Lena
Jak się człowiek
odświeży i naje, to od razu lżej mu na duszy. Chociaż trzeba przyznać, że mina
mi się wydłużyła, kiedy przyniesiono dla mnie odzież. Nie powiem, sukienka
nawet była ładna, uszyta na bogato, ale bez przesady! Miałam to to na siebie
włożyć? Po moim trupie!
– Chcę spodni! –
zażądałam stanowczo.
– Spodni? –
Służąca wyglądała na mocno spłoszoną.
– Tego co noszą
mężczyźni. Do tego lniana koszula, może też być jakiś sznurek do przewiązania w
pasie – mówiłam, wysilając pamięć, co do szczegółów średniowiecznej garderoby.
– Butów nie trzeba, mam swoje.
– Męski strój? Ale
król…
– Biorę to na
siebie. No przynieś coś, bo nie będę tu sterczeć na środku pokoju z gołym
zadkiem!
Wyszła w pośpiechu, a
ja mogłam sobie w końcu wyjrzeć przez malutkie okienko. Niestety, gówno przez
nie było widać. Kawałek błękitnego nieba, kawałek muru. I wsio. Zdegustowana
tym faktem, przeprałam jeszcze majtki i powiesiłam je na wysokim oparciu
bogatego rzeźbionego krzesła. Dziewczyna wróciła, ale miała dość nieszczęśliwą
minę.
– Nie bój się –
powiedziałam patrząc na nią pobłażliwie. – Przecież łba ci nie ukręcą? Mnie
chyba też – zadumałam się, patrząc na rozłożoną na łóżku odzież. Spodnie, coś a
la kalesony w zielonym kolorze, lniana, biała koszula, z rozcięciem z przodu,
sznurek. Na co dzień się przyda, a od święta ostatecznie mogę założyć tę
sukienkę. Bez skrępowania odrzuciłam kawałek płótna, w który byłam owinięta i
sięgnęłam po biustonosz. Służąca się spłoszyła, ale w końcu ciekawość
zwyciężyła.
– Co to? – spytała
wskazując na stanik. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
– Nowość.
Praktyczna – odparłam nieco poirytowana, bo moje majtki właśnie się suszyły, a
nic nowego mi nie przyniosła. – Dobra, dziś wyjątkowo założę same spodnie. Mam
tylko nadzieję, że nie drapią – mruczałam.
Wszystko leżało na mnie
tak, jakby było szyte na miarę. Przewiązałam się jeszcze sznurkiem i z
zadowoleniem przejrzałam w wypolerowanej tarczy. Takie ichniejsze lustro.
– Nieźle, nieźle –
pochwaliłam, zezując na ciasno opięte pośladki. Przód też mi się podobał, bo
rozcięcie dawało całkiem spory dekolt. Na koniec założyłam trampki, niepokorne
włosy splotłam w warkocz, ale ponieważ nie miałam ich czym związać, po chwili i
tak otoczyły burzą niesfornych loków moją głowę. Machnęłam na to ręką, bo coś
ciekawszego miałam w planach niż walkę z własną fryzurą. Nawet jeśli to są moje
majaki, ich realistyczność wprawiła mnie w zachwyt. Czas poznać bezkresy
własnej wyobraźni.
– Którędy na
zewnątrz? – spytałam się jeszcze skamieniałej z przerażenia służącej. Nie
odpowiedziała, tylko machnęła ręka w prawo. Cóż, zamek nie grzeszył rozmiarem,
więc i tak w końcu jakoś wyjdę. Wesoło pogwizdując podążyłam wąskim korytarzem,
dotarłam do schodów, zeszłam na dół i znalazłam się ogromnej komnacie z równie
wielkim kominkiem. Koń z jeźdźcem by się w nim zmieścił, a kto wie, może nawet
i dwa? Rzuciłam okiem na gobeliny wiszące na ścianach, na ogromny żyrandol
zwisający z sufitu, w którym oczywiście były świece nie żarówki, na stoły i
ławy, przykryte skórami zwierząt. Nawet przytulnie tu było, bo zgadłam, że była
to główna izba, służąca do urządzania w niej spotkań, przyjęć i audiencji.
Potem wyszłam na zewnątrz, na znany już wcześniej dziedziniec. Był kwadratowy,
o sporej powierzchni, z dwóch stron otoczony budynkami mieszkalnymi, gospodarczymi
i stajniami, a z pozostałych dwóch wysokimi murami. We wszystkich czterech
rogach stały okrągłe wieże, smukłe, o zróżnicowanej wysokości. Wszędzie kręciło
się mnóstwo ludzi, lecz tylko niektórzy zerkali na mnie z ciekawością. Pośrodku
oczywiście była studnia i w błocie tarzało się stadko miejscowych świń. Nie
wiem dlaczego, ale akurat to strasznie mnie zdegustowało.
