Tylko słówko do komentarzy, które pojawiły się pod poprzednimi częściami. Moje drogie! To przecież oczywiste, że nie trzymam się realiów epoki! Przyznałam się do tego, gdzieś na samym początku, a poza tym chyba nie trudno to zauważyć ;-) No i sama Ginewra... Zależy od źródła, ale osobiście, na podstawie wielu przeczytanych tekstów, uważam że to była hipokrytka. Łbem waliła przed ołtarzem, a poza gziła się na potęgę z Lacelotem. Nie wspominając o scenie z Mgieł Avalonu... Ciekawskich odsyłam do lektury :-)
Ja, Baba! (XII)
Lena
Ktoś by pomyślał, że po
takim wstępie rozkwitnie pomiędzy nami płomienny romans. Nic z tych rzeczy, bo
Lancelot po prostu zaczął mnie unikać… Albo wyjeżdżał z pilnymi misjami, albo
przemykał chyłkiem. I tyle.
Na początku czułam
irytację. Potem złość. Na końcu rozbawienie, bo gdy już udało nam się spotkać,
to wzrok miał rozbiegany, minę nietęgą i aż podskakiwał w miejscu, chcąc jak
najszybciej się ulotnić. Przestałam w końcu całkowicie zwracać na głupka uwagę.
Trudno, seks z nim muszę potraktować, jako incydent. Nic innego mi nie
pozostało, bo przecież nie mogłam się za nim uganiać, żebrząc o jeden numerek.
Mordreda nie było przez
dłuższy czas, objeżdżał włości czy coś w tym rodzaju. Nudziłam się wręcz
nieziemsko, zwiedzając zakamarki zamku, miasteczko i jego okolice. Czasami
towarzyszył mi Gwain, ale ponieważ stawał się coraz bardziej zuchwały w swych
zalotach, wkrótce zaczęłam unikać go tak, jak Lancelot unikał mnie.
W końcu król wrócił,
wydał wielką ucztę, na której większość porządnie się urżnęła.. Ja nie, bo
akurat dokuczał mi żołądek czy wątroba, nie potrafiłam sprecyzować, co
dokładnie, lecz na wszelki wypadek unikałam alkoholu. Wbiłam się w odświętną
kieckę, lecz z powodu upału prawie nic nie założyłam pod spód. Uczta jak uczta,
nudna była, lecz przynajmniej się najadłam. A potem błąkając się pomiędzy
bełkoczącymi wojakami, natknęłam się na równie pijanego co reszta, Lancelota. Siedział na ławie, przy stole, a przed nim
stał dzban wina i na wpół pełny puchar.
A jemu zebrało się
nagle na szczerość.
– Moja piękna… –
wystękał, usiłując zachować pozycję w pionie, co nie bardzo mu wychodziło. –
Moja… hik!
– Daj spokój. –
Zajęłam miejsce obok, patrząc na niego ze złością. – Jaka piękna? Przez ponad
tydzień unikałeś mnie jak morowej zarazy!
– Bo ja… – znów
czknął. – Była przepowiednia… No wiesz, taka wróżba. Taka przepowiednia… Jesteś
taka cudowna!
Zaciekawił mnie,
chociaż nie powiem ile opanowania kosztowało mnie wysłuchiwanie jego bełkotu.
Jednak dowiedziałam się tego, czego chciałam. Mianowicie w młodości, kiedy
Lancelot nie był nawet rycerzem, dopadła go jakaś czarownica. Dowiedział się od
niej, że zaraz po najlepszym seksie w swym życiu, zostanie pozbawiony swej
męskości. Inaczej mówiąc ktoś utnie mu kutasa w ramach zemsty za niewierność.
Czarownica bredziła coś o zdradzonym małżonku, lecz akurat tego nie była pewna.
W tej sytuacji przez całe życie wolał udawać impotenta, zwłaszcza, gdy zapałał
uczuciem do Ginewry i to z wzajemnością. Sprawa przepowiedni nabrała rumieńców,
a on najzwyczajniej w świecie stchórzył.
