z ogromnym trudem tłumiąc wybuch śmiechu, chociaż
byłam pewna, że jestem równie czerwona jak on. Przy takiej mamusi nawet złe do
szpiku kości czarodziejki wymiękały.
– No co? – Morgana
spojrzała na niego z wyrzutem. – Tylko dbam o twoje zdrowie. I przyszłość. Ona
zostanie.
– Nie ma mowy! –
syknął. – Mam sojusz z królem! Jak myślisz, co zrobi, jak dowie się, że jego
ukochana, wypieszczona córeczka zniknęła?
– Nic nie zrobi.
Urządzimy wspaniały pogrzeb, a potem ożenisz się po raz drugi. W końcu musisz
mieć następcę.
– Zerwie sojusz! –
Jej syn zaczął krążyć po komnacie nerwowym krokiem. – Już i tak mam za dużo
kłopotów, nie potrzebny mi następny!
– Daj spokój.
Dziewczyna jak malina, jaki kłopot?
– No właśnie! –
warknął ze złością. – Tak to jest jak zaczynasz się wtrącać do polityki.
– Ja się nie
wtrącam do polityki – odparła obrażona, siadając na tronie. Łypnął na nią okiem,
ale nic nie powiedział. – Ja muszę tylko zabezpieczyć twoją przyszłość.
– Mam trzydzieści
pięć lat, umiem o siebie zadbać.
– Tak? A wtedy,
jak cię bolał ząb? To do kogo przybiegłeś?
– O to, to! –
wskazał na nią oskarżycielsko palcem. – W tym jesteś specjalistką! Rządzenie
zostaw mnie! Masz natychmiast sprowadzić Ginewrę z powrotem!
– A ona?
– Co ona? – Było
widać, że powoli tracił cierpliwość. Tylko na jego mamusi nie robiło to
najmniejszego wrażenia. – Możesz ją wysłać do diabła, mam to gdzieś!
– Moje ty kochanie
– rozczuliła się, splatając dłonie w teatralnym geście. – Nerwowy się strasznie
zrobiłeś. Przyniosę ci kropelki, pójdziesz wcześniej spać i porozmawiamy. Jeszcze
natrę ci plecki balsamem… – Mówiąc te słowa, kierowała się ku wyjściu z sali. I
całe szczęście, bo „kochanie” o mało szlag nie trafił.
– Ani słowa! –
zastrzegł, patrząc na mnie groźnie. Pokiwałam tylko głową, bo między czasie z
całej siły zaciskałam usta. Matko jedyna! Taki facet i taka kuriozalna
sytuacja! Ledwo popiskiwał pod pantoflem mamusi.
– Wiesz… – w końcu
musiałam spuścić trochę pary. – Nie wyglądasz na takiego, co leczy gazy…
– Jak się nie
zamkniesz, to klnę się na moją głowę, że każę cię wtrącić do lochu! – wrzasnął,
z impetem siadając na tronie. – Czy to moja wina, że mam nadopiekuńczą matkę?
Czy myślisz, że się nie buntowałem? I co? Nic! A wiesz dlaczego? – spojrzał na
mnie ponuro. – Bo to diablica! Czaruje tak jak oddycha. Spróbuj ty się
sprzeciwić, to wtedy porozmawiamy.
– Tak sobie myślę
– zadumałam się wstając i przysiadając na poręczy królewskiego tronu. – Czy ona
nie sprowadziła mnie tu celowo?
– Nie wiem. Nie
wnikam w tajniki jej fachu – burknął.
– Też bym chciała
wrócić – westchnęłam. – Smutno mi. Lancelot ucieka na mój widok, ty posyłasz
mnie do diabła. Nikt mnie nie lubi – rozczuliłam się.
– Dlaczego ucieka
na twój widok? – Tak zdziwionego to jeszcze go nie widziałam.
– Bredził coś o
przepowiedni.