– Co tu robisz i
jak jesteś ubrana? – wysyczał ktoś z wściekłością tuż za moimi plecami.
– A, to ty! –
Ucieszyłam się na widok znajomej twarzy, nawet jeśli było to oblicze gburka. –
Co niby znowu nie tak z moim ubraniem?
– To nie są szaty
dla niewiasty!
– Wyluzuj! –
poklepałam go w roztargnieniu po ramieniu. W roztargnieniu, bo właśnie na
dziedziniec wjechało kilku jeźdźców. Jednego z nich rozpoznałam, to był anemik,
ale reszcie mogłam dopiero teraz przyjrzeć się z dokładnością. Wcześniej nie
miałam do tego głowy, nie wspominając o tym, że być może była to inna ekipa.
Chłopaki na schwał!
Jeden piękniejszy od drugiego, chociaż wszystkim im przydałaby się porządna
kąpiel… Średnia wieku gdzieś około dwudziestu lat, tylko anemik wyglądał na
starszego. No i gburek. A propos gburka, sama jego mina wystarczyła, abym
poczuła ochotę by spłatać mu psikusa. Irytującego psikusa. Bez zastanowienia
ruszyłam więc w kierunku nowo przybyłych.
– Cześć. Jestem
Lena! – przedstawiłam się gromkim głosem i wyszczerzyłam zęby w szerokim,
mającym obrazować serdeczność, uśmiechu. Zamarli z rozdziawionymi gębami,
rzucając mi spłoszone spojrzenia. Dobrze że nie dosiedli na powrót swoich
chabet i nie uciekli w pośpiechu.
– Co ona tu robi?
– Zdegustowany anemik jako jedyny nie wyglądał na przerażonego.
– Pewnie myślałeś,
że siedzę w lochu, przykuta do ściany i głośno zawodzę? – spytałam z
zaciekawieniem, zanim Lancelot zdążył udzielić odpowiedzi.
– Jak śmiesz
wieśniaczko tak się do mnie zwracać? – zagrzmiał, wyciągając miecz z pochwy.
– Rozkaz króla. –
Gburek szybko wepchnął się między nas, posyłając towarzyszowi porozumiewawcze
spojrzenie. – Nie martw się sir Girflet, znudzi się jak każda inna.
Od razu wiedziałam, co
miał na myśli. Zgrzytnęłam zębami ze złości i energicznie zaprotestowałam.
– Ja się nie
nudzę! – prychnęłam, ujmując się pod boki. – A jak mnie wkurzycie, to będę
niczym siedem plag egipskich…
– Niczym co? –
wyrwało się jednemu z rycerzy.
– A! No tak! –
lekko się zakłopotałam. – Nie ta epoka. Zresztą, chciałam się wybrać na
wycieczkę po okolicy. Pójdziesz ze mną? – zwróciłam się do gburka. – Tak na
wszelki wypadek. Wolałbym aby wieśniacy nie ganiali za mną z widłami.
– Nie.
Stanowczo i krótko.
Wzruszyłam ramionami. Nie to nie.
– A może któryś z
szanownych wojaków? – spytałam, uśmiechając się zalotnie. Oczywiście zaraz
znalazł się jeden, który wystąpił przed szereg.
– Ja mogę pójść. –
Chłopak był wysoki, miał roześmiane błękitne oczy, bujny zarost i wyglądał na
dużo mniej spłoszonego niż cała reszta. – Sir Gwain do usług.
– Ja bym tam królowi
w drogę nie wchodził – powiedział filozoficznym tonem Lancelot, unosząc oczy ku
górze.
– I ty to mówisz?
Ty?! – Błękitnooki rycerz zaczął się śmiać. – Akurat jesteś ostatnim, który
powinien udzielać takich rad.
Gburek spurpurowiał,
lecz nie zamierzał się poddać.
– Coś insynuujesz?
– Insynuuję? Ja?
Skąd!
Z ciekawością
obserwowałam te dwójkę. Mało brakowało, a rzuciliby się sobie do oczu i
poprzegryzali gardła. Jak widać królowa Ginewra cnotą wierności nie grzeszyła,
a co gorsza, chyba wszyscy o tym wiedzieli. Łącznie z jej mężem, który również
zdradzał ją na potęgę. No ładnie, ładnie. Ten Mordred strasznie mi się podobał
jako facet, ale jego charakter i spojrzenie, jakim mnie obrzucił na powitanie,
już nie bardzo.
– Konia! –
zażądałam gromkim głosem. – Na doczepkę nigdzie nie jadę. Mogłoby być
przyjemnie – dodałam zamyślona. – Ale strasznie niewygodnie, a mnie już po
jeździe z tobą bolą pośladki. No co? Skąd ten morderczy wzrok? Bo mam siniaki
na pupie?