– Przecież ja nie
mam męża – skwitowałam z irytacją.
– No no… A jak
wiedźma się myliła i to nie był mąż? Hik!
– Całe życie
chcesz spędzić w celibacie?
– Nie – zniżył
głos do szeptu, rzucając dookoła podejrzliwe spojrzenia. – Korzystam z usług…
No wiesz! Robimy to od tyłu. W dupkę. Wróżka mówiła… hik! Mówiła, że z kobietą,
przez którą stracę mą chlubę i dumę, będę miał dziecko. Hik! Więc robię to tak,
żeby dzieci nie było. Przyzwoite niewiasty nie chcą i… Hik!
– Rany boskie! –
powiedziałam, nie ukrywając pełnego zgrozy podziwu. – Czy ta czarownica miała
jakiegoś bzika na punkcie seksu? Już innych rzeczy nie przepowiadała?
– A nie wiem –
wymamrotał, padając twarzą na stół. I smacznie chrapnął. Chwyciłam go za
złociste włosy i uniosłam jego głowę w górę. Nic. Chrapał dalej.
– Idiota –
mruknęłam. – Ja widać nie jestem przyzwoita niewiasta, bo lubię od tyłu. Poza
tym, co to za pokrętne rozumowanie? Kretyn! – dodałam, wstając.
Równie ponuro patrzyłam
teraz na bawiące się towarzystwo. A w zasadzie jego niedobitki. I wtedy,
całkiem na uboczu zauważyłam Mordreda, a na jego kolanach jedną z dwórek. Wręcz
nieprzyzwoicie ją obmacywał, a język to chyba wepchnął, aż po trzeci migdał.
Irracjonalnie, ale poczułam zazdrość. I nie tylko zazdrość. Ile ja bym dała, żeby
teraz być na jej miejscu. Pal licho zasady, pal licho moralność. I pal licho
magię, o ile to faktycznie ona była sprawcą mego zauroczenia.
– Chcę do domu! –
warknęłam nieoczekiwanie rozwścieczona.
Nagle Mordred puścił
dwórkę, coś wyszeptał jej na ucho, po czym klepnął w pupę. Dziewczyna
zachichotała wstając, po czym posłała mu całusa i zniknęła w korytarzu wiodącym
w głąb zamku. Już wiedziałam, że kazał jej pójść do swej komnaty. Wtedy właśnie
podjęłam błyskawiczną decyzję.
Ogłuszenie już i tak
lekko podchmielonej baby nie stanowiło problemu. Upchnęłam ją później w ciemnym
kącie, po czym sama weszłam do komnaty króla. Żaden szał, zresztą panował
znaczny mrok i niewiele szczegółów dawało się zauważyć. W słabym blasku
księżyca dostrzegłam jedynie zarys poszczególnych sprzętów, łóżka, stołu, kilku
krzeseł, kominka. Oparłam się plecami o słup podtrzymujący baldachim i
cierpliwie czekałam. Wcale nie miałam w planach seksu. Chciałam zmusić podłego
drania, aby wraz z mamusią odesłali mnie do domu. Snułam właśnie podstępny
plan, jak to zrobić, gdy zaskrzypiały drzwi i do środka ktoś wszedł. Mężczyzna
i kobieta. W panice pomyślałam, że pewnie pomyliłam komnaty i bez namysłu
schowałam się pod ogromnym łożem.
No i wpadłam. Para
najwyraźniej miała dość jednoznaczne plany, a ja leżałam na zimnej podłodze,
wściekła jak cholera, wsłuchując się w głośniejsze pojękiwania. Przynieśli ze
sobą pochodnię, więc jej migoczący blask nieznacznie oświetlił sypialnię.