Mordred gwałtownie
poczerwieniał, a potem zaczął się śmiać. I przysięgam, że to było znacznie
gorsze od wszystkich jego namiętnych, mrocznych spojrzeń, erotycznych aluzji
czy podniecającego dotyku. Kolana zrobiły mi się jak z waty, a serce gwałtownie
przyspieszyło. Mało brakowało, a z hukiem spadłabym na podłogę. Przytrzymało
mnie silne ramię.
– Przepowiednia
powiadasz? – Znów się roześmiał. Potem przyciągnął mnie ku sobie, sadzając na
kolanach. – Co za osioł! On nadal w nią wierzy?
– A nie powinien?
– spytałam ostrożnie.
– Stary kawał.
– Czyli ta
czarownica…
– Zapłaciliśmy
takiej jednej babie. Kopę lat temu, jeszcze mleko pod nosem mieliśmy. Wkręciła
go w sposób wręcz doskonały, lecz nie sądziłem, że kretyn potraktuje to serio.
– Wiesz co? –
zmrużyłam oczy, palcem lekko unosząc jego brodę. – Mam dziwne podejrzenie, że
jesteś częstym gościem w moim świecie? To prawda?
– Tak – wzruszył
ramionami. – Matce bardzo dawno temu udało się stworzyć stabilne przejście. To
samo chciała zrobić z Ginewrą, żeby się trochę… rozluźniła. Ale coś poszło nie
tak i zamieniłyście się miejscami. Po czym poznałaś?
– Twój język jest
zbyt współczesny. No i umiesz walczyć nie gorzej niż ja.
– Bystra
dziewczynka – pochwalił, kładąc dłoń na moim udzie.
– Podróżujesz
tylko w przyszłość, czy w przeszłość też?
– W przyszłość. I
zawsze pojawiam się w tym samym miejscu, o tym samym czasie.
– Serio? – Poczułam
się rozczarowana. A może rozkojarzona? Bo te jego ręce błądziły w całkiem
zakazanych rejonach. – To nie można inaczej?
– Ponoć nie. –
Nachylił się i przylgnął wargami do mojej szyi.
– Łapy precz!
Przecież miałam sobie pójść do diabła?
– Żartowałem.
– Mamusia zaraz
wróci…
Westchnął, a potem po
prostu mnie przytulił. Podbródek oparł o czubek mojej głowy, kciukiem pogładził
ramię. Nie powiem, spodobało mi się to nawet bardziej niż podstępne
obmacywanie, czy dwuznaczne aluzje.
– Wojna wisi na
włosku. Potrzebuję każdego sojusznika.
– Przecież twoja
matka jest wielką czarodziejką. Nie mogłaby…
– Już kiedyś
próbowała i narobiła takiego bałaganu, że z trudem posprzątałem. W dziedzinie
oddziaływania na ludzi ma kiepskie wyniki.
– A broń? Coś
lepszego niż łuki i miecze?
– Nic, co jest
dziełem rąk człowieka nie przejdzie.
– Nawet ubranie? –
Z oporem oderwałam się od jego piersi, spoglądając w górę. Miał nieco
rozkojarzony wzrok.
– Nawet ubranie.
– Ale… Ja raczej
nie przybyłam tu naga. Sam spójrz! – podniosłam nogę i zaprezentowałam mu but w
odcieniu intensywnego różu.
– No właśnie –
zakłopotał się. – Chciała udoskonalić swój czar i co się stało? Ginewra trafiła
do twojego świata, ty do naszego. Nie wspominając o konsekwencjach tych zabaw.
– Naprawdę
pojawiałeś się w moim świecie całkiem nago? – spytałam z ciekawością, zmieniając
temat. Te wszystkie zawirowania związane z przeniesieniem mało mnie obchodziły.
Za to mężczyzna, na którego kolanach siedziałam coraz bardziej. Zwłaszcza, że
nagle przestał być taki… niezwykły, zamieniając w całkiem zwyczajnego faceta.
No, może nie do końca, bo promieniującą od niego siłą i erotyzmem mógłby
obdarzyć z dwa tabuny.