– Dama nie…
Nie skończył. Coś
huknęło z prawej strony i wszyscy spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Z ziemi gramolił
się młodzian o posturze niedźwiedzia, złocistych włoskach i przystojnej twarzy,
z której bez problemu dawał się odczytać jego iloraz inteligencji. Nawet po
oczach widać było, że intelektem nie grzeszy.
– Arturze –
odezwał się surowym tonem sir Girflet, a ja aż podskoczyłam. – Co ty
wyprawiasz?
– Kunia miałem
przyprowadzić – odparł zakłopotany młodzian, drapiąc się z zafrasowaniem po
czubku głowy. – Kuń jest, łagodna bestia, ale trza go do kowala zaprowadzić.
– Może przecież
jechać na mojej kasztance. – Gwain zachęcającym gestem wskazał swego rumaka. –
A ja wezmę innego, mniej ułożonego.
– Hę? – Artur
zdezorientowany zamrugał oczami. – To kuń już nie potrzebny?
W mig zrozumiałam,
dlaczego to nie on był królem. Piękny jak z obrazka, seksowny, siły z pewnością
mu też nie brakowało. Gorzej z rozumem. O ile w ogóle to był TEN Artur! Czego
się pewnie nie dowiem, bo skąd? Chociaż…
– Kasztanka może
być – odparłam szybko, przymierzając się do zajęcia miejsca w siodle. Udało się
od pierwszego kopa, pomimo że od ostatniego razu, gdy to robiłam, minęło już
ładne parę lat. – To bierz tego kunia i jedziemy.
Gwain roześmiał się,
Lancelot spochmurniał jeszcze bardziej, a Artur gapił się na nas z rozdziawioną
gębą. Inni też, ale przynajmniej w ich wzorku dawało się dostrzec intelekt. Mój
towarzysz nie czekając na stajennego, zorganizował sobie wierzchowca, wsiadł na
niego, po czym ruszył w kierunku bramy. Pomachałam na pożegnanie gburkowi,
któremu o mało co oczy nie wyszły z orbit, a zraz później zapomniałam o
wszystkim. W końcu znalazłam się w średniowiecznym zamku! Wszystkie moje
ciągoty historyczne ożyły i krzyczały wielkim głosem z zachwytu. Nawet jeśli to
były majaki, to jakie realistyczne! Normalnie, cudo! Całą sobą chłonęłam
atmosferę tego świata, widoki, szczegóły i szczególiki, dosłownie wszystko.
Gwain podążał przede mną, więc nie było jak rozmawiać, ale nie potrzebowałam
tego. Nie w takiej chwili. Dopiero kiedy wyjechaliśmy poza mury zewnętrzne i
znaleźliśmy się na szerokim trakcie wiodącym w kierunku lasu, zrównał swojego
konia z moim i zagadnął:
– Skąd pochodzisz?
Rzadko widuję tak nieposkromioną ciekawość w czyichkolwiek oczach.
– Z daleka –
mruknęłam. – I powiedzmy, że miejsce mojego zamieszkania wygląda zupełnie
inaczej.
– Nie macie
zamków? Miast?
– Wręcz
przeciwnie. Są tak ogromne, że żyją w nich miliony ludzi.
– Miliony? –
zdziwił się, lecz bez zbytniego zapału. Widać, co innego zaprzątało jego myśli.
– A wiele jest tak pięknych kobiet jak ty?
Pięknych? Zerknęłam na
niego z ukosa. Też chłopak jak malowany, wysoki, smukły. Tylko ten zarost miał
za gęsty. Nie lubię facetów z brodą. Poza tym komplement mnie nie zdziwił, bo
to, co na co dzień widywałam w lustrze, też mi się podobało. Bez zbytniego
samouwielbienia, po prostu stwierdzałam suchy fakt. Długie, czarne włosy,
zwijające się w niepokorne loki, równie czarne oczy, wydatne usta, harmonijne
rysy twarzy. Podbródek może trochę zbyt zaokrąglony, usta zbyt wydatne, jakbym
sobie zafundowała silikonowe wargi. Cera ogorzała, bo lubiłam przebywać na
świeżym powietrzu. Figura całkiem normalna, wzrost trochę powyżej średniej,
wymiary w poziomie również. Całkiem możliwe, że na starość zmienię się w herod
babę, jeśli przesadzę z jedzeniem.
– Zamyśliłaś się
czy moje komplementy cię peszą?
– Zamyśliłam. Gdzie
jedziemy?
– Bo ja wiem? –
wzruszył ramionami. – Przed siebie. Zaraz za lasem jest karczma. Mają
wyśmienite wino, sprowadzane zza morza. Sam król je od nich kupuje.
– Wino? –
ucieszyłam się. – To dobrze. Potem wrócimy, bo może faktycznie władca się
zdenerwuje. Nie chciałabym trafić do lochów.