Podparłam podbródek ręką, chmurnie wpatrując się z prostokąt okna. Para na
górze przeszła do konkretów, a ja nagle zorientowałam się, że mężczyzną jest
Mordred. Co u licha? Czyżby znalazł tę ogłuszoną babę? Raczej nie. Pewnie
planował trójkącik. To ci ogier! pomyślałam niechętnie. Głównie z powodu tego,
co słyszałam, oraz ruchu, jaki wyczuwałam. Musiał nieźle ją posuwać. Tempo miał
zawrotne, aż zaczęła głośno jęczeć. Nie musiałam udawać przed samą sobą, że to
na mnie nie działa. Też byłam coraz bardziej podniecona. Zmieniłam pozycję,
kładąc się na plecach i delikatnie musnęłam podbrzusze. Widziałam, jak pracują
deski łóżka, wsłuchiwałam się w głośne oddechy, pokrzykiwania, sprośne słówka i
na końcu byłam tak podniecona, że bez względu na wszystko, postanowiłam sama
zrobić sobie dobrze. Niestety, miałam pecha, bo kochankowie na górze właśnie
skończyli. Zagryzłam wargi, nieruchomiejąc, z dłonią pomiędzy udami. Ktoś wstał
i to chyba była ta kobieta.
– Muszę wracać,
zanim mój małżonek się zorientuje, że zniknęłam – powiedziała. Dał się słyszeć
szelest materiału, następnie skrzypnięcie drzwi. Mordred nie odezwał się nawet
słowem. Pewnie był zmęczony. Poleżałabym jeszcze i zaczekała, aż zaśnie, lecz
posadzka była kurewsko zimna, a ja strasznie podniecona.
Bardzo ostrożnie,
wysunęłam się odrobinę spod łóżka, tak na próbę. I zamarłam, bo od razu
napotkałam rozbawione spojrzenie czarnych oczu.
– Jak występ?
Podobał ci się? – spytał drwiąco.
– Ale… – zaczęłam
słabym głosem. Leżał skubaniec brzuchem na łóżku, z głową na jego krawędzią i
patrzył na mnie bez cienia skrępowania.
– Już na dole
zauważyłem, że mnie obserwowałaś. Wystarczyło cię śledzić, a potem wprowadzić
podstępny plan w życie.
– Gnojek! –
syknęłam ze złością, gramoląc się z podłogi. – Nie mogłeś zaprosić mnie do
łóżka?
– Lubisz takie
zabawy? – spytał, unosząc w ironicznym zdumieniu brwi.
– Nie. Ale to
kamienne jest jak bryła lodu. Przemarzła mi pupa – poskarżyłam się.
– Biedna pupa –
zgodził się, po czym położył rękę na wspomnianej części ciała i zaczął ją
delikatnie masować. Patrzył przy tym w górę, prosto w moje oczy, a ja w dół,
prosto… Cóż, prosto na jego nagie ciało, a w szczególności zgrabne pośladki.
– Miałbym ochotę
na jeszcze – odezwał się w końcu schrypniętym głosem.
– Daj spokój.
Przyszłam tutaj, aby porozmawiać o moim powrocie.
– W środku nocy? –
roześmiał się. – To najgorsza wymówka, jaką słyszałem.
– To prawda.
– Prawda? Nie
uciekasz, twoje policzki pokryły się czerwienią, usta nabrzmiały, oczy błyszczą
podnieceniem. Chciałabyś, prawda? Chciałabyś, abym to zrobił?
Pewnie że tak, tylko
nie przyznałabym się do tego nawet na najgorszych torturach.
– To tylko
magiczny urok! – odparłam z naciskiem na „magiczny”, odsuwając się. Za to on wstał
i…
– A podobno to
epoka świątobliwych mężów i cnotliwych kobiet – wymamrotałam ze złością.
– Zorganizuję ci
zaproszenie na jedną z orgietek mojej matki. Tam dopiero zobaczysz
świątobliwych – zaśmiał się. – Owszem, ci zasuszeni kretyni w habitach wciąż
bredzą coś o ogniu piekielnym i wiecznych cierpieniach, ale ja w to po prostu
nie wierzę. Cala ta ich… - skrzywił się, jakby nagle zjadł coś wyjątkowo
niesmacznego – religia, to jedno wielkie łgarstwo.