– Tak. Ciekawe, że
akurat ten aspekt cię tak zainteresował? – zmrużył oczy, unosząc kąciki ust w
asymetrycznym uśmiechu.
– Daj spokój. Już widziałam
cię nago. Tak sobie pytałam.
– W takim razie
czy ja też mogę o coś spytać?
– Oby nie o to, co
myślę.
– Myśli, a raczej
pragnienia, to ty masz wypisane w oczach.
– Nieprawda! –
oburzyłam się. – Niby co mam wypisane?
– To! – powiedział
dobitnie, po czym mnie pocałował, nic sobie nie robiąc z tego, że ktoś może nas
zobaczyć w tak jednoznacznej sytuacji. Jednak to nie był mój podstawowy problem.
Dużo gorzej, że przymknęłam oczy, delektując się smakiem jego ust, jednoczesną
siłą i delikatnością, które w nim wyczuwałam. Zarzuciłam ręce na kark Mordreda
i odwzajemniłam pocałunek. Niestety, to on oderwał się od mych warg.
– Pragnę cię! –
wyszeptał.
– Tutaj? –
Nieoczekiwanie poczułam się rozbawiona.
– Nie. Zaraz wróci
moja mamusia – odparł tak ponurym tonem, że wybuchłam śmiechem. – Ma misję
ulżenia mi w cierpieniach moralnych. Przyjdziesz wieczorem do mojej komnaty?
Nie powinnam, ale
poczułam mrowienie w całym ciele. Zazwyczaj na tak bezpośrednią propozycję
odpowiadałam ostrym słowem i brutalnym czynem. Znaczy się dawałam delikwentowi
porządnego kopa w dupę. Przypomniałam sobie ubiegłą noc i przeciągle
westchnęłam.
– Potrafię dać
kobiecie o wiele więcej – kusił mnie, szepcząc na ucho. – Będziemy mieć dla
siebie całą noc. Całą noc będziemy się kochać. Tak, jak lubisz.
– Nie dasz rady –
odparłam, prowokując go.
– Dam radę.
Przyjdziesz?
– Nie wiem. Potrzymam
cię w niepewności.
– Ty mnie? – W ciemnych
oczach zabłysła złość. Doprawdy, niezwykle ciężko było go rozszyfrować. –
Daruj, ale muszę być pewny, bo inaczej zorganizuję sobie inną na miłosne
igraszki.
– Co ty nie
powiesz? – warknęłam, wyplątując się z jego ramion i wstając. – To sobie
organizuj. Nawet dwie. Albo trzy. Albo sto! – Tupnęłam nogą, a wściekłość, aż
mi tryskała uszami. Kretyn! A już tak dobrze było. Czy on musiał wszystko
zepsuć?
– I dobrze…
– Coście oboje
tacy podekscytowani? – Morgana wbiegła do komnaty świńskim truchtem, niosąc w
dłoniach dzban i kielich. – Zresztą, nieważne. Mam tu tyle magicznego napoju uspakajającego,
że padłoby całe wojsko. Nie, nie moja droga, nawet o tym nie myśl. Też się
napijesz.
Chciałam zaprotestować,
ale właśnie wtedy zrozumiałam o czym mówił Mordred. Wewnętrzny opór znikł i
grzecznie wykonałam wydane mi polecenie, chociaż napój przypominał smakiem ocet
siedmiu złodziei. Po czym pogroziłam bydlakowi zaciśniętą pięścią i uciekłam, wykorzystując
fakt, że wielka czarodziejka była właśnie zajęta.
Och! Mordred faktycznie musiał wszystko zepsuć?! Czekam aż Lena do Mordreda się zbliży... albo on do niej. Ewentualnie do Lancelota skoro to żart z przepowiednią. Albo do nich dwóch! :-D
OdpowiedzUsuńW zupełnie innym klimacie ta część opowiadania
OdpowiedzUsuńKiedy kolejna część? :-D
OdpowiedzUsuń