– Wróci późnym
wieczorem.
– Nie ma go?
Wyjechał? Sam?
– Ależ skąd. Z
matką. Do pobliskiego klasztoru. W jakiej sprawie, nie pytaj, bo nie wiem.
– Pewnie szukać
swojej królowej…
– Wątpię – Gwain
nieoczekiwanie spoważniał. – To małżeństwo, to prawdziwa porażka. Na dodatek
wszyscy o tym wiedzą. Król nie przepuści żadnej okazji, a królowa… Cóż, królowa
była taka samotna. Nic dziwnego, że w końcu też go zdradziła.
– Niech zgadnę? Z
Lancelotem! – powiedziałam triumfalnie.
– Z Lancelotem? –
Mój towarzysz znów zaczął się śmiać. – To byłoby trudne, bo on… Powiedzmy, że
ma pewne problemy natury osobistej.
– Z tobą? –
spytałam już ostrożniej, pytania na temat problemów osobistych zostawiając na
później.
– Ze mną? Nie, nie
pałamy do siebie zbytnią sympatią.
– To z którym
rycerzem?
– Żadnym. Ze
stajennym, Arturem. Poznałaś go dzisiaj.
Zamurowało mnie.
Dotarliśmy do niewielkiej polanki i zatrzymałam konia, po czym zeskoczyłam na
ziemię. Polanka leżała na sporym wzniesieniu, otoczona z trzech stron lasem, z
czwartej łąką. Przede mną roztaczał się iście sielski widok. Lasy, łąki, pola,
zamek na lewo, sporych rozmiarów wioska na prawo. I niebo, błękitne jak oczy
mojego towarzysza, bez jednej chmurki, ze złocistą kulą słońca. Na dodatek ta
cisza, przerywana jedynie parskaniem naszych koni, cykaniem świerszczy i
śpiewem ptaków. Pięknie tu było, w tej mojej wyobraźni, nie powiem.
– A więc królowa
ma romans ze stajennym? – powiedziałam w zamyśleniu, rozchylając poły dekoltu,
bo jednak było dziś wściekle gorąco. Pożałowałam również, że jednak nie
związałam czymś włosów.
– Ja to wykryłem.
Na początku król się strasznie wściekał, ale zaraz potem doszedł do wniosku, że
skoro on może, to dlaczego miałby zabraniać tego żonie?
– Straszna
rozpusta tu u was panuje.
– Bez przesady. –
Silne, męskie dłonie objęły mnie w pasie. Poczułam też ciepło jego ciała i
gorący oddech owiewający moje policzki. – Po prostu lubimy drobne przyjemności.
Możemy zginąć w każdej chwili, bo wojna puka do naszych drzwi, więc chwytamy
życie pełnymi garściami.
– Łaskoczesz panie
rycerzu. – Zręcznie wywinęłam się z jego objęć, lecz jednocześnie swemu głosu
nadałam żartobliwy ton. – Daleko do tej karczmy?
Skinął głową, patrząc
na mnie z namysłem. Fajnie, pomyślałam. Lancelot i sir Girflet najchętniej
ukręciliby mi łeb, a Mordred i ten tutaj, przelecieli w locie, nawet niezbyt
bawiąc się w grę wstępną. Jak już będę przytomna, muszę koniecznie pomyśleć o
wizycie u psychologa, albo najlepiej od razu u psychiatry.
I tak mnie rozbawiła ta
myśl, że wybuchłam głośnym śmiechem, płosząc ptactwo z pobliskich drzew.
jeśli nie wrzucisz szybko następnej części, to chyba zwariuje. To opowiadanie to majstersztyk! Cudowne i niezwykle wciągające. Jeszcze nie było opowiadania rozgrywającego się w innej epoce :) Cudeńko
OdpowiedzUsuńŚwietne Babeczko :)
OdpowiedzUsuńAaaa! Dawaj więcej, proszę! :D
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMam pytanie czy kolejnej części On spodziewać się mamy w pierwszym tygodniu listopada,tego roku czy następnego? Bo czekam cały czas na to Opowiadanie, wszystkie wcześniej zaczęte już pokończone, wszystkie życzenia po spełniane a tylko jeden biedy On jak czmychał Babeczce tak czmycha......Ps. część 8 została opublikowana 01.11.2014 a część 9 09.11.2016.czyli jak mniemam czekamy do listopada?Pozdrawiam Ania
Niby wszystko miło i wgl, ale tak jakoś pasywno agresywnie mi to brzmi.. Będzie natchnienie to będzie opowiadanie, nic na siłe, bo pisania nie da się przyspieszyć bez strat w jakości ;)
UsuńDobre pytanie ;)
UsuńBabeczko kiedy coś wrzucisz?
OdpowiedzUsuń