– Więc w co
wierzysz?
– W tu i teraz.
– Hedonista. Łapy
przy sobie, bo ci…
Nie zdążyłam obrazowo
wyjaśnić, co mu przetrącę. Chwycił mnie od tyłu, rękę kładąc na wzgórku
łonowym, ramieniem obejmując wpół, a ustami dotykając miejsca tuż nad
obojczykiem. Potem zaczął poruszać dłonią i ocierać się o mnie biodrami.
– Naprawdę
sądzisz, że potrzebuję jakiś czarów? – mruczał mi do ucha.
Cholera tam wie, lecz
nie zamierzałam się poddać. Zgrabnie wywinęłam się z jego uścisku, stając
naprzeciwko. Patrzyłam teraz w czarne jak niebo bez gwiazd, oczy, dostrzegając
w nich niczym nietajone pożądanie. Omiotłam wzrokiem całą sylwetkę, na dłużej
zatrzymując się na sterczącej, nabrzmiałej męskości, na szerokich, silnych
ramionach, na owłosionym torsie i niesamowicie owłosionych udach. Po czym
westchnęłam, bo zrozumiałam, że żadna magia nie była mu potrzebna. Promieniował
od niego zwierzęcy magnetyzm, nieskrępowany erotyzm i znaczna pewność siebie.
– Chyba nie –
odezwałam się w końcu niechętnie. – Ale naprawdę przyszłam porozmawiać o moim
powrocie.
– Zgoda.
Tym razem to mnie
zadziwił.
– Tak bez niczego?
– spytałam podejrzliwie.
– Bez niczego?
Porozmawiam z matką o zamianie, ale teraz na kolana i zrób mi dobrze – zażądał
wyjątkowo wrednym tonem. – Wiem że sporo potrafisz, jeśli chodzi o takie
sprawy.
Tym razem zrobiło mi
się naprawdę słabo. To skubaniec! Podglądał mnie i Lancelota, nie ma innego
wyjaśnienia, chyba że gburek jak ostatni kretyn wygadał się przed swym władcą?
– Widziałem was.
Aha! A jednak!
Zbereźnik jeden!
– Takiego wała! –
mściwie pokazałam mu środkowy palec. – W takim razie zostaję. Będę walecznym
rycerzem, będę zdobywać sławę i łamać męskie serca…
Nie odpowiedział.
Położył się na łożu, ramiona wsadził za głowę i obserwował mnie ze spokojem. W
migotliwym świetle pochodni, wyglądał tak, że mało brakowało, a faktycznie sama
bym na niego wskoczyła. W zamian za to z godnością opuściłam komnatę. Dopiero
korytarz dalej, dałam upust nagromadzonym we mnie emocją.
I niestety, zasnęłam
dopiero o poranku. Moje ponure, pełne wyrzutów sumienia przemyślenia,
doprowadziły mnie do jednego wniosku.
Prędzej czy później
polegnę w tej walce i jest to oczywista oczywistość, jak mawiała moja
przyjaciółka. Ode mnie zależało jedynie, na jakich warunkach odbędzie się ta
kapitulacja.
Ja chcę jeszcze!!!
OdpowiedzUsuńŚwietne! A może dałoby się 2 części z Leną pod rząd ? Chyba wole ją od Ginewry, taka kobieta z charakterem ;)
OdpowiedzUsuńBabeczko kiedy pojawi się wygrana III znów jakoś temat ucichł
OdpowiedzUsuńTeraz czas na Ginewre :( A Lena boska!
OdpowiedzUsuńLubię Lenę i chciałabym, żeby z Królem się przespała. :-D
OdpowiedzUsuńP.S: Jakie następne płatne opowiadanie będzie? :-D